Jakiś czas temu napisałem, że „Robinson” jest jedną z lepszych książek, które czytałem w ostatnim czasie. Zaraz potem otrzymałem od Was sporo maili, w których dzieliliście się swoimi spostrzeżeniami o lekturze Krzysztofa Pachockiego. Nie wszyscy podzielali mój zachwyt. I słusznie, gdyż nie jest dobrze, kiedy wszyscy się ze wszystkimi zgadzają, a jeśli już dzieje się to na blogu, to początek końca. Zamiera dyskusja, a czytelnicy zaczynają ziewać.
Skąd jednak mój entuzjazm? Powód jest prosty. Świat opisywany przez Pachockiego to świat bez pocieszeń zaczerpniętych z podręczników psychologii sukcesu czy zlepku motywacyjnych zdań. Notatki są tak surowe, że aż tchną autentycznością. Nadzieja nie jest w ludziach, ale wyłącznie w Bogu i wcale nie musi być "lepiej", ma być prawdziwie.
Amerykański pisarz, zdobywca Pulicera, William Styron opisując swoje zmagania z chorobą stwierdził, że osoby znajdujące się w szponach depresji pogrążają się w irracjonalnej beznadziei i bezradnej rozpaczy. Są rozdzierani wewnętrznie potwornym lękiem przed wyolbrzymionymi cierpieniami, które w większości nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Dlatego przyjaciele, rodzina i znajomi chorego muszą czasami wykazywać się niemal religijną żarliwością i wytrwałością, by przekonać ich o tym, że mimo wszystko warto żyć, czasem i wbrew ich osobistym przekonaniom.
Równowaga pomiędzy otwartością i samotnością, pomiędzy ciszą i wypowiadaniem słów jest bardzo delikatna. Tak samo jak pomiędzy pocieszeniem, a przygnębieniem.
Jak nie akceptujesz życia jakie masz - nie znajdziesz spokoju. Autentyczne życie duchowe to nie pastelowe kolory, nieustający pokój serca i świeżość umysłu, ale moment, gdy ze swoim cierpieniem potrafisz przylgnąć do Boga.
Słucham i nie mogę się oderwać. Muzyka Boba Dylana i mądry, pełen osobistych refleksji tekst o współczesnych metodach kuszenia. "Będziesz mówił o Bogu, ja ci zrobię fantastyczny PR" - rachunek sumienia dla nas księży.
48 komentarzy:
Kilka dni temu to była w radiowej Trójce piosenka dnia. Aż musiałam podejrzeć tekst bo jest nad czym się zatrzymać :-)
Pozdrawiam, dzięki za ten blog. Długo mnie nie było ale cudnie się wraca.
Można także zaskoczyć Boga... naszym zawierzeniem:)
Doskonale rozumiem że powinniśmy się godzić na to co przynosi nam życie i akceptować to ale to czasami bywa trudne i nie raz u niektórych wywołuje bunt. Kiedy przychodzi ciężka choroba niektórzy wmawiają sobie że to kara Boża i są źli na Pana Boga i czasami dlatego odchodzą od Niego bo nie mogą się z tym pogodzić dlaczego ich właśnie tak doświadcza. To dla takich osób bardzo trudne tak po prostu zaufać Mu i wierzyć że jest obok. Miłego dnia wszystkim :)
Paoop, tak jak kobieta z dzisiejszej Ewangelii! I jak mnóstwo innych ze względu na wiarę których Jezus czynił tyle cudów. Chyba był zaskoczony.
Ciekawe, że środowiska katolickie również prezentują wyidealizowany obraz rzeczywistości. Weźmy choćby idealną, piękną, wielodzietną rodzinę z tekstów o NRP. Zdjęcia niczym ilustracje z ulotek świadków Jehowy. Wszyscy uśmiechnięci, rozświetleni blaskiem, pięknie ubrani. No a jak to naprawdę wygląda? W mojej (wielodzietnej) rodzinie jest tak: dzieci kłócą się i biją, wskoczą do każdej kałuży, pomalują ścianę pisakiem, w domu ciągle bałagan. A jak miały wszystkie naraz grypę żołądkową.... ech... będę to wspominać do końca życia... Nie zrozumcie mnie źle. Może ponosimy porażkę wychowawczą, ale bardzo kochamy nasze dzieci. Jestem realistą, nie będzie tak pięknie jak na zdjęciach, zresztą byłoby chyba nudno, a tak człowiek przynajmniej wie, że żyje.
http://trzykropka.wrzuta.pl/audio/8AjiM41mo3s/niech_bedzie_imie_twe_blogoslawione_-_lubelska_federacja_bardow_-_milosc_mi_wszystko_wyjasnila
"Ma być tak jak Bóg chce, nie koniecznie ja"
No i co z tego wynika? kiedy ktoś może nie rozumieć o co faktycznie chodzi z tym że "ma być"?
Czy to że sobie powiem tak, faktycznie sprawi że w momentach trudnych,(takich nawet bardziej śmierdzących, czy w życiowych różnych bólach)wszystko stanie się proste bo "tak ma być"?
A...przekręce trochę. Tak rozumiem. Akceptacja swojego życia, i odpowiedzialność za nie, to nie jest "tak ma być". To jest: MOŻE BYĆ INACZEJ. Cierpienie nie jest spokojem. Spokój można odnaleźć we właściwym rozumieniu tego cierpienia, życia(które nie skłąda się tylko z samego cierpienia). Pokój jest wtedy, kiedy zaczynamy trybić(i faktycznie w realu zaczyna się tak dziać) że jest tak, jak ja chce. Ponieważ chce tego, czego chce Bóg.
Ale takich "mądrości", to już moja szpiegowska natura nie ogarnia.
Słowa pioseneczki dają inspirację. Dzięki :)
Okazuje się, że można iść w drodze z Lucy Phere, myśląc że to Luce.
@szpieg z krainy deszczowców: tu chyba chodzi o sytuację, gdy robisz wszystko żeby było inaczej, ale cierpienie nie znika...
"Ma być tak jak Bóg chce, nie koniecznie ja..." - nie ma konieczności, by było ja jak chcę, ale może być. I najlepiej gdyby moja koncepcja pokrywała się z tą Bożą.
Chociaż jak dla mnie, to może się nie pokrywać.
niech Pan Bóg zaskakuje, ile chce - ja tam jestem otwarta na taki układ. Lubię niespodzianki:) Byleby zaskakiwał mnie tak jak ja chcę.... Bo chociaż nie ma takiej konieczności, to jednak nie wykluczone, że może być.
Mam zapalenie spojówek, ledwo pacze na ślepia, zwłaszcza na jedno. No, to niech Ojciec doceni mój wysiłek i poświęcenie, że przeczytałam :D
Doceniam Zuza, będzie Ci to policzone :)
Szybkiego powrotu do zdrowia życzę!
Do Ojca.
Na początku chce powiedzieć, że (stety/niestety - zależy od sytuacji) ale ostatnio wydaje mi się, że niestety, myślę czarno-biało więc odbieram te różne myśli blogowe skrajnie - na razie nie umiem tego 'daru' zrozumieć ani skalibrować.
Dlatego chciałbym prosić ojca o odpowiedź na moje pytania jakoś szerzej niż jest to opisane we wpisie. Jeśli będzie miał o. trochę czasu bo to kilka pytań.
Powiem szczerze, że przytłoczyło mnie czytanie tych krótkich 'myśli' blogowych, czy z faceBoga itd. Krótkie trafne i bez komentarza w dłuższej perspektywie robią tylko bałagan - ja tak mam.(bywało że dawały nadzieję i zrozumienie pewnych spraw). Rodzą się pytania a ich ilość jest większa niż odpowiedzi, a ja chcę żyć a nie wegetować, dobrze z Bogiem, a mam ciągle wyrzuty, nie wiem czy sumienia czy to szatan szepcze czy może mam schizofrenie a może jeszcze coś. Nie rozróżniam tych głosów. Nie wiem co mówi do mnie Bóg, modlę się i co..? słyszę tylko że to pewnie moja wina skoro go nie rozumiem, albo znów robisz po swojemu itd. no to siadam na dupie i nic nie robię to wtedy słyszę że się lenie..hahahha..już po prostu to mi się wydaje tak śmieszne że po prostu się tarzam po podłodze. Mam wrażenie, że wystarczy wziąć telefon zadzwonić do Boga i się spytać a my się tak głowimy - tyle, że niestety tak nie jest i wtedy znów dołek (chyba zostanę golfistą). Kiedyś może nie bardzo chciało mi się robić różne rzeczy a teraz, jak mi się chce to nie wiem co i ta energia rozwala mnie od środka.
co to znaczy:
- 'Nadzieja nie jest w ludziach, ale wyłącznie w Bogu i wcale nie musi być "lepiej", ma być prawdziwie.' ?
czyli jak jest źle to jest prawdziwie a jak mi się polepszy to co? mam dążyć do zmiany mojego złego statusu czy powiedzieć sobie 'tak ma być'
co oznacza zaakceptować życie? bo mi się kojarzy akceptuję i nie zmieniam, a jak jest problem to trzeba zmieniać chyba, prawda? co to zanczy 'przylgnąć do Boga z cierpieniem'?
- 'Ma być tak jak Bóg chce, [...] Bogu należy dać się zaskoczyć" - pada stwierdzenie.'(skróciłem cytat)
skąd wiedzieć co On chce ode mnie, i jak to się ma do mojego pomysłu. Czy to jest marzenie jakie mi dał czy to mój wymysł który niekoniecznie się pokrywa z Jego wolą. Bo w końcu Bóg nie daje marzeń nie do spełnienia. A skoro wszystko ma nam On poweidzeić bo my nie wiemy co jest dla nas dobre to po co mam się zastanawiać, marzyć i wymyślać co chcę robić skoro lepiej byłoby dostawać na pocztę Jego wolę..? Nie rozumiem więc dopytuję. co oznacza dać się zaskoczyć? mam stać i nic nie robić i nagle będę zaskoczony?
ps. jeśli ktoś ma jakieś przemyślenia do moich pytań to walcie śmiało ; P
o.Krzysztof: No ja myślę :) Taki był zamiar;) Dziękuję, mam nadzieję, że opuchlizna choć trochę zejdzie po kroplach, żebym dostrzegła różnicę między okiem otwartym a zamkniętym :)
@nie zastanawiam się co pisze: Ja na bank będę miała i walnę śmieluchno jak tylko ową, wyżej wymienioną różnicę, dostrzegę...:)
Czy diabeł może zaprowadzić do konfesjonału?
"Ma być tak jak Bóg chce, nie koniecznie ja..."
Tylko zastanowiam, po co Bóg dał mi powołanie do małżeństwa i rodziny....i dlaczego go nie mogę zrealizować
skoro ci dał takie powołanie, to dał także potrzebne siły.
Jezusowi nie udało się ludzkie życie. Syn Boży nie miał po ludzku udanego życiorysu. Nie został królem, nie wyzwolił Izraela spod okupacji, nie zyskał trwałej popularności duchowego przewodnika, nie udało mu się przekonać do swojej nauki ludzi elit, wielu zgorszyło się Nim i odeszło. Bywały rozmowy, po których musiał się wycofywać, bo grodziło Mu aresztowanie... Dlaczego nam ma się wszystko udać?
A mnie kiedyś, pewien dominikanin zresztą,powiedział, że Pan Bóg to nawet chce, żebyśmy na Nim różne rzeczy wymuszali; ale jak na Ojcu a nie jak na kontrahencie.
Dla mnie to znaczy mniej więcej tyle, że jak ratunek od Niego dostanę inaczej albo kiedy indziej niż mi się wydaje, że byłoby najlepiej, to choć się nieraz uryczę niemało, to się nie obrażę i nie odwrócę do Niego plecami (bo zresztą głupio jest się odwracać od Tego, Kto na pewno jest po mojej stronie)
nie wiem co piszę: Według mnie Bóg czasami daje marzenia nie do zrealizowania. Albo raczej do zrealizowania w zupełnie inny sposób niż my sobie to wyobrażamy. Nie wiem po co,może po to żeby dać nam pozytywnego kopa do działania? Tylko problem zaczyna się wtedy gdy jest tych marzeń za dużo...
"Autentyczne życie duchowe to nie pastelowe kolory, nieustający pokój serca i świeżość umysłu, ale moment, gdy ze swoim cierpieniem potrafisz przylgnąć do Boga."
To chyba jedna z rzeczy, których uczy Różaniec. Pomimo tajemnic bolesnych nadal rozważając je powtarzamy- Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna.
Pozdrawiam!
uwielbiam tę "pracę" szpiega ;p
Ciekawe niektóre komentarze są.
Walnę tu sobie jeszcze jeden wpisik.
(może nie złamię tej delikatnej równowagi...)
W skrajności można popadać, kiedy startuje się z motyczką na słońce.(A potrzeba zacząć od ziemniaków) Czyli co? Czyli nie potrzeba szukać telefonu do Boga, Tylko ruszyć tyłek do drugiego człowieka najpierw. I to nie do byle kogo.I zacząć od innego -zestawu pytań ziemniakowych. Czyli
np. Czemu popadam w skrajności?
Inna rzecz(od skrajności), to może być wyrywanie tylko jakichś myśli z kontekstu. Jest sobie tekścik, ktoś sobie walnął- żeby coś bardziej pokazać. A ktoś inny(np. jakiś szpieg)wyłupał sobie kawałek(całego nie mógł sobie wyłupać)i zapodał że myśli inaczej.
A później czekał na to co napiszą inni(co inni myślą)
Jeszcze do kom. o różańcu. Kurczę, najpierw to mi się wydał taki banał. Ale później...czytam jeszcze kilka razy. To się nazywa trwać w nadziei. Pomimo bólu, nadal trwać patrząc w kierunku błogosławieństwa.
to może to pomoże, bo bycie mężem, żoną czy może zawód to też powołanie :))) spokój i spokój i chyba modlitwa, chyba wtedy można usłyszeć, a Duch Święty wieje kędy chce,niezmiennie, czasami przez bloga, czasami przez jakiś cytat, przez kogoś obok...
http://www.youtube.com/watch?v=gwWh5w_Z1Jg
to może tez nie bycie żoną nie bycie matką to tez jakieś powołanie...sama już nie wiem:)
to się samotność nazywa, po prostu :)i wtedy się nie stoczyć...to już wyzwanie. Ale zwykle wtedy człowiek dostaje inne powołanie, z całą pewnością nikt nie jest tu przez przypadek, ja tak przynajmniej to odbieram :)
Jednym słowem: "dobre"
Pozdrawiam ciepło z Jarosławia.
Witajcie,
ostatnie miesiące (tak od marca) są szczególnie trudne w moim życiu i trwa dla mnie ogólnie trudny czas (na szczęście nie jest to związane ze zdrowiem fizycznym, tylko z innymi rzeczami), ALE jednocześnie bardzo mocno zaprzyjaźniłam się ze świętym Jackiem i mam bardzo wielką nadzieję, że jeszcze w moim życiu może wydarzyć się to, co dobre i to o czym marzę.
Bo dlaczego nie, skoro dla wielu ludzi to, co dla mnie jest MARZENIEM, jest po prostu codziennością? To może się wydarzyć, bo to się u innych wydarza. Mam prawo mieć nadzieję, wierzyć i prosić. I czuję, że jestem w jakimś (pozytywnym) procesie i wydarzają się różne zrządzenia i mam takie przeczucie, że każdy dzień przybliża minie do dnia, w którym to marzenie się spełni, i że już to się spełnia, tylko w sposób trochę ukryty, a trochę widoczny.
No i w tym ostatnim czasie szczególnie potrzebuję nadziei i wiary i optymizmu. I co zauważyłam? W mojej rodzimej parafii co pójdę na mszę, to kazanie odbiera mi nadzieję. Jest właśnie w tym duchu, co wpis o. Krzysztofa (którego skądinąd bardzo lubię i pozdrawiam!), że nie ma co prosić Boga o to, o czym marzymy i tak dalej.
I po prostu, wskutek tego zdołowania, od sierpnia przestałam chodzić do mojej parafii, a za to jeżdżę przez pół miasta do dominikanów (na "ostatnią niedzielną mszę w Warszawie"). Najpierw bardzo mi się podobały kazania, z każdego czerpałam jakieś okruchy nadziei i wsparcia do tego mojego procesu, a teraz ostatnio (październik/ listopad) widzę, że coś się i tam porobiło i te kazania (choć niosą niby pozytywne treści, że "Jezus czeka u drzwi, zawsze wierny, jest miłością itp."), to ogólny przekaz też de facto ODBIERA nadzieję.
I jeszcze jak dziś przeczytałam ten wpis, to też poczułam ten sam ciężar, bo wpis jest w tym samym duchu ("Bóg wcale może Ci nie pomóc, może nie być lepiej, będzie cierpienie, ale za to będzie prawdziwie, Bóg będzie czekał u drzwi i miał związane ręce, bo nic Ci nie pomoże, ale możesz i tak do Niego przylgnąć" - tego typu sens).
I ja mam silne przekonanie, że tego typu przekazy odbierające nadzieję są SPRZECZNE z Ewangelią i sprzeczne z Jezusem! Ewangelia, to jest właśnie "dobra nowina", to jest przekaz wielkiej nadziei! Mówi nam o tym, że MAMY PRAWO prosić o WSZYSTKO, z wiarą i z zaufaniem i z poczuciem, że - TAK!!! - Bóg nam tego nie odmówi, bo dlaczego miałby????????????????????
Uważam, że gdyby ci wszyscy ludzie, o których Ewangelia pisze, że zostali uzdrowieni albo prosili o uzdrowienie bliskich albo pragnęli czegoś (np. jak Zacheusz, który chciał zobaczyć Jezusa albo jak Nikodem, który chciał się dowiedzieć czegoś) myśleli tak, jak tu jest napisane w tym wpisie, to by nie zostali uzdrowieni i nie dostaliby tego, czego pragną! Bo z mety nie poprosiliby Jezusa i nie wierzyliby, że może to się zdarzyć, czego pragną.
Ewangelia natomiast mówi o tym, żeby prosić o co chcemy i wierzyć, że zupełnie naturalne jest to, że Bóg nam to da.
Znalazłam przypadkiem fragment w necie (po angielsku):
"Jesus said, "Ask and you will receive, seek and you will find, knock and the door will be opened." I am to ask expectantly, seek expectantly, and knock expectantly. When Jesus healed people he said, "As you have believed, so it shall be done unto you." Jesus came to change our expectations. He taught that positive expectations are the foundation for a positive life."
Uważam, że to na tym właśnie polega: "ask expectantly" (proś z oczekiwaniem, że to, o co prosisz spełni się), "knock expectantly" (pukaj z przekonaniem, że może być Ci otworzone, bo dlaczego nie??? - jakbyś nie wierzył, że otworzą to byś przecież nie pukał, a więc pukasz, bo wierzysz, że tam jest ktoś dobry, kto Ci na pewno otworzy!!!!!).
I tak dalej.
Jakby co, to jest ten link:
http://positiveselftalk.com/Positive%20expectations.htm
Nie czytałam całej zawartości linka, a po prostu spodobało mi się to "ask expectantly, seek expectantly, knock expectantly".
CDN.
CD. Uważam, że właśnie to jest przekaz Ewangelii: proś z wiarą, że prosisz kogoś, kto Cię kocha i może Ci to dać, czego pragniesz, nawet jeśli wszyscy powiedzieliby, że to jest niemożliwe, albo powiedzieliby, że Bóg może równie dobrze zesłać coś przeciwnego dla Twojego dobra itp.
Zapytaj się siebie w jakiego wierzysz Boga i - na logikę - czy On jest dobry? Czy Cię kocha? Dlaczego nie miałbyś prosić i pukać z oczekiwaniem, że to się spełni?
Z zaufaniem - TAK, ze zrozumieniem, że może nie od razu to się spełni, bo może w Tobie są jakieś przeszkody, które musisz jeszcze pokonać - TAK, z poczuciem, że może trudności też jakoś w tym procesie są nieuniknione - TAK, ale z wiarą, że W OSTATECZNYM ROZRACHUNKU Twoje marzenie spełni się, bo On Cię kocha i temu sprzyja.
Tak uważam i myślę, że nie wolno ludziom odbierać nadziei i mówić, że "może wcale nie będzie lepiej", "może wcale nie będzie dobrze" i tak dalej. Takie myślenie nie jest ewangeliczne, naprawdę.
Nie wiem dlaczego te kazania wszędzie już teraz są właśnie wyprane z tego optymizmu, z wiary, z nadziei, z tego, co jest fundamentem nauki, którą przyniósł Jezus i za którą oddał życie. Nie mogę tego zrozumieć. Uważam, że właśnie osoby duchowne powinny wlewać w ludzi wiarę i nadzieję, a nie je odbierać.
Jeszcze, już któryś raz, polecam wszystkim książkę pt. "Ocalona, aby mówić", autorka Immaculee Ilibagiza. To jest książka o dziewczynie z Rwandy, która przeżyła rzeź w latach 90-tych w tym kraju, ale nie obawiajcie się tej tematyki, bo książka nie epatuje tym, co złe, natomiast niesie tak niesamowity ładunek nadziei i takiego właśnie dobrego ewangelicznego myślenia i kontaktu z Jezusem, że chyba lepszej nie spotkałam. Tam jest i zgoda na to, że bywa i tak, że mogą zdarzyć się rzeczy i losowe i śmierć i różne inne, ale JEDNOCZEŚNIE, cały czas można czuć, że Jezus jest zawsze ze mną, we wszystkich doświadczeniach i pomaga jak tylko może, a jak wojna się kończy i czas na marzenia o miłości i macierzyństwie i o pracy, to też można poprosić Go o to "expectantly" i powiedzieć Mu nawet: "Jezu, proszę Cię o to i o to, nie wiem, ale moim zdaniem wystarczy Ci pół roku, żeby to się spełniło, bo to jest możliwe, a więc chciałabym, żeby w ciągu pół roku to się zdarzyło. Byliśmy razem w tylu ciężkich przeżyciach i wiem, że pomagałeś mi i jesteś moim najlepszym przyjacielem, więc teraz też mi pomożesz, nie może być inaczej, co nie? A więc - pół roku". :) I tak się stało.
Ja wierzę, że Jezus właśnie tak chce, żebyśmy Go traktowali i tak mu ufali i pozwolili Mu być tak blisko jak takiemu rzeczywistemu przyjacielowi, o którym wiemy, że jak go poprosimy, to przecież pomoże nam, prawda? Jest w końcu naszym przyjacielem.
No, tak mniej więcej to wygląda, co chciałam napisać.
Anno K, zobacz czym jest rok liturgiczny, to pewnie zrozumiesz dlaczego jest taki a nie inny przekaz ewangelii. może teraz, przed adwentem te czytania brzmią nieco groźnie ale wejrzyj w to głebiej a wcale nie odbierze ci to nadziei. Jesli nie wiesz o czym usłyszysz na mszy, to zerknij np. na PRZEMIANĘ - ks.Pierzchalskiego i tam w "Słowie Bożym na dziś" będzie dane czytanie z ewangelii z krótka nauką, refleksją...
Dzięki za podpowiedź. Myślę, że zerknę.
Wiem, że jest teraz "rok wiary", tylko nie rozumiem dlaczego odbieranie ludziom wiary ma wpisywać się w rok wiary. :(
Na szczęście istnieje Ewangelia i można ją sobie czytać i widzieć jaki jest Jezus, a jaki nie jest.
Pozdrawiam.
Chyba troche masz uszy i oczy zamkniete... odkorkuj sie. Słuchaj i Patrz. Z Panem Bogiem.
Umknęło Ci wszystko o czym wyżej? Nadzieja słoneczna siostrzyczka nie powtarza - będzie tak jak chcesz. Ona tylko z uśmiechem powtarza - będzie dobrze.
Spokojnych życząc snów. Spełnionych marzeń. Nie robienia niczego złego nikomu, chcący ani niechcący.
Dodając zapomniane - Anno K.
Po co ta ironia?
Raczej sami poczytajcie Ewangelię. A jest w niej mowa o tym, że ludzie, którzy byli chorzy i pragnęli uzdrowienia (nawet i tak ciężko i nieuleczalnie chorzy jak trędowaci, niewidomi, sparaliżowani, czy kobieta od 8 lat chora na krwotok, choć nikt z lekarzy nie mógł jej pomóc) zostali uzdrowieni, bo - jak wyraźnie mówi Jezus - uwierzyli. Mieli najpierw nadzieję (bo od niej wszystko się zaczyna) oraz wiarę w to, że Jezus może ich uzdrowić.
Prosili o to z wiarą i SPODZIEWALI SIĘ (prosili "expectantly"), że mogą zostać uzdrowieni, bo jest to możliwe.
Jeszcze bardziej wymowne są przykłady, w których Jezus nawet i zmarłych wskrzeszał (w tym Łazarza leżącego od 4 dni w grobie), ponieważ ktoś poprosił Go o to z wiarą.
W Ewangelii jest mnóstwo przykładów na to, że Jezus tak właśnie opisywał, że On oraz Ojciec (tożsamy z Nim) chce, aby ludzie prosili: z wiarą, że to, o co proszą może im się spełnić.
Sam powiedział te słowa o tym kołataniu do drzwi i "proście a otrzymacie". Podawał przykłady ("jak ktoś z was ma dziecko i ono poprosi was o jajko, to czy dacie mu skorpiona?").
Mówił też o tym przykładzie z morwą, której można powiedzieć: "przesadź się w morze" i ona to zrobi.
To wszystko tam jest, w Ewangelii i ja o tym właśnie piszę, o niczym innym.
Po coś to Jezus mówił, po coś dawał te przykłady, po coś to obrazował, po coś chciał pokazać jaki jest On i jaki jest Ojciec (ze wskazaniem na to, że "kto mnie widzi, widzi Ojca").
Mówił to po to, aby naprawdę Mu uwierzyć, że Ona taki jest, a nie negować to.
Co więcej, Jezus mówił też dużo o przyjaźni. Powiedział, że "nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" oraz "już Was nie nazywam sługami, tylko przyjaciółmi". I też: po coś to mówił. Może po to, aby każdy zrozumiał kto to jest przyjaciel i odniósł to do swojego wyobrażenia przyjaciela, które jest wyobrażeniem dość uniwersalnym. A kim jest przyjaciel, jak nie kimś, o kim wiemy, że jak jesteśmy w kłopocie, to możemy się do niego zwrócić i pomoże nam?
I teraz, sytuacja z tymi kazaniami jest taka, jak w takim przykładzie z życia: można sobie wyobrazić, że jesteśmy w kłopocie i potrzebujemy bardzo pieniędzy. I świta nam w głowie: "pożyczę od X, jest moim przyjacielem, nigdy mnie nie zawiódł, on mi na pewno pożyczy". I to jest myślenie dobre, bo mamy zaufanie, liczymy, że X nam na pewno pożyczy, czujemy to.
I chcemy to zrobić, ale ktoś (tu: księża, o których pisałam) mówią: "Nie bądź wcale taka pewna, że X pożyczy Ci pieniądze. Może ci pożyczy, a może wcale nie. Może właśnie specjalnie Ci nie pożyczy, żeby ci dać jakąś lekcję życia. Nie traktuj go jakby miał ci pożyczyć." My na to: "Ale jak to, przecież jest moim przyjacielem, dał tyle dowodów na to.". A oni znów: "Co z tego, że dał tyle dowodów. Wcale nie musi nic dla ciebie robić tym razem. Wcale nie musi ci pomagać, nie musi cię ratować".
Uważam, że to jest po pierwsze nieprawdziwe tak mówić o tym przyjacielu, po drugie nieuprawnione (skąd kto wie co ten przyjaciel myśli), po trzecie okrutne, a po czwarte obraźliwe dla tego przyjaciela.
Jak pójdę za głosem tych księży, to przyjaciel słusznie zawiedzie się na mnie, że nie mam do niego zaufania, że słucham innych, zamiast w sercu wiedzieć, że jest moim przyjacielem, i że chce, żebym poprosiła go o pomoc, bo od tego ma się przyjaciół. Jak pomyślę, że i tak nie pomoże, to jakbym go zdradzała.
Jeżeli tak jest w ludzkich przyjaźniach, to co dopiero w przyjaźni z Jezusem, który dał najwyższy dowód przyjaźni, bo oddał swoje życie?
Na tym kończę i pozdrawiam.
PS. Nie chodzi o to, że "ma być tak jak się chce", ale o to, że mamy prawo prosić o to, aby coś czego pragniemy właśnie spełniło się, jeżeli to nikogo nie krzywdzi, nawet jeżeli jest to coś bardzo dużego i bardzo trudnego do spełnienia.
Mamy to prawo i o tym Jezus mówił mnóstwo razy w Ewangelii i dał na to mnóstwo przykładów czynem.
Mamy prawo SPODZIEWAĆ SIĘ, że nam nie odmówi.
O to w tym wszystkim chodzi. O to spodziewanie się, o wiarę, że Jezus Z CHĘCIĄ nam pomoże w tym, czego pragniemy, bo jest naszym przyjacielem, Ojcem, bo nas kocha i chce, abyśmy tak o Nim właśnie myśleli.
Dominikanie lubią św. Jacka, więc może taki przykład z Jego życia. Otóż, święty Jacek został kiedyś poproszony o pomoc po strasznym gradobiciu (czy suszy), kiedy całe zboże w okolicy oklapło i leżało na ziemi i mieszkańcy byli pewni, że zagraża im głód, bo zboże nie podniesie się przecież i nie zacznie rosnąć i wydawać kłosów. Choć empirycznie tak to wyglądało, mieli jednak nadzieję, że św. Jacek może będzie mógł im pomóc. I św. Jacek, tak samo bezradny jak oni, miał jednak też nadzieję, że może zdarzyć się coś nieprawdopodobnego i zaczął modlić się o cud. I wtedy zboże podniosło się i dalej rosło.
Gwarantuję, że gdyby uwierzył tym przekazom z kazań, o których mówię, to nawet nie próbowałby prosić Boga o to, czego pragnął dla tych ludzi i dla siebie i zboże nadal leżałoby oklapnięte i ludzie pomarliby z głodu.
Na tym już naprawdę kończę, miłego dnia.
Aniu, jeden komunikat jakoś się nie chce przedrzeć.
To co Ty uważasz za dobre dla siebie, może nie być dla Ciebie dobre.
Dziecko może pragnąć śmierci swojej i swoich bliskich, jeżeli przez nich żyje w koszmarze.Może? Może.
Czy Dobry Bóg spełnia takie pragnienia?
Odpowiedz sobie.
Oczywiście że mamy prawo prosić, prosić w zaufaniu że da to czego tak bardzo pragnę.
Ale też wierząc , że to On ma pierwsze i ostatnie słowo. Nawet jeśli dzieje się coś czego nie chcę, stoję w ciszy, w cichej głębokiej rozpaczy i mówię swoje - nie wiem dlaczego, nie mam siły, ale niech będzie.
To jest powtarzane "bądź wola Twoja" nie moja, to jest TAK Abrahama. Zgoda na to że jednak nie będzie tak jak chcę. Że chrześcijaństwo nie polega na tym że jest tak jak chcę, tylko na tym że przyjmuję to co jest, skoro jest. Starając się zmieniać to co mogę na lepsze, starając się być szczęśliwym, nawet jeśli moje największe pragnienie pozostanie niespełnione.
Prościej nie umiem, i nie będę.
Jeszcze tylko - życzenia były szczere, bez cienia ironii. Niech Ci się zdarzy cud.
/Mając w pamięci Jacka Sz. mówiącego że człowiek to czasem małe przerażone bezradne kociątko i nie ma co go na siłę karmić. Nie topić (kotów w mleku) ludzi w dobrych radach. Michał A. po lekkiej modyfikacji/
Anonimowy kimkolwiek jesteś, musisz myć mądrym człowiekiem.
Napisałam przecież otwartym tekstem, że chodzi o pragnienia, które "nikogo nie krzywdzą" (a nie o życzenie komuś śmierci itp.).
Pisałam o oczywistościach typu te przykłady z Ewangelii i podobne przykłady z naszego życia (o których pisali też ludzie powyżej). Chodzi o sytuacje, w których logiczne jest, że można prosić o to, czego się pragnie, bo jak ktoś cierpi, to logiczne jest, że prosi o zmiłowanie, żeby nie cierpiał i to jest normalne i logiczne i Jezus to rozumie.
Jezus takich ludzi właśnie wysłuchiwał, kiedy chodził po ziemi. Nie powiedział paralitykowi: "a nie, nie uzdrowię Cię, nie zrobię tego, co TY chcesz, bo dla Ciebie lepsze będzie tak leżeć bez ruchu do końca życia" (czy niewidomemu czy trędowatemu), tylko uzdrowił każdego z nich, bo wiedział, że normalne jest prosić o pomoc, jak się ma kłopot i Jezus właśnie chciał, żeby prosić Go o pomoc i z chęcią tej pomocy udzielił.
Dlaczego Jezus mówił do ludzi: "Twoja wiara cię uzdrowiła"? Bo uważał za normalne i uprawnione, że człowiek sam wie, jaki ma kłopot, sam doskonale czuje w czym potrzebuje pomocy Jezusa i Jezus pochwalał to, że człowiek sam wiedział czego w związku z tym kłopotem pragnie i o to prosił z wiarą ("Twoja wiara cię uzdrowiła").
Jezus nie traktował ludzi protekcjonalnie ("a tam, prosisz mnie o odzyskanie wzroku, a ja wiem lepiej, że to ci niepotrzebne, więc nie odzyskasz wzroku").
Co do proszenia mówiąc: "niech się dzieje wola Twoja", to też jest to logiczne, bo proszenie z wiarą taką postawę właśnie zakłada. Każdy, kto prosi NIE WIE czy tak się stanie czy nie, bo stan wyjściowy jest taki, że ten kłopot czy brak trwa w chwili proszenia i potrzeba wiary i zdania się na Boga. Wynik nie jest przesądzony, ale mamy prawo prosić i wierzyć, że wynik proszenia będzie w tę stronę, w którą pragniemy, bo nasz Przyjaciel też tego samego pragnie dla nas, skoro jest naszym Przyjacielem i nas kocha.
Święty Jacek, jak prosił o podniesienie się kłosów, to postąpił identycznie. Nie powiedział ludziom: "teraz ja zrobię czary mary i zobaczycie jak zboże podniesie się", tylko stanął na tym polu i modlił się i wiedział, że może być w tą lub w tą, ale prosił Boga, żeby było "w tą", w którą chce św. Jacek, bo wiedział, że Jego Przyjaciel tak samo będzie uważał, skoro są przyjaciółmi i na pewno Przyjaciel też widzi jaki jest ten kłopot, i że prośba nikogo nie krzywdzi.
Mam nadzieję, że wyczerpująco to wyjaśniłam.
Chodzi o to, że w Ewangelii Jezus pokazuje, że nie ma nic złego w proszeniu Go z wiarą o rozwiązanie problemu, który się ma, o kres cierpienia, które człowieka zabija, bo On to też rozumie i właśnie chce pomóc i chce, żeby do Niego się o to zwracać.
Szkoda mi, że księża tego właśnie nie mówią ludziom i nie mogę zrozumieć dlaczego. Przecież połowa Ewangelii jest o tym (albo i cała).
Anonimiowy o 23_57 - prfzecież ja też wiem, że nadzieja słoneczna siostrzyczka właśnie tak, a bym nie umiał :((. Ale Ty umiałeś - umiałaś. Dziękuję, chcoiaż wiem, ciągle na nowo trzeba powtarzać. Właśnie tak, krótko.
A nieraz dłużej, przed świtem. TAK Abrahama, bądź wola Twoja, nie moja.
Bóg zapłać, kimkolwiek jesteście, Bóg Wam zapłać za modlitwę, za jej siłę.
Cytat:
"Gdzie jest granica, co mogę w sobie akceptować, a co już nie?
Często mylimy akceptację z tolerancją. Moim zdaniem, chrześcijanin bardziej powinien siebie tolerować niż akceptować. Tolerancja jest zgodą na fakt, że coś ma miejsce, że istnieje. Akceptacja to jest przyjęcie tego faktu za swój, utożsamienie się z nim. Na przykład ja toleruję homoseksualizm, zgadzam się, że jest takie zjawisko, ale nie przyjmuję jako czegoś swojego. Tolerancja oznacza, że godzę się na swoją słabość, na to, że nie jestem doskonały, że mogę czegoś nie wiedzieć, czy nie umieć. Mogę tolerować moją nadwagę, czy kalectwo, jeśli się pojawiło, ale niekoniecznie uznawać to za coś swojego i nic z tym nie robić. Przeciwnie – powinienem zrobić wszystko, co w mojej mocy, by to zmienić. Jeśli czegoś nie umiem – zawsze mogę się nauczyć, choć w danym momencie tolerować fakt, że jeszcze tego nie wiem. Chyba że naprawdę coś nie jest możliwe lub nie mieści się w zakresie moich możliwości. Choć fakt, że człowiek wynalazł samolot, by latać, pokazuje, że wbrew pozorom ten zakres jest bardzo szeroki."
link do całości:
http://www.odnowa.jezuici.pl/szum/animatorzy-i-liderzy-mainmenu-34/postacie-odnowy-mainmenu-90/509-sztuka-latania-wywiad-z-o-fabianem-baszkiewiczem-sj
Jakoś nie lubię o.Fabiana
Słownikowa tolerancja to wyrozumiałość albo poszanowanie. Tolerować natomiast to w pierwszym rzędzie "odnosić się z pobłażaniem do nagannych zachowań lub zjawisk"
I jedno i drugie użycie w tym przypadku do bani.
Nie burzyłabym się ale samo sformułowanie że mam coś w sobie tolerować jest jakieś chore. Jest coś nie tak - znoszę dopóki nie uda mi się tego zmienić. Nie da się zmienić - akceptuję bo nie mam wyjścia.
Tolerować czyli nosić jak jakiś zagnieżdżony we mnie obcy fragment? We mnie, ale nie moje. Moje ale nie do zaakceptowania?
Jakbyśmy mało mieli problemów z rozjeżdżającą się psychiką.
Myślę (popraw mnie jeśli się mylę), że korzystałaś ze słownika pwn internetowego - http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2578257. Ja przeczytałem jeszcze wyjaśnienie ze słownika pwn książkowego:
-tolerować: odnosić się z wyrozumiałością do czyichś przekonań, postępków, do czyjegoś zachowania; godzić się na czyjąś obecność, ZNOSIĆ COŚ, kogoś.
z wikipedi:
Tolerancja (łac. tolerantia – „cierpliwa wytrwałość”; od łac. czasownika tolerare – „wytrzymywać”, „znosić”, „przecierpieć”)
Nie rozumiem Twojego stwierdzenia, że : "I jedno i drugie użycie w tym przypadku do bani." ?
Gdyby wziąć za definicję że odnoszę się z pobłażaniem do czyjegoś nagannego zachowania to wtedy jest to do bani użyte słowo, ale jeśli w definicji mam i z łaciny brzmi: znosić wytrzymać przecierpieć, to toleruje znoszę czyjeś naganne zachowanie ale nie akceptuje, nie zgadzam się, chce je zmienić, wpłynąć na nie. A jeśli akceptuje to przyklepuje, że ok, robisz nagannie ale ja to akceptuje. To jest dopiero do bani.
"Tolerować czyli nosić jak jakiś zagnieżdżony we mnie obcy fragment? We mnie, ale nie moje. Moje ale nie do zaakceptowania?"
przyszedł mi taki przykład, to tak jak by mieć w sobie kule po postrzale, mieć w ciele, toleruje to bo to nie moje (znosić wytrzymać przecierpieć) i robię wszystko by się tego pozbyć bo to zagraża mojemu życiu, jednocześnie jak pisał o,Krzysztof "ze swoim cierpieniem potrafisz przylgnąć do Boga", spytać Go o Jego wolę - bo może dla nas lepiej będzie umrzeć, a może przeżyć z kulą w ciele albo przeżyć ale jednak bez niej. Bo skoro mamy lekarzy i Bóg obdarował ludzi takim talentem to chyba nie na marne. Oni w pierwszej kolejności lecą i ratują a potem jeśli się nie da to się można zastanawiać czy Bóg chce żebyśmy z tego wyszli, czy teraz, czy może za jakiś czas a moze dla nas i innych będzie lepsza śmierć - każdy z tych przypadków może służyć za świadectwo ale wydaje mi się, że skoro Bóg nie działa szablonowo to nie możemy ogólnie powiedzieć która droga jest najlepsza dla nas, możemy tylko pytać Jego o to - czyli walczyliśmy znosiliśmy ból a On mówi chce żebyś miał tą kulę w ciele, wtedy zrobimy wiele dobrego dla ludzi i ja Ciebie takiego potrzebuję, i wtedy przychodzi akceptacja, zgadzam się na to co mnie spotkało bo On widzi większy plan.
Akceptacja (z łac. acceptatio: dosł. przyjmowanie)- uznanie czegoś, aprobata, potwierdzenie czegoś[1], pogodzenie się z czymś czego nie można zmienić.
Nie mogę tego zmienić ale On tak chce czyli wie że tak bedzie lepiej.
ps. Niemniej przypomnę, że w modlitwie powtarzamy "wierzę [...] ciała zmartwychwstanie" czyli że nasze ciała będziemy mieli po śmierci ale odmienione, a skoro odmienione to pewnie tej kuli nie będzie w nim - i tu trochę może na wyrost ale taka mała gwiazdeczka - że mimo akceptacji, toleruję tą kulę aż do śmierci bo potem jej nie będzie.
załącznik:
'moze dla nas i innych będzie lepsza śmierć'
chodziło mi o to, że śmierć nasza może być lepszym wyjściem niż przeżycie. zgodnie z wolą Bożą bo On widzi wiecej, przez co nasz przykład naszego przeżycia jej może być dla ludzi świadectwem.
Prośba do Anonimowych: Czy moglibyście wpisać jakieś ksywki, pseudonimy, nick'i, przezwiska, identyfikatory w miejsce słowa 'anonimowy'?
Będzie łatwiej rozmawiać i odnosić się do wpisów.
(żeby to zrobić klikamy wybierz profil a potem Nazwa/adres URL i w pierwszym prostokącie piszemy
Brzęczyszczykiewicz, hehe ;p znaczy piszecie co chcecie oczywiście ;)) - dla tych co nie wiedzą, bo sam kiedyś nie wiedziałem)
Dziękuję, koniec ogłoszeń, pozdrawiam ;))
@ nie zastanawiam się ....
Tak, z internetowego, z kilku.
Dziękuję za instruktaż co do nicka ale zwykle lepiej mi bez niego.
Zgadzam się z tym co piszesz. Przy tak dobranych przykładach i takim doprecyzowaniu definicji.
Na ponowne analizowanie tekstu o.Fabiana nie mam siły, przepraszam coś mnie w tym tekście po prostu odrzuca. Mało merytoryczny argument ale na więcej mnie w tej chwili nie stać.
Lepiej odmelduję się do czasu odzyskania jasności myślenia o ile ten szczęśliwy moment kiedyś nadejdzie.
Twoje wyjaśnienie brzmi o wiele lepiej niż tekst który przywołałeś.Dziękuję za to uzuepełnienie.
Rozumiem, sam mam tak ostatnio. Czytam wiele i słucham o sprawach związanych z wiarą i czasem mam dość, bo nie pojmuje i mnie denerwuje to co jest napisane itd itp. wiec robie przerwę wymuszoną, odpocznę i znów wracam - nie potrafię już inaczej, dążenie do prawdy i poznania siebie jest zbyt mocne tym etapie życia mojego.
daj sobie trochę wytchnienia i jasność myślenia i siły wrócą.
pozdrawiam ;)
:) Odetchnę, poczekam. Pozdrawiam
Prześlij komentarz