poniedziałek, 1 września 2014

Morze się rozstąpiło. Dwa razy

Kiedy jesteś w rejonach, gdzie na twój widok spogląda się z nieufnością, kiedy ludzie patrzą na ciebie z pogardą, traktując jak bezdomnego. Gdy nie posiadasz nic, co dałoby ci poczucie bezpieczeństwa, to właśnie wówczas zaczyna się najcenniejsze duchowe doświadczenie.






Podobno człowiek ma w życiu dwa wyzwania. Pierwsze to pokonać swoje słabości, nie przegrać w codziennej walce z sobą samym (z porannym wstawaniem, samodyscypliną, oczyszczaniem z nadmiaru nieużytecznych spraw, narzuconymi sobie ograniczeniami). A gdy to już się uda, wówczas przychodzi kolej, by poskromić swoje ego.

Przenikliwe zimno oraz nieustający deszcz dawały taką możliwość, aby się z tymi wyzwaniami zmierzyć. 

Codziennie od nowa.

Po modlitwie w Ostrej Bramie w Wilnie już na północy Łotwy poznajemy lekarza, który jedzie samochodem aż do Finlandii, w której od kilku lat pracuje. Szybka decyzja. Zabieramy się do Tallina, a następnie wsiadamy razem na prom. Nikt z nas nie wziął jednak pod uwagę tego, że niespodziewanie zmieni się pogoda. Z letniej i upalnej na jesienną. Nie miałem ze sobą butów, jedynie sandały na bose stopy. Ciepłe rzeczy także były w deficycie. 

Dochodziła druga w nocy, kiedy na północy Finlandii, tuż przy granicą ze Szwecją zbudził nas ulewny deszcz, który zmoczył śpiwory i plecaki. Nie mieliśmy ze sobą namiotów, więc właśnie spaliśmy na trawie pod gołym niebem, zaledwie kilka metrów od drogi. Po raz kolejny tej nocy deszcz przegnał nas, każąc szukać zadaszenia. Kulę się na niewielkim autobusowym przystanku, po czym słyszę głos Macieja. Udało mu się znaleźć most, pod którym możemy spędzić noc. To dobra nowina, mamy tymczasowe schronienie.

Do piątej nad ranem leżałem na lodowatym betonowym chodniku, próbowałem zasnąć i jednocześnie trząsłem się z zimna – nie miałem już rzeczy, które mógłbym na siebie włożyć.

Habity przemokły całkowicie i były brudne od błota. 

Jednak czekanie niesie z sobą także wiele dobra. Sprawia, że niektóre rzeczy lepiej smakują. Dlatego kiedy nad ranem na kilka minut wyjrzało słońce, przymknąłem oczy, ciesząc się choć chwilą ciepła.

Z Finlandii wyjechaliśmy kilka godzin później, a raczej przeszliśmy pieszo przez most oddzielający granicę i strefę czasową. Na dzień dobry dostaliśmy gratis dodatkową godzinę w zegarkach. 

Po niezwykle ciężkiej nocy byliśmy przemoczeni, ale szczęśliwi. Trudno to wytłumaczyć. Miałem w sobie ogromną wolność i lekkość serca. Mój współbrat Maciej mówił, że czuje się podobnie.

Krzyża nie trzeba szukać, a nie daj Boże – komuś dodawać. Wystarczy zgodzić się na swoje własne życie, na to, co jest. Dopiero wówczas to brzemię staje się lekkie. I nawet doświadczenie ogołocenia staje się czymś cennym.

Kiedy ludzie patrzą z pogardą, traktując cię jak bezdomnego, gdy widok habitu wzbudza niechęć i lekceważenie, to zaczynamy już wchodzić na inny poziom. Bo jeśli w tym doświadczeniu uda się zachować czystość serca oraz brak oceny, to jest to radość dokonała. Choćby wówczas, kiedy zostajesz wyproszony ze stacji benzynowej ze względu na porę zamknięcia. Nie masz gdzie spać, schronić się przed zimnem ani nawet ubrać się w cokolwiek, co byłoby suche i ciepłe.

Ale to także wówczas człowiek może utożsamić się z tymi, których ten świat odrzucił. 

Nie chcę używać zbyt górnolotnych słów, ale od lat noszę w sobie przekonanie, że chrześcijanin, który czuje się lepszy od kogokolwiek, traci Świętego Ducha w sobie.

Granica pomiędzy ubóstwem a dostatkiem, poczuciem bezpieczeństwa a bezdomnością, porażką a powodzeniem jest bowiem niezwykle płynna.

Doświadczałem już tego dziesiątki razy.

***

Przede mną leży telefon, a w nim tekstowy plik, w którym zapisywałem ostatnie dwa tygodnie autostopowej pielgrzymki. Tak, pielgrzymki, gdyż nie są to dla mnie zwyczajnie podróże. Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Szwecja…

Wybraliśmy Północ, bo pomyśleliśmy, że ten kierunek jest równie dobry jak trzy pozostałe.  Resztą już zajął się Pan – wskazał odpowiednich ludzi, których mieliśmy spotkać. W głowie mam wizytę u niezwykłej łotewskiej rodziny w Daugavpils oraz u polskich emigrantów na obrzeżach Sztokholmu, którzy do północy chcieli rozmawiać na temat Kościoła i swojego życia.
- Jak możesz zrozumieć trudy naszego życia, skoro go z nami nie dzielisz? – dało się wyczuć w początkowym kontakcie.

A potem przy kurtuazyjnej rozmowie podczas gotowania wody na kawę padło pytanie. Dwudziestokilkuletni chłopak wychowany w rozbitej rodzinie, praktycznie na ulicy. Już jako nastolatek musiał podjąć pracę, aby na siebie zarobić. Dało się wyczuć dystans w zachowaniu.
 
- Jak tu przyjechaliście?
- Autostopem.
- Nocowaliście pewnie w hotelach…
- Nie. Spaliśmy tam, gdzie się dało. W krzakach, przy stacjach benzynowych, na promie, także pod mostem.

Zapadła cisza.

- Niezła wyprawa…

Od tego momentu wiele się zmieniło, a przede wszystkim stosunek do nas jako księży i zakonników. Następnego dnia rozstaliśmy się jak przyjaciele.


***

Na nowo układam sobie to wszystko i im dłużej o tym myślę, tym mniejszą mam ochotę, aby o tym pisać.

Były dni, które wolałem przeżywać bez robienia zdjęć, mówienia czy notowania. Jakbym chciał opędzić się od kolejnych bodźców, uwolnić umysł obciążony ciągłym przetwarzaniem.

Zamiast tego wsłuchiwałem się w ciszę, cieszyłem ukochaną samotnością, kąpałem w lodowatej rzece, a przede wszystkim rozmawiałem z ludźmi (wychowanymi głównie w luteranizmie), którzy opowiadali o swojej wierze jak o jarzmie, które zrzucili niczym zbędny balast.
- Nie potrzebuję religii, która zamiast wolności dawała mi zniewolenie – słuchałem ze smutkiem. 

A potem godzinami rozmawialiśmy ze współbratem o tych spotkaniach, napotkanych osobach.

Jak to się dzieje, że człowiek zamiast Jezusa, który zaprasza do siebie tych obciążonych i udręczonych, znajduje jedynie obrzędy? Coś poszło nie tak. Bo przecież problem nie dotyczy jedynie protestanckich wspólnot.

Dzisiejszym ludziom brakuje Zbawiciela, kogoś kto mógłby ich uzdrowić z depresji, poczucia pustki, bezrobocia, dał poczucie bezpieczeństwa. Brakuje Mistrza, który nauczyłby chodzić po falach kredytu, dał siłę do życia oraz uzdrowił choć jedną rodzinną burzę. Ksiądz Wojciech Węgrzyniak bardzo trafnie to ujął. Kim ma być Zbawiciel XXI wieku?

Brakuje im Pana, który byłby bardziej bliżej niż jest.



Wilno, Ostra Brama i niewielka ilość pielgrzymów w środku.
Droga do granicy litewsko-łotewskiej, kilkukilometrowa budowa drogi.
Mimo ciężkiej pracy Litwinki się wciąż do nas uśmiechały.

Północna Łotwa i marzenie każdego autostopowicza. Pusty przystanek z zadaszenem, na którym można wysuszyć pałatki i stragan ze świeżymi owocami obok.
Na północ przez Bałtyk.
Nasz kierowca, z którym przepłynęliśmy morze i przejechaliśmy dwieście kilometrów w Finlandii. Zdjęcie zrobione przez panią pastor, która wraz z mężem prowadzi niedaleko stąd luterańską parafię.  
Nocleg nad wodą, w której po dwóch dniach można nareszcie wziąć kąpiel. 
Kolejny hotel.
Pobudka.
Jeszcze tylko pokonać pokrzywy.
I w drogę.
Most, który o drugiej w nocy stał się dla nas najlepszym schronieniem.
Po piątej nad ranem zaczynają mijać nas rowerzyści jadący do pracy. Czas się zbierać, do granicy ze Szwecją zaledwie kilka kilometrów. 
 
Wciąż pada, a my odkrywamy znaki, że nie wędrujemy sami. Szwecja.
Niespodziewana wizyta u polskich emigrantów pod Sztokholmem.
Panu Bogu nie brakuje pomysłów, a to co przed nami, jest zawsze lepsze od tego co za nami. To jeden z piękniejszych faktów naszej wiary.

34 komentarze:

basiek pisze...

Ciekawa wyprawa, nowe doświadczenie czegoś i znowu nowe przeżycia ale fajnie to się tylko czyta :) zazdroszczę Ojcu tylko tej odwagi, której mi czasami brakuje :) ciekawa opowieść i fajne mimo wszystko zdjęcia :) Pozdrawiam

Zuza pisze...

Jak zawsze czadowo :) Kolejna książka z tego wyjdzie? Pewnie by wyszła, musi Ojciec przejrzeć notatnik w telefonie :) Pozdrawiam ciepło i już przestępuję z nogi na nogę pod drzwiami księgarni :)

stula pisze...

Dziękuję za relację. Jak zawsze tyle słów wartych przemyślenia!

Anonimowy pisze...

Piękność stóp niektórych...
Trzy ostatnie - zdjęcia września. Głosuję!

Kasia Sz. pisze...

"Panu Bogu nie brakuje pomysłów, a to co przed nami, jest zawsze lepsze od tego co za nami. To jeden z piękniejszych faktów naszej wiary." - Oby Ojciec był prorokiem. Rany, jak ja lubię ciepłą, słoneczną jesień. Dla mnie to najfajniejsza pora roku.

pandarasta pisze...

Piękny kierunek ,zapewne piękny i rozwijający czas.Jakoś ten track mi bardzo do tego wpisu pasuje
https://www.youtube.com/watch?v=s0phfC1rroI
Ojciec to taki Parias ;)

cicicada pisze...

o właśnie takie wpisy lubię najbardziej! i jeszcze do tego urozmaicone zdjęciami - to już "pełen wypas" :)

Anonimowy pisze...

Hotel - pierwsza klasa. Gratuluję poczucia humoru.
Relacja z wyprawy raczej przerażająca, najtrudniejsze dla mnie byłoby ogromne poczucie samotności w obcym i nieprzyjaznym świecie.
I nagle... zdjęcie, które przynosi spokój, zatrzymuje, odsuwa obawy - trzecie od końca.
Takie podróżowanie może być piękne tylko w łączności z Panem Bogiem.
Małgorzata

mawa pisze...

"- Nie potrzebuję religii, która zamiast wolności dawała mi zniewolenie – słuchałem ze smutkiem."
Ciekawy opis i kierunek wyprawy. Tez mieszkam w kraju zachodnim w okolicy, gdzie kazdy ma wille z ogrodkiem. Czesto sie zastanawiam nad kwestia wiary. Wydaje sie, ze wiekszosci mieszkajacych tutaj ludzi jest ona niepotrzebna. A co dopiero taka Szwecja... piekny, malo zaludniony kraj, wedlug sondazy ludzie najbardziej zadowoleni z zycia, szczesliwi, pewni siebie, wysokie pensje, dodatki rodzinne, rownouprawnienie, a przy tym duzo dzieci, o biednych troszczy sie panstwo...itd
A chrzescijanstwo mowi cierpieniu, stawia wymagania, mowi slowami Pisma "..biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą."... To moze tylko budzic niepokoj. Jak trafic z Dobra Nowina do ludzi, ktorym niczego nie brakuje?
A jesli model szwedzki jest najwyzszym stopniem rozwoju cywilizacji, do ktorego inne panstwa beda dazyc? Czy w Polsce tez dojdziemy do momentu, w ktorym religia nie bedzie potrzebna?

mawa pisze...

W uzupelnieniu mojego poprzedniego wpisu. Mieszka niedaleko nas rodzina z Holandii. Nie spieszyli sie z zawarciem zwiazku malzenskiego, najpierw sie wyszaleli, ale teraz maja troje dzieci, angazuja sie spolecznie, organizuja dzieciom w przedszkolu rozne fajne wycieczki. W niedziele rano nie pedza do kosciola z marudzacymi dziecmi jak my, tylko jedza razem sniadanie i spokojnie sobie spedzaja czas. Spotykaja sie czesto ze znajomymi na grillu, nawet nas kiedys zaprosili. Sa bogaci, rozsadni, sympatyczni, maja piekny dom kolo lasu z placem zabaw dla dzieci, sa od nas spokojniejsi, ladniejsi, a ich dzieci sa grzeczniejsze od naszych... Przemawia przeze mnie wlasnie paskudna zazdrosc.... chcialabym nawet powiedziec o tych ludziach cos zlego, ze czegos im brakuje, ale chyba nie ma nic takiego. Tak wyglada zycie wielu ludzi w najbogatszych krajach zachodu. I co takim ludziom powiedziec o wierze? Nawet nie wiem jak zaczac.
Kiedy sie mieszka wsrod takich ludzi, nachodza czlowieka watpliwosci. Fakt, ze poznalam tu rowniez naprawde wspanialych chrzescijan, ale nie jest ich duzo.

o. Krzysztof pisze...

@mawa: rzeczywiście nie masz łatwo. Bardzo ciekawe rzeczy piszesz. Myślę, że każdy człowiek jest jednak czymś udręczony, uwikłany jest w wiele lęków i obaw - jak mądrze przypomniał papież Franciszek, Pan Bóg nie chce człowiekowi niczego zabierać, co ma cennego, ale chce dodać... Może do tych ludzi, o których piszesz, znajduje własne, niewidoczne dla nas drogi dotarcia?

Magdalena pisze...

Mawa: a może nic nie trzeba im mówić. Tylko, gdy się radują i smieją, śmiać się i radować wraz z nimi, a gdy przyjdzie czas, źe będa płakać i się smucić, to płakać i smucić się razem z nimi? Może to już wystarczy . . . Nie wiem. :)

Anonimowy pisze...

Też mam tak jak mawa...nawet nie wiem jak zacząć. Może jak Ojciec pisze zostawić właśnie Panu Bogu, jak będzie chciał przez nas dotrzeć do takich ludzi, to z pewnością da światło. Z drugiej strony to chyba nic innego jak pycha tak chcieć być narzędziem w rekach Pana żeby czyjeś życie poprawiać...Przepraszam za takie stwierdzenia, ale takie mam dylematy i refleksje właśnie.

Anonimowy pisze...

Do Mawy; myślę, że reagujesz normalnie..,bo ludzie mali jesteśmy,nie anioły.
Dobrze,że Cię nie naszło dziękować, że nie jesteś jako ci INNI... .Też mam takie dylematy :)
Miło bylo dostrzec Ojca w Szczecinie- pozdrowienia :)

basiek pisze...

Chyba każdy wiele razy spotkał i nadal spotyka takie osoby którym dobrze się powodzi są zadowolone używają życia w pełni, pewni siebie i Bóg im nie jest wcale potrzebny, jeżeli coś osiągnęli to zawdzięczają to tylko sobie. Sama spotkałam i nadal spotykam takie osoby ale co niektórym jak w pewnym momencie zaczynał się ten piękny i poukładany świat walić w różny sposób to sobie czasami myślę że wcale nie chcę tych luksusów tych pieniędzy wolę swoje może i nie aż tak atrakcyjne życie. Czasem komuś otwierają się oczy i po jakimś niepowodzeniu zmienia się i zaczyna szukać tego Pana Boga a czasami niestety do samego końca czują się niezależni twardzi bo to szukanie i tak nic nie da. Ciężki temat i rozległy bardzo ale tak jest niestety.

Maalice pisze...

Kiedy sie patrzy na życie nie jako na przypadkow, ale widzi sie w nim sens, wtedy każde doświadczenie uczy, np. Spanie pod mostem czy widok tęczy po takiej nocy.. :) Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne wpisy, bo uwielbiam Ojca czytac :):)

Kasia Sz. pisze...

Ale w hotelu to zatrzymali się Ojcowie luksusowym ;-))))

Kasia Sz. pisze...

Miałam na myśli zdjęcie podpisane "Kolejny hotel" :-).

Anonimowy pisze...

Wyszłam 15.08 wieczorem po Mszy Św. z bazyliki, której budowe rozpoczęto gdzieś tak w 1100 roku. Wyszłam na plac gdzie w kawiarniach siedzieli sami mężczyźni. Poczułam się jak w Istambule 20-25 lat temu. Byłam w sercu kraju, który był, bo chyba już nie jest, nazywany córą Kościoła. To w to miejsce święty Dionizy przyszedł ze swoją obciętą głową. A i tu też stoi obok opuszczony, wielki budynek redakcji L'Humanitte takiego komunistycznego pisma. Bazylika jeszcze stoi nieopuszczona, jeszcze przychodzą do niej ludzie, nie tylko ogladać rozety, ale się modlić. Jest ich/nas garstka, ale jeszcze są/jesteśmy. Myślę, że czy to w XIX czy to w XXI wieku potrzebyn nam jest cały czas ten sam Zbawiciel. Takie są moje wakacyjne refleksje i cały czas powtarzam Jezu ufam Tobie.

mawa pisze...

Dziekuje za odpowiedzi i zrozumienie. Czasem chcialoby sie miec jakies potwierdzenie tego, ze
nasz sposob zycia, to, ze sie staramy, modlimy, podejmujemy wyrzeczenia i mamy jednak pewne
ograniczenia, ze to wszystko jest lepsze. Mam taka pokuse, zeby myslec o tych naszych milych sasiadach, ktorzy sa od nas bogatsi, madrzejsi, spokojniejsi i maja grzeczne dzieci, ze jednak maja tez jakies problemyi nie potrafia bez Boga ich rozwiazac. Wiem, ze jest to z mojej strony paskudne, bo ja ich naprawde bardzo lubie (nikt inny nas nie zaprosil na grilla ;-)).
Swoja droga, na emigracji przez dlugi czas czulam sie troche jak na pustyni. Wszystko jest obce, niby wokol sa ludzie, mieszkaja w willach, spotykaja sie razem, maja swoj krag znajomych i niechetnie widza w nim imigrantow.

emigrantka pisze...

mawa: w jakim kraju mieszkasz?

mawa pisze...

@emigrantka: W Niemczech.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Tak sobie myślę, że faktycznie Bóg może się wydawać takim ludziom "niepotrzebny", ale przecież dobrze wiemy, że jest On potrzebny każdemu! Nie tylko w wypadku, gdy "jak trwoga to do Boga", a jak mam idealne życie to do widzenia Panie Boże. Niezależnie od tego, jak układa się nasze życie, to tylko gdy wejdziemy w głębię relacji z Bogiem, gdy odkryjemy, że tylko On może nas napełnić, będziemy szczęśliwi, nawet gdy nasze dzieci będą niegrzeczne, a trawa w ogródku kiepsko przystrzyżona.

Anonimowy pisze...

"Niewielka to rzecz, kochać Boga w pomyślności
I dziękować Mu, jak wszystko się nam dobrze dzieje,
Ale wielbić Go wśród największych przeciwności
I kochać Go, dla Niego samego, i położyć w Nim nadzieję."
z Dzienniczka świętej Siostry Faustyny

Anonimowy pisze...

my trochę nie mamy wyboru. chrzest jest jak numer w maratonie i odcięcie pępowiny.
nie ma wyjścia. albo się będzie pełzało albo się dżwignie i spróbuje pobiec.
z dodatkowymi przeszkodami pod nogi, niewidocznymi dla innych i dla nas samych. wywalamy się na prostym strzyżonym trawniku tam gdzie inni się spokojnie z wdziękiem przechadzają

jak to jest jak się nie wierzy?
jak to od środka wygląda jeśli się nigdy nie wierzyło, nie czuje takiej potrzeby, i wszystko jest miłe, piękne dobre, i w porządku?
trzeba by nie wierzących spytać jak im z tym jest i czy tak kolorowo jak z wyglądu. może być że tak
ale to są wciąż Boży ludzie i to jest Jego problem. być tak jak się jest. w pobliżu bez narzucania, jak Bóg zechce to po coś wyśle może


też mi się czasem wydaje że ktoś jest niewierzący ale bardziej zwyczajnie poukładany i ludzki w reakcjach a ja się szarpię, jak kretynka, bez żadnych widocznych dla otoczenia korzyści (czasem wręcz ze stratą) w konfliktach nieustannych pomiędzy tym co trzeba, co wydaje mi się że trzeba a tymco przez otocznie postrzegane jest jako normalne
trudno jest czasem

Anonimowy pisze...

'jak to jest jak się nie wierzy? '
Próbowałam zajrzeć do kościoła i powiem, że łyknęłam to, uwierzyłam w boga. Msze, modlitwa, rekolekcje, pielgrzymki, post... ale czułam się okropnie. To był chyba najgorszy okres w moim życiu.
Nie chodzi nawet o jakieś szarpanie się z zasadami wiary katolickiej. Trudno jest to wyjaśnić, ale to po prostu niszczy psychikę człowieka, ta 'miłość' zamiast mnie uzdrowić zniszczyła mnie.
Porzuciłam to i naprawdę czuje się świetnie, wszystko się ułożyło :) I w końcu czuję pokój.

Wyprzedzę pytanie o to co robię na blogu ;) czytałam wcześniej jako nawrócona, teraz wchodzę bo nadal doceniam niektóre myśli jakie się tu pojawiają

o. Krzysztof pisze...

@Anonimowy: cieszę się, że z nami tu jesteś.

mawa pisze...

@Anonimowa: Ja przez jakis czas o wierze zapomnialam. Moze chcialam byc jak inni
ludzie tutaj, racjonalna i poukladana. Fakt, nie przejmowalam sie pewnymi sprawami, ktorymi teraz sie przejmuje, ale jakos niepostrzezenie moje zycie stracilo smak i kolor.
Tez mi trudno to wyjasnic.
Probuje sobie odpowiedziec na pytanie jak to jest, ze tak wielu ludzi wydaje sie
radzic sobie swietnie bez Boga. Bez Boga rozwiazuja tez swoje zyciowe problemy,
jezeli takowe maja. Nie wiem, najwyrazniej jest to mozliwe, ja nie moge bez Niego
zyc. Moze ci ludzie nie maja takiej potrzeby, ja mam. Teraz mysle, ze ten czas,
kiedy bylam jakby "na pustyni", nie tylko towarzyskiej, ale duchowej, byl mi
potrzebny (jedynymi osobami, z ktorymi moglam troche rozmawiac o wierze byli muzulmanie).
Zycze Ci, zebys tez Go na powrot znalazla.

Anonimowy pisze...

@Anonimowa: to ciekawe, co piszesz... Dlaczego czułaś się okropnie? Co Cię tak dotknęło? Dlaczego uważasz, że "to" niszczy psychikę? To wszystko bardzo mocne stwierdzenia, wygląda to tak, jakby Kościół był jakimś wstrętnym miejscem... Dlaczego tak sądzisz? Te pytania mogą brzmieć jak oskarżenie, ale mnie chodzi tylko o to, by dowiedzieć się czegoś o ludzkich uczuciach, doświadczeniach. Dlaczego są takie, a nie inne? Chciałbym Cię zrozumieć.

basiek pisze...

Sądząc sama po sobie wydaje mi się że jak człowiek szuka jakiejś drogi by Pana Boga poznać lepiej by się bardziej wgłębić w to Słowo to jak się tą drogę odnajdzie to wciąga jeszcze bardziej i się chce coraz więcej . Od zawsze chodziłam do kościoła, starałam się zachowywać przykazania choć czasami też się nie udawało ale mimo wszystko zawsze jakoś miałam tego Boga w sercu choć może nie tak przeżywałam tą mszę niedzielną jak teraz i samo spotkanie z Bogiem, od dłuższego już czasu dużo się zmieniło bo ciągnie mnie w tygodniu prawie codziennie na mszę i częściej rozmawiam z Bogiem tak zwyczajnie mówiąc Mu o wszystkim, życie w stanie łaski uświęcającej dużo pomaga we wszystkim w całym moim życiu i nie wyobrażam sobie że mogło by być inaczej. Jasne że nie jestem żadnym ideałem bo jak każdy też popełniam grzechy ale myślę że wiele się zmieniło. Bycie z Panem Bogiem i rozmowa szczera z Nim dużo daje. Miałam taką bliską znajomą od lat która straciła wiarę i przez lata żyła sobie tak jak by Bóg w ogóle nie istniał, pewna siebie, pewna tego co robi, ale zachorowała na chorobę nowotworową i wydaje mi się że właśnie Boga obwiniała za to że jest chora, choć do kościoła przestała chodzić jeszcze przed chorobą, cały czas miałam taką cichą nadzieję że może w końcu się przełamie i się wyspowiada że poprosi Pana Boga o pomoc i On jej pomoże bo znam kogoś kto może nie był całkiem w porządku w stosunku do Niego a tak się zawierzył i wierzę że właśnie Pan Bóg się zlitował i tej osobie pomógł i to zmieniło tej osobie stosunek do wiary zrozumiała że to ma sens i się zmieniła dlatego tak myślałam o mojej znajomej ale ona była twarda do samego końca i nie chciała Boga prosić o pomoc i niestety zmarła nie pojednawszy się z Bogiem.
A ja nie mogłam i nie mogę do tej pory się z tym pogodzić i tylko modlę się za nią.
Dlatego myślę że warto jest szukać tej drogi czego tym którzy szukają szczerze życzę by ją odnaleźli. Dobrej nocy :) pozdrawiam

mawa pisze...

Moze Pan Bog, przynajmniej niektorym ludziom cos jednak zabiera, zabiera spokoj. Moge sobie wyobrazic, ze nie kazdy i nie na kazdym etapie zycia jest na to gotowy. Czasem moze byc za intensywnie.

Anonimowy pisze...

Są osoby deklarujące się jako wierzące i...na tym kończy się ich wiara. Nie trzeba szukać daleko. Niestety, też tak mam, że niekiedy dopadają mnie potworne wątpliwości i zastanawiam się nad swoją wiarą. To jedna strona i momenty w życiu w których trzeba szukać odpowiedzi na pytania kierowane do siebie samego. Druga strona, niesamowite doświadczenie Opatrzności, Bożej opieki, fascynacja relacją z Bogiem. Czasem też, zastanawiam się jak to jest możliwe,żeby balansować tak pomiędzy dwoma skrajnościami. Jak to może być, że człowiek po namacalnym doświadczeniu Boga, spotkaniem z Nim, tak szybko zapomina...poddaje w wątpliwość,racjonalizuje, i wszystko sam sobie rozumowo próbuje tłumaczyć. Co to za niewiara Bogu jest? Może się mylę, ale to chyba przez słabą wiarę ludzi "wierzących" inni nie widzą Boga żywego. Nie widzą tej fascynacji spotkań z Bogiem żywym, na prawdę. Człowiek jest tak stworzony, że szuka,wszyscy szukają, tylko niektórzy nie wiedzą nawet czego. Tu chyba nie chodzi żeby myśleć nad nie wiadomo jaką ewangelizacją innych, ale próbować tak żyć żeby inni mogli zobaczyć Boga w swoim życiu. Żeby zaczęli stawiać sobie pytania- o co chodzi? Bo chrześcijaństwo to nie tylko krzyż, to również zmartwychwstanie.

Anonimowy pisze...

"Krzyża nie trzeba szukać, a nie daj Boże – komuś dodawać. Wystarczy zgodzić się na swoje własne życie, na to, co jest. Dopiero wówczas to brzemię staje się lekkie." Bóg zapłać za te słowa, mimo że trochę "obok" właściwego tematu notki, trafiają idealnie w moje ostatnie przemyślenia :)
+

Anonimowy pisze...

Fajna wyprawa w tym roku miałem podobną tylko mieliśmy samochód a spali na łąkach w jaskiniach w lesie i jakieś szopie

Prześlij komentarz