sobota, 5 października 2013

Zwątpienie

Rada afrykańskiego misjonarza















Pewnego zapracowanego i wciąż otoczonego ludźmi księdza zapytali dziennikarze:
- Co ojciec robi, kiedy zdarza się zwątpienie?
- Idę do kaplicy, kładę się krzyżem i nie wychodzę, dopóki mi nie przejdzie – odpowiedział cicho.
- Działa?
- Zawsze.






35 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Oj, jak ja bym chciała być wciąż otoczona ludźmi! Zawsze Ojcom zazdroszczę, że mogą Ojcowie ponarzekać na zabieganie, na nadmiar ludzi. To jest lepsze niż samotność. Ta upokarza.

Anonimowy pisze...

Kasia Sz.
A co jest takiego upokarzającego w samotności? Jeśli chcesz być wciąż otoczona ludźmi, to dbaj o relację z nimi :)
Normalnie, takie lekkie zwątpienia to chyba nie jest rzadkość. Radzić można sobie jakoś różnymi sposobami (Dobra muzyka, ciekawa książka, ładny film, pogadać z dobrym znajomym, wypad w góry itd...) Dwa razy w życiu zdarzyło mi się tak, że nic nie działało. Pozostało pójść do pustej, (bez żadnych gapiów) kaplicy w kościele, położyć się na ziemi, i rozryczeć z bezsilności i zbliżającego się bezsensu. Zadziałało. Może afrykański misjonarz ma rację.

Kasia Sz. pisze...

Sa takie sytuacje, że samo dbanie o relacje nie wystarcza.

Anonimowy pisze...

podobno w Polsce kryzys wiary.... a szukałam dziś takiej pustej kaplicy albo samotnego konta i znaleźc nie mogłam :)

Anonimowy pisze...

A z Bogiem, dbanie o relację z Bogiem?
Co jest upokarzającego w samotności?

Anonimowy pisze...

Konta możesz nie znaleźć, ale kąt, zawsze się jakiś znajdzie ;) Ja nie szukałam. Pałętając sie w swojej bezsilności wlazłam do pierwszego lepszego napotkanego własnie kościoła, i była boczna, zapomniana.

Kasia Sz. pisze...

"Anonimowy z 5 października 2013 z godziny 20:27"

Uważam, że w dobrej samotności czyli takiej kiedy czasowo odpoczywamy od ludzi szukając wytchnienia w dobrej ciszy, w samotnej chwili z książką, w samotnym spacerze nie ma ani niczego złego ani niczego upokarzającego. To tak piszę ogólnie. NATOMIAST w samotności będącej wynikiem braku życzliwych ludzi wokół, braku pracy, braku własnej rodziny upokarzające bywa dla niektórych sam brak tego, przykre traktowanie przez ludzi, którzy dają nam odczuć ten brak. Upokarzające bywają prośby o kontakt, raniące uwagi innych itp.

Relacja z Bogiem nie zastąpi relacji z żywym człowiekiem. Bóg - niewidzialny - może co najwyżej postawić na naszej drodze konkretnego człowieka. Ludzie, którzy żyją w ferworze życia i są otoczeni ludźmi szukają wytchnienia w samotności. I wtedy - często Ojcowie dominikanie - mówiąc z własnej perspektywy czyli tych, których liczba maili, próśb o spotkania przerasta formułują sądy, że tylko relacja z Bogiem da to co dobre, ale czy pomyśleliście o tych, którzy mają inaczej??? Czy dominikanie jakby nagle nie dostawali setki maili, zaproszeń na konferencji, wykłady także mówiliby o tym jak fajnie jest mieć TYLKO relację z Bogiem? Zapewniam, że nie.
Tak łatwo się rzuca hasłami: wyjdź do ludzi, zadbaj o relacje. Jakby to było takie proste i łatwe to ludzie nie cierpieliby na samotność.

Poza tym do relacji z Bogiem nie potrzeba koniecznie samotności. Jest tylko jednym z elementów relacji a nie jej dominantą.

jb pisze...

Samotność Kasiu nie jest straszna, można wtedy odkryć w sobie wiele pięknych stron "siebie", poświęcić czas na stworzenie czegoś, w tej ciszy, w samotności. Moja babcia, gdy malowała swoje najlepsze obrazy, mnie wysyłała do kuzynów, zostawała sama cały miesiąc niekiedy i wychodziło coś absolutnie pieknego.
To prawda, że brak rodziny i przyjaciół jest bolesny, właśnie tego doświadczam, bo jestem samotna zupełnie za granicą. Ale Obecność Pana Boga to w zupełności rekompensuje. Bo Pan Bóg to Realna Osoba i to Osoba bardzo czuła wobec nas. Trzeba z Nim dużo, dużo rozmawiać.
Działa.
Zawsze.
(-;

Anonimowy pisze...

samotność... upokorzenie... zwątpienie...Jezus na krzyżu - obecność w samotności - Bóg wypełnił pustkę samotności- dał nadzieję

Anonimowy pisze...

Kasia Sz.
Relacja (kontakt) z Bogiem, nie jest na "zastępstwo". Cisza i samotność, to najlepsze miejsce żeby pogadać z Bogiem. Ot, tak zwyczajnie (jb, super napisałaś).
Może, dobrze poszukać przyczyny takiego stanu odrzucenia przez innych o którym napisałaś. Często, my sami jesteśmy tego przyczyną. Może zaczynac się, od nieakceptacji siebie samego/siebie samej.
Niekiedy, wcale nie jest tak jak my to sobie wyobrażamy (co do życia innych)
Pozdrawiam i dobrej niedzieli

eStillaMaris pisze...

świetna rada

Kasia Sz. pisze...

Ja nie neguję poszukiwania winy w sobie aczkolwiek z zastrzeżeniem, że jeśli pojawiają się w naszym życiu relacje koleżeńskie raniące czy takie kiedy druga strona lekceważy, obraża, wprowadza dyskomfort to nie ma powodu męczyć się i dać się dołować. Należy szukać tam gdzie można spotkać życzliwych ludzi. A to nie jest takie łatwe. Jak i nie są łatwe inne sprawy.

julek pisze...

Jest samotność z wyboru i samotność z przymusu.
Niektórzy, zwłaszcza tacy, którzy otoczeni są zwykle wianuszkiem przyjaciół, rodziny bądź znajomych, nie zauważają tego.
Samotność z wyboru (babcia malarka) jest pożyteczna i dla pewnych osób (introwertycy) jest wręcz niezbędna do życia.
Samotność z przymusu może zabić.
Poszukiwanie winy jest, ogólnie, ślepym zaułkiem. Jak ci dokucza sumienie, zrób rachunek sumienia, idź do spowiedzi i wypełnij pozostałe warunki.
Jeżeli dokucza ci samotność, powiedz o tym swojemu Bogu. On ciebie kocha taką, jaką jesteś i pomoże ci szybciej, niż myślisz. Tylko uwierz Mu.
On wie o twoich problemach, zanim Go poprosisz. Ale ty musisz do Niego ufnie wołać.
Jeżeli nie wiesz jak się modlić, zwróć się w prostych słowach do Ducha św.:(Rz 8,26) - "Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami"
Zostaw to Jemu, twojemu Bogu.
Słuchaj jego głosu, gdy będzie do ciebie mówił. On mówi bardzo cicho, więc się wsłuchaj.
Samotny

Anna K. pisze...

Mnie też dotyczy problem samotności. Kto czytał moje wpisy w komentarzach na dominikanie.pl oraz na blogu o. Krzysztofa, ten wie.

Chciałam napisać coś ku pokrzepieniu serc, dla Kasi Sz. oraz dla innych osób w podobnej sytuacji. Nie mam takiej mocy, żeby sprawić, żebyście nie byli samotni, poznali kogoś bliskiego, mogę jedynie podzielić się tym, co mnie pomogło. Każdy ma inną drogę, ale może i coś tam z tego, co piszę przyda się Wam.

Otóż, zrobiłam sobie w domu "plakat marzeń", który tak, że w środku wkleiłam swoje zdjęcie, a wokół zdjęcia, które uosabiają moje marzenia. Pomału te marzenia spełniają się.

Druga rzecz - pod wpływem tekstu o. Krzysztofa o św. Jacku ("Oswoić św. Jacka") poprosiłam św. Jacka o pomoc i jak dotąd cały czas mi pomaga. Zawsze czuję, że jego obecność i wiem, że to on mi pomaga na sto procent.

Między innymi, latem zeszłego roku (2012), kiedy byłam bardzo załamana, poprosiłam św. Jacka, żeby w moim życiu pojawił się jakiś fajny mężczyzna, jeszcze zanim moja młodsza córka zda maturę (bo mówiła, że po maturze, tj. po maju 2013, wyprowadzi się, a starsza już się wcześniej wyprowadziła, więc ta matura była dla mnie takim jakby progiem czasowym, po którym będę już NAPRAWDĘ sama, jeżeli nic się nie wydarzy, a tego nie chciałam). Czas mijał i ani się obejrzałam, jak ta matura zbliżała się wielkmi krokami. W międzyczasie dużo się działo w moim życiu i nie można powiedzieć, że był to czas stracony, między innymi bardzo mocno przemyślałam różne sprawy, dojrzałam, czułam też, że "odmrażam się" w emocjach po złych przeżyciach z przeszłości i coraz bardziej otwieram na nowy związek. Widziałam to po pewnych różnych zdarzeniach i zrządzeniach z życia oraz po tym, co działo się w moich uczuciach i w głowie. No, ale był już koniec kwietnia, zaraz maj i matura, a tu nic. Nawet jedna koleżanka śmiała się z lekka ze mnie, że "mam coraz mniej czasu" , na co ja jej odpowiedziałam, że "to nie ja mam coraz mniej czasu, tylko św. Jacek". Zaczęłam jednak mówić św. Jackowi, że "no, nic nie szkodzi, jeśli ten ktoś nie pojawi się, rozumiem, może kiedy indziej, ja to tak mówiłam wtedy w załamaniu, a tymczasem już lepiej się czuję, nie martw się". No, ale pod koniec kwietnia właśnie wydarzyło się coś takiego, że na takim forum, na którym pisałam na temat amerykańskiego serialu nawiązał ze mną kontakt pewien bardzo fajny mężczyzna, wolny, w moim wieku, tyle że z innego miasta. Okazał się bardzo fajnym kolegą. Zaczęliśmy pisać i byłam po prostu w szoku, że tak chce ze mną pisać, po kilka mejli dziennie, na różne tematy. Potem smsy też ileś razy dziennie, potem doszły rozmowy na czacie na Facebooku, które trwały dosłownie całymi nocami. Bardzo często już świtało, a my jeszcze pisaliśmy ze sobą. Równolegle doszły rozmowy przez telefon. Potem też spotkanie w realu, przyjechał do mojego miasta i odwiedził mnie w domu na weekend. Przez ten czas od naszego poznania się, a minęło już ponad 5 miesięcy, praktycznie codziennie mamy kontakt. Niesamowite jest, że mamy tyle tematów i bardzo się lubimy i stale poznajemy. Były też trudniejsze momenty w naszej znajomości, kolega jednak dzielnie zniósł pewne rzeczy, które były po mojej stronie, a po prostu były one skutkiem tego złego związku i tego, że gdy weszłam w nową relację, to odnowiły mi się problemy związane z brakiem zaufania, zazdrością i innymi rzeczami. Jest jednak dla mnie bardzo wyrozumiały i bardzo dobry. Okazuje mi akceptację, wsparcie i dużo ciepła. Na razie łączy nas po prostu przyjaźń, ale to jest dla mnie i tak bardzo wiele. Ten mój znajomy ma pewne duże problemy ze zdrowiem, ale mimo to pracuje i prowadzi normalne życie, natomiast musi brać silne leki i też te problemy zdrowotne utrudniają mu znacznie życie, dlatego nie mówi o związku, ale o przyjaźni. Wszystko jedno, jest on bardzo fajny i odkąd go poznałam to naprawdę nie czuję się samotna.
CDN.

Anna K. pisze...

CD. Znam dobrze smak tego jak to jest np. jechać do innego miasta, sama, kupować bilet i jechać tym pociągiem czy PKSem, załatwiać sprawy i wracać, zatopiona głównie w myślach, modlitwie, ale ciągle sama, ciągle w swojej głowie, nie mogąc podzielić się tym, co widzę czy co przeżywam w tejże podróży czy coś. Odkąd poznałam tego mojego przyjaciela, wszystko co robię ma zupełnie inny smak. Jak wyjeżdżam, to mogę do niego napisać np. że jadę tym PKSem jakby i jak to fajnie, że dostałam tam kawę i drożdżówkę. Jak gdzieś dojadę to mogę mu napisać jak jest tam fajnie i jaka fajna w tym mieście Starówka. O takich trywialnych rzeczach, które po prostu gdzieś zobaczyłam, czy przeżywam. Po prostu, nawet będąc sama czuję, że jest ktoś, z kim mogę to wszystko dzielić. Także swoją codzienność. Miło jest dostać smsa w ciągu dnia z pytaniem co teraz robię, a wieczorem "dobranoc Aniu". Oboje mamy takie prace, że czasem musimy pracować w nocy, dlatego też każde z nas wie, że może napisać do tej drugiej osoby nawet o 2:00 w nocy i nie jest to nic dziwnego. Wiemy, że jak to drugie śpi, to odpisze rano, a jak nie śpi, to jeszcze w nocy. To jest bardzo fajne być tak w kontakcie tyle czasu. I nie są to żadne motyle w brzuchu, tylko taka naprawdę fajna przyjaźń, która trwa już naprawdę prawie pół roku, codziennie. Dużo by opowiadać. Dla mnie to jest naprawdę cudowne, że go poznałam, i że to się w ogóle zdarzyło w moim życiu. Nie wiem jak będzie dalej z tą znajomością, ale na tę chwilę dziękuję za nią Bogu i św. Jackowi. Oczywiście bardzo modlę się o to, żeby stał się cud, i żeby temu mojemu koledze wróciło zdrowie. Według danych medycznych na to, że to zdrowie wróci szanse są (tak mi mówił) zerowe, natomiast można mieć nadzieję, żeby jak najdłużej nie pogarszało się. Ja jednak, mimo wszystko, wierzę, że może zostać uzdrowiony i wrzuciłam na Jasnej Górze karteczkę do Matki Bożej w tej intencji. Bardzo bym tego chciała. A póki co uczę się od niego wielu rzeczy, bo doświadczenie choroby też sprawia, że pewne rzeczy widzi się inaczej.

Nie wiem czy przyda się komuś to moje świadectwo, ale chodziło mi o to, że zawsze można zrobić plakat marzeń, przeczytać książkę "Sekret" albo pomodlić się wprost do Boga lub za przyczyną bliskiego sercu świętego, aby coś konkretnego, o czym marzymy, spełniło się. Jak widać, u mnie spełniło się to nieco inaczej, niż może sobie początkowo wyobrażałam, ale spełniło się i to - co dziwne lub może wcale nie dziwne - w tych ramach czasowych o których wspomniałam prosząc o to.

Oczywiście nie jest tak, że moje życie jest bezsprzecznie różowe itp., ale w temacie samotności to chciałam powiedzieć, że moje prośby i modlitwy zostały jakoś wysłuchane. Musiał minąć jakiś czas, ale jednak zostały wysłuchane, a zanim zostały wysłuchane, to czułam, że św. Jacek (oraz Jezus, Matka Boża i inni święci) pomagają mi i też dzięki temu było jakoś lżej w samotności.

Oczywiście podtrzymuję nadal to, że czuję, że niebo sprzyja też moim marzeniom o prawdziwym związku i założeniu nowej rodziny (po rozwodzie), ale na to być może jeszcze trochę muszę poczekać.

Na tę chwilę cieszę się tym, co jest i przede wszystkim jest mi jakoś łatwiej, kiedy mam tego przyjaciela, z którym piszę i rozmawiam przez telefon i z którym będziemy się też, mam nadzieję, częściej widywać, jak tylko praca, finanse i zdrowie itp. pozwolą na takie podróże.

A więc, takie jest to moje świadectwo, może się przyda komuś, a może nie, nic innego nie mam na pocieszenie.

Anna K. pisze...

Aha, i podjęłam się od września wolontariatu w ośrodku dla uchodźców i to jest też coś bardzo fajnego. Poznałam dużo wolonatriuszy - kobiet i mężczyzn - bardzo wszyscy są fajni i życzliwi, takie międzynarodowe środowisko, a dzieciaki z ośrodka, którymi się zajmujemy są fantastyczne i ich mamy też. Bardzo lubię tam jeździć, w soboty. Poznaję też co robi ta organizacja, z którą współpracuję i co jej przyświeca, jak pomagają ludziom i jak okazują im solidarność i wsparcie, tak na równi, jak człowiek z człowiekiem.
Wolontariat to też jest jakiś sposób na bycie z ludźmi i na robienie czegoś, co daje dużo radości.

Oczywiście wiem, że wszytko we właściwym momencie, nie zawsze jest się gotowym czegoś takiego podjąć się, ale wierzę, że można modlić się o to, żeby właśnie pojawiły się takie zrządzenia i natchnienia, żeby znaleźć się wśród ludzi pasujących do siebie i życzliwych i to może się zdarzyć, na przykład w postaci czegoś takiego jak ten wolontariat. U mnie zadziałał przypadek, ale jestem pewna, że może ktoś sam wyszukać w swoim mieście organizację pomagającą uchodźcom czy inną podobną i zgłosić się i na pewno go przyjmą z otwartymi ramionami, bo potrzeba jest ludzi do takiej pracy.

To jeszcze chciałam dodać.

Anonimowy pisze...

Hmm,tak czytam te komentarze i myślę, i myślę. Julka wpis mnie poruszył,dzięki +

julek pisze...

Błędem, który ludzie często popełniają, jest to że widzą problem tam, gdzie go nie ma. Ich zdaniem problem=jestem samotny. Tymczasem prawdziwy problem=złe relacje z innymi i sobą=złe relacje z Bogiem.
Wyjaśnię, o co chodzi.
Przez całe życie gromadzimy w sobie bagaż złych wspomnień, zranień, skutków grzechów, itp. Dopóki pozwolimy, aby one nami rządziły, one będą nami rządziły, z wiadomym skutkiem. Ale tak nie musi wcale być, nie musimy całe życie błąkać się w ciemnościach. Jeżeli coś bolało, to musi boleć, aż przestanie. Resztę trzeba przebaczyć: innym, sobie. Bez przebaczenia nie ma kroku naprzód. Może to być trudne do zrobienia samemu, ale jest to możliwe. Polecam do czytania np. Neala Lozano "Modlitwę o uwolnienie". Jeżeli będzie trudne samemu, trzeba prosić o pomoc innych: wspólnotę, księdza czy inną osobę świadomą tych spraw.
Czyli jest odwrócenie kolejności: zamiast szukania na własną rękę, Boga zostawiam na później - odwrotnie: naprawiam relacje z sobą, ludźmi i z Bogiem, a reszta "będzie nam dodana".
To są czasami naprawdę bardzo pokręcone i trudne sprawy, tylko On je rozwiąże.
Nie przeszkadzajmy Mu naszą nadmierną kreatywnością ! Można i trzeba być aktywnym, ale trzeba zachować kolejność.
Co do przyjaźni internetowych. Jeżeli komuś udało się przypadkiem, to żaden dowód, że uda się komuś innemu. Trzeba i szczęścia, i ogromnego doświadczenia. Odradzam. Internet jest znakomitym miejscem do wymiany myśli, można też dać upust swoim ambicjom, próżności, pokazać swoją miłość czy nienawiść do innych, itd. Ale aby się z kimś zaprzyjaźnić muszę spojrzeć mu w oczy, posłuchać jego głosu, dotknąć jego ręki, poczuć jego zapach. To jest ważniejsze, niż słowotok, który płynie czasem bez końca.
Wolontariat - wspaniała sprawa. Gratuluję, podziwiam i zazdroszczę Annie K.! Pomoc drugiemu to jedna z najlepszych rzeczy, jaką może spotkać ktoś samotny. Nie myśli się już o sobie, jakie to cudowne ! I chyba każdy może to robić.

Kasia Sz. pisze...

Przeczytałam UWAŻNIE wpisy Anny i Julka. Dziękuję za Wasze refleksje. Cieszę się, że koło Ani ktoś się pojawił i dał ciepło, uwagę i wsparcie.

Jeśli chodzi o uwagę Julka a propos internetu to przecież znajomość Anny z tym kolegą nie jest już jedynie na poziomie internetu, ale ma już inny wymiar.

Zranienia bardzo determinują nasze życie, nasze zachowania. Nieraz mam wrażenie, że są nie do pokonania dla mnie.

julek pisze...

Do Kasi Sz.
Moja uwaga a propos internetu nie odnosiła się do Anny, napisałem przecież:
Jeżeli komuś udało się przypadkiem, to żaden dowód, że uda się komuś innemu.
Jest to zresztą sprawa drugorzędna i trochę żałuję, że w ogóle to poruszałem.
Życzę Ci łaski i światła Ducha św. abyś dotarła tam, gdzie nie będzie już samotności, pytań, zranień i wątpliwości. Jesteś bardzo blisko. To nie Bóg jest daleko od nas, to my jesteśmy czasem daleko od niego.
A to, czy to stanie się przez taką czy inną znajomość czy też może w ogóle zupełnie w inny sposób, zostaw Jemu.
Pozdrawiam serdecznie

Kasia Sz. pisze...

Dziękuję Julek za dobre słowa, a ta historia Anny bardzo mnie wzruszyła.

Bardzo długo modlę się o dwie sprawy dla siebie. Minie tej jesieni cztery lata. Nie wiem czy moja historia będzie miała dobre zakończenie, ale pozdrawiam Was oboje serdecznie.

Unknown pisze...

Kasia Sz.-> polecam zaprzyjaznic się ze Św.Moniką,myślę,.że spokojnie można nazwać Ją patronką tych,którzy długo czekają.

Anonimowy pisze...

Anna K. - jesteś mężatką (o czy piszesz na dominikańskich stronach od lat), więc na jaką niby relację z tym mężczyzną liczysz?

Kasia Sz. pisze...

"Anonimowy z 9 października 2013 00:42" - zostaw Annę K. w spokoju. Dziękuję i pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Pan Jezus też był samotny, na krzyżu wołał: Boże mój czemuś mnie opuścił
przyjąć samotność jako błogosławieństwo
w samotności utożsamiamy się z Jezusem i często spotykamy Boga

Kasia Sz. pisze...

Pan Jezus nie był samotny. Było wokół Niego wielu ludzi. Owszem na niektórych się zawiódł, ale byli też tacy tak np. Jan, który był przy Nim do końca na krzyżu. Prosił często swoich apostołów o pomoc np. modląc się w Ogrójcu. A nawet ich ganił jak zasnęli i nie towarzyszyli Mu w modlitwie. Samotność nie jest żadnym błogosławieństwem. Istnieje jedynie pewna forma samotności jak potrzeba wytchnienia, wyciszenia, potrzeba dobrej ciszy, ale ogólnie człowiek jest stworzony do życia z ludźmi. Potrzebuje ich i rozwija się w relacji, o ile nie jest to relacja niszcząca. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

nie zgadzam się z Tobą Kasiu
ja też jestem otoczona masą ludzi, a jestem samotna

Kasia Sz. pisze...

"Anonimowa z 9 października 2013 z godziny 10:37" - tak, bywa taki rodzaj samotności, że jesteśmy wśród ludzi a jednak czujemy się samotni. Z czego to wynika? Albo mamy ludzi, których obecności nam służy bądź kontakty są powierzchowne. Albo ludzie wokół są ok, ale nie mamy partnera/partnerki i odczuwamy ten rodzaj samotności kiedy brakuje nam kogoś bardzo bliskiego, z kim możemy dzielić tę najintymniejszą przestrzeń. Nie tylko w sensie cielesnym, ale także w takim mentalnym.

Natomiast człowiek jest odrębnym bytem stworzonym przez Boga. Mówi się, że "każda dusza to inny świat" i siłą rzeczy człowiek w takim sensie bywa samotny. I nie może a nawet nie powinien wtopić się w drugiego człowieka nawet w małżeństwie. Musi zachować zdrową odrębność. Ani współmałżonek ani dziecko nie są nikogo własnością.

Otoczenie masą ludzi nie jest oczywiście gwarancją "nie-bycia samotny", ale jakbyście zobaczyli jak to nie jest być otoczonym ludźmi to wtedy doceni człowiek nawet tę masę. Ja do "masy" :-). Na niedzielnych spacerach, na mszach kiedy ludzie ze scholi "wydzierają się" i grają z impetem na gitarze. Bardzo lubię rozmowy z "moją" panią z Instytutu Francuskiego. Wtedy łapczywie wykorzystuję każdy kontakt z ludźmi.

Kasia Sz. pisze...

Napisałam: "Albo mamy ludzi, których obecności nam służy bądź kontakty są powierzchowne." Miało być "których obecność nam NIE służy"

Kasia Sz. pisze...

Ojej, ale robię literówki. W jednym zdaniu chodziło mi o to, że "do masy ludzi mnie ciągnie".

Natomiast doświadczenie samotności jest - z tego co widzę - bardzo indywidualne. Można je na jakimś etapie uogólnić, ale potem każdy ma własną historię, żyje w określonej sytuacji i na tym opiera swoje zdanie. I każde zdanie jest w sumie prawdziwe, bo dotyczy pojedynczego człowieka.

julek pisze...

Jeszcze w temacie proszenia i czekania, z wczoraj.
Ja czekam już 34 lata. Przez ten czas przetoczyło się mnóstwo rozstań i powrotów, nadziei i rozpaczy, chwil beztroskich i upadków, poezji i wyzwisk, ale zawsze czułem ten sam ciężar. Dopiero niedawno ten ciężar został zdjęty ze mnie, a moje myśli zwróciły się ku czemu innemu.
Bo tu jest klucz.
Prosić oczywiście trzeba. Ja też teraz proszę, choć już o co innego. Jeżeli prośba jest z (czystego) serca, to trzeba prosić, bo to oznacza, że wierzymy, mamy nadzieję. Brak nadziei oznacza, że wątpimy we wszechmoc Bożą. Warto też pamiętać, że prosimy nie tylko wtedy, gdy składamy ręce do modlitwy i mówimy "Panie, Panie". Nasza prośba, gdy jest z czystego serca, jest obecna cały czas w naszym sercu i On wie, o co Go poprosimy, zanim zaczniemy mówić. Można też prosić dziękczynieniem, można uwielbieniem.
Ale nie można robić z tych próśb naszego idee fixe, bo wtedy naszym celem, naszym Bogiem staje się przedmiot naszych próśb. A to już niedobrze.
Kiedyś, bardzo dawno temu, O. Krzysztof napisał mi coś takiego w naszym temacie:
„Nie bawmy się z Bogiem w modlitewny bankomat. Nie piszmy list skarg i wniosków z załączonym scenariuszem działania. Przedstawmy stan faktyczny. Nie mamy już wina. Koniec. Kropka. On wie najlepiej, co z tym fantem zrobić.”
Jest tak, bo łaska Pana jest darmowa. Tak jest i już. On daje nam, kiedy chce i jak chce. Nasze zasługi bądź wysiłki nie mają znaczenia w sensie, że nie możemy Go do czegoś zmusić.
Inaczej było w Starym Testamencie, gdzie człowiek uzyskiwał coś od Boga w drodze transakcji: ja spełniam przepisy Prawa → Ty mnie zbawiasz. Ale Stary Testament w tej kwestii już nie jest aktualny.
Teraz wiemy, że już nie jesteśmy sługami, ale dziedzicami, ukochanymi dziećmi Boga…
Trzeba wierzyć.
„Tylko wierzcie” – takie słowa pojawiają się wiele razy w Ewangelii.
Gdy jest się zmęczonym tym czekaniem, dobrze jest się ukryć na chwilę, jak w tych wersach poniżej i czekać, ale na co innego:
Pnp 2,14
[14] Gołąbko ma, [ukryta] w zagłębieniach skały, w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój i twarz pełna wdzięku".
Jest tu zawarta pewna symbolika, (tajemnica) ale o tym innym razem.

Anonimowy pisze...

Kasia Sz. > a cóż to za polecania wydajesz?
Anna K. od lat pod wszelkimi możliwymi tematami zadręcza nas swoimi pretensjami do Kościoła, że nie pozwala na rozwody i wejście w ponowne związki. Teraz się chwali, że poznała mężczyznę, więc jak najbardziej mam prawo pytać czego od niego oczekuje.
Proszenie św. Jacka, żeby w życiu mężatki pojawił się jakiś mężczyzna pozostawiam bez komentarza :(

Kasia Sz. pisze...

Bardzo się cieszę, że Anna K. kogoś poznała. Kogoś kto daje uwagę, ciepło i zrozumienie. Pozdrawiam.

pandarasta pisze...

To jest piękna rada,tyle mogę napisać.Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Do Anonimowy z 9 października 2013 21:50 - to co napisałeś brzmi faryzejsko.

Prześlij komentarz