poniedziałek, 9 listopada 2015

Staję się kimś innym, pozostając sobą

Dzięki smutkowi przeżytemu do końca, zyskuje się jaśniejsze spojrzenie. To jak wynurzanie się spod wody: schodzisz pod powierzchnię i wracasz z różnymi, bardzo pożytecznymi rzeczami. 







Zaprzyjaźniony ksiądz: 
- Mam nadzieję, że się boisz.
- Trochę. 
- To dobrze. Jest tak, jak być powinno.

Życie bywa trudne, więc towarzyszące mu cierpienie chciałoby się potraktować jako problem, który należy natychmiast usunąć. Tak się jednak nie da.

Czy się boję? Bywa, że tak, ale też wiem, że jeśli nie zgodzę się na mój lęk, to odmówię Bogu wszelkiej możliwości zmieniania mnie. Wiele jest biblijnych postaci, które w chwili, gdy Bóg zaczyna do nich przemawiać, te w przerażeniu wołają, że nie chcą umierać - jakby Bóg przynosił śmierć. 

***

Po łacinie acedia oznacza smutek, który jest zwrócony ku sobie i odwrócony od Boga. To utrata determinacji duchowej. W ostatecznym rozrachunku doprowadza nas do tego, że pozwalamy sobie na wszystko - byle tylko uniknąć niewygody. Założyć klapki, magicznie myśleć, zatonąć w wyobrażeniach, byle tylko wygładzić ostre krawędzie, po których toczy się życie. Rozmyslać, zamiast przeżywać. 

Lęk pochodzi stąd, że grzeszna natura zaczyna uważać Bożego Ducha za agresora.

Jeden z francuskich zakonników zauważył, że niekiedy lęk świadczy o działaniu Ducha Świętego, którego boimy się, ponieważ jest On zupełnie inny od nas. My jesteśmy niczym otwarta perłopława muszla perłopława, która zamyka się przy najdelikatniejszym dotknięciu, instynktownie broniąc się przed skaleczeniem. Jednak właśnie dzięki owemu skaleczeniu powstaje arcydzieło. Oczywiście nie należy szukać tych "skaleczeń" czy upokorzeń, ale kiedy się nam przytrafią, mogą być cenną lekcją pokory, która niszczy w nas pychę, egoizm, pretensjonalność. 

Ludzie, którzy osiągnęli dojrzałość wewnętrzną, są istotami zranionymi, ograbionymi, niemal kalekimi po zakończonej walce z aniołem, lecz promienieją nadprzyrodzoną pięknością i równowagą ducha. 

Dzięki smutkowi przeżytemu do końca zyskuje się jaśniejsze spojrzenie. Dobrze przeżyte cierpienie owocuje życiową mądrością. To jak wynurzanie się spod wody: schodzisz pod powierzchnię i wracasz z różnymi, bardzo pożytecznymi rzeczami. 

Społeczeństwo potrzebuje grotołazów, którzy wydobywają ukryte w otchłani skarby, wynoszą je na światło dzienne, a potem polerują, przywracając im piękno i blask.


fot. Szymon Burek


Inspiracje: Brat Efraim "Droga przez mrok, albo szaleńcy Boży", 
Tom Hodgkinson "Jak być wolnym"


17 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Dziękuję i proszę o modlitwę, bym nie utonęła.

Anonimowy pisze...

Im mam więcej lat i cierpienia na sobie, tym bardziej skłaniam się i rozumem w pełni słowa Tischnera, które zapamiętałam lata temu: "Nie uszlachetnia. Cierpienie zawsze niszczy". Możemy dorabiać filozofię i poezję do tego, kim jest człowiek po wielkim cierpieniu, ale zawsze jest on bardziej nieufny, oschły, obojętny, poturbowany... Gdyby z taką intensywnością jak cierpienia doznał miłości byłby w rozkwicie. Próbujemy na siłę doszukać się dobrych stron cierpienia (bo jak go tu wytłumaczyć, jak zaakceptować?), ale każdy, kogo nie tylko dotknie, ale powali cierpienie, wie, że nie ma w nim nic wyszlachetniającego i że jest w najwyższym wymiarze nieakceptowalne. Nawet Jezus nie był szczęśliwy, że może cierpieć.

o. Krzysztof pisze...

Zgadzam się z Tischnerem, uszlachetnia jedynie miłość. Jednak ten świat jest skażony grzechem, czego skutkiem jest cierpienie.

Anonimowy pisze...

A ja się nie zgadzam. Ostatnio choruję i dużo cierpię... jeśli cierpienie ofiarowuję za kogoś, to dostaję w zamian dużo miłości od Boga. Oczywiście, nie tak od razu, ale im bardziej cierpię, tym bardziej kocham..

o. Krzysztof pisze...

@Anonimowy: to jest właśnie ta perspektywa. Nie po co to robię, ale dla Kogo. Niech nie braknie cierpliwości w czekaniu na owocowanie. Wspieram modlitwą +

Kaśq pisze...

Cierpienie, smutek i strach, odkrywają we mnie zasadnicze rzeczy... Wywlekają je z obudowanego błędnymi wyobrażeniami o życiu serca i wyciągają na światło. Wtedy nie mogę już udawać, że nie widzę, nie czuję tego, co jest źródłem mojego cierpienia, smutku i strachu... wtedy muszę tego dotknąć i to jakoś przerobić. Chyba, że znów na chwilę ucieknę... Ale świadomość istnienia tych drzazg zostaje i wierci w środku. Jeśli się je podejmie, można pójść dalej w prawdzie, porzucając wyobrażenia. I jak pisze Ojciec: żyć zamiast rozmyślać. Wierzę, że to jest odpowiedź Boga na moje prośby - "naucz mnie żyć, daj mi więcej siły, dodaj mi cierpliwości". On daje mi siłę i uczy mnie żyć, stawiając przede mną cierpienie i smutek. Jeśli je podejmuję i przeżywam świadomie, sił przybywa.

madana pisze...

Nie rozumiałam osobiście słów ks. Tischnera, mimo że brzmiały tak mądrze i pięknie, dopóki nie przeszłam i ja, i mąż przez ciężkie choroby. To przejmujące doświadczenie i przezycie.
W sumie dopiero teraz cenimy życie i ważne w życiu sprawy, bo doświadczyliśmy takiego "dotknięcia cierpienia", ale też to zupełnie inne doświadczenie Boga, wiary, zaufania..
I dlatego odpowiem słowami ełckiej karmelitanki, która ułożyła pieśń w oparciu o Psalm 116:
"Miłuję Pana, albowiem słyszy
głos mego błagania.
Miłuję Pana, albowiem słyszy
głos mego błagania.
Oplotły mnie więzy śmierci,
opadłem w udrękę i ucisk,
Imienia Pana wezwałem:
Panie, ratuj me życie.
Miłuję Pana, albowiem słyszy
głos mego błagania.
Miłuję Pana, albowiem słyszy
głos mego błagania.
Pan jest łaskawy i sprawiedliwy,
Bóg nasz jest miłosierny
Byłem w niedoli – On mnie wybawił
Uwolnił me życie od śmierci."

Anonimowy pisze...

Tak się nie da. Nie da się stawać kimś innym równocześnie pozostając sobą. Można stawać się pełniej sobą. Można zmieniać się, ale nie da się dokonać zmiany nie pozostawiając czegoś starego w nas. Trzeba coś zostawić, żeby nowe mogło się narodzić. Nie da się zjeść ciastko, i mieć ciastko.

Anonimowy pisze...

nie da się dokonać zmiany, kiedy chce się zachować coś, co zmianę tę uniemożliwia. Sorry, oczywiście miało być nie da się dokonać zmiany, pozostawiając stare.
Chcieć zmiany, i jednocześnie jej nie chcieć (chcieć pozostać tak jak jest) to będzie jakaś niespójność.

Anonimowy pisze...

trzeba stawać się bardziej sobą, a nie kimś innym.

TaxiDriver pisze...

Stawianie się bardziej "sobą" to po prostu odkrywanie tego kim jesteśmy naprawdę, kim prawdziwie stworzył nas Bóg.

basiek pisze...

Nasze życie wcale nie jest łatwe, są i te radosne i te smutne dni.
Kiedy jest mi smutno najlepiej rozmawia mi się z Panem Bogiem, Jemu mogę powiedzieć wszystko i nie muszę udawać że jest Ok, bo tak czasem robimy właśnie dobrą minę do złej gry.
Odnośnie tego bycia sobą myślę a raczej jestem przekonana że jednak warto mimo czasem różnych niepowodzeń i przeciwności pozostać sobą.

aga pisze...

A mnie bardzo tu pasują słowa z poprzedniego wpisu:

"W kulturze zachodniej doskonały jest ten, który jest lepszy od innych. Natomiast w biblijnym rozumieniu dokonały człowiek jest sobą bez wstydu i winy. Nie musi się porównywać."

Być sobą - to być niedoskonałym, nielepszym(celowo łącznie), nie porównywać się...
Jak te słowa o. Kaliksta we mnie brzmią...jak echo przypominam je sobie codziennie..
cudne

ewa pisze...

To było dla mnie bardzo ważne uczestniczyć w Mszy św. rozpoczynającej obchody 800-lecia istnienia Zakonu Dominikanów!!!Kocham Pana Jezusa i kocham ten Zakon, jest mi bardzo bliski...szczególnie ten na warszawskim SŁużewiu...pięknie było...bardzo uroczyście, a jednocześnie bardzo ciepło...tak rodzinnie...bo przecież jesteśmy RODZINĄ!!!

To jest prawda z tym smutkiem przeżytym do końca....pozbywa pychy, egoizmu, pretensjonalności...skutecznie!!!Pozbywa też lęku i daje otwartość na ludzi i świat...
Ks. Jan Twardowski: "Napisałaś do mnie list serdeczny...przyniosłaś trzy jabłka z ogrodu...zdziwiony myślę nieśmiało, że Bóg mnie kocha przez Ciebie"

ewa pisze...

Dzisiaj był bardzo trudny dzień dla mnie. Wiedziałam o tym od roku, ponieważ do lekarza w mojej chorobie, taki jest system zapisów...Od paru dni modlę sie do św. Ojca Dominika, żeby zechciał się ze mną zaprzyjaźnić, bo ja tego bardzo pragnę.. i co się okazało ,że ten dzień wcale nie był trudny, a wręcz dobry...niesamowity...subtelny w odnajdywaniu zwykłej ludzkiej życzliwości...sytuacje...ludzie, których spotkałam i ich słowa...były dla mnie wręcz nierzeczywiste... i co jest dla mnie nowością, że ja potrafiłam przyjąć to...udźwignąć...oczywiście po przez łzy...do teraz ryczę i śmieję się na przemian...bo trudno mi uwierzyć, że mnie to spotkało!!!Ojcze Krzysiu, tak myślę, że to wszystko przez Ojca rekolekcje, które wskazały mi drogę...do św. Ojca Dominika...dziękuję.

Anonimowy pisze...

Zanim się pięknie wynurzę. Zanim popływam na dno pójdę, z prądem czy pod. Wypchaj mi Boże serce miłością, pokojem, usta radością, wypełnij skoro możesz, bo czemu by nie?
Zanim się zacznę uczyć latać bez skrzydeł, daj mi dziś dobrą myśl, radosną myśl, na dobry dzień.
Bo skoro możesz, to czemu nie, czemu dopiero kiedy na dnie.

Anonimowy pisze...

Działania alternatywne czyli zamiast, pitolę, skocze i kończę z tym cyrkiem, zamiast tej jakże prostej opcji wybiorę coś innego. co tez nie wypali bo jestem płytką kopalnią nielotnych idei.
Ale może kto z tej gliny ulepi coś ładniejszego.
Wlepiam Wam w łapy czotkę dla Zacheusza. Dla tego co to w ramach pracy okradał. Taki etat.
Za wszystkich akwizytorów którzy żerują na ludzkiej słabości, starości i bezradności.
O opamiętanie i nawrócenie - za wszystkich kradnących ot, bez żadnej dodatkowej otoczki pomysłu albo na wnuczka, na policjanta,
I przede wszystkim za tych którzy są sami w domach, podpisują kredyty, biorą pożyczki, oddają oszczędności.
lepsze jedno Zdrowaś Mario niż nic. Lepsze jedno miej ich w opiece. Co fajnego znajdę na dnie nie wiem. To chyba jeszcze dużo głebiej. Jeszcze sobie popływam.

Prześlij komentarz