"Uderz w kamień, a wytrysną skarby" - stwierdził nauczyciel z liceum żegając nastoletnią Edytę Stein. To była swoista gra słów - niemieckie słowo "stein" oznacza bowiem "kamień".
Od dziecka miała w sobie przekonanie, że Bóg przygotowuje ją do czegoś większego. Aż w końcu odkryła, że jest to ofiara męczeństwa.
W życiu codziennym znosiła wiele upokorzeń, także ze względu na pochodzenie. Mimo wybitnych zdolności, pracowitości i poparciu Husserla, nie została dopuszczona do habilitacji. Powody były dwa - pierwszy: była kobietą, drugi: Żydówką.
W zakonie nie najlepiej radziła sobie z codziennymi zadaniami i często zdarzały jej się drobne, ale i większe pomyłki: "Może i w świecie byłaś mądra, tu jednak stajesz się coraz głupsza" - wykrzyknęła w złości jedna z sióstr, kiedy Edyta po raz kolejny zawaliła swoje oficjum.
Nigdy nie użalała się jednak nad swoim losem, przeciwne - nawet w chwili aresztowania i zesłania do przejściowego obozu miała w sobie niewytłumaczalny pokój oraz jasność umysłu.
"Bylibyśmy biedni, gdyby nie troszczył się o nas Ktoś widzący jaśniej i dalej niż my".
Pod koniec swojego życia wyzna: „Co nie leżało w moich planach, leżało w planach Bożych. Jakże jest żywa we mnie pewność płynąca z wiary, że gdy się patrzy przez pryzmat Boży, nie widzi się przypadków. Całe moje życie, aż do najdrobniejszych szczegółów, zostało nakreślone przez Boską Opatrzność i w obliczu Boga ma doskonały sens i powiązanie. I raduję się na światło chwały, w którym będzie mi kiedyś odsłonięta tajemnica tego doskonałego sensu i związku.”
Edytę poznałem w nowicjacie, mój zakonny współbrat Jarosław, z którym mieszkałem wówczas w jednej celi, polecił mi jej biografię autorstwa karmelitańskiej mniszki Immakulaty Adamskiej. Po kilku latach napisał: "Edyta mi powiedziała, że jesteś do niej podobny. Krzysiek ma zbuntowaną naturę i chodzi trochę pod prąd - podobnie jak ja. Tak mi powiedziała. A z kobietami się nie dyskutuje".
I wiem doskonale, że Jarek trochę się wygłupiał, ale dla Edyty przepadłem.
Byłem urzeczony jej prostotą, jasnością wyrażania myśli, uczciwością w poszukiwaniu prawdy, pogodą ducha, wewnętrzną radością, jakąś taką piękną czystością, a przede wszystkim pragnieniem Boga. Na dodatek ta kobieta miała w sobie jeszcze jedną ważną cechę - kiedy mówiła o Panu Bogu ja po prostu ją rozumiałem. A niestety nie mam tak ze wszystkimi.
W różny sposób do mnie powracała. Kiedy przeżywałem wyjątkowo trudny czas, czytałem jej listy i odnajdywałem światło. Tak jakby Edyta stała obok i dyskretnie prowadziła, dodając otuchy. A kiedy po raz kolejny miałem poczucie klęski i pojawiły się zniechęcające myśli, aby zrezygnować i odejść (nie z zakonu, ale w inne miejsce) powiedziała mi wówczas: "Kiedy nie przyjmujesz krzyża, który daje ci Bóg. Prawdopodobnie znajdziesz jeszcze cięższy".
I wszystko odeszło.
***
Od dziecka miała w sobie przekonanie, że Bóg przygotowuje ją do czegoś większego. Aż w końcu odkryła, że jest to ofiara męczeństwa.
W życiu codziennym znosiła wiele upokorzeń, także ze względu na pochodzenie. Mimo wybitnych zdolności, pracowitości i poparciu Husserla, nie została dopuszczona do habilitacji. Powody były dwa - pierwszy: była kobietą, drugi: Żydówką.
W zakonie nie najlepiej radziła sobie z codziennymi zadaniami i często zdarzały jej się drobne, ale i większe pomyłki: "Może i w świecie byłaś mądra, tu jednak stajesz się coraz głupsza" - wykrzyknęła w złości jedna z sióstr, kiedy Edyta po raz kolejny zawaliła swoje oficjum.
Nigdy nie użalała się jednak nad swoim losem, przeciwne - nawet w chwili aresztowania i zesłania do przejściowego obozu miała w sobie niewytłumaczalny pokój oraz jasność umysłu.
"Bylibyśmy biedni, gdyby nie troszczył się o nas Ktoś widzący jaśniej i dalej niż my".
Pod koniec swojego życia wyzna: „Co nie leżało w moich planach, leżało w planach Bożych. Jakże jest żywa we mnie pewność płynąca z wiary, że gdy się patrzy przez pryzmat Boży, nie widzi się przypadków. Całe moje życie, aż do najdrobniejszych szczegółów, zostało nakreślone przez Boską Opatrzność i w obliczu Boga ma doskonały sens i powiązanie. I raduję się na światło chwały, w którym będzie mi kiedyś odsłonięta tajemnica tego doskonałego sensu i związku.”
***
To nie my znajdujemy świętych, ale oni znajdują nas. Edytę poznałem w nowicjacie, mój zakonny współbrat Jarosław, z którym mieszkałem wówczas w jednej celi, polecił mi jej biografię autorstwa karmelitańskiej mniszki Immakulaty Adamskiej. Po kilku latach napisał: "Edyta mi powiedziała, że jesteś do niej podobny. Krzysiek ma zbuntowaną naturę i chodzi trochę pod prąd - podobnie jak ja. Tak mi powiedziała. A z kobietami się nie dyskutuje".
I wiem doskonale, że Jarek trochę się wygłupiał, ale dla Edyty przepadłem.
Byłem urzeczony jej prostotą, jasnością wyrażania myśli, uczciwością w poszukiwaniu prawdy, pogodą ducha, wewnętrzną radością, jakąś taką piękną czystością, a przede wszystkim pragnieniem Boga. Na dodatek ta kobieta miała w sobie jeszcze jedną ważną cechę - kiedy mówiła o Panu Bogu ja po prostu ją rozumiałem. A niestety nie mam tak ze wszystkimi.
W różny sposób do mnie powracała. Kiedy przeżywałem wyjątkowo trudny czas, czytałem jej listy i odnajdywałem światło. Tak jakby Edyta stała obok i dyskretnie prowadziła, dodając otuchy. A kiedy po raz kolejny miałem poczucie klęski i pojawiły się zniechęcające myśli, aby zrezygnować i odejść (nie z zakonu, ale w inne miejsce) powiedziała mi wówczas: "Kiedy nie przyjmujesz krzyża, który daje ci Bóg. Prawdopodobnie znajdziesz jeszcze cięższy".
I wszystko odeszło.
***
W przerwie pomiędzy rekolekcyjnymi naukami, które głoszę w parafii Ducha Świętego we Wrocławiu, miałem okazję dotknąć "skarbów" w Domu Edyty Stein. To była uczta. I wielka łaska.
Bardzo dziękuję za wpis. Również i dla mnie Edyta Stein jest bliska.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak rzadko coś się tu pojawia, bo jednak nie wszyscy korzystają z portali społecznościowych...
Dziękuję Ojcze. Zaglądam regularnie i ja tutaj, pomimo FB :)
OdpowiedzUsuńOtrzymujemy, a przynajmniej ja otrzymuje drobnostki, z tego, co dają mi inni. A i tak narzekam , że za dużo. Za dużo ciepła, nie mogłam utrzymać w sobie, wy puszczałam czym się dało, za duży ciężar, nie wiedziałam co zrobić, położyć się, czy iść i 'rozchodzic', za dużo zimna, chce się kupić i spadam jak kamień, więc rozpościeram ramiona, niczym ukrzyżowana. Kombinuje. A Bóg się cieszy.
OdpowiedzUsuńA Edytę spotkałam w Echt, w Holandii, gdzie jest tabliczka na chodniku, że zabrali ją z domu na przeciw z jej siostra rodzina. Gdzie jest klasztor i kościół, gdzie są jej rzeczy na tablicy rozwieszone. Gdzie nie ma nic o jej siostrze więcej, niż to że umarła z nią.
Nie wiedIalam, że mieszkała w Polsce.
Dodam, że w sumie to koliduje mnie to, że uśmierca się tych, których chcielibysmy, by żyli. Usmieracamy się w sumie sami. Wystarczy jakiś włos, kawałek materiału, kogoś, o kimś dobrze napisano, czy powiedziano, i leci się. By życie odebrać, by godności zaznać. Tych co świętymi nazywamy nabardziej za to karany. Karany ich i siebie. Kiedyś widziałam serial BBC Sherlock, w którym był seryjny zabójca. Był filantropem, powiedział nawet, że żygać mu się chce, więc żeby dziewczyna przyniosła wideo, potem będzie mogła to sprzedać na ybay-u (norn pamiętam jak się pisze).
OdpowiedzUsuńLudzie zapłacą za bliskość sławy. Ale zapłacą, nie dlatego, że chcą być w cieniu tego osobnika, by ogrzać się przy nim, lecz dlatego, że sami sławni nie chcą być. To udręka, której reżyserem jest ten cichy i niepozorny. Być w centrum to nie być w srodku. Manipulatory.
Masz ciało, którym się podpisujesz, a prowadzi ktoś inny.
Masz dwie nogi - to idż, roztrwonić to słowo, które jest w Tobie, zmarnować talent, a najlepiej nie tam gdzie ludzie są. Bo diabeł chce tylko w ludzkim ciele zasiadywac. - tyle się nauczyłam.
Ludzie nie chcą być świeci. Świętość to skojarzenia, jak wszystko. Świętość kojarzy się z wywyższeniem, dobrem i ciepłem. Dobrym Słowem, dotykiem, który nienawidzę, a goi. To ludzie, którzy przychylnie patrzą. To mówić dobre Słowo o Nas samych. Jeśli idą, pędzą do świętości, to nie zawsze chcą świętości. Chcą Dobra w sobie. Bóg kojarzy się z Dobrem, Dobrym Słowem, ale również z kimś kto siedzi i nic nie robi. Wszystko wie i ma władze.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, to potrzebujemy oczyszczenia. Na różne sposoby się to udaje. Ludzie myślą, że obradującym kogoś, pracują za niego. Mamy w sobie bowiem, zarówno fajtłapy jak i znawcę tematu. O ile łatwiej jest pochwalić się sukcesem, o tyle gorzej nam idzie przyznanie się do porażek, braku talentów (i to bez zazdrości). Jak Ziemia nie jest ciągle płaska, tak i w Nas są wyżyny i depresję. Lecz nawet dół głęboki może dostarczyć odkryć i zachwycać barwami.
Ludzie nie chcą być świeci, powtórzę. Lecz może na to wpływać też przynależność, bliskość, poczucie obowiazku, a nawet czasem przywiązanie i poświęcenie. I wiele jeszcze skojarzeń związanych z odejściem, zatrzymaniem oraz publicznym wystąpieniem.
Sorry. Przywłaszczyłam sobie chyba Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńProponuję utworzenie forum, gdzie mogliby pisać ludzie, ja bym mogła, tematy, sprawy dotyczące życia, w ogólnym znaczeniu.