To nie o sukces chodzi, ale o przeżycie swojego życia do końca.
Są takie okresy, gdy dni pracy stają się coraz bardziej przeładowane zadaniami. Kiedy liczba bieżących i pilnych spraw, wydaje się nie mieć końca. Kiedy ilość ludzkiego cierpienia zaczyna przytłaczać i nawet gdybyś chciał pomóc, zauważasz, że nie masz w sobie nic, co pomóc by mogło.
Takie dni generują wewnętrzne napięcie, można uwierzyć, że jest się niezastąpionym. „Tak bardzo brakuje mi ciszy i samotności” - przechodzi mi przez myśl.
W skrzynce pocztowej znajduję maila, przyszedł od znajomej osoby, od lat mieszkającej na emigracji:
***
Odwożę współbrata na lotnisko. Piotr od dwóch lat pracuje w Australii. Kiedy u nas są teraz upały, w Sidney trwa pora zimowa, gdy tam mają już nowy rok, w Europie jeszcze na niego czekamy. Dlatego Piotrek żartuje, że stał się „człowiekiem z przyszłości”. Następny przyjazd do Polski za cztery lata. Kiedy wyjeżdżał, w głowie miał pamięć o duszpasterstwach pełnych ludzi, w których pracował, przebywał z nimi praktycznie codziennie do późnego wieczora.
- Co było dla ciebie najbardziej zaskakujące po przyjeździe na obcy kontynent? - pytam.
- Do Australii leciałem dwadzieścia trzy godziny. Kiedy dotarłem, byłem oszołomiony, gdy minął jet lag wyszedłem na pierwszy spacer po mieście. Spoglądałem na setki osób z całego świata, które mijały mnie na chodniku, pogodne, życzliwe, ale zdystansowane twarze, każda z nich wydawała się obca. Choć otaczała mnie niezliczona ilość ludzi, dopadła mnie przenikliwa samotność, bolesne poczucie, że zarówno na mnie jak i na moich braci, nikt z nich przecież nie czeka. Tu habit, czy fakt, że jesteś księdzem, nie robi na nikim żadnego wrażenia. Wciąż na nowo uczę się zostawiać oczekiwania, odświeżam wiarę, że najważniejszy powód naszego pobytu jest taki, że Bóg chce naszej obecności. Inne argumenty zawsze będą niewystarczające.
Stoimy na hali odlotów, Piotrek prosi mnie o błogosławieństwo, krótko się modlę, a później daję mu fragment habitu o. Joachima Badeniego, który sam traktuję jak relikwię.
W zamian dostaję piórko znalezione w australijskim buszu: „Czarno-białe, dominikańskie” – uśmiecha się współbrat.
Wracam z Okęcia w milczeniu. Za kilkanaście minut rozpocznie się pogrzeb, na który chcę jeszcze zdążyć. Niespodziewanie odeszła od nas p. Ola (tak na nią wszyscy mówiliśmy), przyjaciel wszystkich, od lat związana ze służewieckim klasztorem.
Tylko modlitwa w ciszy ma moc leczyć rany zadane w przyjaźni z Bogiem. Wciąż uczę się tego na nowo.
Od kiedy pamiętam cmentarze nigdy mnie nie przerażały, zawsze wychodzę z nich spokojniejszy.
Czytam napisy na grobach ludzi niezastąpionych, wiele osób publicznie znanych, w tym kilku mężów stanu. Wśród nich także jeden wybitny filozof - Leszek Kołakowski. Znam na pamięć jego słowa, wypowiedział je na kilka lat przed śmiercią: "Tu na ziemi nie ma sukcesu. Oczywiście są ludzie znani, cenieni, szanowani, jednak mimo wszystko wszyscy jesteśmy nieudacznikami".
Jeśli tylko zgodzimy się na to, że nie będziemy szefami wpływowych grup, dyrektorami wielkich firm, biskupami czy Tomaszem z Akwinu, jeżeli wiemy, że nie jesteśmy i nie mamy być doskonali, jeżeli nie wymagamy od siebie zbyt wiele, cieszymy się drobiazgami, jesteśmy pogodzeni z własnymi słabościami, z własnym życiem, to wszystkim jest lepiej.
To przecież nie o sukces chodzi, ale o przeżycie swojego życia do końca.
Kołakowski, choć deklarował swoją niewiarę (na grobie wygrawerowany jednak niewielki krzyż), intuicyjnie wyczuł prawdę o każdym z nas - wszyscy jesteśmy nieużyteczni i wcale nie tak ważni, jak może się nam wydawać.
Takie miejsca jak warszawskie Powązki o tym przypominają. On jest Stwórcą, ja stworzeniem. Tam jest góra, a tu dół.
"Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznym" - można powtarzać w nieskończoność, a najbardziej w chwili, kiedy dopada pokusa, aby samemu zbawiać ten świat.
Są takie okresy, gdy dni pracy stają się coraz bardziej przeładowane zadaniami. Kiedy liczba bieżących i pilnych spraw, wydaje się nie mieć końca. Kiedy ilość ludzkiego cierpienia zaczyna przytłaczać i nawet gdybyś chciał pomóc, zauważasz, że nie masz w sobie nic, co pomóc by mogło.
Takie dni generują wewnętrzne napięcie, można uwierzyć, że jest się niezastąpionym. „Tak bardzo brakuje mi ciszy i samotności” - przechodzi mi przez myśl.
W skrzynce pocztowej znajduję maila, przyszedł od znajomej osoby, od lat mieszkającej na emigracji:
Tak sobie myślę też, że w naszym współczesnym świecie pojawił się nowy rodzaj samotności - "wśród ludzi", to jakaś ogromna samotność serca, która jest w rzeczywistości tęsknotą za Pełnią, za Absolutem. Za Bogiem. Jeśli człowiek odpowiednio ukierunkuje tę samotność, nie w stronę depresji ale w stronę Boga i przyjaźni z Nim, wtedy w każdym momencie uda się odnaleźć to wspaniałe wyciszenie, dotychczas wydawać by się mogło, zarezerwowane jedynie dla pustelników. Myślę, że dzisiaj jest właśnie czas takich pustelni serc, przez które Bóg będzie mówił i działał. Pozdrawiam serdecznie Ojcze, z modlitwą!
***
Odwożę współbrata na lotnisko. Piotr od dwóch lat pracuje w Australii. Kiedy u nas są teraz upały, w Sidney trwa pora zimowa, gdy tam mają już nowy rok, w Europie jeszcze na niego czekamy. Dlatego Piotrek żartuje, że stał się „człowiekiem z przyszłości”. Następny przyjazd do Polski za cztery lata. Kiedy wyjeżdżał, w głowie miał pamięć o duszpasterstwach pełnych ludzi, w których pracował, przebywał z nimi praktycznie codziennie do późnego wieczora.
- Co było dla ciebie najbardziej zaskakujące po przyjeździe na obcy kontynent? - pytam.
- Do Australii leciałem dwadzieścia trzy godziny. Kiedy dotarłem, byłem oszołomiony, gdy minął jet lag wyszedłem na pierwszy spacer po mieście. Spoglądałem na setki osób z całego świata, które mijały mnie na chodniku, pogodne, życzliwe, ale zdystansowane twarze, każda z nich wydawała się obca. Choć otaczała mnie niezliczona ilość ludzi, dopadła mnie przenikliwa samotność, bolesne poczucie, że zarówno na mnie jak i na moich braci, nikt z nich przecież nie czeka. Tu habit, czy fakt, że jesteś księdzem, nie robi na nikim żadnego wrażenia. Wciąż na nowo uczę się zostawiać oczekiwania, odświeżam wiarę, że najważniejszy powód naszego pobytu jest taki, że Bóg chce naszej obecności. Inne argumenty zawsze będą niewystarczające.
Stoimy na hali odlotów, Piotrek prosi mnie o błogosławieństwo, krótko się modlę, a później daję mu fragment habitu o. Joachima Badeniego, który sam traktuję jak relikwię.
W zamian dostaję piórko znalezione w australijskim buszu: „Czarno-białe, dominikańskie” – uśmiecha się współbrat.
***
Wracam z Okęcia w milczeniu. Za kilkanaście minut rozpocznie się pogrzeb, na który chcę jeszcze zdążyć. Niespodziewanie odeszła od nas p. Ola (tak na nią wszyscy mówiliśmy), przyjaciel wszystkich, od lat związana ze służewieckim klasztorem.
Tylko modlitwa w ciszy ma moc leczyć rany zadane w przyjaźni z Bogiem. Wciąż uczę się tego na nowo.
***
- Nagrobki dużo mówią - szepcze br. Jan, kiedy widzi, jak w milczeniu przyglądam się kolejnym mogiłom. Od kiedy pamiętam cmentarze nigdy mnie nie przerażały, zawsze wychodzę z nich spokojniejszy.
Czytam napisy na grobach ludzi niezastąpionych, wiele osób publicznie znanych, w tym kilku mężów stanu. Wśród nich także jeden wybitny filozof - Leszek Kołakowski. Znam na pamięć jego słowa, wypowiedział je na kilka lat przed śmiercią: "Tu na ziemi nie ma sukcesu. Oczywiście są ludzie znani, cenieni, szanowani, jednak mimo wszystko wszyscy jesteśmy nieudacznikami".
Jeśli tylko zgodzimy się na to, że nie będziemy szefami wpływowych grup, dyrektorami wielkich firm, biskupami czy Tomaszem z Akwinu, jeżeli wiemy, że nie jesteśmy i nie mamy być doskonali, jeżeli nie wymagamy od siebie zbyt wiele, cieszymy się drobiazgami, jesteśmy pogodzeni z własnymi słabościami, z własnym życiem, to wszystkim jest lepiej.
To przecież nie o sukces chodzi, ale o przeżycie swojego życia do końca.
Kołakowski, choć deklarował swoją niewiarę (na grobie wygrawerowany jednak niewielki krzyż), intuicyjnie wyczuł prawdę o każdym z nas - wszyscy jesteśmy nieużyteczni i wcale nie tak ważni, jak może się nam wydawać.
Takie miejsca jak warszawskie Powązki o tym przypominają. On jest Stwórcą, ja stworzeniem. Tam jest góra, a tu dół.
"Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznym" - można powtarzać w nieskończoność, a najbardziej w chwili, kiedy dopada pokusa, aby samemu zbawiać ten świat.
11 komentarzy:
Dziękuję Ojcze za ten wpis...
+
Dzięki za piękny wpis. Z niewiarą Kołakowskiego to chyba nie takie proste. To chyba tylko Bóg wiedział jak było naprawdę, ale te słowa które Ojciec zacytował też już dawno "wryły" mi się w pamięć.
Ojcze, proszę jeszcze w wolnej chwili sprawdzić tę wersję Modlitwy Jezusowej. Na mnie "działa" jeszcze lepiej niż to, co wrzucił Ojciec - https://www.youtube.com/watch?v=AHP4Z84a_WY
dziękuję za link - modlitwa jest piękna.
Dzięki Ojcze za ten wpis. Tak bardzo aktualny dla mnie w ostatnim czasie.
Modlitwa Jezusowa i Różaniec -zaczynają być mi bardz bliskie.Pragnienie prostoty w byciu z Bogiem,którego cały czas się uczę.
BORYS PASTERNAK
Niepięknie być znakomitością.
Nie to zasługą jest prawdziwą.
Nie warto nad brulionem trząść się,
Zazdrośnie strzegąc go w archiwum.
Twórczości celem jest oddanie,
Nie sukces głośny, nie reklama.
To hańba, gdy choć dzieło tanie,
Twórcą stugębna żyje fama.
Lecz przeżyć nie jak uzurpator,
Tak trzeba przeżyć, aby w końcu
Ziemi przychylność wziąć zapłatą,
Usłyszeć głos przyszłości gońców.
[…]
Pogrążyć się w anonimowość
I dać utonąć w niej swym krokom,
Jak w mgłach ukrywa się miejscowość,
Gdy wokół mrok, choć wykol oko.
Nadejdzie czas, gdy ruszą inni
Wędrówki twojej tropem gęstym,
Lecz tyś odróżniać nie powinien,
Co tu porażką, co zwycięstwem.
Rysom swej twarzy ni przez chwilę
Nie sprzeniewierzyć się prawdziwym,
Lecz żywym, żywym być i tyle,
Aż po sam kres – po prostu żywym.
Przeł. Wiktor Woroszylski
"Tak bardzo brakuje mi ciszy i samotności"...Ojcze mi też !!!ale proza życia wymaga od nas zobowiązań i to jest właśnie przeżycie...
"Każde stworzenie, które wkracza w moje życie, każda chwila moich dni, przeznaczone są, by mnie ranić stwierdzeniem niewystarczalności świata, dopóki nie będę tak oderwany, że znajdę Boga samego we wszystkim"
Thomas Merton
Przeżyć do końca, to będzie sukces.
https://www.youtube.com/watch?v=AE1FzSC8DBs Hymn św. Nektariusza
Dziękuję. "Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzeszną"..
Dziękuję. "Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzeszną"..
Prześlij komentarz