środa, 23 maja 2012

O popełnianiu błędów

Wiele osób religijnych przeżywa swoją wiarę z  założeniem, że im nie wolno się pomylić, bo błąd oznacza grzech czyli nieposłuszeństwo Bogu. 











Człowiek jednak powinien obawiać się nie tego, żeby nie popełniać błędów, ale tego, że może stracić poczucie bycia kochanym przez Boga.



45 komentarzy:

Belegalkarien pisze...

Popełnianie błędów zawsze jest lekcją, która uczy, czego robić nie należy. Pytanie czy na tych błędach potrafimy się uczyć. Tak jak w szkole, najlepszy nauczyciel z niesamowicie mądrym wykładem nic nie wskóra, kiedy uczeń jest oporny na wiedzę i nie zamierza jej przyswoić.

PS. Jestem pierwsza? :D

Second pisze...

Jestem drugi :)

Magdalena. pisze...

"organem odpowiedzialnym za popełnianie błędów jest błędnik" /"Z pamiętnika młodej lekarki"

pozdrawiam! ;)

grzanka pisze...

jestem fanką ostatnich dwóch wpisów. :D z racji ich długości. i trafności.

annomalia pisze...

no wlasnie Ojcze... a co w przypadku, gdy ktos straci takie poczucie? jak pomoc tej osobie?

Soup pisze...

Albo sam przestać kochać Boga...

Joanna Książek pisze...

"Bo żyć godnie to nie znaczy nie upadać
Każdy robi błędy, ważne jak będziesz wstawać"
Młody M

marnotrawna pisze...

... a jeśli już stracił ?

o. Krzysztof pisze...

Niech prosi Boga o to, dodrapuje się, krzyczy, ale niech się nie poddaje. On nie zostawia nas samych.

Kasia Sz. pisze...

Nie mam doświadczenia Bożej miłości. Przyznam się szczerze. A jeśli chodzi o proszenie się Boga o to czy tamto to ile można? Naprawdę trudno się po kilku latać nie poddać. Człowiek tak po ludzko jest tym Bogiem zawiedziony, zmęczony i rozczarowany.

Natomiast super jest piosenka Adele a la nowicjusze:

http://dominikanie.pl/blogi/tomasz_nowak_op_strefa_wodza/

Jest booooska!!!

nashim pisze...

moje prośby Bóg wysłuchuje i daje mi często znacznie więcej, niż to o co proszę, w sposób tak piorunujący, że mnie i mojemu otoczeniu opadają szczęki. Chociaż są też rzeczy, na których bardzo mi zależy i o które proszę od dawna,a Pan Bóg wydaje się być na nie głuchy.... Chciałabym wiedzieć dlaczego...

Kasia Sz. pisze...

@nashim - Nawet jak Ci daje to nie pisz o tym, bo innym jest przykro. Poza tym ludzie wypisują różne rzeczy, chwalą się, koloryzują, a w rzeczywistości to wygląda inaczej.

nashim pisze...

@Kasia Sz.
a dlaczego mam się nie "chwalić", skoro tak jest. Potraktuj to jako świadectwo

Kasia Sz. pisze...

@nashim - nie traktuję tego jako świadectwa, bo świadectw wyjątkowo nie lubię i nie na nich opiera się dla mnie chrześcijaństwo.

Ciekawy pisze...

A na czym się opiera? Myślałem, że na świadkach Jezusa Zmartwychwstałego?

Dor pisze...

@Kasia Sz.:nie wiem skąd u Ciebie to przekonanie, że ludzie nie piszą prawdy.Nie mam zamiaru nikogo strofować,z ocenianiem i mierzeniem jedną miarą byłabym jednak ostrożna.

nashim pisze...

@Kasia Sz.
wiesz mnie też jest przykro, że wszystkich moich modlitw nie "wysłuchuje", szczególnie o takie rzeczy na których mi bardzo zależy i robie to od lat, a ON nic.

Piotr Wu pisze...

Kiedyś - nie pamiętam już gdzie, ale na pewno w jakiejś bardzo mądrej książce - przeczytałem, że w proszeniu chodzi o to, by wiedzieć, o co prosić. A ta wiedza przychodzi z przebywania z Jezusem.

Może będę nudny, ale w dalszym ciągu myślę, że najważniejsze to być. Otwierać Pismo Święte, wysiedzieć 15 minut na adoracji, w złości, rozgoryczeniu, niezrozumieniu, wtedy szczególnie. Regularnie przebywać z Nim. A nasze oczy będą się otwierać, spojrzenie przemieniać, serce pogłębiać.

Kasiu, dlaczego nie lubisz świadectw?

Zuza pisze...

Mnie też nie zawsze przekonują świadectwa, choć słyszałam takie, które powodowały kłapnięcie szczęki o podłogę. Przyjęcie cudzego świadectwa jest trudne zwłaszcza wtedy, gdy samemu doświadcza się rozczarowania i zawodu. Kiedy ma się poczucie, że Pan Bóg jest głuchy na nasze wołanie. Mało tego, że Pan bóg jest głuchy, to jeszcze ludzie dookoła. On jest zajęty, ma tyle spraw na głowie, czasem jedne sprawy muszą zaczekać, żeby zrealizować inne. On też ma pewnie swoje priorytety realizowanych spraw. Ale ci, na których liczyliśmy najbardziej, do których wołamy niemym krzykiem, byle pretekstem prosząc o pomoc, nie mają dla nas czasu właśnie wtedy, kiedy potrzebujemy ich najbardziej. To boli podwójnie i wówczas każdą taką sytuację odrzucenia odczuwa się ze wzmożoną siłą. Ciężko wtedy dostrzec piękno czyjegoś świadectwa. Tym bardziej ma się poczucie niesprawiedliwości, że ktoś dostał, a ja nie. Każdy może mieć trudniejszy czas. Nie każdego stać, by ciągle szczerzyć się w radości i we wszystkim widzieć samo dobro. Nawet w porażce. Czasem można mieć dość, czasem nie ma się już siły.

I najbardziej złości mnie jedno - że wiem, że ON mnie kocha, a mimo to jest głuchy na moje prośby, mimo to doświadcza, mimo to nie odbiera mi kłębiących się we mnie pragnień, chociaż nie kwapi się ich wypełnić. Złoszczę się i buntuję. Mam do tego prawo. Kasia Sz. także. Może po prostu to uszanujmy. Jednym z największych błędów terapeutycznych jest powiedzieć pacjentowi: wszystko będzie dobrze. Czasem lepiej po prostu nie mówić nic. operowanie milczeniem przynosi często o wiele lepsze efekty niż najlepsze oratorskie mowy...

PS. Rozgadałam się, wybaczcie - ja tak mam zawodowo :)

nashim pisze...

@Zuza
ostatnią rzecz jaką można o mnie powiedzieć to, że jestem hura-optymistką, kto mnie zna, to dobrze o tym wie; a powiedzenie, że "wszystko będzie dobrze" działa na mnie jak czerwona płachta na byka. Składać tu jakiś szczególnych świadectw też nie miałam zamiaru. Poprostu napisałam, bo akurat tak mam i szczerze mówiąc jestem zaskoczona reakcją. No nie wiem, może powinnam się czuć winna, że się nie wstrzelam nurt.

Rita pisze...

Ale ładny wpis - Piotrze Wu. I bardzo mi bliski.

Nie wiem dlaczego niespełnione modlitwy tak bardzo Was zrażają do Boga? Przeciez wierzymy, że Pan Bóg wysłuchuje wszystkich modlitw. I że odpowiada na wszystkie z miłością. Czasem Jego odpowiedź brzmi "nie" - i może warto zastanowić się dlaczego w tym momencie naszego życia coś czego tak bardzo pragniemy jest dla nas, z woli Boga, nieosiągalne. Ja zazwyczaj domyślam się - albo od razu albo po jakims czasie dlaczego w danym momencie lepsza była dla mnie lub kogoś bliskiego jakaś trudność, przeciwność, cierpienie, choroba, samotność itd. Ale gdybym nie doświadczyła cudów spełnionych modlitw - byłoby mi trudniej wierzyć.

o. Krzysztof pisze...

Piotr Wu: również dziękuję. Ta wytrwałość w bezsilności, niezrozumieniu Jego - to szkoła, która jest mi bliska. Wciąż się tego na nowo uczę.

Zuza pisze...

@nashim: Nie odbieraj tego, proszę, personalnie, bo nie było to moim zamiarem. Ani tym bardziej wzbudzać Twojego poczucia winy. Wypowiedź była ogólna. Teraz piszę do Ciebie, więc komentarz poprzedzam bezpośrednim zwrotem do Twojej osoby.

Nie chodzi o wstrzelanie się w trendy. Bo jakie? Zauważyłam tylko, że kiedy Kasia Sz., mając wielokrotnie bardzo trafne uwagi i komentarze, zgodne z opinią większości, wychwalana była za trafność, spostrzegawczość i mądrość. I słusznie. Ale kiedy napisała, że coś jej nie gra, spotyka się z pewnym oporem. Po prostu rozumiem, że czasem jest trudniejszy czas, w którym jedna strona ma potrzebę wywalić z siebie żal, a druga, chcąc pocieszyć i dodać otuchy, pragnie przysłowiowo poklepać po plecach. Ale nie zawsze o to chodzi. Nie zawsze trzeba dociekać i udowadniać, że trwanie, trwanie i jeszcze raz trwanie, to najlepsze wyjście. nie każdy ma tyle siły i cierpliwości. Nie każdy umie się pogodzić z tym, że nie rozumie decyzji Pana Boga. Nie każdy umie poradzić sobie z bezsilnością. To wszystko jest naprawdę piękne, co tu piszecie, ale prawda jest taka, że każdy z nas jest inny, ma inną odporność na ból, inną wrażliwość i różne granice wytrzymałości. W realu, to co piszemy tu w wirtualu, często okazuje mało rzeczywiste. Zwłaszcza, kiedy przychodzi osobiście trudny czas.

Ogromnie mnie cieszy, że otrzymujesz takie łaski. Albo masz takie chody, albo taki dar wypraszania - tylko pozazdrościć. Naprawdę szczerze życzę Ci, byś radowała się obfitością Jego łask najbardziej w najmniej oczekiwanych momentach. Ale nie dziw się, że ktoś doświadczany inaczej, odczuwa gorycz i czuje się zawiedziony. Czuje się pokrzywdzony i dotyka niesprawiedliwości: dlaczego on dostał, a ja nie? To jest trudne, szalenie trudne. I naprawdę podziwiam tych, którzy nigdy, przenigdy nie buntują się przeciwko woli Bożej. Gdzie tego uczą? Chętnie zapiszę się na kurs. Bo ja tak nie potrafię...

nashim pisze...

@Zuza
widzę, że wcielasz się w rolę blogowego mediatora

Anna K. pisze...

Słuchajcie, te wszystkie słowa o "decyzji Pana Boga", o tym, że "Bóg czasem na prośby mówi: NIE", o tym, że "Bóg jest zajęty, ma tyle spraw na głowie, czasem jedne muszą zaczekać, żeby były wysłuchane inne", oraz że "Bóg ma priorytety realizowanych spraw" - innymi słowy, przedstawianie Boga jako dyrektora, który wysłuchuje petentów stojących w kolejce lub dopychających się do niego, i który albo im coś da albo nie da, budzą mój bardzo stanowczy sprzeciw.

Pod wpisem o. Krzysztofa pt. "Kim chcę się stać" napisałam więcej o tym jaki jest Bóg (moim zdaniem, ale nie wyssałam tego z palca, bo Bóg taki właśnie jest), jeżeli ktoś zechce, to niech przeczyta (polecałam też książkę pt. "Dlaczego złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom"). Sedno jest takie, że Bóg NIE INGERUJE w nasze sprawy w sensie, że jak ktoś się modli o coś, to Bóg rozważy tę modlitwę w świetle swoich "priorytetów", stwierdzi, czy to jest dla kogoś dobre czy nie i albo mu to da albo nie. To nie tak!

Bóg po prostu może człowiekowi dać nieskończenie dużo, można powiedzieć, że "wszystko" może dać, ale w sferze ducha. Wtedy możemy prosić o dosłownie wszystko i czerpać od Boga po prostu w sposób nie mający żadnych granic - na tyle, na ile tego pragniemy i na ile otworzymy się. Jak właśnie powierzymy Bogu swoje pragnienie i poprosimy o Ducha św. i to pragnienie nie będzie niosło krzywdy drugiego człowieka, to na pewno staną się takie rzeczy, że to pragnienie się ziści. Będzie to tak, że trochę okoliczności zaistnieją, a trochę my na nie odpowiemy - umiejąc je rozpoznać jako szansy ku spełnieniu tego pragnienia.

Mam głębokie przekonanie, że "wola Boża" to nie werdykt, decyzja, ale po prostu "coś ku dobru". W każdej sytuacji "ku dobru" będzie czymś innym do rozpoznania przez człowieka. Na przykład, jak ktoś bardzo modli się o partnera życiowego, to może "uzgodnić swoją wolę z wolą Bożą" w taki sposób, żeby otworzyć się na natchnienia, które będą ku dobru. I tak, może usłyszy sugestię, żeby z psychologiem przyjrzeć się swojemu dzieciństwu i temu jak ono rzutuje na dorosłość i na brak partnera. Może za tym pójść albo nie, ale jak coś zrobi w tę stronę, to może wtedy uleczy pewne sprawy i pewne nieświadome bariery przeszkadzające w stworzeniu z kimś związku znikną. To będzie właśnie to "coś ku dobru". Albo ktoś usłyszy inne natchnienie co może zmienić w sobie, co uleczyć i to utoruje właśnie drogę do znalezienia partnera? A może potrzebne będzie mu światło Ducha św., żeby w tym świetle zobaczyć swoje doświadczenia (np. miłosne, jakiś powtarzający się w nich wzór, np. wybieranie zawsze kogoś niedostępnego) i coś zrozumieć? To też może być elementem prowadzącym do znalezienia partnera i konkretną odpowiedzią na modlitwy o niego: łaska pewnej refleksji nad przeszkodami w sobie.

Anna K. pisze...

CD. Czasem jest to jakaś droga do przebycia po prostu i nie ma zmiłuj, Bóg nic na to nie poradzi, że człowiek o pewnym życiorysie, niekoniecznie zawinionym, bo rodziny pierwotnej nie wybiera się przecież, musi ją przebyć, aby założyć dobry związek, a nie że Bóg, jak automat z colą, ma wyrzucić "gotowy produkt". I to proszenie o partnera jest w tym świetle proszeniem o to, CO JEST POTRZEBNE, aby tę drogę przejść, o wytrwałość, o światło, o optymizm i wszelkie inne potrzebne łaski. Wierzę, że może zdarzyć się tak, że jak ktoś wejdzie na tę drogę, to tak się w nią zaangażuje, że na trochę zapomni, że chciał znaleźć partnera i wtedy okaże się, że miłość sama go znajdzie. Ja tak właśnie mam, że moje marzenia spełniały się, bo cały czas miałam to marzenie i podświadomie ono się realizowało, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopiero jak już zrealizowało się, to patrzyłam wstecz i widziałam ze zdumieniem, że faktycznie spełniło się. To było tak, jakby "nagle spełniło się", ale patrząc wstecz widziałam, że nie tak całkiem nagle, bo cały czas coś w tym kierunku robiłam, tylko nie myślałam o tym, a potem jakieś zrządzenie doprowadziło do ostatecznego zwieńczenia tego marzenia. Moim zdaniem Bóg właśnie tak pomaga.

Oczywiście wierzę też w cuda, nawet w cud w Andaluzji, o którym mowa w książce "Znak dla niewierzących" V. Messori'ego, polegający na tym, że ktoś z amputowaną nogą obudził się ze zdrową własną nogą, która mu jakby "odrosła" w jedną noc. Są takie cudowne "ingerencje", owszem, ale jak poczyta się tę książkę to widać, że cud dokonał się też po kilku latach, w których ten ktoś miał to pragnienie (nie całkiem sprecyzowane, bo trudno pragnąć odrośniecia nogi!) w sobie cały czas i ono się spełniło, ale też tak znienacka, lecz po dłuższym procesie. Nie było tak, że codziennie modlił się o odrośnięcie nogi i frustrował, że nie odrasta, tylko zajął czymś innym, ale cały czas kochał Boga i Matkę Bożą i zawierzał Jej swoje życie i wierzył, że będzie kiedyś w jego życiu dobrze. Sporo też przeszedł trudnych chwil od amputacji do momentu cudu, więc to cierpienie też nie jest bez znaczenia tutaj.

Z moich doświadczeń wynika, że to właśnie tak działa: zawierzenie Bogu swojego pragnienia, proszenie o natchnienia, przy cząstkowych wyborach "uzgadnianie swojej woli z wolą Bożą" czyli rozstrzyganie, czy to, co chcę zrobić będzie "ku dobru" i ogólna ufność. Po czym odkrywamy, że nagle pragnienie się spełniło.

Jeszcze na koniec przeczytałam w artykule, że ktoś cytował Jana Pawła II (nie wiem czy rzetelnie), że otóż Papież mówił, że jak ktoś przeżywa życie w duchu wdzięczności i miłości, to BĘDZIE odkrywał, że jest niesamowicie obdarowywany, ponad wszelką miarę przez Boga. Może to wystarczy? Przeżywać życie z wdzięcznością i miłością i zobaczyć co się będzie działo? Pozdrawiam.

Zuza pisze...

@nashim: Nie. Po prostu nie lubię skrajności. Z zasady staram się szukać kompromisu. Czy złotego środka, jak kto woli...

Anna K. pisze...

PS. To jest link do opisu tego cudu odrośnięcia nogi. Moim zdaniem, cud zdarzył się, bo po prostu BYŁ MOŻLIWY, bo takie rzeczy jak cuda zdarzają się, tj. też są możliwe w świecie takim, jakim go stworzył Bóg, tylko są dość rzadkie.

Niemniej cud zaczął się, według mnie, też w sferze ducha i we współpracy z Bogiem ze strony tego człowieka, który cokolwiek robił, starał się robić to "ku dobru" (= zgodnie z wolą Bożą, bo Bóg nie chce nigdy "ku złu" tylko "ku dobru" i mamy w cząstkowych sprawach pewnik jaka jest Jego wola, a jak nie mamy, to możemy prosić o natchnienia, aby tego się dowiedzieć). Ponadto, przeżywał życie z wdzięcznością i miłością do ludzi i bardzo kochał Matkę Bożą.

Zobaczcie zresztą sami, jak chcecie, jak to było:
http://adonai.pl/cuda/?id=36

DR pisze...

@AnnaK- "Papież mówił, że jak ktoś przeżywa życie w duchu wdzięczności i miłości, to BĘDZIE odkrywał, że jest niesamowicie obdarowywany, ponad wszelką miarę przez Boga. Może to wystarczy? Przeżywać życie z wdzięcznością i miłością i zobaczyć co się będzie działo?"-Aniu chciałam tylko napisać, że bardzo mi się podoba to Twoje rozważanie wsparte cytatem z Jana PawłaII. Też wydaje mi się, że to jedyna droga.
Pozdrawiam serdecznie

Anonimowy pisze...

Anno K. nie zgadzam się z Tobą. Pan Bóg ingeruje w nasze życie. Odpowiada na nasze prośby. Cuda są codziennością. Zobacz o co modlą się ludzie na kaszdej Mszy św. Posłuchaj ich świadectw. Ja także otrzymałam wiele łask w odpowiedzi na moje modlitwy. Doświadczyłam cudu. Poczytaj sobie św. Faustynę, św. Jana, św. Teresę...

Anna K. pisze...

@Anonimowy - myślę, że mówimy o tym samym. :)
Ja pisałam, że owszem, Bóg pomaga, Bóg odpowiada na modlitwy, i (umownie mówiąc) "ingeruje", tyle, że ingeruje w sferze ducha, w której może dać dosłownie wszystko (sfera ducha może przekładać się też na coś materialnego: vide cuda oraz inne konkretne zdarzenia - w przekładaniu się tych rzeczy nadprzyrodzonych na materialne pomocna jest też wiara danego człowieka - a więc początek jest w sferze ducha), natomiast pisałam, że Bóg NIE INGERUJE w taki sposób, że np. jak ktoś się modli o to, aby coś dostać, to Bóg mu to da (jak dyrektor) albo nie da, bo uważa, że to nie będzie dla niego dobre. (A w tym sensie pisali przedmówcy - "dlaczego modlę się latami, a Bóg mi nie daje tego, o co proszę").

Mój wywód był raczej o tym W JAKI SPOSÓB Bóg odpowiada na modlitwy, a nie CZY odpowiada.

Chciałabym dodać, że jak ktoś powierzy swoje pragnienie Bogu i po prostu będzie prosił o dobre natchnienia, to Bóg te natchnienia na pewno da i jemu i innym wokół niego. Zaczną dziać się różne zrządzenia. Człowiek ten spotka na swojej drodze ludzi, natrafi na pewne słowa - w książce, na blogu, w filmie itp. Dzięki wierze i ufności Bogu będzie umiał je rozpoznawać i iść za nimi i działać. Np. poczuje, że musi iść na jakieś zlecenie, z którego chciał zrezygnować, a na tym zleceniu coś się wydarzy lub pozna kogoś, kto na danym etapie będzie mu pomocny (tak było np. u mnie, że bałam się danego zlecenia, ale poszłam na nie, bo czułam, że powinnam (parę razy tak było!), a tam poznałam kogoś cennego, kogo mi "zesłał Bóg" umownie mówiąc - właściwych ludzi na dany moment moich życiowych zmagań. A dla tych ludzi (co podkreślają) spotkanie mnie było też bardzo cenne. Dostali takie natchnienie i za nim poszli, żeby tam się znaleźć i coś z siebie dać, a coś otrzymać. Duch wieje kędy chce, ma duży obszar działania.

Dla mnie tak to działa: poprzez natchnienia, ludzi, doświadczenia, impulsy, za którymi idę. Wierzę, że jak zawierzę Bogu swoje pragnienia, to On będzie nieustannie dawał mi i swoje wsparcie i swoją Obecność i też te różne impulsy i zdarzenia. A potem obudzę się wzruszona, że oto spełniło się moje pragnienie. :) I na chwilę będę miała uczucie, że spełniło się nagle, a potem spojrzę na tę całą drogę, co przeszłam i zobaczę jej sens.

basiek pisze...

Każdy z nas popełnia w życiu jakieś błędy jedni drobne a niektórym zdarzają się bardziej poważne. Dla jednych nawet te niewielkie są już nauczką na przyszłość i stara się już ich nie popełniać a są i tacy którzy mimo że już raz się sparzyli na swoich błędach popełniają następne czasami bardziej poważne bo nic ich to nie nauczyło ale Pan Bóg jest cierpliwy i zawsze czeka na tego nawet najbardziej pogubionego i nawet jeśli znamy taką osobę która błądzi i się pogubiła w swoim życiu a jest dla nas w jakimś sensie bliska i zależy nam na niej możemy się za taką osobę modlić by znalazła tą właściwą drogę w życiu - to naprawdę działa. A nam samym jak jest trudno się z czymś uporać to też możemy prosić wytrwale Pana Boga o pomoc i na pewno pomoże ja w to mocno wierzę.

Anna K. pisze...

@ Basiek - zgadzam się w zupełności! Ja też w to wierzę.

basiek pisze...

Dodam tylko że to właśnie kiedyś jeden z wspaniałych Ojców(dominikanów oczywiście)tak do mnie przemówił tzn.Jego słowa miały taką dziwną moc że właśnie trzeba prosić pana Boga o pomoc w pokonywaniu swoich trudności że w to uwierzyłam tak mocno i się udało. Tak samo jak właśnie modlitwa za innych nieco pogubionych jest naprawdę skuteczna teraz to jestem przekonana na 100% tylko trzeba być wytrwałym i mocno wierzyć w moc Pana Boga bo może nas mocno zaskoczyć a mnie namówił do takiej modlitwy oczywiście Ojciec dominikanin oczywiście. Fajnie że są Ci Ojcowie Dominikanie...
Pozdrowienia dla O.Krzysztofa również i fajnie że też jest :)

Bratka pisze...

@Anna K.
"Bóg po prostu może człowiekowi dać nieskończenie dużo, można powiedzieć, że "wszystko" może dać, ale w sferze ducha"
Aniu, jak dla mnie to co mówisz pachnie herezją.
Jezus żyje, jest obecny w Eucharystii, nie ma mniejszych możliwości uzdrawiania niż miał chodząc po ziemi( opisane przez siostrę Bridget McKenna uzdrowienie poparzonego dziecka które podczas mszy położono przy ołtarzu. Wspominam o dziecku bo jest mała szansa żeby maluch sobie coś siłą własnych pozytywnych myśli wypracował - nic mi nie jest, jestem zdrowy, zaraz będę biegał). Cuda eucharystyczne, liczne przecież i udokumentowane mówiące o ewidentnej transformacji jednej substancji w inną. Nie wiem kim jest Bóg ale raczej nie jakąś duchową mgłą która ma możliwość działania na rzeczywistość tylko poprzez wpływ na ludzką wolę (impuls natchnienie, przymus czy cokolwiek).
Działanie złych duchów, bywało dotkliwie fizycznie bolesne (opisy bitych, policzkowanych,zrzucanych z krzesła świętych). Uważasz że Bóg ma mniejsze możliwości, czy że nigdy z nich nie korzysta? Nie żeby bić rzecz jasna. Może raczej przytulić. Bóg Ojciec jest duchem, ale Jezus jest Bogiem i jest człowiekiem.
Za każdym razem kiedy stwierdzasz "Bóg taki nie jest" zastanawiam się skąd ta pewność?

czytelniczka pisze...

@Anna K.
A jakie marzenie Ci się spełniło?

nashim pisze...

@Zuza
nie wiem, gdzie Ty doszukałaś się skrajności

Anna K. pisze...

@Bratka - Bratko, mam wrażenie, że nie zrozumiałyśmy się. Ja wierzę właśnie w Boga osobowego, a nie w "mgłę duchową".

Możliwe, że ja nieudolnie to wyraziłam. Lepiej zrobił to autor (rabin żydowski) w książce: "Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom". Polecam, wydana przez katolickie wydawnictwo itp.

Najważniejsze: według mnie oraz według autora książki Bóg działa z całą mocą, ale jednocześnie jest "Bogiem bezradnym". To nie jest paradoks, a sekret tego jest taki, że Bóg po prostu NIE CHCE BYĆ DYREKTOREM. Stworzył ten świat, z takimi prawami, jakie w nim są. I tak, płyty tektoniczne poruszają się, są trzęsienia ziemi, są różne klęski, jak samochód kogoś przejedzie, to może ta osoba umrzeć itp. Bóg nie ingeruje w to, że tego trafi piorun, a ów zginie w wypadku lotniczym. To, że ktoś przeżył dachowanie samochodu, to może być zarówno przypadek, jak i może to być cud: może ten ktoś miał natchnienie, żeby w tym momencie skręcić kierownicą albo westchnął do Boga o pomoc wpadając w poślizg albo po prostu ktoś się o niego bardzo modlił i "anioł stróż osłonił go skrzydłem".

CHODZI MI O TO: to, że jeden zginie w wypadku, to nie znaczy, że "Bogu tak się podobało" albo "Bóg go zabrał", "Bóg tak chciał", a drugi nie zginie, więc to znaczy, że "Był Bogu bardziej potrzebny jeszcze tu na ziemi". Tylko o to mi chodzi: krzywdzące dla Boga jest traktować Go jak dyrektora.

W cuda wierzę i nawet dałam wyżej linka do cudu, w którym ktoś, komu amputowano nogę, odzyskał ją w jedną noc, choć parę lat wstecz zakopano ją w ziemi.

W skrócie: wierzę, że w świecie, jakim stworzył Go Bóg, może zdarzyć się i to, że morwa sama przesadzi się w morze i to, że nowotwór się cofnie i to że ktoś odzyska wzrok albo "odrośnie" mu amputowana noga i tak dalej. Gdzieś to się zaczyna w sferze ducha: małe dziecko mogło nie prosić o ocalenie, ale ktoś je przyniósł przed ołtarz i prosił, ktoś się modlił o jego zdrowie, tak jak paralityka ktoś spuścił przez dach do Jezusa - ktoś wierzył, ktoś prosił. Modlą się bliscy danych ludzi, a też i wielu ludzi modli się anonimowo "za grzeszników", "za chorych", "za umierających", "za uzależnionych". Duch krąży kędy chce. Nie nam wiedzieć jak to działa, ale ważne jest, wg. mnie, widzieć w Bogu Boga bezradnego, który nie ingeruje w płyty tektoniczne, ani w wolę człowieka, który chce kogoś skrzywdzić. Ale jednocześnie, w sferze ducha jest zawsze przy każdym człowieku, ofierze i oprawcy daje natchnienia, z których mogą skorzystać lub nie, przechodniowi da natchnienie, żeby zawrócił i udzielił pomocy, a jak ktoś Go prosi o cud, to Bóg z chęcią ten cud sprawi, o ile jest możliwy, bo np. jak nastąpiła śmierć mózgu czy coś, to może już nie być możliwy (choć w przypadku Łazarza było inaczej, ale nie wiem czemu to był wyjątek - jest to jakaś tajemnica).

Anna K. pisze...

CD. Nie jestem ekspertką od cudów i od tego jaki jest Bóg. Na pytanie "skąd ta pewność?" odpowiem tylko tak, że tak czuję po prostu. I jak natrafiłam na książkę "Kiedy złe rzeczy dzieją się dobrym ludziom", to ucieszyłam się, że ten rabin ubrał w słowa to, co ja od dawna przypuszczałam o tym, jaki jest Bóg.

Co do Łazarza, to nie wiem, ale może gdyby ktoś prosił Boga przy umarłym, jak już nastąpiła śmierć mózgu i widać to na aparaturze itp., to kto wie, może i Bóg by taki cud sprawił jak w przypadku Łazarza??? Może nikt nie prosił dotąd, tylko rozumiał to, że ktoś bliski zmarł i nic się nie da zrobić? Nie wiem tego. Wiem tylko (czuję), że Bóg może odpowiedzieć na wszystkie prośby, jak ktoś bardzo prosi, to jest powiedziane w Ewangelii.

Niezależnie od tego, ludzie i tak nie mogą żyć wiecznie, umierają (nie da się żyć wiecznie), chorują, cegły spadają na głowę, takie jest po prostu życie. Ale ten świat przenika też takie poczucie, że to życie ziemskie to nie jest wszystko, jest też ten nadprzyrodzony świat, więc w ostatecznym rozrachunku jakby Bóg widzi, że świat, jaki stworzył, jest jakoś dobry i to, że ktoś na ziemi miał ciężki los albo zmarł przedwcześnie, to nie odbiera mu wieczności. Nie wiem, tak to sobie tłumaczę.

Autor wspomnianej książki pisał, że jego zdaniem największym dowodem na istnienie Boga jest to, że ludzie zostają lekarzami, strażakami itp. - poświęcają życie, by nieść pomoc innym.

Jeszcze jeden cud mi się przypomniał. W tym miasteczku Jedwabne, przed wojną, była straszliwa susza od wielu dni i wybuchł pożar. Na niebie zero chmur, w studniach mało wody. Ludzie gasili, jak mogli, ale pożar roznosił się. Jak zagrażał spichlerzowi ze zbożem dla całego miasteczka i robiło się dramatycznie, posłano po jedyną osobę w mieście, która mogła pomóc: starego rabina. Ledwo chodził, wsparty o kilku mężczyzn dotarł na miejsce pożaru i tam zaczął modlić się. Po jakimś czasie niebo zasnuły chmury i lunął ogromny deszcz. To był prawdziwy cud. Wziął się z tego, że ludzie wierzyli i rabin wierzył i prosił Boga, a Bóg nie odmawia, jak ktoś mocno wierzy i prosi...

Anna K. pisze...

@czytelniczka - oto niektóre z moich marzeń, które spełniły się :) :

- kiedyś, dawno temu, bardzo chciałam wyjechać do Anglii, do Londynu, zobaczyć ten kraj (wizualizowałam siebie, jak idę uliczką, przy której mieszkał Sherlock Holmes i w ogóle - a było to mało możliwe, bo czasy komuny, zero pieniędzy, a jednak - spełniło się!); podobnie, marzyłam, żeby nauczyć się angielskiego (plus marzyłam, żeby czytać książki w oryginale "jak po polsku" i to też się spełniło),

- jak studiowałam italianistykę, to chciałam wyjechać do Włoch i to też się spełniło (choć było wiele przeciwności, a byłam ostatnią osobą z roku, która pojechała do Włoch, dopiero po zakończeniu studiów - ale spełniło się),

- marzyłam o mężu i dzieciach i to też się spełniło,

- jak byłam młodą dziewczyną i nie miałam dzieci, a potem jak moje dzieci były małe, to marzyłam, że jak dorosną, żeby miały taki fajny dom, gdzie mogą zapraszać znajomych = nastolatków, i żeby kręciło się po domu dużo młodzieży, było wesoło, swobodnie itp. (bo u mnie, jak byłam nastolatką, nie było to za bardzo możliwe - stąd to marzenie). Teraz moje córki ze swoimi chłopakami czują się u nas w domu super, gotują razem, przychodzą do nich też inne koleżanki i koledzy, jest bardzo fajnie i naturalnie i jak to widzę, to jestem wzruszona i mam potwierdzenie, że marzenia się spełniają.

- również, jak pisałam pracę magisterską, to ona tak się wlokła, tyle osób już obroniło się, a ja miałam trudny i "panoramiczny" temat, pracę zawodową, dom na głowie i dość małe dzieci i różne stresy i po prostu nie miałam pewności czy w ogóle tę pracę napiszę i obronię, bo bywa i tak, że ktoś kończy studia, a nie obroni się, ale w końcu tak mnie ona porwała, że napisałam i obroniłam i promotorka postulowała wyróżnienie dla mnie za nią - a więc i to spełniło się,

- jak miałam nauczycielską pracę, to czułam się bardzo źle w tym zawodzie, męczyło mnie to, że to nie jest zawód dla mnie, a nie wiedziałam jaki jest zawód dla mnie i latami modliłam się i marzyłam o tym, żeby to się wyjaśniło, i żebym znalazła zawód dla siebie i znalazłam i to się też spełniło.

W każdym z tych przypadków to jakby jest tak, że dopiero patrząc wstecz dostrzegałam, że to dane marzenie spełniło się. Pamiętam, że miałam takie właśnie pragnienia kiedyś, takie "wizje", a potem nawet jak o nich nie pamiętałam, to okazywało się, że "ojej, spełniło się". Tak to u mnie działa przynajmniej. :)

Mam też wiele różnych małych zrządzeń i zaskakujących zbieżności w czasie i ogólnie czuję bardzo Bożą obecność w moim życiu.

czytelniczka pisze...

@Anna K.
A czym się zajmujesz - jeśli to nie jest niedyskretne pytanie - że ten właściwy zawód przyszedł po długim czasie modlitwy i dał spełnienie?

Anna K. pisze...

Jestem tłumaczką - to może wydawać się oczywiste z racji wykształcenia, ale w moim obrazie życia wcale takie oczywiste nie było, przymierzałam się do zatrudnienia w korporacjach itp. Dużo by mówić.

Tak na dobrą sprawę to nie wiem czy to jest ostateczny zawód, natomiast jestem dużo bardziej "na swoim miejscu" teraz, niż wtedy, kiedy pracowałam w niepasującym do mnie zawodzie.
Pozdrawiam!

czytelniczka pisze...

To musiałaś studiować o rok lub dwa niżej z Hanną Smoktunowicz teraz Lis i z Kingą Rusin. One także studiowały italianistykę.

Bratka pisze...

@Anna K.
Dziękuję za wyjaśnienie. Niepokoiły mnie dwa stwierdzenia, że Bóg nie ingeruje w świat stworzony, i że Bóg może wszystko ale tylko w sferze ducha. Wciąż mam wrażenie że w tym co mówisz pewne rzeczy się wykluczają.
"a jak ktoś Go prosi o cud, to Bóg z chęcią ten cud sprawi, o ile jest możliwy, bo np. jak nastąpiła śmierć mózgu czy coś, to może już nie być możliwy (choć w przypadku Łazarza było inaczej, ale nie wiem czemu to był wyjątek - jest to jakaś tajemnica"
Cały kłopot z Bogiem polega na tym, że MOŻE WSZYSTKO.ok. radość. ale wdzięczności za stworzenie świata proszę się teraz po mnie nie spodziewać.
NIE MA rzeczy niemożliwych dla Boga.

Natomiast jeżeli mówimy o natchnieniach, przeczuciach i Bożych inspiracjach to moim zdaniem nie są niczym innym niż właśnie ingerencją.
Rzeczywiście jeśli w niebezpiecznej sytuacji poproszę o pomoc to pewnie raczej zjawi się niespodziewanie ktoś znajomy kto mnie obroni niż Archanioł Michał, ale z drugiej strony - jest mój Anioł Stróż i spokojnie można powiedzieć ze jego opieka jest rzeczywista i czasem bardziej czynna niż tylko poddawanie pozornie nielogicznych /acz skutecznych/ rozwiązań w myślach.

@o.Krzysztof
tak na marginesie, jeśli Bóg czy ktokolwiek myśli o mnie " n a w e t lepiej niż ja sama o sobie" to jak rozumiem znaczy tylko tyle że kawał ze mnie zarozumiałej świnki, a nie że ktoś myśli o mnie dobrze. to trochę jak z tym poczuciem bycia kochanym. Jedni to mają inni nie.

Anna K. pisze...

@czytelniczka - tak, to prawda.

@Bratka - z tą ingerencją to jest tak, że: Bóg raz zaingerował w świat, stwarzając go, a potem już nie ingeruje (bo ten świat zaprojektowany jest w szerszym wymiarze, niż tylko wymiar materialny) i dlatego, na przykład, nie Bóg nie zatrzymuje ruchu płyt tektonicznych, żeby nie było trzęsień ziemi albo nie zatrzymuje jakichś procesów biologicznych, wskutek których, raz na jakiś czas rodzic się niestety chore dziecko.

Chodzi mi o to: jeżeli rodzi się chore dziecko, to nie dlatego, że "Bóg tak chciał" albo "chciał tę rodzinę doświadczyć", tylko po prostu urodziło się chore, bo był jakiś problem genetyczny czy innego rodzaju i po prostu takie rzeczy zdarzają się.

Na takich przykładach najlepiej zrozumieć tę "nieingerencję". Natomiast, jak rodzi się chore dziecko, to Bóg (wierzę!) daje temu dziecku i opiekunom wiele łask, które mogą im pomóc w tej sytuacji, a także, daje te łaski ludziom postronnym, którzy mogą polecić dobrych lekarzy, zebrać pieniądze na leczenie itp. A jeśli ta wiara jest tak wielka, a jednocześnie, w medycynie JEST możliwe coś takiego, żeby dane dziecko było zdrowe od tego schorzenia, to Bóg to też może sprawić. Natomiast, jeżeli cud nie nastąpi, to nie będzie to znaczyło, że "Bóg tak chciał", albo że "taki miał plan wobec tego dziecka", tylko po prostu będzie to znaczyło, że "Bóg tak nie chciał, ale takie rzeczy mogą się w tym świecie zdarzyć".

Dlatego jest to świat, w którym, na przykład, prawa fizyki są takie, że zdarzają się trzęsienia ziemi, wypadki samochodowe i inne rzeczy, ludzie chorują i nie zawsze zdrowieją, umierają, rodzą się niepełnosprawni itp.

Można pytać "jak Bóg może na to pozwalać", ale takie pytania są dla Boga krzywdzące. Bóg nigdy nie chce, żeby kogokolwiek spotkało nieszczęście, ale jeżeli (wskutek praw fizyki czy biologii czy wskutek zła wyrządzonego przez innych ludzi) kogoś nieszczęście jednak dotknie, to Bóg z tym kimś jest, nie opuszcza go i daje mu wszelkie łaski, a także daje natchnienia innym, aby mu przyszli z pomocą. Daje też pomoc i mądrość i natchnienia tym, którzy opracowują nowe sposoby leczenia itp. A czasem, jeżeli możliwy jest cud, a ktoś o ten cud prosi (sfera ducha), to Bóg może tego cudu udzielić i to również dzieje się w ramach koncepcji tego świata, że cuda też mogą się zdarzyć, jak ktoś bardzo wierzy lub ktoś modli się (modi się, czyli oddaje drugiemu kawałek swojego bezcennego życia, bo do czasu swojego życia nie może doliczyć ani jednej minuty) lub jak inne rzeczy potrzebne do cudu zdarzą się, czasem rozciągnięte na lata (o czym świadczy np. cud w Calandzie).

Chodziło mi o tego rodzaju "ingerencję" i "nieingerencję".

Prześlij komentarz