sobota, 31 marca 2012

O istocie chrześcijaństwa

Bez względu na to jak bardzo nawalam i jak bardzo mogę czuć się bezużyteczny, mam pewność, że Bóg jest ze mną.













Nie spotkałem jeszcze księdza, który twierdziłby, że słuchanie grzechów jest przyjemne. Zło wcale nie karmi, pomimo pozorów atrakcyjności, jest potwornie nudne. Radością na spowiedzi, nie jest moment słuchania grzechów, ale chwila, gdy człowiek wychodzi z nowymi siłami, napełniony nadzieją i wewnętrznym pokojem.

Zło nie ma w sobie krzty smaku, ani radości. To dobro i ludzkie pasje są fascynujące, nie grzech. To doświadczenie Bożej miłości sprawia, że spowiedź staje się miejscem, w którym człowiek na nowo może stanąć do pionu i przypomnieć sobie kim naprawdę jest.

Choćby dla takich momentów warto być księdzem.

Wczoraj w naszym klasztorze ekipa z DA "Kamienica" zorganizowała akcję nocy spowiedzi. Studenci znakomicie wszystko przygotowali, a potem o trzeciej w nocy doprowadzili klasztor do ładu. Patrzyliśmy na nich z podziwem.

Do pomocy przyjechało także trzech księży. Dwóch salezjanów: polski misjonarz od trzydziestu lat pracujący w Zambii i łódzki duszpasterz akademicki. Był także ksiądz pracujący od dziesięciu lat w Rosji, obecnie na Kamczatce. Po pierwszej w nocy opowiadał w duszpasterskiej salce, że wielokrotnie musiał jeździć po kilkaset kilometrów aby odprawić mszę świętą dla dwóch osób. A były też sytuacje, w których nikt na nią nie przychodził. Przejazd kosztował sporo pieniędzy i bywały momenty, że wracał z poczuciem przegranej. Nie było jednak w nim ani krzty zgorzknienia czy użalania się nad sobą.

Słuchałem tych opowieści z narastającym podziwem. Bez heroicznej wręcz wiary, że obecność księdza nawet w takim miejscu ma sens, szybko można się złamać. Może właśnie ofiara tego typu księży sprawia, że ktoś po drugiej stronie globu na nowo staje na nogi? Spotyka żywego Boga, który napełnia życie sensem i uwalnia od poczucia przypadkowości?

***

Z grzechem jest jak z rozbitą szklanką, należy pozamiatać kawałki szkła z podłogi i już do tego nie wracać. Spowiedź jest takim właśnie miejscem, aby to szkło pozbierać i nie oglądać się już za siebie.

To co wyróżnia chrześcijanina, to fakt, że na pytanie kim jest, może odpowiedzieć: „Jestem tym, kogo kocha Bóg”. Wszyscy nawalamy, ale to nie ma znaczenia. On nie cofa swojej miłości.

Jeden z braci przesłał mi nagrania znakomitych rekolekcji wygłoszonych przez o. Wojciecha Ziółka u krakowskich dominikanów. Ojciec Ziółek powiedział tam rzecz szalenie mądrą.


Jeśli ktoś nie czuje się kochany przez Boga, to nie ma szans na bycie chrześcijaninem.



Taki człowiek będzie kimś kto coś tam wypełnia. W piątek nie zje mięsa, odmówi sobie alkoholu, w wielkim poście podejmie kolejne zobowiązania, zrezygnuje z tańca i dyskotek. Tylko, że to nie jest chrześcijaństwo.

Nawrócenie nie polega na tym, że będę się więcej starał, więcej modlił, więcej praktykował i wówczas spotkam Boga. Sił starczy zaledwie na kilka dni, no może w porywach do kilku tygodni. 

Nawrócenie polega na tym, że przejeżdża po mnie walec miłości i już jestem nie ten. Przestaję należeć do siebie, ale należę do Niego. On wówczas przejmuje stery, a ja zaczynam żyć z ogromnym poczuciem braku, którego nie potrafię niczym zaspokoić... Ponieważ jestem Nim naznaczony.

Prośba o doświadczenie Jego miłości jest niebezpieczną modlitwą, gdyż jeśli zostanie wysłuchana, wychodzimy po niej inni. Wcale nie wzorowi, wcale nie doskonali. Nie zmienia nam się słownik, ani też sposób zachowywania się. Cieszą podobne rzeczy, dopada zmęczenie, nieraz smutek, ci sami ludzie nas irytują, podobne rzeczy dają radość.

Różnica leży gdzie indziej. Po doświadczeniu Jego miłości wychodzimy inni, czyli przeniknięci Jego miłością. To rodzaj wolności polegający na tym, że bez względu na to jak bardzo nawalam i jak bardzo mogę czuć się bezużyteczny, mam pewność, że Bóg jest ze mną.



37 komentarzy:

Sanare pisze...

Dziękuję za ten wpis. Przypomniały mi się słowa św. Franciszka Ksawerego: "Kocham Cię nie dlatego, że możesz obdarzać niebem lub piekłem, lecz po prostu dlatego, że jesteś sobą – moim Królem i moim Bogiem".

Polecam moje ulubione rozważania:
http://adonai.pl/perelki/jezus/?id=39

Pozdrawiam :)

clarisse pisze...

lubię to ;) nawet bardzo to lubię, może szczególnie dlatego, że ostatnio jedyne czego się trzymam to świadomość, że we wszystkim przez co przechodzę nie jestem sama, że On jest zawsze obok.
Dzięki Ojciec ;)

goszka pisze...

Sakrament pojednania jest myślę jednym z tych momentów które jednak dają poczucie "użyteczności" - pomimo tego iż to rola 'pośrednika' to wielka to rola : )

fraz pisze...

rewelacyjne zdjęcie :)

Dorota pisze...

prawda, o. Krzysztof niezwykle trafnie dobiera zdjęcie do tekstu;) a słowa inspirujące, usłyszałam je już kiedyś podczas kazania ojca w kamienicy i po raz kolejny zmienił się obraz chrześcijaństwa w mojej głowie...

Anonimowy pisze...

bardzo! dobrze jest przypomnieć.

z.dzbanem pisze...

"Jeśli ktoś nie czuje się kochany przez Boga, to nie ma szans na bycie chrześcijaninem."

Uważam, że powyższe słowa są kompletną bzdurą. Mam już dosyć trochę przemądrzałych tekstów naprawdę wielu księży, którzy lubują się w pseudo- odważnych stwierdzeniach, że jak ktoś nie jest taki, a taki, to nie jest prawdziwym chrześcijaninem, katolikiem itp. Najbardziej irytują mnie teksty, że chrześcijaństwo jest dla duchowych twardzieli, którzy robią to, siamto i owamto, a jak tego nie robią, to są ... No właśnie jacy są? Jacy są Ci wszyscy "słabi katolicy"? Kto w ogóle może powiedzieć o swoim bliźnim, że jest słabym katolikiem?

"Jeśli ktoś nie czuje się kochany przez Boga, to nie ma szans na bycie chrześcijaninem."

Jeżeli ktoś nie czuje się kochany przez Boga, jeżeli nie ma w sobie tego uczucia ( no chyba, że zaraz ktoś mi powie, iż słowo "czuje" jest tak naprawdę swoistą metaforą czegoś innego), to nie ma szans na bycie chrześcijaninem. Dlaczego?

Dlaczego jak ktoś nie ma w sobie konkretnego uczucia, to nie może być chrześcijaninem? Kto o tym decyduje i na jakiej podstawie?

Bardzo cieszę się, że na świecie jest tak wielu gorliwych chrześcijan, którzy są w świetnym kontakcie z Bogiem. Szkoda tylko, że mają oni tendencję do deprecjonowania tych, których droga do Boga jest trochę bardziej skomplikowana.

Niektórzy nie mieli w życiu tyle szczęścia aby tak naprawdę przekonać się do Boga. Aby tak naprawdę, mocno w niego uwierzyć, poczuć się przez niego kochani.

Jednak w momencie, w którym mimo swojej skomplikowanej, trudnej, częstokroć pełnej bólu relacji z Bogiem zdecydują, że Jezus, mimo wszystko, jest ich Zbawicielem, ich Bogiem ( pomimo, że nie czuję Jego miłości), to nikt nie ma prawa im powiedzieć- nie jesteście chrześcijanami.

Jako stały czytelnik, dotychczas byłem zachwycony wpisami Ojca Krzysztofa, to jest mój pierwszy negatywny wpis. Nie mogę jednak stać bezczynnie, gdy czytam zwykłą bzdurę. Mam nadzieję, że zasłużę na coś więcej niż jedynie na ciętą ripostę.

Pozdrawiam,


Z.dzbanem

Anonimowy pisze...

Mój Boże...
Nie kocham Cię,
nawet nie pragnę kochać Cię,
nudzę się Tobą.

Być może nawet nie wierzę w Ciebie.
Ale przechodząc spójrz na mnie.
Schroń się na chwilę w mej duszy,
jednym Twym tchnieniem zaprowadź
w niej porządek,
ot tak, mimochodem,
nic mi o tym nie mówiąc.

Jeśli masz ochotę, bym uwierzył w Ciebie
- przynieś mi wiarę.

Jeśli masz ochotę, bym Cię pokochał -
przynieś mi miłość.

Ja jej nie mam i nic na to nie poradzę.
Daję Ci to, co mam:
moją słabość, moje cierpienie.
I tą uprzykrzoną potrzebę czułości,
którą we mnie widzisz...
I tę rozpacz...
I ten obłędny wstyd...
Mój ból, nic tylko mój ból.
To wszystko.
I jeszcze moją nadzieję...

O_N_A pisze...

Zgodziłabym się w tym miejscu z @z.dzbanem.
Nie wiem, co autor zdania miał na myśli, bo nie znam kontekstu. A ze zdaniami wyrwanymi z kontekstu czasem różnie bywa, mogą być mylnie odczytywane, zupełnie nie tak, jak autor chciał to przekazać.
Ale:
Ja obecnie nie czuję miłości Boga. Nie czuję, że ja Go kocham, chociaż mówię Mu to w każdym uderzeniu mojego serca: kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię...! I nie czuję, że On kocha mnie. Nie czuję, po prostu - nie czuję. Czuć Jego, Miłość... to piękny prezent, łaska, którą możemy dostać zupełnie za darmo, za nic (!), lub jej nie dostać (teraz, bo może kiedyś dostaniemy). Kiedyś czułam Jego Miłość. Teraz Jej nie czuję. Co wcale nie znaczy, że w tę Miłość nie wierzę. Wierzę, ufam, że On mnie kocha, kocha do szaleństwa - przecież UMARŁ ZA MNIE, z Miłości do mnie. On mnie kocha - wierzę w to, widzę to - bo widzę Krzyż i Najświętszy Sakrament i słyszę: "Ja odpuszczam tobie grzechy..." Ale nie czuję Miłości.
Więc nie mam szans być chrześcijaninem?
Co to znaczy w ogóle znaczy: "czuć się kochanym przez Boga"? Jak to rozumieć?

o. Krzysztof pisze...

Jeśli ktoś nie czuje się kochany, to niech krzyczy do Boga, niech nie poddaje się, niech się dobija, dodrapuje, niech żebrze o tę miłość. Ale niech się nie poddaje. Bóg spełni taką prośbę.

nashim pisze...

@K
tak mówisz?

z.dzbanem pisze...

Jak najbardziej zgadzam się ze zdaniem Ojca Krzysztofa o proszeniu Boga o tą jakże ważną łaskę.

Jednakże nie jest to odpowiedź na moje pytanie. Wydaje mi się, że na O_N_Y również nie do końca ( to jedynie moje przypuszczenie).

Chciałbym w tym wpisie podtrzymać moje stwierdzenie, że nie powinno się szafować słowami, iż ktoś z jakiś powodów nie ma szans na bycie chrześcijaninem.

Ja osobiście jestem chyba najbardziej ułomnym chrześcijaninem jakiego znam. Jednakże nim jestem i uważam to za najważniejszą sprawę w moim całym życiu.


Btw- Ale tak ogólnie, to bardzo dobrze, że Ojciec prowadzi tego bloga. Nie licząc tego krótkiego fragmentu, z którym całkowicie się nie zgadzam, to dzięki temu blogowi namacalnie przybliżam się do Boga. Dziękuję.

Pozdrawiam,

Z.dzbanem

nashim pisze...

@z.dzbanem
rozumiem Cię, też mnie często denerwują zestawy "słusznych poglądów na wszystko" coniektórych (nie mam na myśli autora bloga). Nie sądzę, że wogóle da sie stworzyć jakąś klasyfikacje w relacjach człowieka z Panem Bogiem, bo każdy ma inną i sam chyba sobie do końca nie zdaje z niej sprawy.
Nie jestem też przekonana do stwierdzenia o.Krzysztofa z komentarza, bo jak jest napisane w Piśmie, Duch wieje kędy chce. Prosić można zawsze, ale nie wiem, czy Pan Bóg zawsze spełni naszą prośbę w taki sposób, jak my sobie to wyobrażamy. Domyślam, się że matka Teresa musiała się przez większość życia o takie poczucie bycia kochaną modlić, a jednak nie otrzymała tej łaski.

nashim pisze...

aha, i jeszcze nie napisałam, że nikt też nie ma prawa oceniać mojej "jakości chrześcijaństwa"

Dorota pisze...

ale chyba właśnie o to chodzi, że Bóg nie musi spełniać naszych próśb tak jak my sobie to wyobrażamy, ale tak jak On sobie wyobraża... A co do doświadczenia miłości Boga, może to jest tak, że nie potrafimy jej dostrzec? Albo nie identyfikujemy jej odpowiednio... Nie wiem, też się zastanawiać jak to jest czuć się kochanym przez Boga, czy to się czuje jakoś specjalnie, inaczej...

TomWaits pisze...

Co więc wyróżnia chrześcijan, jeśli nie poczucie, że są kochani przez Boga?

Ania pisze...

Ja zawsze uważałam, że wyróżnia nas miłość, ofiarowywanie siebie innym. Niektórzy mówią, że w buddyźmie nie ma miłości, tylko obojętność (choć buddyści się oburzają na to, faktem jest, że nie ma u buddystów czegoś takiego, jak praca dla bliźniego, pomoc charytatywna - jak jest to u katolików). Nie jest w chrześcijaństwie najważniejsze skupianie się na sobie i swoich przeżyciach duchowych ale uczynki. Często spotykam się z postawą chrześcijan skupionych na SWOJEJ relacji z Bogiem, SWOICH przeżyciach, załatwianiu różnych spraw SOBIE u Boga a kompletnie zamkniętych na potrzeby innych. Mam znajomą katechetkę. Widzę jak coraz bardziej zamyka się na ludzi. tylko Bóg Bóg - ale nie odnosi tego w ogóle do życia. Właściwie nie zauważa już potrzeb innych ludzi. Zawsze JA jest u niej na pierwszym miejscu. Nie umiem jej tego wytłumaczyć, bo jest drażliwa na swoim punkcie, poza tym przekonana o swej "teologicznej nieomylności" i "lepszości" - to ja jestem osoba, która ma słuchać :( zastanawiam się jak ją delikatnie naprowadzić, by wyszła z tej skorupy ????
Wydaje mi się, że rozumiem noc duchową Matki Teresy ale to chyba inny temat...

Anonimowy pisze...

http://www.youtube.com/watch?v=_6HCOgTc5r4
Proszę niech Ojciec koniecznie posłucha :)

Anonimowy pisze...

Pan Bóg to nie dezodorant, żeby go czuć... :)

TomWaits pisze...

"Czuję" czyli wiem, że jestem kochany. Tak to rozumiem.

m.walejko pisze...

Drogi z.dzbanem,
z poczuciem bycia kochanym przez Boga nie jest chyba tak, że jedni tej miłości doswiadczają, a inni, nie wiedzieć czemu, nie.Byłoby wtedy tak, że jednym Bóg tę łaskę daje, a innym nie. A przecież cała Ewangelia jest opowieścią o miłości, że Bóg tak ukochał, że umarł z miłości. Każdy może tę prawdę po prostu PRZYJĄĆ ALBO NIE. Nie chodzi tu o emocje, ale o to, aby uwierzyć, nie w Boga, ale BOGU. Takie uwierzenie Bogu, że kocha i z miłości oddał życie, oznacza "poczucie bycia kochanym". To poczucie jest W ZASIĘGU KAŻDEGO. Zatem trzeba chyba mówić nie tyle, o "doświadczeniu" miłości Boga - to sugeruje bierność człowieka, że to się "dzieje poza nim" - ale raczej o PRZEKONANIU SIĘ O MIŁOŚCI BOGA, które potrzebuje naszego starania się - do tego wystarczy czytać Słowo, i wystarczy zwykły AKT WIARY, wiary nie w Boga, ale BOGU. Myślę, że to nie chodzi o emocje i nie o emocje O. Krzysztofowi chodziło. Pozdrawiam Cię Z. dzbanem, uściski Krzyś.

Mati pisze...

teologicznie to chyba jest bardziej jak umycie paszek :)

Rita pisze...

Ja tak rozumiem te słowa, i zgadzam się z nimi, że bez osobistego doświadczenia Boga nie można być wierzącym.
Gdybym nigdy nie doświadczyła zdumiewającej odpowiedzi na moją modlitwę, prwdziwej, niewyobrażalnej pomocy w chwili po ludzku beznadziejnej - nie mogłabym wierzyć.

Agu pisze...

czegoś tu nie rozumiem.. Mam nadzieję, że to wynika tylko ze zlej interpretacji. Dopada mnie deprecha, bo z ojca tekstów wynika, że lepiej się nie modlić, że jak już modlić to z niebezpieczeństwem, z utratą, bez namacalnych zmian. Jestem w kropce, bo wydaje mi się że moje starania, moje dążenia są bezsensowne. To do czego dążyć? Jak? Czy jesteśmy tak beznadziejni, że nic nie możemy zrobić tylko być i czekać na łaskawość?

old_man pisze...

Oczywiście, nashim, nikt nie ma prawa oceniać jakości mojego chrześcijaństwa, nikt nie ma prawa oceniać mojego postępowania, nikt nie ma prawa zwrócić mi uwagi, nikt nie ma prawa nic mi powiedzieć, bo ... może przypadkiem moje drogocenne ego trochę by na tym ucierpiało...

nul(ka) pisze...

Walnął Ojciec Ziółkiem po oczach i przez kolejne wersy przedzierają się ludzie z mroczkami przed oczami.
Miłość zmienia, doświadczenie jej choć na chwilę ZMIENIA. I tak zmieniony człowiek nie jest już takim samym podłym szczurem jakim był wobec innych. Przestaje być. Dostaje siłę do tego żeby ich kochać chociaż tak naprawdę przed chwilą ich nienawidził.I nawet jeśli znowu wpada w bagno, gryzie, bywa że mocno, pamięta ten moment kiedy stał na dwóch nogach, czuł na twarzy słońce i był szczęśliwy. Bo tak się objawia Boża miłość. poczuciem pokoju i szczęścia.
Nagle wiesz że masz dom. I jak się zgubisz to pamiętasz że trzeba wrócić, po ciemku, nocą nieznanymi drogami, ale wiesz że możesz wrócić.

O_N_A pisze...

Tak, @z.dzbanem, to nie jest odpowiedź na moje pytanie. I uparcie zapytam: co to znaczy CZUĆ miłość Boga?

@o.Krzysztof: zgadzam się, że trzeba się modlić, krzyczeć itp., żeby Pan Bóg dał mi poczuć się kochaną przez Niego. Ale może On akurat teraz nie chce, abym ja Jego miłość czuła? Hmm? No i jej nie czuję. A może czuję, ale nie wiem, że czuję, bo nie wiem, jak rozumieć: czuć miłość Boga. Choć powtórzę po raz kolejny - widzę ją, wierzę w nią, ufam, że ona jest. Ja się modlę póki co o to, żeby Pan Bóg pozwolił mi przy Nim trwać, mimo że tej Miłości NIE CZUJĘ.

Aleks pisze...

Kiedyś poprosiłam Boga: "Panie Boże, kochaj mnie... Proszę, kochaj mnie..." On się uśmiechnął i odpowiedział: "Nie wiesz o co prosisz..." To było kilka lat temu. Czas między tym wydarzeniem, a dziś mogę nazwać historią miłości... Miłości totalnie innej niż sobie wyobrażałam, ale nie zamieniłabym jej na inną... Historii w której doświadczyłam bardzo mocno swojej niemocy i Jego działania... Prośby nie żałuję :) Btw. myślę, że należy uważać o co się Boga prosi, bo to się naprawdę może spełnić (ale to może inna kwestia).
Uważam, że czuć się kochanym przez Boga to spojrzeć w przeszłość i widzieć konkretne sytuacje w których On działał, mimo, że wtedy tego nie widzieliśmy... I mimo, że nie czujemy Go emocjonalnie tu i teraz... Bóg nie chce żebyśmy Go traktowali jak kolejny narkotyk, który ma złagodzić nasz ból istnienia - pomyślę, że Bóg nie kocha i już mi lepiej... To by był kolejny rodzaj ucieczki... On jest zawsze czymś więcej i nie da się zamknąć tylko i wyłącznie w emocjonalnych odczuciach...

nashim pisze...

@old-man
jak to powiedział Jezus: "żeby mnie sądzić trzeba być we mnie a nie ze mną"

old_man pisze...

Sigla? Od czego wyszliśmy - sądzić mnie, czy moje zachowania?

nashim pisze...

@old_man
od osądzania czyjejś jakości chrześcijaństwa; Masz poczucie, że masz takie prawo?
Jak Ci tak bardzo zależy na namiarach, to sobie sam znajdź;

old_man pisze...

I po co te nerwy? To już było niegrzeczne z tymi namiarami. Chodzi o coś zupełnie innego, przyjacielu - nie jest mi do niczego potrzebne osądzanie czyjegoś chrześcijaństwa, ale sam nie oburzam się, kiedy ktoś bardziej doświadczony, dojrzalszy, mądrzejszy, zwróci mi uwagę, że coś robię nie tak, że moje życie chrześcijańskie jest niedojrzałe, płytkie, że tak naprawdę może jestem bardziej poganinem niż chrześcijaninem. W gruncie rzeczy, chociaż takie braterskie upomnienia nieraz bywają trudne do przełknięcia (ego bardzo wtedy boli), to ja osobiście bardzo je sobie cenię, bo konfrontują mnie z prawdą o mnie, wyrywają z błogiego samozadowolenia. Takie jest moje doświadczenie - doświadczenie 18 lat w AA i kierownictwa duchowego na drodze Ćwiczeń duchowych św. Ignacego. I dlatego właśnie chciałem Cię skłonić do zastanowienia czy, aby na pewno 'nikt też nie ma prawa oceniać mojej "jakości chrześcijaństwa"'.

nashim pisze...

@old_man
To świetnie, że piszesz o tym z punktu widzenia osoby pokornej i doświadczonej i próbujesz pedagogicznie skłonić do zastanowienia nieoświeconych.
Tak, zgadzam się ktoś (Ktoś) i tylko Ktoś ma prawo wydawać sądy kategoryczne na temat jakości mojego chrześcijaństwa, bo mnie zna (lepiej ode mnie), bo jest we mnie, bo jest bezgrzeszny i nie przefiltrowuje swoich subiektywnych poglądów na temat jakości mojego chrześcijaństwa przez pryzmat własnych doświadczeń życiowych.

Belegalkarien pisze...

Ks. Twardowski w swoim wierszu "Świat" napisał tak:
"Bóg się ukrył dlatego by świat było widać
gdyby się ukazał to sam byłby tylko
kto by śmiał przy nim zauważyć mrówkę
piękną złą osę zabieganą w kółko
(...)
matkę naszą przy stole która tak niedawno
za długie śmieszne ucho podnosiła kubek
(...)
cierpienie i rozkosz oba źródła wiedzy
(...)
miłość której nie widać
nie zasłania sobą"

Nie wiem czy trzeba Go prosić o doświadczanie Jego miłości, o to, żeby nas kochał. On po prostu to robi. To dlatego poszedł na krzyż. Za wszystkich, nie za wybranych.

Bóg nie może jednak kochać w sposób namacalnie widoczny (a podobno nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś życie oddaje, bym ja mógł żyć), bo człowiek, dotykając tej miłości, skoncentrowałby się zupełnie na jej źródle, nie zauważając ile dobra już otrzymał. A tak jesteśmy wyczuleni na każdy przejaw Jego działania. Zresztą, Bóg nie musi niczego udowadniać. To od nas zależy czy tę miłość przyjmiemy. Ona po prostu jest.

Może się jednak wydawać, że to doświadczanie miłości Pana Boga jest niejako dowodem Jego istnienia. Ale najlepszym dowodem na istnienie jest to, że tego dowodu nie ma...

Anonimowy pisze...

"Jeśli ktoś nie czuje się kochany przez Boga, to nie ma szans na bycie chrześcijaninem."

I ty się mienisz księdzem? Sługą Boga? Nawróć się, nawróć!!!!! To ,co mówisz, to herezja w czystej formie. Człowieku, nawrócenia Ci trzeba!!!!

1) "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni" - osądziłeś; i ty jesteś teraz z siebie dumny? Pamiętaj, że jest Ktoś kto wywyższa i kto poniża! Kim ty jesteś człowieku,że takie wyroki ferujesz?
Głosząc takie teorie działasz na rzecz Nieprzyjaciela. Bo tylko Nieprzyjaciel obwinia człowieka. Zwała,że to wszystko wina tego,kto cierpi.

2) Jeżeli ktoś nie czuje się kochany przez Boga,to dlatego,że Zły go z tej miłości okrada. Jestem ciekawa,czy ksiądz wie co to jest 'dręczenie diabelskie' albo opętanie? Ktoś , kto jest dręczony duchowo nie czuje miłości Boga,bo Zły robi wszystko,żeby biedak był nieszczęśliwy.
Taki biedaczek powinien szukać pomocy u ks.egzorcysty, który pomoże mu dzięki łasce Pana i modlitwie zaznać dobra,wolności i Boga.

3) "Niebezpieczna modlitwa" - ŻE CO? Czy ksiądz oszalał? Bogiem ksiądz straszy? Bo z tego wynika,że wysłuchana modlitwa jest wtedy,kiedy człowiek ma status quo ,tyle że już nie walczy, po prostu godzi sie z "krzyżem". Bardzo ciekawa teoria.

Proszę poczytać biblijne historie Jabesa,Ezechiasza,Jonasza i Gedeona. Mamy tu Boga, który lubi człowieka,chętnie mu pomaga i rozumie ludzkie słabości.Jonasz się nawet z Bogiem kłóci i Bogu się podoba,że jest wobec Niego szczery. Tłumaczy mu co i jak.Ezechiasz próbuje negocjować ze złem, ale Bóg mimo to ratuje go z tarapatów. Jabes to człowiek na wskroś nieszczęśliwy.Jego imię oznacza 'ból'.Ma paskudne życie.Odmawia on cudowną i stanowczą modlitwę. I Bóg zmienia w jego życiu WSZYSTKO!
Gedeon,obrażony na Boga, racjonalista prowadzi z Bogiem ożywiony dialog. I tak zawiązuje się wyjątkowa przyjaźń. Gedeon zmienia się nie do poznania. I jego życie staje się naprawdę radosne! WYSŁUCHANA MODLITWA NIESIE ZA SOBĄ OWOCE DUCHA ŚWIĘTEGO I JEGO DARY! RADOŚĆ JEST JEDNEM Z NICH!!!!!!!!!!!!!

4) Sugerowanie,że ukochane dziecko Boga musi "żebrać" o Jego miłość to po prostu bluźnierstwo! Bóg nie jest sadystą.

Życzę księdzu szybkiej przemiany serca,nawrócenia i radości życia.

Anonimowy pisze...

P.S. Pozostaje jeszcze kwestia 'nocy duchowej'. Widać doktor Kościoła, św. Jan od Krzyża nie był chrześcijaninem......

ORZeH pisze...

Doświadczenie Boskiej Miłości...piękne i trudne ale możliwe dzięki Bogu(uff spoko)trzeba się tylko zdecydować. Zaryzykuj bo WARTO :)

Prześlij komentarz