Jeśli człowiek jest stale zajęty, to kiedy wreszcie ma czas wolny, może robić tylko coś bezmyślnego i rozpraszającego. Nie ma bowiem sił na nic innego.
W poprzednim numerze „Tygodnika Powszechnego” Beata Chomątowska pisze o niełatwej sztuce odpoczywania. Zostałem mile zaskoczony, gdyż dziennikarka cytuje także fragment tego bloga. Kiedy zakonnik przywołuje autorów mówiących o sztuce leniuchowania, może brzmieć to co najmniej niepokojąco, jednak mam ku temu swoje powody. A po ostatnich kilku rozmowach z osobami duchownymi, które parę dni temu odbyłem na Lednicy, po raz kolejny przekonuję się, że chorobą współczesności, także w klasztorach czy na plebaniach, jest chroniczne przemęczenie.
Kiedy Tomasza Mertona (mnicha kontemplacyjnego zakonu!) zapytano, co uważa za główną chorobę obecnej epoki, nie wymienił żadnej rzeczy, której można by się było spodziewać po katolickim zakonniku (braku modlitwy, braku wspólnoty, niskiego poziomu moralnego, braku troski o sprawiedliwość i biednych), ale odpowiedział jednym słowem: „skuteczność”. Dlaczego? „Bo od klasztoru po Pentagon zakład musi pracować i mało czasu i energii zostaje na cokolwiek innego”.
W odniesieniu do Boga i religii problemem jest nie tyle nadmiar zła, ile nadmiar zajęć. Krótko mówiąc, stajemy się za mało kontemplacyjni, za mało w nas medytacji, zdrowego dystansu ducha, ponieważ wymogi życia absorbują całą naszą energię i czas. Co gorsze, jeśli człowiek jest stale zajęty, to kiedy wreszcie ma czas wolny, może robić tylko coś bezmyślnego i rozpraszającego. Nie znajduje bowiem sił na nic innego. Presja zwiększa niepokój, czyni osobę mniej cierpliwą i niezdolną do skoncentrowania się dłużej na czymkolwiek. Taka kultura „skuteczności” jest więc zabójcza dla modlitwy i duchowego życia.
Pamiętam moment, kiedy zaraz po święceniach trafiłem na swoją pierwszą placówkę. Widziałem ogromne potrzeby duszpasterskie, a świat wydawał się nie mieć ograniczeń. Byłem niesiony entuzjazmem neoprezbitera. Co więcej, każde dodatkowe zajęcie wiązało się z określonym dobrem. Duszpasterstwo młodzieży, dziecięcy szpital onkologiczny, duszpasterstwo małżeństw, pomoc w katechezie, przygotowanie do bierzmowania, serie rekolekcji, konferencje, prośby o rozmowę, spowiedzi... Nawet duszpasterzowanie w szkole rodzenia (kapitalne doświadczenie).
Nie żebym się skarżył. To był jeden z cenniejszych okresów w moim życiu. Zdarzały się jednak dni, w których chodziłem spać o trzeciej w nocy, aby wstać po szóstej na poranne modlitwy.
Po pewnym czasie zauważyłem w sobie coś niepokojącego.
Bez względu na to, czy spałem siedem czy dwie godziny, wciąż chodziłem przemęczony i dziwnie rozdrażniony. Co więcej, zacząłem to wszystko sobie racjonalizować i niemal zrezygnowałem z osobistej modlitwy (bo przecież chodzę z braćmi na brewiarz, codziennie odprawiam mszę świętą, mam wyznaczone nabożeństwa...). W konsekwencji traciłem kontakt nie tylko z Bogiem lecz także z sobą samym. Zachęta Jezusa wypowiedziana do Apostołów: „Idźcie i wypocznijcie nieco” wydawała mi się marnotrawieniem czasu tak niezbędnego do duszpasterskiej pracy.
Budowanie na sobie, a nie na Chrystusie. Klasyczny teologiczny błąd. Skutek? Praktykujący ksiądz, ale coraz mniej wierzący...
Od zawsze była mi bliska duchowa tradycja mnichów, dlatego właśnie tam zacząłem na nowo szukać rad dotyczących umiaru i modlitwy, aby kompletnie się nie rozsypać.
Jedna z bohaterek artykułu Beaty Chomątowskiej opowiada o swoim codziennym rytmie. Wstaje wcześnie, gdy jeszcze wszyscy w domu śpią, i przez pół godziny stara się siedzieć nieruchomo, kierując uwagę na oddech, dźwięki i ciało. To metoda opracowana przez neurologa prowadzącego klinikę, której działalność ukierunkowana jest na zmniejszanie stresu. Dzięki temu ćwiczy się mięsień koncentracji i zdolność kierowania uwagą. Jednym z objawów stresu jest brak odpowiednich słów. Niektórym szwankuje pamięć, jeszcze innym wszystko wypada z rąk. Bardzo często występują także problemy ze snem. „Organizm podczas takiej medytacji wypoczywa. Wraca równowaga”.
Ewagriusz z Pontu pisze podobnie, a „przywracanie chwili obecnej” to motto całej praktyki związanej z oczyszczaniem serca i osiąganiem duchowego wyciszenia (hezychii). Taka modlitwa to czas, kiedy człowiek nie tylko na nowo przywraca więź z Bogiem, lecz także może uwolnić się od przytłaczającego natłoku swoich myśli, uzyskując odpoczynek.
Kiedy się modlisz, nie nadawaj w myślach kształtów temu, co Boskie, ani nie pozwól, by twój umysł ukształtował się według jakiejś formy, ale jako niematerialny przystąp do tego, co niematerialne, a zrozumiesz.
Dla pontyjskiego mnicha Bóg jest poza wszelkimi ograniczeniami, poza kształtem, kolorem czy czasem.
Ewagriusz wprowadził pojęcie modlitwy czystej, przy czym czystość nie dotyczy jedynie wolności od zła, ale oznacza wyzbycie się wszelkich myśli i wyobrażeń, co ma prowadzić do wyłącznego skupienia się na Stwórcy. W pismach Pseudo-Makarego modlitwa staje się głównym „zajęciem” ascetycznym, przynoszącym w życiu liczne skutki. „Jeśli bowiem pokora i miłość, prostota i dobroć nie będą towarzyszyły naszej modlitwie, nie jest to właściwa modlitwa, ale raczej jej pozór”.
Szczęśliwy umysł, który w czasie modlitwy osiągnął doskonałą wolność od wyobrażalnych kształtów. Szczęśliwy umysł, który modląc się bez rozproszeń, coraz bardziej pragnie Boga. Szczęśliwy umysł, który w czasie modlitwy staje się wolny od materii i ubogi.
Poczucie oddzielenia od Boga jest wynikiem natłoku myśli i uczuć, stąd konieczna jest praktyka modlitwy kontemplacyjnej, będącej sztuką odpuszczania. Kontakt z żywym Bogiem przekracza bowiem myśli i wyobrażenia.
Modlitwa w swojej wyższej formie była dla mnichów porzuceniem osaczających myśli. Taka modlitwa wzmacnia i oczyszcza umysł. Jest stanem umysłu wywołanym przez światło Trójcy Świętej.
Rozmowa wychodzi więc poza słowa i staje się wolną od nich kontemplacją.
Umysł pogrążony w kontemplacji jest całkowicie wyzwolony z samoświadomości: „Tak jak gdy śpimy, nie wiemy, że śpimy, podobnie gdy pogrążamy się w kontemplacji, nie wiemy, że się jej oddajemy” – pisze Ewagriusz.
***
Od kilku lat staram się wstawać przed piątą rano, kiedy mój klasztor jeszcze śpi. Rozpoczynam dzień od kilku ćwiczeń fizycznych, krótkiej lektury Pisma Świętego, a później w całkowitej ciszy zabieram się za pracę, koncentrując się na najważniejszych sprawach. Planowanie, ustalanie terminów, korespondencja, przygotowanie kazania. Czasami czytam fragment książki lub tekstu, który mnie napełni, innym razem piszę (jak choćby w tej chwili), co jest dla mnie doskonałym narzędziem porządkowania myśli. Po siódmej wspólne modlitwy z braćmi, a następnie klasztorny rytm i zajęcia wynikające z moich zobowiązań.
Jeśli tylko mogę, staram się w ciągu dnia spędzić choćby kilkanaście minut na adoracji Najświętszego Sakramentu. To zawsze przywraca pokój.
Kontemplacja to doskonałe narzędzie memoria Dei. Pamięci o Bogu.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ artykuł Beaty Chomątowskiej wcale nie mówi wcale o lenistwie i o ludziach, którzy gardziliby pracą. „Lenistwo jest wrogiem duszy” – przypominał św. Benedykt w regule dla mnichów. Tekst dotyczy sztuki przywracania właściwych proporcji. Nadmiar i brak uporządkowania swojego życia zawsze wyjaławia.
Wszystko się wymieszało – stwierdził Thomas Eriksen, norweski profesor antropologii – wytężone okresy pracy powinny prowadzić do chwil wytchnienia, tymczasem nie ma między nimi cezury. Czas się zmaterializował, przywykliśmy oczekiwać, że każde zadanie będzie wykonane natychmiast. Pracujemy w zasadzie bez ustanku, a w wolnych chwilach komunikujemy się z innymi.
Po co więc kontemplacja? Ponieważ ona przywraca właściwe proporcje, na nowo uczy umiaru.
Nie ja zbawiam ten świat. I to naprawdę uwalniające uczucie.
Nie ja zbawiam ten świat. I to naprawdę uwalniające uczucie.
Dziękuję Ojcze. Też ostatnio mam doświadczenie wstawania o godzinie 5 (poranne zajęcia+sesja) i świat jest wtedy zupełnie inny. Cisza. Pustynia w mieście. Chyba nawet zamierzam tak praktykować w wakacje :)
OdpowiedzUsuńI myślę, że warto zrobić sobie przynajmniej te parę dni w roku z dala od wszystkiego, od ludzi, spraw, aby złapać kontakt z Bogiem i samym sobą.
dziękuję :) +
OdpowiedzUsuńO matko, jak bardzo to wszystko przerabiałam. I jakim błogosławieństwem po kilkunastu latach stało się karmienie piersią o piątej-szóstej rano. Usprawiedliwiona chwila wyłączenia myśli - w łóżku tak rano nie ma jak czytać gazety przy karmieniu ;) Gdyby nie te okoliczności, pewnie bym się na to nie zdobyła. Przy pierwszej dwójce (czyli ładnych parę lat wcześniej) jeszcze tego nie czułam. A teraz, po latach gonitwy za "skutecznością" wiem, że mogę zgodzić się z każdym słowem powyższego tekstu.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie w punkt. U mnie zawsze to działa, a jak sobie zapomnę zawsze mi się przypomni, dzięki takim blogom chociażby :) ' Troszcze się Ty" Dzięki +
OdpowiedzUsuńOjcze dziękuję za wpis i dziękuję za obecność na Lednicy;) Fajnie było zobaczyć ojca choć na chwilę. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńRównież dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOjciec Krzysztof jak zawsze idealnie w punkt. Tego właśnie potrzebuję - odpocząć, uporządkować. Łudzę się, że już niedługo to będzie możliwe, "jak tylko skończą się zajęcia na studiach", "jak tylko napiszę magisterkę", jak tylko to czy tamto, ale wiem że nie tędy droga. Zmienię to podejście, jak tylko... :) pozdrowienia z Torunia
OdpowiedzUsuńzdjęcia i tekst - to uczta dla ducha :)
OdpowiedzUsuńJa ze względu na swoją pracę wstaję o 3.30 by już za godzinę wyruszyć na drogi zupełnie pustego miasta. Niebywała cisza przerwana w momencie przez cudowny śpiew ptaków, rześkie powietrze, wschód słońca... Czasami ciężko jest wstać, ale to jest najpiękniejszy moment z całego dnia. Później już tylko korki, hałas i mnóstwo spieszących się, zdenerwowanych ludzi wyzywających na siebie, albo na mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ja z kolei odwrotnie, śpię długo i póżno się kładę i jest to dla mnie bardzo dobre. Podobno ludzie dzielą się na wstających rano ( skowronki) i zasypiających póżno (sowy). Ja zdecydowanie jestem sową i do południa jestem po prostu bardzo senna. Dla mnie każda rozmowa kwalifikacyjna, egzamin, jak studiowałam to było zmniejszenie szans, jeśli był przed południem, a najczęściej tak jest... Na szczęście wiele lat miałam taką pracę że mogłam pracować w nocy w domu - tłumaczyłam teksty ale teraz będę miała inną i chyba będę jakiś czas znowu musiała wstawać rano., mam nadzieję jak najkrócej.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię nocne godziny, to wspaniały czas do rozmów z Bogiem i dobre jest też wyjście poza rutynę tłumu, funkcjonowanie w innych godzinach. Chociaż trochę wolności i prywatnej przestrzeni.
Uczepieni za wszelką cenę "życia" nie odczuwamy, że jest ono tylko tchnieniem. Posmakujmy tego Boskiego tchnienia.
OdpowiedzUsuńCzasem wracam do filmu "Cisza" i zawsze coś nowego dostrzegam w pięknie rytmu skupienia na naszym Stwórcy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/techinspecialed/photos/a.203000666385425.52368.181038188581673/1019205894764894/?type=1&theater
OdpowiedzUsuńi nie zapominajmy o radości!
OdpowiedzUsuńNie chcialbym robic reklamy choc wlasnie jestem na etapie wprowadzania ladu do zycia za pomoca modliwty i medytacji - polecam
OdpowiedzUsuńPennington OCSO - Modlitwa prowadząca do środka
To prawda jesteśmy ciągle zabiegani, ja sama jak wracam z pracy już jest późno i jeszcze coś trzeba zrobić a a już jestem padnięta a modlitwa zostaje na sam koniec dnia. Czasem jest lepsza bo sobie poczytam Pismo Św. potem porozmawiam z Bogiem a czasem coś tylko odmówię bo brak mi sił, chociaż ostatnio staram się zawsze użyć własnych słów by o czymś Bogu powiedzieć czy podziękować. Szkoda że rano nie mam takiego zaparcia by wstać wcześniej i się spokojnie pomodlić to dobry pomysł. Najczęściej jest to modlitwa w drodze czasem idę rano na Mszę to jest dobrze bo wtedy wyłączają mi się myśli, niby to dobre tak w drodze ale zdarza mi się że ktoś rozwali mój system bo na przykład ktoś mnie po drodze zabierze do pracy i modlitwa przepada dobrze że to sporadyczne ale się zdarza. Teraz pojechałam z naszą grupą biblijną z kościoła na takie rekolekcje połączone z wypoczynkiem też czas był napięty ale spodobał mi się taki rytm i tak było z zeszłym roku, rano Jutrznia potem śniadanie i czas dla nas na wyprawy a od obiadokolacji spotkanie nasze biblijne potem Medytacja przez godzinę w samotności w pokoju tylko z Panem Bogiem potem godzina Adoracji, Msza i Nieszpory i wszystko poukładane w ciszy i w skupieniu tak przez kilka dni, to było piękne. Przyznam że bardzo to polubiłam ktoś może pomyśleć że to dużo czasu i nudne powiem wcale nie, myślę że tego potrzebowałam. Teraz kiedy wróciłam równo tydzień temu postanowiłam sobie że będę medytować Pismo Św. bo to piękne spotkanie z Panem Bogiem tak w ciszy i to ma sens. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTak wyglądało 10 lat mojego życia zakonczonych zalamaniem nerwowym i depresją. Dopiero po tym przyszla refleksja o prawdziwym sensie życia, prawdziwych wartościach. Lepiej późno niż wcale...
OdpowiedzUsuńMoja koleżanka nie zdążyła. Nie znalazła nawet czasu na pójście do lekarza. Rok temu pożegnaliśmy ją. ....
Ciszą. Spokojną ciszą opatulić uszy. W ciszy. Nasiąknąć.
OdpowiedzUsuńDobrze jakby Bogiem.