środa, 11 kwietnia 2012

Ludzie 8 dnia. Jeden albo i dwa konkursy

Winston Churchill twierdził, że mówca tak powinien skonstruować przemówienie, by wyczerpać temat, ale nie wyczerpać słuchaczy. Myślę, że tak samo powinno być z dobrą książką.








Miała to być podróż, w której Boga dotyka się namacalnie. Miał to być czas bezgranicznego zaufania w to, że On naprawdę żyje, daje się poznać i nie pozwoli by Jego dzieciom stała się krzywda.

Osiem w tradycji hebrajskiej to dziwna liczna, rozpoczynająca jakby nowe liczenie. Symbolizuje wejście w nową, odmienną rzeczywistość. Czasem wystarczy wydarzeniom jedynie się wydarzać, a On reszty dokonuje. I wcale nie prowadzi najprostszą drogą, ale mam wrażenie, że najciekawszą.

W tej podróży Bóg jakby wyprzedzał nasze marzenia, dbając o nas lepiej, niż mogliśmy sobie to wymyślić. Drobne rzeczy, sploty niewiarygodnych wydarzeń - to nasze cuda. Dlaczego więc tak mało doświadczamy ich na co dzień? Odpowiedź wydaje się prosta. Boże pomysły zaczynają się dopiero wówczas, gdy zostawimy nasze własne.

***

Gdyby kilkanaście lat temu ktoś mi powiedział, że będę mówił do więcej niż czterech osób to bym uciekł. Gdybym usłyszał, że objadę w habicie autostopem dwanaście państw nie mając zaplanowanych noclegów, a poranki będę zaczynał od kąpieli w dwóch szklankach wody, zmieniłbym środowisko. Gdyby ktoś powiedział, że skończę jako zakonnik, odebrałbym takie słowa jak złe życzenie. I wreszcie, gdym usłyszał, że owocem mojej pisaniny (którą przez długi czas dzieliłem się zaledwie z garstką bliskich osób) będzie książka, pomyślałbym, że się ze mnie kpi.

Kilka dni temu dotarła z Poznania paczka z egzemplarzami „Ludzi 8 dnia. Autostopem do Matki Teresy”. Przyznam się Wam, że to ogromna radość patrzeć na wydrukowany i pachnący egzemplarz. To coś zupełnie innego, niż poszarpany, elektroniczny blog.

Zależało mi na tym, aby tekst nie był wyłącznie reportażem z podróży. Książka została więc uzupełniona wieloma zapiskami dotyczącymi Matki Teresy, fragmentami maili otrzymanymi już po powrocie, cytatami pisarzy, którzy są mi duchowo bliscy oraz wieloma osobistymi refleksjami. Podczas pisania korzystałem także z zapisków ojca Maćka Chanaki. Dodatkowo grafiki wykonane ze zdjęć (piękne wkomponowane w tekst), znakomita okładka wykonana przez Krzyśka Lorczyka OP i animowany trailer tworzą niepowtarzalny klimat.

Kilka dni temu dziesięć sztuk książki rozdawała redakcja dominikanie.pl w konkursie fejsbukowym, a teraz z wielką przyjemnością otrzymałem wiadomość, że wydawnictwo „W drodze” ma i dla Was egzemplarze „Ludzi 8 dnia”.

Nie pozostaje mi więc nic innego niż ogłosić konkurs. A nawet dwa.


Konkurs numer jeden


W jednym z krajów wydarzyła się bardzo groźna sytuacja, w której mogliśmy odnieść poważny uszczerbek na zdrowiu. Została ona dokładnie opisana w książce.

Pytanie brzmi: w jakim państwie miała ona miejsce? I co to mogło być?

Konkurs przeznaczony jest wyłącznie dla osób, które są jeszcze przed lekturą. Nagrodzona zostanie odpowiedź najbardziej trafna lub… najbardziej oryginalna. Wraz z ojcem Maciejem Chanaką wspólnie wybierzemy laureata.

Odpowiedzi należy umieszczać do niedzieli (włącznie) w komentarzach poniżej.



Konkurs numer dwa


Zdjęcie związane z podróżą lub ludźmi. Przestrzeń do interpretacji nieograniczona. Fotki muszą być Waszego autorstwa lub powinniście posiadać zgodę twórcy na udostępnienie. Zdjęcia zostaną umieszczone na blogu i po głosowaniu doradczym czytelników, wybierzemy jednego autora, do którego zostanie wysłany egzemplarz.

Zdjęcia należy nadsyłać wyłącznie na adres podany na blogu: palys@interq.pl

Termin do wtorku, czyli mamy czas do poniedziałku do godz. 23:59.


Konkursy są niezależne i można brać udział w dwóch jednocześnie, w jednym lub tylko kibicować. Wybór pozostawiam czytelnikom.

***

Winston Churchill twierdził, że mówca tak powinien skonstruować przemówienie, by wyczerpać temat, ale nie wyczerpać słuchaczy. Myślę, że tak samo powinno być z dobrą książką. Czy cel został osiągnięty? Nie mnie oceniać. Z sygnałów, które otrzymuję jednak od pierwszych czytelników, wnioskuję, że jest pewna szansa, iż laureat nie będzie „wyczerpany” lekturą. 

Fragmenty tekstu pochodzą z dominikańskiego bloga: "Opowieści z betonowego lasu"



Animowany filmik wykonany przez Jolantę Franus i Joannę Makowską
na zlecenie Wydawnictwa "W drodze"



33 komentarze:

TaxiDriver pisze...

Czechy: wypiliście zatrute piwo :)

seszelkas pisze...

W Kielcach dwie księgarnie katolickie i w każdej karzą czekać, a czekanie = cierpliwość, a cierpliwość = jej brak :) Zwłaszcza jeśli chodzi o zatopienie się w lekturę Ojca książki :)
__________

Bardzo chciałabym pozwalać wydarzeniom po prostu się wydarzać i zostawiać Bogu więcej otwartej przestrzeni w moim sercu i życiu - aby tak jak Ojciec napisał - właśnie On wychodził naprzeciw ze Swoimi pomysłami :)
__________

Czekam na tą kiążkę no!!! :)

Mountain pisze...

@Seszelkas: może w konkursie się uda?

z.dzbanem pisze...

Moja odpowiedź na konkurs nie mieści się w jednym komentarzu, a zatem będzie to odpowiedź w częściach :)



Konkurs numer 1, odpowiedź brzmi:

Najciemniej jest pod latarnią, a więc uważam, że ta sytuacja zdarzyła się na początku podróży, jeszcze w Polsce.

Otóż pewnego poranka Ojciec Krzysztof i Ojciec Maciej obudzili się i jak to mają zapewne w zwyczaju, zaczęli jeszcze z zamkniętymi oczami szukać ręką w plecaku swojego brewiarza.

Niestety nie udało im się go wymacać, a więc na ratunek ruszył im drugi zmysł- po minutach walki ze samym sobą udało się im otworzyć zaspane oczy.

Jednak nawet w tym momencie jak Brewiarza nie było, tak nie ma. Pomalutku zaczęła ich ogarniać panika, gdyż bez niego mogli przecież odnieść poważny uszczerbek na zdrowiu. W końcu jeżeli modlitwa jest paliwem dającym energię zwykłemu katolikowi, to zakonnik zapewne w ogóle nie może bez niej nawet odpalić silnika.

Oczyma duszy swojej zrozpaczeni zakonnicy widzieli siebie jako zagubionych ( z powodu niemożności dalszego przemieszczenia się) na wieki wieków.

Naraz Ojciec Krzysztof zapytał się Ojca Macieja: a może na użytek tego jednego poranka, napiszemy własną Jutrznię?

Błysk w oku Ojca Macieja zdradził, iż był on zachwycony tym jakże oryginalnym kołem ratunkowym, rzuconym przez intelektualny atak szarych komórek swojego współbrata.

z.dzbanem pisze...

Jednakże zaraz po tym jego twarz została wykręcona przez grymas strachu:

- A jak przeor się dowie? – wykrzyczał Ojciec Maciej.
- A kto ma mu powiedzieć? Nie jesteśmy franciszkanami aby ptaki i inne zwierzęta na nas nakablowały. A ludzi to tutaj nie widzę- rezolutnie odpowiedział Ojciec Krzysztof.
Niestety lęk nie chciał opuścić Ojca Macieja- a co jak jednak jakoś przeor się o tym dowie?- zapytał- Przecież wiele razy jak coś przeskrobaliśmy, to prędzej czy później przeor o wszystkim wiedział- Ojciec Maciej począł trząść się ze strachu- pamiętasz jak wykradliśmy ostatnie figi ze spiżarni? Mówiłeś, że o naszym przestępstwie wiemy tylko my i Bóg. No i jednak ktoś nas sypnął. To nie byłem ja, to nie byłeś Ty, Bóg zapewne był w tym czasie na uroczystej kolacji u biskupa ( katolickie media przez pół roku o niej mówiły, podobno przygotowywali ją Kartuzi i był tylko chleb i woda), więc jak nawet kątem oka nas obserwował, to nie zdążył zebrać dowodów!
-To racja, że nasz przeor mógłby być instruktorem dla ABW, żeby- tu Ojciec Krzysztof się przeżegnał- nie powiedzieć świętej pamięci WSI.
- Nie rozpoczynaj tych tematów- Ojciec Maciej zaczął trząść się jeszcze bardziej- w służbach albo należy być, a jak się nie jest, to się o nich nie mówi żeby nie ukarali nas Ci, którzy w nich są. Pamiętasz Księdza Isakowicza- Zaleskiego, chciał być kiedyś dominikaninem, ale puścił żart o służbach w kościele i go za karę nie przyjęli do zakonu. Wylądował koniec końców w seminarium.
- Podobno nadal lubi o tym żartować- odpowiedział Krzysztof.
- Ale przestało to już śmieszyć, każdy wtedy mówi, że to żart z długą brodą i pyta o te nowe dowcipy z homoseksualistami w kościele- podobno one są jeszcze na czasie.

z.dzbanem pisze...

Nasi zakonnicy rozmawiali tak jeszcze długo. Wtem Ojciec Maciej znieruchomiał…

- Krzysztof, Krzysztof spójrz na zegarek, już pora na Nieszpory! – zaczął panicznie krzyczeć Ojciec Maciej.
- Znowu się zagadaliśmy, pamiętasz ile razy przeor kazał nam stać w kącie za gadulstwo? – rozrzewnił się Ojciec Krzysztof.
- Dobrze, że kochany kucharz schował tego dnia cały groch byśmy nie musieli na nim klęczeć- roześmiał się Maciej. – Potem musiał stać w kącie razem z nami, ale miał kieszenie pełne fig i w sumie ta kara zmieniła się w przednią, chociaż „pokątną” ucztę.
-Nie chcę Ciebie martwić, ale ta sytuacja staje się coraz bardziej groźna. Jak się nie ruszymy, to możemy tutaj nawet umrzeć. Widziałem taki program w telewizji, w którym mówili, że na początku jest bardzo zimno, ale tuż przed śmiercią robi się ciepło i miło- dodał jeszcze Maciej.
- Co Ty gadasz, Maciuś, taką śmiercią to się umiera zimą, a my tu mamy lato, ciepełko. Raczej pomrzemy z pragnienia.
- Nigdy bym się nie spodziewał, że ostatnie moje chwile spędzę z Tobą kłócąc się jaką śmiercią umrzemy. To może lepiej napiszmy już tą Jutrznię i Nieszpory- odpowiedział Maciej.
- Dobrze, ale i tu zachodzi pewne ryzyko. Wszechwiedzący przeor nasz prędzej czy później dowie się, że napisaliśmy te modlitwy. Albo uzna to za herezję i znowu będziemy klęczeli na grochu w kącie albo uzna, że słabo to napisaliśmy i już nam nigdy nie pozwoli mówić kazań, co też pewnie skończy się klęczeniem na grochu w kącie- smutno powiedział Krzysztof.
- A co jak napiszemy to lepiej niż jest w oryginale? – zapytał z nadzieją w głosie Ojciec Maciej.
- Jak napiszemy lepiej niż w oryginale to albo za brak pokory znowu ten groch albo przeor każe nam napisać cały Brewiarz na nowo.
- Wszystkie cztery tomy?
- Cztery albo i więcej…
- To wiesz Krzysztof, to może już lepiej to klęczenie na grochu?
- Nie wiem Macieju, po prostu nie wiem.

z.dzbanem pisze...

Tak minął wieczór. Nim nadeszła pora na kompletę, stroskani zakonnicy rozpalili gromnicę i zaczęli drzeć bardziej niż płomień ich świętej świecy. Znużeni zamknęli oczy i w myślach zaczął im przewijać się film z ich życia. Mieli w sobie tyle marzeń, ideałów, nie mogli uwierzyć, że przyjdzie im umrzeć z tak błahego powodu jak zapomnienie brewiarza.

Nagle usłyszeli jakieś kroki, otworzyli oczy i ukazał im się zakonnik z kapturem na głowie. Jego fizjonomia emanowała trudną do opisania siłą, otaczająca go aura pulsowała tajemniczą energią. Gdy przybliżył się do nich, tak, iż w blasku świecy mogli rozpoznać twarz wędrowca, oniemieli ze zdumienia. Stał przed nimi ich własny przeor.

Chwilę na nich popatrzył, po czym wyjął dwa brewiarze i wręczył je sparaliżowanym strachem zakonnikom. Ojciec Maciej i Ojciec Krzysztof zapytali swojego przełożonego skąd, jakim cudem dowiedział o ich tragicznym wypadku. Jednak przeor milczał, a za odpowiedź musiał im wystarczyć:

Ten sam, znany od lat, tajemniczy uśmiech…



Parę godzin później:
Mokrzy od potu zakonnicy wreszcie znaleźli kogoś, kto użyczył im swojej komórki, by mogli napisać jednego smsa. Wysłali go do zakonnego kucharza. Treść smsa nie pozostawiała najmniejszych złudzeń…

„Spal cały groch.”

Joanna Książek pisze...

@z.dzbanem: świetne! Powinnaś napisać książkę "O dwóch takich zakonnikach, którzy drażnią przeora" :D
A moja odpowiedź do pierwszego!:)
Pewnego dnia, kiedy padał deszcz, wybrałam się na Msze do klasztoru o. Dominikanów :)Dokładnie, 2 października, niedziela. Dostałam tam właśnie słynny miesięcznik "Dziewiętnastka" :) Dlatego znam datę, bo przetrzymał mi się w biurku :)
i tam był opisany wywiad z jakimiś dwoma ojcami, którzy zwariowali i wybrali się autostopem aż na Skopje.. :D Okazało się, że ich tożsamość jest dosyć znana, jeden ciągle pisze i dużo mówi, drugi jak odpisze na wiadomość to jednym słowem, dodając przeważnie ":)" ale mówić też potrafi. :D Gdyby zrobić im konkurs, jeden by nie przegadał drugiego :D
A więc wracając, w tej właśnie oto 19-stce, opisano pewnie jedną z kilkunastu groźnych sytuacji :)
A więc oto tym naszym dwóm ojcom, zachciało się przywracać naturalny wygląd :)
Znaleźli łaźnię i robili to co do nich należy. Nagle dopadła ich pani "łazienkowa", wyprowadziła, nie pozwalając dokończyć procesu przywracania dobrego wyglądu, krzycząc w nieznanym przez nich języku, chyba kazała im opuścić z niespłukaną głową miejsce. Miejmy nadzieję, że po tym spotkaniu nie mają urazu do spotkań z kobietami! :))
Druga to pewnie, przeszukanie na granicy :)
Ale to nie powinna być niebezpieczna sytuacja, bardziej nerwowa. Jeżeli się nic nie ma, to mogą szukać :)
Pozdrawiam Was serdecznie :))

Stomatolog pisze...

@z.dzbanem: hehe :) doskonały fragment z "własną jutrznią".

Mój typ: Chorwacja: podczas kąpieli w Adriatyku zaatakowały ojców rekiny!

Annek pisze...

Fajnie, że jeden konkurs jest literacki, ktoś skarżył się, że do tej pory tylko było dla fotografów.
Albania: podczas noclegu w lesie (zdjęcie w poprzednim wpisie) grupa albańskich partyzantów ostrzelała okoliczny teren i skradziono braciom zapasy żywnościowe. Przez kolejne dwa dni musieli jeść korę z drzew i prażone mrówki.

seszelka pisze...

Prażone mrówki :) Super :)
@z.dzbanem: rewelacyjna historia z niezwykle nieprzewidywalną puentą ;)
@Mountain: mam taki zamiar ale trudno mi cokolwiek wymyśleć :)

mountain pisze...

wystarczy zacząć - przecież to zabawa

nikt pisze...

Serbia. Próba łapania stopa.
Pierwszy próbuje o.KP. Niestety postać w długim białym odzieniu z czarnym zarostem, nie budzi zaufania (terrorysta???) Robi się coraz zimniej, ciemniej, nikt nie chce się zatrzymać. Na drogę jako zmiana wchodzi o.MC. Dalej nic. Zapada noc, świeci księżyc. Nadjeżdżający czarny mercedes zauważa na środku drogi coś białego. Duch!!! Kierowca, przekonany że to zjawa nieczysta próbuje ją rozjechać, (bo jak wiadomo duchy nie są materialne) ale dosłownie klika centymetrów przed, zauważa niewinne spojrzenie, blond fryzurę, przy boku różaniec (który wcześniej wziął za łańcuchy pokutne) i w ostatniej chwili omija o.MC. O.KP, który zdążył w ciągu tych chwil odmówić trzy różańce, dwie litanie i zakląć srogo, odetchnął z ulgą. Mercedes cofnął się i zabrzmiało: Guten Abend.

seszelka pisze...

A może najtrudniejsze okazało się to, że jeden po drugim zaczęły upadać stereotypy wyobrażeń o ludziach, które były pozamykane w szufladkach umysłów Ojców? Potem kiedy spotykali Ojcowie tych ludzi w drodze, stereotypy te pryskały jak mydlana bańka pozostawiajac po sobie otwartą przestrzeń ofiarowującą ludziom nową wolność a Ojcom nowe, swieże spojrzenie na nich samych i ich życie, czasem pod kątem religijnym, kulturowym, społecznym tak zgoła inne od życia Ojców? Na myśl przyszedł mi ten Gość wyglądający jak mafioso, który nie dość, że podwiózł to jeszcze wspomógł materialnie i tak po ludzku, zwyczajnie zdobył adres Misjonarek Miłości, wsadził w autobus i wogóle :)

Taka refleksja mnie naszła, gdy myślałam co by tu napisać o tym najtrudniejszym...

Pozdrawiam!

halszka pisze...

Książka zamówiona jeszcze przed Świętami, wczoraj duży uśmiech na twarzy gdy przypadkiem ;) spotkałam listonosza, a dziś lektura już zakończona, i w tym miejscu chylę czoła przed piórem Ojca!!! lektura baaaaardzo wciągająca, o jakimkolwiek wyczerpaniu czytelnika nawet mowy nie ma! i oby więcej takich książek... bo choć książki darzę wielką sympatią to ostatnio jakoś ciężko było znaleźć coś co rzeczywiście by zainteresowało, wciągnęło i nie uśpiło po pierwszych 5 minutach czytania, a "Ludzi 8 dnia" pochłonęłam w niecałe 2 dni, gdyby nie praca i inne obowiązki myślę, że trwałoby to nawet krócej, i żałuję tylko, że książka ma jedyne 256 stron.
Ojcze, wielkie dzięki za podzielenie się swoimi wspomnieniami, Bogu dziękuję, że sama już nawet nie wiem jak, ale zawędrowałam na Światła Miasta
pozdrawiam, z modlitwą

Jugopolis pisze...

@Halszka: tak więc trzeba wysłać zdjęcie na konkurs, bo u mnie z pisaniem krucho :)

Phazi pisze...

ja tam nie mam szczęścia w konkursach. Poddaję sie więc na starcie.

z.dzbanem pisze...

Phazi, kto nie gra ten nie wygrywa :) Próbować trzeba :-)

Anek pisze...

CHORWACJA
O. Maciek i Krzysztof wraz z pewnym Chorwatem, dotarli do Tisna. Chorwat jak na Chorwata przystało, zaprosił ich do swego domu na nocleg. Ale ponieważ miał jeszcze coś do załatwienia, umówił się z naszymi bohaterami, pod swoim domem za 2 godziny. Ojcowie stwierdzili, że się rozdzielą. Maciek poszedł podumać na plażę, a Krzysztof porozglądać się po mieście.
2 i pół godziny późnej, Krzysztof siedział z gospodarzem w jego kuchni, zajadając chorwackie figi i zastanawiając się gdzie tym razem zapodział się jego przyjaciel.
A ów przyjaciel spotkał na plaży pewnego Włocha, który był bardzo gadatliwy, a w dodatku miał własną lodziarnię, a przy tym kompletnie nie mógł zrozumieć, że Maciek już od pół godziny powinien znajdować się w zupełnie innym miejscu. Zaprosił go na lody. No nie wypadało dłużej odmawiać.
Po jakimś czasie Maciek zorientował się, że zrobiło się ciemno i że zgubił karteczkę z adresem naszego gościnnego kierowcy. Poszedł na czuja polegając na swojej pamięci do nazw ulic .Po godzinie szukania, 10 modlitwach do św. Krzysztofa i 1 do Rity, w uliczce pojawili się dwaj policjanci.
-Dowód proszę- powiedzieli po chorwacku
Maciek domyślając się o co chodzi, wyjął dowód.
Potem zapytali o narodowość. Okazało się, że nie znają w ogóle angielskiego. Wobec tego Maciek odpowiedział najprościej jak się dało:
-Polak
Ale policjanci po 12 godz. pracy byli zmęczeni i źle usłyszeli:
-Polako(powoli)?? Jakie polako! Bierzemy cię na komisariat. Nabijasz się z policji i jeszcze wyglądasz jak heroina.
Biedny Maciek w ogóle nie wiedział co robić i o co w ogóle chodzi. Poprosił Anioła Stróża o opiekę i już miał iść z policjantami, kiedy pojawił się Krzysztof wraz z Chorwatem, którzy zaniepokojeni 4 godzinnym spóźnieniem naszego bohatera poszli go szukać.
Chorwat wytłumaczył nieporozumienie i zaprosił wszystkich na rakiję własnej roboty.

Piotr Wu pisze...

Światło lampki delikatnie oświecało niewielką kuchnię. Dwie drobne kobiety zwykle o tej porze już spały. Ale dziś jakoś trudno było pójść do łóżek. To była spokojna, jasna noc. Sierpniowe niebo warte jest poświęcenia godziny snu - choć na to czasu zawsze brakowało im najbardziej.
Ciszę przerwał szum gotującej się wody. Bez gwizdka, bo reszta domowników już tylko śniła o niebie. Siostra Bogdana zdjęła czajnik z gazu, nalała wrzątku do dwóch kubków i postawiła na stole. Nie wyjmowała torebek od herbaty. Generous lubiła patrzeć, jak esencja stopniowo się uwalnia, barwiąc wodę. Od dzieciństwa wydawało jej się to magiczne. Uśmiechnęła się miękko, spojrzawszy na swoją siostrę. Ta kiwnęła delikatnie głową, po czym obie najciszej, jak umiały ruszyły w stronę drzwi. Rozmawiając ze sobą, nieczęsto potrzebowały używać wielu słów.
Cicho stąpając, przeszły korytarzem. Ze ściany uśmiechała się do nich starsza kobieta o czerstwej, spracowanej, ale wciąż jasnej twarzy. Bogdana uważała, że ten uśmiech jest niesamowity. Było w nim mnóstwo ciepła i spokoju. I, jednocześnie, jakiś niewyrażany, głęboki ciężar, kryjący się tylko za delikatnie opuszczonymi kącikami warg. I gdzieś obok tych wielkich oczu, dookoła których zmarszczek było jakby więcej. Młoda Chorwatka nie potrafiła tego wyjaśnić, ale za każdym razem, kiedy patrzyła na tę twarz, czuła w sercu drgnięcie, poruszenie. Obecność i tęsknotę zarazem. Głęboką miłość i zapowiedź płaczu. Jednocześnie.
O tej porze słychać było tylko silniki samochodów, przejeżdżających stołecznymi ulicami. Czasem głosy przechodniów, którzy nie trafili jeszcze do domów. To była ciepła noc. Ale na ławce pod klasztorem Misjonarek Miłości te odgłosy wcale nie burzą kojącej ciszy. Wtapiają sie w nią.
-U nas niebo jest takie samo. - Generous lubiła patrzeć w gwiazdy. Pogodziła się już z tym, że nie spędzi życia w rodzinnych stronach. I nigdy nie żałowała tej decyzji. To, co robiła dawało jej ogromną radość. Ale tęsknić nie przestała. - I u tych dominikańców też. Myślisz, że już wrócili?
W uśmiechu Bogdany było coś przekornego. Jednym ze wspomnień, jakie zostawili w niej polscy zakonnicy był wycelowany w nią obiektyw aparatu fotograficznego. A zdjęć nie lubiła. Ale lubiła zakonników.
-Tydzień już, jak pojechali. Na pewno. Ich Matka prowadzi.
-Byle tylko spokojnie... Jak opowiadali o tym wypadku, jak ich samochód się stuknął przed Belgradem.
Hinduska, choć nie wątpiła w Bożą Opatrzność, po prostu nie potrafiła nie martwić się o dominikanów. I nie tylko o nich, zresztą.
-A pamiętasz, jak ich ksiądz uspokajał?... - przypomniała sobie Bogdana - Że "Nie bojcies, tu nikto was nie Skopje!".
Zaśmiały się cicho, zasłaniając dłońmi usta. Gdyby ktoś teraz siedział przy nich, zwróciłby uwagę, jak swobodny i czysty jest ich śmiech.
-On też się pocieszył. Polski to dla niego prawie jak dom.
Generous, choć kilka lat już spędziła w Macedonii, ciągle miewała trudności z językiem. Był bardzo różny od jej rodzimej mowy. Ale nie przeszkadzało jej to. Proste słowa zawsze jej wystarczały.
-Dojechali bezpiecznie. - powiedziała, dopijając herbatę. Nawet tę goryczkę na końcu lubiła - Christoforos.

Jacob pisze...

Północna Serbia. Ojcowie stali przy drodze, próbując już którąś godzinę złapać jakiś transport. Znużenie dawało co raz bardziej się we znaki. W końcu, ojcowie postanowili odsunąć się od drogi i oprzeć się o barierkę oddzielającą asfaltową jezdnię od sporej skarpy. Jak postanowili tak zrobili. Oparli się i poczuli jak ciężkie ze zmęczenia są ich ciała... Jednocześnie poczuli, że niesamowitą ulgę daje przymknięcie powiek, wyjątkowo dzisiaj ociężałych... I choć rozum podpowiadał: nie, nie zamykaj! To jednak mimo to, ciężko było otworzyć oczy... Nagle coś zadrżało, strzeliło, pojawił się kurz i ani ojcowie się nie obejrzeli, a już przed sobą nie widzieli drogi a własne nogi na tle szarzejącego, wieczornego nieba. Nie zdążyli krzyknąć - choć pojawiła się myśl "już po nas" - a już byli na dole skarpy. Byliby dalej spadali, ale zatrzymało ich coś twardego. Leżeli chwilę ogłuszeni, cicho, ale nieświadomie, wypowiadając słowa psalmu "Czy to w Szeolu sławi się Twą sprawiedliwość?". Kiedy przestało się kręcić w głowie i poczuli, że ból pleców ustępuje postanowili podnieść się i pozbierać bagaże, które jako, że stały oparte o barierkę, spadły razem z nimi. Kiedy tylko chcieli wstać i zacząć mówić coś głośniej, usłyszeli za sobą "tssssss!" i zobaczyli człowieka w jakimś starym mundurze, leżącego na czymś co wyglądało jak... Tak! To coś to była budka strażnicza, i to budka która się ruszała! Ojcowie stanęli jak wryci. Człowiek w mundurze pokazał ręką, którą przed chwilą uciszał ojców na wielki kamień leżący nieopodal, a potem wskazał na strażniczą budę. Kiedy ojcowie zrozumieli o co chodzi i zaczęli kierować się w stronę kamienia, zza ich pleców dobiegł śmiech. Kiedy odwrócili się, ich oczom ukazał się niesamowity widok. Okazało się, że jakieś 70 metrów od nich stały 3 kamery i grupka ludzi, wyglądająca na filmowców. O. Krzysztof powiedział półgłosem, jakby głośno myśląc - "ja znam ten widok, ale nie, to niemożliwe". Kiedy ojcowie stanęli jak wryci, zaczął podchodzić do nich człowiek w brudnym mundurze. Wyglądał jak... Marian Kociniak w latach swojej młodości! Musiał usłyszeć ich szepty po polsku, bo krzyczał! Księżulkowie z Polski?! Tutaj?! Do Tity uciekliście? Witajcie! Nie bójcie się! Okazało się, że ojcowie nie wiadomo jak - przenieśli się w czasie... Przenieśli się na plan filmowy "Jak rozpętałem drugą wojnę światową"! O. Maciej powiedział: "Krzychu, to niemożliwe!" Marian Kociniak podszedł do nich, podał każdemu rękę i przez jakiś niesamowity przypływ radości zaczął potrząsać oburącz ramiona o. Krzysztofa. Kiedy o. Krzysztof, już troszkę podirytowany, chciał zwrócić aktorowi uwagę, poczuł zawrót głowy i ku swojemu zdziwieniu zobaczył nad sobą śniadą twarz, krzyczącą coś po rosyjsku, a za nią gwiazdy na ciemniejącym niebie. Jak opowiedział potem Jurij, Rosjanin z Kaukazu, kierowca TIRa, ojcowie stali oparci o barierkę wyglądając bardzo marnie, a Jurij w przypływie miłosierdzia postanowił zatrzymać się, aby jakoś wspomóc podróżujących. Jednak zanim udało mu się zatrzymać, zobaczył przed sobą starą Ładę, która wpadła nagle w poślizg i chyba tylko sam św. Krzysztof uchronił nieświadomych, drzemiących ojców przed potrąceniem. Jednak sam podmuch kurzu wystarczył, aby ojcowie się przewrócili i uderzając głowami o ziemię stracili na parę chwil świadomość. Na szczęście nic się im nie stało, a pomóc Jurija i serbskiego kierowcy Łady pomogła im dojść do siebie.

Anonimowy pisze...

Polska, pochmurny dzień, o. Krzysztof oczekuje w prażącym słońcu słońca na łaskawego kierowcę. Pochylił się wyprostowany aby zasunąć sznurowadło w sandale. Spoglądając w dal zamknął oczy i spostrzegł małego robaczka skaczącego po jego ramieniu. Nagle potknął się na źdźble trawy wyrastającej na autostradzie. A zepsuta ciężarówka stojąca w rowie z wielką prędkością zbliżała się do zakonnika. Zamknął oczy oczekując na niezapowiedziane spotkanie ze Stwórcą. Wtedy obudził go o. Maciej uśmiechnął się smutno informując „wstawaj, twoja kolej, teraz ty machasz”.

agata.bz@wp.pl

krs pisze...

Niebezpieczna sytuacja? Takie to tylko w Polsce;-) Pewnie zaskakujących przygód i wydarzeń podczas wyprawy po nieznanych ziemiach było wiele, ale zanim do nich doszło O. musieli wydostać sie kraju nad Wisłą:-)
Ze złapaniem okazji nie było najmniejszego problemu. Zatrzymał sie pierwszy samochód, co dobrze wróżyło na początek podróży:-) Zadowoleni zakonnicy zapakowali się do pięknego, a^la terenowego, błyszczącego, czarnego samochodu. W środku oprócz kierowcy był jeszcze jeden młody mężczyzna, który ze spokojem popijał sobie piwo. O. Maciek miał tylko cichą nadzieję, że prowadzący wcześniej nie robił tego samego, co Jego kompan teraz. Po chwili krępującej ciszy zaczęła się rozwijać rozmowa. Oprócz pakietu obowiązkowych pytań: gdzie jedziecie? po co? zawiązała się dyskusja na temat życia w celibacie i innych "mądrych"kwestii:-))) Jedyną niepokojącą rzeczą w tej podróży była prędkość osiągana przez samochód, naprawdę musiała być spora, skoro nawet o . Krzysztof pobladł ze strachu;-) Ale to jeszcze nic strasznego w perspektywie tego, co zaraz miało nastąpić....C.D...

krs pisze...

Nagle O. Maciek szturchnął swojego przyjaciela w ramię i dyskretnie polecił, aby Tamten obejrzał się za siebie. Tak, to była prawda: zza zakrętu wyłaniały się 3 wozy policyjne, jechały bez sygnału, jak się później okazało, było to celowe, aby przestępcy nie zaczęli uciekać. PRZESTĘPCY? Czy naprawdę mają tak dobry gest, żeby podwozić ludzi na stopa? A jednak, okazało się to prawdą:-( Teraz twarz o. Krzysztofa miała ten sam odcień co Jego piękny, biały habit. Nagle samochód otoczony policją zatrzymał się. O. Maciek odetchnął z ulgą i szepnął: Przynajmniej już się nie rozbijemy podczas ucieczki samochodem, jesteśmy w dobrych rękach policjantów-uśmiechnął się dla rozluźnienia atmosfery. Jego kompan wyprawy też nabrał rumieńców, bo był pewien, że panowie w mundurach uratują Ich i pozwolą ruszyć dalej własną drogą. Niestety wiara naszych bohaterów tym razem okazała się naiwna, bo wzięto ich za dealerów narkotyków w ...PRZEBRANIU. "Co za dzień" - przeklął zakonnik!!! Na nic zdały się legitymacje z Zakonu Dominikanów poświadczające przynależność do OP.

Sanare pisze...

W czasie przekraczania umownej granicy Serbii i Kosowa doszło do groźnego incydentu. Podążający pieszo o. Krzysztof i o. Maciej zostali zaatakowani na odludnej drodze prowadzącej na południe przez trzech uzbrojonych w maczety i owiniętych arafatkami bojowników. Rabusie najpierw naskoczyli na nich od tyłu, skrępowali ręce, po czym zapędzili w zagajnik i kazali usiąść.
- Chyba już po nas Cysiu – stwierdził niezbyt uszczęśliwiony o. Maciej, który spoczywał na pokrzywach.
- Panie Boże, przepraszam że narzekałem na kąpiel z dwóch szklanek wody… - zająknął o. Krzysztof, którego wrzucono wprost do kałuży.
Zuchwali rabusie rozmawiali ze sobą na stronie; przeszukali już ojców, nie znajdując niczego cennego poza trzema saszetkami kawy.
- Maciek, co robimy? – zapytał o. Krzysztof.
- Yyy… uciekamy?! – zaproponował o. Chanaka.
- To niemożliwe. Przecież na nas patrzą! Pozostała tylko modlitwa!
Wtem bracia zaczęli zastanawiać się, jakie modlitwy odmówić przed cudownym ocaleniem bądź bezlitosnym pocięciem na kawałki.
- Litania dominikańska? – rzucił o. Maciej.
- Nieee… Nie mamy tekstu. Szkoda, a taka hiperskuteczna!
Zaczęli wołać do świętych. Bł. Isnard, patron awanturników, nie chciał jednak przyjść z pomocą. Bo czyż Bóg chciałby, by pobożni zakonnicy pokonywali wrogów krzykiem i siłą…? Na nic wołania do Dominika i Jacka, na nic do Karola de Foucauld i braci z Tibhirine. Najwyraźniej ci uznali, że interwencję trzeba zostawić komuś innemu.
- To już chyba koniec! Nikt nam nie pomoże! – zaszlochał o. Krzysztof.
- Czemu jesteś niedowiarkiem, mój punku…?! – rozległ się głos za plecami braci.
Ojcowie odwrócili głowy i zrobili wielkie oczy. Myśleli, że mają omamy. Na łące stał uśmiechnięty ojciec Joachim Badeni.
- Ojciec Joachim…?! Przecież ojciec nie żyje! – krzyknął o. Maciej.
- Ten, kto idzie do światła, nigdy nie umiera. Oj punku, ja was przyszedłem odwiedzić, a ty jeszcze z pretensją, że nie żyję!
Ojcowie zrobili wielkie oczy i otwarli buzie ze zdziwienia.
- Jak wiecie, w młodości zawsze chciałem zostać bohaterem. Wtedy się nie udało, no to może teraz…?! Poza tym musiałem trochę odpocząć od o. Feliksa, mam z nim w niebie jedną celę!
Ojciec Badeni faktycznie wyglądał inaczej niż za ziemskiego żywota. Był świetlisty. Choć dalej uroczo złośliwy.
- Ciężka okupacja, Narwik, nowicjat w Anglii, a teraz jeszcze Pałys i Chanaka!
Ojciec Joachim podszedł do zagadanych rabusiów, którzy kompletnie nie zauważyli przybysza. Gdy ten dołączył do ich kręgu, byli tak zaskoczeni, że maczety wręcz same wypadły im z rąk. Ojciec Joachim szepnął coś do nich, wyciągnął spod szkaplerza jakieś przedmioty, po czym rabusie podeszli do przerażonych braci, którzy spodziewali się najgorszego. „Jaka piękna wizja przed śmiercią” – pomyślał o. Krzysztof. Wbrew oczekiwaniom skrępowani bracia zostali jednak oswobodzeni i puszczeni wolno. Pokłuty od pokrzyw o. Maciej i mokry o. Krzysztof wyglądali dość groteskowo. Bojownicy oddalili się, a dwójce pielgrzymów towarzyszył wciąż o. Joachim.
- Ojcze Joachimie, jak ojciec to zrobił?! – krzyknęli braciszkowie.
- Punki, swojska kiełbasa i coca – cola czynią cuda! Przecież wiem co dobre!
Ojcowie znów rozdziawili buzie ze zdziwienia.
- A teraz mówię: do zobaczenia! Jak to mawiali w Anglii – mission complete! Właśnie. Kompleta! Patrzcie, już słońce zachodzi! Do spania! A ja idę na Wschód. Pan Bóg blisko, woła, żebym wracał! – o. Joachim zawrócił, ale szybko obrócił się na pięcie i dorzucił: Aaaa…! Byłbym zapomniał. Św. Jacek was pozdrawia.
Ojciec Joachim zrobił trzy kroki, po czym zniknął. Na ziemi leżały tylko saszetki z polską kawą i butelka coca-coli. Bracia mieli w oczach łzy szczęścia i wzruszenia…

PS.: Uff! Zdążyłem przed upływem terminu :) Ale jak mówi Pan – ostatni będą pierwszymi :D

o. Krzysztof pisze...

Niełatwy będzie wybór...

krs pisze...

Jak to polska policja...musi wszystko sprawdzić. Po przeszukaniu bagaży stwierdzono, że "zestaw małego księdza" też na pewno jest Ich tajnym chwytem, a brewiarze mają nadać większą prawdziwość Im osobom. Zniecierpliwieni, głodni i trochę zestresowani autostopowicze poprosili w końcu policjantów, aby Ci skontaktowali się z prowincjałem o. Krzysztofem Popławskim. Na szczęscie okazało się to niekonieczne: służby mundurowe otrzymały pilną wiadomość o jakimś włąmaniu. Nie zwlekając puścili Ojców na wolność, a sami pojechali spełniać swoje powinnosći:-)

krs pisze...

Jakby nie było to należą się oklaski dla polskiej policji, że dwóch prawdziwych przestępców schwytano, okazało się też, że o. Maciej też zbytnio ufa ludziom: kierowca miał 1 promil w wydychanym powietrzu.

seniorita pisze...

Chorwacja. Słońce, po upalnym dniu, powoli zbliża się ku zachodowi. Dwaj mężczyźni w białych habitach, którzy wybrali się w podróż życia, siedzą nad brzegiem morza i zajadają się ostatnią bananową kaszką. Zmęczenie daje się we znaki, oboje myślą już tylko o jednym- błogim śnie, który przyniesie wytchnienie i odpoczynek. Jest dosyć cicho, tylko z oddali słychać odgłosy letnich dyskotek oraz dźwięk motorówek. Nagle z głośnym warkotem podpływa do ojców jedna z nich. Gość, o iście kryminalnym wyglądzie, wykrzykuje głośno słowa w niezrozumiałym dla ojców języku. Ojcowie patrzą jeden na drugiego i nie bardzo wiedzą co zrobić. Mężczyzna staje się co raz bardziej nerwowy, a milczenie postaci w białych habitach jeszcze bardziej go irytuje. Niespodziewany towarzysz zbliża się do ojców z nie do końca pokojowym nastawieniem, już chce rozpocząć szarpaninę, jednak widząc anielskie spojrzenie o. Macieja i nieco mniej niewinną twarz o. Krzysztofa, rezygnuje z swych wrogich zamiarów. Mężczyzna spostrzega również te dziwne kuleczki przy boku ojców i powoli dociera do niego, że spotkał się z księżmi. Między mężczyznami nawiązuje się rozmowa w łamanym języku angielskim. Okazuje się, że ojcowie przez przypadek postanowili spędzić noc na oddalonej, nieco dzikiej plaży, która jest miejscem spotkań lokalnej mafii. Mężczyzna z motorówki jak się okazało jest jednym z jej członków, który pilnuje czy w okolicy nie kręci się ktoś podejrzany. Wyznaje, że na jeden jego sygnał w przeciągu kilku minut mogą zjawić się tutaj uzbrojeni po uszy mężczyźni, którzy nie zawahają się pozbyć intruzów. Wie jednak, że już tego nie zrobi, bo w oczach dwóch braci w białych habitach dostrzegł prawdę, której tak bardzo pragnie i za którą ogromnie tęskni. Ta noc nie dała podróżującym zakonnikom upragnionego odpoczynku, jednak stała się jedynym świadkiem rozmowy, której treść znana jest tylko Bogu, ojcom i Lucianowi- członkowi mafii. Rankiem, po zaledwie dwu godzinnej drzemce Ojcowie, otworzywszy oczy zobaczyli spore zapasy jedzenia i malutką karteczkę ze słowami podziękowania i... prośbą o modlitwę. W ten sposób po raz kolejny bracia z zakonu św. Dominika przekonali się, że w sercu każdego człowieka tkwi dobro, nawet jeśli zostało przykryte grubą warstwą kurzu.

Kulka pisze...

Bo to było tak.
Było takie święto – nazywało się –
i Ty możesz zostać autostopowiczem.
Ruszyły więc w drogę
Tęgie Głowy,
Waleczne Trampy,
Odświętni Crejzole…
jak i bohaterowie nasi – Meteo and Christeo.
Obrali azymut
Południowy- Wschód.
Na oręż swój wybrali
nie konia – na wzór – Don Kichota
nie- zapałki- na wzór McGywera
nie szabelkę- jak na sarmackiego Polaka zdało się być

Ku Przygodzie - nas wiedzie nasz Kciuk i nasz But!
Zaczęli od Łodzi-
Nie ustrzegł ich Duch
Że Łódź to jest Łódź,
w niej
Zgubi się Zuch.
Wyszli z Zielonej
Chcieć chcieli na Wschód
Lecz Widzewa Ogień osłabił ten zew.
„Spocznijcie, pomału”
Usłyszeli śpiew mew.

Na Zdrowiu zasiedli
Usiedli, pstryknęli zdjęcia.
Wtem Chłopię nadchodzi
Gibając się w takt
„Szczerbek! Uuuu. Szczerbek!
Tyś tu jest brakujący fakt!”

Przez morze kibiców jak Mojżesz nas wiedź
A my Ci u dentysty załatwimy spowiedź.
I jako się rzekło, tako też się stało.
Przygód w dalszej trasie nie mało ich spotkało!

Szczerbka zaś Uuu Szczerbka
Na fotel odnieśli
A na jego twarzy uśmiech się umieścił!

aurin pisze...

To prawda, niełatwy bedzie miał ojciec wybór, usmiałam sie czytając wszystkie historie :) sama myslałam wysłać zdjęcie ale w moim składzie tyle tego ze tez niełatwo wybrać, a ksiażkę i tak mieć będę wiec spoko loko. pozdrawiam z + :)

Anonimowy pisze...

W Rzeszowie książkę powinni już mieć. Jeśli jeszcze nie dotarła to zamówią. Ale trzeba poczekać. Sprawdzić można dzwoniąć Tel/fax: 17 854 56 88

O_N_A pisze...

Książka była dziś sprzedawana w Rzeszowie w klasztorze
OO Dominikanów. Nie wiem, czy sprzedały się wszystkie egzemplarze, czy coś jeszcze zostało - podejrzewam, że nie :)

Prześlij komentarz