poniedziałek, 2 czerwca 2014

Smak melona zagryzanego bułką

O dwóch strategiach poszukiwania szczęścia











Szczęścia można szukać na dwa sposoby. 

Strategia pierwsza. Ustawiasz standardy jak najwyżej i próbujesz im sprostać. Jeśli np. twoim marzeniem jest otrzymać dyplom wymarzonej uczelni to pięknie. Tyle że jeśli takie sprawy decydują o twoim szczęściu i spełnieniu, to szczęśliwy będziesz jedynie raz w życiu i ani grama więcej. 

Dlaczego ludzie osiągający nagle sukces popełniają samobójstwa, wpadają w nałogi lub tracą smak życia? Ponieważ nagle zauważają, że to, co miało ich zaspokoić i uwolnić od trosk, przynosi kolejne problemy. Tego typu strategie są strategiami ograniczającymi, wręcz samobójczymi. 

Żadna kobieta nie będzie tak wspaniała, jak sobie wymarzyliśmy, żaden mężczyzna nie będzie ideałem doskonałości, a żadna wspólnota nie spełni wszystkich naszych oczekiwań. Jeśli więc tego typu życiowe cele decydują o twoim szczęściu, to niestety skazujesz się na klęskę. 

Stratega druga. To szkoła mistyków. Polega ona na tym, aby zrobić ze sobą coś takiego, żeby umieć być szczęśliwym z powodu wypicia filiżanki kawy lub kubka herbaty. Jeśli to umiesz, to możesz być szczęśliwy codziennie. Nawet kilka razy dziennie. To szkoła uważności i wdzięczności, wielokrotnie zachęca do niej apostoł Paweł: 
W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was". (1 Tes 5,18)

mówią o niej także apostołowie w starożytnym tekście Didache:
Wszystko cokolwiek cię spotyka przyjmuj jako dobre, wiedząc, że nic nie dzieje się bez woli Bożej. 

Trzy lata temu jechałem ze współbratem autostopem z Albanii do Polski. Po wjeździe do Czarnogóry niespodziewanie dla nas samych poprosiliśmy kierowcę, aby zatrzymał samochód i nas wysadził. Tak po prostu. Otaczały nas dzikie góry, dookoła żadnych domów, zbliżał się wieczór, a my nie mieliśmy pojęcia czy wysiadając na tym bezludziu uda się jeszcze dzisiaj coś złapać. W tym momencie to jednak nie miało znaczenia. Chcieliśmy znaleźć schronienie przed palącym słońcem, położyć się na ziemi i patrząc w niebo na drzewa, nie myśleć o niczym więcej. To było spontaniczne pragnienie. 

Z plecaków wyciągnęliśmy dwie bułki i jednego melona kupionego rano na targu. 

Wiał delikatny, chłodny wiatr i nagle przyszło to uczucie, że niczego nie musimy już dzisiaj robić. Że jeśli pędzi się wciąż i wciąż do przodu, to traci się zdolność zauważania. Ktoś, kto potrafi być całkowicie w obecności, ten nie potrzebuje iść dalej, ani niczego osiągać. 

Taki stan może wydawać się marnowaniem czasu, ale właśnie on wprowadza w nowy świat, który polega na zatrzymaniu i świadomości. Wystarczy spoczywać w obecności i patrzeć co z tego trwania przychodzi. Wystarczy nie poświęcać myślom żadnej uwagi oraz zostawić presję wyniku. Wystarczy patrzeć na rzeczy tak, jakby widziało się je po raz pierwszy.

Wszystko miało sens
 i wartość samą w sobie, nic nie trzeba było poprawiać. 

Leżeliśmy mając plecaki pod głowami i patrzyliśmy na liście tańczące nad nami. Co jakiś czas zagryzaliśmy naszą mini kolację i niemal nie rozmawialiśmy. Słowa nie były potrzebne. Przyroda jest znakomitą nauczycielką kontemplacji, a najlepszym odpoczynkiem jest trwanie w uważności. 

Umysł był świeży i czysty. 



Oto szkoła mistyków. Wyłuskuj drobne radości każdego dnia, zadbaj o umiar, a zmartwienie zostaw Bogu. W życiu bowiem chodzi o coś więcej niż ciągłe zwiększanie tempa. 

Zapomniałem dodać. Smak tej albańskiej bułki, zagryzanej melonem pamiętam do dziś. 

***

Węgierski jezuita Franz Jalics i wieloletni nauczyciel modlitwy imienia Jezus wspomina:
Czego uczy modlitwa kontemplacyjna? Uczy wyłączać się. Uczymy się być po prostu dla Boga - bez życzeń, bez troski, bez celu, bez ukrytych zamysłów i wolni od wszelkich interesów, myśli oraz aktywności. Kto potrafi tak być, ten umie być dla Boga i dla bliźniego, gdyż obie relacje stanowią jedno. Kto natomiast nie może zdystansować się od swoich życzeń, trosk, stawiania sobie celów, swoich poglądów i swojego dążenia do działania, ten nie potrafi spotkać ani Boga, ani swojego bliźniego. Także w tym punkcie modlitwa kontemplacyjna jest najlepszą szkołą spotkania drugiego człowieka. 


35 komentarzy:

Magdalena pisze...

"Wystarczy nie poświęcać myślom żadnej uwagi" i "wolni od wszelkich myśli". Na takie życie będe czekać. Tak chcę żyć. Dobrego początku tygodnia dla wszystkich. :)

Anonimowy pisze...

Nie czekaj, Magdaleno. Tak żyj. +

aga pisze...

ojcze, piękny wpis i bardzo prawdziwy
moje małe-wielkie szczęścia: wczoraj do późnej nocy czytałam (kontemplowałam,rozważałam) wiersze ks. Jana Twardowskiego (pod hasłem:spisane pacierze), a właściwie się nimi modliłam; dzisiejszy wpis jest niemal powtórzeniem myśli księdza Jana, prozą oczywiście
dziś obudziłam się wdychając świeże powietrze z otwartego okna, ukłon Jezusowi, znak krzyża i dziękczynienie za dobrą noc, powierzenie Mu dnia, później delektowanie się owsianką z jabłkiem na wodzie i do niej kawa z cykorii, a teraz ojca wpis...

ale nie zawsze tak było, długie lata w moim życiu prym wiodła strategia szczęścia nr 1, która doprowadziła niemal do nieszczęścia, co w konsekwencji doprowadziło do Jezusa, który stanął przede mną jak przed św. Pawłem
strategia nr 2 nie przyszła sama, to była Boża łaską
ile mi daje radości
i dziękuję, żeby nie zapomnieć, że to od Niego, żeby sobie nie przypisywać tych małych błogostanów albo nie daj Boże - przypadkowi czy okolicznościom

Anonimowy pisze...

>Wyłuskuj drobne radości każdego dnia, zadbaj o umiar, a zmartwienie zostaw Bogu.<
Problem jak uwierzyć,że Bóg się tymi zmartwieniami zajmie....w ogóle tu zdania są podzielone,jedni księża mówią,że trzeba samemu,a inni,że zostawić Bogu.
To w końcu jak ? czynnie czy biernie ?
....nie jest dobrze jak czyta się wiele,każdy mówi co innego.

Stomatolog pisze...

A kiedy się zamartwiasz to czujesz się lepiej?

eStillaMaris pisze...

Z wolności wyrosło szczęście

Magdalena pisze...

Anonimowy: dziękuje, tak zrobię. :)

Kaśq pisze...

Właśnie 3 dni temu znów chwyciłam za "Ludzi 8 dnia"... To Ojca świadectwo o zwykłych, codziennych szczęściach niesie siłę i radość, które reanimują ducha! Czasem uda mi się dostrzec takie "przebłyski" i jest to niesamowite... Gdy ich brak - strasznie za nimi tęsknię! Nie zawsze potrafię tak przeżywać codzienność. Ale wspomnienie tych małych-wielkich szczęść rodzi pewność i nadzieję, że wrócą... :) że są realne, że można tak żyć...

człowiek pisze...

Padre,
Uwielbiam te dominikańskie fotki przy każdym wpisie. Są niesamowite.

Zuza pisze...

Czytam, rozważam i nie mogę się nie odezwać ze szczyptą realizmu... Wszystko pięknie i prawdziwie, tylko czy możliwe zawsze 24 h na dobę, 365 dni w roku. Żyć, będąc szczęśliwym z kubkiem herbaty w dłoni, kontemplując płynące po niebie chmury, zachłystywać się pięknem otaczającego nas świata. Zatrzymać się, nie poświęcać myślom żadnej uwagi - jak to Ojciec pięknie napisał.

Tylko czy da się tak żyć na co dzień? Dlaczego dyplom wymarzonej uczelni ma być tylko chwilą radości? Dlaczego Ojciec generalizuje, pchając takich chwilowo szczęśliwych maniaków od razu w szpony nałogów i samobójstw? Pisze to Ojciec tak, jakby to było normą... A czemu nie potraktować tego dyplomu jako etapu czegoś większego, obszerniejszego, życiowego, co prowadzi do szczęścia? Dyplom, a za nim kwalifikacje dają możliwość pracy, a zatem i rozwoju, czasem wymaga to przeniesienia do innego miasta, owocuje poznawaniem nowych ludzi, zawieraniem przyjaźni, czasem miłością, rodziną... Czy to nie może dać szczęścia? Czy zatem frustratem i głupcem jest ten, kto mówi, że jest w takich chwilach szczęśliwy?

Pamiętam te cudowne momenty przed 3 laty, gdy podczas pobytu u przyjaciółki codziennie rano rozkoszowałyśmy się dotykiem chłodnej trawy, zanurzając w niej bose stopy w upalny dzień... Gdy we Wrocławiu delikatny wieczorny wiatr otulał nas zatopione w porywającym tańcu kolorowej fontanny... Kiedy w zeszłym roku w Wiśle mogłam oddychać lekko mroźnawym, choć majowym powietrzem u boku ukochanego człowieka... Ale po tych wszystkich chwilach przychodzi proza życia, której czasem nie osłodzi kubek gorącej kawy... Trzeba zadbać o rachunki, o zadania w pracy, przychodzi choroba, czasem pogmatwają się relacje z bliskimi. Każde poradzenie sobie z taką trudnością jest szczęściem, jest wzmocnieniem, pokazuje naszą siłę, wartość. Nie poradzenie sobie jest lekcją, z której wyciągniemy wnioski albo nie, ale nie zamierzam się z tego powodu od razu wieszać. Ale na pewno w takich momentach nie pomoże mi to, że 3 lata temu miałam bose stopy zanurzone w zimnej trawie.

Uważam, że wyznacznikiem szczęścia nie jest to, ile mam takich chwil z melonem i bułką, tylko ile chwil, które dają mi poczucie szczęścia, dostrzegam w swoim życiu. Jeśli to jest dyplom, mieszkanie, fajny ciuch czy nowe kolczyki, czy może uśmiech nieznajomego i jego życzliwa pomoc, czy kawa wypita z dawno niewidzianą przyjaciółką, sms od ukochanego. I tu się z Ojcem zgodzę - mogę być szczęśliwa kilka razy dziennie. Codziennie. Ale niech Ojciec nie deprecjonuje takich wartości jak praca, nauka, awans, kariera, nawet rzeczy materialne. Czasem ktoś latami pracuje i odkłada na wymarzony dom, nawet w sensie dosłownym, bo może nigdy go nie miał i szczęściem dla niego będzie, kiedy sam go stworzy... I też ma prawo być szczęśliwy.

Zuza pisze...

Anonimowy z 2 czerwca z 12:55 - Ora et Labora - Módl się i pracuj. I jeszcze za św. Ignacym - Módl się, jakby wszystko zależało od Boga, pracuj, jakby wszystko zależało od Ciebie. Wiesz, ja mam takie doświadczenia, że czasem jak nic nie robię, to i Pan Bóg nie rychliwy, bo widzi brak mojego zaangażowania. Ale jak zrobię już wszystko, co w mojej mocy, ale już więcej nie dam rady, to wtedy w najmniej spodziewanym momencie On zaczyna działać. Jakby chciał powiedzieć: Ty już zrobiłaś ile mogłaś, teraz daj mnie podziałać. Ale kiedy już nie mam siły, kiedy przychodzi zwątpienie, kiedy się strasznie zamartwiam, On zawsze przychodzi z pomocą...

Anonimowy pisze...

/...Daj mi zdolnosć dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach; daj mi Panie łaskę mówienia im o tym/

http://new.livestream.com/accounts/1782125/events/3047651

Żyrólik pisze...

Zapisuje się do,szkoły uwaznosci i wdzięczności . najwyższa pora , bo to już będzie jak Uniwersytet trzeciego wieku, lepiej późno niż wcale. Powierzanie trosk Bogu w moim przypadku to nie obojętność na innych ale widzę, ze kiedy jestem sama przygnębiona troska zapedza mnie w kozi róg i nie widzę co należy zrobić lub nie umiem podnieść na duchu, lub rozwiązuje naprędce po swojemu i często źle. Kiedy zaś wg metody kontemplacyjnej postąpię przychodzi światło i pocieszenie lub wskazówka co należy zostawić, bo wszystkim zająć się nie dam rady. Ostatni komentarz Zuzy tez jest moim doświadczeniem, bo tak czy inaczej wszystko co dobrego robimy pochodzi od Boga w ten czy inny sposób i nie ma co przypisywać sobie zasług.

Anonimowy pisze...

@Zuza: Bardzo dobrze, że napisałeś. Myślę, że to ważny głos.

eStillaMaris pisze...

Zuza, co prawda zwracałaś się do ojca Krzysztofa... ale gdybym nie zanurzała nóg w trawie, nic by nie miało sensu... W tym sens żeby być nieco poza dyplomem, pracą, spełnieniem, owszem zgodnie ze stanem zdobywać to co przynależy żonie, mężowi, osobie samotnej, zakonnikowi, zakonnicy itd., ale nie czynić z tego celu. Radością jest bez wielu rzeczy się obywać, bo to daje wolność.

Anonimowy pisze...

Założyć coś w rozciągniętej poza horyzonty męskich ciekawości bawełnianej czerni, bojówki, trampeczki i pójść w długą dokądkolwiek.
Popatrzeć i w spokoju pożyć. Boso po trawie, piasku albo mchach zielonych. Rok chociaż.
"być po prostu dla Boga - bez życzeń, bez troski, bez celu, bez ukrytych zamysłów"
Tylko kto by mnie po powrocie nakarmił i pod dach przyjął nie wiem.

Anonimowy pisze...

Ech, ojciec, to z żalu. Z głupiego żalu że się żyć nie umie ale do kogo pretensje.

Zuza pisze...

@Iris: Owszem, zwróciłam się do Autora, z nadzieją, chyba płonną, że odpowie, ale dyskusja jest otwarta. Nawet czasem żałuję, że już nie tak zażarta, jak kiedyś bywało ;)

Ale... Myślę, że chodzi oto, by cieszyć się drobnostkami, umieć je dostrzegać i nimi się cieszyć - tymi stopami bosymi w trawie, tym lekkim powiewem wiatru, tymi bułkami z melonem. Jasne. Tyle, że Ojciec bardzo kategoryzuje. Szczęśliwy jest ktoś, kto umie wzbić się ponad to, co przyziemne, a zdobywca jednorazowego sukcesu to od razu frustrat i samobójca! Uważam, że szczęśliwy nie jest ten, co jest ponad codzienność (z którą szare kamienice Łodzi najlepiej się utożsamiają), ale ten, co w tej codzienności dostrzega radość, piękno, zatrzymanie chwili... I to we wszystkim. Nie tylko w tych "uduchowionych" aspektach, niematerialnych. Szczęśliwa matka, której wystarczyło pieniędzy do pierwszego, szczęśliwa studentka, która zdała trudny egzamin, szczęśliwy mężczyzna, któremu udało się po 15 latach zdać maturę, szczęśliwy dziadek z wnuczką na spacerze. Szczęśliwa gospodyni, która pierwszy raz z przepisu sąsiadki upiekła chleb, szczęśliwy manager, który załatwił swoim podopiecznym świetny kontrakt.

Bo mam wrażenie czasem, że ten, co szuka szczęścia poza codziennością, trochę ucieka przed realnym światem. Każdy z nas może stwierdzić - ten świat, te pojedyncze sukcesy nie dają mi szczęścia. Ten dyplom i praca - to nie moja bajka. Zdobyłem pracę i tylko w dniu podpisania umowy byłem szczęśliwy, że ją mam. Ruszam zatem w świat! W poszukiwaniu szczęścia! Idę za głosem mistyków i, jak napisał Anonimowy, bez życzeń, bez troski, bez celu będę po prostu dla Boga! Poszukam szczęścia w kontemplacji przyrody, w cieszeniu się kawą, w bułce z melonem (ale się czepiłam....:) ). Przez rok, a niech się dzieje co chce!

I teraz wyobrażam sobie, że takiego szczęścia szuka mój mąż... Zostawia mnie z dwójką dzieci i wyrusza na poszukiwanie szczęścia. Bo jak mówisz - bez pewnych rzeczy można się obejść, bo to daje wolność... No to obywa się beze mnie, bez dzieci, bez pracy, dyplomu, zobowiązań... No i jest wolny...po powrocie... Bo ja nie wiem, czy bym go przyjęła z powrotem.

Jakie zatem cele mamy sobie stawiać, jeśli nie takie właśnie? - Rodzina, praca, dom, przyjaciele, podróże... Celem ma być kontemplowanie kawy? Jasne, dla mnie to zawsze chwila przyjemności i jakiś synonim luksusu, bo ją uwielbiam (zwłaszcza włoską). Ale bywają dni, że nie mam czasu jej wypić albo piję w biegu, w ogóle nie rozkoszując się jej smakiem. Czy jestem wtedy mniej szczęśliwa? Nie sądzę...

o. Krzysztof pisze...

@Iris: "Radością jest bez wielu rzeczy się obywać, bo to daje wolność". Amen.

@Zuza: "chodzi oto, by cieszyć się drobnostkami, umieć je dostrzegać i nimi się cieszyć". Tak właśnie. Jeśli człowiek nie potrafi cieszyć się tym co ma, a w głowie ma nadmiar pożądań, które go zniewalają, to nigdy nie znajdzie pokoju serca, nawet jeśli uda mu się zdobyć kolejne cele. Mam tutaj na myśli jednak szczęście "codzienne", szczęście jako poczucie spełnienia i sensu życia jest już nieco czymś innym, to efekt ubocznym pewnego dzieła, które się w nas dokonuje. To życie nie dla siebie samego (to nigdy nie daje szczęścia) ale dla "kogoś" i dla "czegoś".

Pozdrawiam ulubioną dyskutantkę zasyłając dobre myśli :)

eStillaMaris pisze...

Ja tego tekstu tak nie odbieram, jako kategoryzowanie.
A może zbyt literalnie traktujesz tekst? Zobacz jaki jest tytuł "O dwóch strategiach poszukiwania szczęścia".
Napisałam przecież "zgodnie ze stanem", więc nie ma to nic wspólnego z opuszczaniem Cię przez męża, wbrew Twojej woli na rok. Chciałam się jedynie podzielić swoimi myślami. Do niczego nie zamierzam Cię nakłaniać. Więcej nie piszę.

eStillaMaris pisze...

...ale też znam takie kobiety, które zgodziłyby się na odosobnienie męża, gdyby on tego chciał i widzieliby w tym sens duchowy, tylko oni nie mają już małych dzieci.

eStillaMaris pisze...

Ewangelista poucza: Ewangelia św. Mateusza 6:25-34 >
“Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.”

Zuza pisze...

@ Iris: Spokojnie, nie mam męża (jeszcze przez 3 miesiące ;) ), i daleka jestem od ulegania takim sugestiom, tylko staram się popatrzeć na to bardziej pragmatycznie. Że codzienne życie może również obfitować w momenty odosobnienia, że kiedy ktoś potrzebuje czasu dla siebie, powinien po prostu o tym powiedzieć, ale zawsze trzeba mieć na uwadze jak moje decyzje wpłyną na tych, od których ja jestem zależna i którzy zależni są ode mnie. Jeśli coś oswoiłam, staję się za to odpowiedzialna.

@ o.Krzysztof: zgadzam się, sama podkreśliłam te drobnostki dnia codziennego, tylko to, co mnie poruszyło, to wyraźny podział (może nie celowy) na tych, co są szczęśliwi, bo umieją dostrzegać drobnostki i na tych nieszczęśliwych, którzy "jedynie" osiągają spektakularne pojedyncze sukcesy. Umiejętność upajania się chwilami jest rzeczą cenną, ale rzadką. Trudno jest dziękować za każdą sytuację, czasem jej trud sprawia, że bardzo nas absorbuje i ostatnią rzeczą o której myślimy, to nogi w trawie i zapach kawy... Po prostu akurat są rzeczy ważniejsze niż drobnostki dnia codziennego. Ale to nie znaczy, że ten człowiek jest mniej szczęśliwy.

Gdyby Ojciec napisał, że oprócz pojedynczych sukcesów warto skupiać się na drobnostkach dnia codziennego i z nich czerpać - to już tak :) Cieszenie się chwilą ułatwia walkę z trudami życia, pokazuje, że mamy tyle powodów do radości, że jedna porażka to nie koniec świata. Ale na beztroskie upajanie się tylko chwilami może sobie pozwolić niewielu. A stawianie sobie celów i dążenie do ideałów nie musi od razu skazywać nas na klęskę. Stawianie sobie poprzeczki na jakimś poziomie motywuje do podejmowania działań. Daje poczucie spełnienia, a co za tym idzie - szczęścia. A Ojciec pisze tak, że owszem, jest do droga do szczęśliwości, ale nietrwała, zgubna, dosłownie samobójcza. Z tym się nie zgodzę.

Równie dobre myśli ślę do Warszawy :) I ciepło pozdrawiam :)

Mimozami pisze...

Ostatnio tak właśnie staram się żyć. Uczę się zatrzymywać w codziennej gonitwie. Zaczęłam kilka tygodni temu - codzienna Msza Św. + nabożeństwo (wyłączona komórka). Potem zaczęłam dostrzegać piękno przyrody. Potem przestałam się wstydzić zatrzymywać na chodniku i to piękno podziwiać. Jedna z moich myśli "dlaczego wszystkie drzewa mają zielone liście, a to jedno ma brązowe?" "dlaczego wszystkie drzewa mają ciemne kory, a brzoza ma białą?"... w miejscu, w którym mieszkam od dziesięciu lat dostrzegłam czereśnie zwisające z gałęzi - nawet skosztowałam, słodziutkie. Co wieczór, teraz ok. godziny 20, jest zachód słońca. Okazało się, że z mojego okna jest wspaniale widoczny. Codziennie patrzę na sam zachód, a potem na niebo zmieniające kolory, na chmury, drzewa, które pod wpływem promieni stają się czarne jak jakaś odległa kraina. Podziwiam i dziękuję Panu. To moje zatrzymanie. Tak staram się modlić.
Teraz jestem na etapie planowania urlopu. Mam ochotę wyjechać w góry, w żadne turystyczne miejsce, po prostu gdzieś, gdzie będzie cisza i przyroda. Przede wszystkim cisza.

eStillaMaris pisze...

@Zuza być może ze względu na Twój wiek, masz potrzebę osiągania, zdobywania... i powiedziałabym, nie ma nic w tym złego. Być może taki jest Twój charakter i/lub powołanie.
Zwróć tylko uwagę, jak dalece jest Bóg nie pragmatyczny: zażądał od Abrahama ofiary z syna, ( ale gdy ten gotów był ją złożyć, wcale jej nie chciał, chciał jedynie wiedzieć, że Abraham kocha Go bardziej, niż wyczekiwanego syna); kazał Piotrowi chodzić po wodzie ( mógł przecież sam Jezus przyjść do niego, ale tu umacniało się wiara Piotra ); mógł nas pewnie cudownie zbawić, jednym podmuchem niszcząc wszelkie zło, a cicho umierał na krzyżu (Miłość Bez Granic). Chcę tu powiedzieć, że nie zawsze Bóg działa wprost, a zawsze otrzymujemy coś więcej...
Chciałabym też powiedzieć, że wszystko ma swoją nagrodę i "cenę"...
Ojciec Krzysztof pewnie dobrze prezentowałaby się w garniturze od Armaniego i nie miałby problemu z dobraniem koloru krawata do koszuli. Mógłby też podjeżdżać Porche do korporacji, ale... Zakłada codziennie ten sam biały habit i może jeść suchy chleb... z melonem, bo tak wybrał! Zapłacił i płaci cenę. Otrzymał i otrzymuje nagrodę. Wolność.

Mati pisze...

taa, już widzę jak ktoś mu daje zarobić na porsche i garnitur od Armaniego ( choć nie są tak tragicznie drogie, około 1000 dolców). Raczej alternatywą byłaby próba utrzymania rodziny za średnią krajową. Perspektywa miła, ale nie tak filmowo dramatyczna

meg pisze...

ojciec Krzysztof to spoko gość. Dałby radę w każdej wersji życia...

Kasia Sz. pisze...

Ojciec by za bardzo nie chciał jechać porsche. A propos luksusów. Raz wpadłam do sklepu, bo zobaczyłam czapeczkę w pięknym kolorze. Chciałam tylko przymierzyć. Spojrzałam szybko na cenę. Było sto siedemdziesiąt złotych. "Dużo" - pomyślałam. Pani sprzedawczyni jeszcze zaproponowała mi przymierzenie jakiegoś kubraczka z futerkiem. Włożyłam kubraczek. "A ile kosztuje ten kubraczek?" - zadałam pytanie. "Sześć tysięcy" - usłyszałam. Przestraszyłam się. "Ale nie sześć tysięcy złotych, ale euro" - dodała sprzedawczyni. "To ile kosztuje w złotówkach to co mam na sobie łącznie z czapeczką?" - drążyłam się. "Trzydzieści tysięcy złotych" - poinformowała mnie miła sprzedawczyni. Zdjęłam wszystko delikatnie i uciekłam z tego sklepu. "Nigdy więcej luksusu" - pomyślałam.

basiek pisze...

Fajnie jest kiedy potrafimy się cieszyć każdym dniem każdą miło spędzoną chwilą, warto dostrzegać także małe rzeczy, czy zwyczajne proste sytuacje, które mogą nam przynosić wiele radości. Bo co wtedy kiedy wyznaczamy sobie jakieś cele w życiu, osiągnięcia czegoś i zakładamy że jak je spełnimy to wtedy tylko będziemy szczęśliwi, jasne że będziemy to oczywiste ale co wtedy jeżeli się nam wszystko nie uda i nie ułoży tak jak byśmy tego chcieli i co wtedy ? mamy być smętni i wiecznie niezadowoleni, bo nam coś nie wyszło. Czasami po przez taką gonitwę za czymś nie zauważamy tych małych pięknych rzeczy czy osób które nas otaczają a zdarza się i tak że za czymś gonisz bez przerwy już niby masz wszystko czujesz się że jesteś górą nad innymi bo masz to czy tamto a niektóre wartości czy rzeczy nie maja w ogóle znaczenia, nie słuchasz kiedy się do ciebie mówi bo nie masz czasu na to, ale ty wszystko wiesz najlepiej, jesteś cały czas w biegu byle do przodu i nagle przychodzi choroba ciężka choroba a ty i musisz zostawić to wszystko i odejść. Okropny ten koniec ale tak czasami niestety bywa dlatego cieszmy się każdą chwilą :)

Anonimowy pisze...

http://www.youtube.com/watch?v=Pelmxh_ZHKw
:)

basiek pisze...

Nie boisz się ... nie, nie, nie!
Piękna piosenka :) dzięki anonimowy z 22:33 za ten link :)
Dobrej nocy wszystkim :)

aga pisze...

ojcze Krzysztofie, ojciec w Warszawie, nie w Łodzi?

pandarasta pisze...

Może to i nie na miejscu ,ale na Lednicy ojciec rozwalił mnie tekstem do innego zakonnika ,o łasce brody od Boga .To usłyszane przez przypadek było,żeby nie było ,ale utwierdziło mnie w tym,że za wszystko powinniśmy być wdzięczni Bogu
Pozdrawiam

Marta pisze...

słuchałam ostatnio na żywo konferencji w wykonaniu ks. Pawlukiewicza, ludzie są tak niesamowicie mądrzy, polecam, jeśli komuś trochę gorzej na serduchu, o fałszywym ja - niebezpiecznym
owocnego piątku,
http://www.youtube.com/watch?v=0Ch-h-FWiiI

Anonimowy pisze...

do tego postu pasuje mi utwór "Małe szczęścia"... :)
pozdrawiam

Prześlij komentarz