poniedziałek, 14 maja 2012

Odejść, aby być bliżej

Obecność fizyczna nie tylko zachęca do zażyłej komunikacji, ale także ją blokuje. Aby zbudować z kimś głęboką więź należy umieć odejść. Z dystansu bowiem widać więcej.












Szymon, mój zakonny współbrat z klasztoru, kilka dni temu podrzucił mi książeczkę z zapiskami Henry Nouwena. Jestem zafascynowany jego prostotą, pokorą w stosunku do samego siebie i uczciwością w wyrażaniu swoich myśli.

Ten holenderski ksiądz, który przez większość swojego życia pracował w Stanach Zjednoczonych, związany ze wspólnotą "Arka" dzieli się swoją osobistą refleksją:


Kiedy jestem z dala od domu, często wypowiadam się w listach w sposób znacznie bardziej szczery niż wtedy, gdy jestem z rodziną. A kiedy jestem z dala od uczelni, studenci często piszą do mnie listy, w których mówią o tym, czego by nigdy nie powiedzieli, gdy jestem w pobliżu.


Widzenie i dotykanie siebie nawzajem nie zawsze wytwarza bliskość, której szukamy. Im więcej mamy doświadczenia życiowego, tym mocniej czujemy, że bliskość wzrasta we wzajemnym oddziaływaniu obecności i nieobecności. Podczas nieobecności, z oddalenia, we wspomnieniu widzimy siebie w nowy sposób. Mniej przyciągają naszą uwagę słabostki drugiej osoby i łatwiej nam zobaczyć i zrozumieć to, co stanowi jej wewnętrzny rdzeń.

Niezawodny Nouwen pisze o tym paradoksie nawiązując do eucharystii. To podczas niej uświadamiamy sobie Jego nieobecność, odkrywając jednocześnie Jego obecność. A gdy zdajemy sobie sprawę, że nas opuścił, poznajemy, że nie zostawił nas samych.

Posługa pokrzepiania wymaga nie tylko umiejętności bycia, ale i twórczego wycofania się, po to aby mógł się objawić Duch Boży. Bez tego wycofania się grozi nam wskazywanie już nie na Pana, który pokrzepia, ale na naszą własną, pociągającą uwagę osobowość. Jeśli głosimy słowo Boże, musimy wyraźnie dać do zrozumienia, że jest to naprawdę słowo Boże, a nie nasze.

Wzmacniamy się więc nawzajem w ciągłym oddziaływaniu obecności i nieobecności.

Posługa pokrzepiania wymaga aby człowiek był nie tylko twórczo obecny, ale również twórczo nieobecny. Kreatywna nieobecność jest dla duszpasterza wyzwaniem do budowania w modlitwie coraz większej zażyłości z Bogiem i czynienia jej źródłem całej pracy duszpasterskiej.

"Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Paraklet nie przyjdzie do was" (J 16, 7)


Diox/ The Returners feat Pelson "Kroki"
Robię krok w tył,
by zrobić dwa do przodu



35 komentarzy:

skowronek pisze...

Dobrego DNIA:-))

ankap pisze...

Blog Ojca został mi polecony przez koleżankę. Czytam od marca i nie mogę zapomnieć słów Ojca. Każdy wpis daje wiele do myślenia. Dziękuję za każdy post.

Joanna pisze...

Jak bardzo prawdziwe są te słowa. Kiedy kilka lat temu moja siostra wyjechała na 3 miesiące do Hiszpanii jako au-pair, ja jako wówczas 12 latka strasznie za nią tęskniłam, przy wymianie maili padło w pewnym momencie, być może poraz pierwszy 'kocham Cię siostra, wracaj już'. W rodzinie nigdy nie było tradycji mówienia wprost o uczuciach, dopiero ta odległość i czas pozwoliła na tą prostą szczerość. Ciężko jest pielęgnować systematycznie powtarzanie 'kocham Cię' osobom bliskim których mamy przy sobie.
Man wrażenie, że często podobnie mamy z z wiarą. Kiedy po tym oddaleniu od Boga chcemy do niego wrócić, tesknimy, wtedy zdajemy sobie sprawę z tej miłości. Bo On ma ją dla nas cały czas, bez względu na oddalenia.
Ps. Tą relacje Boga z człowiekiem wspaniale oddaje Ps 63 ;))

Mądrość życiowa pisze...

Z wczorajszej promocji: "Jeśli czekasz zbyt długo. Nie martw się. Widocznie czekasz na właściwą osobę".

Anonimowy pisze...

obecna nieobecność...

ps monotonny już ten podkład muzyczny, czasem warto zmienić kierunek...

TomWaits pisze...

rap ma przekaz - fajnie że na takim blogu pojawiają się utwory zupełnie z innego reperuaru

Ola pisze...

"... przeprowadzka z Harvardu do Arki okazała się tym małym kroczkiem od świadka do uczestnika(...) od nauczyciela o miłości do człowieka kochanego i ukochanego. Nie miałem najmniejszego pojęcia o tym, jak trudna to będzie droga. Nie zdawałem sobie sprawy, jak głęboko zakorzeniony jest mój opór i jak wiele cierpienia będzie trzeba, abym (...) wędrówka od nauczania o miłości ku miejscu,w którym sam pozwolę się kochać, wydaje się znacznie dłuższa niż przewidywałem."
Kilka dni temu trafiła we mnie książka Nouwena "Powrót syna marnotrawnego". Nieprzypadkowo. Niezwykła. O umieraniu lęków, zgodzie na miłość, o dojrzewaniu do ojcostwa, o moich ranach młodszego i starszego syna, o domu. Polecam zasoby Miejskich Bibliotek Publicznych. Mój egzemplarz pokreślony (wykrzykniki, podkreślenia, krzyżyki, kółka, notki: "ważne") żywy.

Ola pisze...

... abym "wszedł w siebie"

ORZeH pisze...

ciekawy, niebanalny tekst ojcze i kawałek music spoko...co PRAWDA to PRAWDA. Dzisiaj ludzie piszą e-maila i dobrze, ale rzadziej już listy.
Inny tekst z tego kawałku powyżej:
...nie sztuka jest by biec przed siebie byle gdziekolwiek...i mimo rozdartych serc wszystko zbudować od NOWA.
Pozdrowienia z Krakowa

Belegalkarien pisze...

"Aby zbudować z kimś głęboką więź należy umieć odejść" - nie zgodzę się z tym. Aby zbudować z kimś głęboką więź, trzeba wiedzieć jaki zachować dystans, żeby nie przekroczyć granic drugiej osoby, ani nie zerwać tego, co już zdążyło nas połączyć. Odejście związane jest z pozostawieniem drugiej osoby, zamknięciem pewnego etapu. Odchodzę, bo nie chcę z Tobą być, przebywać, Twoja obecność jest dla mnie ciężarem itp. Tymczasem chodzi o to, by umieć zachować umiar między nadmierną symbiozą a zbytnim oddaleniem. To jest to ciągłe poruszanie się na kontinuum, szukając złotego środka. Jeśli jestem za blisko. muszę się cofnąć krok lub dwa, w przeciwnym razie to druga strona zacznie przede mną uciekać. Jeśli jestem za daleko, mogę nie zauważyć, że ta druga strona próbuje się do mnie zbliżyć, a ja nie dając jej na to szans, mogę ją zranić. W jednym i drugim przypadku nie mamy szans na głęboką więź.

Relacje międzyludzkie opierają się przede wszystkim na kontakcie. Czasem tylko trzeba się zdystansować, żeby, jak to Ojciec ujął, zobaczyć siebie w nowy sposób, bo z daleka widać więcej. Ale trzeba wiedzieć kiedy wrócić, w przeciwnym razie, zbyt naprężająca się między nami nić relacji, na skutek zwiększającej się odległości, po prostu któregoś dnia pęknie.

A jeśli Nouwen pisał, że dopiero będąc z dala od uczelni dostawał listy, w których studenci pisali to, czego nie mogli mu powiedzieć osobiście, to może to być zwykły mechanizm doceniania dobrego dopiero wówczas, kiedy przestaje się je mieć w zasięgu ręki. Możemy to również nazwać tęsknotą bądź trudnością w kontakcie osobistym - łatwiej było napisać list, niż spojrzeć w oczy. Ja uważam, że są takie słowa i takie rozmowy, których z kolei nie można wyrazić na piśmie, a jedynie twarzą twarz. I dopiero one budują to, co możemy nazwać prawdziwie głęboką więzią.

Belegalkarien pisze...

Czasem zbyt długa nieobecność fizyczna sprawia, że przestajemy się starać, przestaje nam zależeć. Nie jesteśmy na bieżąco z tym, co dzieje się u osoby, z którą tę więź chcemy pogłębiać. Bo nie czuje potrzeby informowania o sobie kogoś, kto fizycznie w moim życiu nie istnieje. Jeśli napiszę mu list, to nie widzę jego reakcji, gdy go czyta. Nie mogę mu odpowiedzieć na kłębiące się w jego głowie pytania.

Analogia relacji ludzkich do relacji z Chrystusem trochę mi tu zgrzyta. "To podczas niej uświadamiamy sobie Jego nieobecność, odkrywając jednocześnie Jego obecność. A gdy zdajemy sobie sprawę, że nas opuścił, poznajemy, że nie zostawił nas samych." - zgadza się. Zawsze. W życiu natomiast, w kontaktach z innymi ludźmi, uświadomienie sobie czyjejś nieobecności jest odkryciem jego nieobecności naprawdę. A poczucie, że zostaliśmy opuszczeni - poznaniem prawdy, że rzeczywiście zostaliśmy sami....

nashim pisze...

@Belegalkarien
qurcze! i znowu muszę się z Tobą zgodzić;
dodam jeszcze, że oddalenie od osoby kochanej jest cierpiniem nie do znisienia, a w zdrowej relacji wystarczy jeśli każda ze stron ma oprócz relacji ze sobą jaką swoją przestrzeń

Spokojna... pisze...

@Belegalkarien: po raz kolejny w Twoim komentarzu wyrażasz również moje "stanowisko" wobec kwestii podjętej w poście. Masz rację pisząc, że "poczucie, że zostaliśmy opuszczeni - poznaniem prawdy, że rzeczywiście zostaliśmy sami....". W klasztorze człowiek nie jest sam, chodź nie wiem jak bardzo by tego chciał, mieszka ze swoimi współbraćmi i od tego nie ucieknie. W pewnym sensie fizycznie nigdy nie jest sam, podczas choroby ma Mu kto kupić bułkę. A osoba samotna?? Tu jest troszkę inaczej. Wiem, że może chodziło Autorowi o "poziom" relacji duchowych, ale nie mozna go oderwać od zwykłej codzienności, wspólnego przebywania. Wiadomo, że są takie chwile kiedy nadmiar ludzi "uwiera" i wtedy najlepiej uciec do swojej "celi" i pobyć tam samemu, tylko w obecności Najwyższego. Ale myślę, że nie będziemy czerpać radości i ukojenia w takich chwilach samotności jeśli każdego dnia nie będziemy doświadczać obecności drugiej osoby, czy to współbrata, czy przyjaciółki, przyjaciela, męża, dzieci.

Spokojna... pisze...

@Belegalkarien: jeszcze jedno: z czego wynika to, że ludzie coraz częściej popadają w depresję, że szukają swojej wartośći w pracy, w sukcesie??? Wydaje mi się, że właśnie z oddalenia, z tego, że coraz mniej czasu spędzamy z sobą czas przy herbacie, że powoli nasze rozmowy zawężają się do krótkich komunikatów. Uważam, że zamiast oddalać, powinniśmy się na nowo nauczyć być ze sobą.

Anna K. pisze...

Zgadzam się stuprocentowo z Belegalkarien, a także z Nashim i Spokojną!

Dziękuję Belegalkarien za wyrażenie istoty sprawy, ja też tak uważam!
Pozdrawiam!
Anna K.

Zuza vel. Belegalkarien pisze...

Mam przyjaciółkę jeszcze z czasów studiów, z którą świetnie się rozumiemy, mamy podobne poczucie humoru, wyznajemy te same wartości, mamy podobny pogląd na życie i absolutnie wspieramy się w trudnych momentach. Problem polega na tym, że dzieli nas ponad 300 km. I wielokrotnie robimy to przez aparat telefoniczny. Widujemy się raz w miesiącu przez jakieś 24-36h. Wtedy nie ma czasu na smutki, wymówki, kłótnie, dąsy. Szkoda go nam na takie duperele, wolimy przymknąć oko i dobrze się razem bawić. Razem kontynuujemy jeszcze naukę, czasem po prostu brakuje nawet czasu przez zajęcia, żeby znaleźć pretekst do kłótni. Wracamy wieczorem i padamy ze zmęczenia albo rozstajemy na dworcu. To wszystko za mało, żeby się poznać na tyle, by przewidzieć swoje zachowania, by się schodzić i rozchodzić, spoglądać z dystansu, mimo, że za chwilę minie 10 lat, kiedy się spotkałyśmy. Bo ciągle się zmieniamy i niestety w tym wypadku, odległość działa na naszą niekorzyść. Spędziłyśmy razem majowy urlop. Okazało się, że wielu rzeczy o sobie nie wiemy i to w kryzysowych momentach nie pogłębiało naszej więzi, a wręcz przeciwnie. Zupełnie inaczej było, kiedy mieszkałyśmy razem na studiach i tylko co jakiś czas rozjeżdżałyśmy się do domu, by od siebie odpocząć. Dzisiaj widzę, że najgłębszą relację miałyśmy właśnie wtedy, bo miałyśmy na barkach więcej wspólnych doświadczeń, niż teraz, mimo, że mamy w metryce naszej znajomości więcej lat...

Agu pisze...

zgadzam się w 100% z Ojcem. ale.. oddalamy się i wracamy. i niby to dobre. a dalej nie wiemy jak postępować bo się mętlik w głowie robi. czy trochę nie tak?

Zuza vel. Belegalkarien pisze...

@Spokojna: Masz rację. Myślę nawet, że czasem aż za bardzo oswajamy swoją samotność, zbyt mocno wchodzimy z nią w komitywę, że zaczyna być nam z nią dobrze. Lepiej niż ludźmi. I coraz częściej problem może polegać na tym, że oduczamy się bycia z ludźmi, bo to niesie ze sobą pewne koszty. Kiedy jestem z kimś, muszę mieć na niego wzgląd, liczyć się z jego zdaniem, coś dla niego poświęcić... Oswojenie swojej samotności sprawia, że nie muszę tego robić. Dobrze mi ze sobą. I już. Nie potrzebuję do szczęścia innych, bo mam siebie. A konsekwencją jest to, że w pewnym momencie taki człowiek nie umie już obcować z innymi. Nawet gdyby bardzo tego chciał, nawet, gdyby zrodziła się w nim taka nieodparta potrzeba, nie potrafi jej zaspokoić. A niezaspokojona potrzeba rodzi frustrację. Ta z kolei zmusza do rozładowania napięcia, poprzez korzystanie z jakiegoś kompensatora... I masz odpowiedź na swoje pytanie...

Zuza vel. Belegalkarien pisze...

@nashim: qurcze! Cieszę się ;)
@Anna K.: Nie wiem czy to istota sprawy, po prostu w skrajnościach staram się znaleźć przeciwwagę. Ale cieszy ogromnie, że się z tym zgadzasz. Polecam się ;)

Gosia pisze...

Bardzo podoba mi się to co napisał Nouwen. Zdecydowanie identyfikuję się z tym sposobem myślenia. I ja doświadczam, że bardzo mocno ubogaca moje relacje współgranie obecności i nieobecności, zbliżeń i oddaleń. Oczywiście doza tych 'ingrediencji' zależy od każdej relacji z osobna.
Zuza pisze jak zwykle b. fajnie i b. ciekawie! Ale w kwestii samotności myślę, że pokochanie jej jest zawsze wielkim osiągnięciem. Nie po to by izolować się od ludzi ale żeby spokojnie żyć w tych momentach, gdy samotność jest nieunikniona.

dept pisze...

polecam zapiski Nouewena z pobytu w klasztorze Getsemani..warto!

amaranthe pisze...

Im więcej ludzi, tym większa samotność..
ludzie odchodzą potem wracają to znów się gubią... etc., ale co najważniejsze,że tam po drugiej stronie te drogi w końcu się zejdą:)
i tak jakoś przypomniał mi ten wiersz...;)

Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają
i muszą się spotkać aby się ominąć
bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze
piszą do siebie listy gorące i zimne
rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty
by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało

są inni co się nawet po ciemku odnajdą
lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać
tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął
byliby doskonali lecz wad im zabrakło

bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej
niektórzy umierają-to znaczy już wiedzą
miłości się nie szuka jest albo jej nie ma
nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek
są i tacy co się na zawsze kochają
i dopiero dlatego nie mogą być razem
jak bażanty co nigdy nie chodzą parami

można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się spowrotem.
ks. Jan Twardowski

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Aleks pisze...

Nouwen to dla mnie już klasyk, nie śmiem go skrytykować choć wiadomo, że nie każdemu i nie w każdym momencie życia jego duchowość przyjdzie z pomocą. Powiem tylko, że to odchodzenie nie zawsze musi być przyjemne ani dla jednej ani dla drugiej strony, ale czasem po prostu potrzebne. Czasem roztropność każe coś/kogoś zostawić dla większego dobra mimo, że wcale się tego nie chce.
O temacie odchodzenia napisał genialną książkę o. Augustyn Pelanowski "Odejścia". Bardzo polecam !!!

DR pisze...

@Zuza - nie mam niestety ( tradycyjnie już) czasu, żeby się rozpisywać, ale też kurcze się z Tobą zgadzam. Dojrzałe relacje w mojej opinii, nie wymagają rozstań, żeby zobaczyć w drugiej osobie to co najwartościowsze. Dystans jest zawsze potrzebny, bo każdy ma swoją strefę osobistą, którą powinno się uszanować, ale nieobecność to często konieczność uczenia się drugiej osoby od nowa. Jeśli kogoś kocham, to chcę być blisko, właśnie dlatego, że widzę mówiąc językiem komercyjnym, wynikające z tego korzyści i każdy dzień "bez", jest dniem straconym. To tyle i lecę dalej

pozdrawiam ciepło :))

p.s a w pożegnaniach jest coś ze śmierci i dlatego ich nie lubię

amaranthe pisze...

@DR
"Żegnając przyjaciela, nie płacz, ponieważ jego nieobecność ukaże ci to, co najbardziej w nim kochasz..."Gibran

Pelargonia pisze...

Podpisuję się pod treścią wpisu. Widzę, że najcenniejsze spotkania, relacje w moim życiu zaistniały tylko dzięki akceptacji "chwilowości", oddzielenia, przestrzeni między nami (nie tylko jako odległość ale też "osobność", wolność). Doceniam tęsknotę jako wartość oczyszczającą, budującą, uczącą cierpliwości, wybierania ze sterty bzdurnych pytań tych na prawdę ważnych. Dojrzewam do nieprzywiązywania. Nie ilość a jakość - również w wymiarze czasowym. Fascynujące spotkania - drogowskazy i czas na indywidualną praktykę. Może po to, zęby "dotknąć się" za czas jakiś i znów wzbogacić o nowe perspektywy. Dystans ma sens. Intuicyjnie (dojrzewam również do akceptacji tego zjawiska:) tak właśnie buduję moja relację z kier. duchowym. Ogrom sympatii i zaufanie - mogło by być bliżej, bardziej, więcej - ale kosztem czegoś znacznie ważniejszego.

DR pisze...

@amaranthe- ładne, dzieki:)

kosmos pisze...

Dziękuję.
Ten artykuł jest rewelacyjnym podsumowaniem minionych tygodni i myśli, które się gdzieś kotłowały w mojej głowie.
To w sumie niezwykłe, być, ale równocześnie nie być, a nie być, a jednak być bliżej niż kiedykolwiek.
W sumie nawet Natalia Kukulska śpiewała "Im więcej Ciebie, tym mniej..."
Dziękuję jeszcze raz.

amaranthe pisze...

odmawiając nieszpory pojawił uśmiech się na mojej twarzy , gdy przeczytałam dzisiejszą ant. do pieśni Maryi:
Oto mówię wam prawdę: * Pożyteczne jest dla was moje odejście, / bo jeśli nie odejdę, / Pocieszyciel do was nie przyjdzie. / Alleluja...
wszak post idealnie na czasie :))))

Spokojna... pisze...

@amaranthe: zgadza się, Ewangelia dzisiejsza o tym:-) Ale tak jak napisała Zuza, nie zawsze odejście Chrystusa należy porównywać do odejście bliskiego...i tu nie chodzi o to, żeby nie szukać chwil samotności, wyciszenia. One są bardzo potrzebne każdemu i mam wrażenie, że Ojciec chciał podkreślić wartość takich momentów, kiedy to potrafimy pobyć w samotności i wsłuchać się też w Siebie i w Niego. Gorzej jeśli człowiek jest już tak osamotniony, że czuję ogromny głód drugiej osoby, z którą mógłby po prostu porozmawiać (Jezus, Jego uczniowie niemal nieustannie przebywali z bliźnimi), a myślę, że takich osób jest coraz więcej. One wręcz szukają kontaktów, chciałyby poczuć czyjś dotyk, usłyszeć ciepłe słowo. Zuza napisała: "Oswojenie swojej samotności sprawia, że nie muszę tego robić. Dobrze mi ze sobą. I już. Nie potrzebuję do szczęścia innych, bo mam siebie. A konsekwencją jest to, że w pewnym momencie taki człowiek nie umie już obcować z innymi. Nawet gdyby bardzo tego chciał, nawet, gdyby zrodziła się w nim taka nieodparta potrzeba, nie potrafi jej zaspokoić." Myślę, że to dowód na to, że człowiek z natury potrzebuje drugiej osoby, że ten brak powoduje ludzką wewnętrzną rozpacz

Nkwagala pisze...

Dziękuję bardzo za tą notkę i słowa "Aby zbudować z kimś głęboką więź należy umieć odejść"... Właśnie zmierzam się z podjęciem trudnej, bolesnej decyzji o odejściu od ważnej dla mnie osoby.

seszelka pisze...

W związku z notką Ojca i komentarzami do niej przypominiał mi się wiersz pewnej siostry zakonnej. Oto jego fragment:

"(...)Jest czas przywitań
i rozmów serdecznych
i z każdą chwilą rosnącej radości.
A potem z wolna czas rozstania trudny
i bardzo pusty czas
nieobecności".

Osobiście na tym etapie, na którym jestem nie uważam aby tęsknota czy rozłąka były dla mnie czymś twórczym. Fakt - mogę i patrzę na pewne sytacje, rozmowy, ludzi inaczej niż wtedy kiedy Ci ludzi byli obok mnie, dzielili ze mną codzienność, ale dopatruje się w samej sobie ironi kiedy czytam, że "aby zbudować z kimś głęboką więź należy umieć odejść". Dlaczego?! Nie wiem. Może jest w tym sens i prawda. Może ja ich jeszcze nie umiem zobaczyć.

Anonimowy pisze...

No ja się zakochałam w rozwiedzionym chłopaku. I zrozumiałam, że muszę odejść. Z każdym spotkaniem jest coraz cudowniej, a tym samym i większy ciężar, większe rozdarcie. Był bunt do Pana Boga, czemu odmawia nam szczęścia, kombinowanie jak tu być i z nim i blisko Boga. Teraz zrozumiałam, że muszę wybrać. Tylko jeszcze nie do końca mam siłę do tego...

isia pisze...

i ja jestem zafascynowana Henri Nouwenem; polecam jego książkę "Adam umiłowany przez Boga"

chciałabym TAK kochać, jeszcze nie potrafię

Prześlij komentarz