wtorek, 26 lutego 2013

Wytrwać w piekle

Nawet upadek może stać się wychowawcą, który wprowadzi na drogę ku Bogu.





Starzec Sylwan (zmarł w opinii świętości w 1938 roku na Górze Athos) pewnej nocy prosił Boga o pomoc:
- Co mam zrobić, aby moja dusza stała się pokorną?.
Pan mu odpowiedział:
- Wytrwaj w piekle i nie rozpaczaj.

***

Doroteusz z Gazy, antiocheński mnich z VI wieku:


Bóg wiedział, że tak będzie dobrze dla mojej duszy, i dlatego tak właśnie się stało. Ponieważ wśród wszystkiego, co Bóg czyni, nie ma nic bezsensownego, wręcz przeciwnie, wszystko ma swój sens i cel.

Tak więc w największej niedoli nie należy tracić nadziei, wszystko bowiem jest poddane Bożej Opatrzności i służy Jego zamiarom.


Siła Boga działa w nas tym mocniej im słabsze są nasze własne siły. Właśnie tam gdzie jesteśmy słabi, gdzie nie jesteśmy w stanie nad sobą zapanować, stajemy się najbardziej otwarci na Boga i jego łaskę.


Feniks w słońcu – legendarny ptak, który powstał z popiołu, starochrześcijański symbol Chrystusa zmartwychwstałego. (Mozaika z Dafne k. Antiochii, późny III w. po Chrystusie)

66 komentarzy:

Jola F pisze...

Dzięki za wpis i pięknego nieznanego mi feniksa w mozaice. ;-)

Anonimowy pisze...

Nie wiem, jak to się dzieje, ale zaglądam tu i bardzo często to, co o. pisze jest taki strzałem, bingo dla moich aktualnych doświadczeń życiowych i wew., duchowych zawirowań - dzięki za to! Pax - Kasia

Anonimowy pisze...

no to zaczynam kochać swój strach :D

cicicada pisze...

tak sobie czasami myślę, że gdyby nie wiara to pewnie już dawno bym popadła w totalną depresję... bo gdy nie mam już sił, to jeszcze jestem w stanie wydusić... Panie mój, ja już nie mam sił, teraz Ty działaj...Dlatego tak bardzo zgadzam się z Ojca ostatnim zdaniem.

Aguś pisze...

@anonimowy(20:41)
"No to zaczynam kochać swój strach"-po prostu zarąbiste!:)

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Ojciec zawsze tak idzie na żywioł? (nawet ilustracja podpowiada)
Przecież, siedzenie dłuższy czas "w piekle" musi doprowadzić do załamania, jakiegoś poddania się (byle nie rozpaczy, już lepiej niech to będzie nadzieja) Z jednej strony, dziękuję Bogu że zawsze chronił mnie od dużego piekła (małe piekiełka były) Z drugiej strony, jeśli tam jest Jego łaska...Ale to zbyt straszne, nawet- żeby o tym zaczynać myślenie. Pogodzić się z własną słabością, przyjąć ją, zaakceptować, to jedna z trudniejszych decyzji w życiu. A jeszcze trudniejsza, powierzyć się Komuś z całą tą swoją niemocą i bezsilnością. To chyba najgorsze doświadczenie jakie może przyjść na człowieka. Totalna niemoc, jakaś bezsilność. Pogranicze z rozpaczą prawie. Boże, dziękuję Ci że mogłam się jedynie tylko o to otrzeć...a Twoja łaska mnie chroniła zawsze...
Wytrwać w piekle, i nie narzekać.
Chowam w pamięci...może przyjdą trudne czasy, a może i komuś innemu ulży trochę...jak sobie przypomnę, we właściwym czasie.
(mam nadzieję że nie przyjdą)

Bożena pisze...

Oj tak ja coś na ten temat wiem. Przez wiele lat byłam bardzo daleko od Boga jednak On w pewnym momencie zaczął się o mnie upominać. Uzdrowił mnie z poważnego zaśniadu i dał nam zdrowe dzieciątko wtedy gdy lekarze nie dawali żadnych szans na to że nasza mała będzie zdrowa. Wszyscy w koło zachwycali się tym co Bóg dla nas uczynił, jednak do mnie to jeszcze wtedy nie trafiało. Żyłam sobie dalej bez Boga bo tak mi chyba było wygodniej. Nagle jak grom z jasnego nieba uderzył z mocą wtedy kiedy nikt by się tego nie spodziewał. Moje życie przestało mieć sens (choć tak po ludzku to wszystko wyglądało ok-praca ok, wakacje w Egipcie, kochający mąż), rodzina nie była już ważna, a wokół mnie zalęgło się jedno wielkie zło. Zło które bardzo mocno atakowało we mnie i mojego męża. I właśnie tu był moment zwrotny. Bóg z tego zła potrafił wyprowadzić dobro. Po pierwsze zesłał Kapłana, który bardzo mocno modlił się o to by ratować to nasze małżeństwo a po drugie zrobił tak wielki armagedon w moim życiu duchowym i rozkochał z taką mocą w sobie że sama byłam w szoku ;-) A teraz wziął się za trudniejszy przypadek - mojego męża ( naukowca, który rozumie tylko to co da się przetłumaczyć wzorem matematycznym) i działa oj mocno działa ;-) Dla tego po raz kolejny powtarzam że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych i z każdego zła można wyprowadzić dobro....

Anonimowy pisze...

myślę, że istotnym jest rozdzielenie trwanie w piekle i bierność od uświadomienia sobie, że to piekło to jednak często sami sobie gotujemy. Inaczej za całe zło tego świata będziemy obwiniać Pana Boga i innych ludzi. Oparcie w sobie, przekraczanie siebie, swoich słabości razem z Panem Bogiem daje poczucie siły, przywraca wiarę, a potem jest tylko lepiej.Kiedyś ojciec Szustak powiedział, że od zła trzeba się definitywnie odciąć, od jego źródeł, bez możliwości powrotu, inaczej znowu wracamy do punktu wyjścia. Kiedyś znajomy żartował sobie ze swojej słabości, że jeszcze nic mu nigdy nie urwało z powodu tejże słabości, nie musiał długo czekać, czasami jednak urywa coś w środku, ale Pan Bóg to też potrafi naprawić. A czasami człowiek traci kontakt z Panem Bogiem, a wiadomo, jak trwoga to do Boga :) Zresztą Jego tajemnic i tak nikt nie zgłębił, i dobrze...
http://www.youtube.com/watch?v=GcSrcN-xP5Y

Anonimowy pisze...

Tutaj mały dodatek do mojego komentarza powyżej:)
http://www.wykop.pl/link/1414513/ted-zyciowa-motywacja/

szpieg z krainy deszczowcow pisze...

anonimowy, dzieki za linka...wykop wart odsluchania.
Uswiadomilo mi to troche bardziej, jak czesto strach, lek, blokuje w decyzji.
/Nie gadaj tylko zrob/ wolnosc, a nie bezpieczenstwo.
Az mnie zadziwia, jak wiele podpowiedzi dla siebie moge tu znalezc...
To chyba bedzie prawda, nie ma wiekszego smaku zycia- jak isc na zywiol wlasnie.

Anonimowy pisze...

Ilu tu mądrych ludzi się wypowiada, takich z głębią. Szkoda że w realu w ogóle się nie ujawniają. Wokół mnie pustka, albo ze mnie pustak i czas się sformatować od nowa.;-) Powoli się uzależniam od tej stronki, dzień bez Was to dzień stracony. A jak się denerwuję jak długo nie ma nowych wpisów.

Palazzo pisze...

Oj tak, wielką zaletą tego bloga są komentatorzy. Bardzo dużo korzystam nie tylko z wpisów ojca, ale także z Waszych. Dziękuję!

eva pisze...

Dużo strzałów dziś-mocnych ale dobrych strzałów:). Masz rację Anonimowy...szkoda, że ludzie "z głębią" ukrywają się w realu...a może kieruje nimi swego rodzaju strach...że nie zostaną zrozumieni, że wyśmiani, że nieżyciowi...thx za to co tutaj :)

Alcest pisze...

Strach = strach, nie "swego rodzaju strach". Jak się ktoś boi, że go wyśmieją, niech siedzi w kącie i marnuje, co mu dano. Ludzie są jacy są, innych nie ma i nie nam sądzić, kto pusty jak gwizdek, a kto głęboki jak studnia artezyjska. Jak się chowa, to może się w chowanego bawi?

Anonimowy pisze...

oj, myślę, że Ci ludzie z głębią są i blisko Was, tylko czasami nie ma od czego zacząć głębszej rozmowy. To jest właśnie jakość naszych rozmów i zaufanie, a raczej jego brak. To dorzucę jeszcze do wykopu taką perełkę. Synchronizacja takich wpisów to są takie małe cuda :) właśnie, a o których Ojciec niedawno pisał :)
http://www.marekkaminski.com/blogMain.php?p=blog&act=show&id=398

basiek pisze...

Od pewnego już czasu tak jakoś mocno utkwiły mi te usłyszane bądź przeczytane Ojca słowa że wszystko co się dzieje w naszym życiu ma swój sens i cel i nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko co Pan Bóg czyni w naszym życiu jest właściwe, bo jak tak logicznie się zastanowiłam nad niektórymi momentami swojego życia to stwierdziłam teraz że to miało sens chociaż parę lat wcześniej wcale bym tak tego nie nazwała,teraz to wiem że to było dobre i właściwe i dobrze że ktoś tam nad nami czasem czuwa. Fajny wpis dziękuję i pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

co do słów, że od zła trzeba się odciąć definitywnie... to we mnie pojawia się właśnie względem poruszonego tematu pewna sprzeczność... jeżeli Bóg wyzwala mnie właśnie z pewnej części ludzkiej słabości to znając wcześniejszy udział zła w życiu i pamiętając, że ono było tu tak realne, wiem jak wiele Bóg łaski zsyła bym mogła żyć spokojniej i bliżej Niego, i wiem że jeżeli znów zbłądzę w ciemne doliny to w Nim jest ta właśnie nadzieja... wiem, że nie chcę iść w złą stronę, ale jestem człowiekiem- momenty słabości... czasem się chwieję i tylko Bóg mnie umacnia... nie umiem przekraczać siebie, nie mam oparcia w samej sobie... gdy Boga przy mnie nie ma... więc nie wiem jak to jest z tym zapominaniem, odcinaniem się od zła, własnych grzechów jeżeli wówczas wyraźnie widać siłę i ogrom Bożej łaski, która nie jest gdzieś tam u kogoś daleko, ale jest dla mnie właśnie takiego z miłości dana hmmm...

isia pisze...

niestety, ja odebrałam ten tekst na wykopie negatywnie: za dużo tam psychologii, za dużo mówienia o sobie samym, za wielkie nastawienie: na siebie,na zaufanie sobie, na wiarę w siebie...to dla mnie sprzeczne z drogą do Boga opartą na Bogu

Anonimowy pisze...

no właśnie staram się unikać skrótów, bo one oderwane z kontekstu (Ojciec Szustak poświęcił temu jeden dzień rekolekcji), chodzi o takie bicie głową w mur, o którym mówił psycholog w załączonym linku. Zgadzam się to tylko psycholog, ale wspominał też o cudach, o tajemnicy, nie było tam oparcia tylko w samym sobie. Niedawno Ojciec Zięba wspominał, że te nasze słabości to pozostałość grzechu pierworodnego. Myślę, że świadomość tego, plus praca własna, bo tą trzeba wykonać, nikt za nas życia nie przeżyje. Na więcej się nie zdobędę, bo mogą wyjść jakieś herezja, a ja to intuicyjnie czuję, a nie mam wykształcenia ani psychologicznego, ani teologicznego.

Anonimowy pisze...

W momentach gdy ten ogień piekielny parzy okropnie, o pokuse rozpaczy b. łatwo. Widzę, ze Bóg puka i puka przez fakty, wydarzenia, pokomplikowane życie rodzinne czekając na moja pokore. Daje mi przeżywać coraz większa niemoc i bezradność i szukać co dzień jego swiatla i pomocy. Nie osądzać nikogo, ocalac nawet w myślach wroga.. Wyzwania dla mnie zbyt wysokie, dla Niego możliwe. I jeszcze daje pragnienie tej pokory do serca i świadków na drodze, pokorą Benedykta XVI tak pociąga, ze teraz ja sama czuje się nawet fizycznie bliska w modlitwie razem z papierem emerytem,

Anonimowy pisze...

Dobrego piątku :)
http://www.youtube.com/watch?v=3x_5eZjlrsE

Anonimowy pisze...

Mam takie pytanie bo mam w jednym dniu dwie msze św.i na jednej i na drugiej chcę i wypadało by abym uczestniczyła ale z tego co wiem to przyjąć mogę komunię św. tylko na jednej mszy może mi ktoś odpisać czy dobrze myślę pozdrawiam i z góry dziękuję.

Anek pisze...

Na religii w liceum mówili, że można dwa razy jeśli chociaż raz jesteś na całej mszy:)

Anonimowy pisze...

Dziękuję za podpowiedź, dla pewności znalazłam też w internecie że można dzięki :)teraz czuje się pewnie.

Anonimowy pisze...

coś dla tych ze złamanymi sercami, pewnie są tu tacy, niesamowite, że niektórzy pewne rzeczy potrafią ubrać w słowa, coś co człowiek na ślepo sobie wypracował, powoli :)
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,98,okradziono-cie-z-pragnienia-wielkiej-milosci.html

Anonimowy pisze...

Świetny ten link warto poczytać sobie i co nieco pomyśleć nawet w sobotni poranek :)

Anonimowy pisze...

Dosyć często czytam na FB artykuły z Deon.pl niektóre bardzo ciekawe pomagają czasem a czasem dają do myślenia polecam :)

Karmolcia pisze...

Mam dodanego tego bloga do zakładek u siebie, ale nie zaglądałam tu. Widziałam już kilka dni temu, że dodał Ojciec nowy wpis. Dopiero teraz, "przypadkiem" zdecydowałam się przeczytać. Jestem w ciężkim szoku. Pan Bóg dał mi właśnie bardzo ciężką cegłą w głowę. Dał też... Nadzieję. Dziękuję!

Anna K. pisze...

Bardzo ładny wpis, przynosi pewną ulgę, pomaga "przeczekać" (tzn. trwać w czymś trudnym z nadzieją na to, że to się skończy - i oby się skończyło, bo inaczej idzie zwariować), tylko tak zastanawiam się, czy można by złożyć zapotrzebowanie do ojca Krzysztofa na jakiś wpis o tym, że właśnie komuś to jego "piekło" skończyło się i nastało wreszcie coś dobrego, poczuł się dobrze i na swoim miejscu w życiu i zaznał trochę szczęścia?

Oraz, co można zrobić, żeby jakoś zmienić myślenie, i żeby właśnie tak spokojnie czekać, z wiarą i nadzieją na dobry scenariusz i z rodzajem pewności, że on nastąpi? Oczywiście, najlepiej byłoby wyjąć sobie z głowy mózg, coś tam pozmieniać (najpierw wiedzieć co) i włożyć z powrotem i to by pozwoliło tak właśnie sobie normalnie żyć i cieszyć się tym, co jest i czekać na ten dobry scenariusz, zamiast też normalnie żyć i cieszyć się tym, co jest, ale jednocześnie wyć w duchu z powodu róznych tematów oraz braków i zwyczajnie cierpieć (równolegle z cieszeniem się życiem, o ile jesteście sobie w stanie to wyobrazić - to jest naprawdę rodzaj piekła i najgorsze, że potrafi to trwać i trwać wiele lat i nie widać końca).

No, ale oczywiście nie można wyjąć sobie mózgu i niczego tam zmienić, więc myślę sobie, że dla odmiany, jakaś historyjka na blogu o tym, że marzenia spełniają się, że może być wreszcie dobrze, że piekło może się skończyć, że mamy prawo właśnie nie koncentrować się na cierpieniu i na znoszeniu go, ale prosić o to, aby się skończyło i ono naprawdę kiedyś się kończy itp. bardzo by się przydała.

Moim zdaniem, Ewangelia to jest "dobra nowina" i nie chodzi w niej o to, żeby ciągle tkwić w cierpieniu, bo tylko to jest dobrą chrześcijańską postawą, ale chodzi w niej o to przecież, że można też jak najbardziej wierzyć, że cierpienie skończy się i nastanie dla kogoś dzień. I że Bóg temu sprzyja!! Czy można zaproponować taki temat do któregoś z przyszłych felietonów blogowych?

Pozdrawiam. :)

Anonimowy pisze...

do Anny K.

dobry scenariusz- jak mówisz- to nie taki, jak ty byś chciała, ale taki, który Bóg dla ciebie wybrała, dla twojego zbawienia

Anna K. pisze...

Może być i taki, jak Bóg wybrał, byle w odczuciu nie był on piekłem, tylko dobrem. :)

Jak znam siebie, to dobry scenariusz musi zakładać jakieś czucie się dobrze jako kobieta, którą jestem. Nie ma inaczej i to nie ja wymyśliłam, tylko właśnie Bóg, stwarzając mnie taką, a nie inną, z takimi, a nie innymi talentami.

Liczę na to, że w taki czy inny sposób, Pan Bóg sprawi, że właśnie taki dobry scenariusz, dla naprawdę fajnej kobiety, którą mnie stworzył, ziści się.

Póki jednak to nie następuje, fajnie byłoby przeczytać o tym, że piekło kończy się, a Pan Bóg sprzyja temu, żeby dla kogoś, kto już dużo wycierpiał, zabłysło słońce.

Takie prawdziwe historie i pokazanie takiej właśnie optyki, przymnażającej wiary, w przeciwieństwie do opcji znoszenia cierpienia, na pewno mogłyby pomóc ludziom uwierzyć, że dla nich też może nadejść dzień, tak jak dla innych ludzi z tych historii.

A jeśli Wy znacie takie historie, to może podzielicie się nimi, ku pokrzepieniu serc?

Anonimowy pisze...

Właśnie dzisiaj rozmawiałam najpierw z moją mamą staruszką a potem z moim mężem na temat „dźwigania krzyża” swoich zmartwień, chorób, niedogodności i niespełnienia. A potem trafiłam na ten blog i na ten wpis:) Mi się wydaje, że Pan daje nam trudności na naszą miarę – jesteśmy w stanie „przerobić je”, trzeba tylko mieć ufność, że to dla naszego dobra, dla naszego wzmocnienia i że Bóg kochając nas nie „dowala” nam ponad nasze siły. Ostatnio dość intensywnie ćwiczę moje ciało (no bo się starzeje :) – to jest bardzo bolesne, chce mi się płakać z wysiłku i bólu w trakcie. Ale w efekcie tego, mam coraz silniejsze ciało, które ostatnio już były masakrycznie słabe – miałam problemy z codzienną aktywnością życiową. Jestem teraz sprawniejsza, mocniejsza, ale cały czas regularnie ćwiczę, bo jak przestanę, ciało znowu osłabnie. Myślę, że te życiowe problemy, to taka „siłownia dla duszy”, jesteśmy dzięki nim mocniejsi, mamy szersze perspektywy i pełniej żyjemy. Najważniejsze to ufać naszemu „Trenerowi” i robić to, co nam każe :)Jak spojrzę na swoje życie wstecz, to widzę, ze każda ciężka sytuacja była po coś, czegoś mnie nauczyła, co później bardzo mi się przydało. Teraz, jak jestem w dołku życiowym (a znowu jestem), to zastanawiam się - ciekawe, czego teraz mnie uczy Pan i do czego będzie mi to potrzebne? :)
Pozdrawiam
Małgorzata

Anonimowy pisze...

taka mała dygresja odnośnie łódzkiej strony dominikanów
- dałoby radę ogarnąć ten dziwny kalendarz google?
na stronie głównej pisało,że spowiada dziś O.Pałys,a jak się weszło w ten cały kalendarz,to że o.Gużyński.
Dziwny ten kalendarz :D

Ewelina pisze...

http://www.youtube.com/watch?v=rB4J9KnhndI
a ja pozdrawiam z muzyką ,wartą odsłuchania jeśli ktoś lub rap
Pozdrawiam wszystkich czytelników i ojca ,owocnego Wielkiego postu życzę
Jeszcze sobie przypomniałam o rekolekcjach RUT w Warszawie.Trwają chyba od wczoraj .Gorąco polecam prowadzi je o.Adam Szustak OP
http://www.youtube.com/watch?v=_zHopWyrVSg
PS Przepraszam za spam

Anonimowy pisze...

Krzaczki asfalty i nieużytki, iść, iść na te rekolekcje. Dobrze jest iść.

Anonimowy pisze...

Anna K.
Ok, podzielę się(nie wiem czy ku Twojemu pokrzepieniu, czy nie)
Kiedyś, przechodziłam przez takie "piekło". Wydawało mi się nie do przejścia zresztą, ale jakoś szłam. Szłam...szłam....i szłam( dla dziecka- wtedy, to była niekończąca się opowieść;) Dziwnym trafem, zawsze znajdowałam jakieś podpórki, i podpowiedzi. Spotykałam osoby, którym zazdrościłam. Krótko zazdrościłam, ponieważ zaczęłam zastanawiać się nad sobą i nad innymi. Spotykałam też osoby, które życie doświadczyło o wiele bardziej niż mnie. Współczułam im.
Teraz kiedy myślę nad życiem, widzę jaśniej. Musiałam sobie poradzić z "produktem ubocznym" dźwigania ciężaru który mnie wtedy powalał. Zresztą, nadal nie mogę pozbyć się niektórych kilogramów, ale musiało coś pozostać. Przynajmniej, coś mnie przy ziemi trzyma ;P Te piekiełka, to było dla mnie błogosławieństwo. Dzieki nim, jestem teraz kim jestem.
I tak, może być. Że nie każde "piekło" musi śmiertelnie parzyć, nie wszystko co nam sie wydaje piekłem, nim jest. I już zupełnie kończąc- Nawet w piekle (czymkolwiek jest- udręką, samotnością itp) NIGDY, nawet jeśli nam tak się wydaje. Nie jesteśmy sami.

Anna K. pisze...

Małgorzato oraz "Anonimowa rozmówczyni z 5 marca z godz. 23:08" oraz wszyscy, co dopisali się do tych moich postów!

Dziękuję za wpisy i za pocieszające refleksje. :)

No, ja mogę podpisać się pod Waszymi wpisami, bo też podobnie to czuję. Wierzę, że różne koleje losu (skoro już są, bo nie prosiłam się o nie) z Bożą pomocą można obrócić na jakąś wiedzę, zrozumienie, nabycie nowych umiejętności, lekcje o życiu, lekcje o sobie, innymi słowy, na jakieś dobro.

Podobnie jak Anonimowa koleżanka, ja też na drodze swoich zmagań mam ciągle jakieś małe zrządzenia, podpory, jakichś dobrych ludzi i za to jestem bezzprzecznie wdzięczna (to jest to, co pisałam, że można cieszyć się życiem i doceniać dobro, które się pojawia, a jednocześnie, równolegle cierpieć, bo ma się swoje jakieś niezakończone, niezrozumiałe sprawy i nie wie się kiedy ten dziwny stan się skończy).

Jesteśmy więc pewnie w podobnym punkcie: w tym, co trudne, umiemy docenić to, co jest oraz widzimy jaką drogę przeszłyśmy, i że dzięki temu "jestem tym, kim jestem".

Wszystko OK, tylko ciekawi mnie czy może istnieją historie, w których po cierpieniu pojawia się happy end (= życie nie pozbawione problemów dnia codziennego, ale zarazem życie w zgodzie ze sobą i ze swoim powołaniem, spełnione, szczęśliwe, jak dla kogoś tym spełnionym życiem jest kochający człowiek i rodzina, to tak ma itp.).

Mam nadzieję, że takie historie istnieją i nawet jakoś mi się niektóre przypominają, np. historia Wandy Półtawskiej i jej cudownego uzdrowienia, po którym miała piękne spełnione życie (też zawodowo, na wielu polach), kochającego męża, dzieci, dostatek oraz wspaniałego przyjaciela, Karola Wojtyłę, z którym sobie we dwoje wyjeżdżali na biwaki, kąpali się nocą w rzece, zdobywali górskie szczyty, spędzali cudownie czas itp. A jak został papieżem, to jeździła do niego z rodziną na wakacje, całymi latami, do Castel Gandolfo.

Ta historia wydaje mi się przykładem na to, że Bóg może sprzyjać temu, żeby ktoś po cierpieniu miał naprawdę szczęśliwe życie (w ziemskim wymiarze, bo ziemskim, ale dlaczego nie? Tylko taki wymiar mamy tu na ziemi: czyli szczęście wymieszane z troskami, ale jednak szczęście w zgodzie ze sobą np. jako kobietą itp.).

Mnie wydaje się, że tylko połową prawdy jest pisanie o Bogu w kontekście cierpienia, doświadczania człowieka, wytrwania w piekle itp. MUSI, na logikę, istnieć druga połowa prawdy o tym, że Bóg może człowiekowi sprzyjać, aby po cierpieniu jego marzenia spełniły się.

Jeśli znacie takie historie, to piszcie, pls.

Interesowałoby mnie też to co te osoby, którym potem spełniły się marzenia robiły, aby wierzyć, że te marzenia się spełnią, kiedy właśnie było im trudno i nic nie było oczywiste. W jakich słowach czy innych rzeczach czerpały nadzieje, że to ich więzienie kiedyś się skończy.
Pozdraiwam wszystkich

Anonimowy pisze...

Anna K.
Marzenia mogą spełniać się pomimo cierpienia. Zresztą...to cierpienie właśnie- prowadzi do właściwego rozumienia życia. Czy sądzisz, że jednynie "spełnione", pełne wygód i dobrobytu życie na ziemi- ma sens? Rzeczywiście, można czuć się więźniem, kiedy dąży sie jedynie do udanego szczęśliwego życia- na ziemi. (Ojciec zamieścił już coś, co mi tu pasuje do tematu)
Istnieją osoby (niesamowicie doświadczone cierpieniem, przeciwnościami) od których aż kipi jakieś ciepło. Bardzo pozytywne, przyciagają do siebie innych. Te osoby, nie zatrzymały się jedynie na swoich marzeniach i ich realizacji. One odkryły, że prawdziwe szczęście i prawdziwa wolność, nie mogą zatrzymywać się jedynie w jakimś punkcie ograniczonym. (czas, materia)
Aniu K.
Życzę Ci takiego marzenia, które przekracza wszystkie inne- namiastki, chwilowe tylko pocieszenia. Jeśli już faktycznie, będzie to Twoje największe marzenie. To spełni się na pewno. Z odrobiną Twojego wysiłku -odważenia się na przyjęcie takiej wolności.
pozdrawiam

Anna K. pisze...

Anonimowy - bardzo dziękuję! :)

Mnie byłoby trudno bez wywnętrzania się na forum opowiedzieć konkretnie o co chodzi, jak również czego chcę się dowiedzieć, również w tej krzepiącej historii, którą chciałabym przeczytać.

Wcześniej coś tam pisałam o swojej sytuacji, ale w bardzo wielkim zarysie, a tak naprawdę wszystko sprowadza się do konkretów, o których nie mogę pisać publicznie. Mówię to na wszelki wypadek, żeby ktoś, kto czytał moje wcześniejsze wypowiedzi pod innymi felietonami nie trywializował mojego "przypadku".

Z tego, co mogę powiedzieć, to szukam zarówno przykładu, że Bóg sprzyja dobrym scenariuszom, a nie tylko doświadcza ludzi cierpieniem (choć moim zdaniem Bóg wcale nie doświadcza i nic złego nikomu nie zsyła, ale umownie można tak to nazwać), jak i szukam pomysłu co można zrobić doraźnie, w tym swoim zakresie, na który ma się wpływ, aby nie zatrzymywać się na tym stanie, który jest i na znoszeniu go, tylko autentycznie "iść dalej". Jest w języku angielskim taki zwrot "move on" i o coś takiego mi chodzi. Czasem człowiek myśli, że właśnie robi jakieś kroki i podejmuje jakieś wysiłki, żeby właśnie "iść dalej", ale potem okazuje się, że jednak to było tylko pozorne i niczego nie zmieniło i nadal nie wie co mogłoby się stać, żeby właśnie ruszyć dalej z miejsca - przy czym ten człowiek rozumie, że wiele rzeczy jest od niego obiektywnie niezależnych i nie jest tak "hop siup", żeby ruszyć z miejsca. Wierzy on jednak, że w tym wszystkim ma jakieś minimalne chociaż pole decyzyjne i chciałby coś robić, a nie tylko stać w miejscu i znosić cierpienie, bo już mija dekada takiego stanu, inni ruszyli z miejsca, a on nie.

Stąd potrzeba jakichś albo inspirujących historii albo jakiegoś innego natchnienia czy natknięcia się na wskazówkę, pomysł itp., żeby to jakoś przyłożyć do swojego życia i może to pomoże.

CDN

Anna K. pisze...

CD.
Stan, o którym piszę przypomina mi (co do swojej natury, bo oczywiście nie dosłownie!) stan, w jakim byli ludzie uwięzieni w czasie wojny w obozach koncentracyjnych. Przeczytałam dużo książek będących wspomnieniami o tym w pierwszej osobie i postaram się przybliżyć "naturę" tego stanu.
Otóż, takie osoby:

1) przed uwięzieniem miały jakieś swoje życie, w którym były (jak z tej literatury wspomnieniowej wynika) szczęśliwe, mimo oczywiście codziennych trosk i tak dalej. To życie jawi im się jako stan, który chciałyby odzyskać. W takim życiu - jak znają siebie, a któż zna ich lepiej niż oni sami!!! - czuły się dobrze, miały rodziny i za tym tęsknią. Nie czytałam wspomnień osób, które przeżyły obozy i przed uwięzieniem byłyby samotne i nie miały wspomnień rodzinnych, trzymających ich przy życiu. Może takie osoby po prostu nie przeżyły obozów. A może przeżyły, ale nie pisały o tym. W każdym razie skupiam się na takich, które miały rodziny, ale utraciły je, a wraz z nimi jakby poczucie tego szczęścia i bycia na swoim miejscu, swojego świata itp.

2) utraciły te rodziny i znając realia wiedzą, że raczej nie odzyskają tych rodzin w sposób pełny, nawet jeżeli niewola się skończy, ale chciałyby, żeby skończyła się, i żeby znów miały coś podobnego i dobrze się czuły, spełniały. (Czy można je za to winić? Że chcą "po swojemu", bo może Bóg wolałby, żeby siedziały do końca życia w obozie itp.?? Uważam, że na pewno nie wolałby, i że nie można ich za to winić).

3) Póki co, cieszą się tym, co jest, przeżywają każdy dzień jak potrafią najlepiej, cenią przyjaźń i solidarność, są wdzięczne za pomoc, za ofiarowanego ziemniaka, same świadczą pomoc i dzielą się ziemniakiem itp. Cieszą się, że słońce świeci, że jakieś liście pojawiają się na drzewach, że są nadal przy życiu itp.

4). Co charakterystyczne - z takich rzeczy, które im pozostały duchowo, to pozostaje im nadzieja, że JEDNAK przeżyją, że JEDNAK niewola się skończy, że ich marzenie o rodzinie spełni się. Nie mają żadnych danych co do tego czy przeżyją następny dzień i czy dożyją wyzwolenia, ale mają tę nadzieję i swoje wizualizacje ewentualne tego przyszłego domu itp. Oczywiście (niektóre) szukają pociechy w Bogu i modlą się o koniec tej niewoli i o spełnienie marzeń.

Takiego stanu może doświadczać też ktoś współcześnie, tylko że jest mu pod pewnymi względami trudniej, bo ta "niewola" nie jest oczywista, tak jak w przypadku obozu. Musi sam dojść o co chodzi i - co go blokuje. Bywa, że blokuje go coś bardzo silnie w jego podświadomości, może na coś czeka, może czegoś nie zamknął, może jest jakiś czynnik niezależny od niego, którego nie zauważa, a on go blokuje.

Nie jest tak lekko, że psychologowie potrafią takiemu człowiekowi pomóc - czasem nie potrafią i sam się z tym zmaga. Myśli sobie, że może gdyby może wpadł co mógłby doraźnie zrobić, to może ta zmiana pociągnęłaby następne. Ale nie bardzo umie na to wpaść (próbuje, a to ciągle nie to).

A co gorsza, pewne teksty, typu "znoś cierpienie" mogą powodować, że niby ma tę nadzieję, ale tak naprawdę jej nie ma. "Na głowę" ją ma, ale gdzieś w głębi myśli, że właśnie może tak ma być, że "Bóg zaplanował inaczej", że trzeba tkwić, w tym, w czym się tkwi, bo to jest hartowanie Boże itp. :(

No i teraz, myślę sobie, że przydałoby się więcej tekstów o tym, że Bóg tak naprawdę NIE CHCE, żeby człowiek tkwił w cierpieniu i hartował się, tylko żeby dla niego - jak dla tego więźnia - skończył się ten obóz, i żeby znalazł coś na podobieństwo tej utraconej rodziny, której obraz przechowywał w sercu przez lata niewoli, jak najcenniejszy skarb. Tego skarbu nie odebrali mu hitlerowcy i sam sobie też nie pozwolił odebrać.

Chciałabym przeczytać historię o tym, że Bóg temu sprzyja, żeby ten ktoś właśnie odzyskał to, co utracił wskutek nieszczęścia.
Jest to również pytanie o to jaki jest Bóg. Myślę, że jest dużo historii, które mogłyby służyć za przykład, tylko jakoś nikt nie pisze ich na blogach dominikańskich. ;)

Anonimowy pisze...

Aniu K.
Bo Ty bajki chcesz czytać :) a na blogach dominikańskich ludzie prawdy poszukują.
*Blogi z bajkami dwa piętra wyżej ;)

Zuza pisze...

"Siła Boga działa w nas tym mocniej im słabsze są nasze własne siły. Właśnie tam gdzie jesteśmy słabi, gdzie nie jesteśmy w stanie nad sobą zapanować, stajemy się najbardziej otwarci na Boga i jego łaskę."

Jak sobie analizuję swoje ostatnie doświadczenia, to mam poczucie, że bycie Bożym dzieckiem trzeba czasem czytać bardzo dosłownie. Bo każdy dorosły, obserwując poczynania małego dziecka, czeka, do którego momentu brzdąc sobie poradzi, czy umie sobie sam poradzić. A jak maluch przestaje sobie radzić, zaczyna płakać, frustruje się, to wtedy dorosły podchodzi i pomaga.

I tak jest z nami i Panem Bogiem - działamy, dopóki możemy, a Pan Bóg stoi z boku i patrzy, i się zastanawia, na ile jeszcze wystarczy nam sił, czy sobie poradzimy. A jak przestajemy sobie radzić albo zaczyna nam brakować siły i mówimy, czasem w płaczu i rozpaczy - nie daję już rady!, to On wtedy zaczyna działać. Jakby mówił: zobacz, to jest do zrobienia, spokojnie, pomogę, ale zrobię to po swojemu, zobacz, tak będzie lepiej...

Często jesteśmy jak ten niewierny Tomasz: Niby wiemy, rozumiemy, może nawet wierzymy, ale kiedy przychodzi zwątpienie i rezygnacja, nie zaufamy, dopóki sami nie doświadczymy. Tacy już chyba jesteśmy...

Anna K. pisze...

Szanuję Wasze zdanie, jednakże ja mam nieco inną wizję Boga.

Bóg z Waszych wpisów wydaje się okrutny. Mnie wydaje się on wręcz przeciwnie - dobry i absolutnie daleki od zsyłania komuś czegokolwiek złego, hartowania go albo obserwowania go okiem eksperymentatora "ile wytrzyma".

Uważam, że taka wizja Boga jest wynikiem tego, czego niestety od lat nauczają księża w Polsce.

Z powodu takiej katechezy utrwalił się w ludziach obraz Boga jako kogoś, kto zsyła tylko cierpienie, a jak pomyślimy, że mógłby zesłać coś dobrego, to to wydaje się tak niewiarygodne, że wręcz śmieszne i takie, że można to między bajki włożyć.

Pomyślcie o tym, jeśli chcecie.

Ja wierzę w Boga, który jest dobry.

Anonimowy pisze...

Anna K.
A może lepiej szukać Boga prawdziwego, a nie zadowalać się wizjami?
(jakiekolwiek by były)
Z moich opisów, Bóg nie wydaje się okrutny :) wręcz przeciwnie.
Ja również wierzę w Boga który jest dobry. I nie są to żadne wizje wpojone podczas katechezy, ale własne doświadczenia. Niestety czasem bolesne. (Tak to już chyba jest, że najbardziej doświadczamy dobroci i opieki Bożej...podczas trudności, słabości, bólu...)

isia pisze...

Anno K. kobieto, powiem ci wprost: jesteś męcząca

rozumiem twoje argumenty(jestem w takiej samej sytuacji:rozwódka itd.itp.), ale nie rozumiem postawy: Bóg - tak, ale na moich warunkach

trzeba zaufać bezgranicznie, do bólu- wierząc,że tylko On wie, co jest dla ciebie najlepsze, co zaprowadzi cię do tej krainy szczęśliwości - do zbawienia

Anna K. pisze...

Nic o mnie nie wiecie, tak naprawdę i o mojej więzi z Bogiem.

Bezgranicznie ufam Bogu, cały czas doświadczam jego pomocy, mam swoje lata i swoje doświadczenia życiowe i naprawdę nie musicie mnie pouczać.

Natomiast prawdą jest, że ja osobiście (a wiem, że wielu innych ludzi na pewno też) byłabym wdzięczna, gdyby raz a kiedy na blogu dominikańskim pojawiła się prawdziwa historia o tym jak po latach nieszczęścia Bóg pomógł komuś doświadczyć szczęścia na ziemi, choćby takiego, jakiego ja doświadczałam mając rodzinę.

Nie innego, tylko takiego prostego, skromnego, normalnego szczęścia, że dzieli się życie z kimś bliskim. Smak takiego szczęścia znam zarówno ja, jaki i np. ludzie, którzy pisali książki o tym jak przeżyli obozy i opisywali w nich swoje wcześniejsze zycie, a i też w życiu po obozie wydawali się odnaleźć to właśnie utracone wcześniej szczęście.

Ci ludzie są już teraz mocno starszawi albo nie żyją. Natomiast, myślę sobie, że współcześnie także ludzie doświadczają takich rzeczy. Może ojciec Krzysztof o takich ludziach słyszał i mógłby się taką historią podzielić a może czytelnicy bloga coś takiego przeżyli lub o czymś takim słyszeli.

Taka historia potrafiłaby przymnożyć ludziom jeszcze więcej wiary na zasadzie: "wytrwaj w piekle, bo piekło może się skończyć i może jeszcze dla Ciebie rozbłysnąć dzień", zamiast: "wytrwaj w piekle, bo to cię zahartuje, a Bóg chce cię zahartować".

Myślę, że pomijanie tego pierwszego aspektu (..."bo może dla Ciebie jeszcze rozbłysnąć dzień") jest zniekształcaniem przekazu o Bogu.

A przecież sam Jezus to pokazał. Po tym strasznej dobie, ktorą przeżył przed śmiercią i po śmierci sprawił, że dla jego rodziny i przyjaciół rozbłysnął dzień już po 3 dniach!!!

Mogli potem normalnie z nim rozmawiać, dotykać go, jeść z nim posiłki i słyszeć jego głos i po prostu z nimi być. Powiedział im, że zawsze jest z nimi i bedzie i nie musieli patrzeć, że odszedł, że jest z inną kobieta i ma z nią dziecko itp. (jak na przykład dzieje się w przypadku, w którym odchodzi mąż od żony i są nadal w kontakcie), tylko oprocz tego, że zakończył ich żałobę i nie musieli przeżywać latami tego całego procesu żałoby i zastanawiać się czy aby nie zatrzymali się na jakimś punkcie, to jeszcze dodatkowo dał im poczucie, że i tak jest żywy i prawdziwy i nic mu nie jest, ma ciało wcale nie zmaltretowane męką, tylko z małymi bliznami, które go nie bolą.

Jeżeli to nie jest prawda o Bogu, który potrafi zakończyć cierpienie człowieka i dać mu to, czego ten człowiek najbardziej pragnie, to nie wiem co nią jest.

Dlaczego zatem pomija się tę prawdę? Dlaczego od lat czytam dominikańskie blogi, a Bóg pokazywany jest na nich tak jednostronnie, jako ktoś, kto zsyła cierpienie i co najwyżej daje jakieś zastrzyki sił co jakiś czas, żeby to cierpienie znosić, a nie pisze się PRAWDY, że Bóg jest w stanie również to cierpienie zakończyć i dać człowiekowi na powrót utracone szczęście i dobre życie?

To są moje pytania bardziej do duchownych, którzy czytają tego bloga, bo do nich, zdaje się, skierowane są słowa Pisma Św., żeby nie gasili w ludziach ducha, więc dlaczego pomijają tak wielką część prawdy o Bogu?

Dlaczego nie piszą o tym, co Jezus sam powiedział: "proście a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a będzie Wam odtworzone" albo "o co kolwiek poprosicie Ojca, da wam?".

To wszystko tam jest, tylko nie wiedzieć czemu to się pomija i pisze się tylko o tym, że "Bóg doswiadcza", "Bóg zsyla cierpienia", "masz znosić cierpienia" i tak dalej.

Mogę sobie być i dla kogoś męcząca, mnie to nie rusza. Na szczęście każdy ma prawo tu napisać i podzielić się swoim zdaniem, a także ma prawo zaproponować pewne tematy na blogu. I ja właśnie ojcu Krzysztofowi proponuję takie tematy i mówię, że na pewno wielu chciałoby przeczytać coś, co daje nadzieję i poznać lepiej Boga od tej strony, że można Go o coś poprosić i to nam da, bo sam tak powiedział.

Anna K. pisze...

PS. A tak poza wszystkim, to podobno mamy rok wiary.

Warto może zastanowić się czy coś takiego, żeby skończyć ludziom żałobę w 3 dni, pokazać im się po śmierci, pokazać się z ciałem, któremu nic się nie stało, z dotykiem, głosem, ze wszystkimi zmysłami, śmiać się razem z przyjaciółmi i jeść z nimi i rozmawiać i odwiedzać ich jeszcze miesiącami po śmierci, to to jest bajka czy w to wierzymy.

I czy słowa: "jak Mnie o coś poprosicie, to ja to wam dam, nie bójcie się o coś prosić, naprawdę dam wam to, o co mnie poprosicie. Czy ja jestem gorszy niż ziemski ojciec, taki jak wy, który jak go dziecko poprosi o jajko, to czy da mu skorpiona?" - cokolwiek dla nas znaczą.

Może warto tą wiarę jakoś wspomagać również przez medium, jakim jest blog, bo dlaczego nie?

Unknown pisze...

Anno K - ale po co Ci te historie?!..
Jeśli ktoś ma problem,nie umie sobie radzić
to ja odsyłam do Boga,On ma moc pokazać nam w najcudowniejszy sposób,że jest Tym,który błogosławi.

Pani Anno , w Kościele mówi się o Bogu - ,który jest miłością
Mówi o tym m.in o.Rafał Szymkowiak,u Dominikanów też słyszę jedynie o tym,że Bóg jest dobry, O.Szustak daje dużo nadziei swoim głoszeniem słowa,wspólnoty w Kościele Katolickim też mówią o Bożej miłości - nota bene miłość Boża jest podstawą głoszenia kerygmatu. Również i przez muzykę można ewangelizować,polecam zespół Royal Rap [ Royal Rap - do Ciebie mówię (genialny utwór!)]
Każdy tak na prawdę słyszy to co chce słyszeć.

Nie wiem skąd mówienie,że Bóg zsyła cierpienie, Bóg jest miłością,jak miłość może dawać cierpienie? moja logika trochę tego nie ogarnia.
To grzech,nasz egoizm,nieumiejętność kochania powodują cierpienie - w raju nie było cierpienia,cierpienie jest "jedynie" skutkiem grzechu pierworodnego.

Ostatnio bardzo mnie poruszyła historia młodego chłopaka,który po prostu na maksa zaufał Chrystusowi,polecam posłucha Jego świadectwa - http://archidiecezja.lodz.pl/new/?news_id=ca5f6c36c967c88d3b2c6bd702505925 .

Co do tego ,że jeśli poprosicie to będzie Wam dane..
zależy jak się prosi i czy widzi się wolę Bożą.
Czasami,by Bóg nas wysłuchał,potrzeba umieć wyciągnąć łapę i poprosić o pomoc, czasami trzeba długo czekać,czasami prosimy o rzeczy,które nie są zgodne z Wolą Bożą,mimo iż wydają nam się dobre.

Dobra,to tyle.
Pozdrawiam,dobrego weekendu.
Pani Aniu - obiecuję modlitwę +

Mati pisze...

@ Anna K.: tak, tak od czasu tej historii z Hiobem Bóg bardzo się zmienił i na szczęście wydoroślał... :)

Inna rzecz, że takich, którzy BEZGRANICZNIE mu ufają to ja zbyt wielu nie znam. Może są tacy, którzy próbują ufać, albo wierzą, że ufają.

Ja tam lubię czytać twoje komentarze. Układają się w jakąś historię. A w końcu wszyscy jesteśmy trochę szaleni, czyż nie ? Pozdrawiam wszystkich.

Anonimowy pisze...

Skromne normalne, proste życie z kimś bliskim, Aniu to jest luksus. Zwykle dowiązane są w pakiecie trudności, jak nie brak pracy, to choroba, jak nie własne to bliskich, albo zwyczajnie brak tychże bliskich. Ma się tylko swoje kłopoty i nikogo komu można by o nich z pełnym zaufaniem opowiedzieć.
Albo masz kombinację alpejską, chorych bliskich bez pracy i w długach.
Ja mam wersję życia light, głodu nie cierpię, chorobę mam lekką, bliskości mężczyzny i czułości tyle ile mi się w okazjonalnych życzeniach i buziakach od kolegów z pracy dostaje. Lat wciąż niezmiennie tyle co Ty.
Optymistyczne jest to że wciąż żyję, a to nie jest takie oczywiste bo ciągoty przeciwne mam momentami potężne. Patrzę sobie na ludzi, na świat, niezbyt dobrze widząc,bo mi taki mały detal przeszkadza i jedno co widzę na pewno ,że tutaj ludzie są szczęśliwi pomimo. Zawsze tylko o tyle o ile potrafią być szczęśliwi pomimo zdarzających się im trudności, nieszczęść.
Można się samemu uziemić czekając na deszcz na pustyni żeby hodować orchidee.
Przyjmij że jest jak jest. Jak Bóg da kogoś to da.Jak nie da to zostanie jak jest. Przestań zawieszać się w myśleniu na odległym nieosiągalnym bo tracisz z oczu bliskie i dostępne.
Może nowy Papież coś zmieni, a może nie.
Dobra wiadomość to ta że życie tu się wreszcie kończy i to może już za chwilę.

Chcesz bajek w rodzaju, żyli długo i szczęśliwie i nie mieli kłopotów bo Bóg jest dobry i ich kocha.
Bóg jest dobry, a kłopoty się zdarzają. O miłości, radości, pokoju, o tym jak do tego dążyć i jak się o nie starać słyszę w kościele nieustannie.
Mało tego słyszę wciąż że Bóg mnie kocha. Jak mam lepszy moment to udaje mi się w to uwierzyć. Ludzi często wnerwiam.
Na marginesie, to jest ten sam kościół w którym były chrzczone Twoje dzieci.
Co by dla nich oznaczał Twój kolejny związek, nowe małżeństwo nowe dziecko?

Anonimowy pisze...

A po namyśle dodam, że jestem jak zwykle brutalna i bez serca. Nie czytaj i przejmuj się tym co tuż wyżej.
Poczytaj co pisze Dale Carnegie "Jak przestać się martwić i zacząć żyć"
Historie, morały, porady praktyczne. Było mi źle a potem już wszystko się ułożyło bo....

Każdy może pisać co chce, ale nie zawsze wszystkim wychodzi to na dobre.
Anka, przepraszam jeśli zabolało.
Nie chodzi o to żeby bolało, chodzi o to żeby dotarło i wybiło cegłę w ścianie, niech Ci się światła trochę słonecznego przebije.

Anna K. pisze...

Dziękuję za wszystkie dobre słowa i linki, polecane książki i inne rzeczy. :)
Zapoznam się.

Mnie nie chodzi o życie bez kłopotów. Życie, do którego odwołuję się przed moim "obozem koncentracyjnym", to życie pełne kłopotów. A jednak szczęśliwe i jedyne, jakie miałam, gdzie czułam się normalnie. Po prostu normalnie, sobą itp. Chciałabym znów kiedyś tak się poczuć.

Oczywiście nie zasypuję gruszek w popiele i coś tam robię, nie czekam biernie itp. Natomiast mam cały czas poczucie życia w jakimś "nieswoim matriksie".

No zobaczymy, co z tym dalej będzie.

Na blogi tego typu wchodzę po jakąś nadzieję, żeby przetrwać ten czas "aż skończy się wojna i otworzą się bramy obozu". Z tą nadzieją jest różnie, bo niestety większość tekstów nawet jeżeli mówi o miłości Bożej, to to są tylko słowa (typu: Bóg cię kocha, Bóg za ciebie umarł itp.), a nie ma jakichś właśnie historii, konkretów, punktów zaczepienia. A te historie miałyby taki wydźwięk, że jak komuś się zdarzyły, to łatwiej jest myśleć, że i mnie też. Myślę, że nie tylko ja tak mam, ale też i inni i chętnie by o Bogu dowiedzieli się czegoś konkretnego i krzepiącego.

Na tę chwilę to już u mnie nie istnieje ten dylemat, co miałam, że jak stworzę nowy związek, to zero Eucharystii. Jestem już lata świetlne od takich myśli. Ja już wiem, że i tak bym podchodziła po Eucharystię, bo nikt mi nie może jej zabronić. Ujmuję się po prostu za tym, że jest ta niesprawiedliwość w Kościele wobec milionów ludzi (rozwiedzionych). Mianowicie Kościół proponuje im 3 wyjścia i wszystkie oparte na kłamstwie. A kto jest ojcem kłamstwa, to każdy wie.
Te 3 wyjścia to:
1) udawanie, że od początku małżeństwo było nieważne (poza przypadkami, że rzeczywiście takie było, ale takich jest promil)
2) udawanie, że z ukochanym mężczyzną jest się tylko jak sąsiedzi, sublokatorzy, brat i siostra, a przecież nie jest się
3) udawanie, że bycie samotną to oznacza "bycie w małżeństwie", kiedy każdy wie, że małżeństwo to związek 2 ludzi, którzy są razem, a nie pojedyncza osoba, od dekady sama, kropka.

Jak te kłamstwa nie znikną, to nie będzie dobrze w Kosciele, tak uważam i to mi leży na sercu. Faktycznie, może nowy papież coś zmieni.

Ja natomiast już jestem poza tymi dylematami. Nie wiem po prostu co można zrobić, żeby żyć spokojnie i czekać na ten "happy end", w który się wierzy, tak jak dziecko wierzy dobremu tacie. :))) Ja tak wierzę. Bo nie przyjmuję do wiadomosci, że dobry tata by patrzył jak hitlerowcy ile zniosę. To nie byłby dobry tata (abba).

Tylko nie umiem w międzyczasie żyć spokojnie, bez tego ciężaru na sercu i bez tych wszystkich dziwnych uczuć, że jestem w nieswoim życiu i bez jakiegoś przytłoczenia.

No, ale może znajdę jakieś poszlaki co mogę zrobić. Może w Waszych książkach i linkach. :)

Co do o. Szustaka, to ja trochę zawiodłam się. Jak ktoś chce, niech przeczyta mój wpis pod "Zakochany skazaniec odc. 1" na dominikanie.pl.

Pozdrawiam i dziękuję wszystkim.

Anna K. pisze...

Przed chwilą wkleiłam odpowiedź na Wasze wsystkie wpisy, za które ogromnie dziękuję.

Widziałam tę odpowiedź a potem znikła. Szkoda, pewnie coś w niej było nie tak z punktu widzenia bloga. Może to, co pisałam o swoich nadziejach związanych z nowym papieżem i sprawą rozwiedzionych? Nie wiem.

Piszę więc ten wpis na tej zasadzie, żebyście wiedzieli, że jak znowu zniknie, to że napisałam coś w odpowiedzi do Was i podziękowałam.

No nic, wkleiłam go jeszcze raz, a teraz wpisuję to ponowne podziękowanie.

Wszystkiego dobrego dla Was!

Unknown pisze...

"Na blogi tego typu wchodzę po jakąś nadzieję, żeby przetrwać ten czas "aż skończy się wojna i otworzą się bramy obozu". "

Ale to nie tu droga.
Rozumiem,że szuka Pani pocieszenia duchowego,Bóg je daje.
Po co szukać na jakiś blogach gdzie [bez urazy;) ] są tylko ochłapy tego wszystkiego co Bóg może Pani powiedzieć.
Wystarczy Biblia,Ona przewyższa wszystkie nauki,mądrości.
Aby móc odnajdywać Chrystusa tu i teraz w codziennym życiu trzeba znać Go,a nieznajomość Pisma jest nieznajomością Chrystusa.
Nigdzie nie ma pełniejszej nadziei niż w Piśmie Świętym,nigdzie.
[http://www.youtube.com/watch?v=yHxF5qI828c] genialna konferencja o tym,czym jest Biblia.

Dobrego!.

Anna K. pisze...

Ja szukam wszędzie, gdzie się da.

W Piśmie Świętym przede wszystkim - dlatego tak niepokoi mnie, że na wielu blogach nie pokazuje się pełni Ewangelicznego Jezusa oraz Ojca, o którym mówił, tylko pokazuje się jednostronność (Bóg = zsyłanie cierpienia).

Dzięki za linka.

Na razie nie będę pisać i sprawdzać tego bloga. pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

cytat Anny K.
"Ja już wiem, że i tak bym podchodziła po Eucharystię, bo nikt mi nie może jej zabronić. Ujmuję się po prostu za tym, że jest ta niesprawiedliwość w Kościele wobec milionów ludzi (rozwiedzionych). Mianowicie Kościół proponuje im 3 wyjścia i wszystkie oparte na kłamstwie. A kto jest ojcem kłamstwa, to każdy wie.
Te 3 wyjścia to:
1) udawanie, że od początku małżeństwo było nieważne (poza przypadkami, że rzeczywiście takie było, ale takich jest promil)
2) udawanie, że z ukochanym mężczyzną jest się tylko jak sąsiedzi, sublokatorzy, brat i siostra, a przecież nie jest się
3) udawanie, że bycie samotną to oznacza "bycie w małżeństwie", kiedy każdy wie, że małżeństwo to związek 2 ludzi, którzy są razem, a nie pojedyncza osoba, od dekady sama, kropka."


po przeczytaniu: SZOK, że tak możesz myśleć

wg mnie takim myśleniem ZAMYKASZ swoje serce na łaskę

"Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje" (Łk 9, 23)

Anonimowy pisze...

przeczytałam przed chwilą słowa, które są bardzo trafne, więc przytaczam ku refleksji:

Jak nie masz palca, to nie zastanawiasz się całymi dniami nad tym, jak by to było go mieć. Po prostu żyjesz bez niego, a pozostałe masz bardziej wygimnastykowane.

Pozdrawiam

Anna K. pisze...

@ Anonimowy nr 1 - niestety to nie ma nic wspólnego z Jezusem, bo tych opcji, które przewiduje Kościół dla rozwiedzionych, wszystkie bez wyjątku oparte na kłamstwie, nie wymyślił Jezus, tylko ludzie.

Nic nie poradzę na to, że takie opcje oparte na na fałszu nazwałam, bo takie one są. Ja ich nie wymyśliłam. Co więcej, wielokrotnie, przy sakramentach i innych okazjach wyrzekałam się ojca kłamstwa i wszystkiego, co się z tym wiąże, więc jestem tu konsekwentna.

Dodam jeszcze, że dodatkowo opcje takie przewidziane są tylko dla świeckich, bo dla księży porzucających kapłaństwo purpuraci przewidzieli akurat opcje pozwalające na zgodność z prawdą i nie odbierające im sakramentów.

A więc, nic nie poradzę na to, że te pomysły dla rozwiedzionych obok Jezusa nawet nie leżały.

@ Anonimowy nr 2 - kompletnie chybiona analogia, niemająca nic wspólnego z moją sytuacją (oraz z sytuacją innych porzuconych).

Bardziej trafna jest analogia z tym obozem koncentracyjnym po normalnym życiu. Pytanie brzmi czy więzień obozu ma prawo modlić się o to, że obóz skończy się i wierzyć, że tak, i że będzie miał jeszcze podobne życie, np. dom i rodzinę, do tego, które kiedyś utracił, nawet jeżeli nie to samo, nie z tymi samymi osobami, bo odeszły. Pytanie czy ma prawo, czy ma raczej pogodzić się z tym, że nic go nie czeka prócz tego obozu i przyzwyczaić do tych pasiaków i chodaków i zimna i wszy itp. i myśleć, że do końca życia to będzie jego rzeczywistość, i że jest ona fajna. No bo w sumie, żyje, tego ziemniaka czasem zje, ma towarzyszy niedoli itp. Może niech się przyzwyczaja, czemu nie, skoro tak mu mówią zadowoleni, syci, itp. ludzie, którzy nie są w jego położeniu.

Na tym kończę, bo na te tematy to już dyskutowałam na blogach milion razy i wiem, że to jest niekończący się temat.

Chodziło mi tylko o krzepiące historie, że przypomnę. Postulat zgłoszony, wycofuję się. Pozdrawiam wszystkich.

Anonimowy pisze...

Anno K. bardzo Tobie współczuję, moim zdaniem potrzebujesz bardzo terapii od lat zapewne krecisz się w kółko, mąż chyba nie był idealny skoro odszedł, nowego faceta jak nie było tak nie ma a wszystkiemu winny Kościół bo nie pozwala na nazwijmy to pseudo małżeństwa osób rozwiedzinych i Kościół kłamie Twoim zdaniem. ja bardzo Tobie współczuję Twoje rozumowanie jest już dla mnie z lekka paraonoiczne Czemu Kościół,że jesteś samotna, czy co? A Ty niczym nie zawiniłaś? Zanim rzucisz kolejny kamień zatanów się nad tym co piszesz w ilościach hurtowych. Też staram się za Ciebie modlić.Bardzo mi Ciebie żal, chyba jesteś już na max pogubiona współczuję............

ana.s pisze...

Czas przestać biadolić jaka to ja biedna Anno K.
Jest mi smutno bo jest fatalnie jest fatalnie bo jest mi smutno. Im szybciej przerwie się ten stan tym szybciej staję się wolna. Wolna od poczucia winy krzywdy gniewu smutku. Nazwanie po imieniu zranień, które mnie zamknęły na wszelkie dobro, oswojenie CIENI otworzyło mnie na szukanie pomocy. Ratunek przyszedł przez nie doceniany przeze mnie Sakrament Pokuty.Nigdy nie należałam do ludzi wierzących zawsze zbuntowana pyszna zawsze uciekająca przed samą sobą byle nie spotkać się z CIENIAMI. Dopiero kiedy staje się nad przepaścią i masz dwa wyjścia skoczyć lub wrócić i zmienić życie bez owijania manipulacji stawiania warunków a przede wszystkim uznaniem własnej bezsilności. Stojąc na Mszy Świętej tuż przed spowiedzią usłyszałam słowa Pisma Św "NIE MOŻNA DWOM PANOM SŁUŻYĆ, NIE MOŻNA SŁUŻYĆ BOGU I MAMONIE..." i poszłam do spowiedzi i dzisiaj wierzę w Boga również dotarło do mnie fundamentem mojego życia ma być Prawda zawarta w PIŚMIE ŚW. Nie chcę mówić P.Jezu kocham Cię ale wiesz to mi nie pasuje można by to czy tamto zmienić - bo to wprowadza chaos.
Anno zrozumiałam z Twoich wpisów,że jesteś po rozwodzie samotna zastanawiam się dlaczego nie korzystasz z Sakramentów nie przyjmujesz P.Jezusa w Komunii ŚW przecież nie jest grzechem stan w którym jesteś.Pozdrawiam


Anonimowy pisze...

" Bóg wiedział, że tak będzie dobrze dla mojej duszy, i dlatego tak właśnie się stało. Ponieważ wśród wszystkiego, co Bóg czyni, nie ma nic bezsensownego, wręcz przeciwnie, wszystko ma swój sens i cel.
Tak więc w największej niedoli nie należy tracić nadziei, wszystko bowiem jest poddane Bożej Opatrzności i służy Jego zamiarom"

Aniu K.
Czy Twoim zdaniem, ten fragment nie jest krzepiący? :)
Choć faktycznie, możesz nie rozumieć...(jesteś na etapie oczekiwania bajek)
Z pewnością, Twoje pytania do Boga mogą być innego rodzaju niż- co mam zrobić aby moja dusza stała sie pokorną...
Więc pewnie, i odpowiedzi Boga mogą być dla Ciebie inne, na pytania które zadajesz. (jeśli zadajesz, bo być może kręcisz się tylko wokół własnego pępka- spełnienia bliżej nieokreślonego marzenia- nierealnego tu na ziemi- maksymalnego dobrobytu-wszystkiego-zaspokojenia wszystkich swoich potrzeb)
http://www.youtube.com/watch?v=9uIA5LZoRmM




Anna K. pisze...

Widzę, że niektórzy nieźle sobie na mnie używają. W swoim sumieniu sami za to odpowiecie.

Chcę tylko sprostować - jeżeli odnosicie się do moich wpisów, to czytajcie je, proszę, ze zrozumieniem.

Ja zawsze rozgraniczam moją własną historię od tego, co OBIEKTYWNIE złego istnieje w Kościele.

Co ja robię i co dalej zrobię ze swoim życiem to jedno, a to, co Kościół proponuje takim jak ja (których jest miliony) i jak mnie Kościół postrzega, to drugie.

Czasem na konkretnym przykładzie łatwiej jest zobrazować mechanizmy niesprawiedliwych przepisów kościelnych, więc momentami używałam własnego przykładu.

Miałam jednak nadzieję, że osoby czytające bloga są inteligentne i będą potrafiły to zrozumieć i rozgraniczyć.

Jeżeli chodzi o jakąś odpowiedzialność Kościoła za moją samotność czy jakiś wpływ Kościoła na moją samotność, to owszem, on istnieje, tyle że jest on absolutnie niemierzalny: chodziloby o to, że PODŚWIADOMIE zamknięcie komuś (np. mnie) drogi do Eucharystii, jeżeli założy drugą rodzinę, może być dla danej osoby blokadą na bardzo głębokim poziomie.

Jak wspomniałam, nie mam jak udowodnić na ile to wpieranie mi przez Kościół latami, że jak założę nową rodzinę to "odejdę od Jezusa", "będę żyła w grzechu", "nie dostanę Eucharystii i innych sakramentów" itp. na mnie wpływa.

"Na rozum", po wielu latach, uwolniłam się na chwilę obecną od tego myślenia i zrozumiałam, że Jezus by mi Eucharystii nie odbierał, i że Jezus nie akceptuje tych trzech opcji, które proponuje Kościół, a które są oparte na kłamstwie. Widać to gołym okiem, wystarczy poczytać Ewangelię, że Jezus taki nie jest.

Mam nadzieję, że nie tylko "na głowę" to zrozumiałam, ale również gdzieś głęboko w podświadomości też, i że jest to prawdziwe uwolnienie, a w ślad za nim pójdą dobre rzeczy w moim życiu.

Dlatego, jeżeli piszę, że fajnie byłoby przeczytać na blogu krzepiącą historię, to mam na myśli swoją obecną sytuację OSOBISTĄ, w której potrzebuję pokrzepienia i wiary, żę będzie dobrze, a nie swoją sytuację w kontekście Kościoła.

Kościół ze swoimi praktykami to jedno, a ja to drugie.

Przy czym, uważam, że postulowania "Eucharystii dla wszystkich, którzy nikogo nie krzywdzą" nigdy za wiele, więc to robię - póki mogę to robić ze swojej pozycji osoby samotnej, bo jak założę drugą rodzinę (a mam na to nadzieję!!!), to już mój głos nie będzie tak samo odbierany.

Właśnie teraz mam szansę jak najwięcej zrobić dla osób rozwiedzionych w Kościele, a szantażowanych brakiem Eucharystii, jeżeli założą nową rodzinę, więc to robię. Zawsze warto coś dobrego zrobić i uświadamiać ludzi, póki się ma taką możliwość.

Piszę w tym duchu na blogach od lat, że mam nadzieję, że Kościół, pod natchnieniem Ducha Św., te okrutne prawa zmieni - no i proszę, kto wie, może i właśnie Duch Św. tak zadziałał, że papież abdykował i teraz przyjdzie drugi papież, który to zmieni?

Ciekawe, co będziecie wtedy myśleli i pisali.

A więc, zobaczymy.

Dziękuję wszystkim za modlitwy.

Mam nadzieję, że wszystko wyjaśniłam. Teraz mam zamiar już dłuuuugo nie zaglądać tutaj, więc piszcie sobie między sobą, a nie do mnie, bo nie będę odpowiadać.

Anna K. pisze...

PS. co do fragmentu zacytowanego czy nie jest krzepiący, odpowiem: i jest i nie jest. Daje pokrzepienie na TRWANIE w cierpieniu, owszem, ale nie daje pokrzepienia, że to cierpienie się skończy, i że Bóg nie chce, żeby Jego dziecko cierpiało. A teraz wyłączam się i pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Aniu K. Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
Myślałam, że oczekujesz bajki, to linka podesłałam. :) (przyznaj, ze śmieszny:) Ja również bardzo lubię bajki czasami. Polecam inne Króla Juliana.
Przepraszam Cię jeśli odebrałaś moje wpisy jako "używanie sobie na Tobie" Moje sumienie podpowiedziało mi że mam właśnie Ci odpisać tak, żeby dotknęło. Więc jak mam odpowiedzieć za to teraz?
Cierpienie skończy się. Bóg nie może chcieć cierpienia.
Przytulam i pozdrawiam.

isia pisze...

"Jest przyjęciem za rzecz niepodważalną przeświadczenia, że chce On dla nas tylko dobra i zawsze dobra; że nigdy nas nie wykorzysta, nigdy nie zdradzi, nigdy nie postawi ponad nami jakieś innej rzeczywistości czy wartości; że wszystko, co się dzieje, o co Bóg prosi, wszystkie przykazania, które nam zostawił i wszystkie propozycje, jakie nieustannie nam składa, są zawsze i bez cienia wątpliwości wyrazem Jego miłości i troski o nas; że nie warto nigdy zwątpić w to, iż jest po naszej stronie i niczego, poza złem, nie chce nam zabrać. Wierzysz w to?" o. Adam Szustak OP
z książki Nocny Złodziej

Soup pisze...

Właśnie nadrabiam zaległości, gdzieś tak od wpisu ostatniego "Pomarańczowego Rzymu". A tu pod tym wpisem... czasem człowiek musi inaczej się udusi... zostawię tylko jedno (długie;)) zdanie:

Nie wiem jeszcze jak długo to wszystko potrwa, wiem tylko że lepiej nie będzie nigdy, no chyba że cud i tylko ufność że to wszystko jest "po coś", że Opatrzność czuwa, pozwala dźwigać pewną ilość cierpienia, którego na ludzki rozum czasem nie sposób ponieść...

Prześlij komentarz