Aby coś sensownego zrobić, trzeba najpierw wygonić z głowy wszystkie myśli i przygotować miejsce na nowe.
Zapytano Bartłomieja Dobroczyńskiego, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i pasjonata chrześcijańskich mistyków, co poradziłby współczesnym ludziom.
- Jako psycholog powiedziałbym: „Myśl mniej”.
Myślenie samo w sobie nie jest złe, ale powinno być narzędziem do rozwiązywania określonych problemów, tymczasem w naszej kulturze używamy go bez przerwy, do wszystkiego. To pochłania energię, działa jak włączone w smartfonie Wi-Fi.
Jeśli za dużo się myśli, a za mało żyje, podkopuje to radość życia. W wyniku rozbuchanego myślenia tracimy dostęp do samych siebie.
Badania prowadzone wśród sportowców pokazują, że ci dobrzy - w odróżnieniu od złych - myślą mało i dobrze, a źli - dużo i źle.
Warto robić rzeczy, które cię pociągają, ale zbyt wiele nie oczekiwać, raczej cieszyć się procesem.
Kiedy człowiek jest otoczony nadmiarem rzeczy, przestaje mieć dostęp do tysiąca przyjemności. |
Dominikański mistyk, Mistrz Eckhart, mówi o działaniu, w którym nie pojawia się „ja” ani „dlaczego” – bez przywiązania do wyników, cała reszta pozostawiona jest w rękach Boga. Jakąkolwiek pracę byśmy wykonywali – im bardziej działamy bez „ja” i „dlaczego”, tym wyraźniej odbija się w niej stwórcze działanie Boga.
Ćwiczyli się w tym stanie Ojcowie Pustyni. Wiedzieli, że aby coś sensownego zrobić, trzeba najpierw wygonić z głowy wszystkie myśli i zrobić miejsce na nowe.
„Nicnierobienie” to nie jest pustka, ale konieczna przestrzeń, aby osiągnąć duchową równowagę.
***
Z otrzymanego maila:
Straciłem wiele, prawdziwsze stało się jednak moje życie, bardziej autentyczne związki z bliskimi mi ludźmi, o wiele głębsza relacja z Bogiem. Zniknęły żale, puste słowa, niemądre wybory. Dzisiaj przekonuję się o istnieniu innej logiki.
W momentach, kiedy Bóg pozwala, aby coś się rozsypało, najlepiej skupić się na zajęciach, przed którymi zostało się postawionym. W ten sposób odwracamy uwagę od tych trudnych doświadczeń i od nadmiernego skupienia na swoim zranieniu.
Wówczas Chrystus może zalepić te rany balsamem.
26 komentarzy:
Heh, lubię tego bloga. pozdrawiam! ;)
Chyba więcej takich lubiących :) jak się czyta to co Ojciec pisze daje wiele przemyśleń że człowiek na chwilę się zatrzymuje, inspiruje do czegoś dobrego oczywiście.
Pozdrawiam
Czasem nie warto zbyt dużo myśleć.Trzeba zachować równowagę,to jest trudne,ale nie do osiągnięcia.Zaskakuje mnie to już od pewnego czasu,że każdy wpis na blogu ojca,to jakaś podpowiedź w życiu,której szukałam ;) Pozdrawiam
ja też bardzo lubię, ja też ;)
Ojciec, ojcu chyba się nic w życiu porządnie nie rozsypało. Inaczej, wiedziałby że w takim stanie rozsypania nie bardzo można skupić się na czymkolwiek. Odwracanie uwagi, to takie znieczulenie podczas którego nie wiemy (nie chcemy) wiedzieć co się z nami dzieje, rzucając się w cokolwiek, byle tylko nie skonfrontować się z sobą, z...Bogiem. A w jaki sposób Bóg ma na nas wylać ten "balsam" garnek z nieba wystawi, odsunie pokrywkę i szlus? Cały ten balsam poleci w niewidzialny sposób, bez udziału zainteresowanego na uleczenie emocji... ;) On właśnie przyjedzie wtedy, kiedy staniemy w bezsilności w całym tym swoim rozsypaniu, a nie wtedy kiedy pędem rzucamy się do ucieczki żeby tylko nie myśleć.
Mnie bardzo ujmuje taka rzeczywistość, że Bóg z każdej beznadziei, z każdego rozsypania może zbudować coś niesamowicie dobrego i stabilnego.
może...pod warunkiem że człowiek nie będzie uciekał od siebie samego, oczekując że Bóg zajmie się zalepianiem balsamem jego zranień podczas gdy ten zajmie się robotą żeby nie myśleć.
@wredna: nie mogę się zgodzić. Miałem w życiu stan depresyjny, z którego z pomocą mądrego terapeuty udało mi się wyjść. Podstawowa zasada była ta sama, o której pisze ojciec, aby nie koncentrować się na sobie i swojej depresji, ale na otoczeniu i podejmować codziennie choćby najmniejsze cele. Inaczej człowieka ogarnęłaby całkowita niemoc. Nie jesteśmy swoimi myślami i uczuciami. Życzę ci aby to wszystko o czym piszesz zaczęło się układać. Pozdrawiam z Islandii.
@nolan
Niekoniecznie stan rozsypania w życiu, trzeba utożsamiać z depresją. Choć w większości przypadków pewnie tak będzie. Wtedy, możesz mieć rację. Że należy właśnie tak postępować.
U mnie, wielka niewiadoma. I bardzo dobrze. Niech się układa jak chce Bóg, a nie jak ja bym chciała żeby się układało.
Ojciec Krzysztof czasami odlatuje ;)
Pozdrawiam
Akutat jestem w takim stanie, w którym nawet literek nie potrafię sprawnie składać.W stanie rozsypania .Powywracało mi się coś, co budowałam przez 2 lata.I uświadomiłam sobie , ze blogosławieństwem jest praca, do ktorej zaraz idę. Skupienie się na tym co mam zrobić przez kilka godzin pomaga.W drodze modlitwa Jezusowa.Proszę tez wszystkich o modlitwę.Odwzajemniam.
Myśl mniej- zrobię sobie z tego na dziś karteczkę- Pałysówkę, taką jak na rekolekcjach można było od Ojca otrzymać.Polecam jako terapię oddawanie róznych rzeczy innym, układanie w szafkach, szafeczkach..Mam wtedy wrazenie, ze i na nowe , lepsze mysli robię miejsce..Rozsypana
Wiem, że są takie momenty, że słowa niewiele znaczą lub wydaje się, że są całkowicie puste. Tych wszystkich połamanych zabieram na eucharystię do dominikanek.
+
Bardzo Ojcu dzękuję.Rozsypana:)
Bardzo Ojcu dzękuję.Rozsypana:)
Może i mi się rozsypało, ale żeby połamało to chyba jeszcze nie. Czekam. Ufam jednak w Boże Miłosierdzie nade mną. Zresztą, nie pierwszy i nie ostatni to raz.
Akurat do mnie to nie dociera co ojciec pisze. Nie mam zamiaru myśleć ani mniej, ani więcej. Zabieram się na bierząco do tego co mi życie przynosi, to do czego nie mam siły, zostawiam. A w pracy mieszkam, więc mam robotę na każde zawołanie ;D
Ojciec trochę w banał delikatnie kursuje. "Balsamy" i inne oderwane od rzeczywistości obłoki. Ale już się zamknę. Skoro innym to pomaga...
Dziękuję i ja za wpisy o. Krzysztofa. Czytam je, choć nieczęsto wpisuję się pod nimi na blogu.
Co do tego wpisu, to ja akurat rozumiem to tak, że Ojciec pisze o takim doraźnym radzeniu sobie z życiem w momencie, w którym człowieka dotknęła tragedia, ale jeszcze daje radę jakoś funkcjonować i wie, że musi pozbierać się, chociażby dla innych, za których jest odpowiedzialny albo z tego powodu, że są obowiązki, praca, trzeba utrzymać się i żyć dalej, a żeby to się udawało, to musi robić coś ku życiu.
Nawet jeżeli równolegle lub za jakiś czas zajmie się problemem, pójdzie do terapeuty, pomału zrekonstruuje to, co zaszło, odkryje gdzie w tym wszystkim jest i jakie ma zasoby, które mogą mu pomóc podnieść się, to i tak musi mierzyć się z tym, co dzieje się doraźnie. I wydaje mi się, że tu Ojciec ma rację, że szukanie spokoju w takich drobnych czynnościach, skupianie się na nich, zajęcie się nimi, jest pomocne. Przynajmniej w moim przypadku było i czasami nadal jest pomocne, kiedy wracają złe chwile.
Przeczytałam kiedyś w jednej bardzo dobrej książce o podnoszeniu się z problemów, depresji itp. (niestety nie pamiętam już jakiej), że tak naprawdę wyjścia z "rozsypania" i załamania człowiek doświadczy wtedy, kiedy "odzyska spontaniczność", czyli taką właśnie normalność, zdolność życia bez tego strasznego ciężaru i bólu, który przez jakiś czas, choć niechciany, jest jego nieodłącznym towarzyszem w każdej niemal chwili. Pewnych rzeczy nie przyspieszy się jakoś zasadniczo (np. żałoby), ale mogą w tym pomocne być wszelkie rzeczy, które są "ku życiu", nawet podlanie kwiatków czy wszelkie jakieś tego typu drobne sprawy. Jakieś właśnie oderwanie się od tematów, które mają w sobie ten ból i zajęcie się czymś przyziemnym, zwykłym albo poczytanie pisemka o tym jak wywabiać plamy czy pomalowanie paznokci czy zrobienie sobie herbaty z sokiem czy cokolwiek. Nie piszę tu na razie o zbawiennym wpływie drugiego człowieka i zwyczajnej rozmowy itp., tylko na tę chwilę skupiam się na tych chwilach, kiedy jesteśmy sami i zmagamy się z czymś, co nas prawie przerasta - prawie, bo jakoś jeszcze funkcjonujemy.
I w tej książce było to fajnie zilustrowane w taki sposób, że słowo "spontaniczność" w jakiś sposób (nie wiem jaki) powiązane jest z łacińskim słowem "spondere" (może od niego pochodzi?), które też jest powiązane z innym łacińskim słowem "respondere", czyli "odpowiadać". I w tym cierpieniu naprawdę jest zarówno ulgą, jak i spowodowaniem jakiegoś ukrytego procesu, który nas za jakiś czas wyprowadzi na prostą, kiedy właśnie "odpowiadamy" na coś związanego z życiem. Na przykład, kwiatki schną, to odpowiemy na to podlewając je. Nakarmimy kota, to też odpowiadamy na to, co jest "ku życiu". Jak wstaniemy z łóżka i umyjemy zęby i jakoś doprowadzimy się do porządku, zrobimy śniadanie, pozmywamy naczynia, to też odpowiadamy na coś, co dotyczy jakiejś afirmacji życia. Możliwe, że łatwiej jest, jak ktoś ma zwierzęta albo dzieci, to wtedy te istoty sprawiają, że ta osoba odpowiada na ich potrzeby i ma jakoś więcej takich chwil w dniu, kiedy musi być "tu i teraz" i skupić się choćby na zrobieniu dziecku tej kanapki czy na innym prozaicznym zadaniu. Te wszystkie chwile, kiedy możemy oderwać myśli od tego, co trudne i skupić się na jakiejś pracy, naprawdę są bardzo cenne i są błogosławieństwem.
Dlatego mnie wydaje się, że ten wpis jest bardzo dobry i mówi o takich właśnie warunkach, o takim gorącym jeszcze czasie, kiedy człowiek został jakoś złamany przez życie, ale chce podnieść się i funkcjonować.
cd.
Oczywiście, modlitwa też jest bardzo pomocna, łączenie wszystkiego z Bogiem, proszenie, żeby pomagał w tej codzienności i wierzę, że pomaga, tzn. tak czuję i to poczucie i różne "znaki" są dla mnie osobiście tego dowodem.
W tej chwili jestem w trochę innym punkcie, bo jestem w jakimś dziwnym poczuciu zawieszenia od wielu lat, tak jakby ta doraźność, o której mowa powyżej, przedłużyła mi się i nadal trwała i nie wiadomo co dalej ze sobą zrobić. Nie ma na szczęście już tego "gorącego cierpienia", szoku, bólu i rozsypki, coś tam wyleczyło się, jest jakiś dorobek pracy nad sobą, podnoszenia się, jest odzyskana spontaniczność i docenianie tego, co jest, drobnych rzeczy itp., ale mimo wszystko jest to życie nadal w totalnej mgle i nie wiadomo gdzie się skierować i co ze sobą zrobić i jak ma dalej być i jest to też życie niezgodne z powołaniem (do związku) i w jakimś impasie. Ale to już temat na inną rozmowę.
W takim razie już teraz wiem, dlaczego nie mogłam się modlić i dlaczego sprawiało mi to problem. Za dużo myślałam w trakcie modlitwy...
Marta B.
AniuK nawet mając rodzinę i dzieci można być w rozsypce. Dam tego doświadczam. Mimo że wiem, że coś trzeba zrobić, to sprowadzam przeważnie wszystko do minimum. Żona i budowanie miłości z nią minimum, dzieci i bycie z nimi, troska minimum, sim jako mieszkanie i czystość w nim minimum itd... W pracy podobnie. Byle tylko bylo - minimum. I tak od pewnego czasu słucham się po wszystkim nas poziomie minimum. Nawet postanowienie poszło w kąt. Nie polem alkoholu chyba przez trzy lata i co? Piwkuje sobie. Nie żeby jakiś degenerat, ale mialem takie postanowienie i poszło w las. A pomyśli pewnie jeden z drugim jaki to super masz, tata o pracownik. Sztuka pozorów... Nawet do spowiedźi od kilku miesięcy mi jakoś nie po drodze i piątek się jakiś mięsny często zrobił. Wszystko na pozorach. Pomódlcie się proszę za mni. O nawrócenie najlepiej.
Przepraszam za literówki. Skutki pisania z telefonu.
Kłopot z publikowaniem : Padre, Panie Boże Zapłać.
(tylko i aż tyle)
Bardzo ciekawe zajęcie: wyganianie myśli, a one uparte często wracają i tak na modlitwie zamiast wokół Pana Boga wokół siebie się kręcą. Więc gdyby tak uczyć się wyganiać je częściej...
@artK - pomodlę się za Ciebie. Mam nadzieję, że wszystko ułoży Ci się dobrze.
A co do bycia w rozsypce, to prawda, że można być w rozsypce mając rodzinę, ja tego doświadczyłam przed rozwodem, a teraz już od prawie 11 lat jestem po rozstaniu z mężem i o tym właśnie pisałam, dodaję jako uzupełnienie, bo nie wszyscy pamiętają moje wcześniejsze wpisy i jaka się z nich wyłaniała historia. Rozsypka przed rozwodem dotyczyła właśnie kryzysu w związku, tego, że mąż mnie jakby opuścił (mówiąc w uproszczeniu) na długo przed tym, niż rodzina formalnie rozpadła się. Starałam się na każdym polu, ale to nic nie dało. Trudno nie być wtedy w rozsypce. A po rozstaniu i w całym tym czasie, w którym trzeba było jakoś żyć i uczyć się żyć na nowo po tej zmianie i poskładać się i dbać o dzieci i pracować itp. to też trudno nie być w rozsypce. Potem na szczęście jakoś było powoli lepiej, aż nastało to, co jest teraz, to życie w niewiadomej.
Mam szczerą nadzieję, że u Ciebie jednak będzie szło wszystko ku dobremu, i że Wasza rodzina ocaleje i będzie w niej zgoda i miłość. Pozdrawiam serdecznie!
Ktoś z Was napisał, że :"Ojciec Krzysztof odlatuje". No, bez tych 'odlotów" nie byłoby mocno stojących na ziemi porad :) A niech lata...W podpisie beneficjentka (pośrednia) tych odlotów :)
to ja :) właśnie chodzi o te porady, od czapy są niektóre. Ale ja też nieraz odlatuję...dlatego staram się bardzo nie dawać żadnych porad nikomu. Niestety czasem nie mogę wytrzymać, i te moje mędrkowania zarozumiale same mi się jakby wysypują z ust lub spod klawiatury.
Dobrze, żeby było ich coraz mniej.
dobrej nocy
W temacie rozsypki, słowo weiji w j. chińskim znaczy kryzys i składa się z dwóch znaków: pierwszy oznacza niebezpieczeństwo drugi szansę. Ps. podoba mi się ten blog :)
"Jak się pozbyć myślowego tłuszczu?
Kilka porad dla szczupłomyślicieli
Na noc zanurzyć głowę w kąpieli ogórkowej.
Tak namoczone myśli wyjąć i usunąć widoczny tłuszcz.
Żeby zrzucić kilogram myślowego tłuszczu trzeba namoczyć 6000-7000 myśli.
Tłuszcz myślowy nie nadaje się do smażenia.
Proszę ograniczyć konsumpcję myśli i przestawić się na myślenie light.
Proszę schodzić z głowy pokusie: nie zostawiać książek ani niczego w tym rodzaju w zasięgu myśli!
Ludzie nie nadają się do myślenia. Niech wasze myśli staną się szczupłe i godne pożądania, najlepiej skończcie z nimi!
Proszę zapakować tłuszcz myślowy w małe pojemniki i oddać je do Urzędu Klientów Tłuszczu."
Aglaja Veteranyi (w: Kto znajduje, źle szukał)
Prześlij komentarz