W przerwach pomiędzy zajęciami, które wymagają więcej uważności, czytam Marcina Prokopa i Szymona Hołownię - "Wszystko w porządku. Układamy sobie życie". Pozycja lekka, dowcipna, niegłupia, pełna anegdot i trafnych obserwacji. W jednym z rozdziałów Marcin Prokop wspomina kilka sytuacji, o których - jak twierdzi - będzie kiedyś opowiadał wnukom. Jedna z nich (ta o traktorach) szczególnie mnie rozbawiła. Świetny humor sytuacyjny, ale niestety taki, o którym nie wypada zakonnikowi pisać publicznie. Jakby ktoś był zainteresowany odsyłam do książki.
Drugą historię jednak przytoczę.
Pewnie byłoby lepiej, gdyby tak kompromitującej sytuacji nikt nie widział. No cóż, zdarzają się i takie imprezy.
Jedna z nich dotyczyła wprowadzenia na rynek nowej luksusowej marki alkoholu. W tym celu wynajęto jeden z najdroższych klubów w Warszawie i wpompowano kilkaset tysięcy złotych w oprawę wieczoru - występ zagranicznego DJ-a, pokaz barmański, show taneczne, no i moją skromną osobę. O 19.00, kiedy miała się zacząć impreza, klub świecił pustkami. normalna rzecz, zwykle publiczność sporo się spóźnia. O 20.00 w okolicach baru pojawiły się cztery osoby. okazało się, że to zarząd firmy. O 21.00 dołączyli do nich pracownicy ochrony, więc w sumie gości była już ósemka. O 22.00 zagraniczny DJ oznajmił, że zgodnie z kontraktem czas jego pracy właśnie dobiegł końca (chociaż nie zdążył zagrać ani jednej nuty), więc zabiera płyty i wraca do hotelu. Po chwili dostrzegłem szlochającą organizatorkę, która próbowała coś tłumaczyć czerwonemu ze wściekłości prezesowi, ostentacyjnie drącemu zaproszenie na imprezę.
W ferworze przygotowań jakoś nikt wcześniej nie zwrócił uwagi, że według wydrukowanej na nim daty event odbywa się tego dnia, ale... następnego miesiąca. Tak, czasami rzeczywiście diabeł tkwi w szczegółach.
Nigdy nie chciałem, aby moje słowa czy zachowanie miały się stać przyczyną czyjegoś poniżenia lub przykrości. Bliska mi jest szkoła egipskich mnichów, którzy twierdzili, że chrześcijanin powinien być kimś na kim zło się zatrzymuje. I lepiej jest samemu dać się zranić, niż komuś wyrządzić przykrość.
Niekiedy jednak nie ma się na to wpływu.
Jakiś czas temu miałem kilka serii rekolekcji parafialnych pod rząd. W różnych częściach Polski. Z jednym proboszczem byliśmy w telefonicznym kontakcie, znałem jedynie jego imię. Nie było czasu wcześniej się poznać. Przyjechałem na plebanię w sobotę wieczorem, a z samego rana rozpoczynałem już rekolekcje.
Na jednej z mszy świętych mówię kazanie. Aby lepiej zilustrować czytanie ze Starego Testamentu posłużyłem się starą anegdotą o budowlańcach, którzy wciąż narzekali. Kiedyś to majster był lepszy, lepsze narzędzia pracy, zarobki, nawet niebo było bardziej niebieskie. Wniosek: po co pracować? Kiedy szef budowy to zobaczył, ustawił przed sobą całą ekipę w jednym szeregu i krzyknął:
- Komu się nie chce pracować, niech wystąpi!
W tym momencie wszyscy robotnicy wystąpili z wyjątkiem jednego. Przykładowy "Zieliński" - mówię.
Kierownik wzruszył się jego postawą i zaczyna dziękczynną mowę:
- Dziękuję wam Zieliński za zaangażowanie. Dziękuję wam za trud, za odwagę, za to, że dzięki tobie widzę, że jednak nie wszyscy pracownicy są tak zdemoralizowani, że ta praca jednak ma sens...
W tym momencie owy Zieliński wystawia rękę wstrzymując przemówienie:
- Nie, nie panie kierowniku. Mnie to się nawet wystąpić nie chciało.
W kościele cisza, w kilku miejscach słychać jedynie delikatny szmer. "No cóż" - brnę dalej, starając się podsumować wątek - każdy człowiek czuje się czasem jak ten Zieliński. Tak zmęczony lub znudzony, że mu się nawet wystąpić nie chce.
Powietrze robi się coraz bardziej gęste, na kilku twarzach zauważam skonfundowanie. Opowiadałem już tą anegdotę w kilku miejscach i za każdym razem działała. Ewidentnie coś jest nie tak. Zaczynam czuć się jak piłkarz drużyny, która przegrywa 4:0, nie ma już żadnych szans na zwycięstwo lub choćby remis, ale mimo to musi dotrwać do końca.
Wracam do zakrystii. Ciężka atmosfera. Gdybym miał ze sobą nóż, mógłbym pociąć na plasterki powietrze.
- Ojcze, nieco niefortunne było użycie osoby naszego proboszcza w anegdocie o lenistwie - mówi nieco speszona siostra zakonna pracująca w zakrystii.
Miałem ochotę się zakopać pod posadzkę i jeszcze dokładnie przykryć ziemią.
***
Wielu świętych mnichów zamieszkujących egipskie pustynie twierdziło, że upokorzenia to najlepszy znak na to, że Pan Bóg nareszcie wysłuchał naszych modlitw. O wolność od siebie samego.
Bóg niekiedy z miłości dopuszcza sytuacje, wobec których ma się poczucie niemocy, abyśmy dzięki nim nauczyli się dobrej samotności i odchodzenia na modlitwę. Bez opierania się na ludziach, czyichś opiniach czy słowach.
Niekiedy potrzeba nawet długotrwałych upokorzeń, aby dotrzeć do prawdziwej więzi z Nim samym.
To, co bowiem utrudnia nam życie, ułatwia życie duchowe.
23 komentarze:
mocny, piękny tekst
" upokorzenia to najlepszy znak na to, że Pan Bóg nareszcie wysłuchał naszych modlitw. O wolność od siebie samego" - zapadło mi serce
To chyba mój ulubiony blog w sieci. Znakomity tekst, dziękuję!
Upokorzenie jest okropne. Przynajmniej dla mnie. Człowiek upokorzony w jakikolwiek sposób po prostu cierpi i tyle. Ja na przykład cierpię.
Ja też cierpię, ale to dla mnie moment żeby uciec do Boga. Gdy wszystko jest dobrze często o Nim zapominam...
Już od jakiegoś czasu staram się nie denerwować nie odreagowywać złem za zło w sensie słownym jakoś nawet mi to od dłuższego już czasu wychodzi, raz lepiej raz gorzej, bo czasami sobie ponarzekam i to mi pomaga. Cały czas się modlę o cierpliwość w różnych sytuacjach i ta modlitwa mi pomaga, jestem bardziej wyciszona choć nie powiem że czasami tak w środku przez moment czasem też mnie ktoś lub coś zdenerwuje ale szybko mnie ta złość puszcza. Jeszcze parę lat wcześniej bywałam bardziej wybuchowa. Wiosną od kiedy zaczęłam chodzić na takie spotkania do grupy w moim kościele coraz częściej zaczęłam się spotykać z krytyką i docinkami od kogoś bliskiego mi i znanego od lat kogoś kto pogubił się w swojej wierze i przestał mieć jakikolwiek kontakt z Bogiem , Kościołem, z krytyką na temat mojej wiary i tego co robię i jak często chodzę do kościoła to było coś w rodzaju policzek za policzkiem za każdym razem ile razy się z tą osoba spotkałam czy na żywo czy też do tej osoby dzwoniąc, owszem czasami było mi przykro ale mimo to nadal chciałam utrzymywać kontakt z tą osobą mimo tych kolejnych nie miłych czasami słów modliłam się za nią. Teraz się to uspokoiło może dlatego że ta osoba zobaczyła że to nic nie daje nie wiem. Tak samo jest z osobami które chorują też czasami przez swoja chorobę są nie mili dla innych ale wiem że nie robią tego złośliwie choć czasami odnosimy inne zdanie a my powinniśmy uczyć się cierpliwości i prosić o nią w modlitwie bo to naprawdę pomaga tak bynajmniej , mnie się wydaje bo mi pomogło i będąc ludźmi wierzącymi powinniśmy nie dawać się prowokować tak jak Ojciec napisał że chrześcijanin powinien być kimś na kim zło się zatrzymuje. Piękny wpis Ojcze pozdrawiam i dziękuje.
ojciec jest super.ojca zakon też jest super. :)
Wielkie dzięki za wpis. Bardzo trafny, przynajmniej dzisiaj dla mnie ;)
Planuje Ojciec wydanie wydanie kolejnej książki?:) Chyba by się przydało coś takiego jak te blogowe wpisy.
Ale git ...........
A czemu oni wszyscy w kościele łącznie z proboszczem nie padli ze śmiechu?
a to kiedyś mój wykładowca, ksiądz, opowiadał jak to podczas Mszy Świętej, zaraz przed tym jak miała być czytana Ewangelia, zadzwonił mu telefon. Zdenerwował się trochę, potrwało zanim znalazł, wyłączył i...wszedł na ambone mówić kazanie. Po Eucharystii, jakiś staruszek przyszedł do zakrystii i spytał - Ewangelii to już się nie czyta podczas Mszy Świętej? :)
Przykładowo to się rzuca Kowalski... A Kowalscy już chyba przyzwyczajeni, to nic by się nie stało ;)
Albo Nowak, też jak Kowalski :)
Wielkie upokorzenie i wielki wewnętrzny ból może wskazywać na poważną chorobę duszy.
Oj, wiem aż za dobrze. Cierpię bo jestem uparty i jeszcze nie wypaliła się we mnie pycha.
A jak pomyślę, że bez tego upokorzenia nie zobaczyłbym mojej choroby to jestem zwyczajnie wdzięczny za wszystkie cierpienia i uśmiecham się.
Nowak i Kowalski wydawało się zbyt pospolite. Rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze, tylko ten niesmak pozostał...
Takie wpadki są potrzebne. Nawet po to by Ojciec mógł na innych wyjazdach rekolekcyjnych ją opowiadać ;), a także po to, by nie raz nabrać zdrowego dystansu do siebie i innych. Ojciec nie miał złych zamiarów, a może Duch Święty specjalnie pokierował tą całą sytuacją tak, żeby ten wspomniany proboszcz się zastanowił nad sobą. Broń Boże nie mówię, że jest leniwy, ale może nie potrafi złapać dystansu, który tak jest potrzebny w kontaktach z wiernymi.
dziękuję za post
Dziękuję. Ten tekst też był do mnie i o mnie, nawet o mojej dzisiejszej sytuacji... Nie będę opowiadała, bo była bardziej upokarzająca niż ta Ojca.
Teraz wiem, że miała Mnie czegoś nauczyć. Dziękuję też komentatorom za ich świadectwa i przemyśłenia.
P.s. Czy powiadomienia o nowościach na tym blogu pojawiają się też na fejsie? Jestem nowa.
oj nie wiem czemu "mnie" napisało się jako "Mnie"... ;)
Myślę, że przy tym, co o. A. Szustak podczas konferencji u Jezuitów świadomie ''wygaduje'' na Jezuitów to tutaj w ogóle nic się nie stało :)
Dziękuję, bardzo ostatnio nauczona pokory przez dominikanów , 9niezasłużenie) oj, Ojcze, dzięki....
Winno być "niezasłużenie ?'', oczywiście...
Na początek taki mały imperatyw dla każdego: nabijaj się zdrowo z bliźniego - zupełnie jak z siebie samego (wtedy i tylko wtedy, gdy sytuacja tego wymaga, czyli niemal zawsze :-)), albowiem ze śmiechu pęknąć niepodobna, wszak mamy ku temu otwory; ten, kto ducha swego nie wietrzy zwykle na pychę jest chory. ;-) Konstatacja wydaje się być tyleż prosta, co absurdalna:
Lepiej z autoironią na ustach skonać, niż się pysze (własnej) dać pokonać...
Swoją drogą Duch Święty ma nieziemskie poczucie humoru - dwie pieczenie na jednym ogniu. :-)
Ubawiłam się jak mało kiedy, czytając tego bloga :) Ojcze, błagam, więcej takich wpisów :D Też się dziwię, że kościół nie parsknął śmiechem. "Zieliński" jest tak samo pospolity, jak Kowalski czy Nowak. Agnieszka Osiecka nawet napisała piosenkę o Zielińskiej, także... :) Trzeba mieć dystans i szukać między wierszami, a nie bezpośrednio w...
Pamiętam kazanie na jednych rekolekcjach, kiedy mój kolega, bardzo sympatyczny kleryk wówczas, nie grzeszący urodą, z wyjątkowo odstającymi uszami, zasiadł, o dziwo w pierwszej ławce. A ksiądz na kazaniu powiada, że każdy jest darem i dziełem Bożym. I grubu i chudy, i ten z odstającymi uszami... Przy czym nie było to nawiązanie akurat do kolegi, z tym, że wszyscy, jak jeden mąż na pierwszą ławkę i w śmiech :) Na co kolega podniósł tylko rękę w geście akceptacji i powiada: dzięki, jestem spokojniejszy! Po czym sam wybucha śmiechem:) A pytany o wrażenia po, odpowiada: spoko, widziałem się w lustrze :D
Poza tym błogosławiony, kto potrafi śmiać się z siebie, albowiem zawsze znajdzie powód do śmiechu.... :D
Prześlij komentarz