poniedziałek, 23 kwietnia 2012

O człowieku, któremu nic nie wyszło

Ten człowiek zrobił karierę dopiero po śmierci. Za życia nic mu się nie udało.














Został wygnany z Pragi, której był biskupem. Nie został wprawdzie zabity, ale dzięki temu jeszcze więcej rzeczy mu się nie udało. Miał wówczas ok. 30 lat.

Święty Wojciech zraził do siebie w Pradze wielu ważnych ludzi, także duchownych, którzy nie robili sobie nic z jego pouczeń („duchowni żenili się jawnie” – pisał Bruno z Kwerfurtu).

Bóg wcale nie usunął z drogi Wojciecha trudności, ale pomógł stawić im czoło. Św. Wojciech pozostał wierny, nawet gdy przyszło złożyć mu w ofierze swoje życie. Udając się na tereny Prus po kilku dniach „ewangelizacji” odnosi kolejną, ostateczną już klęskę. Traci życie.

Nie powiodło mu się ani w biskupstwie, ani w życiu zakonnym, ani w pracy misyjnej.

To paradoks mocy Boga. On nawet z nieudanego życia dokonuje wielkich dzieł. Nie należy mylić błogosławieństwa Bożego z powodzeniem i pomyślnością. Dla Boga nie ma nieudanego życia, nie ma takich porażek, z których nie mógłby wykorzystać, aby objawić swą Moc. 

I mogą zdarzyć się takie momenty, że przez ludzi będziemy wyśmiani, odrzuceni, czy niezrozumiani. I choćbyśmy po ludzku odnieśli klęskę, to z Jezusem nawet klęska będzie miała sens.

Może być czymś najwartościowszym, co nas spotkało w życiu.


***

Dziękuję za wczorajsze spotkania na targach książki i przy klasztorze na Freta. Intensywny, ale dobry czas.


***
Po wieczornej mszy świętej otrzymałem pocztówki z obrazami Izabeli Marii Trelińskiej. Bardzo mi się spodobały więc się dzielę. Powyżej obraz świętego Wojciecha, poniżej święty, którego opieki się wciąż boję, choć tutaj wygląda bardzo radośnie i pogodnie - święty Jacek. Proszę jednak nie dać zwieść się pozorom - ten święty ma moc i jest nieobliczalny!



***

Wydawnictwo "M" ma dla Was komentarz Jana Pawła II do Ksiąg Starego Testamenu, świeży i pachnący. Chętnie go Wam przekażę, szykuje się więc kolejny konkurs - tym razem będzie o Biblii.

153 komentarze:

Kasia Sz. pisze...

Jak przeczytałam tylko tytuł wpisu to pomyślałam sobie: "To o mnie???" :-))))

o. Krzysztof pisze...

Widocznie zostaniesz wielką świętą! :)

Kasia Sz. pisze...

Może być. Pod warunkiem, że byłabym pierwszą świętą szczęśliwą, spełnioną i ładną. Ostatnie się zgadza :-)))). Trzeba popracować nad resztą.

o. Krzysztof pisze...

Kasiu, tu się nie zgodzę, bo było wiele świętych bardzo ładnych! Tak więc nie będziesz pierwsza, ale szczęśliwa owszem. I tego Ci z serca życzę
+

Kasia SZ. pisze...

To będę jedną z wielu ładnych i pierwszą szczęśliwą. Mogę być patronką smakoszy czekolady chociażby :-). Ci takiej nie mają.

Atom pisze...

przychodzi mi tutaj na myśl bł Karol de Foucauld, on też miał poczucie porażki...a jednak usłyszał o nim cały świat..., czyli zaufanie Bogu do końca, do śmierci i jeszcze dzień dłużej.

Pocztówka bardzo ciekawa..inna niż dotąd mi znane obrazki ze św. Jackiem, szczególnie te proporcje dłonie i twarz... najbardziej rzucają się w oczy

o. Krzysztof pisze...

Jeremiasz, Mojżesz... i setki umierających za wiarę chrześcijan, o których nawet nie wiedzą ludzie, tylko Bóg. To dzięki nim, możemy być tu gdzie jesteśmy.

Anonimowy pisze...

Dlaczego się Ojciec boi opieki św. Jacka? Jak to rozumieć...

Malinowa pisze...

Fajnie usłyszeć że nawet porażki mają sens bo już kilka w życiu zaliczyłam i jeszcze niejedna przede mną :)
Jeszcze kilka tygodni temu wszystko było ok, cokolwiek mi się "zachciało" to dostawałam ale potem nadszedł czas kiedy wszystko się posypało. Jakby ktoś odwrócił nagle kartkę i za co się nie wzięłam to mi się nie udawało. Do tego doszły konflikty z bliskimi. Po ludzku czułam złość, zniechęcenie. Ale teraz widzę, że tak miało być. Musiałam się zezłościć, pokłócić z Panem Bogiem, żeby kilka spraw zrozumieć.

Anonimowy pisze...

przepraszam, że piszę jako anonim, i do tegi jeszcze nieudolny, bo nie potrafię użyć innego profilu:( ciekawi mnie ta okieka św, Jacka, przyznam szczerze, że myślaąłm, iz Ojciec sie niczego nie boi...

zyciowawedrowka pisze...

Ludzka porażka jest nieraz Bożym zwycięstwem, bo On widzi inaczej niż my-widzi dalej i głębiej-serce (zamiast tego co tylko zewnętrzne). Długa droga, ale nadal próbuję w różnych sprawach, zdarzeniach starać się tak jak by to widział Jezus. Lekko, łatwo, szybko nie ma-ale warto, bo z Nim jest piękniej, owocniej, radośniej, chociaż trudniej. Warto! Szkoda, że czasem o tym zapominam.

P.S. O. Krzysztofie gratuluję obrony! :D.

z.dzbanem pisze...

tak ni z gruszki ni z pietruszki:



Święty Tomasz z Akwinu
.
.
.
.
.
.
.inspirował
.
.
.
.
.
.Świętego Jana od Krzyża
.
.
.
.
.
.który to inspirował
.
.
.
.
.
.
.Tomasza Mertona
.
.
.
.
.a ten znowu zainspirował
.
.
.
.
.
.
.Krzysztofa Pałysa
.
.
.
.
.
.
który, to inspiruje
.
.
.
.
.
.
Nas? :-)


Taka luźna myśl rzucona w trakcie lektury Mertona.

z.dzbanem pisze...

Tak tylko o świętym Jacku jeszcze:

"Św. Jacek Odrowąż jako jedyny Polak został uwieczniony wśród rzeźb przedstawiających świętych, stojących na kolumnadzie wokół Placu Św. Piotra w Rzymie. Uwiecznił go na swych obrazach El Greco."

:-)

Jeremi pisze...

Wszystko jasne:

http://dominikanie.pl/blogi/krzysztof_palys_op_opowiesci_z_betonowego_lasu/wpis,777,oswoic_swietego_jacka.html

Zuza pisze...

A Ojciec znowu o porażkach i klęskach? O słabościach i nieudolności? Czy w życiu nie ma innych historii? Ja tam zamierzam zrobić karierę za życia, być szalenie szczęśliwa i spijać śmietankę u św. Piotra, wkupując się łaski Pana Boga czynioną dobrocią.

I nawet jeśli błogosławieństwo nie jest tożsame z pomyślnością, to nie zgodzę się, że jest jedynie cierpienie w Imię Boże. Bo gdyby tak było, to każda modlitwa o Jego błogosławieństwo właśnie straciłaby sens. A ilu z nas modli się o doświadczenie cierpienia, smak klęski i ból porażki? Sama konotacja słowa BŁOGOSŁAWIEŃSTWO jest jak najbardziej pozytywna, więc jakoś tak się krzywię, czytając ten wpis.

Czy żeby zostać świętym, trzeba być życiowym nieudacznikiem? O błogosławionym Janie Pawle II raczej tego powiedzieć nie można.... Więc to, co powyżej, raczej regułą nie jest.

nashim pisze...

ja znowu kontra :)
z całym szacunkiem dla świętego Wojciecha, w Pradze mu nie wyszło, to hociaż z męczeństwem mu się udało i to tylko dla tego, że się bardzo napraszał Prusom, którzy chcieli jego i jego towarzyszy póścić wolno (więc chyba męczeństwo mu wyszło)... no, ale cóż, takie to były średniowieczne ideały;
A co do "wychodzenia w życiu", to rzeczywiście nie tak widzi człowiek, jak widzi Bóg;

krs pisze...

Karol Wojtyła został obdarzony niespotykanym talentem do nauki języków obcych. Przystępując do egzaminu maturalnego, zdawał łacinę i grekę. Jako młody kleryk sam uczył się hiszpańskiego, by móc w oryginale czytać dzieła teologiczne i poezję św. Jana od Krzyża. Z czasem ten niesamowity talent do języków pozwolił mu swobodnie porozumiewać się w mowie i w piśmie w językach: włoskim, francuskim, niemieckim, angielskim, hiszpańskim, portugalskim, łacińskim, klasycznym greckim, rosyjskim.
Chociażby dar do nauki języków:-)))

o. Krzysztof pisze...

Ci, którym nie wyszło bardziej mnie inspirują. Nie lubię zresztą słowa sukces.

Anonimowy pisze...

to zależy, co kto chce, żeby mu wyszło

szmaragdowa pisze...

@o.Krzysztof:
Ojcze napisałeś: "których nie mógłby wykorzystać, aby objawić swą Moc. "
czy Bogu chodzi o objawianie swojej mocy? po co, skoro i tak jest bezgrancznie szczęśliwy?

Zuza pisze...

o.Krzysztof: Ale jest multum tych, którym wyszło. Czy Ci mają czuć się gorsi? Mają się tłumaczyć, że im się w życiu powiodło? Czy nie mogą się cieszyć z tego, że ich modlitwy zostały wysłuchane, a Pan Bóg im błogosławi?

Mogą oni Ojca inspirować, ale często we wpisach przebija się myśl, że tylko ci, co się źle mają, są coś warci. A ci, którzy się dobrze mają, niczego więcej, poza ziemskim dobrem, nie osiągną. Ja się nie zgadzam, że zawsze z porażki wychodzi dobro. Bo nie zawsze. Czasem wychodzi jeszcze większe bagno. I nie ma na to reguły. A słowo SUKCES będzie mieć takie zabarwienie, jak je sobie zdefiniujemy. Ktoś postrzega je w perspektywie pieniędzy i zawodowej kariery, a ktoś inny w kategoriach rodzinnych wartości.

Spokojna... pisze...

@Zuza: jak zwykle się z Tobą zgadzam. Dodam jeszcze tyle: jak przeczytałam Twój komentarz od razu skojarzyła mi się wypowiedź ks. Pawlukiewicza, który mówił o dziewczynach z duszpasterstw, które noszą jak najdłuższe swetry, tak, aby przypadkiem nie pokazać innym swojej urody. Słyszałaś? Może zbyt luźne skojarzenie do tematu, ale...;-) A jakim słowem określić obronę pracy? wydanie ksiązki? spotkania promocyjne? Ojcze, to jest jak najbardziej SUKCES i pomyślność - tak po prostu, po ludzku. A czy Bogu się to podoba? Kiedys nam powie:-) Powodzenia!

Kasia Sz. pisze...

Zgadzam się z Zuzą. Sukces to sprawa względna. I nie trzeba go od razu odbierać pejoratywnie.

Także myślę, że porażka nie jest wartością samą w sobie. Bywa na przykład upokorzeniem. Czasem bolesnym, bo mamy świadomość, że z własnej winy.

Także słowo "błogosławić" powinno mieć i ma pozytywną konotację. To jest coś co ma urodzić dobro.

Świerszczu pisze...

Duże oczy Jacka- coś fantastycznego. Tak duże oczy mają ci, co się jeszcze światem dziwią :-)

Zuza pisze...

W psychologii mówimy o wzroście posttraumatycznym, postkrytycznym - pewnie, ale nie każdy go doświadczy. Trzeba mieć do tego odpowiednie predyspozycje i sprzyjające warunki. Słusznie zauważyła Kasia Sz., że porażka wartością sama w sobie nie jest, może być upokorzeniem, inspirującym pewnie i owszem, bo większość prac magisterskich, dyplomowych i doktorskich w zakresie nauk społecznych powstało, powstaje i powstawać będzie właśnie na bazie czyjegoś cierpienia, doświadczenia, traumy, porażki, nieudolności czy słabości, ale nie zawsze da się z tego wyciągnąć dobro. Nawet jeśli o to właśnie chodzi Panu bogu, żeby nas zbesztać, zrzucić na dno i pokazać kim naprawdę jesteśmy. W sensie psychologicznym często pętla zacieśnia się jeszcze bardziej, i nawet po udanej terapii ciężko mówić, że było to doświadczenie konstruktywne.

Jasne, że Ojciec bardzo często koncentruje się bardziej na duchowości, ale że skończył resocjalizację i socjoterapię, to nie może nie dostrzegać sfery psychologicznej, nieodłącznej od ducha.

Wtóruje Spokojnej - Ojciec też ma swoje małe i większe sukcesy. I właściwie nie muszą to być sukcesy, może je Ojciec nazywać fortunami, pomyślnością, powodzeniem, zwycięstwem, osiągnięciem, wygraną, szczęściem, a może i błogosławieństwem. Wszystko jedno. Ale mianownik wspólny. I po coś to Ojciec wszystko robi, prawda? Gdyby to nie miało sensu, zaniechałby Ojciec tego, a przede wszystkim, kilkanaście lat temu, wybrałby Ojciec inny zakon, o innym charyzmacie.

Bo jakoś nie wierzę, że to tylko dlatego, że habit biały jak u Mertona...

Belegalkarien pisze...

@Spokojna: Słuchałam tej konferencji:) Kapitalna, jak większość x.Pawlukiewicza. Świetna jest o narzeczeństwie, tylko teraz to już nie wiem, czy to nie ta sama...:) Ale może nie, bo n-tej odsłuchanej się zgubiłam :)

PS. Tu dalej Zuza, tylko zalogowana u siebie :)

Anonimowy pisze...

Mili,
A czy nie jest tak, że warto nieustannie przypominać o tym, że sukces, odniesiony czy nie, nie stanowi o człowieku? Nie przesądza o tym, czy coś dobrego z jego bycia wyniknie? I nie odbiera ani nie daje człowiekowi jego wartościowości?
Myślę, że warto.

A z tym, że im coś wychodzi, zasadniczo sobie ludzie jakoś radzą ;)

z.dzbanem pisze...

"Ci, którym nie wyszło bardziej mnie inspirują."

Może dlatego, że Jezusowi też nie wyszło- oczywiście w oczach współczesnych mu ludzi- w końcu po spektakularnych naukach, cudach itp. dał się zabić.

Anonimowy pisze...

A już na pewno nie wierzę, że chodzi o chwalenie "porażki" samej w sobie. Tylko o to, co może się stać, jeśli skończymy pieczołowicie się nią zadręczać, tylko oddamy ją Bogu (ale bez oszukiwania, czyli naprawdę już ma nie być nasza i nie musimy karmić troski jak ulubionego mopsa)

Belegalkarien pisze...

@Kiszoj: A czy doświadczanie porażki świadczy o wartościowości człowieka? bo ja uważam, że nie. więc skoro sukces nie, porażka nie - to co?

Kasia Sz. pisze...

Zależy dla kogo porażka jest inspirująca. Dla - pisząc ogólnie - badaczy, naukowców może tak. Dla tych co ją przeżyli lub przezywają bywa różnie. Jednym podcina skrzydła, drugi może dać kopa.

Jak się dostaje kopa to jest to pewnie ten wzrost posttraumatyczny. Nawet nie wiem czy wtedy nie są bardziej ważne sprzyjające warunki. Bo predyspozycje można mieć, ale jak nie ma warunków to podniesienie się z porażki bywa trudne.

Podam przykład. Kiedyś czytałam wywiad z Maxem Cegielskim - dziennikarzem, narkomanem. Wyszedł z nałogu, założył rodzinę, ale sam w "Przekroju" przyznał, że on wracając z odwyku miał gdzie wracać. Miał dobrze sytuowanego ojca, znajomych. Chyba Ojciec pomógł mi znaleźć pracę. Jednak przyznał, że jego koledzy z odwyku wracali do swojej beznadziei, a potem z powrotem popadali w nałóg.

Kasia Sz. pisze...

Zuza - pewnie dla Boga człowiek to człowiek. Bez względu na to czy z porażką czy z zasłużonym sukcesem. Stworzył go i go kocha.

Anonimowy pisze...

Zuza - nic, człowiek, stworzony przez Boga jest wartościowy i już, nie musi nic robić.

gosia pisze...

Czy śmierć dla chrześcijanina to ostateczna klęska? Tak Ojciec napisał o św. Wojciechu. Niedawno rozmawiałam z moim kolegą agnostykiem i zwierzałam mu się, że boję się zrobić prawo jazdy bo boję się, że się zabiję w wypadku. Na to ten klega zdziwiony: przeciez jesteś katoliczką, chcesz sie dostać do nieba, to jest twój cel. Powinnaś się cieszyć. Cos w tym jest, prawda?

Kasia Sz. pisze...

Ale jednak odwołuję, że mi nic nie wyszło. NAWET NIE WOLNO tak o sobie myśleć. Dobranoc.

Aleks pisze...

Uważam, że chodzić tu może o wolność wobec tego co się dzieje - porażki czy powodzenia - bo nie one świadczą o naszej wartości, tylko wartość mamy przez sam fakt bycia Bożym stworzeniem. Będąc zdrowo obojętnymi na to co nam się przydarza dajemy Bogu szansę działać przez nas... A On działa tak jak chce i kiedy chce, przez porażkę i przez powodzenie także... Trzeba robić swoje, żyć, spełniać marzenia, ale pragnąć bardziej ani porażki ani powodzenia...

Kasia Sz. pisze...

Aha BŁAGAM, tylko nie wypadki. Są LEPSZE i PIĘKNIEJSZE sposoby na dostanie się do nieba.

Aleks pisze...

Poprawka: Trzeba robić swoje, żyć, spełniać marzenia, ale nie pragnąć bardziej ani porażki ani powodzenia...

Anonimowy pisze...

no Aleks, ściskam Cię!

Zuza vel. Belegalkarien pisze...

Aleks, Kasia Sz., Kiszoj: zmówiliście, tak? :) Macie rację, ale tak po ludzku, każdy z nas chce być szczęśliwy i te mniej czy bardziej drobne i grube sukcesy cieszą. Pragniemy powodzenia, jeśli chcemy się rozwijać, a osobisty rozwój jest metapotrzebą, gdy te podstawowe przestają nam wystarczać, gdy zostały zaspokojone. Bo gdyby człowiek zatrzymał się w miejscu, to zdezaktualizowałaby się przypowieść o talentach...

Dobroci wszystkim!:)

Kasia Sz. pisze...

A gdzie ja napisałam,że Bóg nie chce naszego szczęścia??? Właśnie takiego Boga chcę - Boga, który chce szczęścia dla człowieka. I żadnego innego. Boga, który pomaga, który motywuje, który daje nadzieję, który przeprowadza przez trudności.

O, takiego Boga chcę.

z.dzbanem pisze...

Kasiu Sz. bardzo ciężko mieć Boga, którego się chce, bo z samej definicji Bóg przekracza nasze pojęcie Boga. Przekraczając pojęcie Boga tym bardziej przekracza On nasze "chcę".

Chcę jest ograniczone, bo ludzkie. Bóg będąc nieograniczonym nie może podlegać ograniczonemu.

Tak mi się tylko wydaje.

Z.dzbankiem

Spokojna... pisze...

@Zuza: Przypowieśc o talentach to równie trafny przykład. W niej mowa jest o tych, którzy je mnożą, jak i o tych co je zakopują. Rozumiem przesłanie Ojca, że chce po prtostu pokazać innym, aby nie popadali w depresję, zniechęcenie i nie budowali obrazu własnej osoby na podstawie sukcesów czy niepowodzeń. I rozumiem, bo przesłanie jest jak najbardziej "wartościowe" i "cennne" i na pewno wielu ludzi ma problem z tym, aby je wprowadzić w życie. Ale myślę, że nie możemy się tylko na tym skupiać. Dlatego pewne wyzwanie co do następnego wpisu: proszę Nam napisać o jakimś Świętym, któremu nawet w oczach ludzi "wyszło". Myślę, że juz jednego znaleźliśmy: Jan Paweł II: wychowany w wierzącej rodzinie, później praktykujący, seminarium, świetna praca duszpasterska, do tego zdolności i niezwykłe talenty. Wielki w oczach świata, ale czy Wielki w oczach Boga? Myślę, że TAK, On juz wie;-)

Anonimowy pisze...

Ból, wstyd, porażka nie istnieją - dopóki ich się nie wpuszcza do siebie. Jak długo chciał od nich uciekać tak długo się do nich zbliżał

Stomatolog pisze...

Interesująca dyskusja. Zgadzam się z Zuzą, Nashimem, Koszoj... i z o. Krzyśkiem także. Ujęcie psychologiczne vs ujęcie duchowe - tak to rozumiem.

zalogowany gdzie indziej pisze...

A ja tu widzę pomieszanie perspektyw, zresztą nie pierwszy raz i nie tylko tu. Znowu w życiu mi nie wyszło - św. Wojciech o sobie. Nieudacznik i tyle, zraził nas do siebie, najpierw go wygnamy, potem zabijemy, a po drodze jeszcze się ożenimy (na jedną żonę wszak nawet św. Paweł pozwalał biskupom?. Dam mu miejsce po Mojej prawicy - Bóg. Sukcesy i porażki są z tego i tylko z tego świata. Wentylatory pod napięciem i odcięta głowa św. Katarzyny też.

Gosiek pisze...

pomieszanie z poplątaniem. Jak dziecko przyniesie pałę, to pogłaszczę po główce, jak wychowam bandziora to, to tym lepiej - bo cierpienie uwzniaśla???
Dokąd nas doprowadzi to modernistyczne mieszanie pojęć? Ja mogę nie czytać - ale po co młodym mieszać w głowch?
Podejrzewam, że autorowi chodzi o to, że nie dobre są wygórowane ambicje i parcie na siłę. Ale to też nie zawsze. To zależy od osobowości. Jedni mają naturę olimpijczyków inni myszy kościelnych. chyba Bóg specjalnie, tak nas stworzył, byśmy sę uzupełniali i nie szukali gotowych recep, tam gdzie każdy musi znaleźć swoją drogę.

Kasia Sz. pisze...

Święci nie są zaprogramowani na niepowodzenia.

Tak się układają ich losy. Wartością nie jest to, że mieli same porażki, ale że coś próbowali zrobić, że bywali w czymś heroiczni. Stawianie ich za wzór nie polega na tym, że mają być apoteozą męczeństwa, porażek czy przegranego życia. Bywali odważni, pełni poświęcenia czy np. cierpliwości.

Człowiek jest - moim zdaniem - powołany do życia w harmonii, szczęściu i spełnieniu. I ma prawo do tego dążyć. Natomiast ta droga bywa czasem trudna. Ale ma prowadzić do szczęścia, choćby chwilowego.

o. Krzysztof pisze...

perspektywa Boga wcale nie musi odpowiadać ludzkiej. Po Jego myśli, to nie koniecznie po naszej...

o. Krzysztof pisze...

często okazywało się, że gdy coś nie szło po mojemu, Bóg miał znacznie lepszy plan i później okazywało się, że nigdy bym sobie tego tak wspaniale nie wymyślił. Pomyślności

Kasia Sz. pisze...

Ojcze, ale nie każdy chce być w zakonie, nie każdy chce umrzeć za wiarę, nie każdy chce cierpieć.

Ojciec pisze z własnej perspektywy: "Mogłem być szczęśliwy jako facet po AGH-a, z żoną i dziećmi, ale Bóg miał inny plan i teraz jestem szczęśliwy w zakonie".

A jak ktoś chce być szczęśliwy na ziemi, chce robić to co kocha, chce mieć dobrych ludzi wokół to źle?

Nie mam nic przeciwko, żeby Bóg dał nam lepszy plan. Ale nieraz w tych katolickich opowieściach te plany Boże mnie przerażają.

To szczęście chrześcijańskie to zawsze jakiś męczennik i jeszcze nie wolno nic powiedzieć, bo zaraz będzie Bóg wie lepiej, wiara to nie zabawa, szczęście będzie w niebie.

I ludzie odchodzą z tego Kościoła. Bo co im ten Kościół oferuje? Tylko straszenie, dołującą perspektywę albo powodzenia, ale ... w zaświatach. Kogo to zmotywuje???

Kasia sz. pisze...

Poprawka:

Oczywiście Ojciec jest na ziemi i ma pewnie dobrych ludzi wokół i robi to co kocha.
................

Tylko ludzie dominikanów lubią, są skorzy do pomocy, do dawania im wsparcia, komplementów. Myślisz Ojcze, że tak każdy ma? Nie. Pewnie, że te tłumy ludzi nie zawsze przekładają się na jakość relacji, ludzie szybko się wykruszają i taki zakonnik może być sam, ale jednak ojcowie mają powodzenie. I u kobiet i u wiernych.

o. Krzysztof pisze...

@Kasia Sz: widzisz, ja uważam podobnie: Bóg chce dla człowieka szczęścia, a nie cierpienia.

Nie wiem co by było ze mną, gdyby nie zakon. Pewnie bym się całkowicie pogubił, nie jestem mocarzem, a i żadna kobieta by ze mną nie wytrzymała - już wystarczy że niektórzy bracia mają mnie dosyć.

Doświadczam wiele własnych ograniczeń, porażek i zawodów (głównie samym sobą) - dlatego pocieszeniem jest perspektywa, że Bóg wciąż wspiera (bez względu na wszystko) i nawet z grzechów i braków wydobywa dobro.

To moja droga, takiego Boga doświadczam, tak też On przychodzi do mnie - stąd wpisy o "duchowości porażki" jak to ostatnio określił jeden ze współbraci.

Tobie i reszcie czytających natomiast z serca życzę spełnionego i szczęśliwego życia (co nie znaczy, że bez porażek - one uczą najwięcej).

Bóg nie daje pragnień których nie mógłby wypełnić - twierdziła św. Teresa, a potem została Doktorem Kościoła (lub doktorką jak kto woli).

ps. bardzo lubię czytać Twoje komentarze.

Zuza pisze...

Kasia Sz.: AMEN:)

My tak naprawdę nie wiemy jaki Pan Bóg ma plan. Czy to, co dzieje się z nami i widzimy to w kategoriach fiaska, to jest to "lepsze", co Bóg chce nam ofiarować. A może Bóg wystawia nas na próbę, przejdziemy ją pomyślnie, a wtedy zasłużona, wymodlona nagroda? A Abraham i Izaak? Jako wierny sługa prośbę Pana Boga potraktował Abraham jako ten "lepszy plan", ale podejrzewam, że jako ojciec miał poczucie winy i porażki. Tymczasem okazało się, że to nie jest lepszy plan, że Bóg ma plan zupełnie inny. I mam wrażenie, że my często tak postrzegamy działanie Pana Boga. Że wszystko, co nas spotyka złego, od Boga pochodzi, bo pod tym na pewno ukryte jest drugie dno.

A ja sobie tak myślę, że Pan Bóg nieraz jak ogląda nasz serial życia, to się za głowę łapie i krzyczy, jak my podczas meczu o wszystko: co ty robisz, człowieku?! Nie idź tam! Nie w tą stronę! Wybierz to, weź to, no bierz! Uciekaj, człowieku, uciekaj!!!!!

Ja mam poczucie, że porażki w naszym życiu to działanie Złego, który lubi namieszać w Bożym planie. I widzę to tak, że Bóg stworzył człowieka po to, by był szczęśliwy, dobry, rozwijał się, mnożył, tworzył, budował. Ale czasem Szatan się wkrada, jak w Edenie, ponęci, pokusi, zwabi - namiesza w życiu, niosąc smutek, nienawiść, żal, gniew... Chory człowiek potrzebuje lekarza, więc Pan Bóg na sygnale spieszy, by ratować. Aplikuje leki, często potrzebna ostra terapia wstrząsowa, czasem operacja, pobyt w szpitalu, na odwyku (tu trzeba sobie podstawić np. rekolekcje, samotność, przyjaciela, jakąś grupę, która akurat się napatoczy etc.). I woła, jak anestezjolog po zabiegu: ocknij się! słyszysz mnie?! obudź się!! wracaj!!! Daje nowe wytyczne i każe dalej żyć normalnie, jak dawniej, żeby rekonwalescencja przebiegała sprawnie.

Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga, nie mógł zatem zostać stworzony do umartwiania, nieudolności, głupoty, przegrywania. Bóg tak Wszechmogący, że nie ponosi porażek... Bo gdyby człowiek został stworzony do porażki, to to byłaby największa porażka Boga. Bo wyobrażacie sobie sytuację, w której najdoskonalsze z założenia dzieło, okazuje się najsłabszym ogniwem...?

Kasia Sz. pisze...

OJCZE ja także uważam, że Bóg wspiera bez względu na wszystko.

I rozumiem Ojca przesłanie, że nawet jeśli coś nie wychodzi to, żeby WIERZYĆ, że wyjdzie. Nawet jeśli ludzie wokół będą nas już skazywać na życiową porażkę. Przynajmniej TRZEBA wierzyć.

p.s. Pisałeś :-)

zalogowany gdzie indziej pisze...

@O.Krzysztof o 10:19: proszę Ojca, ale jak tylko zaczynamy mówić o perspektywie Boga, perspektywa człowieka znika. MUSI zniknąć. Bóg miał lepszy plan. Lepszy? Gorszy? Bóg miał plan. Bóg ma plan. Bo inaczej co? Myślenie "niby najpierw nie wyszło na moje, ale i tak w końcu wyszedłem na swoje = mnie nie zestrzelili, ja zestrzeliłem trzech, a tak w ogóle to my w końcu wygraliśmy tę wojnę"?

emma pisze...

@kiszoj: Dziękuję! Twoje wpisy tutaj bardzo do mnie trafiły, bo jestem właśnie na etapie przyswajania sobie tego co piszesz, nie tylko rozumem, ale i sercem, to znaczy takiego przyjęcia tego, by stało się to rzeczywiście prawdą w moim życiu

o. Krzysztof pisze...

mądre rzeczy piszecie - z samych wpisow i dyskusji można zrobić niezła książkę :) nie jest dobrze gdy wszyscy zgadzają się we wszystkim.

kiszoj: piszesz jak mnich - odemnie to komplement :)

Zuza pisze...

o.Krysztof: To co, kolejna książka? Tylko problem będzie, żeby wszystkich współautorów podczas spotkania promocyjnego pomieścić...:)

Anonimowy pisze...

"duchowość porażki" świetne określenie;-) Pozdrawiam +

Aleks pisze...

Wszystko jest kwestią jak na to spojrzymy, głównie z perspektywy czasu. Można, przykładowo, nie dostać się na wymarzone studia w Krakowie, ale dostać sie na inne w Łodzi i tam spotkać miłość swojego życia... I z prespektywy kilkunastu lat stwierdzić, że nie zamieniłoby się historii swojego życia na żadną inną... Kwestia na ile umiemy dostrzegać dobro w tym co nas spotyka, mimo, że nie jest to do końca to co pierwotnie planowaliśmy... To jest ćwiczenie sie we wdzięczności i uważności, żeby nie przeoczyć dobra, którym jesteśmy obsypywani... Nie ma takiej sytuacji życiowej, w której nie byłoby czegoś pozytywnego, nawet jeśli od razu tego nie widać... Nawet choroba dziecka może być szansą na scementowanie więzi małżeńskiej... (Powtarzam - szansą nie gwarantem, znowu kwestia co z tym zrobimy). Kwestia też na ile umiemy być elastyczni i umiemy odpuścić, nie trwać na siłę przy swoim planie tylko wziąć to co życie chce nam w danym momencie dać...

@kiszoj: odwdzięczam się ukłonem wobec zdjęć na Twoim blogu...

stomatolog pisze...

jak można zobaczyć zdjęcia kiszoja?

Dor pisze...

Ks.J.Twardowski:
Kiedy mówisz

"Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
(...)"
@Aleks:skojarzyło mi się z Twoim wpisem...

Zuza pisze...

"(...) a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz."

:)

Wiele rzeczy w naszym życiu widać dopiero z perspektywy czasu. Ja też niektórych ścieżek swojego istnienia nie zamieniłabym na żadną drogę szybkiego ruchu i dzisiaj wiem, że to był najlepszy wybór albo Boży plan. Ale wtedy tego nie wiedziałam i ciężko było mi przestawić się na inne tory. GPS mówił - autostrada, a tu kamienny bruk. I wtedy nie wiedziałam gdzie mnie to zaprowadzi, bałam się, próbowałam wracać, buntowałam. Dzisiaj wiem, że to było dobre i zamieniłabym tego na nic innego. Ale są w moim życiu i takie momenty, które okazując się życiową porażką wtedy, do dzisiaj mają taki status. I gdybym mogła cofnąć czas, to zrobiłabym to bez zastanowienia. I nie ma w tym żadnego dobra. I jestem pewna, że nie będzie. Nawet z większej perspektywy czasu.

Anonimowy pisze...

św. Józefina Bakhita skoro o.Krzysztof lubi Świętych którym się nie udawało. Dla mnie to patronka od przebaczenia i dostrzegania dobra wynikającego z cierpienia.

Ps. Odnośnie św Jacka, wczoraj przed snem pomodliłam się o Jego wstawiennictwo, całą noc śnili mi się Dominikanie.

Kasia Sz. pisze...

Zgadzam się z ZUZĄ, że zdarza się, że DZIĘKUJĘ Bogu, że czegoś mi nie spełnił. Ale dopiero po latach dowiaduję się czegoś na temat np. konkretnej osoby i myślę "uff.." dobrze, że trzymała mnie opatrzność od tej osoby z daleka, a wtedy chciałam inaczej.

Są też porażki, z których nie ma życiowego dobra. Coś się po prostu stało i już.

Są także porażki, z których jeszcze NIE WIEM co będzie. Może właśnie z perspektywy czasu będę wiedziała.

Są również nasze własne zaniedbania. I te mnie bolą najbardziej, bo nie ma na kogo zwalić winy :-). Trzeba powiedzieć: "Zawaliłam/łem" sam".

DZIĘKI "creaturko" za świętą Józefinę Bakhita. Nie znałam jej.

Rany,jak zakwitły magnolie. Tylko pogoda pod psem. Jak na dominikanów przystało :-).

Zuza pisze...

Pogoda pod psem? Nie wiem Kasiu Sz. gdzie Ty mieszkasz, ale w Łodzi pięknie. A magnolie najpiękniej kwitną na KULowskim dziedzińcu. To zawsze był (obecnie dla studentów też chyba jest) sygnał, że sesja tuż tuż...:) I najwyższy czas wziąć się do roboty! No to jak kwitną magnolie, to ja też siadam do pisania:)

Anonimowy pisze...

Wspaniale! Może jak będę duży, zostanę mnichem ;)

Anonimowy pisze...

U mnie magnolie przekwitły w marcu. Ale w RP będę za tydzień więc kolejny raz oczy nacieszę.

Odnośnie porażek, niepowodzeń. W historii mam doświadczenie że Bóg może wyprowadzić piękno z bagna (kwiaty pięknie rosną na gnoju). Tyle tylko że nie wiem jak będzie kiedy przyjdzie kolejne cierpienie. Oczywiście mogę iść w zaparte że z całą pewnością będę powtarzać "Jezu ufam Tobie". Tyle tylko że zaufanie do Pana mam teraz, ale czy jutro? Byle bym tylko nie zapomniała że ON JEST.

Zuza pisze...

Tylko, że jak ziemia jałowa, to i gnój nie pomoże. Nieurodzaj murowany...

Aleks pisze...

@stomatolog: kliknij na nazwę przy ikonce

Anonimowy pisze...

Zuza... módl się o deszcz! I czekaj,odwagi +
"Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, Mk 4,27"

Belegalkarien pisze...

Creature: Ja akurat nie pisałam o sobie:) Choć chwile wątpliwości i załamania przechodzi każdy, i też życzenia zabieram ze sobą i chowam do skrytki na później; wyjmę, jak znowu przyjdzie gorszy czas....:)

A to wspomnienie o gnoju wynikało raczej z amatorskich upodobań ogrodniczych, a że akurat przenośnia trafna również poza ogrodem ....:)

Z pozdrowieniami :)
Zuza

Kasia Sz. pisze...

Są takie dwa teksty na dominikanie.pl mówiące o sile motywacji. Pisząc tak ogólnie i może nie precyzyjnie. Tej sile motywacji dobrej i tej przeprowadzanej niefortunnie.

Chodzi o tekst o. Kozackiego pt. "Nadzieja na czas odpowiedni":

http://dominikanie.pl/blogi/pawel_kozacki_op/y,Listopad+2009,archiwum.html

Oraz tekst o. Przanowskiego pt. "Spadanie z orbity":

http://dominikanie.pl/blogi/mateusz_przanowski_op/y,Stycze%F1+2009,archiwum.html

GENERALNIE wychodzenie z problemów jest trudne. Można pisać wiele pokrzepiających słów, czasem będących sloganami, ale nie ma jednej recepty na kłopoty.

Chciałabym, żeby Bóg wyciągał rękę. Sama póki co mam w tej materii bardzo skromne osiągnięcia. A wypróbowałam już wiele sposobów łącznie ze św. Jackiem, ale i tak najbardziej lubię św. Judę Tadeusza. Nie za skuteczność, bo jej póki co nie doświadczam, ale za to że jest świętym o którym niewiele wiadomo. Jest dyskretny.

Pozdrawiam Wszystkich.

Atom pisze...

Jeremi:dzięki za link o oswojeniu św Jacka - mocne i jak tu nie wierzyć!!!

Mgiełka pisze...

Do Zuzy: Według mojej wiedzy, to właśnie na jałową ziemię najbardziej pomaga gnój, to on ją odjaławia.
Do Creature: Kwiaty nie urosną na świeżym gnoju - jest za "ostry" spali kwiaty i uschną. Gnój musi być przefermentowany i zmieszany z ziemią.

Wybaczcie ten wstęp. Nie mam zamiaru wymądrzać się, wręcz przeciwnie podobają mi się te ogrodnicze skojarzenia. Łączą mi się fajnie z resztą komentarzy. A więc:
Porażki, zawody, cierpienia same w sobie są świeżym gnojem - niszczą, spalają. Skoro Bóg chce dla człowieka szczęścia to nie pozostaje nic innego jak ufać że przefermentuje ten gnój i powstanie najlepszy naturalny nawóz - dobro. No i na tym uszlachetnionym gnoju mogą już rosnąć kwiaty - dobro rodzi dobro.
Skojarzenia skojarzeniami, łatwo powstają i łatwo się je pisze. W rzeczywistości to wszystko trudne - gnój śmierdzi i już. Trudno uwierzyć, że zapach kwiatów może mieć coś wspólnego z gnojem.

Belegalkarien pisze...

Mgiełka: No właśnie na wyjałowionej ziemi gnój nie pomoże. Jest, owszem naturalnym nawozem, wspomagającym rozwój nowego, ale na glebie, która wciąż rodzi. Jałowa ziemia potrzebuje czasu, by "odnowić" zasoby mineralne i gnój sam w sobie rady może nie dać. Dlatego, gdy pole nie przynosi już tak obfitych plonów, obsiewa się je innym rodzajem roślinności o innych wymaganiach, albo zasiewa wyką lub łubinem "na przeczekanie". Zostawia się pole na jakiś czas (zwykle sezon), by mogło się zregenerować.

Właściwie jak w życiu....

Mgiełka pisze...

Zuza: Nie jestem fachowcem od ogrodnictwa, więc nie podejmuję dyskusji co do praktycznych sposobów na odjaławianie ziemi. Z pokorą przyjmuję Twoje wyjaśnienia.
Faktem pozostaje to, że zawsze jest szansa przemiany tego co bezwartościowe (wyjałowione)w żyzną ziemię. Sposób jest chyba drugorzędny - liczy się efekt. Pewnie, że potrzeby jest czas i sporo trudu.

Mgiełka pisze...

Poprawka. Wyjałowiona to nie znaczy bezwartościowa. To wartość, która domaga się troski.

Mgiełka pisze...

A swoją drogą.
Beznadziejna: Czy zmieniłaś nick? Ja też (tak jak o. Krzysztof) cię o to proszę.

Mgiełka pisze...

I jeszcze na dobranoc, takie wspomnienie z lekcji polskiego :)

Leopold Staff
GNÓJ

Czcigodny gnoju, dobroczynne łajno,
Tchnące, jak znojna najmity pazucha
I nowa skóra chłopskiego kożucha,
Ostrej tężyzny siłą życiodajną!

Żyzności łaskę kryjesz w sobie tajną
I ciało ziemi łaknie twego ducha.
W tobie nadzieja pól i wsi otucha,
Bo czynisz siejbe stokrotnie wydajną.

Zdrowiem z obory kiedy bijesz mlecznej,
Masz dziką świeżość potęgi odwiecznej,
Którą się brzydzą mieszczuchowi słabi,

Lecz czarnym boga pracy, gdy im w lica
Dymisz w świt chłodny, niby kadzielnica;
Pachniesz jak wszystkie wonności Arabii!

Batman pisze...

Jako czytelnik chciałem podziękować za wpisy Zuzi, które myślę, że są ciekawym poszukiwaniem złotego środka w tej dyskusji i trochę ostudzają nachalną i ekspansywną wizję chrześcijańskiej nadziei, którą nas w obfitości obdarza o. Krzysztof. Swoją drogą, pozdrawiam Cię o. Krzysztofie, że niebawem będzie nam dane się spotkać:)

Zuza pisze...

Mgiełka: Właśnie dlatego, że wyjałowiony nie znaczy bezwartościowy, napisała, że pole wyeksploatowane zostawia się na sezon, dwa, bez zasiewu, żeby mogło się zregenerować. Dystans i odpoczynek pozwala nabrać sił, by znowu można było dać polon obfity :)

Dziękuję za Leopolda :) Super!

Zuza pisze...

@Batman: To ja dziękuję za to dobre słowo:). Prezentujemy z Ojcem dwie stosunkowo różne taktyki - on duchową, ja psychologiczną. Ale gramy do tej samej bramki:) Bo człowiek to CUD - Ciało, Umysł, Duch. Więc jeszcze lekarz albo biolog by nam się przydał, a na dopełnienie całości - ujęcie socjologiczne :) To dobrze, że tę samą sprawę można przedstawić i zobaczyć z wielu stron, bo żadną skrajność nie jest dobra i jak piszesz, najlepszy byłby złoty środek. Ja też nie znam na niego przepisu, ale warto próbować, właśnie tak....:)

Czasem się rozwijam na dany temat u siebie w Czterech Jabłkach, i gdyby siew to zagłębić mocniej, to pewnie tam też jest wiele kwestii do ostudzenia. Ale właśnie to jest najfajniejsze, że "gdyby każdy miał to samo, nikt nikomu nie byłby potrzebny" :D

I coś czuję, że przy najbliższym spotkaniu czeka mnie z Ojcem ciekawa dyskusja....:)

Batman pisze...

@Zuzia: Dobrze, że piszesz o grze w jednym zespole, bo ja też jak najbardziej gram z Wami do tej samej bramki. Zgadzam się z Tobą, co holistycznego ujęcia człowieka. Dla mnie dodatkowo ważne jest podkreślenie prawdy w poznaniu samego siebie i sytuacji życiowej. Jeżeli coś jest złe i trudne, to nazwijmy to jasno i po imieniu, a nie uciekajmy od razu, za szybko w stronę pocieszenia. Bez żałoby nad stratą i bez przeżycia bólu nie ma też prawdziwej radości. Naprawdę umie cieszyć się ten, kto umie też odważnie cierpieć. Tylko wtedy można zrozumieć, czym jest nadzieja. Pozdrawiam! P.S. "Cztery Jabłka" to Twój blog?

DR pisze...

@ Zuza- biorę rolę biologa, zgodnie zresztą z wykształceniem:)) niestety nie starcza mi kurcze czasu na włączanie się notorycznie do Waszych świetnych naprawdę dyskusji, dlatego tylko od czasu do czasu coś skrobię:(
a co do cierpienia i przegranej ..natura obdarzyła człowieka w endorfiny czyli hormony szczęścia i dobrego humoru wiec Opatrzność z góry założyła, że nie tylko samo cierpienie jest nam w tym naszym jestestwie potrzebne
Pozdrawiam ciepło:)

Belegalkarien pisze...

Batman: Tak jest :) Więc jakbyś cierpiał na nadmiar czasu wolnego - zapraszam! :) I masz rację, pisząc: Naprawdę umie cieszyć się ten, kto umie też odważnie cierpieć. Bardzo mi się to podoba. Musze coś poważnie przeżyć, bardzo namacalnie czegoś doświadczyć, wiedzieć co to znaczy ból i napięcie, żeby poczuć smak ulgi. Musze się posmucić, żeby wiedzieć co to radość, ale muszę też mocno pokochać, żeby wiedzieć, co to znaczy nie kochać wcale. Nie mogę się wypalić, wcześniej nie płonąc...

Serdeczności!

Zuza zalogowana u siebie :)

Belegalkarien pisze...

DR: Ja też nie zawsze mogę tak intensywnie dyskutować, jak ostatnio, chociaż sporo pracuje przy kompie, wiec czasem mi łatwiej przełączyć ikonki :). Ale ja mam jeszcze jedną przy tym słabość: z natury i wykształcenia uwielbiam gadać:) Realnie czy wirtualnie - wciąga mnie to jak narkotyk. Gadanie, nie blog, żeby było jasne :)

A że zawód uprawiam taki, że więcej jednak słucham, to i potrzeba gaworzenia pojawia się samoistnie:) Skoro biologa do dyskusji już mamy, to jeszcze nam socjolog potrzebny:)

DR, więc teraz, wracając do dyskusji - jakby tę sferę porażek człowieka wytłumaczyć biologicznie? Jakie procesy zachodzą w człowieku? Może jakiś wzór chemiczny substancji, która odpowiada za....

Taki żarcik:D

Serdeczności!

DR pisze...

@Zuza-nie sądzę, żeby człowiek zaprogramowany był na porażki, to raczej my coś chrzanimy, wszystko począwszy od poczęcia ( dla mnie to ciągle cud, że z dwóch małych komórek powstaje absolutnie doskonały organizm, mało tego żyje w łonie matki i nie jest przez nią odrzucany, chociaż w prawie w 50 % jest "obcy"-mówię o prawidłowej fizjologii)poprzez fantastycznie działający układ nerwowy- te wszystkie neurony, synapsy, neurotransmitery, układ optyczny oka,narządy zmysłów- aż do narządów ruchu, zobacz co możemy zrobić ze swoim ciałem, siadamy, stoimy umiemy tańczyć. Dla mnie człowiek to absolutnie fanatycznie zaprogramowane dzieło Boga i jako takie nie może byc skazane na porażkę:) no popłynęłam trochę, ale co tam:)
Pozdrawiam:)

Belegalkarien pisze...

DR: Ale ile w tym prawdy...My tu dywagujemy o rzeczach wzniosłych, filozoficzne dysputy prowadzimy, rozpisujemy elaboraty...a wystarczy zacząć od podstaw.... Ciało człowieka - najdoskonalszy mechanizm świata! Ktoś zakwestionuje, że są doskonalsze? Może i tak, ale je wszystkie wymyślił człowiek :)

Ciepłe uściski :)

BIW pisze...

wszystikm spragnnionym DOBREGO SUKCESU polecam nauczanie o. Fabiana Błaszkiewicza SJ obejrzyjcie na youtube "wzrastanie w świętości"
(to dla facetów...:) podobno) to zobaczycie próbkę możliwości Fabbsa (to od dj fabbs)On tak może godzinami o biznesie kryzysach w Biblii, to następny który ma "fioła" na punkcie Ewangelii.

Jest też blog "droga gwałtownika " a od przyszłego tygodnia ma być nowy nt. motywacji i osiągania celów. W każdym razie zachęcam do słuchania moim zdaniem O. Fabian jest najlepszy kiedy mówi a na deon.pl powinny być wstawki jego kazania.

Także korzystajcie: jak potrzebujecie wyciszenia to na ten blog do O. Krzysztofa a jak kopa do działania to szukajcie konferencji O. Fabiana

SJ i OP są jak dwie strony tej samej monety choć podobno dawno temu jakieś animozje były:)

Pozdrawiam b.

Edith pisze...

Przyznaję się, że nie przebrnęłam dokładnie przez całą dyskusje, więc może będę powtarzać już powiedziane myśli.
Porażka może być dobra, jeśli sprowokuje do większego oddania się Bogu, to większego zaufania Mu, że nawet jeśli będzie beznadziejnie i będzie bolało, to On nie pozwoli na wydarzenie, które nas zniszczy. Gdyby nie sprawy, które mi nie wyszły, gdyby nie chwile czarnej samotności, Bóg byłby dla mnie kimś dużo bardziej obcym. Wspominaliście o przypowieści o talentach... Owszem, trzeba je pomnażać. Tylko ostatecznie najlepiej, żeby to Bóg wskazywał, jak je wykorzystać- czasami także posługując się porażkami. No i największym talentem jest miłość- a tej nie potrafię inaczej "pomnażać" jak przez coraz większe oddawanie się Bogu. Moja miłość jest bylejaka, często się o tym przekonuję. Dlatego jeśli porażki pchają mnie w ramiona Ojca, to (nawet jeśli w pierwszym odruchu szamoczę się i buntuję) jestem za nie wdzięczna.

Aleks pisze...

"SJ i OP są jak dwie strony tej samej monety" Lubię to !!!

O_N_A pisze...

SJ i OP przecież Jednemu Panu służą.
A przynajmniej powinni ;)

Anonimowy pisze...

Nie mam doświadczenia przeżywania cierpienia ze świadomością że Bóg może pomóc. W czasie kiedy cierpiałam uważałam Boga za wroga bo mnie nie ochronił, a mógł bo jest wszechmocny. Przy tej wizji Boga cierpienie oddala, odrzuca, na pewno nie buduje wiary.
Dziś wiem jakim błogosławieństwem jest wiedzieć że Bóg JEST ze mną i był w moim cierpieniu. Dziś mogę z moim doświadczeniem wspierać innych którzy przeżyli to samo. Ale jeszcze nie potrafię dziękować Bogu za cierpienie które mnie spotkało.

Marysia pisze...

a propos posta:
"Nic takeigo się nie zdarza, czego by nie chciał Bóg. A wszystko to, czego Bóg chce, choćby wydawało się najgorsze, jest najlepsze."
To była swego czasu moja mantra. Pomogło. (a tak w ogóle to chyba św. Tomasz More pwoiedział, nie pamiętam dokładnie).

Ojcze, to my dziękujemy za Ojca obecność na targach :) i to nie tylko.. bo Ojciec dzielnie podpisywał też ksiązki po każdej Eucharystii na Freta..
.. i dzięki temu mogłam dostać wpis, bo na targi się spóźniłam :)

Ojcze, dziękuję za dedykację i chwilę rozmowy (a zwł. mobilizujący do uśmiechu i dystansu cytat.. zastanawiam się z kogo on pochodzi :) choć dwa słowa, ze względu na artystyczny charakter pisma Ojca, wciąz są dla mnie tajemnicą.. :)
Książkę czytam wprawdzie powoli, ale za to ze zrozumieniem. Połowa tekstu już jest popodkreślana.. No po prostu perełki przemycone pod płaszczykiem zapisków z podróży.
A część z nich znajoma z sierpniowych i powyjazdowych wpisów na betonowym lesie.

Aleks pisze...

Przypomniała mi się pewna scena z filmu "Król lew". Nie ma ona oczywiście na celu dać uniwersalnego remedium na wszelkie bolączki, ale mnie swego czasu zainspirowała i inspiruje nadal...Chodzi o moment w końcówce filmu, kiedy Simba postanowił wrócić i z ukrycia obserwuje co się dzieje na Lwiej Skale - Skaza woła swoją szwagierkę krzycząc: "Saaaraabi..." Sarabi idzie w jego stronę, wśród złowrogiego zachowania hien wobec niej... Co mi się podoba w tej scenie? To, że ona IDZIE DUMNA, WYPROSTOWANA, Z GŁOWĄ UNIESIONĄ WYSOKO. Straciła wszystko, jej mąż nie żyje, dziecko też umarło (jeszcze nie wie, że Simba żyje), straciła status królowej, w jej domu mieszka teraz nowy bezwzględny król, który ją poniża (w ostateczności uderzy ją), przez hieny nastał w ich krainie głód, jest gotowa opuścić swoją rodzinną ziemię... A mimo wszystko nie złamała się, nie przeszła na stronę Skazy, nie wpadła w rozpacz, nie rozczula się nad sobą... Rozmawia z nim w sposób logiczny i stanowczy... Ktoś powie, że to tylko bajka, ale ja znam takich ludzi naprawdę, którzy podnoszą się jak feniks z popiołów... Myślę, że sama postawa ciała też jest nam w stanie wiele pomóc. Prostując plecy, podnosząc głowę mówimy coś o sobie. Można w ten sposób przypominać sobie o mentalności zwycięzcy... Znowu, nie chodzi o to, żeby udawać i grać silnego (twardziele też powinni umieć płakać i pewne rzeczy trzeba po ludzku wypłakać), ale dodać sobie w ten drobny sposób siły i odwagi do stawiania czoła przeciwnościom...

zdecydowany zwolennik duchowości gender-free pisze...

Nie dywagujemy. Chcę w to wierzyć. Że przynajmniej nie tu. Bo dywagować = mówić bez sensu. Nie na temat. Rozwlekle. Pzdr!

zdecydowany zwolennik duchowości gender-free pisze...

P.S. Ten kop do działania w postaci konferencji to mam nadzieję jednak nie w ^@#&?

Anonimowy pisze...

Bywa że i krótko i bez sensu. To może lepiej tyle ile trzeba ale na temat?
Duchowość gender-free. Piękne. Idę sobie zrobić bezjajeczną jajecznicę.

Batman pisze...

@Zuza: Nie mam zbyt wiele czasu na bieganie po necie, ale w wolnej chwili na pewno z przyjemnością zajrzę:)

Co do OP i SJ, to wszyscy mają ważne role do odegrania. o. Fabian jest fajny. Tylko nie rozumiem, czemu na mnie krzyczy jak nauczyciel WF-u, zachęcający do wykonania dwutaktu, którego i tak prawidłowo nie wykonam;) Lubię wpisy o. Krzysztofa. Wtedy przynajmniej mam wrażenie, że im gorzej jest w moim życiu, tym lepiej. Bycie człowiekiem sukcesu jest passe. Im więcej pogmatwania, tym lepiej;) Dlatego Kościół tak mnie fascynuje. Można Go reklamować, tak jak muzycy polecają swoje płyty: "każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie";)

Kasia Sz. pisze...

@batman ----> hasło "Im gorzej jest w moim życiu, tym lepiej" . Oj, coś już przesadzacie;)

Basia pisze...

Krzyczy jak nauczyciel WF-u :) Batman kocham Cię :)

Anonimowy pisze...

Czyli Ojca Krzysia usatysfakcjonuje jeśli napiszę, że wpis jest cienki, blog tym bardziej, a książka to już kompletna porażka...
Kościół jest różnorodny to dobrze - osobiście z powodu mego typu osobowości bliżej mi do ojca Fabiana. Ale uważam, że jest złe licytowanie się który lepszy. Jesteśmy różni. Są różne drogi duchowości. Poza tym z całym szacunkiem, chyba jednak nie ten dorobek (jeszcze?)
Jakiś mam uraz do ludzi, którzy słodzą o miłości - a jak przyjdzie co do czego - to przysłowiowej szklanki wody odmawiają. Dlatego unikam wielkich słów, generalnie słów. Wolę czyny.
Lubie dlatego Fabiana, bo tam głównie o czynach,a także, bo wydaje mi się, że chrześcijańskie ubóstwo jest czasem przykrywką dla lenistwa i nieróbstwa. Fajnie jest nic nie mieć - w związku z tym nie przepracowywać, o nic się nie martwić - ale będąc biednym nie można też nic ofiarować. Ja dużo zarabiam ale też dużo daję - ale anonimowo. Ostatnio miałam taki czas, że dużo musiałam prosić katolików w związku z pewnym przedsięwzięciem - nie chodziło o pomoc materialną, nic wielkiego - ale niestety deklarowana chrześcijańska miłość nijak się miała do rzeczywistości. Bardzo się zawiodłam. W końcu pomogli mi niekatolicy najwięcej :( Dlatego nie należy przeceniać blogów, książek, wpisów - albowiem po uczynkach ich poznacie. Słowa wielu ludzi nijak nie mają się do rzeczywistości

Anonimowy pisze...

Wiem, też, że każdą mądrość można wypaczyć doprowadzając ją do absurdu,tym samym osiągając skutek odwrotny od zamierzonego.
Np.
Z nauki o nadstawianiu policzka można uczynić sadomasochizm etc..
I jeszcze jedno - czasem zaglądam na dominikanie. pl. panuje tam taka drażniąca mnie maniera:

Sama czasem różne teksty, w różnych miejscach i gdy ktoś nie zgadza się ze mną, lub mnie nie rozumie - odpowiadam - przepraszam, jeśli mnie nie zrozumiałeś/łaś to znaczy, że niejasno się wyraziłam i staram jaśniej wytłumaczyć.
Słowo pisane to naprawdę trudne rzemiosło i jeśli ma się pokorę i szacunek wobec czytającego to pisząc, ma się na uwadze czytającego przede wszystkim, a nie siebie. Piszący stara się, aby być maksymalnie zrozumiałym dla jak największej liczby osób. Mam wrażenie, że dominikanie piszą często zrozumiałym tylko dla siebie językiem - a jeśli ktoś ich nie rozumie to puentują to mniej więcej tak: nie zrozumiałeś, Twoja wina.
Nie wiem, może z racji swej profesji czują się zobligowani to bycia, tymi mądrzejszymi - ale prawdziwa głębia tkwi w prostocie. Mądrość w mówieniu o trudnych sprawach prostym językiem. Ważny tu jest nawet styl pisania. Np, krótkie zdania sprzyjają czynią tekst strawniejszym.

Jako osoba pisząca, gdy ktoś mnie nie rozumie staram się zastanowić, co źle napisałam, że ktoś źle mnie odebrał. A u dominikanów spotykam się czasem z kpiną wobec tych "głupiutkich".

Anonimowy pisze...

"sama czasem piszę różne teksty" -powinno być -przepraszam za kilka błędów - jestem chora i troche rozkojarzona

taxidriver pisze...

mam podobne odczucia co do dyskusji na dominikanach - nie rozumiem jednak dlaczego dowalasz autorowi bloga? I zupełnie poważnie bez żadneg ataku - czy wogóle miałaś książkę o. Krzysztofa w ręce? Ten zarzut akurat mógłbym postawić prędzej do książki o. Fabiana... Ludzie 8 dnia dla mnie z serii tych które czyta się jednym tchem. Jeśli krytyka to lepiej by była konstruktywna.

nashim pisze...

@KP
kiedy ma być ta promocja książki w Krakowie?

Anonimowy pisze...

ja książki nie czytałam - ale przecież ojciec Krzysztof nie lubi sukcesów, więc moje słowa chyba powinny go ucieszyć ???

Anonimowy pisze...

@nashim
podobno w tę niedziele!

Ojcze, potwierdzasz te plotki?

Anonimowy pisze...

Rzeczywiście bez sensu. Przecież jajecznica najlepsza z jajami.

M vel Mrówka pisze...

Anonimowa, a czy Ty w ogóle znasz Ojca Krzysztofa, że dajesz sobie prawo stanowczego i niepodważalnego opiniowania na Jego temat a także na temat bloga i książki, której nie miałaś nawet w ręku?

A co do Dominixów jako takich, oni są takimi samymi ludźmi jak i my. To, że mieszkają w klasztorze, nie oznacza, że już stali się świętymi. Podobnie jak my wszyscy mają swoje słabości i też grzeszą, jednakże bezapelacyjnie robią też wiele dobrego!

Z całego serca dziękuję za poniedziałkowe spotkanie i rozmowę Ojcze Krzyszofie :)

Joanna Książek pisze...

Anonimowa: to się módl abyś rozumiała :) Ja też się o to pomodlę.
Albo czytaj dwa razy. Czasem to skutkuje.
Właśnie kiedy Kraków i o której godzinie?

taxidriver pisze...

Anonimowa: też jestem osoba piszącą i lubię przejrzystość. Zauważyłem że coś cię boli. Czego potrzebujesz ?

Ps. Lubię gdy jest dyskusja i różne opinię wtedy lecą iskry i jest jasno :)

o. Krzysztof pisze...

@Anonimowa: przykro mi, że zawiodłaś się na nas katolikach - nikt nie jest z kryształu, często zawodzimy, najczęściej samych siebie. Jeśli ze swojej strony mógłbym Ci jakoś pomóc napisz proszę na priv. I dzięki za szczery wpis - jako dominikanie wcale nie jesteśmy lepsi od kogokolwiek - grozi nam pycha, zarozumiałość jak każdemu. Mamy swoje ograniczenia, choć wierz mi: staramy się jak możemy.

Na szczęście Kościół to nie tylko dominikanie. Mnie również często niekatolicy zawstydzają, co najlepiej pokazuje aby być ostrożnym z ocenami.

A co do tego co piszesz na początku: tak, wpis mnie usatysfakcjonował :) - lubię tego typu cięte riposty, świadczą o inteligencji. Nie uciekaj stąd zbyt szybko, jak ktoś już zauważył lepiej jak lecą iskry, gdy wszyscy są zgodni i we wszystkim się zgadzają to mało twórcze i na dodatek nudne. Pozdrawiam ciepło, jeśli mieszkasz w Łodzi zapraszam na herbatkę.

@nashim: w nd po mszach.

cicicada pisze...

u, czyli nie bedzie zadnego pokazu zdjec z podrozy:( szkoda...

Mati pisze...

@Zuza, O_N_A: ZNALAZŁAM! Książka jest w księgarni archidiecezji łódzkiej. Nie wiem kto ją wrzucił do działu "Matka Teresa”, Ale zgadzam się - mnie ta książka też wkurzyła. Zaczęłam czytać wieczorem, skończyłam w nocy, a rano chodziłam wściekła, bo chciałam czytać dalej, a już nic nie było :(

@BIW czy myśmy się gdzieś przypadkiem nie spotkali? :)

linda pisze...

@cicicada: w poznaniu były zdjęcia spotkanie super :) myślę że to zależy od organizatorów i potrzeb miejsca

M vel Mrówka pisze...

Oj tak, niedosyt po przeczytaniu Ludzi 8 dnia mnie również dolega i nie wiem, jak się z tego wyleczyć!
Macie jakiś pomysł?

cicicada pisze...

Brawo Mati:D Tym sposobem dolaczasz do zacnego grona zwyciezcow:D

Dor pisze...

@Mrówka: proponuję przeczytać jeszcze raz;-)

Joanna Książek pisze...

Też już przeczytałam. :)Miałam zostawić, że przeczytam po weekendzie, ponieważ muszę się uczyć, nie wytrzymałam musiałam przeczytać. :D
Więc teraz pozostaje mi ... nauka na egzamin jutrzejszy :/
A książka super :)
Te zdania z *, a pod spodem wytłumaczenie. Fajne!

Anonimowy pisze...

Mam sposób na niedosyt! Zaprosić swojego przyjaciela na podróż stopem i napisać książkę "ludzie drugiego tygodnia". Jeżeli przed rozpoczęciem podroży zostaniesz OP to przygody gwarantowane ;-)

Zuza pisze...

Mati: W takim razie była dostawa. Ja swój egzemplarz też dostałam wygrzebany spod sterty książek o Matce Teresie. W sumie tytuł wskazuje na... Chociaż o samej świętej jest tam niewiele w porównaniu z obszernymi opisami samej podróży.

Rzeczywiście wciąga, chce się wiedzieć co będzie za chwilę, czyta się lekko, fajny język, żartobliwe wstawki, wywołujące salwy śmiechu, ale ja bym chętnie, z tradycyjną przekorą, trochę o książce podyskutowała. Nie wszystko bowiem wywołało moje achy! i ochy! Są momenty, które powodują mieszane uczucia, czasem nawet lekkie skrzywienie ust...

Wiem, że zostanę za to zlinczowana, ale, zgodnie ze wcześniejszym wpisem Autora, przynajmniej mam poczucie, że nie jestem nudna :)

Zuza pisze...

Aha, ja jestem w połowie. Czytam dziennie jeden dzień wyprawy. Dozuję sobie przyjemność :) Ale pragnę zauważyć, że "Ludzie...." wepchnęli się w kolejkę, przed 2 inne książki. Tylko dlatego, że ostatnio dużo czytam na zewnątrz, a szary tomik po prostu mieści się w torebce :)

Mati pisze...

Mi to zajęło cztery godziny. Ale dawaj, co ci się nie podobało.

Aleks pisze...

@zdecydowany zwolennik duchowości gender-free: można by dywagować o co w twoim niepersonalnym (pewnie z braku odwagi) komentarzu chodziło, ale nie ma sensu zawracać sobie tym głowy... Światopoglądu, gratuluję!

Co do książki - przeczytałam przy jednym podejściu w pociągu w drodze z Poznania do Łodzi... Kilka myśli jest tam naprawdę świetnych, do których warto wracać... To są takie duchowe wisienki na torcie, bo większość jest opisem podróży i powierzchownych kontaktów ze spotkanymi ludźmi... Myślę, że podróże i rozmowy z nieznanymi są inspirujące i bardzo potrzebne, ale bardziej rozwija i mówi nam coś o nas zaangażowanie w codzienne relacje, które miały być szansę wypróbowane w ogniu jakichś trudności... To pewne miało miejsce bardziej w relacji o.Krzysztof-o.Maciej, ale jest to ojców osobiste doświadczenie i tego w książce nie ma za wiele...

Anonimowy pisze...

Nie umiem ustawiać tych profili, tak więc piszę jako "Anonimowy", a tak naprawdę jestem "Anna K."

Chciałam napisać co następuje:
1. Bardzo mi się podoba ta rozmowa i świadectwa o tym co jest porażką i co jest budujące, a co nie. Bardzo dziękuję za refleksje piszących i Ojca.

2. Książkę "Ludzie 8 dnia" koniecznie muszę kupić i przeczytać! :) Jestem na swój sposób związana z tą podróżą o. Krzysztofa, bo kiedy natrafiłam na Ojca wpis, że wybiera się w tę podróż i prosi o modlitwę, to akurat ja też wybierałam się (i pojechałam) na tydzień na samotne wakacje do Łeby i codziennie chodziłam tam na mszę, przy okazji modląc się o pomyślność tej podróży i o pomyślny powrót o. Krzysztofa i o. Marka. :) Tak jakoś łączyłam się w myślach i sekundowałam ojcom i byłam ciekawa co w tej podróży się wydarzy. I koniecznie teraz muszę to przeczytać. :)

3. Dziękuję za zalinkowanie wpisu o. Krzysztofa o św. Jacku (tego wpisu, gdzie jest mowa m.in. o wyrwanym drzewie). Otóż, chcę powiedzieć, że - choć dawniej też bardzo św. Jacka lubiłam! - to od wczoraj proszę Go usilnie o wstawiennictwo i o pomoc i BARDZO wierzę, że mi pomoże. W moich ostatnich problemach bardzo potrzebuję pomocy świętego, który by miał dużo energii, a także zaopiekował się mną jak kobietą. :) Święty Jacek wie, że hardcorowych przeżyć to ja miałam w swoim życiu aż nadto, więc mam nadzieje, że weźmie na to poprawkę i jeżeli za jego przyczyną coś będzie się działo, to mam nadzieję, że same dobre rzeczy! Myślę, że te ekstremalne przeżycia, które św. Jacek fundował ojcom dominikanom to były przeżycia "dla facetów", a mną się On zaopiekuje w nieco łagodniejszy sposób. Modlę się po prostu, aby pomógł mi znaleźć w sobie siłę do mierzenia się z tym, co teraz przeżywam oraz do wprowadzenia jakichś zmian w życiu. Mam takie wrażenie, że od wczoraj jakoś czuję Jego opiekę, i że mi pomoże. Oraz wszystkim, którzy Go proszą o pomoc.
Pozdrawiam Was! Anna K.

Zuza pisze...

Mati, z ogromną przyjemnością pokonwersuję sobie z Tobą na ten temat, ale przyznam szczerze, że chciałabym najpierw uwagami podzielić się bezpośrednio z Autorem, coby mógł od razu wygłosić mowę obronną:).
Ale może jakieś spotkanie na Zielonej? :)

Zgadzam się z przedmówcą Aleksem, że jest sporo naprawdę świetnych tekstów, które warto wziąć sobie do serca, które skłaniają do refleksji. Ale ogólnie powiem, że czasem miałam jakieś "ale" językowe, czasem stylistyczne, czasem nie bardzo wiedziałam co Autor ma na myśli. Czasem miałam poczucie, że uderza we mnie pewna nieadekwatność sytuacji i opisywanych towarzyszących uczuć. Czasem Ojciec opisuje sytuacje czy dialogi, które aż proszą się o komentarz, a tego nie ma. Czasem jest czegoś za mało, a czasem za dużo...:). To nie tak, że mi się nie podobało. Po prostu lektura nie wzbudza moich ochów i achów w 100%. Ale naprawdę podziwiam za upór prowadzenia notatnika w czasie podróży, za tak szczegółowe opisy wielu zdarzeń czy osób. Nie czepiam się, po prostu wyrażam swoje zdanie. Tak samo, jak na temat każdej przeczytanej przez siebie książki. I nie zmieni tego fakt, że tego autora akurat znam osobiście. :)

Dalej podtrzymuję, że świetnie się czyta, dużo lepiej niż blogowe relacje z wyprawy. Serdecznie ją polecę każdemu, ba, nawet pożyczę, jak zajdzie potrzeba:). Moja mama jest pierwsza w kolejce :).

Z pozdrowieniami Ojcze z drugiego końca miasta! :)

O_N_A pisze...

@Mati: gratuluję :)
Mam dokładnie takie same odczucia, książka zdecydowanie za krótka... Prawie całą przeczytałam w pociągu, jadąc przez 4 godziny. Za krótka...

M vel Mrówka pisze...

Dor z pewnością wkrótce znów wrócę do tejże lektury :) Jak dotąd sporo cytatów sobie podkreśliłam, nigdy nie wiadomo, kiedy mi się przydadzą w trudnych chwilach.

Creature kusisz, oj kusisz. Chętnie bym się wybrała w taką podróż za jeden uśmiech, jednakże żadna bliska mi osoba nie ma takich kaprysów.

Cóż na razie pozostaje zadowolić się tabliczką czekolady z orzechami i marzeniami o kolejnej książce O. Krzysztofa ;)

Anno K. vel Nieznajoma i ja za Ciebie szepnę słówko ;)

Pozdrawiam Was Wszystkich wieczorową porą ;)Miłego długiego weekendu, bez względu na to, jak długi mieć będziecie!

Anonimowy pisze...

@ M vel Mrówka - Bardzo dziękuję. :)
Tobie również miłego długiego weekendu! :)))

Pozdrawiam serdecznie,
Anna K.
(Niedługo obczaję jak stworzyć konto użytkownika)

Mati pisze...

@Zuza: a mi się tam podobała. Znalazłam co prawda jeden błąd (tralala! ciekawe czy ktoś jeszcze na niego wpadł?), ale nie czepiajmy się: książkę świetnie się czyta, choć może bym dodała trochę ramek o mijanych krajach, bo tego brakuje. Tylko mam takie podejrzenie że zostanie zaszufladkowana w księgarniach katolickich wśród nabożnych dzieł o Matce Teresie z Kalkuty. A to przecież książka o przekraczaniu granic własnego klasztoru i fajnie by było gdyby przeczytali ją też zwykli ludzie. PS. Jasne że możemy się gdzieś koło Zielonej namierzyć.

Mati pisze...

Aha - testowałam ją na znajomych książkofilach, powiedzieli że jak ksiądz napisał to oni tego czytać nie będą. I mi też odradzają. Więc może to jednak branżowa... ;)

Kasia Sz. pisze...

Aniu K. - jeśli jest opcja "komentarz jako:" i naściskasz strzałkę przy słowie "konto google" to wtedy wyskakują Ci nazwy: m.in. "konto google", "live journal", "wordpress" to Ty wtedy WYBIERASZ opcję: "nazwa/adres URL".

Adresem URL się nie przejmujesz tylko wpisujesz w tabelce "nazwa" swoje inicjały "Anna K.", naciskasz słowo "dalej" i będziesz już widniała jak "Anna K."

Pozdrawiam i życzę siły i wytrwałości - Kasia.

P.S. Ja nie potrafię zarejestrować się tak by wyskakiwać np. ze swoją ikonką, ale dałam już spokój.

Kasia Sz. pisze...

Aha - nie tyle naciskasz strzałkę przy słowo "konto google" /akurat ja tak miałam nastawione/, ale

- przy słowie "komentarz jako wybierasz profil "nazwa/adres URL".

- w tabelce nazwa wpisujesz swój nick

- naciskasz "dalej" i już będzie mogła dać komentarz ze swoimi inicjałami.

Anonimowy pisze...

No. Bo się zdenerwuję i zabiorę, z lekką może modyfikacją. Pospiesz się Anno K. Naciesz myślą że żyjesz pod własnym imieniem choć w nieco kryminalnym ujęciu. ( typu "oskarżony Zbigniew Z.")
A ja sobie będę dalej przeczesywać myśli w poszukiwaniu nicku który nie będzie wyglądał idiotycznie, sugerował płeć męską, przypominał imienia ulubionego pluszowego psa albo był brzydkim słowem w jakimś innym języku.
Nasze piękne imię zostało już wykorzystane w każdym dostępnym formacie od literki po literkę z kropką zdrobnienie zgrubienie i teraz pozostaje już tylko ukraść, albo ukraść niechcący i zorientować się że się niechcący pod kogoś podszyło.

Alicja z M. pisze...

Kiedy będzie ten konkurs o Biblii?
Ileż można czekać na kolejny? :-)

zdecydowany zwolennik duchowości gender-free pisze...

@Aleks. Chodziło o wzrastanie w świętości "dla facetów" w komentarzu BIW. "Króla Lwa" się nie czepiałem i nie zamierzam. Nicka zmieniać na Stanisław Ę., żeby dowieść, że cechuje mnie nie lada odwaga, nawet jeśli duchowość męska i jej propagowanie niekoniecznie kręci, też ani myślę. Dywagować również nie będę, nie muszę. Jak zauważył(a) Anonimowy Amator Jajecznicy Egg-Free, potrafię i krótko pisać, i bez sensu. Strzałeczka!

z.dzbanem pisze...

5 dzień bez nowego posta na "Światłach miasta".

oczekiwanie z delirium tremens w tle ;-)

Aleks pisze...

@zdecydowany zwolennik duchowości gender-free: dzięki za to wyjaśnienie! Poszerzył się mój horyzont patrzenia na to co piszesz ;) Pozdrawiam!

@Zuza: jestem kobietą, Aleks to skrót od Aleksandry :)

Batman pisze...

@Zuza: Już któryś raz dajesz nam do zrozumienia, że znasz osobiście o. Krzysztofa i pewne sprawy obgadujecie sobie na boku. Czy w związku z tym mamy uznać, że Twoje opinie mają dodatkową wartość? A może po prostu powinniśmy Ci zazdrościć? ;) Ja na przykład osobiście znam Mandarynę, a Edyta Górniak kiedyś osobiście mnie przeprosiła, kiedy chciała przejść po schodach w Empiku. Jednak tym się nie chwalę. Chociaż na tym blogu pewnie nikomu moimi znajomościami nie zaimponuję;)

A teraz jak najbardziej serio. Książkę wszystkim szczerze polecam. Jeśli prowokuje do wymiany zdań, to znakomicie. Nie znam o. Krzysztofa tak jak Zuza, ale myślę, że nasz Autor nie unika dyskusji i pewnie się cieszy, że skłania ona do rozmowy. Ciekawy jestem, o czym będzie kolejna książka. Mam nadzieję,że na tej się nie skończy.

TomWaits pisze...

@Batman: a Ty znasz autora? Zazdroszczę znajomości, nie z o.KP, ale z tymi sławami o których piszesz :) Mojej osobie zaimponowałeś!

Pociągająca pisze...

Wow Batman, umówisz się ze mną? :)

Bratka pisze...

Jak tak dalej pójdzie to się zaczniemy naparzać wykrzyknikami. Żebyż jeszcze z jakiegoś rozsądnego powodu.
Nie może Ojciec machnąć czegoś nowego? Krótko i kontrowersyjnie? Będziemy mieli złudzenie że kłócimy się się konstruktywnie o coś istotnego.

Batman pisze...

@TomWaits: Dzięki za dobre słowo. Moje poczucie wartości bardzo wzrosło;)Od razu lepiej się poczułem;)

@Pociągająca: Musisz wiedzieć,że prowadzę bardzo niebezpieczny tryb życia. Nie będziesz przy mnie szczęśliwa;)Wiesz jak to jest z bohaterami;)

Ojcze Krzysztofie, koniecznie trzeba nowego wpisu, bo ktoś się z kimś kłoci. Tylko nie wiem, kto z kim? Poza tym dyskusja (trafniejsze słowo niż "kłótnia") nie musi trwać bez końca. To nie jest tak, że mamy cały czas rozmawiać, aż do następnego wpisu Autora. Jak by ktoś nie wiedział, to można poczekać na kolejny wpis bez dyskutowania. To nie jest tak, że dzień bez wpisu, to dzień stracony. Chyba, że się mylę.

Kasia Sz. pisze...

Pax.

z.dzbanem pisze...

W oczekiwaniu na posta Ojca Krzysztofa, napisałem swój na moim blogu.

Pościk pod wiele znaczącym tytułem- "I rzucił się w morze". Zachęcam do lektury :)

Anna K. pisze...

@ Kasia Sz. - dziękuję bardzo za wskazówki jak się zarejestrować!! Sama bym na pewno na to nie wpadła, wielkie dzięki!

@ Anonimowy :) Niestety chyba pozostanę przy nicku "Anna K.", bo posługiwałam się nim na dominikanie.pl i ojciec Krzysztof mnie kojarzy z takiego nicka (oraz parę innych osób). Ja wiem, że to jest trochę jak "podejrzany Zbigniew Z." :))), no ale trudno. :)

Podczytuję "Światła Miasta", a myślę, że i co jakiś czas zamieszczę komentarz. Bardzo lubię ojca Krzysztofa i jego blogi. :)

Pozdrawiam wszystkich oraz ojca Krzysztofa. :)

Zuza pisze...

@Aleks: Dziękuję za sprostowanie:) Sądziłam, że to skrót od Aleksandra nie Aleksandry. Chyba po prostu nie wczytałam się w użytą formę osobową:).

@Batman: Ja nie daję do zrozumienia, tylko piszę wprost :). I nie w kategoriach chwalenia się, tylko po prostu. To nic trudnego znać kogoś, mieszkając w tym samym mieście i to 15 minut drogi od siebie. Poza tym poznaliśmy się z Ojcem zanim zaczął publikować w Światłach Miasta, przy okazji naszej pracy zawodowej. A że nam potem przeszło na grunt prywatny... Myślę nawet, że byłoby to nienaturalne, gdybym udawała, że Ojca nie znam, traktowała go jak celebrytę, dostępnego jedynie przez szklany ekran monitora. Jest normalnym człowiekiem, do którego każdy może przyjść, pogadać, wypić herbatkę (na którą również na blogu serdecznie zapraszał). Lubimy sobie czasem pogaworzyć. I tyle. Nie mam intencji wzbudzać niczyjej zazdrości. Ale wierz mi, nawet największe gwiazdy mają swoich znajomych. Naprawdę :)

Zuza pisze...

@Mati: Twoi znajomi się nie znają na rzeczy i nie wiedzą co dobre. O tych krajach, to masz rację, ale i tak można się sporo dowiedzieć i ruszyć wyobraźnią, bo opisy są czasem tak szczegółowe, że ja ten Adriatyk to właściwie przed oczami miałam.

Jak tylko wrócę z Wrocka, w którym bawię na chwilę obecną, namierzyć się w okolicach Zielonej możemy. Z przyjemnością :)

Anonimowy pisze...

„By wyhodować piękne kwiaty w ogrodzie, potrzeba gnoju.
To nasza przeszłość.
Ale Bóg posługuje się nim, byśmy rośli.
Kiedy mierzwa wypada z końskiego zadka, jest zbyt gorąca, kwaśna, ciężka.
Śmierdzi, jest obrzydliwa.
Jeżeli natychmiast dasz ją jako nawóz pod kwiaty i nasiona, spali je i zniszczy.
Gnój musi odpocząć, wyschnąć, ulec powolnemu rozkładowi.
Z czasem staje się miękki, bezwonny, lekki i płodny.
Wtedy daje najlepsze kwiaty i najlepsze pędy.
Bóg posługuje się naszą przeszłością jako gnojem naszego życia.
Byśmy wzrośli.
Ale jeżeli będziesz chować głowę w swojej gorącej przeszłości, zadusi cię.
Trzeba dać jej odpocząć.
To, co jest złem, rozkłada się w nas pod wpływem czasu i łaski.
Powinniśmy kochać to, czego się wstydzimy i co wydaje się nam niegodne.
Ten gnój będzie źródłem bogactw”.
(Tim Guénard):-)))

ORZeH pisze...

Wielu ludzi mówi podobnie o Jezusie, że czynił cuda ale sam siebie nie był w stanie uratować. Wielu ludzi mówi, że Jezusowi też nic się udało. Czy rzeczywiście nic Jezusowi się nie udało? Kłamstwo! Jezusowi wszystko się udało, gdyby nie ON nas to nie wiem co by dzisiaj było z nami. Jest Łaska, jest Zbawienie bo za Ojca mamy Boga. Wszytko co jest PIĘKNE jest i TRUDNE, no i odwrotnie wszystko co TRUDNE jest i PIĘKNE.
Piękne...

Prześlij komentarz