wtorek, 22 maja 2012

Czy buddysta może być świętym?

- Czy buddysta może być świętym? - zapytano ojca Joachima Badeniego.









Kilka miesięcy temu jeden z blogowych czytelników podzielił się swoim spotkaniem z ojcem Joachimem Badenim.

- Czy buddysta może być świętym? - zapytał dominikanina.
- Tak, jeśli ma tę samą miłość. 


Kto jest przyjazny pośród wrogich,
spokojny pośród gwałtownych
i wolny od przywiązań pośród ludzi skrępowanych przywiązaniami
- tego zwę świętym człowiekiem.
Dahmmapada



40 komentarzy:

Anonimowy pisze...

dobrze się odezwałeś Ojcze :) wreszcie :)
wpis taki jak lubię. krótki i na temat. bez ciągle tych samych ładnych, okrągłych frazesów.

*tĄ samĄ- końcówki w obu słowach muszą się zgadzać. nie tę samą, tylko tą samą :)

nashim pisze...

to jest nadzieja...

Anonimowy pisze...

Nieprawda- ma się tę miłość, tą miłością można kogoś obdarzyć:) Wpis- konkret

aurin pisze...

Ale ojciec trafił tym wpisem w moje ostatnie rozterki. Najważniejsza jest miłość i tego sie trzeba trzymać. Ewangelia mówi o tym samym, a człowiek czasem nawymysla, że moja racja jest mojsza i najmojsza i zakrętów sobie narobi, bo jak to zrobic zeby pogodzić kilka stron, które myslą nieco inaczej... ech. Z Panem Bogiem +

Może wpis mój haotyczny i niezrozumiały ale teraz tak u mnie właśnie jest i oby juz dobrze było, bo mi serducho wysiądzie...

inaczej pisze...

"Życie jest muzyką,
życie jest wygraną,
póki nasze serca
kochać nie przestaną." ;-)

http://www.youtube.com/watch?v=qWbs6_ghMhQ&NR=1

Zuza pisze...

A ksiądz Twardowski pisze tak...:

"Powoli nie tak prędko
proszę się nie pchać
najpierw trzeba wyglądać na świętego ale nim nie być
potem ani świętym nie być ani na świętego nie wyglądać
potem być świętym tak żeby tego wcale nie było widać
i dopiero na samym końcu
święty staje się podobny do świętego".

Być świętym tak, żeby wcale tego nie było widać...
Otóż to!

Anna K. pisze...

Ładny tekst, tylko w buddyzmie zawsze to bycie "wolnym od przywiązań" traktuję bardzo umownie. Uważam, że człowiek z samej natury ma to do siebie, że się przywiązuje.

Buddyści (o ile dobrze rozumiem), robią wszystko, żeby "niczego nie potrzebować", do niczego i do nikogo nie być przywiązanym, "uwolnić się od swojego ja" i, kto wie, może tym najbardziej zaawansowanym to się udaje, niemniej mnie wydaje się to jakieś nieludzkie, i myślę sobie, że wręcz nie tędy droga, bo to jest dążenie na siłę, żeby wyzbyć się tego, co w człowieku najlepsze i najpiękniejsze (właśnie to tworzenie więzi z ludźmi, zwierzętami, ze światem ogólnie).

Reasumując, moim zdaniem, bycie "wolnym od przywiązań" jest dla człowieka niemożliwe, a jak drogą wieloletnich wysiłków stanie się to dla kogoś jednak możliwe, to już ten człowiek jest jakimś cyborgiem.

Nie chcę obrażać buddystów, ani świętych, ale ja ten zacytowany czterowiersz skróciłabym o te słowa "wolny od przywiązań wśród ludzi skrępowanych przywiązaniami" i - nie wiem - ewentualnie dodałabym coś właśnie o miłości, o tym, że ktoś potrafiący kochać i siebie i innych, dać coś z siebie, z tej swojej pełni, którą ma, bo najpierw pokochał siebie, to właśnie byłby święty.

Takie mam ostatnio przemyślenia.

Anna K. pisze...

PS. Może chaotycznie napisałam, ale chodziło mi o to, że ten święty z czterowiersza jest, według mnie, taki na maksa zdystansowany i brakuje mu tego, co - moim zdaniem - najważniejsze, czyli właśnie zaangażowania, przywiązywania się do kogoś, kochania, bycia gotowym skoczyć za kimś w ogień, rezygnowania ze swojego stoickiego spokoju i dystansu, żeby WŁAŚNIE pomóc komuś albo chociaż być z nim w tym, co przeżywa.

Dla mnie taki człowiek zdystansowany nie jest święty, a jest raczej jak ten człowiek z Ewangelii z ostatniej niedzieli, który zakopał swój talent w ziemi i oddał go potem nienaruszonego: żył tak, żeby nic nie zmąciło jego spokoju: ani wrogowie, ani ludzie gwałtowni ani przywiązania. Żył sobie, nie angażował się, nic nie zrobił ani złego ani dobrego. Oddał ten talent, jaki dostał, z powrotem.

Tak mi się to kojarzy, może się i mylę.
Pozdrawiam wszystkich!

szaliach pisze...

Owo buddyjskie oderwanie się od przywiązań nie jest chrześcijaństwu aż tak bardzo obce. Już Eckhart postulował coś podobnego: odwrócenie się duszy od rzeczy, a nawet od swojej natury. Według niego drogą do mistycyzmu było takie bierne poddanie się Bożemu oddziaływaniu. Fakt, wymaga to wprawy w życiu duchowym :)

* Po kilku miesiącach biernych obserwacji postanowiłem wreszcie się odezwać. Dzięki za blog, Ojcze. Dobra, świetlista przestrzeń w sieci.
** Końcówki nie muszą się zgadzać, zaimek wskazujący "ta" w bierniku zawsze przybiera formę "tę".

o. Krzysztof pisze...

pozdrawiam więc wszystkich którzy czytają pielęgnując jednocześnie cnotę milczenia :)

jestem drugi pisze...

dzięki za pozdrowienia :)

nashim pisze...

@o.Krzysztof
czyżby to zachęta do milczącej kontemplacji Ojcze?

o. Krzysztof pisze...

bardziej do wolności :)

Jacob pisze...

"Ale ojciec trafił tym wpisem w moje ostatnie rozterki. Najważniejsza jest miłość i tego sie trzeba trzymać. Ewangelia mówi o tym samym, a człowiek czasem nawymysla, że moja racja jest mojsza i najmojsza i zakrętów sobie narobi, bo jak to zrobic zeby pogodzić kilka stron, które myslą nieco inaczej... ech."

Hola, hola! Nie popadajmy w relatywizm! Ktoś kto przeczytałby notkę i niektóre komentarze mógłby pomyśleć "A, czyli nie ma różnicy czy jestem buddystą, czy katolikiem, czy muzułmaninem." A to chyba nie do końca tak jest, prawda? Pamiętając o Miłości nie zapominajmy o Kościele.

Jola F pisze...

pozdrawiam i ja! ;-)

Marysia pisze...

Kurcze, i kolejny raz Ojciec napisał parę słów, i okazuje się, ze właśnie jest aktualne dla wielu ("..wieje gdzie chce..").
Bo i dla mnie. Dziś miałam wymianę myśli na ten temat z pewną osobą, którą wzburzyły moje "liberalne" poglądy na wiarę.
Czy miłość na codzień, do drugiego człowieka(ale taka Jezusowa, agape) bez rytuałów wystarczy - czy może to za mało, czy może taka miłość bez uczestnictwa w nabożeństwach, liturgii, etc. nie doprowadzi nas do spotkania Jezusa twarzą w twarz?
Może jestem heretykiem, ale swoje myślę.
Dzięki za posta.

ES pisze...

...czy mam na uwadze pielęgnowanie cnoty milczenia...? nie wiem :) Jako wierny czytelnik, odzywam się po raz pierwszy...
...i myślę sobie, że o. Joachim wiedział (miał pewność), że TA MIŁOŚĆ MIŁUJE, NIE ZNAJĄC ŻADNYCH OGRANICZEŃ...
PS. ...miło był spotkać się z Ojcem, serdecznie pozdrawiam :)

Mati pisze...

Była jakiś czas temu historia o studencie z Tybetu, który zauważył na ulicy policjantów kopiących jakiegoś mnicha. Zareagował, za co został tak pobity, że zmarł nie odzyskawszy przytomności. Zawsze mnie to zastanawiało, że gdyby był katolikiem to spokojnie mógłby zostać świętym, a tak – no właśnie, to co? Pozdrawiam i też zabieram się za praktykowanie milczenia: zen, zen, zen...

Anonimowy pisze...

A ja myślę, że czasem przywiązanie ma dobre strony, choć dotyczy rzeczy. Przywiązanie dziecka do jedynego misia przekłada się na pamięć/miłość do darczyńcy i daje poczucie bezpieczeństwa. Potem łatwiej rozmawiać o Bogu, śmierci, Miłości...
Dziękuję Ojcze jeszcze raz za "Ludzi 8 dnia"! Proszę serdecznie pozdrowić Ojca Macieja. W Waszej opowieści znalazłam dużo ciekawych wskazówek - zwłaszcza, że zajmuję się różnokulturowością. Obecnie przybliżam kulturę i historię Romów.
Czekam na kolejny opis Waszych podróży!
Dzięki za odpowiedź w sprawie poszukiwania syna.
pedagog?

Anonimowy pisze...

Przywiązanie to słowo. Inne jest przywiązanie do mamy. Przywiązanie do swojego postrzegania świata. Przywiązanie do swojego zdania. Przywiązanie do własnej oceny (osądu). Przywiązanie może oznaczać coś innego niż 'więź'. Więź to bliskość i widzenie (intuicyjne?)drugiego człowieka. Przywiązanie to sztuczne i sztywne widzenie przez pryzmat 'mojego ja'.

Anonimowy pisze...

PS. takie tam nieszkodliwe dywagacje o 'moim' rozumieniu słowa 'przywiązanie' u buddystów. NIe wiem czy sensowne?

Anna K. pisze...

Zgadzam się, że ten blog jest "świetlistym miejscem w sieci" i ja też za niego dziękuję ojcu Krzysztofowi!

A wracając do tematu buddystów, to wydaje mi się, że najważniejszą sprawą, która dzieli chrześcijan i buddystów jest buddyjska wiara w reinkarnację versus chrześcijańska wiara w jedno życie (ziemskie). Gdy się wierzy w reinkarnację, to pewne rzeczy są łatwiejsze i łatwiej przychodzi też ten dystans, o którym mowa w czterowierszu.

I tak, kiedy chrześcijanin czy też inny człowiek Zachodu czyta w gazecie np., że ktoś zgwałcił i zakatował na śmierć kilkumiesięczne niemowlę, to czuje grozę i różne okropne uczucia pod adresem tego oprawcy oraz wielkie współczucie dla niewinnego, skrzywdzonego dziecka; czuje też bezsilność, ale również i zaangażowanie, chęć zrobienia wszystkiego, aby takie tragedie nie powtórzyły się.

Gdy natomiast taką wiadomość czyta buddysta, to ma od razu uzasadnienie: to nie małe niemowlę zostało zakatowane na śmierć, ale - co logiczne - najwyraźniej ten, co się wcielił w niemowlę w poprzednim życiu musiał być straszliwym oprawcą i po prostu został teraz zakatowany, bo taka jest dla niego przewidziana karma. Po tym zakatowaniu odrodzi się już w innym dziecku (to i tak postęp, że w dziecku, a nie np. w zwierzęciu) i prawdopodobnie jeszcze ileś razy zginie tragicznie, zanim karma zezwoli mu na to, aby dożył dorosłości i mógł odkupić swoje winy żyjąc lepiej. Buddysta widzi tę logikę i widzi postęp karmy: ten oprawca, co był zakatowanym niemowlęciem jest o jedno wcielenie bliżej do całkowitego odkupienia win. A więc, buddyście łatwiej jest odłożyć ze spokojem gazetę (o ile w ogóle buddyści czytają gazety) i zatopić się w medytacji, w której jest on kwiatem lotosu na tafli jeziora.

Nie mam jakiejś wielkiej wiedzy o buddyzmie, dawno coś tam czytałam, a więc może ktoś mnie skoryguje, niemniej wydaje mi się, że właśnie wierząc w karmę i reinkarnację łatwiej jest być niezaangażowanym, nieprzywiązującym się i tak dalej.

Chrześcijanie mają o wiele trudniej, bo wierzą, że każdy ma na ziemi tylko jedno życie i jeśli ktoś kogoś krzywdzi albo ktoś komuś odbiera życie, to jest to straszna tragedia, wobec której nie sposób przejść obojętnie.

To tylko jeden z aspektów, na pewno jest tych różnic więcej.

Anna K. pisze...

PS. Ten mój powyższy komentarz miał być jakby nawiązaniem do wpisu o. Krzysztofa. Zastanawiam się czy naprawdę i chrześcijanin czytający tę wzmiankę w gazecie i buddysta mają tę samą miłość?

Czy ogólnie mają oni tę samą miłość, jeżeli jeden jest programowo niezaangażowany, a drugi uważa zaangażowanie za swoją wręcz powinność, bez której nie ma miłości, bo "nikt nie ma większej miłości niż ten, kto swoje życie oddaje za przyjaciół swoich"?

To takie luźne pytania, może ktoś zna odpowiedź.

z.dzbanem pisze...

Tak ni z gruchy ni z pietruchy:

może buddysta może zostać świętym, ale jaka to radocha być świętym, który nie może przed snem wtulić się w ramiona Boga i powiedzieć mu dobranoc ;-)

O_N_A pisze...

* tę miłość jest poprawnie

Ale to tak na marginesie :)

Pozdrawiam Was, jestem, choć ostatnio trochę milcząco. Ale to dlatego, że dużo się w moim życiu dzieje i troszeczkę nie ogarniam, a może bardziej - nie nadążam. A to wszystko przez św.Jacka, św.Ojca Dominika i innych z rodziny OP. :)

Patrycja pisze...

"Hola, hola! Nie popadajmy w relatywizm! Ktoś kto przeczytałby notkę i niektóre komentarze mógłby pomyśleć "A, czyli nie ma różnicy czy jestem buddystą, czy katolikiem, czy muzułmaninem." A to chyba nie do końca tak jest, prawda? Pamiętając o Miłości nie zapominajmy o Kościele. "

O to to to, właśnie takie coś mnie odstręcza od TEJ religii. Na szczęście światło mądrości czasem błyska, czego dowodem jest ten blog. Dzięki autorowi bloga moja nadzieja się tli i jeszcze całkowicie nie zerwałam z tą wiarą.

O_N_A pisze...

Ojcze Krzysztofie,
W rocznicę Ojca święceń kapłańskich chciałam podziękować za to, że Ojciec jest, za Ojca kapłaństwo, za wszystko, co Ojciec dla nas, dla wszystkich ludzi, robi.
I życzę, aby Ojca serce było zawsze gorące, aby był Ojciec wzorem świętości i ogniem, który do świętości innych zapala.
Zapewniam o mojej nieustannej modlitwie, zawsze. :)

cheeseburger bez sera pisze...

Nie popadajmy w relatywizm. My, katolicy oczywiście. Nie oglądajmy "Ludzi Boga". Nie czytajmy Mertona, Griffithsa, ojca Le Saux. Po co. Czytajmy ojca Salija, też dominikanina, czytajmy "Dominus Iesus" i róbmy wypisy dla innowierców - niczym innym się nie zajmujmy, bo potrzeba około 5 miliardów egzemplarzy. Co tam niewidoczna świętość, proszę Xiędza Poety. Co tam świętość widoczna nawet, ale w żółtą jakąś ubrana czapeczkę, nieledwie błazeńską. Zbawieni będą ci i ci, przecież napisano w... Nie pamiętam w czym, ale "Dives in Misericordia" to raczej nie było. Módlmy się za kościół katolicki, który "jako jedyny posiada depozyt prawdziwej wiary". Nielgnięcie to cyborgizm. A katolicyzm to wysublimowana forma kanibalizmu. A Bóg jest kobietą. Albo rzymskim katolikiem.

Anna K. pisze...

Nie znam dobrze kontekstu dialogu Kościoła Katolickiego z buddyzmem, ale wiem, że taki dialog istnieje.

Wiem też, że Kościół Katolicki nie ma nic przeciwko temu, żeby księża i zakonnicy inspirowali się elementami buddyzmu i pisali książki o tym, natomiast, jeżeli idą w tym tak daleko, że negują fundamenty wiary katolickiej (tak było choćby w przypadku Antoniego de Mello), to wówczas Kościół zmuszony jest reagować i ostrzegać przed taką twórczością.

Osobiście nie znam twórczości Mertona, Griffithsa ani ojca Le Saux. Z ironicznego wpisu powyżej wnoszę, że to są autorytety próbujące godzić religię katolicką z buddyzmem. Jeżeli udaje im się to czynić bez naruszania fundamentów wiary katolickiej, to OK. Jeżeli nie udaje się to, to chyba wyznają już jakąś inną wiarę, a na pewno nie katolicką.

Wiem niewiele, ale gdyby ktoś chciał, to parę tropów do zgłębienia dalej tematu znajduje się w tym oto wątku znalezionym na jednym ze świeckich forów internetowych:

http://forum.gazeta.pl/forum/w,99675,122465430,,Zmarl_O_Bereza.html?v=2

A tu jest link do strony, w której buddysta wyjaśnia (o ile zrozumiałam) w jaki sposób i do jakich granic można chrześcijaństwo "pogodzić" z buddyzmem:

http://www.mahajana.info/prog05.html#nieporozumienia

Anna K. pisze...

Ojcze Krzysztofie, ja także dziękuję za Ojca obecność i za powołanie do kapłaństwa i za to wszystko, co Ojciec robi i życzę wszystkiego dobrego i polecam Ojca w modlitwie!

Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

http://www.mahajana.info/prog05.html#nieporozumienia

Jak rozumiem niektóre słowa oznaczają coś innego niż na pierwszy rzut oka nam (zachodnim chrześcijanom się wydaje. Czy 'negatywne' oznacza 'złe'? A co, jeśli negatywne to po prostu zaprzeczenie - jak w logice. O Bogu czasem łatwiej jest opowiedzieć 'negatywnie'. W tym sensie - czym nie jest - zamiast czym jest. No bo jak człowiek, swoimi słowami ma określić Boga? Czym nie jest Bóg - łatwiej.
Być może to buddyjskie oświecenie odpowiada naszemu stanowi 'niewiedzy' w którym trwali Adam i Ewa zanim poznali co dobre a co złe. Jak zdobyli 'wiedzę' to osiągnęli stan, który buddyści nazywają 'ignorancją'.
Słowa...

Anonimowy pisze...

Ojcze Krzysztofie,
dziękuję Bogu za Twoją Osobę, świadectwo i ciepły ślad, jaki pozostawiasz w sercach i pamięci napotkanych osób.
W rocznicę przyjęcia święceń kapłańskich życzę ciągłej świeżości, żywego ognia miłości w Twoim sercu, nieprzemijającej nadziei i głębokiej wiary w ukryty sens wszystkich sytuacji w naszym życiu.
"Bo przypadki tylko w gramatyce języka polskiego - nie w chrześcijaństwie"

o. Krzysztof pisze...

Dziękuję za życzenia.

Skąd Wy macie takie szczegółowe informacje? Pracownicy kurii czy jak?

O_N_A pisze...

Duch Świety podpowiedział :)

A poza tym: o ważnych (najważniejszych) momentach w życiu ważnych dla mnie osób staram się pamiętać.

DR pisze...

wszystkiego dobrego Ojcze -myślę, że mu tutaj i także ci spoza świetlnego miasta, mamy duże szczęście, że wybrał Ojciec drogę kapłaństwa i że, Dobre Anioły, postawiły nam Ojca na naszej drodze.
Myślę, ze wszyscy pamiętamy o Ojcu w modlitwie
pozdrawiam serdecznie

DR pisze...

ma być oczywiście " my tutaj" a nie "mu tutaj"

Anonimowy pisze...

Ojca bolała "ręka autostopowicza", mnie bolą dłonie "rowerzysty piachowego". Tobie i o. Maciejowi Bóg stawiał na drodze wyznawców różnych religii. Nam (mnie i synowi, którego szukam) stawia na drodze jeża, czarnego bociana (pierwszy raz widzieliśmy), dudka z postawionym czubkiem, irysa syberyjskiego... i mysz polną, która dała się pogłaskać, zanim uciekła!
Masz rację Ojcze: gdy człowiek nabierze dystansu do SIEBIE i do CZASU - pozwala działać BOGU.
pedagog?

Arielovka pisze...

każdy z nas może być święty

Arielovka pisze...

wielkość i mądrość nie mogą kryć się w akceptowaniu naszych racji, otwarcie i akceptowanie drugiego człowieka bez narzucania mu swoich poglądów pism świętych czy nie świętych sprawia, że rozumiemy i potrafimy pojąć energię istnienia zwaną życiem...

świat jest tak różnorodny, że należy się tylko cieszyć, że możemy z niego czerpać ale jak we wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek. dlatego jak czytam z całym szacunkiem do pisma świętego, że jest to jedyna droga to hmm ale coś mi już nie pasuje ...nie ma jednej drogi w docieraniu do doskonałości poprzez jedną DROGĘ...wyobraźcie sobie jak wyglądałaby droga, którą codziennie rano 7 miliardów ludzi miałaby jechać do pracy...Światło jest nie tylko w pismie swietym ale jest ono w kazdym z nas, w kazdej rzeczy , istocie wszystkim z czego sie zrodzilismy i powstalismy..caly swiat wypelniony zostal swiatlem istnienia. teraz tylko od nas samych zalezy jak do niego dotrzemy i z czego bedziemy czerpac wszedzie gdzie pojmiemy otrzymamy w zamian to czego poszukujemy,... nie narzucajmy, nie oceniajmy szanujmy sie nawzajem ...czas na przebudzenie, gdzie znaczenia nie bedzie miala religia bog taki czy owaki ale sposob w jaki nawzajem odnosic bedziemy sie do samych siebie bliznich zwierzat ziemi...

Anonimowy pisze...

Arielovka, droga każdego z nas jest inna. nie zadeptujemy się w tłoku. Świat jest dobry, bo to jest Boży świat i jest dobry, ale tak jak w każym z nas jest odrobina światła tak i w każdym z nas jest czasem dośc dużo ciemności. Lepiej jest szukać drogi w Bogu niż zapętlać w wewnętrzne bezdroża.
Narzucaniem niczego sie nie rozwiązuje. I narzucania nikt nie proponuje. Chrześcijaństwo to wolny wybór, szansa. Przyjęcie jej wiąże się z określonymi ,dobrowolnie przyjętymi konsekwencjami.
Naszym pierwszym i najważniejszym przykazaniem jest kochać.
Tego uczy nas Pismo.

Prześlij komentarz