Ten, kto ma na co dzień dobre relacje z otoczeniem i nieustannie obcuje z ludźmi, wie że dusza potrzebuje samotności.
Ile żuczków na plaży uratować? - zastanawiał się Gombrowicz. W Dzienniku w 1958 roku pisał: „Ale – dlaczego tamtego uratowałeś, a tego nie?… Dlaczego tamten… gdy ten?… Uszczęśliwiłeś jednego, drugi ma się męczyć? Wziąłem patyk, wyciągnąłem rękę – uratowałem. Zaledwie to uczyniłem, ujrzałem nieco dalej identycznego żuka, w identycznym położeniu. Przebierającego łapkami. A słońce paliło mu brzuch. Czyż miałem przemieniać moją sjestę w karetkę pogotowia dla konających żuków?”.
Ten, kto ma na co dzień dobre relacje z otoczeniem i nieustannie obcuje z ludźmi, wie że dusza potrzebuje samotności. Z powodu takiego odosobnienia nie cierpimy. Z tym wszystkim związane jest jednak napięcie, z którym trzeba sobie poradzić, że nie na wszystkie prośby odpowie się pozytywnie, bo po prostu nie da się rady.
Ten, kto ma na co dzień dobre relacje z otoczeniem i nieustannie obcuje z ludźmi, wie że dusza potrzebuje samotności. Z powodu takiego odosobnienia nie cierpimy. Z tym wszystkim związane jest jednak napięcie, z którym trzeba sobie poradzić, że nie na wszystkie prośby odpowie się pozytywnie, bo po prostu nie da się rady.
Jezus stale szukał miejsc odosobnionych, choć pewnie w tym czasie mógłby pomóc dziesiątkom kolejnych osób: Zanim powołał swoich uczniów, wyszedł na górę, aby się modlić (Łk 6, 12), modlił się na osobności, zanim zapytał uczniów, za kogo uważają Go tłumy (Łk 9, 18), także poszukiwał odosobnienia, gdy chciał się modlić, aby poczuć łączność ze swoim Ojcem. Do tego także zachęcał swoich uczniów.
Nasze życie, to życie dla innych, ale w tym wszystkim nie wolno zapomnieć o sobie.
25 komentarzy:
no i właśnie to jest piękny post dla nas wszystkich, jak mniemam, bo większość z nas uwikłana jest w takie dziwne układy, że kosztem siebie, dajemy zbyt wiele uwagi innym bo uważamy, że NIGDY nie wypada, lub nie możemy odmówić. Wielu ludzi boryka się z tym i cierpi potem ich dusza. Ja sama jestem na etapie leczenia się z tego i zaczynam uczyć się poświęcać sobie nieco więcej czasu. Nic się nie stanie jak w danej chwili nie odpowiem na maila lub nie odbiorę telefonu, skoro właśnie zdecydowałam, że to mój i tylko mój czas. Bardzo dziękuję za te słowa jak i za wszystkie poprzednie czy to blogowe czy książkowe. pozdrowienia
that's true.
Super, że i Gombrowicz się pojawił "Dzienniki" są fajne. Po przeczytaniu ich na studiach wreszcie zaczęłam rozumieć, o co mu chodzi.
Co do czasu, dla siebie, to dobrze, że ojciec mi o tym w tym sesyjnym zawirowaniu przypomniał. Czas chwilę odpocząć.
Pozdrawiam ;)
Nie czuję się jak Jezus, ale jak uciekam na odosobnienie, coraz bardziej niezbędne mi do przetrwania, to też za mną gnają i mnie szukają... ( trochę żart, a trochę nie) telefon wyłączyć i do internetu nie zajrzeć, to nie problem- ale są też żywi ludzie, jak dzieci w domu i myśl na dnie, że kiedy wyfruną z gniazda .....
Jeśli chodzi o ratowanie, to nie można być obojętnym. Świata nie zbawimy, ale kto wie, co może zmienić się w świecie kogoś obok, komu poświęcimy swój czas.
Święty Dominik jest mi bliższy, ale święty Ignacy też "nie szukał spoczynku"
/Słowo Odwieczne,
Jednorodzony Synu Boży,
proszę Cię, naucz mnie służyć Ci tak,
jak tego jesteś godzien.
Naucz mnie dawać, a nie liczyć;
walczyć, a na rany nie zważać;
pracować, a nie szukać spoczynku;
ofiarować się, a nie szukać nagrody innej
prócz poczucia, że spełniłem Twoją najświętszą wolę/
Właśnie, trzeba zapominać o sobie (jakkolwiek w naszych czasach brzmi to dziwnie i brutalnie)potrzeba. I jest w tym sens.
@szafirku ale nie kosztem siebie chyba.Bo czasem można się w tym "zbawianiu" świata tak zapętlić, że się samemu w tym wszystkim zagubi.
Warto mądrze się zatracać a to już jest moim zdaniem trudna sztuka bo człowiek lubi popadać w skrajności.
Ewelina
Właśnie o to chodzi, żeby kosztem siebie. Człowiek nie zbawia, zbawia Bóg :) ale możemy pomagać sobie wzajemnie w życiu. Najgorzej, przeprowadzać selekcję. Przy tym się zatrzymam, a tamtego ominę ( bo za trudno, bo potrzebuję odpocząć bo mam coś innego akuratnie do roboty itd ) Trzeba robić to co można, i nie zwalniać się tak łatwo z odpowiedzialności za życie bliźniego. W drodze do Boga, jesteśmy jedni za drugich odpowiedzialni. Za siebie też, i zwykle przesadzamy w stronę własnego egoizmu, niż zatracania się świadcząc innym dobro.
A ja myślę, że pomagać innym - owszem tak. Że jesteśmy sobie dani nawzajem. Ale nie szarżowałabym z użyciem słowa "odpowiedzialność". Odpowiedzialny jest każdy sam za siebie oraz za swoje dzieci do pewnego momentu (jeśli dzieci są). Z poczuciem odpowiedzialności za innych można przegiąć i wówczas relacje robią się niezdrowe - to obszerny temat. Natomiast ten, kto pisze tego bloga bynajmniej (z tego, co mi wiadomo) nie należy do osób, które mają w nosie innych. Tu chodzi raczej o proporcje. O to, że żeby nie zwariować, czasem trzeba powiedzieć "nie" i czasem trzeba zrezygnować ze spełniania oczekiwań innych. Tylko to też należy robić mądrze. Możliwe też, że są ludzie, którzy potrafią pomóc, albo chociaż spróbować pomóc każdemu, kto się do nich zgłosi. Jeżeli mają taką łaskę od Boga to Bogu niech będą dzięki za nich, ale naprawdę nie da się narzucić mojej miary pomagania komuś obok. Gdyby Jezus nie odchodził na bok, nie przebywał na pustyni itd. nie miałby czasu i możliwości "spotkać się" z Ojcem. On Jest i był wrażliwy na cierpienie i niedolę człowieka, ale to, co Sobą prezentuje to znacznie więcej niż tylko program idealnej pomocy charytatywnej. Czasem "nie", albo "poczekaj" wcale nie oznacza "spadaj" - choć trudno to zrozumieć, gdy się to słyszy. Cholernie trudno. Dawać z siebie i przekraczać siebie - tak - zwłaszcza w świecie miliardów samotnych indywidualistów, ale - "dobry ratownik to żywy ratownik"... :)
Magda super ujęłaś to o co mi chodziło;)
Magdalena
Możliwe że nie do końca zrozumiałaś mój wpis. O. Krzysztofa lubię, i dobrze że powstał blog na którym można też komentować, rozmawiać, i dzielić się swoimi myślami. Nie widzę szarżowania w użytym przeze mnie określeniu. "odpowiedzialność" odnosi się to do rzeczywistości duchowej bardziej. Powinno nam zależeć na zbawieniu swoim i innych też. Nie chodzi tu o pomoc charytatywną, ale czulszą wrażliwość na tych których spotykamy.Żeby nie przechodzić obojętnie obok kogoś, usprawiedliwiając się różnymi innymi sprawami.
@Ewelina Krupa:
Dzięki. :)
@szafirek:
Heh, niestety mogłam coś nie do końca zrozumieć oraz nałożyć w procesie odczytu i interpretacji jakiś swój filtr. To ryzyko każdej komunikacji, a szczególnie tej pisanej.;) Moją intencją z kolei wcale nie było pójście w stronę "lubimy tudzież nie Autora", ale skoro już poszło w tę stronę to ja też lubię, niemniej przyznać muszę, że są inni ludzie, za którymi personalnie bardzo nie przepadam, ale którym zdarza się mówić naprawdę mądre rzeczy. Jeżeli natomiast chodzi o zbawienie innych - postawa św. Dominika "Panie, a co z tymi będzie?" naprawdę mnie wzrusza i owszem, zgodzę się, że powinno nam zależeć na zbawieniu innych, bo skoro jestem chrześcijaninem, to przede wszystkim (niby to oczywiste, a jednak niekoniecznie) daję swoim życiem świadectwo o Bogu, ale nie dlatego, że tak trzeba i będę miał za to punkty w niebie, jak na pewnej stacji benzynowej, tylko dlatego, że ten Pan Bóg kocha każdego człowieka, również każdego popaprańca, każdego, kto Go odrzucił i każdego, kto o Nim nie wie zupełnie nic. Tylko wydaje mi się, że aby nieść tę Miłość innym najpierw trzeba Jej samemu doświadczyć - swojej śmiesznej małości i tego, że On tę małość ogarnia i kocha - kiedy doświadczę, nie chcę, aby kogoś innego ominęła taka Miłość i TAKA WIECZNOŚĆ. Więc chyba przed pytaniem o "powinność" jest pytanie o Miłość. Bo jeżeli to "powinno nam zależeć" nie wypływa z przeżywanej miłości Boga do mnie, to jest duże prawdopodobieństwo, że albo coś wykrzywię, albo swoją powinność po prostu - kolokwialnie mówiąc - oleję. Jeżeli przeżywanie Miłości Boga do mnie jest żywe i jest to przeżywanie naprawdę Tej Miłości a nie własnych odjazdów emocjonalnych i samozadowolenia, to owszem, uwrażliwia mnie to na biedę innych. Także tę duchową.
Pytanie brzmi: czy rozsądnie przeżywana samotność oraz jakaś jej potrzeba to obojętność na innych i egoizm, czy czas, dzięki któremu po prostu będąc uczę się również siebie, co pomaga mi później skuteczniej żyć dla innych? Nie więcej, tylko skuteczniej...?
Bo ta potrzeba samotności to chyba (wg misia o stosunkowo małym rozumku) potrzeba uporządkowanego przeżywania swojego życia (jest takie ładne słowo w psychologii, jak "zintegrowany"). Chyba nie chodzi o to, aby naszych działań było jak najwięcej, ale o to, by one były jak najskuteczniejsze. Czas dla siebie, to czas, kiedy można postawić kreskę i podsumować swoje funkcjonowanie - zobaczyć, co kuleje, co jest za bardzo chaotyczne, albo nerwowe. I jest to także czas, kiedy można w ciszy po prostu być - może właśnie (oby!) przed Bogiem. Myślę, że przychodzi i taki czas, kiedy w tę ciszę, samotność i trwanie przed Nim przynosi się innych - tak zrobił Jezus na krzyżu. On tam przeżył najbardziej kosmiczną samotność i przeprowadził przez nią każdego. A gdyby nie było tych wcześniejszych pustyń i odejść od tłumu... one przecież (albo niech mnie ktoś wyprostuje) służyły zakorzenieniu się w Ojcu - tak po ludzku na to patrząc... (Jest inaczej?)
Magdalena
Rozumiem podobnie, z pierwszeństwem miłości. Potrzeba samotności, może wynikać z różnych stanów w których się znajdujemy. Możemy szukać dystansu, relacji z samym sobą, z Bogiem, możemy też szukać spokoju, siebie, uciekać od spraw męczących, zamykać się.
Albo zadać też pytanie, co należy rozumieć przez rozsądnie przeżywaną samotność?
Może, nie więcej i nie skuteczniej nawet, ale...być bliżej? Boga, a przez to stawać się bliższym, bardziej dostępnym innym?
@szafirek
Rozsądnie przeżywana samotność to chyba taka samotność, która nie jest destrukcyjna. Wydaje mi się, że każdy człowiek jej potrzebuje, ale przez to, że jesteśmy różni - mamy inne proporcje i inaczej się realizujemy. Tak, wiem - "realizowanie siebie" też podciąga egoizmem, ale mam na myśli to, że mamy różne predyspozycje, a "Łaska bazuje na naturze", więc jeden potrzebuje tych chwil spokoju więcej, inny mniej i też daje radę.
Hehehe... Tak sobie teraz myślę, że nie chodzi o narzucanie całemu światu mojego sposobu funkcjonowania, bo "moja racja jest najmojsza", ale o naświetlenie kwestii, że coś można zrobić inaczej, niż dotąd i to nie znaczy gorzej... "Po owocach ich poznacie" - tu jest odpowiedź, czy moja wiara i jej przeżywanie to przeżywanie relacji do Boga, czy samozadowolenie. Upraszczając tak bym to ujęła. :)
a...jeszcze do tego zakorzeniania się ;)Ja tak to rozumiem, że w przypadku Chrystusa nie chodziło o "zakorzenianie" ale o bliskość, relację. Będąc Synem Bożym, Jezus nie musiał się "zakorzeniać". Ale podoba mi się to porównanie :)
A może warto po prostu działać instynktownie? Chcesz samotności - idź w samotność.Chcesz zapomnieć o sobie i być dla innych? - to tak postępuj! Bo może akurat Bóg uznał, że komuś jesteś potrzebny bardziej, niż sobie?! Może ten wewnętrzny głosik to akurat szept Boga? Najgorzej to chyba zacząć przesadnie analizować to, co napisał O.Krzystof. Gdy się zacznie zbyt dużo myśleć to człowiek skończy pod kołdrą,w swej samotności, jak Ilia Ilicz Obłomow... I żeby tylko był w pobliżu "jakiś" Zachar, co chce być dla innych i kwasu poda....
Heh, dzięki, choć fakt - ono nie jest najszczęśliwsze, ale zastanawiam się tak po ludzku - jeżeli za życia nie trwasz przy Bogu, nie dajesz Mu swojego czasu, to potem - gdy przyjdzie moment próby - będziesz wiedział, kim jesteś i co z tego wynika? Wiadomo, Syn Boży to Syn Boży - od zawsze są z Ojcem i Duchem Jednym. Ale Jezus to człowiek i nie unosił się swoim Synostwem, tylko siedział na pustyni, na górze i gdzie trzeba było i się modlił. Trudno to ogarnąć. I trudno tak wysiedzieć. Polecam pojechać kiedyś na rekolekcje bez telefonów, internetów i rozmów. To wcale nie jest łatwe, jak się ma w sobie burzę i setki chaosów oraz dziki temperament.
A z tym zakorzenieniem - usłyszałam kiedyś na kazaniu u jezuitów, że "radykalny" pierwotnie znaczyło coś zupełnie innego - że to od "radix", od "korzeń" i że radykalny=zakorzeniony. To było jak oświecenie :D.
@ Łukasz C.
No, mniej-więcej o to mi chodziło przy nienarzucaniu innym swojego sposobu funkcjonowania. Właściwie to najsensowniej jest czerpać od innych ludzi i inspirować się nimi, ale nigdy nie przeszczepimy ich życia w nasze i nie o to chodzi. Z resztą często gdy ktoś o czymś mówi, to się z nami bardziej dzieli, niż chce nas do czegoś zmuszać i przekonywać na siłę, a że mamy swój odbiór to już inna sprawa...
Błogosławię dalszym postom i idę sobie precz, bo bez przesady, ale się z tego dziesięć nowych wpisów zrobi. ;)
No cóż to nic innego tylko "samorealizacja" - i fajnie jedni się modlą, inni sjestują a jeszcze inni realizują się pomagając żuczkom na plaży...
Na koniec ;) "Ja wam powiem po sobie, co ja robię, nic nie robię..."
https://www.youtube.com/watch?v=jtXRuUiG0xE
Rachel Naomi Remen MD
Jakby się komuś chciało poszukać. Książek, bloga. Bez linków bo tak.
Pani doktor
odrobina nadziei
trochę dobra.
Ślady robię. Tyle to chyba wolno. Jednego żuka mniej, jednego żuka lżej
Pięknie Ojcze napisane! Nie zapominać o sobie! Tzw. pomagacze, czyli większość z tych uprawiających zawody społeczne, w tym księża, mają bardzo dużą skłonność do szybkiego wypalania się w swojej pracy. "Burning" mówią na zachodzie. A psychologowie zajmujący się tym zagadnieniem zaznaczają, że trzeba najpierw płonąć, by się wypalić.
By się nie wypalić warto odejść na moment lub dwa, odetchnąć, popatrzeć z dystansu na to, co się robi, na siebie. Uświadomić sobie, że nie jestem w stanie zrobić wszystkiego, dogodzić wszystkim, wszystkich zadowolić, wszystkim pomóc. Osobom narażonym na wypalenie radzi się, by wzięły urlop, odpoczęły od źródła stresu, napięcia. Właściwie, żeby w spokoju, ciszy i samotności dotknęły swojego wnętrza, zatrzymały się. Dokładnie tak...
Ojcze, przecież na wszystko jest Wola Boga, prawda? :) Ratujcie tyle żuczków, ile Dobry Bóg pozwoli Wam uratować :) i Bogu niech będą dzięki za Dominikanów +
Prześlij komentarz