Kiedy podejmowałem decyzję, aby zostać dominikaninem zapytałem pewnego nieżyjącego już zakonnika: "Czy życie w klasztorze może być szczęśliwe?". Usłyszałem wówczas: "Jeżeli wstępujesz tutaj dla ludzi, ponieważ pociągnęli cię swoim sposobem życia, albo dla pracy, bo wydaje ci się atrakcyjna, albo dlatego, że boisz się świata i chcesz od niego uciec - to wiedz, że nic z tego w zakonie cię nie utrzyma. Bracia szybko cię rozczarują, następnie rozczarujesz się samym sobą, a w wykonywanej pracy zaczniesz odkrywać coraz więcej niepowodzeń. Na dodatek po tobie przyjdą znacznie bardziej utalentowani i zdolniejsi. Czy więc życie w zakonie może być szczęśliwe? Tak, ale tylko pod jednym warunkiem - jeżeli spotkasz tutaj żyjącego Boga. Cała reszta przeminie".
Bardzo mi się wówczas to spodobało i jeszcze bardziej zapragnąłem takiego życia. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale intuicyjnie wyczułem, że przede mną otwiera się droga pełna upokorzeń, samotności, przekraczania pychy, bolesnej walki z namiętnymi myślami, umierania od pretensjonalnego: „musi być tak jak ja chcę!”, a jednocześnie nieporównywalnego z niczym sensu, radości i szczęścia, niepojętych dla świata.
Ta droga trwa nadal. Każdego dnia zaczynam ją od początku.
***
To stara taktyka. Od wieków zły duch robi to samo - pokazuje ludziom jakieś straszliwe zło, po czym szepcze swoim zatroskanym głosem, że już wszystko, zawsze i po wszelkie czasy pozostanie ciemnością. Taki świat opisuję w swoim spotkaniu z więźniami, byłymi gangsterami, luksusowymi prostytutkami, hazardzistami, żołnierzami legii cudzoziemskiej, kurierami narkotyków w Ameryce Południowej, a nawet zabójcami, których Bóg z tajemniczych powodów postawił na mojej drodze – to świat pełen fatalizmu, zniewolenia, mrocznego bezsensu i przeraźliwej pustki.
Mnie pociągnęła jednak inna rzeczywistość.
Chciałem opowiedzieć o świecie, w którym żyje się według innych praw, świecie tak często wyśmiewanym przez silnych na tej ziemi, ale za to nieskończenie jasnym, pełnym miłości i ofiarności, pokory i cichej służby, radosnych odkryć, nadziei i szczęścia, prób i zwycięstw, upadków oraz zrozumienia sensu porażek.
Chciałem opowiedzieć o świecie, w którym szczęściem jest umierać od własnej roszczeniowości, egoizmu, chęci rządzenia, a nie służenia.
To świat, w którym ludzie uważają się jedynie za narzędzie w rękach Bożych, wierząc, że siły do pracy nie są tym, czym dysponujemy my sami lecz czym rozporządza w nas Bóg.
To świat paschalny, w którym po każdej naszej śmierci Bóg napełnia swoim życiem.
Chciałem opowiedzieć o przejawach Bożej mocy, które najczęściej rozpoczynają się od doświadczenia własnej bezsilności.
Książka powstawała około dziesięć lat i jest miejscami bardzo osobista, dlatego mam świadomość, że dzieląc się tym, co na tym świecie najbardziej kocham odsłaniam swoje serce na pociski. Żywię jednak szczerą nadzieję, że nie ja jestem w niej najważniejszy. Opisuję spotkania ze swoimi mistrzami jak Antoni Wielki, Doroteusz i wielu pustynnych braci, Ojciec Dominik, Mistrz Eckhart, Henryk Suzo, Albert Wielki, Jan Tauler, Tomasz z Akwinu, Joachim Badeni, Marie-Etienne Vayssiere, Jacek Woroniecki, Hieronim Kiefer, Efrem Syryjczyk, Franciszek Salezy, John Chapman, Jan z Wałaamu, Mikołaj Serbski, Edyta Stein, Jean-Pierre de Caussade oraz wieloma, wieloma ludźmi, przez których niespodziewanie przychodził do mnie Bóg, jak choćby proste i skromne kobiety o białej świętości maryjnej. To dzięki takim osobom na nowo przypominałem sobie, że we wnętrze każdego człowieka wpisana jest tęsknota za Bogiem i tylko w Nim można odnaleźć prawdziwą radość i najpełniejszą samorealizację.
Dzielę się zapiskami z pobytu w opactwie mnichów-trapistów, gdzie dzięki wsparciu zakonnego współbrata, miałem łaskę żyć, modlić się, pracować, ucinać sen oraz wyrzekać się siebie samego. Poznałem tam ludzi którzy „śpią na smokach” (średniowieczny hymn) i „przestali używać słów”. Ludzi żyjących w niezwykle wymagającym rytmie, ale nadzwyczaj pogodnych. Ludzi, którzy świadomie wycofali się z tego świata, aby swoje modlitwy i umartwienia za niego ofiarować. Stali się samotni jak Pan Jezus na pustyni, aby przypomnieć wszystkim osamotnionym na tej ziemi, że na tym świecie nie są sami. "Możecie Mnie opuścić, wszyscy mogą Mnie zostawić, lecz Ojciec nigdy Mnie nie opuści” – przypominał ludziom Chrystus, a ci schowani przed światem bracia zaświadczają o prawdziwości tych słów. Ich radość wypływa z głębokiej przynależności dziecka do Ojca.
Piszę o starych wskazówkach starożytnych świętych, a wciąż aktualnych i żywych (m.in. „życie na ziemi nie jest najwyższą wartością”, „to w czym innych osądzasz, sam w te grzechy wpadniesz”, „Bóg udziela swojego ducha, temu, kto modli się za swoich wrogów” czy „ewangeliczna reguła celnika”) – jestem przekonany, że życie według nich przyciąga z nieba łaskę Bożą przywracając człowiekowi wolność oraz poczucie szczęśliwości. Już tutaj na ziemi.
To odwrócony świat, niczym w Alicji po drugiej stronie lustra. Żeby gdzieś się dostać należy biec w odwrotną stronę. Nie ku samowystarczalności, a ku pokorze, nie ku szukaniu winnych dookoła, ale ku skrusze własnego serca.
***
Pewien angielski dziennikarz, który nawrócił się na katolicyzm wyznał, że tu na ziemi zawsze czuł się obcy, miał wrażenie, że jego dom jest gdzieś indziej.
Kiedy Eliasz leżał samotny na ziemi, czując się zrezygnowany i przeraźliwie opuszczony, usłyszał cichy, ale jakże znany mu głos: „Eliaszu, nie jesteś sam. Takich jak ty mam jeszcze tysiące poukrywanych po całym świecie” (por. 1 Krl 19, 18).
Kiedy samotny Abraham spotyka Melchizedeka, to w jego doświadczeniu odnajduje samego siebie. Po tym spotkaniu każdy z nich odchodzi w swoją stronę, nigdy więcej na tej ziemi się już nie spotkali. I choć nadal odczuwali samotność w obcym dla nich kraju, zostali umocnieni świadomością istnienia tego drugiego.
Takich Eliaszy i Abrahamów spotkałem w swoim życiu wielu. To osoby, które po zderzeniu się z miłością Boga czują się na tej ziemi dziwnie obco. Odkryli w sobie nowy rodzaj samotności, do tej pory im nie znany. I mam nadzieję, że to co przeczytają będzie dla nich pociechą w zrozumieniu samego siebie. Otuchą, że na tym świecie nie są sami.
***
O Mistrzu Eckharcie mówiono: „Jego kazania nie zabijały, a ożywiały, ponieważ były skierowane w stronę Boga”. To zdanie pozostaje dla mnie niedoścignionym ideałem nie tylko kaznodziejstwa, ale i pisanego słowa. Nie tyle budować ludziom statki, ile wzbudzać w nich tęsknotę za morzem.
Najbardziej byłbym szczęśliwy, gdyby ta książka wzbudzała w ludziach tęsknotę za żywym Bogiem. I zamiast mówienia: „Dobrze to ojciec napisał” czytelnik zupełnie nie zwrócił na mnie uwagi, ale odkrył w sobie pragnienie, aby przyjść przed Najświętszy Sakrament i wyszeptać Panu Jezusowi: "Ty jesteś dobry, bliski, wspaniały, święty. Poza Tobą nie ma dla mnie dobra."
Byłbym naprawdę szczęśliwy.
***
Książkę można zakupić na stronie Wydawnictwa „W drodze”, liczy ponad 400 stron, ale w redakcji twierdzą, że dobrze się czyta. Niektóre teksty zostały wcześniej opublikowane na tym blogu, zostały jednak na nowo zredagowane i uzupełnione.
Ty Panie jesteś Wielki, Święty, bez Ciebie pustka... Dziękuję Ci Panie za o. Krzysztofa też :)
OdpowiedzUsuńWspaniały wpis, dziękuję za te słowa.
OdpowiedzUsuńBóg zapłać, niech Bóg ożywi serce po tej książce, +
OdpowiedzUsuńMam rodzinę, dobrą prace, jestem otoczony bliskimi ludźmi i doskonale wiem o czym Ojciec pisze... Też odkryłem w sobie ten "nowy rodzaj samotności", który przypomina mi o Bożej Obecności.
OdpowiedzUsuńDziekuje, niech Duch Święty będzie uwielbiony!
OdpowiedzUsuńTeż spotkałam wielu Abrahamow i Eliaszy.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy, osobisty i głęboki opis. Bóg zapłać.
OdpowiedzUsuńDotarła do mnie Ojca książka z Wydawnictwa. Byłam w niedziele na Służewie, ale po południu książka była już nie do zdobycia.
OdpowiedzUsuńUsiadłam na chwilę, żeby przejrzeć i nie wiem jak minęła godzina. Czyta się świetnie. Bardzo dziękuję. Gratuluję. Piękne wydanie. Przejrzysta forma i skład.
Bogata treść w pięknej oprawie.
"Dzień mojej śmierci" - niesamowity rozdział, najbliższy. I jeszcze epilog...
OdpowiedzUsuńPasja Bogiem, oddanie, prostota bez intelektualnych popisów i szczerość ojca inspiruje mnie bardzo i dziękuję Panu za powołanie ojca , proszę o więcej :) materiałów audio z konferencji itp
OdpowiedzUsuńOjcze
OdpowiedzUsuńJak pięknie poprowadził Cię Duch św. w roku jubileuszowym,tak że mogłeś go uczcić Swoją książką. Chwała Panu.
Dzisiaj szczególnie otaczam Cię modlitwą.Niech Pan Jezus z Matką Swoją będą zawsze blisko Ciebie i błogosławią Ci w Twoim kapłaństwie. Amen
Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję
OdpowiedzUsuńByłam na spotkaniach autorskich obu poprzednich :). Liczę na kolejne :). Na razie i tak muszę zaczekać na wznowę nakładu, bo podobno się wyczerpał, co mnie wcale nie dziwi :). Pozdrawiam Cię Krzysztofie serdecznie :).
OdpowiedzUsuńOkoło dziesięć lat temu, w szczególnie trudnym dla mnie okresie, dostałam życzenia od pewnego "przypadkowo" spotkanego kapłana, który próbował mi pomóc: "Życzę doświadczenia Boga żywego, który jest miłością". Uświadomiłam sobie, że nie wiem co to znaczy. Rzuciłam się wtedy do słuchania i czytania mądrych ludzi, znalazłam też ten blog. Oczywiście przyszedł przesyt i rozczarowanie. Ale jest we mnie (tak jak w każdym) tęsknota do świata "w którym żyje się według innych praw" i do ludzi, którzy próbują żyć według takich praw.
OdpowiedzUsuńDobrze ŻE Ojciec napisał taką książkę (choć nie czytałam).
Pozdrawiam Ojca i Zuzę, chyba tą samą, która pisała tu kiedyś dużo komentarzy.
Nie umiałam wcześniej wyrazić tego co we mnie, opowiedzieć o tej pustce, o samotności wśród ludzi... Bałam się komukolwiek o tym mówić, bo pewnie dostałabym diagnozę: depresja. Teraz, oszołomiona wręcz tym że ktoś, kto napisał miejscami tak osobistą książkę jednocześnie ponazywał to, co we mnie, czytam całe fragmenty mojemu mężowi. To taka ulga... Dziękuję!
OdpowiedzUsuńCzuję to samo co Ty, Aniu. Dziś w nocy zamówiłam tę książkę. Już nie mogę się doczekać, kiedy rozpocznę czytanie. Pozdrawiam
UsuńO szybkie odnalezienie zaginionego Roberta Wójtowicza przez wstawiennictwo św. Ambrożego.
OdpowiedzUsuńa się we mnie tęsknota za morzem. A jestem dopiero w połowie książki. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńI wzbudziła się we mnie tęsknota za morzem. A jestem dopiero w połowie książki. I jestem wdzięczna.
UsuńZnalazłem informację o książce w Gościu Niedzielnym, od razu rozesłałem wiadomość do znajomych :-) Bardzo się cieszę i czekam na nią...
OdpowiedzUsuńW sumie w Gościu po raz pierwszy zobaczyłem jak Ojciec wygląda :-D
Zamówiłem dziś, czekam jak dziecko na prezent 🙂
OdpowiedzUsuń