sobota, 6 lipca 2013

Mistycyzm wyklucza krytycyzm

Dominikański mistrz wiedział, że jego słowa wydadzą się szaleństwem. On jednak musiał mówić, choćby go nikt nie rozumiał. Musiał głosić, choćby nie miał żadnego słuchacza.












Plac zabaw. Chłopczyk (ok. 4-5 lat) huśta się na huśtawce. Nagle przychodzi dziewczynka (5-6 lat) i nakazuje mu natychmiast zejść, żeby ona mogła się pohuśtać. Chłopczyk schodzi, patrzy na nią i mówi:
- Teraz ci coś powiem.
- Co? – odpowiada dziewczynka.
- To będzie straszne, ale zrobię to za to, że mnie zrzuciłaś.
- No co? - Pyta zaciekawiona.
- Święty Mikołaj nie istnieje, a rodzice cię okłamywali!

Dziewczynka w płacz.

Przyznam, że nikt w tak brutalny sposób nie wprowadził mnie w dorosłość, ale niemal dwadzieścia lat temu miałem poczucie, że Kościół mnie okłamał. Załamał się mój świat i nie umiałem znaleźć pomocy. O istnieniu Boga byłem wprawdzie przekonany, ale coraz mniej potrafiłem odnaleźć Go w Kościele.

Nie rozumiałem tych śpiewów, kazań, tłumnych procesji, litanii. Tęskniłem za tajemnicą, jakimś rodzajem mgliście pojętej duchowości, o której  tyle słyszałem, ale nie doświadczyłem.

Garściami łapałem ten świat, ale mimo wielu wysiłków w żaden sposób mnie on nie zaspokajał. Zamiast poczucia spełnienia pojawiała się coraz większa pustka.

Wrodzona aspołeczność sprawiała, że nie potrafiłem odnaleźć się w żadnej wspólnocie. Przez chwilę byłem ministrantem, ale szybko mnie wyrzucono, więc zaniepokojeni o religijne wychowanie syna rodzice zaczęli wymyślać różne podchody. Może oaza? Grupa modlitwy nad biblią? Przyjdź, zobacz. Byłem, widziałem i wracałem coraz bardziej przygnębiony. Poczucie niedopasowania jedynie narastało.

Od zawsze uważałem, że uczenie może być przyjemne, a nauka stanowi wartość jednak szkolne struktury zaczynały coraz bardziej uwierać. Pogłębiała się szkolna trauma. Dzienniki, dzwonki, zapach pasty do butów na korytarzach, uczenie się na czas, zdobywanie wiedzy przez zapamiętywanie licznych regułek, wzorów i wierszyków. Szkoła zaczęła kojarzyć się ze stratą czasu i nudą, szybko więc wymyśliłem w jaki sposób można ją sprytnie ominąć. Nie potrafiłem uczyć się dużo, chciałem się uczyć mądrze. Zauważyłem, że aby zostać klasyfikowany wystarczy nie przekroczyć pięćdziesięciu procent nieobecności i postarać się o kilka pozytywnych ocen, a resztę czasu można wykorzystać na ciekawsze zajęcia. Koleżanka zaczęła wpisywać mi zwolnienia, więc kilkaset godzin opuszczonych w ciągu roku było usprawiedliwianych i z punktu widzenia prawa nie można było mi nic zarzucić. Nieobecność zawsze była podwójna, gdyż kolega ze szkolnej ławy miał wolne mieszkanie, w którym mieliśmy przyjazną bazę. Dzisiaj jest cenionym menadżerem piłkarskim z certyfikatem FIFA i UEFA.

Nie mam pojęcia w jaki sposób rodzice to przeżyli, ale dziś wiem, że ten okres życia był mi niezwykle potrzebny. Jestem przekonany, że w innym wypadku nie mógłbym być zakonnikiem.

Pewnego dnia stanąłem w bibliotece przez działem: „Religie i duchowość”. W oczy rzuciła się gruba książka o człowieku, który mieszkał w Indii i twierdził, że jest inkarnacją jedynego Boga, który w historii miał objawiać się jako Budda, Kriszna i Jezus. Mężczyzna w bujną fryzurą zaintrygował, zacząłem czytać jego dzieła. Szybko jednak okazało się, że teksty, które na początku wydawały się nastolatkowi inspirujące: „trzeba podążać za swoim sercem”, „jeśli bardzo czegoś pragniesz cały wszechświat będzie ci sprzyjał” – okazały się puste. I gdy po raz kolejny usłyszałem landrynkowe opowieści o „uścisku miłości”, „równości wszystkich religii” i „jedności z wszechświatem” poczułem jakby ktoś traktował mnie jak przedszkolaka. Tego typu mądrości zamiast karmić, zaczęły coraz bardziej irytować banalnymi mądrościami w stylu: słońce wschodzi i zachodzi, jak deszcz pada robią się kałuże lub jedni ludzie będą nas kochać - inni nie.

Szukałem dalej natrafiając na buddyzm zen, który zachwycił prostotą, koanami, minimalistyczną sztuką oraz nie spotykanym wcześniej stylem wyrażającym się w enigmatyczności języka. Było coś jeszcze, zen zachęcał do osobistego doświadczenia. I tu właśnie usłyszałem o pewnym niemieckim dominikaninie, który był bardzo „buddyjski”.

Nazywał się Eckhart z Hochheim.

Z jego tekstów niewiele zrozumiałem, ale mimo to byłem tym zafascynowany. O tajemnicy Boga pisał językiem, którego nigdy wcześniej nie spotkałem. Przekraczał schematy myślowe i konwencje, fascynował paradoksami, które odnalazłem także w Ewangelii. Wyrzec się siebie, żeby siebie zyskać, umrzeć, aby się narodzić, a nawet doświadczyć grzechu, aby wiedzieć czym jest wyzwolenie i miłosierdzie.

Dziwnie pochwycił mnie Bóg, a Mistrz Eckhart niewątpliwie miał w tym swój udział.

Wspomnienia odżyły, kiedy kilkanaście dni temu wydawnictwo „W drodze” przysłało pierwszy tom świeżo wydanej książki dominikańskiego mistrza: „Dzieła wszystkie”.

***

Mistykę można krótko określić jako mądrość i wiedzę, ale pochodzącą z doświadczenia Boga. Nie jest to wiedza wyczytana z książek, ale wiedza nabyta w relacji osobowej z Bogiem. To jest istota, natomiast różne zjawiska jakie mogą towarzyszyć mistyce i mistykom są czymś drugorzędnym. (o. Jerzy Wiesław Gogola OCD)


Centralna myśl wokół której obracało się nauczanie Mistrza Eckharta, nie jest idea filozoficzna lecz mówi o podstawowym doświadczeniu życia: narodzenie Boga w duszy.

Dominikanin chcąc wyrazić swoje wewnętrzne doświadczenie Boga w kategoriach filozofii scholastycznej, stanął przed trudnością odczuwaną przez mistyków wszystkich czasów: niemożności wyrażenia tego, co niewyrażalne. Miał świadomość, że jego najgłębsze doświadczenie jest w gruncie rzeczy nieprzekazywalne i z nikim nie może się z nim podzielić, gdyż dotyczy tylko Boga i jego – nikogo poza tym. To, co się dokonało między nim a Bogiem, stanowi jego bogactwo i najwyższe szczęście, przy którym wszystko inne wydaje się być pozbawione znaczenia. Ale skazuje go to zarazem na wewnętrzną samotność, na duchową izolację wyobcowującą go z całego świata.

Posłuszeństwo było jego ofiarą, która nabrała cech prawdziwego dramatu. Związane ono było z jego szczególnym osobistym powołaniem, ze świadomością, że od niego Bóg wymaga więcej niż od innych. W tym posłuszeństwie Eckhart przejawia autentyczne cechy starotestamentalnego proroka. Prawda, która w swym doświadczeniu poznał, miała siłę tak zniewalająca, a radość rodząca z niej była tak ogromna, że Eckhart nie mógł się im oprzeć. Musiał to doświadczalne poznanie nie tylko przyjąć, ale nim się dzielić.


Gdyby Bóg mógł zstąpić z drogi prawdy, pozostałbym wierny prawdzie i opuściłbym Boga.
Mistrz Eckhart


Będąc mistrzem teologii (dzisiejszy odpowiednik profesora uniwersyteckiego), mając zaprawę w ścisłym i trzeźwym myśleniu scholastycznym, musiał zdawać sobie sprawę z jakim zdziwieniem i zgorszeniem wielu będzie reagować na patos i paradoksalny charakter jego sformułowań. Wiedział, że wydadzą się one szaleństwem. To go nie powstrzymało. On musiał mówić, choćby go nikt nie rozumiał. Musiał głosić, choćby nie miał żadnego słuchacza.

Inaczej, niż jego dominikański współbrat Tomasz z Akwinu, który dotarł w swym poznaniu i doświadczeniu Boga do granicy, która wydawała mu się nieprzekraczalna dla ludzkiego języka, zatrzymał się i przestał pisać. Eckhart przeciwnie, usiłował wypowiedzieć to, co niewyrażalne.


***
Praktycznym następstwem zjednoczenia z Bogiem było bezwzględne poddanie się woli Bożej, wyrażające się  w całkowitej rezygnacji z własnych pragnień, celów i dążeń, a przede wszystkim z własnej woli. Mówił o obrazach, które należy wyrzucić, aż do ostatniego (tu występuje słynny eckhartowski paradoks) - do pełnego zjednoczenia się z Bogiem należy wyrzec się Boga, ze względu na Niego samego.


Człowiek w tym samym stopniu jest panem siebie samego, w jakim gotów jest się siebie wyrzec.


Powołanie do całkowitej wolności w Bogu, Eckhart uważał za szczególne wybranie i dar. Rezygnując z siebie człowiek łączy się całkowicie z Bożą wolą uzyskując wolność niepojętą. Taką wolność, jakiej ten świat nigdy nie będzie w stanie dać.


***
Pod koniec życia cierpienie Eckharta przyjęło formę wewnętrznej izolacji, niezrozumienia i poczucia osamotnienia. Pod jego adresem padły najcięższe oskarżenia. A mimo to wciąż twierdził, że jest bezgranicznie szczęśliwy, że mistycyzm wyklucza krytycyzm, a wszystko jest takie jak być powinno. Bóg wie lepiej – nawet kiedy staję się bezsilny i wydaje się, że ginę.

Droga dominikańskiego mistrza to oczywiście nie droga dla każdego, lecz pewien ideał w zaufaniu Chrystusowi.


Nauczanie Eckharta zawiera się w takim rodzaju modlitwy, że o nic już Boga nie proszę, tylko za wszystko dziękuję. On wie lepiej czego mi potrzeba.


Wykorzystałem fragmenty książki Mistrza Eckharta "Dzieła wszystkie"
wyd. „W drodze”, tłumaczenie Wiesław Szymona OP



Schola dominikańska "Tylko w Bogu" muz. Dawid Kusz OP



20 komentarzy:

Maria pisze...

Ojcze,
bardzo dziękuję za ten tekst. Dlaczego tak rzadko pisze Ojciec w ten sposób? :-) Jak ogarnąć nieogarnione??? Może przez całe życie wystarczy za tym iść???

Anonimowy pisze...

Nie rozumiem tego zdania (chętnie poczytam Ojca i/lub Wasze wytłumaczenie): "Gdyby Bóg mógł zstąpić z drogi prawdy, pozostałbym wierny prawdzie i opuściłbym Boga." Zaskoczyło mnie ono, tym bardziej, że ostatnio zastanawiam się nad zupełnie innym zdaniem "Jeśli miałbym wybrać pomiędzy Chrystusem a prawdą, wybrałbym Chrystusa" (Dostojewski). Nie wiem, w którym zdaniu jest większa pokusa lub większy fałsz. Wydaje mi się, że nawet gdyby wszystko w co wierzę (m.in. w sensie katolickim), okazałoby się nieprawdą, to i tak nadal wierzyłabym w Jezusa (a raczej Jezusowi).

Niewiedząca:) pisze...

Anonimowy: Wydaje mi się że to jest takie "koło zamknięte". Bóg jest Prawdą, więc jeśli wybieramy Prawdę, Jego wybieramy, a jeśli Jego to Prawdę. To tak jak z wykolejonym kołem (przepraszam za porównanie, ale innego na razie nie wymyśliłam;)). Jeśli w pewnym momencie obrotu koło spadnie z szyny, nie rozleci się przy tym na części tylko wyleci całe. Tak samo z Bogiem - jeśli zboczy Prawda jakby podąży za Nim.
Pewnie się mylę, bo z Panem Bogiem nigdy nic nie wiadomo:). A każdy człek może rozumieć to/te zdanie/zdania inaczej (łącznie z autorami).

Cortez pisze...

Zdanie o prawdzie - typowo dominikańskie i "eckhartowski paradoks". Bóg = Prawda.

Cortez pisze...

Eckhart chce pokazać, że nie wybiera Boga bo mu tak wygodnie, ale ponieważ jest on prawdziwy. Podzielam ojca fascynację tym człowiekiem. Dzięki za tekst.

basiek pisze...

Trudne to o nic Pana Boga nie prosić tylko Mu dziękować za wszystko co nas spotyka, a tak w ogóle to piękny ten Ojca wpis, czyta się jak nic. Każdy z nas chyba przez większość swojego życia szuka swojego miejsca w tym naszym świecie, spotykając co róż to nowe osoby które również coś pozytywnego wnoszą w nasze życie. Dziwne dla mnie jest to np. że jeszcze nie tak dawno uważałam że jakoś nie ciągnie mnie do żadnej wspólnoty, działającej przy kościele że wolę sama w skupieniu się pomodlić, jednak coś się zmieniło w moim myśleniu, czegoś szukałam sama nie wiem czego i proszę sama dobrowolnie poszłam jeden raz na spotkanie i zostałam, bo uznałam że potrzebuje czegoś więcej by bardziej rozwijać swoją wiarę i tak zwyczajnie jestem z siebie dumna za ten krok do przodu i za moją odwagę, bez chwalenia się oczywiście :) Pozdrawiam

aga pisze...

a mnie "wkurzają" te wszystkie teksty typu:
-rozwijać swoją wiarę
-wspinać się na wyżyny
-rozwijać się duchowo
-zdobywać kolejne stopnie duchowego rozwoju
itp.
wkurzają mnie te wszystkie naukowe konferencje dominikańskie (i w Polsce i w Waszyngtonie np.)

Po co to wszystko? Po co dywagować? Po co gadać i roztrząsać?
Po co wydawać środki na te wszystkie pseudonaukowe gadki? Trzeba działać, robić, a nie "teologować".
Wiara jest PROSTA. Prostota to klucz, to droga.
Wierzę w Boga, wierzę Jezusowi i idę za Nim, zawierzając Mu siebie i całe moje życie.

o. Krzysztof pisze...

@Aga: czasem jednak człowiek musi podywagować, poczytać, zobaczyć te naukowe konferencje, żeby dojść do tego o czym piszesz - Bóg jest prosty, nie trzeba tego komplikować :) Pozdrawiam niedzielnie!

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Cenie Ojca wpisy, ze wzgledu na ich elastycznosc.
Szczegolnie, pochwycil mnie tu watek wolnosci. I ta namiastka zcierajacych sie ze soba jakby dwoch rzeczywistosci. Tej po ludzku logicznej, i tej ktora juz sie nie chce w tej logice zmiescic i kieruje sie jakby inna wlasna logika. To jest bardzo fascynujace. Dlatego zbieram kazde okruchy ktore moga mnie do tej innej logiki podprowadzic chociaz troche.
Pierwsza fotografia wydaje mi sie jakos znajoma( ta statua) gdzie ona sie znajduje? Jesli mozna wiedziec.
anonimowy z 20:38
Ja bardzo lubie sobie czasem poeksperymentowac, poprzestawiac sobie celowo cos, zeby zobaczyc co moze z takiego "innego" dzialania wyniknac. I czasem dochodze do bardzo zaskakujacych mnie wnioskow. Uwazam, ze potrzeba wyrywac sie z takiego myslenia schematycznego. Szukac prawdy, a nie trzymac sie tylko sztywno ustalonych "kanonow".
Bog mogacy zstapic z drogi prawdy, nie moglby byc Bogiem. Mnie sie wydaje, ze w tym pierwszym zdaniu ktorego nie zrozumiales, autor wyraznie chcial zaznaczyc scisly zwiazek pomiedzy prawda a Bogiem. Tego Bog nie moglby chyba zrobic...zanegowac samego siebie. Cos jakby utozsamianie prawdy z Bogiem. W drugim zdaniu(Dostojewskiego) zgrzyta mi cos. Jest zupelnie odwrotnie(moim zdaniem) niz w tym pierwszym. Autor, przeciwstawil prawde Bogu

Cortez pisze...

@Szpieg: rozumiem intencję Dostojewskiego, chciał pokazać miłość do Chrystusa - ale stąpał w tym chyba po cieńszej linie niż dominikański mistyk.

Anonimowy pisze...

Ten pomnik to mi przypomina Campo dei Fiori i Giordano Bruno i wiersz Miłosza i to, że podobno całkiem nie został spalony.
Tylko nienaturalny wydaje się w tej perspektywie kolor kwiatów, które przesłaniaja figurę zakapturzunego, a może to nie są kwiaty?
Dziękuję za Mistrza Ekharta, którego coś przeczytałam w odległej licealnej młodości , a potem zapomniałam. Teraz zaintrygowana chętnie wrócę. Na wakacjach czas płynie inaczej, leniwie, mogę przestać gonitwy codziennej i mieć czas na czytanie. Dziękuje Bogu za wakacje i życzę wszystkim dobrych wakacji.

Anonimowy pisze...

Grobowce Atuanu ...
:)

Marta pisze...

czy jak to wszystko doskonale rozumiem, co Ojciec tu pisze, znaczy, że mną coś jest nie halo :)
http://www.youtube.com/watch?v=ZFunhnrCOCI

Paweł pisze...

Nie dziwię się tym, których mistyka nadreńska tak pociąga.

sygnaturka pisze...

Ach, gdyby nie biblioteka... ;)

ika pisze...

Bardzo lubię osobiste historie duchownych- takie wpisy jak Ojca. To pewnego rodzaju świadectwo, a tego- jak twierdzą niektórzy- szczególnie potrzeba. Dla mnie to przykład, że niezbadane są wyroki boskie, że każdy ma inną drogę i warto o tym pamiętać.

Anonimowy pisze...

Gdyby Bóg mógł zstąpić z drogi prawdy, poszedłbym za Bogiem, bo widocznie prawda która znałem nie była prawdą...

Anonimowy pisze...

anonimowy z 10:49
A skąd mógłbyś wiedzieć że poszedłeś za prawdziwą Prawdą ? a nie za swoimi wyobrażeniami o Niej? A może chodziłbyś tak od jednej prawdy do drugiej?
Poszedłbyś? Gdzie? za kim? Kim jest Bóg?

Anonimowy pisze...

gdyby babcia miała wąsy, to by dziadkiem była ;)

Anonimowy pisze...

Wydaje mi się, że nieprzypadkowo w owym zdaniu napisałem słowo Bóg z dużej, a słowo prawda z malej litery.
Za mną długa droga z Bogiem i do Boga, wiele za mną, a wiem, że o wiele więcej przede mną, kiedyś może byłem bardziej ufny w to, że wiem "wszystko" i to co mi wiadomo jest TĄ prawdą, lecz przez lata nie raz doświadczyłem stanu, w którym musiałem porzucić "jedyną prawdę jaką wyznawałem" i pokornie posłuchać "ty pójdź za Mną" i ruszyć na przekór swojej prawdzie za Bogiem.
Z perspektyw czasu wiem, że te pozostawione prawdy były tylko kolejnymi stopniami na schodach do Boga, a gdybym na którymś ze stopni utknął w imię tego, że "ja wiem lepiej gdzie jest prawda, a ty Boże idź swoją drogą"? gdzie był bym teraz, bliżej Boga, czy w złotej klatce swojej prawdy.
Zapytacie pewnie skąd wiem, że jestem bliżej Boga niż kiedyś, nie wiem, wciąż nadsłuchuję Jego głosu i ufam, natomiast wiem na pewno, że nie jestem mądrzejszy od Boga, więc wybór Bóg czy prawda (taka jak ja ją widzę) jest dla mnie prosty, zawsze Bóg :)

dobrej nocy z Bogiem :)

anonimowy z 10:49
czyli E.

Prześlij komentarz