Czasem zastanawiam się czy Jezus w ogóle oczekuje naszej doskonałości? Czy On naprawdę chce, abyśmy zamiast na Jego miłości skupiali się na neurotycznej walce o dziwnie pojęty ideał? Zresztą, kto go ustala?
Tak bardzo można zająć się sobą, że zapomnieć o Bogu.
Pelson "Wierny sobie"
Wierny sobie do bólu, jeden z ostatnich,
(...) Lubi patrzeć na stary kościół siedząc pod filarem
Za uśmiech z pewnością poświęci chwil parę.
(...) Lubi patrzeć na stary kościół siedząc pod filarem
Za uśmiech z pewnością poświęci chwil parę.
18 komentarzy:
ja też czasem się zastanawiam skąd się to w nas wzięło... o wiele trudniej spojrzeć na siebie jak na Dziecko Boże, niż wymienić długą listę swoich wad, niedoskonałości czy rzeczy, które powinniśmy zrobić dążąc do ideału, w moim przypadku bardzoooo dziwnie pojętego :/
pozdrawiam i dziękuję za pomarańczowe światło :)
Bardzo trafne spostrzeżenie, najlepiej widać to u dzieciaków, skrzywdzonych przez nas dorosłych, zachęcaniem do ciągłego bycia lepszym, pierwszym, jeszcze lepszym..obserwowałam ostatnio emocje związane z rozstrzygnięciem bardzo poważnego konkursu w którym brali udział uczniowie klas od 4 do 6, był ogrom uczestników wybrana została 10 najlepszych-samo zakwalifikowanie do tej grupy to już był ogromny sukces i sporo wynikających z tego profitów. Niestety jedynym usatysfakcjonowanym był ten, który zdobył pierwsze miejsce, ci którzy byli drudzy, trzeci czy dalej, przeżywali to jako osobistą porażkę. Nie było radości, że kurcze jestem tak wysoko, tylko dramat dlaczego mi się nie udało. A najgorszy tekst jak usłyszałam, brzmiał tak- nie martw się, że to tylko drugie miejsce, w przyszłym roku bardziej się przyłożysz i będzie lepiej..to mówił jakiś zmartwiony tata do swojego równie zmartwionego syna..no cóż
pozdrawiam
p.s Ojcze- oprawa muzyczna super:)
Bo tak nas rodzice wychowali i ksiądz na religii. Chcieli jak najlepiej. Taki jest model wychowawczy dominujący w naszym kraju.
Ja u siebie ostatnio odkrywam dominację ambicji w wierze. A jest ona relacją i to bezinteresowną, pełną miłości ze strony Boga. A z mojej?
Kapitulując mówię Mu "no nic, taką mnie masz" ;)
patrząc na to foto obok wydaje mi się ,że ten post bardzo pasuje do tej historyjki..:))
Jeden z mnichów prosił Boga o wizję. „Czego mi jeszcze brakuje? Jaką postawę powinienem przyjąć, by życie naprawdę mi się wypełniło, bym się uświęcił?”. Następnego dnia zobaczył kulawego lisa i dziwił się, jakim cudem on jeszcze żyje. Wtedy nadciągnął tygrys z mięsem w pysku i zostawił lisowi zdobycz.
Mnich powiedział do Boga: „Aha, chodzi o to, bym ja Tobie zawierzył całkowicie, jak ten lis”. I postanowił nic nie robić. Tylko leżał w swojej pustelni i czekał, aż Bóg go nakarmi. Był silny, więc wytrwał około trzech tygodni.
Nikt do niego nie przyszedł. Nikt mu nie pomógł. Wycieńczony i wściekły zawołał do Boga: „Co to ma znaczyć?! Co to była za wizja? Dlaczego zapraszasz mnie do całkowitego zaufania Tobie, a następnie w jakiej ja znajduję się sytuacji?!”. Wtedy Bóg nie dawał mu już żadnych wizji, tylko powiedział wprost: „Ja ci pokazałem tygrysa! Byś taki był. A nie jak ten słaby lis. Powinieneś wiedzieć z mojego Słowa, że mówię: Bądźcie tacy, jak Ja jestem”
..i my tak często wybieramy tego kulawego lisa, czekając na ochłapy ,zamiast żyć mocniej,żyć na 100%, więc wydaje mi się że nie chodzi o bycie idealnym, doskonałym chyba nawet Bóg by nie chciał mieć takich chodzących ideałów ale o to by żyć ponad przeciętność.. tak jak ten tygrys zatroszczył się o siebie ale i potrafił też wspomóc lisa;)))trzeba postawić na miłość- ona wszystko zwycięża :))
W moim przypadku skupianie się na dążeniu do jakiejś własnej dojrzałości to zwykły egoizm... Chcę być bardziej ja... A wychodzi totalnie odwrotnie. Niestety.
O.Szustak wczoraj mówił o tym lisie;-):
http://188.165.20.161/op/beczka/nagrania/rozne/Janki.2012.05.15.Lokomotywa.mp3
a piosenka świetna:-)
Ja też zastanawiam się nad tym i od wielu lat pracuję nad sobą, nad uleczeniem się z różnych deficytów i zranień (m.in. z dzieciństwa), z powodu których znalazłam się ileś lat temu w związku małżeńskim pełnym strasznych nadużyć, a od ostatnich 8 lat w dziwnej udręce samotności pomieszanej z "radzeniem sobie", "odbudowywaniem siebie" i nadzieją na lepsze.
Dzięki dobrym ludziom, psychologom, a także dzięki pomocy Bożej jakoś się trzymam, ale mam wrażenie, że do pełnego "polubienia siebie" i uzdrowienia jeszcze została mi długa droga.
Nawiązując do wpisu o. Krzysztofa: po tych terapiach itp. nie mam wielkiego problemu z wymienieniem jakichś swoich zalet czy zasobów, z uznaniem jaka jestem itp., natomiast mam problem z tym, aby żyć jak osoba, która naprawdę te zasoby i talenty ma, a nie tylko o nich wie. Mam wrażenie, że coś utraciłam i nie mogę tego odbudować. Wszystko jest tylko "na głowę", a brak mi odczuwania takiej wewnętrznej siły.
Nie jestem pewna, ale mam takie intuicje, że może do tego, abym odczuła tę siłę i uwewnętrzniła te zasoby potrzebny jest drugi człowiek, który by ze mną szedł przez życie? Pamiętam, że na początku (i de facto prawie przez wszystkie lata małżeństwa), mimo problemów, czułam tę wewnętrzną siłę i robiłam mnóstwo rzeczy, czułam się zintegrowana. W samotności natomiast jest to takie nieustanne szukanie nadziei, staranie się, ciągła modlitwa, co pięć minut niemalże, proszenie Boga o pomoc przy każdej sprawie, ale już bez takiego życiowego napędu, który kiedyś miałam.
Komentarz ten piszę dlatego, aby wskazać, że można, owszem, patrzeć na zasoby, wiedzieć o nich, nie skupiać się na deficytach, ale mimo to czuć się "wyrzuconym ze swojej orbity i nie potrafiącym do niej wrócić", czuć się jak ktoś żyjący wręcz w nieswoim ciele, nie potrafiącym poczuć tej siły w sobie. Nie wiem co jest potrzebne do odzyskania "dawnego siebie", ale wydaje mi się, że na pewno nie "praca głową", "zmienianie myślenia", czy coś takiego. Chyba musi u takiego człowieka po prostu coś się zdarzyć i to coś prawdziwego mu pomoże.
Dlatego pytanie Ojca jest OK, ale nie da się czasem "przez głowę" sprawić, żeby było u kogoś inaczej.
Dążyć do Boga to dążyć do doskonałości... Jedno nie wyklucza drugiego... Czy skupianie się na sobie musi od razu oznaczać zapominanie o Bogu?
Samodoskonalenie jest metapotrzebą, konieczną do rozwoju naszej osobowości, wykraczającego poza podstawy funkcjonowania, jak jedzenie i spanie. Między innymi po to się uczymy, szkolimy, zdobywamy nowe doświadczenia, kończymy studia, kolejne fakultety, poznając lepiej siebie i otaczający nas świat.
Doskonalić siebie można również w każdej sferze, również tej duchowej. Ideał, do którego chcemy dążyć, możemy ustalić sobie sami, w zależności od tego, co przez ten ideał rozumiemy. A Jezus w pewien sposób wymaga od nas bycia ideałem - ideałem człowieka kochającego bezgranicznie. Taki daje nam wzór miłości - bez przed i potem, bez warunków i ograniczeń. Tam, gdzie miłość idzie za daleko, tam pojawia się krzyż. A Chrystus mówi "Kto idzie za mną, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje". Prosi o heroizm, na który większość z nas nie jest gotowa. Taki heroizm jest bliski ideału, bo heroizm jest czymś unikatowym, nie powszechnym. gdyby był powszechny - przestałby być heroizmem.
Walka o ideał nie musi przybierać neurotycznych form zachowania, skupionych wokół tu i teraz. Może być spokojnym dreptaniem do przodu, ale z konsekwentnym pomnażaniem posiadanych zasobów. Przy czym nie da się zupełnie odciąć od braków, które namacalnie możemy odczuć na tej drodze. Uświadomienie sobie braku daje nam możliwość poszukania czegoś, co go wypełni lub zastąpi. Albo da nam możliwość nauczyć się żyć z brakiem. To za każdym razem jest nowa szansa na progres.
Nawiązanie i pogłębianie relacji z Bogiem siłą rzeczy wymaga od nas wysiłku i nakładu pracy, która z czasem będzie owocować. Nie da się żyć miłością Boga, nie rozumiejąc jej. Bóg obdarzył nas licznymi darami i wymaga od nas, byśmy się doskonalili. Mówi to naprawdę dobitnie w przypowieści o talentach... Więc może to On ustala ten ideał?
Znowu muszę się z Ojcem nie zgodzić, bo znowu widzi Ojciec tylko jedną stronę. A może ta polemika to też nie jest przypadek? Dla każdego z nas to też jest szansa na rozwój...
Polecam wszystkim książkę:
http://www.esprit.com.pl/193/Laska-Jak-przyjac-najcudowniejszy-dar-Boga.html
nie czytałam jej wprawdzie, ale byłam na spotkaniu z autorem i jestem pod wrażeniem tego, co mówił. Tak w skrócie- prężymy nasze duchowe muskuły, chcąc, albo "zrobić z siebie lepszego człowieka", albo zrobić wrażenie na Panu Bogu, ale zazwyczaj nic nam z tego nie wychodzi i wtedy "samobiczujemy się" swoją niedoskonałością, a jak nam coś "wychodzi", to od razu włącza się guzik pycha. I tak i tak szatan wygrywa. Inaczej ma się jednak sprawa jeśli zwracamy się ku Chrystusowi i przyjmujemy Jego łaskę, wtedy nasze motywacje są zupełnie inne i też inaczej patrzymy na to, co można uważać za "poraszkę" w życiu duchowym...
Wstyd ale odkryłam tego bloga dopiero wczoraj.
Żałuję, że tak późno bo naprawdę jestem zachwycona treściami tu zawartymi:)
No i książka "Ludzie 8 dnia..." też zamówiona.
Co do postu - Moim zdaniem Jezus nie oczekuje naszej doskonałości, dla Niego każdy człowiek jest już doskonały nawet ze swoimi wszystkimi słabościami. Nic na siłę nie musimy udowadniać.
Moc w słabości się doskonali.
No właśnie te ideały, kto je ustala? chyba TV, kolorowe gazety tylko te całe ideały jakieś takie karykaturalne i mało prawdziwe...
Pozdrowienia dla Autora i Czytelników :)
Tak mi się teraz ta piosenka skojarzyła...
http://youtu.be/8nYcKUMMLuI
Człowiek nie dąży do doskonałości ale do harmonii w życiu.
Słabość słabości nie jest równa. Można walczyć z konkretnym grzechem po to by odzyskać kontrolę nad własnym życiem i poprawić jego jakość a nie po to by zadowolić Boga.
@Kasia Sz.
a da się zdobyć kontrolę nad własnym życiem?
co do "zadowalania Boga", to różnie ludzie mają...
@nashim
Oczywiście, że się da. Jeśli ktoś boryka się z pijaństwem czy łakomstwem i zaczyna nad tym grzechem pracować to jeśli mu się udaje to odzyskuje kontrolę nad życiem i zmienia się jakość jego życia. Na przykład ktoś nie będzie biegł rano po piwo, ale zje normalnie śniadanie a reszta jego dnia może kręcić się wokół innych spraw niż picie.
Nie wiem dlaczego Ojciec lansuje jakąś teorię o tym, że doskonałość jest be i pozostają nam jedynie nasze słabości. Nie wydaje mi się, żeby ktoś normalny dążył do doskonałości. To nie jest dobre. Człowiek dąży do harmonii, do umiaru w życiu. To dążenie do harmonii czy umiaru bywa trudne, ale człowiek czuje się w nim fantastycznie. A jego starania do walki z takim a nie innym grzechem nie są po to byśmy się przypodobali Bogu, ale po to, byśmy mogli w pełni cieszyć się swoim życiem i swoją osobą. A Bóg naszym pozytywnym staraniom być może sprzyja.
Jest także różnica między chorymi ambicjami a zdrowymi. Zdrowe mogą pchać nas do rozwoju, chore przysporzą cierpienia.
@nashim
Bóg jest tajemnicą, człowiek i nasze życie również...kiedyś byłam przekonana, że kontrola jest możliwa jeśli się postaram, jeśli zgłębię wiedzę i będę miała dobre chęci wszystko się ułoży..ale to był mój plan na życie. "Gdy byłeś młodszy, sam się przepasywałeś i chodziłeś, dokąd chciałeś. Lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz." Kiedyś czytałam tą Janową Ewangelię i jej nie rozumiałam, lecz po jakimś czasie zaczęłam jej doświadczać w swoim życiu i wtedy zobaczyłam że ono już nie jest jakby moje i że to bardzo boli i że nie ma we mnie zgody na to "nie moje życie" ...może dlatego tak boli
Odkąd ilość komentarzy dla jednego wpisu o. Pałysa zaczęła przekraczać setkę, przestałem je czytywać; to zbyt duży konglomerat myśli jak dla mnie. Dziś jednak postanowiłem wrzucić swoje 3 grosze i przyspamować nieco:
http://www.youtube.com/watch?v=gcYHFAhqwsA
"Skąd się to w nas wzięło, że zamiast na tym, co zrobić, skupiamy się częściej na tym czego nie robić?"
Być może dlatego, że chcemy uniknąć cierpienia.
Prześlij komentarz