Każde pielgrzymowanie ma w sobie coś tajemniczego. Po jakimś czasie drogi odkrywasz, że zaczynasz chodzić jakby w niewidzialnym kokonie. Otoczony Bożą łaską. Potem to znika, ale patrząc za siebie możesz stwierdzić za psalmistą: „Wiele nieszczęść spada na sprawiedliwego; lecz ze wszystkich Pan go wybawia” (Ps 34, 20)
Ta książka została napisana wspólnie z o. Maciejem Chanaką OP, moim zakonnym współbratem, niezawodnym kompanem podróży i człowiekiem znacznie lepszym ode mnie. Podczas pisania korzystałem z jego notatek, a także zapisywałem nasze wielogodzinne rozmowy oraz wspólne dzielenie się wiarą.
Tak się przedziwnie złożyło, że przejechaliśmy autostopem pół Europy. Bez zabezpieczeń w postaci noclegów i nieco zuchwałą wiarą w Bożą Opatrzność - Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Szwecja, Słowacja, Czechy, Węgry, Serbia, Kosowo, Macedonia, Albania, Słowenia, Chorwacja, Czarnogóra, Szwajcaria, Austria, Francja…
I nawet nie wierzę, że to piszę, to wydarzyło się „samo”, my tylko przez lata urywaliśmy 8-10 dni z naszych urlopów, a przełożeni o dziwo nie mieli nic przeciwko, a nawet udzielali błogosławieństwa na drogę.
Czytam na nowo swoje zapiski z tych naszych podróży, do których nie zaglądałem od lat. Choćby o tym jak pod Krakowem – w drodze do Włoch, które potem przemieniły się na Francję – zatrzymał się samochód z trójką dziewczyn jadących do Zembrzyc.
- Daleko bracia jedziecie?
- Na Bielsko.
- To musicie mieć wielką wiarę chcąc dojechać, aż do Bielska.
- Tylko, że my do Włoch…
Dziewczyny kiwają głowami z niedowierzaniem:
- Niech Bóg was prowadzi.
Albo historia z Erykiem, gdzieś w środku Austrii.
Mija już czwarta godzina, a my stoimy na rozgrzanym asfalcie przy wylocie ze stacji benzynowej. Zaczynamy już tracić nadzieję, że uda się dojechać na południe Francji, gdzie jesteśmy umówieni z zaprzyjaźnioną wspólnotą.
„Gdzie jesteście?” – przychodzi niespodziewany sms od rodziców Macieja. Jego wspaniała mama przed wyjazdem nas nakarmiła i wyściskała mówiąc, że nie będzie nocami spała, dopóki nie wrócimy.
„Pozdrawiam z Afryki!” – odpisuje ze śmiechem współbrat.
Cisza, po chwili kolejna wiadomość:
„Maciek, to nie są żarty właściwe dla mamy. Modlę się za was!”
Niespodziewanie zatrzymuje się samochód:
- Czy jesteście z tego pierd… Kościoła Katolickiego? – słyszymy po angielsku.
- Tak właśnie z tego.
Mężczyzna kręci głową z grymasem:
- Trudno, niech stracę. Wsiadajcie.
Nasz nowy znajomy ma na imię Erik twierdzi, że nie lubi Kościoła, ale kocha Jezusa.
- Wysadzę was teraz przy jeziorze otoczonym górami, jeśli bowiem moi klienci zobaczą, że wiozę dwóch zakonników, to nic nie sprzedam. Jeśli jednak poczekacie podwiozę was dalej.
Darowany czas na nieszpory, kawę i książkę, a potem delektujemy się urokliwym miejscem.
Po dwóch godzinach przyjeżdża po nas Erik:
- Robiłem interesy z człowiekiem, który był katolikiem, a teraz jest protestantem.
- I jak poszło?
- W jeden dzień zarobiłem 70 tysięcy euro, to chyba nieźle? Kto wie, może przynieśliście mi szczęście?
- Erik, nie musisz się z nami dzielić – dodajemy żartem.
Dowiadujemy się, że jest szefem dużej firmy, która buduje baseny i sauny. W czasie drogi niespodziewanie otrzymujemy propozycję noclegu:
- Możecie się u mnie wymyć, przespać, zjeść, a jutro zawiozę was pod granice szwajcarską, gdzie jadę z żoną na festiwal. Nie znoszę takich rzeczy, ale robię to, aby sprawić przyjemność żonie.
- Będziemy wdzięczni.
- Moja żona choć jest katoliczką, to jest wspaniałą kobietą, polubicie się.
Śmieje się z własnego żartu, a potem dzwoni na telefonie głośnomówiącym do żony. Mówi po niemiecku, więc niewiele rozumiemy, jedynie słowo „mnich”, po którym pada głośny śmiech.
- Mam czwórkę dzieci, starsze są już samodzielne, a najmłodszy ma 8 lat. Jest w rodzinie bosem – mówi z dumą.
Dobrze jest słyszeć jak ktoś miło mówi o swojej rodzinie.
- Może jestem najlepszy z najgorszych – dodaje.
Albo Beniamin, poznany na dużej stacji benzynowej. Również autostopowicz. Daje nam chleb z rodzynkami i kawałek jakiegoś soczystego drzewa, które podobno gryzą żołnierze, aby nie odczuwać pragnienia.
- Pochodziłem z rodziny adwentystów, ale nie miałem doświadczenia Jezusa. Kiedy dwa lata temu czytałem biblię zatrzymał mnie fragment: „Nie martwcie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?”
- Panie Jezu, to jest piękne, ale czy naprawdę działa? Chcę tego doświadczyć – powiedziałem wówczas.
A potem opowiada, że miał ze sobą jedynie dwa euro i przez kilka miesięcy tak żył. W końcu powiedział: „Panie Jezu, wystarczy. Wierzę”.
Na "Dzień dziecka" wydawnictwo sprawiło mi niespodziewany prezent. Taka dziecięca frajda. Po latach na nowo pojawiła się książka: „Ludzie 8 dnia”, do której do dzisiaj mam wielki sentyment. Odświeżona szata graficzna autorstwa Krzysztofa Lorczyka OP i podróżnicze grafiki utalentowanej artystki Joli Franus (wykonane z naszych zdjęć).
To wszystko wydarzyło się wówczas tak szybko i niespodziewanie. Niezwykle życzliwy odbiór czytelników, potem nagroda w kategorii: „Najlepsza książka katolicka roku 2013” (literacki portal granice.pl) i drugi nakład, który także został wyczerpany.
Sama podróż jest jednak tylko pretekstem, by opowiedzieć o czymś znacznie ważniejszym niż kolejne kilometry i miejsca. O tym, że Pan Jezus żyje i nie stracił opieki nad żadnym z nas.
On ukazując się po zmartwychwstaniu swoim uczniom, ukrywał się pod postaciami, pod którymi Go nie poznawali i znikał, gdy Go rozpoznawali.
On jest zawsze żyjący, zawsze działający, potrzeba jednak postawy uniżenia i wiary, aby Go zobaczyć.
To opowieść o Bogu, ludziach i wydarzeniach, przez które On działał.
To opowieść o tym, że w naszym życiu jest znacznie więcej Opatrzności niż nieszczęścia. I że zło nigdy nie jest ostatnim słowem.
Autostop to metafora życia. Doświadcza się tu rzeczy trudnych, ale i radosnych. Trzeba jednak tak iść, aby nie zatrzymały nas ani jedne, ani drugie. Te i te są potrzebne. Pierwsze uczą pokory, drugie dają siłę iść dalej.
To historia o tym, że im dłużej poznaję kochającego mnie Boga, tym bardziej jestem Nim zachwycony, choć tak często załamany sobą.
To także szkoła wdzięczności. Za wielkie i proste rzeczy.
„Nie dawaj mi bogactwa ani nędzy. Żyw mnie chlebem niezbędnym” – pisze autor Księgi Przysłów.
Wdzięczności za otrzymane jedzenie, butelkę wody, prysznic, albo kawałek podłogi do spania. A nawet za sandały chroniące przed rozpalonym asfaltem, dzięki którym mogę szczęśliwie dojść do celu nie kalecząc sobie nogi. A kiedy wieczorem rozbieram się do spania, kładę je ułożone obok siebie, nie chcąc ich rzucać w pół. W podróży nawet za nie jestem Bogu wdzięczny.
Wszystkie autostopowe wyprawy miały dla mnie wymiar pielgrzymowania. Ustalaliśmy cel związany z jakimś miejscem świętym, ale byliśmy także skłonni, aby z niego zrezygnować, kiedy „spychało” w inną stronę.
To przecież Jezus jest drogą i wszystkie drogi do Niego należą.
Każde pielgrzymowanie ma w sobie coś tajemniczego. Po jakimś czasie drogi odkrywasz, że zaczynasz chodzić jakby w niewidzialnym kokonie. Otoczony Bożą łaską. Potem to znika, ale patrząc za siebie możesz stwierdzić za psalmistą: „Wiele nieszczęść spada na sprawiedliwego; lecz ze wszystkich Pan go wybawia” (Ps 34, 20)
Opisane powyżej historie wydarzyły się po „Ludziach 8 dnia”, te opisane w książce dotyczą autostopowej pielgrzymki do Skopje, miejsca narodzenia św. Matki Teresy. Dzielę się nimi, gdyż właśnie z podobnych wydarzeń składa się nasza książka: poszukiwanie w naszych plecakach heroiny na granicy Kosowo/Macedonia, spotkania z mistrzem reiki, który pytał skąd bierzemy energię, ateistą od dziada pradziada, który nakładając dzień swojej drogi zawiózł nas do Medjugorie, a potem spał z nami na wzgórzu krizevac, a także z niezwykłymi siostrami misjonarkami miłości, u których dwudniowy pobyt był dla mnie jak dobre rekolekcje.
Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa "W drodze"
403
OdpowiedzUsuńzabroniony
Chyba czekają mnie wydatki... po lekturze "Hewel" chyba nie oprę się pokusie zakupu kolejnej książki Ojca, bo jest to pisarstwo które pobudza duszę i ma to coś czego do końca nie potrafię wyjaśnić ale działa jak balsam na skołata e nerwy.
OdpowiedzUsuńTeż tak mam.... HEWEL dotyka mojej duszy, serca i umysłu... Koi i prowadzi, tłumaczy, pociesza, motywuje, prostuje, pokazuje, wzrusza, zachwyca... Dziękuję, Ojcze! ,😊😊🙌
UsuńPamiętam jak rozmawialiśmy o wyprawie i powstawaniu książki jakoś niedługo po jej wydaniu, zdążyłam już ją przeczytać i powiedziałam, że czasem te historie są tak lukrowo-cukierkowe, że aż trudno uwierzyć, że wydarzyły się naprawdę. Na co odpowiedziałeś, że te lukrowo-cukierkowe fragmenty to właściwie zostały wycięte :). Nie czytałam nigdy wcześniej i już nigdy później książki napełnionej taką wiarą i ufnością do Pana Boga, graniczącą z bezczelnością, dającą nadzieję, że On zawsze jest, działa i nigdy nie zostawia.
OdpowiedzUsuńPS. Świat jest szalenie mały. Często opowiadam o tej książce i okolicznościach jej powstania, polecając jej lekturę. I okazało się, że kilka lat temu, w okolicach Kielc, mój przyjaciel zabrał Cię na stopa :). No bo ilu w końcu jest w Polsce dominikanów, podróżujących w habicie w ten sposób? Pozdrawiam Krzysztofie serdecznie :)
Będąc w temacie, warto zerknąć na stronę https://www.nasza-arka.pl/category/swieci/ , gdzie znajduje się wiele artykułów na temat świętych i ich życia. Jest to ciekawe źródło informacji dla osób szukających inspiracji w swoim duchowym życiu.
OdpowiedzUsuń