Szefowie mafijnych klanów, kamoryjscy żołnierze, gangsterzy, prostytutki, handlarze narkotyków, ale też tłumy ludzi, którym przeraźliwie brak nadziei, mają swoją ukochaną Maryję – Madonnę dell`Arco. Jej sanktuarium znajduje się we Włoszech, opiekują się nim dominikanie.
Klasztorna rozmównica, pewna bliska mi osoba dzieli się swoim trudnym doświadczeniem Kościoła. Słucham w milczeniu, wiele z tych rzeczy dotyka mnie podobnie.
- Coraz częściej myślę, aby przenieść się do protestantów - niespodziewanie słyszę.
Nie bardzo wiem, co odpowiedzieć.
- Ty nigdy nie myślałeś o tym?
Znamy się ponad osiem lat i wiem, że nie oczekuje ode mnie poprawnej, teologicznej odpowiedzi. Oczekuje szczerości.
- Chyba nie potrafiłbym... - próbuję zebrać myśli.
- Chyba nie potrafiłbym... - próbuję zebrać myśli.
- Dlaczego nie?
- Nie mógłbym żyć bez trzech rzeczy: Najświętszego Sakramentu, Tradycji Świętych Ojców oraz... Maryi.
Bez tego straciłbym oddech, ciemność byłaby nie do wytrzymania.
***
Wszystko, co w moim życiu najcenniejsze zawdzięczam Maryi. Tam gdzie pojawia się Ona, przychodzi wolność i radość, nie ma w tym ani grama przymusu. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale tak mam od wielu lat. Od chwili urodzenia Ona zawsze była przy mnie, choć dopiero później przyszło zrozumienie. Kiedy słyszę w czasie spowiedzi, że ktoś odkrywa Maryję, nagle spływa na mnie rodzaj nadprzyrodzonego pokoju i pewność: "Nie stanie mu się żadna krzywda".
„Gdybyście wiedzieli jak bardzo was kocham płakalibyście z radości” – powiedziała w Medjugorie.
Kiedy Maryja pragnie związać kogoś ze swoim Synem, jest wytrwała, ale też niewiarygodnie dyskretna. Przyciąga dusze z delikatnością i nieśmiałością właściwą miłości. Widziałem dziesiątki sytuacji, kiedy ucinała więzy zła, wnosiła światło, gdzie panowała ciemność. Uczyła miłości ludzi, którzy oddali Jej się w opiekę. Prostowała to, co zakrzywione, wypraszała łagodność dla agresywnych członków grup przestępczych, zmieniała życie. A działo się to bez żadnego przymusu. Oddziaływała wyłącznie swoim wdziękiem i pięknem. To takie oczywiste, przecież jest kobietą.
Św. Bernadetta miała rację: "Matka Boska była tak piękna, że kiedy się Ją raz zobaczyło, nie można się było powstrzymać od pragnienia, aby umrzeć, żeby iść Ją znowu zobaczyć".
***
Wychowano mnie na twardej szkole Ojców Pustyni, gdzie wielokrotnie słyszałem, aby nie ufać sobie. Kiedyś tego nie rozumiałem, dziś pełen zachwytu czytam zdanie napisane o św. Antonim Wielkim: "Przeżył 105 lat i do końca nie zaufał sobie". Wolność świętego pustelnika imponuje. Na sobie zawodziłem się tysiące razy. Na Maryi jeszcze nigdy.
W zakonie uczono mnie dystansu do duchowego romantyzmu i marzycielstwa, wystrzegania się wszelkiej formy przesady, podkreślano cnotę umiaru i trzeźwości w każdej dziedzinie życia. Kiedy szukałem cudowności, duchowych wrażeń i nowych przeżyć, w odpowiedzi słyszałem, iż większa łaską jest widzenie własnych grzechów, niż aniołów. Później przyszło zrozumienie istoty Ewangelii, tu droga nie prowadzi w górę lecz w dół. Nie ku zwiększaniu tajemnych, duchowych mocy, nadprzyrodzonych umiejętności, ale przede wszystkim ku pokorze.
My jesteśmy mrokiem, tylko Bóg jest światłem - tam gdzie człowiek jest po prostu nędza. Kto nigdy tego nie doświadczył, nie zrozumie nic, a nic.
Jestem ostrożny w stosunku do objawień, wizji, cudowności, nadmiernych uniesień w przeżywaniu wiary. „Najlepiej prosić o wiarę, która nie potrzebuje cudów” – tłumaczył spowiednik. I choć mam szacunek dla osób przeżywających swoją religijność w sposób bardziej ekspresyjny, to dla mnie byłaby to droga nie tylko męcząca, ale i szalenie ryzykowna. Nie ufam w tym sobie i ufać nie zamierzam.
Wielu duchowych przewodników uczyło, że to co nadprzyrodzone cechuje się zawsze wewnętrznym pokojem. Dlatego najbliżsi mi są święci, którzy nie mówią zbyt dużo, kochają samotność, ciszę i nie są zbyt hałaśliwi. Może dlatego, że sam im tego wszystkiego zazdroszczę?
Maryja, którą kocham, jest mistrzynią kontemplacji. Kiedy na Nią patrzę, przychodzi uspokojenie, umysł się wycisza. Jej niewielką ikonę "podróżną" ze służewskiego sanktuarium, biorę ze sobą w każdą podróż. Kiedy ilość zmartwień, czy ludzkiego cierpienia zaczyna przygniatać, uciekam się do Niej. Zawsze przychodzi ulga.
Jest przeźroczysta Duchem Świętym.
***
Rekolekcje dla kleryków w Olsztynie. Zanim docieram do seminarium, udaję się do Gietrzwałdu, to moje ulubione sanktuarium w Polsce. Jest poza pielgrzymkowym okresem, w kościele niemal nikogo. Powierzam Jej kleryków, ludzi którym towarzyszę, a potem kilkanaście minut patrzę na Jej wizerunek.
Jesteśmy zjednoczeni w milczeniu i poprzez milczenie. Najlepiej lubię, kiedy nie muszę do Niej mówić, wystarczy mi przy Niej być. Chcąc zbyt wiele przekazać słowami, człowiek naraża się na niebezpieczeństwo osłabienia łączności duchowej.
Pojawia się pokój.
***
Seminarium w Olsztynie. Kilka godzin dziennie promieniuje na nas Jezus w Najświętszym Sakramencie, w tle delikatnie obecna jest Ona. Wśród kadry pracujących tu księży panuje atmosfera niezwykle braterska, śmieję się tak często, jakbym był wśród swoich braci. Szybko odkrywam, że to moje własne rekolekcje, choć klerycy przychodzący na rozmowy twierdzą, że również korzystają. Przez większość dnia otula mnie cisza, która działa na mnie jak respirator.
Niespodziewanie odzywa się Jarek, klasztorny współbrat, proponuje wyjazd do Neapolu. Znalazł bardzo tanie bilety, 160 zł w dwie strony. Jedziesz? Miejsce u naszych włoskich braci także powinno się znaleźć.
Neapol, serce kamoryjskich klanów, o których tyle słyszałem, ale przede wszystkim grób ks. Dolindo, znakomita kawa i pizza. Wszystko kameralnie, poza sezonem, bez presji zwiedzania, zaliczania kolejnych zabytków, na dodatek z dwójką braci, którzy w podobny, duchowy sposób, chcieliby przeżyć ten wyjazd. Tak jak najbardziej lubię.
Patrzę w kalendarz, termin jest zaporowy, w tym czasie mam już zarezerwowane duszpasterskie zajęcia i zobowiązania wobec ludzi. Prawie cały wielki post jestem w rekolekcyjnych rozjazdach, a teraz mam prosić przeora o kolejne trzy dni? Na spontaniczną pielgrzymkę? A może jest możliwość zmienić termin? Tylko bilety będą drogie i nie będzie nas już stać. Wariactwo. Nie uda się.
Spoglądam na towarzyszącą mi Maryję: „Sama wiesz, że bardzo by mnie to ucieszyło, jednak pewnych rzeczy nie przekroczę”.
***
Towarzyszy mi poczucie nierealności. Stoję z moimi braćmi w samym środku Vele di Scampia. Owiana złą sławą dzielnica Neapolu, miejsce które wsławił Roberto Saviano książką "Gomorra", w której opisał działalność neapolitańskiej mafii. Później powstał serial o tym samym tytule. Wdycham głęboko powietrze. Narasta we mnie dziwny rodzaj fascynacji, połączony z lękiem. Wstyd się przyznać, ale to było jedno z moich marzeń.
Otaczają mnie potężne żaglowce-bloki, przypominające statki widma. W środku odrapane klatki schodowe, zdewastowane windy, rozsypane śmieci, złomowiska. Na ścianach graffiti i niepokojąca cisza wewnątrz. Na sznurach niektórych balkonów suszy się pranie, pod blokami zaparkowane samochody. Choć wygląda to wszystko jak olbrzymie getto pustostanów, w środku nadal jest życie.
Miał to być wielki społeczno-architektoniczny eksperyment, któremu doradzał słynny Le Corbusier. Liczne balkony, kładki, przejścia, celem była maksymalna integracja mieszkającej tam społeczności. Wielka idea, duże oczekiwania. W założeniu miało tu mieszkać 70.000 osób, żyje podobno 40.000. Aż trudno w to uwierzyć.
„To będzie neapolitański raj na ziemi” - mówiono w latach 60. Zapomniano tylko o jednym, o starej duchowej prawdzie, tak doskonale znanej przez chrześcijańskich mnichów: nadmiar bliskości wywołuje agresję.
Osiedle Scampia odwiedził na początku swojego pontyfikatu Jan Paweł II, a później papież Franciszek. Wysokie bezrobocie wśród mieszkańców czyni z nich łatwy łup dla mafii, zwłaszcza handlarzy narkotyków, których w Neapolu nie brakuje. Szantaż i pracę „na czarno” Franciszek nazywa niewolnictwem i nieludzkim, niechrześcijańskim wyzyskiem. Podejmuje też sprawę deprawacji i korupcji, którą w języku włoskim określa się tym samym słowem, co rozkład psującego się mięsa. Tłum wznosi entuzjastyczne okrzyki.
Dwadzieścia lat wcześniej Jan Paweł II w mocnych słowach nazywa zło mafii, a potem jeden z ważniejszych kościołów w Rzymie wybucha od podłożonej bomby. To było ostrzeżenie.
Spoglądam na odrapaną figurkę św. Antoniego, gdzieś dalej zniszczona kapliczka Matki Bożej. Ludzka tęsknota za świętością, za światem który jest wolny od zła.
***
Maryja podarowała tę podróż. Pierwszy dzień był dziwnie mroczny i przygniatający, ale już drugiego dnia Neapol staje się nad wyraz bliski. Fascynujące kościoły, stare miasto z urokliwymi uliczkami, klasztory z bezcennymi relikwiami oraz dzielnice niczym z filmów apokaliptycznych. Portowe miasto, w którym szlaki kamorry przecinają się z wielką świętością. Nędza ze szlachetnością. Ciemność, ze światłem.
Obraz człowieka w pigułce.
***
"Tam gdzie jest śmierć, oni widzą życie" - to ich największy problem. Zanurzeni w ciemność, mają krew na rękach, przyjemności mylą ze szczęściem. Szefowie neapolitańskich mafijnych klanów, kamoryjscy żołnierze, gangsterzy, prostytutki, ale też tłumy ludzi, którym tak przeraźliwie brak nadziei. Oni wszyscy mają swoją ukochaną Maryję, do której uciekają, by prosić o wsparcie. To Madonna dell`Arco.
Zmęczona, pobrudzona twarz, jakby najgorszą ludzką nędzę brała na siebie, a ludzi oddawała Jezusowi czystych. Nikim się nie brzydzi, niczemu się nie dziwi, nikogo nie odrzuca, tylko przyjmuje. Inaczej nie potrafi. Ona z tego, co człowiekowi ciąży najbardziej, jak rutyna i samotność, uczyniła drogę do świętości. Przytulony do niej Jezus wygląda jakby był zaciekawiony. Światło, które ma w sobie Jego Matka pochodzi wyłącznie od Niego.
Młoda dominikanka z Peru opowiada nam o sanktuarium. Od wieków opiekują się nim dominikanie, tu także znajduje się nowicjat. Co roku, w Wielki Poniedziałek, ukochana Madonna z Neapolu wyprowadzana jest z kościoła i procesyjnie okrąża sanktuarium. Towarzyszą temu śpiewy, niezliczone tańce, feretrony, radość, krzyki, łzy, wzruszenie, śmiech i ta charakterystyczna włoska ekspresja.
Któregoś razu była potężna ulewa i przeor zadecydował, że Madonny nie wyprowadzą z kościoła. W zakrystii pojawia się mężczyzna z ostrą bronią, którą przystawia do skroni dominikanina: "Ojcze przeorze – mówi spokojnym głosem - proszę wyprowadzić naszą Madonnę. Tłumy stoją na zewnątrz, wszyscy przyszliśmy ją zobaczyć, nie możemy teraz odejść". Przeor robi się blady, po czym nakazuje, aby Maryja została wyprowadzona w ulewę.
Kiedy procesja wychodzi z kościoła deszcz przestaje padać. Okrążają sanktuarium i wracają. Ulewa rozpoczyna się na nowo.
***
Zło jest złem, to nie ulega wątpliwości. Może jednak ta pobrudzona Madonna, o twarzy przeoranej cierpieniem, to jedyny promyk światła, który tym ludziom został? Jakby przeczuwali, że światło Boga by ich oślepiło, Maryja jest dla nich osłoną.
Dla mnie jest wprost magnetyczna. Po usłyszanych historiach nasza dominikańska trójka błyskawicznie odczuwa do Niej sympatię.
Dominikańska Maryja. Ucieczka grzeszników.
Madonna dell`Arco przyprowadziła mnie tutaj. Znalazła dogodny termin i pieniądze, bracia użyczyli noclegu, przeor dał błogosławieństwo. Zadbała o wszystko, nawet o drobne przyjemności, o rzeczy, które zwyczajnie lubimy. Tak właśnie troszczy się o swoje dzieci.
***
Światło komórki oświeca mi twarz. "Maryja coraz bardziej..." - czytam wiadomość. Adresat: bliska mi osoba, z którą rozmawiałem dwa miesiące temu. Czeka ją wyjazd dotyczący wymagającego projektu naukowego poza Polską. Towarzyszy temu sporo lęku i niepewności. Nowe środowisko akademickie, obcy język, własna rodzina, dorastające dzieci. Jak w tym wszystkim się odnaleźć?
Kilka dni później przychodzi zdjęcie, niewielka ikona Maryi na biurku, poniżej podpis w języku angielskim: "Ona jest tutaj ze mną".
To co wydawało się nie do przejścia, rozwiązało się samo, w sposób łagodny i naturalny – na dodatek towarzyszyło temu wiele radości.
Jakby niespodziewanie opadła mgła i pojawiła się zorza.
fot. Paweł Biernat |
https://www.youtube.com/watch?v=53dypBu1UiM&list=RD53dypBu1UiM
OdpowiedzUsuńRoman Brandstaetter mistrzowsko o Maryi:
OdpowiedzUsuń/…patrząc na umęczone palce, przypomniała sobie opowiadanie ojca o dalekim Hermonie, pokrytym przez cały rok śniegiem, a chociaż dotychczas znała śnieg jedynie z opowiadania, jednak wyobrażała sobie, ze musi być bardzo piękny i bardzo biały, skoro jest darem Wiekuistego i służył w jednym z psalmów, który Jehojakim szczególnie ukochał, do porównania z niepokalaną bielą. Tu uśmiechnęła się, gdyż przypomniała sobie słowa ojca, który zwykł mawiać: - A córka moja, Miriam, wprawdzie jest smagła, albowiem spaliło ją słońce, ale mimo to jest bielsza nad śnieg. – Miriam zastanawiając się nad trudnym do rozstrzygnięcia zagadnieniem, jak można być bielszą nad śnieg, skoro się jest smagłą i spaloną od słońca, podniosła się z kolan i weszła do izby po gliniany dzban na mąkę. Przetarła oczy palcami. Uśmiech powoli znikał z jej twarzy. Poczuła się nieswojo. Ciało jej przebiegł zimny dreszcz. Odwróciła się ku drzwiom i chciała wybiec przed dom, ale nie mogła uczynić kroku. Stała nieruchoma, osłupiałą i nagle ujrzała w sobie jakieś światło, ale nie było to światło słoneczne ani światło księżycowe, ani światło lampy oliwnej, ani w ogóle nie było żadnym światłem, gdyż nie było podobne do żadnego światła, i było tylko tym, czym nie było, i tym czym nie będzie, lecz tym czym Jest. Więc widziała w sobie, jak Ten, który Jest, szedł ku niej z odległo-bliskiej przestrzeni, nie ograniczony żadną granicą i wymykający się spod wszelkiego określenia, albowiem sam w sobie był granicą i sam w sobie określeniem, i tak idąc ku niej właściwie nie szedł, albowiem był poza wszelkim czasem – stawał się na jej oczach – właściwie nie stawał się, gdyż Ten, który Jest, nie może się stawać i tylko, aby ułatwić małej Miriam zrozumienie tego, co się dzieje, upodabniał i naginał swoje działanie nie tyle do pewnych ziemskich pojęć, ile do form człowieczego języka – i tak stojąc w jej wnętrzu równocześnie kształtował się przed jej oczami jako Wysłannik…/
pięknie
OdpowiedzUsuńOna jest
Ojcze, dziękuję za piękny, osobisty wpis. Twoje nieplanowane wypady służą nie tylko Tobie, ale również temu blogowi ;)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę przechadzek drogami o. Dolindo i cudownej relacji z Matką Najświętszą. Ja dopiero się jej uczę...
Ojcze, dziękuję za ten wpis. Muszę się przyjrzeć mojej relacji z Maryją...
OdpowiedzUsuń"Nie stanie mu się żadna krzywda"
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Bielsko serdecznie pozdrawia i pamięta w modlitwie
#ziemia_nie_pachnie_jak_dom
Ojcze
OdpowiedzUsuńPiękna jest Twoja miłość i ufność do Maryi...i jakże mi bliska :)
W dzisiejszym dniu niech św.Józef Ojcu i wszystkim Współbraciom ze Służewia błogosławi.
Jakiś taki pokój i nadzieja mnie napełnia po czytaniu niektórych wpisów Ojca.Za to cenię Ojca i dziękuję Bogu. Czy rutyna i samotność ciążą człowiekowi najbardziej?
OdpowiedzUsuńCichutko jest. Tylko piasek rozsypuję.
OdpowiedzUsuńŻeby było widać. jak się powloką do grobu
i jak pofruną z powrotem.
Ojcze. Bóg zapłać za Twoją mądrą OBECNOŚĆ. Chrystus Zmartwychwstał .
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten wpis Ojcze, tak sobie czytam jak piszesz o Maryi i tak sobie pomyślałam że napisze kilka słów, powiem tylko że u nas w naszej Bazylice jest Matka Boża Bolesna i od dziecka to wiem że Ona czuwa nad naszym miastem i nade mną, wierzę że mnie wspiera że mi pomaga że wstawia się w moich prośbach u Pana Boga, i nie wyobrażam sobie by nie modlić się do Niej o wstawiennictwo i nie prosić o opiekę, wierzę z całego serca że mi pomaga i ufam Jej niesamowicie. Wiem że ta modlitwa i to zawierzenie musi wynikać z serca i musi być szczere i wiem że wtedy trzeba mieć niesamowitą ufność, wierzę że się za mną wstawia u Pana Boga kiedy Ją o to proszę i kiedy to o co proszę podoba się Maryi i Panu Bogu. Często proszę naszą Matkę Bożą o wsparcie w wielu sytuacjach i wtedy jak tak się modlę zwykłymi słowami czasem mam wrażenie że wiem że mnie wysłucha i będzie tak jak o to proszę. Czasem mnie zaskakuje kiedy mówię do Niej że to mało realne. Jest kimś ważnym bardzo Kimś kto się wstawia u Pana Boga za mnie. Ostatnio niby nic takiego głupia trema przed publicznym wystąpieniem proszę Matkę Bożą o odwagę i spokój i o to bym dała radę, proszę też Ducha Świętego i zaznałam takiego niewyobrażalnego spokoju że nie wiem jak to opisać nic zero tremy zero nerwów nawet serce biło mi normalnie to coś niebywałego bo tak zwyczajnie to nie raz serce bije przyśpieszonym rytmem bo to pozostałość z choroby z dzieciństwa.Dlatego jestem w stu procentach przekonana że Maryja wstawia się za nami i czuwa nad nami. Dziękuję raz jeszcze. Chrystus Zmartwychwstał!
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za Wasze świadectwa.
OdpowiedzUsuńW Krakowie, w bazylice św Trójcy, w kaplicy Różańcowej, Matka Boża wita uśmiechem każdego penitenta czekającego do spowiedzi, jakby cieszyła się, że ludzie wracają do jej Syna.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńChcialabym sie z ojcem skontaktowac w sprawie ewentualnej publikacji wybranych wpisow na katolickiej stronie internetowej. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMoj adres Marta.Tomczyk-Maryon@katolsk.no
Dziękuję
OdpowiedzUsuńMamo
OdpowiedzUsuńI czepiając się sukienki ubłoconymi od serca łapami, Mamo ...
OdpowiedzUsuńCzy wy naprawdę wierzycie w to wszystko co tylko sami sobie wymysliliscie? Macie naprawdę bujną wyobraźnię.
OdpowiedzUsuń