Na tej drodze nie ma się potrzeby niczego udowadniać, tłumaczyć, kogokolwiek przekonywać. Ta droga ma w sobie tajemnicę, gdyż prowadzi nas, nie będąc w ogóle drogą.
Pewnego dnia Mistrz Eckhart napotkał ubogiego:
- Niech ci Bóg da dobry poranek! – powiedział.
- Ojcze, zatrzymaj go dla siebie, bo ja nigdy jeszcze nie miałem złego.
- Jakże to, bracie?
- Otóż wszystkie zesłane przez Boga cierpienia znosiłem z radością i ze względu na Niego; uważałem też, że nie jestem ich godzien. I dlatego nigdy nie byłem smutny, ani przygnębiony.
Przesłanie, które dominikański mistyk zawarł w swoich kazaniach i traktatach głosi, że szczęśliwość jest dostępna tutaj na ziemi.
Kiedy człowiek znajdzie Chrystusa w sobie, doświadczając, że jest przez Niego bezwarunkowo kochany i przyjęty, niespodziewanie odkryje, że bez względu na to, gdzie się znajduje, może odnaleźć szczęście kontemplując to, co najbardziej ukochał.
Taka osoba potrafi być z ludźmi, choć nikt nie należy do niej. A kiedy przychodzi samotność, wcale nie czuje się sama. A jeśli przestrzeni na osobność brakuje, to jakby straciła cząstkę czegoś najcenniejszego.
Ojciec Joachim Badeni kiedy o pewnych rzeczach zapominał lub zaczynał tracić słuch ze swadą mówił: „Mam sklerozę. Dzięki Bogu, o tylu rzeczach nie muszę pamiętać. Jestem głuchy, więc kupiono mi aparacik, nie muszę słuchać tych nudnych kazań – minutę daję kaznodziei, a potem wyłączam aparacik i kontemplacja. Przynajmniej nie przeszkadzają mi już hałasy”.
Wielokrotnie zdarzało mi się widzieć go w celi, kiedy siedział wpatrzony w okno. Otaczała go cisza i samotność, jednak nigdy nie czuł, że jest sam, wiedział o tym każdy, kto poznał go bliżej. Był wolny i przepełniony wdzięcznością.
Mistrz Eckhart naucza:
Kiedy człowiek jest szczęśliwy, kiedy się znajduje w samym korzeniu i głębi swojej szczęśliwości, wówczas nie poznaje siebie samego ani żadnej innej rzeczy, lecz tylko samego Boga. Gdy zaś dusza wie, że Go poznaje, wówczas ma poznanie i Boga, i siebie samej.
Bez względu na to, jak wielką wartość może mieć "życie w świecie", istnieli zawsze, we wszystkich kulturach ludzie utrzymujący, że w samotności odnajdują coś niezmiernie cennego.
We wszystkich okresach zdarzali się ludzie, którzy rozkwitali i znajdowali szczęście oraz tacy, którym to się nie udawało. Ci pierwsi osiągali stan zbliżony do szczęśliwej równowagi, której szukał Sokrates, który modlił się, aby jego zewnętrzne i wewnętrzne "ja" mogły "żyć ze sobą w zgodzie". Ci drudzy stali się zakładnikami swojej zewnętrzności.
W opowieści Platona Sokrates i jego przyjaciel Fajdros, by porzucić zatłoczone Ateny, wybierają się na spacer za miasto. Fizyczny dystans to najstarsza metoda kontrolowania tłumu. Myśli mogą dojrzeć, a serce się oczyścić. Dzięki temu mija niepewność, a człowiek zaczyna widzieć, które pragnienia pochodzą od Boga, a jakie zostały w nas sztucznie wygenerowane i są tak naprawdę bez znaczenia. W przeciwnym razie nieustannie poganiani przez ciągle nowe zachcianki, nigdy nie zaznamy spokoju, rozmijając się nie tylko ze sobą, ale i z Bogiem.
Istnieje więc taka negacja świata, która ocala i odnajduje człowieka. Utrata własnego życia oznacza jego zachowanie, a pragnienie zachowania go dla siebie - utratę. Niektórzy nazywali to monastycznym poglądem na świat, który jest wspólny tym wszystkim, którzy postanowili zakwestionować wartość życia bez reszty podporządkowanego arbitralnym świeckim dogmatom, społecznej konwencji i gonitwie za doczesnymi - żeby nie powiedzieć pozornymi radościami.
Mądrość tę cechuje upodobanie do prostoty i pokory, usuwanie się w cień i milczenie, a mówiąc ogólniej: odmowa poważnego traktowania takich spraw, jak przebojowość, ambicja, głód kariery i prestiż, spraw rzekomo nieodzownych, by jednostka radziła sobie w życiu społecznym. Ta "droga" nie chce do czegokolwiek dochodzić, mierzyć linijką szczebli duchowego rozwoju, zajmować się duchowymi osiągnięciami. Jest przekonana jedynie do tego, że bez Boga i samotności, wszystko inne traci blask.
Mądrość tę cechuje upodobanie do prostoty i pokory, usuwanie się w cień i milczenie, a mówiąc ogólniej: odmowa poważnego traktowania takich spraw, jak przebojowość, ambicja, głód kariery i prestiż, spraw rzekomo nieodzownych, by jednostka radziła sobie w życiu społecznym. Ta "droga" nie chce do czegokolwiek dochodzić, mierzyć linijką szczebli duchowego rozwoju, zajmować się duchowymi osiągnięciami. Jest przekonana jedynie do tego, że bez Boga i samotności, wszystko inne traci blask.
Na tej drodze nie ma się potrzeby niczego udowadniać, tłumaczyć, kogokolwiek przekonywać. Ta droga ma w sobie tajemnicę, gdyż prowadzi nas, nie będąc w ogóle drogą.
Dramat Eckharta polegał jednak na czymś innym. Najgłębsze doświadczenie jest w gruncie rzeczy nieprzekazywalne. I to jest bolesna świadomość. To co się dokonuje między człowiekiem a Bogiem, stanowi jego bogactwo i najwyższe szczęście, ale tym samym skazuje go na wewnętrzną samotność, na duchową izolację wyobcowującą go z całego świata.
Odchodząc, tracisz, ale gdybyś został, stracisz jeszcze więcej.
Korzystałem z książek: Mistrz Eckhart „Traktaty”,
Thomas Merton „Droga Chuang Tzu”, William Powers „Wyloguj się do życia”.
Thomas Merton „Droga Chuang Tzu”, William Powers „Wyloguj się do życia”.
"Ty jesteś bliżej nas niż my samych siebie" - fragment z dzisiejszej jutrzni.
OdpowiedzUsuńNa ten sam fragment zwróciłam dziś rano uwagę.
OdpowiedzUsuńOjciec Badeni w którymś z wywiadów powiedział- moim zdaniem- bardzo odważne, wręcz rewolucyjne słowa: "Odrzućcie wszystko, aby otworzyć się na tajemnicze działanie Ducha Świętego", brzmi to jak Franciszkowe: "Zróbcie raban w Kościele". Z kolei Thomas Merton dzieli się swoim odkryciem, że "Wystarczy tylko odrzucić spontaniczną wolność zachcianki". Hmm... "Odrzućcie" i tu i tam, a może to po prostu wołanie Innego z drugiego brzegu: "UCIEKAJCIE OD ZAPACHU EGO!", tam gdzie pieprz rośnie...
OdpowiedzUsuńJuż wiem! Chodzi zapewne o rewolucję dotyczącą wskrzeszenia monastycyzmu z początków chrześcijaństwa. Tak, jedni pójdą w góry, a drudzy na pustynię (gdzieś w ST, o tym czytałem). A współczesnym prorokiem tego zrywu jest Benedykt XVI, zresztą patronują mu obaj Papieże, Franciszek i Benedykt, czyli tak naprawdę Piotr i Paweł!
OdpowiedzUsuńSamotność mistyka... trochę jak samotność wędrowca, po kilkunastu kilometrach każdy idzie już sam i to co czuje, mimo że inni czują podobnie, to wyłącznie jego, nieprzekazywalne innym doświadczenie.
OdpowiedzUsuńW sumie, to bardzo dobrze że tajemnica spotkania z Bogiem jest tajemnicą. Czy nie przekazywalną? Z pewnością dostrzegalną w życiu. Najgłębsze doświadczenie, można opowiedzieć życiem. Ono nie może prowadzić do żadnej izolacji, wyobcowania. To co dokonuje się pomiędzy człowiekiem i Bogiem, nie będzie tylko jego (człowieka który rzeczywiście spotkał Boga) bogactwem. Nie będzie tylko dla niego. Tego po prostu nie da się zachować wyłącznie dla siebie, zamknąć się oddzielając od świata w poczuciu wyobcowania. Może włąśnie trzeba iść do świata?
OdpowiedzUsuńJeszcze jedna myśl, bo dziś 100 rocznica śmierci
bł. Brata Karol de Foucauld
/Dobro czyni się nie przez to co się mówi ani co się robi,
ale tym czym się jest i na miarę tego na ile Jezus w nas żyje/
Dziękuję za ten wpis +
OdpowiedzUsuń