List mojego dominikańskiego współbrata o. Kaliksta Suszyło, znaleziony po jego śmierci.
Kiedy te słowa dotrą do Waszej wiadomości, mnie już na tej ziemi nie będzie. (...)
Wszelkie Boże stworzenie na ziemi jest takie, jakie być powinno. Czy człowiek, korona stworzenia, istota myśląca i zdolna do wyboru może wybierać inną postawę wobec Boga niż postawę doskonałej uległości? Byłem tego w pełni świadom. Widziałem siebie jako płomień świecy, który z niej czerpie cały swój sens i istnienie. Miałem Boga ciągle przed oczyma. Był dla mnie jak oddech i bicie serca.
Mówiłem sobie: Jeżeli On o mnie ciągle myśli, to czy ja nie powinienem ciągle myśleć o nim?
A myślałem o Nim przede wszystkim jako o Bogu, który jest Miłością. (...)
Ważna jest tutaj rola sytuacji trudnych. Pozwalają one na wzrost miłości. Są jak podnoszenie poprzeczki w skokach. Im wyżej, tym oczywiście trudniej, ale też i chwała większa, i nagroda. Gdy mi było ciężko, nigdy się nie skarżyłem, ale dziękowałem Bogu, że ma do mnie zaufanie i poddaje mnie ciężkim próbom. Miłością starałem się zakrzyczeć swój ból. Ostatnim moim słowem była zawsze wypowiedź biblijnego Hioba, jakże boleśnie doświadczonego: "Chociażby mnie zabił, będę Mu ufał" (Hi 13,15).
Mówię o próbach. Taką próbą, szczególnie dla mnie dotkliwą, bo trwającą całe życie, były trudności w mówieniu. Mówienie było udręką. Stąd niechęć do mówienia, także z tego względu, by nie drażnić słuchaczy zdeformowanymi wyrazami. Swoją sytuację określiłem słowami św. Pawła: "Z Chrystusem jestem przybity do krzyża" (Ga 2,19).
Podejmowałem wprawdzie próby przezwyciężenia tej mojej słabości, ale na dłuższą metę okazywały się one daremne. Byłem jak muzyk, któremu przyszło grać na niesprawnym instrumencie.
Cierpienie wynikające z tej niemocy powiększała jeszcze świadomość, że należąc do Zakonu Kaznodziejów powinienem mówić pięknie. Piękne mówienie powinno być moją cnotą zawodową. Bywały wprawdzie okresy, kiedy według własnej oceny, a także oceny słuchaczy stawałem na wysokości zadania, kiedy mówienie sprawiało mi przyjemność, a jeszcze bardziej tym, którzy mnie słuchali. Ale było to jakby ode mnie niezależne.
Myślałem sobie wtedy, że to sam Pan Bóg jest dyspozytorem mojego kaznodziejstwa, że to On sam gra na moim instrumencie, kiedy i jak chce. Zgodziłem się z tym i nie żywiłem żalu do swojego Dyspozytora. Dochodziło nawet do tego, że Go prosiłem, by mi mojego krzyża nie zabierał. I nie zabrał.
W ostatnich latach nasiliły się trudności w mówieniu. Z ust wychodziły słowa zniekształcone i okaleczałe. Z tego też względu nie odprawiałem publicznie Mszy św., by nie odzierać świętych słów z ich dostojeństwa. Trudno by mi było zresztą ustać przy ołtarzu. Mimo tych i jeszcze innych kłopotów związanych z wiekiem czuję się szczęśliwy i nie zamieniłbym swojego losu na żaden inny. Pan Bóg się nie pomylił, że mnie takim stworzył. Najwidoczniej takim Mu byłem potrzebny”.
Wiele osób które znało o. Kaliksta powtarzało, że przez te "nieudolnie" wypowiedziane słowa, doświadczali Pana Boga. Może dlatego to słowo było tak skuteczne, bo wyrastało z pokory? Z przeświadczenia, że ja Jezusa Chrystusa usycham, ale jeśli przylgnę do Niego, to On nawet posłuży się moim jąkaniem i wadą wymowy?
Każdy z nas dochodzi tam, dokąd potrafi. Należy to uszanować.
W kulturze zachodniej doskonały jest ten, który jest lepszy od innych. Natomiast w biblijnym rozumieniu dokonały człowiek jest sobą bez wstydu i winy. Nie musi się porównywać. Nawet osoba niepełnosprawna i pełna chropowatości jest dla Boga doskonała.
On się nie pomylił.
Najwidoczniej właśnie tacy, jesteśmy Mu najbardziej potrzebni.
16 komentarzy:
Z przeświadczenia, że ja BEZ (?) Jezusa Chrystusa usycham, ale jeśli przylgnę do Niego, to On nawet posłuży się moim jąkaniem i wadą wymowy?
Dzięki ;) piękne jest to, że w naszych ułomnościach wzajemnie siebie potrzebujemy.
Najpiękniejszy ogród nie może dorównać harmonii dzikiej łąki.
Moja chropowatość tak bardzo boli..
"..nieszczęścia, potrzebne do szczęścia.."
Brandstaetter o szczęściu...
"Jestem człowiekiem szczęśliwym, którego unieszczęśliwia nadmiar szczęścia...
A czym jest szczęście!?
Wiem jedno...że do jego pełni potrzebna jest spora ilość klęski"
Dziękuję za przypomnienie tego fantastycznego cytatu.
Kiedyś był o tym wpis:
http://kpalys.blogspot.com/2014/05/doskonaosc-ludzka-jest-zmora.html
Ja też DZIĘKUJĘ...wiem jedno, że radości od Boga nic i nikt mi nie odbierze!!!!....i to jest fantastyczne uczucie!!! Pozdrawiam serdecznie
Kurcze aż ciary po plechach. Tak bardzo proste i prawdziwe są słowa o. Kaliksta. Mimo, że jestem sprawny, to bardzo ciężko jest mi się pogodzić ze swoimi ograniczeniami, Wiem, że czasem powinienem odpuścić i przyjąć to czym obdarzył mnie Bóg, ale jest to bardzo trudne. Mimo wszystko wierzę, że kiedyś będę umiał powiedzieć "ufam Tobie" i zaakceptować siebie z całym dobrodziejstwem inwentarza, którym obdarzył mnie Bóg.
Pracuję z dziećmi i osobami starszymi z niepełnosprawnościami. Dziękuję Bogu, że oni uczą mnie pokory i miłości do życia. Są darami Boga.
Poruszająca jest i niesamowita w świecie z presją na "bądź doskonały, lepszy od innych" - taka postawa jak ta, którą miał śp. o. Kalikst i zobaczenie siebie jako "taki jestem potrzebny Bogu".
I jak ktoś wyżej napisał- "aż ciary po plecach".
Takie świadectwo silniejsze jest o miliona pięknie brzmiących kazań...
Dziękuję Ojcze za ten wpis. W jakiś sposób utożsamiam się z tym, o czym pisał o.Kaliks. Chociaż nie jestem kaznodzieją, a jedynie... studentką polonistyki. Wielokrotnie, zwłaszcza w ostatnim czasie, zastanawiałam sie nad tym, czy moje studiowanie ma jakikolwiek sens skoro i tak nie potrafię ani ładnie, ani całkowicie poprawnie wypowiadać się w polszczyźnie. Mam (teraz już trochę w mniejszym stopniu) trudności w mówieniu i publicznym wypowiadaniu się, co niejednokrotnie staje się dla mnie ciężarem... Na szczęście istnieje jeszcze słowo pisane, które pozwala mówić o tym, czego czasem powiedzieć nie można... Gdzieś zawinąć między wersami, w niedomówieniu. A i milcząc, można wiele powiedzieć.
A ja mam mieszane uczucia co do tego wpisu. Doskonała uległość wobec Boga, który stwarza nas niedoskonałymi - cierpiacymi - i uzależnia od swojej łaski. To budzi sprzeciw, czymś dziwnym wydaje się być brak choćby odrobiny wyrzutu wobec takiego Boga. Trzeba by chyba doświadczyć jakiejś niebywałej miłości Boga żeby taki list napisać.
Jestem zdumiony, bo pamiętam Ojca Kaliksta z lat osiemdziesiątych, gdy pracował w klasztorze Dominikanów w Poznaniu. Do dziś nie spotkałem tak wspaniałego mówcę jak on. Mówił niezwykle sugestywnie i z bardzo wyraźną artykulacją. Często o nim myślę i smutno mi, że już go nie ma tu na Ziemi wśród nas.
W ubiegłym tygodniu chciałam zakończyć wykład słowami o Panu Jezusie. To miały być najważniejsze słowa w wykładzie. I wyszło mi jakoś tak niezgrabnie, wydawało mi się, że nawet nieprzekonująco. Już miałam się zacząć martwić, ale pomyślałam, że może wyszło najlepiej. Oddałam te słowa Panu.
"Miałem Boga ciągle przed oczyma. Był dla mnie jak oddech i bicie serca."
Doskonała definicja świętości...
Prześlij komentarz