piątek, 18 maja 2012

Kim chcę się stać?

Zbawienie odnosi się do tego, jacy naprawdę w głębi naszej istoty chcemy być, a nie do tego, jacy jesteśmy. 








Osobowość i zdolności nie są w nas wykute niczym w kamieniu - twierdzi Eliot Aronson, amerykański psycholog społeczny. Materiał genetyczny, w który wyposażony jest każdy człowiek, narzuca mu pewne ograniczenia (nigdy nie będę tak mądry jak Albert Einstein, ani tak wysportowany jak Michael Jordan).

Psychologia społeczna opiera się  na założeniu, że ludzie nie tkwią w pułapce stworzonej przez geny czy niezagospodarowane w dzieciństwie potrzeby. Psychologowie kliniczni proponują naprawę: „Zostałeś uszkodzony w dzieciństwie, my jednak możemy to naprawić – w pewnym stopniu”. Psychologowie społeczni będą natomiast mówić o zmianie: „OK, miałeś trudne dzieciństwo, zmieńmy jednak twoje środowisko, zmieńmy twoją motywację, stwórzmy nowe możliwości, wtedy będziesz mógł przekroczyć ograniczenia związane z pochodzeniem, szkodliwymi postawami, uprzedzeniami”.

Wiele osób nieustannie zadaje sobie pytanie: „Kim jestem?”. Bóg jednak idzie krok dalej i pyta: „Kim chcesz się stać?”.

Kiedy człowiek odnajdzie własną odpowiedź, będzie musiał zrozumieć jeszcze jedno: że osiągnięcie tego, czego pragnie, nie jest tylko kwestią przypadku.

A to, czego człowiek głęboko pragnie, niekoniecznie jest tym, co wydaje mu się, że danym momencie potrzebuje.

Bóg widzi jeszcze dalej.



Znakomity utwór
Hasiok & Maciej Maleńczuk "Synu"


69 komentarzy:

seszelka pisze...

Ale to trochę frustrujące - wiedzieć, że nigdy nie stanę się taka jaką naprawdę w głębi serca chcę być.

nikt pisze...

Jeśli głęboko pragnę miłości tzn., że w tym momencie jej nie potrzebuję? Trochę długi ten moment. W ogóle można nie potrzebować miłości? Bóg widzi dalej. Ciekawe co w takim razie widzi.

Anna K. pisze...

Jeżeli chodzi o mnie, to zrobiłam ile mogłam, aby "pozbierać się" (m.in. przez ok. 4 lat chodziłam na indywidualną terapię plus do różnych poradni, a także radziłam sobie tak jak potrafię z trudną i nową codziennością po rozwodzie, m.in. zmieniłam zawód, staram się coś robić, aby było lepiej, na co dzień). Jest to takie radzenie sobie każdego dnia i wydeptywanie ścieżek.

A ponieważ nadal czuję się bardzo dziwnie i "nie sobą" i nie wiem co dalej będzie ze mną, to po prostu trzymam się wiary w to, że KIEDYŚ będzie mi już tak naprawdę dobrze (mimo kłopotów dnia codziennego, które są oczywistością), będę miała nową rodzinę i mężczyznę który mnie pokocha i będziemy iść przez życie razem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Ostatnio myśląc o tym po prostu już nie zastanawiam się nad tym, że nie będę mogła przyjmować Eucharystii - co będzie to będzie.

Myślę, że właśnie tego głęboko pragnę, aby być znów szczęśliwa i spełniona jako kobieta, i wierzę, że Bóg też to widzi.

Dlatego teraz żyję trochę tak jak w refrenie piosenki zespołu Kombi: "Czekam wciąż, wierzę wciąż, że może coś się zmieni. Wierzę wciąż, czekam wciąż, na lepszy los." (Jeżeli chodzi o tę piosenkę, to Waldemar Łosowski powiedział, że chodziło im o to, że czekają na nową, wolną Polskę i doczekali się. Wierzę zatem, że i dla mnie nadejdzie to, na co czekam).

Aby jednak nie czekać biernie, tylko "coś robić" modlę się o to, a także ostatnio dowiaduję się o adresy bezpłatnych poradni psychologicznych. Może potrzeba mi będzie znów paru spotkań lub wielu.

A piszę to dlatego, że zasadniczo zgadzam się, że Bóg widzi dalej, natomiast wierzę, że Bóg rozumie też i nasze serca, i że w swoim miłosierdziu będzie sprzyjał tym marzeniom, które mamy, które nie mają na celu nikogo krzywdzić, tylko wypływają z naszej głębokiej istoty. Nie chciałabym nigdy tej wiary utracić, ja właśnie czekam na to, że "coś się wydarzy", i że to wszystko zacznie się spełniać. Moim zdaniem nie wszystko możemy spowodować sami. Pewne wydarzenia (zrządzenia?) muszą zdarzyć się same, a my ewentualnie możemy za nimi iść lub nie. Tak było przynajmniej w moim życiu już wcześniej, że pojawiały się jakieś nowe okoliczności, a ja albo za nimi szłam albo nie. Dawno już się u mnie nie pojawiały (takie większe, bo małe to tak), ale wierzę, że pojawią się. A więc... "Czekam wciąż, wierzę wciąż, że może coś się zmieni..."
Pozdrawiam!

Kasia Sz. pisze...

Wczoraj poszłam do kościoła na ul. Poselskiej w Krakowie, gdzie jest obraz św. Józefa. Tam prosiłam o kogoś fajnego dla mnie.

Ledwie wyszłam z kościoła przy drzwiach jakiś chłopak z bukietem maleńkich róż zapytał: "Przepraszam czy mogę zaprosić panią do kawiarni?".

Odmówiłam, bo tak nie nawiązuję znajomości. Zresztą to bardzo dziwny sposób na zapraszanie kobiety na kawę. Poza tym mężczyzna nie był w moim typie, a nawet jakby był to nie chciałabym się tak z kimś zapoznać. Że wylatuję z kościoła w słonecznych okularach, nikt nawet nie wie jaką mam twarz, jaka jestem i już się chce ze mną umawiać.

Paradoksalnie to wydarzenie zasiało we mnie niepokój. Że Bóg nie pozwoli mi spotkać kogoś kto będzie mi odpowiadał pod każdym względem także fizycznym, ale będzie mi dawał niby okazje mówiąc: "No cóż okazje miałaś, ale nie skorzystałaś".

Ale tak się nie da. Człowiek nie może się zmusić do drugiej osoby nawet wartościowej.

Nie lubię czytać świadectw. Większość zasiewa we mnie niepokój albo przeraża mnie autorytarność osób, które twierdzą, że tak działa Bóg. Nieraz są to lektury zniechęcające do Boga i wiary.

o. Krzysztof pisze...

@seszelka: przeciwnie- będziesz. Bóg nie daje pragnień których nie mógłby wypełnić

M. pisze...

@Nikt ja też jestem ciekawa, co On u mnie widzi. Ja już nie widzę nic, mam wrażenie, że jestem w dżungli, jest ciemno, a ja chodzę na oślep.

@Anno K. Znam wiele takich przypadków, gdy ludzie poranieni przez życie,po trudnych przejściach i związkach, także małżeństwach z Bożą pomocą pozakładali szczęśliwe rodziny. Co więcej Pan nawet powyprostowywał ich ścieżki także w kwestiach przyjmowania Eucharystii. Powodzenia i szczęścia życzę!

@ Kasiu Sz. a może warto zmienić sposób nawiązywania znajomości? Wszak kto nie ryzykuje, ten nic nie wygrywa. Może warto jeszcze wrócić przed tamten obraz? Z doświadczenia wiem, że trwanie w takim uporze nie popłaca, bo można wielu wartościowych ludzi w ogóle nie dostrzec. Sama jestem w takiej sytuacji i nie wiem, czy zdołam naprawić swój błąd.

Kasia Sz. pisze...

Nie, nie podobają mi się takie formy zawierania znajomości. Ani nie lubię takich zdesperowanych mężczyzn. Niepewnych siebie. Ani "zmuszania" jednej osoby do drugiej zwłaszcza jeśli ktoś nam się nie spodobał. To jakiś rodzaj szantażu.

DR pisze...

@ Kasiu- a skąd wiesz, ze to był desperat?:) wygląda raczej na faceta z fantazją:)) poza tym to, że Ty widziałaś go po raz pierwszy wcale nie oznacza, że chłopak, nie przyglądał Ci się już od długiego czasu i uknuł sobie "kościołowy" plan:) ale to takie tam dywagacje..
@wszyscy- wracając do tematu, wydaje mi się, że relacja my- Bóg, jest relacją Rodzic- Dziecko. Rodzic z racji doświadczenia życiowego wie co jest dobre dla jego córki czy syna ( przynajmniej do czasu i to jest ta różnica miedzy Rodzicem a Bogiem, on wie zawsze). Mając dziecko, wiem, która z próśb może jeszcze poczekać ( bo np. nie ta dojrzałość) a która jest do załatwienia od ręki. Wiedząc więcej o życiu, ustalam pewne priorytety, po to, aby uchronić moje dziecko przed zbyt pochopnym wkroczeniem na ścieżki, na których jeszcze nie wie jak się poruszać. Sądzę, że Pan Bóg, trzyma nas w blokach startowych z pełną świadomością czekając aż będziemy gotowi otrzymać to o co prosimy.
Pozdrawiam serdecznie:)

Anna K. pisze...

@ Kasia Sz. – Jak już pisałam na dominikanie.pl pod wpisem ojca Janusza Pydy, w którym chodziło o przedstawienie Boga jako wszechwiedzącą kasjerkę, która przydziela ludziom bilety na konkretne miejsca, żeby spotkali się lub nie itp., głęboko NIE ZGADZAM SIĘ z przedstawieniem Boga jako kogoś, kto ingeruje w życie ludzi, "podsuwa okazje, żeby ludzie się spotkali”, coś im daje, coś im zabiera, organizuje im jakieś sytuacje itp.

Polecam wszystkim książkę pt. "Dlaczego złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom", w której autor przedstawia takiego Boga, który NIE INGERUJE w rzeczywistość i niczego nikomu nie podsuwa. Moim skromnym zdaniem Bóg właśnie NIE INGERUJE w to, co się dzieje w takiej sferze, że gdzieś kogoś wyśle czy sprawi, że ten dostanie kredyt, a ów będzie miał wypadek samochodowy itp. i z tego powodu można Go nazwać "Bogiem bezradnym" i będzie to uprawnione! Ja tak właśnie Boga postrzegam. Natomiast wierzę (i autor tamtej książki też!), że Bóg JEST wszechmogący, ale w sferze ducha. (To znaczy: raz zaingerował świat stwarzając go, wraz z całą potencjalnością różnych rzeczy, które mogą się zdarzyć i one zdarzają się, na przykład ludzie wpadają pod samochody, chorują, ale też i cudownie zdrowieją itp.).

Co do wszechmocności w sferze ducha, to, na przykład, w mojej sytuacji, Bóg zna umysł nie tylko mój, ale też i wszelkich ludzi wokół mnie i wierzę, że jeżeli ja będę prosiła Boga gorąco i z wiarą o to, aby sprzyjał temu, co znajduje się w głębi mojej istoty, z zaufaniem, to Bóg - jako wszechmocny - w sposób po prostu bezgraniczny może dawać i mnie i tym ludziom różne natchnienia. A one mogą - gdzieś, kiedyś, do czegoś doprowadzić. Dzięki tym natchnieniom, na przykład, być może, będę mogła dostrzec to, co normalnie minęłabym obojętnie. Może z tych natchnień zrodzi się impuls by coś tam konkretnego zrobić, wysłać gdzieś CV, wyjechać w podróż albo odpowiedzieć na jakiekolwiek inne okoliczności, które zauważę. Podobnie, Bóg może dać natchnienia różnym osobom, wokół mnie, na przykład, byłemu mężowy, aby był albo wyrozumiały wobec moich jakichś nastrojów, które mam albo - odwrotnie - aby właśnie NIE był wyrozumiały, tylko stanowczy. Były mąż (przykładowo) może za tym natchnieniem iść lub nie, ale jego zachowanie na pewno też na mnie jakoś będzie wpływało itp. W ten sposób rzeczywistość między nami może się zmieniać i NAPRAWDĘ nie będzie to to samo, co byłoby, gdyby zachowywał się inaczej. Podobnie inni ludzie wokół mnie i ja wobec nich.

I teraz, można, uważam, prosić Boga o to, aby właśnie wszystko, co zrobię było "uzgodnieniem mojej woli z wolą Boga", wiedząc, że wolą Boga może być tylko coś, co jest "ku dobru".

I w tym kontekście, jeśli na przykład nie zachowam się emocjonalnie, tylko "odpuszczę" komuś, to choćbym miała psychologicznie prawo zachować się emocjonalnie i komuś "napsuć krwi", to mogę (jeśli zdążę), dzięki łasce Bożej i natchnieniu zastanowić się czy to zachowanie, niby sprawiedliwe, będzie w stronę dobra czy nie. I mogę wtedy "uzgodnić swoją wolę z wolą Bożą" i zrozumieć, że to nie będzie ku dobru i poniechać tego zachowania. Dzięki temu ta osoba dostanie inny przekaz i wszystko dla niej będzie też inne. CDN.

Anna K. pisze...

CD. To, co powyżej, to jest moja nieudolna ilustracja tego, w jaki sposób Bóg NIE INGERUJE, a jednak daje natchnienia ludziom, a oni - jeśli ich posłuchają lub nie - to kształtują rzeczywistość w taki a nie inny sposób. Na przykład, zdarza się coś zewnętrznego typu wypadek (nawet i z winy człowieka) i jeżeli ktoś, kto jest obok nie posłucha impulsu, żeby zatrzymać się i udzielić poszkodowanemu pomocy, to rzeczywistość może być skrajnie inna. Ten ktoś może umrzeć lub może nie umrzeć. A ten, co udzielił pomocy może miał JESZCZE wcześniej dodatkowy impuls, żeby skręcić właśnie wracać inną drogą i posłuchał go i tym sposobem znalazł się obok poszkodowanego o tej godzinie. A może i zdarzyć się, że mimo reanimacji ten poszkodowany umrze. I to nie będzie znaczyło, że "Bóg tak chciał", bo Bóg tak nie chciał! Po prostu tak jest, że nie zawsze uda się z krytycznej sytuacji wyjść z życiem, tak jest stworzony ten świat.

Czyli, moim zdaniem, rzeczywistość natchnień przemieszana z rzeczywistością materialną cały czas przenikają się i Bóg tu naprawdę działa, ale niczego nie zrządza i nikogo nie swata. Jeżeli - w dużym uproszczeniu - posłużymy się w mowie metaforą, że "na szczęście Bóg postawił tego człowieka na mojej drodze", to będzie to super słuszne, tyle że i mówiący i odbiorca komunikatu powinni obaj wiedzieć, że to jest metafora, i że Bóg nie dosłownie postawił, tylko dał tamtemu natchnienie, a on albo za tym poszedł albo nie poszedł, ale na szczęście poszedł.

Wracając do tematu poznawania partnera (męża), to ja osobiście mam takie doświadczenie, że męża poznałam kompletnym przypadkiem (mieliśmy po 16 lat) i mimo jakichś przeciwności i jego do mnie ciągnęło i mnie do niego. Później, w terapii odkryłam, że pasujemy do siebie m.in. podświadomymi mechanizmami z naszych rodzin pierwotnych, dlatego tak nas do siebie ciągnęło i podobaliśmy się sobie też fizycznie i to bardzo. Do dziś jest między nami OGROMNA więź i telepatia, choć on ma inną rodzinę i nie jest zainteresowany, żeby do mnie wrócić, a ja nie mam zamiaru bruździć w jego nowej rodzinie i zachowywać się jak "ta trzecia". Wierzę, że te mechanizmy z rodzin pierwotnych to nie wszystko, że była też między nami miłość.

Co do obecnego stanu, to wierzę i modlę się o to, aby ZNÓW TO SIĘ POWTÓRZYŁO. Abym znów poznała kogoś przypadkiem i zarówno jego będzie ciągnęło do mnie, jak i mnie do niego! Mam przy tym nadzieję, że TYM RAZEM moja świadomość mechanizmów i moje odbudowanie siebie (i to samo u niego: jego świadomość mechanizmów i jego odbudowanie się z nich) sprawi, że to wzajemne przyciąganie i porozumienie i miłość już nie spowoduje żadnej patologii, tylko pomoże nam zbudować dobry związek.

Przepraszam za długość tego posta, ale to wyłożyć to wszystko nie jest łatwo. Polecam naprawdę tę książkę co na początku pisałam. Pozdrawiam!

Kasia Sz. pisze...

Nie, nie mógł się mi przyglądać. Poza tym nie spodobał mi się. Nie zabiję się z tego powodu, ale nie spodobał mi się i tyle.

Anna K. pisze...

@M - dziękuję za dobre słowo. :)))
Pozdrawiam gorąco!

DR pisze...

@ Kasia Sz- ok, nie ma tematu:)
pozdrawiam Cię

Kasia Sz. pisze...

Aniu K. - zgadzam się musi nas do kogoś ciągnąć fizycznie. I na wzajem. Inaczej się nie da.

Anonimowy pisze...

Jak spotkasz tego jedynego - to będziesz wiedzieć:)

Alicja z M. pisze...

Kasiu Sz. a może zacznij od zwyklych przyjacielskich znajomości, wśród kolegów czy przyjaciół też może się z czasem coś fajnego zacząć.

Wisłocka w swojej ksiażce "Sztuka kochania" podaje cytat Balzaca: "miłość spełniona w ciągu dwóch dni umiera w ciągu dwóch następnych, zdobywana w ciągu miesięcy trwa miesiące, a w ciągu lat - lata. Sedno sprawy zawsze pozostaje jednakie, nie cenimy rzeczy, które dostajemy łatwo".

W moim życiu za długo żyłam w swoim świecie wyobrażeń jak powinno być, "po mojemu", pomimo, że pan Jezus wciaż jakby mówi do mnie:
Zaufaj mi do końca, a zaczną się dziać niezwykłe rzeczy.

To ja jeszcze się zastanawiam...
Jak? Tak do końca? Nie po "mojemu"?
A jak to się właściwie robi?
Mam oddać kierownice mojego życia, puścić, zaufać?
To jest najtrdniej. :)

Tomasz P. pisze...

Aniu K.
Tak się zastanawiam jak to o czym piszesz ma się do kwestii powołania. Mówi sie że ktoś został powołany np. do małżeństwa. Rodzi sie pytanie czyli jak jesteśmy powołani do małżeństwa to mamy "wybraną" dla siebie osobę i jak ja "przegapimy" związek z inna osobą będzie sprzeciwiał sie naszej "prawidłowej" drodze?

Rozumiem cię Aniu bardzo dobrze jeśli chodzi o niepozbieranie sie po rozwodzie. Rozbicie, pytania co robić, czego chce ode mnie Pan (czy wogóle czegoś chce skoro w to mnie "wpakował") i pragnienioe że kiedyś będzię dobrze, czyli jak?
Ale znam też uczucie gdy spotykasz kogoś nowego i nieoczekiwanie bardzo ci bliskiego i pojawia się kwestia związku a w konsekwescji uczestnictwa w sakramentach. Wszedłem w taki związek mysląc co będzie to będzie i mimo że bardzo dużo dobrych rzeczy mi on dawał, takich których nie zaznałem nawet w małżeństwie, to niespodziewanie dla mnie brak eucharystii stał się z czasem dylematem nie do przejścia. Żyjesz na rozdrożu, strasznym konflikcie, nie mogąc wybrać bo każdy wybór powoduje ból a obu dróg nie można pogodzić w świetle katolickiej nauki o małżeństwie..
Bardzo serdzecznie Cię Aniu pozdrawiam i wszystkich przepraszam za taki off topic

Kasia Sz. pisze...

@Alicjo z M. - Ja także uważam, że bardziej ceni się to co przychodzi trudniej. Nie chcę nieznanych mi facetów zapraszających mnie do kawiarni. Nie chcę takich znajomości i już.

Po prostu człowiek poznaje kogoś np. w jakimś towarzystwie, rozmawia z kimś, ocenia czy rozmawia mu się dobrze, czy mają wspólne tematy, czy ktoś mu się podoba i potem decyduje się czy chce kontynuować znajomość bądź nie. To jest po prostu bardziej naturalne.

Tak samo nie lubię nachalnych albo nadskakujących mężczyzn. Pierwsi są niegrzeczni, drudzy męczący.

Po prostu człowiek czuje SAM czy ktoś mu pasuje czy nie, czy jesteś tego kogoś ciekawy czy nie, czy patrzenie na tego kogoś sprawia mu przyjemność czy nie. NIE MOŻNA NIKOGO do kogoś zmusić. Serce samo wybiera.

TomWaits pisze...

"Niech się Twoja wola stanie" - może taka modlitwa powinna być kluczowa?

Stomatolog pisze...

Ciekawy artykuł dotyczący dyskusji o samotności:

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,269,nigdy-nie-sa-samotni.html

Alicja z M. pisze...

Niestety nie do końca serce samo wybiera, (Kasia Sz.) czytalam takie porównanie, (wyleciał mi teraz z głowy tytuł ksiażki), że możesz stać na balkonie a pod nim faceci zasłonięci parasolami a my wybierzemy wg schematu dokładnie takiego jakiego obraz wyniosłam z domu, niestety, wyniosłam obraz alkoholika i takiego sobie znalazłam. Inni są "nudni".
Dziękuję Bogu, że to przeszłość.
Miałam się w tym czegoś nauczyć, i nauczyłam. Ja mam dojrzeć, pomimo 37 lat :) nadal muszę dojrzewać, tak bardzo zranienia rządziły moim życiem. Tylko kiedy skończyły mi się pomysły, kiedy wreszcie pojawił się prawdziwie żywy Pan Jezus przestaje to mieć tak duże znaczenie, bo on coś we mnie wypełnił.
Jasne jest potrzeba kochania i bycia kochanym, ale jak już wiem jak może być źle, nieśpieszno mi do powtórek.
Czasem właśnie samotność zmusza do spotkania się z sobą i wiele się wtedy zmienia.
Teraz już wiem, że wszystko jest dokładnie tak jak miało być, bez tego nie byłabym tym kim jestem, a ta przemiana coraz bardziej mnie zaskakuje, i cieszy, bo już nie ja to robię, oddaję to jak umiem Bogu, choć ciągoty łapania za kierownicę mojego życia nadal mam.

Anna K. pisze...

@ Tomasz P. - bardzo, bardzo dziękuję za pozdrowienia i empatię i podzielenie się swoim doświadczeniem! Jeżeli chodzi o Eucharystię, to ja mam również ten dylemat, co Ty, bo Eucharystia jest dla mnie bardzo ważna i pomocna w życiu (pisałam o tym dylemacie, powodującym właśnie moje "życie w zawieszeniu" bardzo dużo na dominikanie.pl na blogach piszących tam ojców i "świeckiej dominikanki" - wpisy swoje zachowywałam w Wordzie i wyszło mi ok. 100 stron Worda). Ogólne wnioski: Kościół nie chce czy nie potrafi pomóc takim osobom. Proponuje jedynie ubieganie się w kurii o "stwierdzenie nieważności małżeństwa" lub "białe małżeństwo" lub ... polubienie opcji "samotność do końca życia". Wszystkie trzy pomysły są dla mnie złe, bo mam poczucie, że moje małżeństwo zostało zawarte w sposób ważny, a pozostałe dwa pomysły nie pozwalałyby na realizowanie mojego powołania.

Zdaję sobie sprawę, że może być ciężko w związku z kimś ukochanym, gdy się nie może przyjmować komunii św. Jeszcze tego nie doświadczyłam, więc nie wiem za bardzo co robić, jednakże doszłam już do jakiejś granicy: ile można żyć w zawieszeniu? Ja jestem już po rozwodzie 8 lat i chyba mam cały czas jakąś psychiczną blokadę, bo nie otworzyłam się na mężczyzn, lata mijają, moja tęsknota za związkiem z mężczyzną nie mija, widzę swój regres psychiczny zamiast cieszenia się życiem osoby wolnej, której niepotrzebny jest facet. Ponadto nie młodnieję (mam teraz 41 lat), a właśnie moje drugie dziecko (z dwojga) dostało dowód osobisty, pierwsze wyprowadza się. Dzieci opuszczają gniazdo, taka kolej rzeczy, a ja czuję, że o ile ktoś inny może dobrze czułby się w samotności, to mnie, podejrzewam, samotne życie by po prostu zabiło. Tak to odczuwam. Stąd moje wielkie zwielokrotnienie modlitwy o to, aby Bóg wsparł dla mnie to poznanie nowej osoby. Co będzie dalej - kompletnie nie wiem, ale jakby odważyłam się o to modlić.
Dziękuję Ci bardzo, Tomaszu, za wsparcie w każdym razie. :) Życzę i ja Tobie wszystkiego dobrego!!!

@Alicja M. - zgadzam się z Tobą stuprocentowo co do dobierania partnera według odziedziczonych mechanizmów z rodziny pierwotnej. To jest też mój przypadek (choć nie było alkoholu, ale były inne mechanizmy). Myślę, że to jest też przypadek każdego z nas, tylko po prostu każdy miał inne mechanizmy w rodzinie pierwotnej - jedne dawały takie, a drugie inne skutki, ale według nich "wybieramy". Trzymam mocno kciuki za Twoje dalsze życie i obecne i cieszę się, że poczułaś, że jest lepiej i nie czujesz się bardzo źle w samotności. Ja też potwierdzam, że po trudnych doświadczeniach widzi się jak bardzo one nas zmieniły na lepsze. Osobiście czuję się jednak jakoś w drodze, czuję, że to co jest teraz, to nie jest to, że musi nadejść dla mnie kiedyś jakieś spełnienie, jakiś spokój. Wtedy też, jako człowiek poskładany i szczęśliwy, będę mogła dużo więcej dać innym i wspierać ich, także moje dorosłe dzieci itp.

@wszyscy - ciekawe Wasze wypowiedzi, pozdrawiam Was serdecznie!

Kasia Sz. pisze...

Alicjo jeśli ktoś by mi się spodobał a piłby alkohol to nie związałbym się z kimś takim.

Natomiast jeśli ktoś byłby dobry i wartościowy a nie pociągałby mnie fizycznie i nie byłoby mi z nim dobrze także nie potrafiłabym z kimś takim być.

Jeśli chodzi o modlitwy to przepraszam wszystkich wierzących i praktykujących, ale ja mam tych modlitw prośby serdecznie dosyć. I nie chodzi tu tylko o partnera. Nie piszę tego złośliwie i z lekceważeniem. Naprawdę świat wiary jaki poznałam nie przysłużył się mojej psychice. Nie jest to świat, w którym czuję się dobrze i który pozytywnie wzbogacił moje życie. Wręcz przeciwnie.

Pozdrawiam i już kończę z dyskusjami na katolickich blogach.

nashim pisze...

ja bym chciała mieć takie zaufanie żeby nigdy nie kwestionować tego, że On ma wszystko pod kontro lą i to wystarczyłoby mi do szczęścia;

Żeby wtrącić swoje trzy grosze do "faceta spod kościoła"- modlił się biedny, a potem poszedł, kupił kwiaty i przyczaił się przy wejściu, gdzie spotkała go taka porażka....

widzę, że profil bloga dosyć się zmienia...

seszelka pisze...

@o.Krzysztof: Rozumowo ja wiem, że On nie daje takich pragnień. Z drugiej strony jednak skąd mam wiedzieć, że jakieś pragnienie jest moje a któreś pochodzi od Niego skoro wydaje się, że wszystkie są dobre i piękne? Moje pragnienia się nawzajem wykluczają, nie da się ich połączyć, a są przynajmniej w moich oczach dobre.

Dziś po prostu trudno mi wierzyć w jakąś odmianę, w to, że będę szczęśliwa tak naprawdę (i nie chodzi mi o szczęście łatwe, bez trudu czy zmagań). Nie wiem po co to wszystko się dzieje, wydarza. Nie ogarniam. Szukam guzika stop albo reset ale go nie ma.
Jestem za to wciąż ja i ta rosnąca frustracja.

Chcę tylko spać.

Kasia Sz. pisze...

@nashim - nic nie stoi na przeszkodzie - że jeśli Was - Anią K., Dr i inne piszące tu kobiety - obcy facet znienacka zaprosi na kawę, żebyście z nim poszły. Powodzenia :-)

nashim pisze...

@Kasia Sz.
no wiesz, jak się dzielisz na forum, że Cię facet podrywał, to się nie dziw, że będą komentarze....
a co do kawy z obcym, to zawsze!!! jestem nałogowcem :) kawy oczywiście

Kasia Sz. pisze...

Ja nie pisałam w kontekście podrywu, ale w kontekście wysłuchiwania modlitw. A to z kolei jest związane z pewnym artykułem w "Gościu Niedzielnym" o pisaniu listów do św. Józefa. Już nie chce mi się opisywać całego tła i kontekstu.

Ja osobiście nie jestem zainteresowana taką formą zawierania znajomości. Niech facet próbuje z kim innym.

amaranthe pisze...

@seszelka to dziś jest nas dwie "nieogarniające.."
@o.Krzysztof:Bóg widzi dalej..ja nawet nie widzę co mam na czubku nosa...poświęciłam wiele, i stracić wszystko z dnia na dzień..co dalej...? syndrom Hioba mi się załączył..tylko czasami człowiek chciałby już odetchnąć, że teraz będzie już ok..a niestety..kim chciałam być?ano chciałam i byłam,a teraz to samo być- tak boli, bo człowiek nie może żyć nie wiedząc po co...a jak wydaje ci się ,że wiesz i działasz to nagle zabierają ci klocki..i szukaj wiatru w polu..eszzzzzzzzz tak więc samo chcieć nie znaczy móc...

Piotr Wu pisze...

@seszelka - skoro rozumowo już wiesz, że Bóg nie daje pragnień, których nie może wypełnić, to już mnóstwo. Może teraz czas na "drugą stronę"?

Żeby móc zobaczyć, co jest Twoje, a co jest Jego (i czy w ogóle to rozróżnienie jest potrzebne), trzeba podejść bliżej. To szczęście "tak naprawdę" jest głębiej, niż pozwala nam patrzeć beton obaw, nieufności, złych doświadczeń. Trzeba się przez niego przewiercić, a to wymaga czasu. Może więc właśnie po to wszystko się teraz dzieje, wydarza? Żeby dotrzeć głębiej.

Bo w głębi przecież wiesz, że On jest po Twojej stronie.

Małymi kroczkami, zaczynając od prostych rzeczy, kawałek po kawałku. Bez zaglądania w karty. Żeby pragnienia mogły być spełnione, trzeba najpierw poukładać fundamenty.

Daj Mu czas, pozwól sobie na bycie z Nim. Możesz nie wiedzieć, buntować się, spać, wiercić i myśleć, że się nie uda. Tylko bądź.

Uda się. :-)
+

Anonimowy pisze...

"A to, czego człowiek głęboko pragnie, niekoniecznie jest tym, co wydaje mu się, że danym momencie potrzebuje.

Bóg widzi jeszcze dalej."

Zgadzam się, że to czego chcemy nie musi być tym czego potrzebujemy.

Ale słysząc takie zdania często odnoszę wrażenie, że ktoś próbuje mi na siłę wmówić, że coś chce, albo czegoś nie chce. Że w takim razie słowo "Zaufaj Bogu" oznacza "niby masz wolną wolę, niby Twoje życie jakoś wygląda, ale wg Boga i tak powinno ono wyglądać zupełnie zupełnie inaczej i nie obchodzi nikogo Twoje zdanie"

Zdzicho pisze...

@o.KP a ja nie rozumiem tego zdania, że: "Zbawienie odnosi się do tego, jacy naprawdę w głębi naszej istoty chcemy być, a nie do tego, jacy jesteśmy." Przecież z Bogiem spotykamy się w naszej rzeczywistości a pragnienia sa jej częścią, help.

seszelka pisze...

@Piotr Wu: Co to znaczy, że teraz czas na "drugą stronę"?

A czy rozróżnienie pragnień jest potrzebne? Skoro nie jest to po co pragnienie pełnienia Bożej Woli? Jeśli Bóg ma konkretny plan wobec mnie i mojego życia to chyba czegoś ode mnie pragnie. Tak myślę. Może błędnie.

Być - nic tylko być. Nie wiem czy mogę moje bycie nazwać choćby staraniem...
Ale rzeczywiście, w i e m, że On jest po mojej stronie. I to ogromna pociecha, i siła, i nadzieja wbrew nadziei.

Dzięki za te słowa.
:)

Zuza pisze...

@o.Krzysztof: Wielokrotnie powtarza Ojciec, że Bóg nie daj pragnień, których nie mógłby wypełnić. A jeśli jednak daje? Jeśli rodzi się w kimś pragnienie, o które modli się latami bezowocnie? Zaraz usłyszę, że skoro czekam tak długo, to pewnie czekam na odpowiedni czas, ludzi, miejsce... Przecież Bóg ma lepszy plan niż ja. Więc po co wzbudził pragnienia, potrzeby, marzenia, które latami niezaspokojone, zaczynają rodzić frustrację i bunt? A chyba nie o to chodzi w modlitwie, prawda? Modliłam się 14, a może i 15 lat, chyba zrobiłam wszystko co w mojej mocy, żeby nie było, że siadłam na laurach, zostawiając wszystko Jemu. I co? I nic. Skończyły mi się pomysły. Ojciec powie - dobrze, zaczną się Jego pomysły... Tylko, że ja mam dylemat: ma być Jego wola czy mam się modlić o to co ja chcę, bo przecież skoro dał pragnienie, to musi je wypełnić...? Tylko, że ja już czasem nie mam siły, nie chce mi się czekać, brakuje mi cierpliwości. To, co dzieje się w moim życiu staram się odbierać jako dar, dziękując Bogu za każdy dzień. Być może to jest ten Jego plan, tylko to dalej nie zaspokaja moich potrzeb i nie wypełnia pragnień. Gdyby to był plan B na mój plan A, to powinnam przestać odczuwać pragnienie. A tak nie jest. Dalej jestem głodna. A czasem ten głód jest jeszcze silniejszy, kiedy dotyka się substytutu...

Ojcze, to wszystko pięknie brzmi, ale nie jest takie proste... Naprawdę chcę wierzyć, że jest prawdziwe...

DR pisze...

@ Zuza- od prawie 20 lat modlę się o łaskę wiary, dla najbliższego mi człowieka ..i nic. Żadnych sygnałów, że gdzieś Ktoś mnie wysłuchał. Mam chwilę kompletnego załamania,myślę, ze to to wszystko kompletnie nie ma sensu i wtedy przeczytane gdzieś słowa na nowo przywracają mi nadzieję. Wierzę, że On wie co robi, i ufam, że kiedyś ..,że może..Po prostu trwam, bo to mogę zrobić. Kiedyś usłyszałam, czy też przeczytałam fajną historię z morałem, nie mam pojęcia czyjego autorstwa..Pewien osiołek spadł do studni, gospodarz próbował go wyciągnąć, ale ponieważ wszelkie próby kończyły się niepowodzeniem, postanowił studnię z owym osiołkiem zasypać. Sypnął jedną partię piasku, potem drugą i kolejne. Jakież było jego zdziwienie, gdy po kolejnej wrzuconej warstwie, ze studni wyskoczył osiołek cały i zdrów. Jak to się stało? Mądre zwierzę, udeptywało każdą kolejną warstwę piachu, aż dotarło wreszcie na samą górę i mogło samodzielnie wydostać się na zewnątrz. Może warto się postępować tak samo, udeptując każdą kolejną partię beznadziei?? Nie czekać tylko działać, na miarę swoich sił i możliwości?
Lubię osiołki:))
pozdrawiam

p.s rozpisałam się w pod tym wpisem ponad miarę, sorry

Alfama pisze...

@DR dzięki za historie z osłem, @Zuza każdy ma jakieś pragnienia, których za nic nie może osiągnąć,wiem truizm tak jak czasem powtarzanie,że Bóg daje pragnienia, których nie mógłby wypełnić a czasem spełnia się takie chińskie przekleństwo (chociaż na tym forum powinnam napisać powiedzenie) które mówi "oby spełniły się twoje marzenia". Ja jak wiekszość z nas tu piszących żyję w ogromnym zagubieniu,szukam sensu swojego życia a bardzo go potrzebuję,na nowo muszę się uczyć życia samej,nie mam problemów,że jakiś facet chce się ze na umówić, mam problem za co żyć i jak? Czasem myślę,że rzeczywiście stanę przed Bogiem z bardzo pustymi rękami. Wiem mój wpis jest chaotyczny sorry, ale tak się czasem czuję przywalona tymi wszystkimi problemami, że już nie wiem czego chcę.
PS polecam książkę x.Halika Cierpliwość wobec Boga

Kasia Sz. pisze...

@Alfama

Nie jest moim największym problemem, że facet chce się ze mną umówić. Kontekst był szerszy. I nie będę tego opisywać.

Żyję w większym stresie niż możesz sobie wyobrazić. I to nie z powodu chcących się umawiać facetów. Żałuję nawet, że tę historię opisałam. I nie oceniaj tak pochopnie.

Mati pisze...

@ Kasia Sz. A mnie właśnie jakiś facet na Piotrkowskiej poprosił o numer telefonu i wygląda na to, że się umówimy na kawę. :) Więc nie mów, że się tak nie robi. Robi się!! :)))).

Anna K. pisze...

@ Kasia Sz. - co do odpowiedzenia na zaproszenie na kawę przez nieznajomego, to ja tutaj nie pisałam w ogóle o tym czy powinno się skorzystać z takiego zaproszenia czy nie oraz czy ja bym skorzystała czy nie. Dlatego uważam mieszanie mojej osoby do takich dywagacji za trochę złośliwe. Zgadzam się z Nashim, że jak ktoś na forum opisuje taką sytuację, to może spodziewać się komentarzy oraz różnych rad i nie jest to dziwne.

Jeżeli o mnie chodzi, to ja po prostu modlę się o to, żeby moje powołanie do związku, które otrzymałam od Boga, spełniło się, i żebym nie była sama - a jak i kiedy ma się spełnić to już nie wnikam, natomiast uważam, że mam prawo wierzyć i prosić Boga, żeby spełniło się w miarę niedługo, kiedy jeszcze jestem względnie młoda i zdolna rodzić dzieci itp. Ponadto, czuję w sercu, że - na ile znam samą siebie - to musi być tak, że po prostu, gdy ten mężczyzna pojawi się, to będzie i przyjaźń i obustronne zainteresowanie. O to jestem spokojna, bo tak było z moim mężem i znam to uczucie. Dlatego kompletnie nie zaprzątam sobie głowy tym co bym zrobiła, gdyby nagle ktoś podszedł do mnie pod kościołem i zaprosił na kawę. Raczej moja dewiza jest taka, że "jeśli jest nam pisane być razem, to będziemy razem" i po prostu to wszystko wyjdzie w praktyce i okoliczności są drugorzędne.

Jeżeli chodzi o proszenie Boga o bliską osobę dla siebie, to moim zdaniem warto prosić i WYOBRAŻAĆ sobie siebie w związku z kimś.

Wyobrażanie sobie tego daje nam od razu pewne dane co do ewentualnych przeszkód w nas samych. Jeżeli wyobrażenie sobie tego, że jesteśmy z kimś na co dzień w związku, w czyichś ramionach itp. przychodzi nam trudno, to być może są jakieś wewnętrzne lęki czy blokady czy inny brak gotowości i warto właśnie tymi blokadami zająć się, być może nawet z psychologiem. Tak uważam. Osobiście wierzę, że jeżeli ktoś jest wewnętrznie gotowy (ale tak naprawdę gotowy) na spotkanie tej drugiej osoby, to ona na pewno pojawi się. CDN.

Anna K. pisze...

CD. Druga rzecz, warto przyjrzeć się swojemu dzieciństwu i mechanizmom odziedziczonym z rodziny pierwotnej. W tym, co pisałyśmy z Alicją chodzi o to, że jest w każdym z nas rodzaj radaru, którym wykrywamy osobę, która "pasuje do nas mechanizmami" i po prostu przy tej osobie czujemy przede wszystkim ogromną swojskość i przyciąganie. A to dlatego, że nasza podświadomość wyczuwa, że właśnie z taką osobą będziemy mogli odtworzyć "nastrój" relacji z rodzicem (lub opiekunem), znany nam z dzieciństwa. I tak, na przykład córka ojca "nieobecnego", do którego jej miłość zawsze była silnie nacechowana tęsknotą, będzie lgnęła do mężczyzny też nieobecnego - takiego, za którym będzie mogła tęsknić, a nie będzie pociągał jej mężczyzna, który "zawsze jest obok", jest solidny, oddany itp.

Jeżeli chodzi o wybieranie alkoholika przez córkę alkoholika, to bywa tak, że wychodzi ona za mąż za starannie wybranego abstynenta, żeby tylko nie powtórzył się dramat z jej dzieciństwa, ale i tak wewnętrznym radarem wyczuwa jego charakterystyczny rys psychologiczny i odczuwa przy nim "swojskość", a potem, nieomylnie, za jakiś czas okazuje się, że on wpada w uzależnienie od alkoholu (albo w innego rodzaju uzależnienie) i tym sposobem "nastrój" relacji z rodzicem odtwarza się (tudzież druga ważna rzecz odtwarza się: "modelowanie" swojego związku na modelu związku rodziców - czyli nie tylko dziewczyna realizuje swój "wzorzec więzi pierwotne" z ojcem, ale też naśladuje matkę w jej relacji z ojcem, choć wcześniej zarzekała się, że nie będzie taka jak matka).

Podobnie mężczyzna dobiera kobietę według swoich mechanizmów (nieświadomie).

Tak więc to jest dość skomplikowane i uważam, że warto zrobić wszystko, żeby poznać swoje mechanizmy z dzieciństwa i być ich świadomym w relacji, a także coś zrobić ku uleczeniu się.

Wracając do próśb o męża, to ja uważam, że jak ktoś ma w sercu tę gotowość na związek, to może w jego życiu wydarzyć się to, o czym pisze Immaculee Ilibagiza w książce "Ocalona, aby mówić". Bardzo tę książkę polecam, jest to osobista historia dziewczyny, która przeżyła rzeź w Rwandzie i ukrywała się. Następnie jest opisane jak (po wojnie) poprosiła Boga o męża. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale ja dokładnie tak wierzę, jak ona, że tak można poprosić i to się stanie. :) Polecam książkę! Pozdrawiam!

Anna K. pisze...

@ Alfama - Alfamo, odczuwam podobnie jak Ty to uczenie się życia na nowo i te problemy za co żyć i jak żyć. Wierzę, że Bóg nam będzie krok po kroku, dzień po dniu pomagał, i że On nas rozumie!

Natomiast chciałam powiedzieć, że na pewno nie staniesz przed Bogiem z pustymi rękami! W małżeństwie i w macierzyństwie dawałaś z siebie wszystko, a także dawałaś i nadal dajesz ogromnie dużo ludziom, których spotykasz i z którymi dzielisz życie. Bóg na pewno uważa to za wartościowe i ceni to, co robisz dzień po dniu.

A jak Bóg pozwoli, to może jeszcze więcej będzie można zrobić w życiu dla innych ludzi i zwierząt i dla siebie samej, bo zaopiekowanie się sobą też na pewno jest zgodne z wolą Bożą.

Pozdrawiam!

Kasia Sz. pisze...

@Mati - to się umawiaj. Na forum ludzie deklarują różne rzeczy.

Anna K. pisze...

PS. Co do wyobrażania sobie siebie w związku z kimś, to ja miałam dużo z tym trudności po rozwodzie, stąd te wszystkie samotne lata, bo po prostu, przez pierwsze lata, jak wyobrażałam sobie siebie z innym mężczyzną, to momentalnie przychodziło takie uczucie, że tak naprawdę to ja chciałabym, aby wrócił do mnie konkretnie mój były mąż, i że tylko on się dla mnie liczy, a nie jakikolwiek inny facet.

Potem, z biegiem lat, jak było coraz więcej danych, że mój były mąż do mnie nie wróci, to w tym wyobrażeniu mnie z kimś ukochanym pojawiała się przeszkoda w takiej postaci, że wtedy to już nie będę mogła przyjmować komunii św. i wtedy to wyobrażenie stawało się smutne i pękało jak bańka mydlana i nie mogłam nawet sobie tego do końca wyobrazić, że z kimś dzielę życie.

Od niedawna, jakby bardzo pomału, mam przebłyski, że potrafię sobie wyobrazić siebie z innym mężczyzną, a ten wcześniejszy smutek z powodu braku Eucharystii zostaje zastąpiony takim silnym uczuciem, że Bóg jest po mojej stronie, i że nikt nie ma prawa odbierać mi Eucharystii, i że, nie wiem jak, ale będę mogła i tak ją przyjmować, a przynajmniej nie powinnam się nad tym zastanawiać.

Nie wiem co będzie dalej, ale napisałam to, bo może komuś z czytających przyda się to moje doświadczenie, że czasem niby wie się czego się pragnie (np. związku), a jednocześnie TRUDNO jest sobie wyobrazić siebie w związku, bo pojawiają się jakieś przeszkody. Myślę, że wyobrażanie sobie tego, czego się pragnie tak, jakby to była codzienność i coś najoczywistszego na świecie, jest takim papierkiem lakmusowym, który może nam podpowiedzieć czy są w nas samych jakieś przeszkody, aby to się spełniło i - przede wszystkim - czy NAPRAWDĘ tego pragniemy.

Tak miałam też kiedyś ze studiami doktoranckimi. Zgodnie z zasadą "cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i oczekuj końca", chciałam wyobrazić sobie ten "koniec", tj. to, że już mam doktorat i pracuję na mojej uczelni. I to wyobrażenie nie udawało się i niosło jakiś dyskomfort. Idąc za tym uczuciem zrozumiałam, że nie nadaję się do pracy wykładowcy i to w końcu utorowało sobie drogę do mojej nowej profesji. Tym sposobem czułam, że to pragnienie doktoratu nie jest takim głębokim pragnieniem.

Dlatego wyobraźnia może być bardzo pomocna przy pragnieniach, tak uważam.

Paoop pisze...

@DR: dzięki za historię z osiołkiem:) No i w ogóle zgadzam się z Twoimi komentarzami... A ponieważ kawy nie pijam at all to na tym zakończę mój wpis;)

Kasia Sz. pisze...

Jedyne co było fajne w tej historii to to, że kwiaty, które chciał mi lub innej/następnej dziewczynie - być może dać - były ładne. Pęk drobnych, bladoróżowych róż miniaturek.

Mati pisze...

@Kasia: a pamiętasz tę reklamę: jeżeli nieznajomy niespodziewanie wręcza ci kwiaty, to musi to być Impuls? :))) A czy tak naprawdę to nie jest miłe? Nawet jeśli akurat jesteś mężatką/narzeczoną/nie zainteresowana itd.?

Dor pisze...

@Mati:robi się i to jest miłe;-)mimo że w moim przypadku taka znajomość skończyła się po dwóch spotkaniach, to jednak było miło zostać zauważoną ;-)!i uważam, że jednak trzeba trochę odwagi,by wyjść z inicjatywą w ten sposób!I można to docenić umawiając się lub grzecznie podziękować;-)powodzenia;-)!!!

DR pisze...

@Alfama, @Paoop- bardzo proszę:)
@Paoop- dzięki:) też zazwyczaj zgadzam się z Twoimi komentarzami, ale jakoś ich ostatnio mało, brak czasu?
p.s zamiast kawy wolę gorącą czekoladę:))
pozdrawiam

Kasia Sz. pisze...

@Dor - I tak zrobiłam. Grzecznie podziękowałam.

Paoop pisze...

@DR: :) Tak...rzeczywiście zaniedbuję ostatnio świat wirtualny, ale to chyba lepiej, że padło akurat na tę rzeczywistość;)

Anonimowy pisze...

Dla niej nie lepiej :-((. Otherwise wporzo :-)). Nie kawa, nie czekolada nawet, wybaczcie. Lody. Lody są cool.

Piotr Wu pisze...

@seszelka - to znaczy, że rozum już wie. Teraz kolej na serce. A tu już trzeba głębiej pokopać, i na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest zupełnie ciemno. Ale to tylko pierwszy rzut oka.

Pan Bóg pragnie przede wszystkim pragnie najpierw szczęścia dla Ciebie. To, czego pragnie od Ciebie jest dopiero tego konsekwencją. A skoro pragniecie tego samego - to być może rozróżnianie pragnień nie jest konieczne, tylko dojście do pragnień najgłębszych, najbardziej prawdziwych?

Od bycia wszystko się zaczyna. Przebywając w Jego obecności powoli zaczynamy patrzeć tak, jak On - kto z kim przystaje... :-)

I robi się jasno.

DR pisze...

@Paoop- oczywiście, że lepiej:)
@ Anonimowa lub Anonimowy- nie oceniaj pochopnie..

Anonimowy o poranku pisze...

@DR - spoko, moja ocena lodów opiera się na bardzo solidnych podstawach. Nie naukowych może, ale materiały zbieram od lat. Wszelkie inne z kolei oceny (bardzo proszę nie mylić z osądami), formułują mi się właściwie same i na ogół poprzedzają myślenie, analizę, refleksję i im podobne :-). Niepochopnie (na razie) nie umiem, ale może (kiedyś)...

DR pisze...

@Anonimowa/y- cytując, niezbyt dokładnie klasyka- idź tą droga ( niepochopnego oceniania) naprawdę warto, powodzenia:)

Anonimowy pisze...

@DR - tylko mi nie mów, że co innego robię. Oprócz tego, że pozdrawiam :-).

Marek pisze...

Lubię blog o. Pałysa i zaglądam tu z przyjemnością. Nie mniej trochę śmieszą mnie te posty o "partnera życiowego". Moje poszukiwanie dziewczyny doprowadziło mnie do ciężkiego załamania nerwowego i w konsekwencji kilku miesięcy hospitalizacji. Kiedy wyszedłem i na "nowo" wprowadziłem się do swojego domu, cieszyły mnie nawet drobne rzeczy, takie jak ładna łazienka czy ciepła woda w kranie, nie mówiąc o własnym pokoju :)

A dziewczyna, widać nie dla mnie...

Marek pisze...

Trochę to tak jak w kawale o rabinie i kozie ;-)

Anonimowy pisze...

Wtedy "doprowadziło mnie do ciężkiego załamania nerwowego i w konsekwencji kilku miesięcy hospitalizacji" chyba nie było ci do śmiechu, prawda?
A czasem jest ciemniej, bo później, słońce już zachodzi a samotność zagryza. Zegar biologiczny nie tyka bo mu już baterie wysiadły i sprężyny pękły.
Nie śmiej się jak nie słyszałeś dowcipu do końca.
Tzn jeśli np. z nikim ci się nie ułoży przez najbliższe trzydzieści lat.
Ja też się mogę śmiać. Bo jest mi dobrze z samotnością i nie chcę inaczej. Ale czas poszukiwania i wiecznego nieznajdywania wesoły specjalnie nie jest.

Anonimowy pisze...

Znowu ja. z pojednawczym klepnięciem w plecy, żeby cię przypadkiem w kolejną depresję przyciężkim komentarzem nie wpędzić.
To tylko obrona, pewnie niekonieczna, ale zwyczajnie nie lubię jak ktoś mówi że coś go w innych śmieszy. Mieszają się tu ludzie doświadczeniem, wiekiem, stanem najróżniejszym. Delikatność jest w cenie.
Nie mówię, że mi wychodzi, mówię tylko że byłaby dobra :)
Pozdrawiam

Marek pisze...

Spoko nie wpędzisz mnie w depresję. Moje przeżycie było przeżyciem granicznym, stanąłem na krawędzi swojego istnienia. Jednak mam dystans do siebie i teraz wiem co ważne :)

A co do samotności to doskonale wiem jak gryzie, znam ból gdy wszyscy wkoło mówią "Bóg tak chciał" a ciebie po prostu skrzywdzono...

Przez ten komentarz chciałem napisać, że samotność to nie koniec świata.

Marek pisze...

W samotności bardziej mnie bolało moje nastawienie do niej, roztrząsanie czemu jestem sam, nikt mnie nie kocha, znowu mnie zdradzono... Po wyjściu ze szpitala zbliżyłem się do swoich rodziców, nawiązałem kontakt z ciekawymi ludźmi, zacząłem zwracać uwagę na dziewczyny "brzydkie", "nieatrakcyjne", dostrzegać w nich osoby.

Bóg nas kocha i naprawdę ma moc czynić cuda, nie tylko przez impulsy nerwowe, ale przez gromy, wichry i ogień. Sądze też, że Bóg ma poczucie humoru. Zabawna była ta sytuacja z chłopakiem z kwiatami w poprzednich komentarzach. Sądzę, że pokazał On swoją bezkresną miłość do tej dziewczyny, skoro po modlitwie tak się stało :)

Anonimowy pisze...

:)
no to już wszystko pasuje.

Marek pisze...

Nie rozumiem, co dokładnie Tobie pasuje Anonimowy.
To, że masz mnie na talerzu, podczas gdy sam/sama bezpiecznie ukrywasz się w anonimowości ;-)

Kasia Sz. pisze...

@Marek - To ja byłam tą dziewczyną/kobietą, ale nie wydaje mi się, żeby Bóg przez to pokazał mi bezkresną miłość do mnie.

Owszem są szybkie wysłuchiwania modlitw. Czytałam takie historie. Jak ktoś np. jeszcze tego samego dnia otrzymywał zastrzyk gotówki, o który prosił w modlitwie.

W moim przypadku to wszystko było zbiegiem okoliczności. Tylko kwiaty były ładne.

Marek pisze...

Spoko

Marek pisze...

Przepraszam jeśli komuś nadszerpnąłem "pancerzyk" Pozdrawiam i powodzenia z drugą połówka :)

Kasia Sz. pisze...

Ja się nie gniewam:).

Agata Borowska pisze...

Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.

Prześlij komentarz