środa, 16 stycznia 2013

Jeśli nie potrafisz być z samym sobą

Kryzysy pojawiają się z nadmiernych oczekiwań. Druga osoba ma nas całkowicie i w pełni zrozumieć. Ma stać się niczym Bóg.












Każdy ksiądz to zna. Przychodzi dziewczyna (ok. 26-35 lat) skarżąc się, że nie może znaleźć męża. Jej problemem jest samotność.
- Gdybyś w końcu znalazła męża problem by się skończył?
- Tak. Nareszcie byłabym szczęśliwa.

Inna kobieta. W małżeństwie od kilku lat.
- Mąż nie rozumie moich potrzeb, często się spieramy, pada wiele słów, które ranią. Czuję się niezrozumiana i bardzo samotna - mówi ocierając łzy - Przyznam ojcu, że będąc sama, nie cierpiałam tak bardzo jak teraz.

Przed nabożeństwem pogrzebowym w kaplicy cmentarnej poznaję młodego księdza, za kilkanaście minut będzie prowadził po mnie kolejny pogrzeb. Kiedy dowiaduje się, że pracuję z osobami uzależnionymi zwierza się, że ma pokusy aby czasem uciec w alkohol przed trudnościami na parafii.

- Z proboszczem zupełnie nie mogę się porozumieć, zabija praktycznie każdą moją inicjatywę. Od dłuższego czasu już się mijamy, na plebani czuję się zupełnie samotny. Wy w zakonach na pewno tak nie macie.

Milczę, wiedząc doskonale, że owy ksiądz zbyt idealizuje nasze życie.

***

Ile razy to już słyszałem: "Czuję się bardzo samotny, ale gdy znajdę drugą połówkę na pewno zniknie wszelkie poczucie osamotnienia".

To często powtarzany mit. Jeśli ktoś mówi, że szuka swojej drugiej połówki, to sygnalizuje w ten sposób, że teraz jest niepełny. A nie jest dobrze, kiedy ludzie dobierają się w pary z poziomu deficytu, jeśli się łudzą, że drugi człowiek będzie plastrem na zranienia. Jeśli ktoś nie potrafi być sam ze sobą, to nie będzie mógł być z nikim innym, gdyż wciąż będzie chciał, aby drugi człowiek zaspokoił w nim wszystkie braki, potrzeby, pragnienia. A to nie stanie się nigdy.

Kryzysy pojawiają się z nadmiernych oczekiwań. Druga osoba ma nas całkowicie i w pełni zrozumieć. Ma stać się niczym Bóg.


Jeśli nie potrafisz być sam ze sobą, nie będziesz umiał być także z innymi ludźmi. Będziesz chciał ich zawłaszczyć, żebrał o akceptację, próbował zaspokoić nimi emocjonalne problemy. Czeka cię gorycz odrzucenia i spore rozczarowanie.


Dojrzałość duchowa polega na umiejętności bycia samemu ze sobą, w obecności Boga mając świadomość, że drugi człowiek nigdy do końca nas nie zrozumie, ani nie wypełni. Nasze słowa są niewystarczające by wyjaśnić wszystko co byśmy chcieli, nasze pragnienia są zbyt wielkie, by ktokolwiek mógł je zaspokoić poza Panem.

Jest rodzaj samotności, który pochodzi od Boga i jest darem. Należy go w sobie pokochać.



121 komentarzy:

mm. pisze...

dziękuję za te słowa, bardzo trafiają w mój aktualny stan ducha

Madzialena pisze...

wiadomo, że zawsze jest lepiej tam gdzie Nas nie ma :D
Potrafić być samym ze sobą jest cholernie trudne, ale wykonalne,poza tym nie możemy przesadzić w drugą stronę, bo może być nam tak dobrze, że nie dopuścimy nikogo innego :)

cień pisze...

'nasze pragnienia są zbyt wielkie, by ktokolwiek mógł je zaspokoić poza Panem' - to prawda, jest zbyt wiele piękna i tajemnicy w naszym życiu, aby można było wszystko zrealizować od razu, tutaj na ziemi... tylko czasami trudno się z tym pogodzić i przyjąć...

a co do komentarza powyżej - jeśli ktoś sobie uświadamia, że 'zawsze lepiej tam, gdzie nas nie ma' - to już jest jeden krok do przodu :)

emma pisze...

aż się nie mogłam powstrzymać, by nie napisać, że... bardzo dobry ten dzisiejszy wpis-tekst. dzięki wielkie!!

Anonimowy pisze...

"nie jest dobrze, kiedy ludzie dobierają się w pary z poziomu deficytu, jeśli się łudzą, że drugi człowiek będzie plastrem na zranienia"

Niski ukłon i gorliwe przytaknięcie. No bo przeż właśnie. Człowiek nie szmata żeby sobie z niego łaty robić jak cię samego brak.

Jola F pisze...

Dzięki za te słowa. Myślałam o tym od jakiegoś czasu. Najgorsza jest ta łatwość zapominania, o tym, że nikt nie zaspokoi wszystkich braków. Kiedy nie otrzymało się innej odpowiedzi niż ta, którą pragnęło się usłyszeć... trudne to.trudne. aż czasem przyprawia o łzy.

Anonimowy pisze...

ale jesteśmy sobie potrzebni nie tylko do łatania braków, ale też do zobaczenia ich w sobie.
dzięki za dobry wpis i filmik.

cici pisze...

notka trafiona, aż do bólu...

eva pisze...

Kryzysy pojawiają się nie tylko z nadmiernych oczekiwań naszych ale też z nadmiernych oczekiwań wobec nas, nawet nie zawsze chcemy od drugiej osoby całkowitego i pełnego zrozumienia ale często sami nie rozumiemy. Przyznaję jednak...już tak, bez umiejętności bycia samym ze sobą nie posiądziemy umiejętności bycia z drugim człowiekiem....to żebranie, chęć zawłaszczania...tak jest...dopóki ktoś nie pomoże Ci poznać samego siebie lub dopóki nie zrozumiesz tego rodzaju(daru)samotności

Sylwia Ligocka pisze...

Dzisiaj dotarłam do podobnych refleksji.
Odnalezienie siebie jest podstawą.
Dałam sobie szansę na to rozstając się z kimś.
Jestem szczęśliwa.

Anonimowy pisze...

Ojcze, tą notką podsumowałeś kilka (a może i kilkanaście) miesięcy moich rozmyślań, poszukiwań. Zwłaszcza ostatni niezwykle aktywny w tej kwestii tydzień.
Powiem jedno, dziękuję!
Z całego serca, osamotnionego, które już wie, że musi uczyć się być samo z sobą i nauczyć się kochać.

Marta pisze...

Jakoś ponad rok temu, odpisał mi Ojciec na maila. Dot. zakochania się w nieodpowiedniej osobie. Ten tekst mi to przypomniał. W ciągu tego roku były całkiem przyjemne chwile, ale:
"Będziesz chciał ich zawłaszczyć, żebrał o akceptację, próbował zaspokoić nimi emocjonalne problemy. Czeka cię gorycz odrzucenia i spore rozczarowanie."... Tak się właśnie stało. I boli jak cholera...

basiek pisze...

Bardzo spodobał mi się ten Ojca wpis dziękuję:)
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

/Kryzysy pojawiają się z nadmiernych oczekiwań/
jakie to...prawdziwe. Czy to my oczekujemy nadmiernie, czy ktoś od nas oczekuje.

Dzięki. Dobrze będzie przypomnieć sobie w trudnym czasie o swoich nadmiernych oczekiwaniach.
Ta samotność, to straszna przestrzeń. Nieogarniona przestrzeń. A w niej spotkania. Bez żadnych oczekiwań.
Co prawda, to nie rap;) Ale może ktoś zechce zerknąć.
http://www.youtube.com/watch?v=9olcTJmDphA

Anonimowy pisze...

po raz kolejny wchodząc po przerwie wpis idealnie podchodzi pod moją sytuacje. Już mnie to chyba więcej nie będzie dziwić :)

Ewelina pisze...

Dobra nie jestem sama widzę ,że dużo ludzi ostatnio myślało o samotności .Kurcze ,ale ojciec mnie oświecił ,że to jest mój dar ,mój dar -nigdy tak o tym nie myślałam ,wiem już teraz ,że muszę siebie pokochać ,dojść z sobą do ładu i składu ,by pokochać kogoś innego .Przecież on nie ma być łatą a w moim przypadku człowiekiem ,który będzie mnie doceniał ,sama najpierw mam szansę (taki zamiennik muszę ,podpowiedziany przez kapłana) to zrobić .Wtedy dopiero zacznę się wyzwalać z tego w co sama się wplątałam ,lecz sama sobie z tym nie poradzę ,ale przecież zawsze jest Ktoś przy nas...
Mam nadzieję ,że mi się uda.
Dziękuję ojcu ,jest ojciec nie do przecenienia ;)

Anonimowy pisze...

No to podbudował Ojciec na duchu nie jednego...dzięki:)

mąż żony pisze...

Kiedyś mi ojciec powiedział, że istotne jest to, aby określić ile dany człowiek jest w stanie zrozumieć w danym momencie. Mam wrażenie, że są osoby, które po prostu pewnych spraw nie chcą usłyszeć tylko oczekują słów, które potwierdzą ich wyobrażenia co do świata. Kultura, która nas otacza nie pomaga, lecz idealizuje związki uczuciowe.

Anonimowy pisze...

A co z realizacją powołania? Mam powołanie do małżeństwa, czuję to, ale nie spotykam osoby z którą mogę to zrealizować.......przez wiele wiele lat..... czekam

Tacyt pisze...

Ostatnio pewien ex. zakonnik stwierdził, że "czuje, że powinien wystąpić" i odszedł z kobietą. Może weryfikacją powołania są konkretne sytuacje lub wydarzenia?

Anonimowy pisze...

Tacyt - co to znaczy weryfiakcja powołania?
Czuję, że mam powołanie do małżeństwa. I nie widzę w tym nic złego, że to czuję. Tak już jest skonstruowany człowiek, że odczuwa. Co zatem sugerujesz ad. weryfikacji?

Tacyt pisze...

To, że coś "czuję" nie oznacza, że to musi być prawdziwe. Nie kwestionuję Twojego przekonania, chodzi mi o pewną ogólną tendencję utożsamiania uczuć z miłością czy powołaniem.

Tacyt pisze...

Jak bowiem stwierdzić, że mam do czegoś powołanie?

Anonimowy pisze...

zaczynam dojrzewać do uswiadomienia sobie na czym polega wolność w związku:)))

Tacyt pisze...

Podzielisz się doświadczeniem?

Ghost Dog pisze...

Anonimowy: a ja ci życzę, abyś w końcu odnalazła swoje powołanie.

Anonimowy pisze...

Ghost Dog - ja już je odnalazłam. Jest nim małżeństwo. Tylko, że nie spotkałam osoby z którą mogę to powołanie realizować. Nie rozumiem dlaczego od razu sugerujesz weryfikację powołania..... Co zatem miałoby być moim powołaniem?

tacyt pisze...

Może zakon? :))

Anonimowy pisze...

no comment

tacyt pisze...

Pomodlę się o dobrego męża dla Ciebie. Mam nadzieję, że nie poczułaś się urażona.

Anonimowy pisze...

:-) to rozumiem. A tak poważnie - to trudny temat...

Anonimowy pisze...

właściwie to temat podobny, polecam: http://www.katolik.pl/pycha-i-ubostwo-w-duchu,23243,416,cz.html?s=2

Anonimowy pisze...

czy można mieć powołanie do samotności?
nie żyję samotnie, mam dorosłą córkę, pracę, którą lubię, gdzie spotykam się z ludźmi, ale jestem sama, i dobrze mi z tym;
czy to egoizm? czy akceptacja tego stanu, w którym się znalazłam trochę z konieczności, trochę z własnego wyboru;
niestety, nie wiem,jak podawać swój nick, potrafię tylko jako anonimowy

Anonimowy pisze...

Do tacyta: czy za mnie tez sie mozesz pomodlic w tej samej intencji? Bo wiesz, ojciec podał taki przedział wiekowy ,ze już niedługo wypadnę poza...;-)

o. Krzysztof pisze...

Ja też się pomodlę za Was wszystkich, tylko proszę, podpisujcie się nickami. To ułatwia dyskusje. Dziękuję.

Anonimowy pisze...

Wybierz profil > Nazwa/adres URL > i wpisujesz nick i nic więcej i już.
To ja też poproszę o modlitwę, o stałego spowiednika. Współbraciom ojciec dobra przyczyni odetchną jak im się wariatka odplącze.

Unknown pisze...

No właśnie,Ojcze,istnieje powołanie do samotności?.

seszelka pisze...

Apropo samotności i Michała Bajora słów kilka okraszonych piękną muzyką...

http://www.youtube.com/watch?v=ro33e1V8jhY

"To bez niej jesteś wędrowcem co zgubił się w gąszczu dróg,
na końcu świata cię znajdzie byś wrócić do siebie mógł".

Bez pomysłu na nicka pisze...

Krótko ks. Pawlukiewicz o tym zagadnieniu:

http://www.youtube.com/watch?v=bsRJDuLQuwA

o. Krzysztof pisze...

Powołanie do samotności? Odpowiem szczerze, kiedyś wydawało mi się, że Tak, a teraz mam wątpliwości. Zawsze to będzie samotność przeżywana wśród ludzi, nawet pustelnicy mieli ze sobą kontakt i podlegali pod biskupów.

Pajaczek Gucio pisze...

A to chodzenie po linie, samotne, z ksiezycem w tle. Jak jeszcze noc jest z pełnia księżyca to może nie tak trudno... A z kolei , gdy ciemno kompletnie to nie widać przepaści pod nami i lawirujemy na zyciaj linie nie trzesac tak bardzo portkami...ale zawsze gdzieś na dnie chciałoby się , żeby ktoś nas sfilmowal , a potem oglądał i podziwiał

Anonimowy pisze...

to co ten ksiądz, "który się mija z proboszczem" - nie potrafi być sam ze sobą? - to tylko przykład.

Soup pisze...

Na pierwsze zdania tego wpisu chciałam odpowiedzieć, tym co Ojciec napisał na koniec. Nic dodać nic ująć.

Moje spostrzeżenie, po czasie przerabiania swojej samotności i tego "gdzie mnie nie ma, a niby tam jest lepiej", są takie, że hmmmmm, to jest ciągły proces :D. Może komuś się udaje osiągnąć pewnego rodzaju równowagę, ale myślę, że przeciętnie musi być to proces obliczony na całe życie....

Jesteśmy ludźmi, ja jestem człowiekiem na tyle słabym, że wątpię, abym kiedykolwiek potrafiła wyłączyć koncertowo-życzeniowe oczekiwania wobec innych, co do ich umiejętności zaspokajania mojej samotności - zwłaszcza, jeśli chodzi o spotkanie człowieka, z którym spędzę resztę życia. Nie jestem na tyle blisko Boga, żeby potrafić dać Mu wypełnić tę przestrzeń samotności, która ciągle do Niego woła i Jego tylko potrzebuje...Mimo, że cały czas zwracam się w tą stronę po którymkolwiek upadku. Tacy chyba jesteśmy, my ludzie. Czy samtoność jest do końca niewłaściwa? Czy nie jest to miejsce na to żeby móc pobyć tylko z sobą, żeby spróbować w niej utkać z siebie dar dla drugiego człowieka, niekoniecznie jakiegoś konkretnego? Tak mi się wydaje. A mam teraz mnóstwo czasu na przeżywanie takiej namiastki, pewnego rodzaju samotności, z którą po prostu muszę się pogodzić...

Nie uważam, żeby ludzie byli powołani do samotności. Sama ludzka natura jest zbiorowa :), zostaliśmy stworzeni jako człowiek w parze. Pomijając wybory życia konsekrowanego, gdzie też się nie żyje przecież w odosobnieniu, ciągle jesteśmy w relacji z innymi ludźmi - przecież w tej relacji spotykamy Boga, On do nas przemawia przez te relacje - powołanie do samotności dla mnie jest absurdalne... A to co odczuwamy (to moje wnioski po naczytaniu się mądrzejszych ode mnie i solidnym przemyśleniu ichnich słów), to musi być taki kącik pusty w duszy, miejsce które jest w stanie zapełnić jedynie Bóg...Niemiłe odczucie towarzyszące nam pewno do końca życia ziemskiego, może zapowiedź czyśca, lub namiastka piekła (teraz mi to przyszło do głowy).

Nikt z nas, z pewnością nie jest samotną wyspą - co widać po wpisach pod postem i w ogóle po całym blogu :D

Anonimowy pisze...

Zgadzam się z przedmówcą. Tylko dlaczego skoro jesteśmy powołani do życia z Kimś, nie spotykamy tej osoby i ciągle czekamy..... marnując swój potencjał do dawania.....

Joanna pisze...

Dziękuję Ojcu za ten i inne wpisy, komentującym za Wasze wypowiedzi. Wszystko to na prawdę trochę mi pomaga lepiej rozumieć życie. Żebym jeszcze tak pamiętała o tym na co dzień... :)

Anonimowy pisze...

Każdy potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem. Nie ma czegoś takiego jak powołanie do samotności.

pietruszka pisze...

amen amen amen! dziękuję Ojcze+

Skowronek pisze...

Człowiek (niezależnie od tego czy jest to młoda kobieta czy zakonnik) potrzebuje obecności drugiej osoby. Nie chodzi tu o jakiś konkretny związek, po prostu świadomość tego, że jest Ktoś z kim można po prostu czasem pobyć. I wcale nie musimy z tym Kimś mieszkać, czasem wystarczy zwykła świadomośc, że Ktoś myśli o nas, że mamy z Kim pogadać, że jesli bedzie taka potrzeba to taki Ktoś (lub grono przyjaciół) przyjdzie i zrobi nam herbatę. Niestety są ludzie, którzy są bardzo osamotnieni i niestety popadają w depresję. Może lubią być sami i dobrze się czują sami z sobą i są głęboko wierzący, ale jednak psychika ludzka nie można żyć tak permanentnie. Co do zakonników, to mimo, że nie żyją w małżeństwie, to mają wspólnotę. Popatrzmy, mają Oni przestrzeń na samotnośc: Adoracja, własna cela, ale jednak mają świadomośc, że Ktoś w tym klasztorze z Nimi mieszka, że od czasu do czasu będzie można ze swoim współbratem umówić się na herbatę. Są to zdrowe proporcje z punktu widzenia psychiki ludzkiej: przestrzeń na samotność, ale też przestrzeń dla drugiego człowieka, w którym objawia Nam się Bóg. Dlatego nie generalizowałabym tego,że człowiek żyjący "w świecie" jest mniej samotny, bo spójrzmy na samotną kobietę, która mieszka w kawalerce. Czy Ona ma "współsiostre"? Nie, i pomimo, że umie przebywać sama z sobą, że ma spokój w sercu, to jednak także potrzebuje czysto ludzkich wydarzeń, jak otrzymanie od Kogoś zakupów, gdy jest chora....

Anonimowy pisze...

Jesteśmy na Jego obraz,a on jest jeden w trzech, więc nigdy nie jest samotny i nie chce żebyśmy my byli.Ale czasem wychodzimy lub wyrzucają nas na straszne pustkowie, gdzie jesteśmy sami,nie ma nikogo i niczego i wtedy możemy odkrywać tylko siebie samego.To pozwala nam zbliżyć się do Prawdy (o sobie samym też). I wtedy przychodzi niesamowite poczucie wolności,miłości ,spokoju. I jakże wielkie jest zaskoczenie kiedy się zorientujemy,że cały czas Ktoś przy nas cichutko siedzi i czeka aż się odezwiemy.

Anonimowy pisze...

"Pan Bóg tak samo oczyszcza i pustelnika, i małżonka, z tym, że -tak myślę- woli to robić w małżeństwie,bo ci ludzie potem coś przekażą innym. Pustelnik może przekaże jakąś pisaninę, a ci żywe dzieci. Żywych ludzi z oczyszczonego, oświeconego, zjednoczonego małżeństwa"

Soup pisze...

@Anonimowy 18 stycznia 2013 10:00

No właśnie, co nam stoi na przeszkodzie wyjść i znaleźć kogoś, komu możemy podarować swoją obecność i co tam jeszcze możemy? Dlaczego czekać, a nie wychodzić? :)
Pomijam przeszkody obiektywne. Jednak chyba wyjście z "samotni" jest możliwy a nawet wskazany. Może to jest tak, że póki człowiek nie wylezie z siebie, to ta ludzka samotność będzie doskwierała - to taka przynęta, drugi człowiek. Na nasze gnuśnienie i taplanie się w tym że się czuję samotna, opuszczona i jak to bardzo mi z tym źle. Wystarczy się ogarnąć i wyjść. Wiadomo, że "ogarnianie się" może być trudne, skomplikowane itd, ale czy warto poświęcić całe życie na nic, kiedy można jednak coś z sobą najpierw, a później wspólnie z innymi zrobić....
Znów się rozpisałam... :)

Mati pisze...

@Skowronek: te zakupy to w dobie internetu już chyba nieaktualne. Ja zaległszy na grypę czekam właśnie na pierwszą w życiu dostawę i myślę, że to jest jednak jakaś cezura. Kolejna rzecz, którą załatwisz kredytówką bez pomocy drugiego człowieka. Niby wygodne, ale jednak dziwne...

Skowronek pisze...

@Mati: tylko nie wyślą Tobie do tych zakupów nagranej rozmowy lub uśmiechu, niestety. To jest właśnie ten drobny gest potrzebny każdemu. Myślę, że brak tego typu prostych dowodów przyjaźni powoduje rozgoryczenie pomimo umiejętności bycia samemu z sobą. Nie wiem, czy Ojciec napisał by tego posta, gdyby mieszkał sam w kawalerce, a nie we wspólnocie klasztornej. Wiadomo, że nie ma co gdybać;-) ważne, ze piszę ze swojej perspektywy, i to jest cenne. Dlatego dobrze, że My możemy też opisać własną perspektywę. Może nasze doświadczenia też Go umocnią?? Pozdrawiam

Nocny Marek pisze...

@Mati, 19:51. Ciągle jeszcze nie wszyscy korzystają z internetu i z kredytówek. Naprawdę nie wszyscy. Nie wszyscy mieszkają w miejscach objętych zasięgiem działania firm dowozowo-zakupowych, nie wszyscy mogą wydać na zakupy tyle, żeby taka firma ich obsłużyła. Spoko, ludzie nadal są ludziom potrzebni choćby po to, żeby nawzajem uświadamiać sobie, że ciągle jeszcze nie wszyscy, itp.
Ojcze Krzysztofie, wątpliwości, które Ojciec wyraża o 22:22 i lansowanie tezy, że być może powołanie do samotności nie istnieje jest może jak najbardziej na miejscu na tak młodzieżowym i młodzieńczym blogu, ale jak śpiewa jeden artysta "you don't lie, not to the young". Tylko wspólnota zakonna albo rodzina? Chociaż tylu jest ludzi, którzy żyją sami (wcale nie sami dla siebie), mieszkają sami, mimo przebywania wśród ludzi sporą część dnia spędzają sami - i wcale nie są to emocjonalni popaprańcy, nieszczęśliwi i zainteresowani tylko tym, żeby ich kocio miał pod dostatkiem markowej karmy. Poza tym, nie wszystkim da się podzielić z innymi ludźmi, nie wszystkim trzeba się dzielić.
Pustelnicy podlegali pod biskupów i, co może ważniejsze, przybywały do nich tłumy (według ówczesnych standardów) po słowo albo nabywcy koszyków i lin, ale to nie oznacza, kurczę, że nie byli powołani do samotności! Rekluzi też podlegają, pewnie nie tylko biskupom - ale na strukturach i zależnościach w ich obrębie lepiej się Ojciec wyznaje niż ja. Powołanie do samotności to przecież nie jest "robię co chcę i wszystkich mam w nosie"!

Anonimowy pisze...

@Nocny Marek. To duży problem jest, te single, zwłaszcza podstarzałe. Najczęściej nie nadają się do recyklingu, bo są po ślubach kościelnych, których nie chcą albo nie mogą unieważnić i po cywilnych rozwodach. Dzieci prawie albo całkiem dorosły, rodzice umarli i co mają robić? Kościół nic dla nich nie ma, może poza TV Trwam i RM.

Anonimowy pisze...

Kościół to nie jest instytucja informacyjno-rozrywkowa żeby coś musiała dla singli mieć poza tym co ma dla wszystkich. Poza Bogiem czego się można spodziewać od Kościoła?
Oferty towarzysko kulturalnej?
Powiedziałabym bezczelnie że przeciętny singiel ma więcej czasu a więc i możliwości uczestnictwa w tym co Kościół proponuje niż przeciętne małżeństwo z dziećmi. Z kościelnej puli zajęciowej czyli Msze, wykłady, rekolekcje, konferencje itp. itd.
(Chyba że ktoś ma ma inne poza samotnością ograniczenia ale te są wspólne dla wszystkich i dla wszystkich trudne niezależnie od stanu cywilnego).
Co Kościół ma mieć dla singli?
Nikt nikomu sensem życia nie wypełni, to sobie trzeba załatwić we własnym zakresie. Mówię to jako singiel. Niekoniecznie szczęśliwy ale przynajmniej bez pretensji o to że to Kościół mi coś zabrał, czy czegoś nie dał.
Chcesz coś dostać to coś DAJ. Jak nie dostaniesz nic w zamian to i tak poczujesz się lepiej, świat będzie trochę lepszy.

Soup pisze...

W ogóle, to ja bym tą samotność podzieliła :D, bo ja to tak rozumiem, że jest poczucie samtoności osamotnienia i to jest ten "problem" wewnątrz nas i jest też życie w pojedynkę - to co teraz nazywa się "byciem singlem". Przy czym jedno z drugim mogą się nakładać - i wtedy musi być niezwykle ciężko. Chociaż ja tam przyznaję, brakuje rodziny, takiej własnej własnej, nawet z tymi wszystkimi kłopotami z dziećmi, mężem itd, ale mam w to miejsce inne kłopoty... Tak to jest - ciągle się wraca do tego co Ojciec napisał w poście. Tzn no nie narzekam na te kłopoty bardziej niż w analogicznej sytuacji z mężem i dziećmi ;), więc chyba wszystko jest póki co na miejscu...
No, ale to są właśnie dwa różne rodzaje samotności, kiedy żyje się samemu, nieraz już w ogóle na tzw swoim, albo gdzieś przy rodzicach i można tej samotności w ogóle nie odczuwać. Można być też we wydawałoby się świetnie funkcjonującej rodzinie, mieć męża (wspaniałego ;)), a jednak będzie się odczuwało samotność...

A co do tej oferty Kościoła dla singli, ja tam zauważam pewne braki jednak. Choćby w przypadku rekolekcji stanowych parafialnych. Dla młodzieży, dla małżeństw i koniec. Człowiek po 30 już niekoniecznie czuje się jak choćby 18, czy 20 latek... Nie ma też na co dzień sytuacji typowych dla małżonków. A że "single" mają niezwykle dogodną sytuację to też fakt, tylko muszą pamiętać, że gdzieś we wszystkim muszą też zadbać o siebie, stworzyć jakąś wspólnotę ludzi sobie podobnych, gdzie pojawi się troska w przypadku choroby, pomoc taka zwykła ludzka w przypadku kłopotów, więc nawet wtedy nikt nie jest skazany na totalną samotność :)

Anonimowy pisze...

Dzięki, Soup, za złagodzenie. Anonimowego z 15:47 przepraszam. Poniosło mnie znowu.

Ale jak np. w przypadku rekolekcji miałoby to wyglądać, dla singli z podziałem wiekowym? Dla samotnych z wyboru i tych z musu? Trudno byłoby o naukę łączącą potrzeby bo to dwie różne kategorie.
Ja też się nie łapię, na nic co akademickie, dla małżeństw, dla rodzin. Trudno, są takie dla wszystkich.
Po czterdziestce łapię się tylko na myśli i to nie optymistycznej, że przeszkadzam. W domu.

Można być nieszczęśliwym w małżeństwie, w zakonie, żyjąc samotnie. W każdej z tych sytuacji można być szczęśliwym. Każda z nich może być powołaniem. I jak każde powołanie może napotykać trudności w realizacji.
Nocny Marek ma rację.

Anonimowy pisze...

Bardzo mi się post "anonimowego z godziny 15:47" nie podobał. Epitety "podstarzałe single, nie nadające się do recyklingu". Dalej dzieci "prawie dorosłe, rodzice umarli itp. a oni niech słuchają radia Maryja albo oglądają telewizję Trwam".

Po prostu nieelegancki komentarz i tyle.

Ojcu we wpisie chodziło o to, że drugi człowiek jest bardzo ważny, ale nie można się na nim uwiesić. Trzeba mieć swoje zainteresowania, trzeba umieć dać drugiemu przestrzeń, nawet w małżeństwie.

Anonimowy pisze...

Kasiu, jest duża szansa że ten ktoś mówi o sobie.
Los innych podstarzałych singli jest raczej obojętny temu kto nim nie jest.

Nikt nie będzie żył za Was, nikt Wam nie da do ręki urody, szczęścia, dobrego samopoczucia.
Wspólnotę trzeba sobie zorganizować. O wygląd trzeba zadbać. A piękno jest w Bogu i najbezpieczniej jest zacząć szukać go tam.
W Bogu nie w księżach.

Gdybym została świętą to chciałabym być od pomagania takim co sobie własnymi rękoma zaplatają życie w supeł, co chodzą w ciężkich kaloszach myśląc że to kajdany, od takich którzy nigdy nie przecierają szyb z mgły i nie widzą jaki piękny mają krajobraz za oknem.
Właśnie dlatego że sama jestem takim durniem.
Dlatego też że czasem zdjęcie kalosza wymaga pomocy kilkorga osób.
Bo są tacy którym życie funduje ciężary w wersji XXL wyłącznie. Są też tacy którzy niosą relatywnie małe ale są nimi śmiertelnie zmęczeni. I wszystkim potrzebna jest pomoc.

W sobie trzeba znaleźć piękno i wartość, nie w spojrzeniach ludzi.
Niezależnie od wieku, niezależnie od stanu.

Anonimowy pisze...

Tutaj, bo może ktoś akurat na dominikanów nie zagląda i przeoczy.

Dzięki Kasiu za podanie linku do tego co o.Okoński o odejściu Krzysztofowicza (na dominikańskiej w koment. do informacji o odejściu). Nie dlatego że to słowa eleganckie i ładne tylko dlatego że są bardzo potrzebne i bardzo prawdziwe.
Bardzo, bardzo potrzebne.



Soup pisze...

@Anonimowy 19 stycznia 2013 21:24

A czy muszą być rekolekcje stanowe w ogóle? Dla młodzieży to są raczej przy duszpasterstwach, albo w parafiach gdzie są szkoły - przynajmniej za moich czasów tak było. Po prostu rekolekcje dla wiernych, gdzie każdy znajdzie dla siebie słowo. Stąd wolę "rekolekcje ostatniej szansy", u łódzkich Dominikanów, lub inne jakieś tematyczne.

A z tego domu, jakoś trzeba wyjść, skoro jest poczucie, że się przeszkadza... Mnie czeka to samo ;). No w końcu trzeba i już...Znaleźć się na nowo...

Aga pisze...

Ojcze, dzieki za ten wpis, dużo mi rozjaśnil. Tylko teraz, czytając kolejny raz, zatrzymałam się na jednym słowie: NALEŻY go w sobie pokochać. Może troche się czepiam, ale... Należy - czyli jakiś obowiązek, powinność narzucona. Miłość = wolność. Czy można powiedzieć, że coś lub kogoś NALEŻY pokochać? Jak t zrobić, aby to byla miłość a nie karykatura? Pytam konkretnie w odniesieniu do przykladu samotności: zmagam się z nią, mam 27 lat i jestem sama. Wiem, że druga osoba nie wypelni całej mojej pustki, ale wiem też, że pragnę, aby ktoś wszedl w tę moją samotność, nie potrafię w pełni aakceptować, a co dopiero pokochać tego stanu. I co mam zrobić - zmusić się do tej miłości? Jak? Wmawiać sobie, że odpowiada mi to, co jest? Trudno mi przyjąć,że samotność - taka prawdziwa, rozdzierająca serce, napelniająca calego człowieka bólem - jest darem Boga. Im dłużej myślę, tym mniej wiem...

Mgiełka pisze...

@Aga
Myślę, że NALEŻY to nie to samo co MUSZĘ. W słowie NALEŻY ciągle zawarta jest możliwość wyboru.
Może to trywialne porównanie: np. NALEŻY myć zęby rano i wieczorem , ale ty wcale tego NIE MUSISZ robić.
NALEŻY pokochać samotność, to sądzę, spróbować zaufać, że ona nie jest po to żeby nas zniszczyć - wybrać rozsądne rozwiązanie.
Tak tylko myślę, chociaż ostatnio coraz mniej rozumię, szczególnie jeśli chodzi o wartość słowa.

Anonimowy pisze...

@Anonimowy z 18:52. Kościół nie jest taką instytucją, więc nie musi mieć niczego więcej. No i nie ma. Najwyżej puste sale niegdyś katechetyczne.
@Anonimowy z 10:24. Właśnie o tym piszę, że mało kogo ten los obchodzi. Życzę powodzenia w organizowaniu wspólnot, na szczeblu małomiasteczkowej parafii na przykład. O urodę trzeba zadbać. Jasne. A po każdym posiłku żuć gumę Orbit bez cukru. Co do piękna i wartości, to one są w nas. W Tobie też. Nie musisz szukać. Nie szukaj, szkoda czasu. Uwierz mi na słowo. Słowo podstarzałego Anonimowego.

Anonimowy pisze...

@Anonimowy z 18:52. Znowu będzie nieelegancko. Tak, chcę coś dostać. Normalnie funkcjonujące duszpasterstwo osób dorosłych. Spotkania formacyjne (a nie plotkarsko-informacyjne polegające na karmieniu księdza konfiturami domowej roboty). Nie wyłącznie małżeństw. Nie wyłącznie młodzieży akademickiej albo szkolnej. Najlepiej w każdej parafii. Sensownie prowadzone. Bez protekcjonalnie brzmiących uwag, że noooooo, najpierw trzeba coś dać od siebie. Na marginesie: takie naprawdę dobre dobro chyba nie mówi "daj, bo jak nie, to nic nie dostaniesz".

Anka pisze...

Duszpasterstwo ludzka rzecz. Potrzebna każdemu.
I pewnie znowu będzie protekcjonalnie. Tylko że to nie ma nic wspólnego z kategorią podstarzałych singli.
Na takie, ktoś mi powinien coś dać, uruchamia mi się samoczynnie, a co dałeś żeby wymagać.
Elegancja to nie moja działka.
imieniem się podpiszę, na użytek tej i tylko tej dyskusji bo dość już mam chwilowo.

bułka_z_masłem pisze...

czytam komentarze i czytam, a w radiu leci klasyk dla opornych :)
http://www.youtube.com/watch?v=nZz6XtdmOHY

Nocny Marek pisze...

Anonimowy z 1:12. Lepiej nie zaczynaj wymieniać, co dałeś. Co do dobra, najlepiej chyba, jak ono nic nie mówi, najwyżej samo za siebie. Oczywiście, że jest problem z duszpasterstwem dorosłych, bo najczęściej go nie ma. Oczywiście, że istnieje powołanie do samotności. Które nie jest tym samym, co samotne życie i potrzeba przeżycia go sensownie (każdego życia zresztą!). Ale to nie problem Autora ani Czytelników tego bloga.
@Anko, samoczynnie się otwierające może bardzo zranić, również tego, komu się otwiera.

Anonimowy pisze...

Ale licytacja... Co dałeś? Ciekawe czy rozliczyli się z tego co dali: małżonkowie, pary niesakramentalne, narzeczeni, chorzy, dzieci, młodzież - maturalna, do bierzmowania, uzależnieni itd.
Skoro można wyjść naprzeciw w/w i wielu innym grupom, w czym problem w przypadku singli? Zwłaszcza jeśli istniałoby zapotrzebowanie.
Co dałeś? Strasznie interesowne podejście, strasznie.

Anonimowy pisze...

Nie wiem, jak jest z zapotrzebowaniem, chociaż mam wśród znajomych kilka osób samotnych w wieku na pewno nie młodzieńczym. Nie wszystkim jest łatwo żyć i wyświadczać dobro z poczuciem "chyba coś ze mną nie tak skoro nikt mnie nie chciał" albo "to moja decyzja, do końca życia nie będę mieć męża/żony, bo przecież już mam tylko po rozwodzie". Problem może w obawie, żeby to się nie przekształciło w parafialne biuro matrymonialne.

ArturK pisze...

Anonimowy pisze... z 20 stycznia 2013 10:24

Madrze i jakos lekko to napisane - dobrze ujete!
Pewnie wielu z nas to dotyczy, tylko jakos na codzien tego nie zauwazamy/nie chcemy zauwazyc. Niestety bardzo latwo przychodzi człowiekowi użalanie sie nad soba, swoja sytuacja. Gorzej jak trzeba to poprostu zaakceptowac i uznac, ze to co mam jest dobre. Nie tesknic za czyms czego mi brak, tylko polubic to co mam i pielegnowac, doceniac...

Unknown pisze...

Coś dla fanów Pelsona - http://www.cgm.pl/aktualnosci,28036,jak_k_wa_zyc_odcinek_8,news.html .


Anonimowy 11:28 - "Problem może w obawie, żeby to się nie przekształciło w parafialne biuro matrymonialne. " a czemu by nie?
Nie jest chyba odkryciem,że nawet większość studentów,którzy są w duszpasterstwie akademickim są tam by znaleźć sobie drugą połówkę ;]
Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Czyli nie ma wyjścia, Klaudio. Rodzina. Jeśli czteroosobowa to osiem sztuk kaloszy do zdjęcia :). Artur K - Nie tęsknić za tym czego mi brak - to najpierw trzeba wiedzieć czego, nawet jeśli wygląda, że męża albo żony. Polubić - po co się tak ograniczać? Pokochać!

Promyczek Światła pisze...

"/.../ Dwoje ludzi kocha się tylko wówczas, gdy są zdolni żyć bez siebie, lecz - dokonawszy wyboru - postanawiają żyć razem. /.../" - Scott M. Peck

Anonimowy pisze...

Przepisane od Kapucynów.
Pewien brat w Celach męczył się w samotności; przyszedł i opowiedział o tym abbie Teodorowi z Ferme. Starzec mu rzekł: „Idź i upokorz się w myśli, poddaj się pod posłuszeństwo i zamieszkaj pośród innych”. On wrócił po jakimś czasie i powiedział starcowi: „Także i pośród ludzi nie znalazłem pokoju”. Starzec rzekł: „Jeśli ani wśród ludzi, ani w samotności nie zaznałeś pokoju, to po co przyszedłeś na mnicha? Czyż nie po to, aby znosić utrapienia? Powiedz mi, od ilu lat nosisz habit?” On odpowiedział: „Od ośmiu”. A starzec na to: „Wiedz, że ja noszę habit od siedemdziesięciu lat, a dotąd ani na jeden dzień nie znalazłem pokoju: ty zaś chciałbyś go osiągnąć w osiem lat?” Gdy on to usłyszał, odszedł umocniony.

Anka pisze...

@ Anonimowy 7:27
(Okrojone Nocny Marku do granic ryzyka zadrapania. Przepis na małe smutki, nie na duże nieszczęścia. Niech się proszę nie oburza nikt komu jest bardzo źle, komu się wali wszystko, bo to nie o Was, to nie o tym)
Interesowne? We własnym interesie czyniącego. Żeby mu było lepiej. Weselej, Lżej.
Żeby coś zrobił, - pomodlił się, zapytał, porozmawiał, poszukał, zamiast czekać aż mu się samo zdarzy coś dobrego.
Żeby się do kogoś uśmiechnął, jak mu samemu źle, itd. Pobłogosławił jak go samego zżera smutek.
Żeby coś światu dać zamiast patrzeć we własny nakrapiany nos i tęsknić za radością.

Doceniać, pielęgnować i starać się.
Odgarnąć śnieg zamiast czekać na wiosnę - i zatańczyć.



Anna K. pisze...

Mnie w tekstach o tym, że trzeba stać się "pełną osobą", "dobrze czującą się w swoim własnym towarzystwie", "nieoczekującą od drugiego człowieka, żeby zapełnił jakieś deficyty z dzieciństwa" itp., a w domyśle, osobą, która sobie super radzi w samotności i w ogóle nie widzi w czym problem, że się nie ma życiowego partnera, choć ma się powołanie do związku, razi brak takiej podstawowej PRAWDY, że NIE MA NICZEGO ZŁEGO w odczuwaniu powołania do związku, skoro się je odczuwa!

Uważam, że można być "pełną osobą", taką, która przepracowała (nawet i z psychologiem) swoje różne problemy z dzieciństwa, umie sobie normalnie żyć sama i nie wieszać się na nikim, ma wiele zainteresowań i przyjaciół, a jednocześnie ODCZUWAĆ POWOŁANIE DO ZWIĄZKU.

Takiej osoby nie należy wpychać w samotność i radzić jej, żeby się w tej samotności odnalazła, bo to NIE JEST DLA NIEJ NATURALNY STAN.

(Wiele razy mówiłam, że mój wielki sprzeciw budzi takie właśnie wpychanie w samotność osób porzuconych przez współmałżonka, co serwuje im Kościół na resztę życia i nie widzi ŻADNEGO problemu w tym, że te osoby - mały szczegół - są powołane do związku i tego nie zaprzeczą i nie zdradzą siebie i będą to powołanie odczuwały, choćby ktoś ich żywcem kroił i torturował i je zmuszał, żeby nie odczuwały).

Bardzo bym chciała, żeby Kościół wreszcie zrozumiał coś takiego, że jeżeli insynuuje, że na przykład kobieta, która jest samotna po rozwodzie i marzy o tym, żeby mieć związek z mężczyzną, tak naprawdę jest "niepełną osobą", jest "uzależniona od mężczyzny" i tak dalej, to tak naprawdę obrażają kobiety, które mają lub miały szczęśliwe związki, a o których to związkach Kościół pisze peany w książkach o "teologii ciała", o małżeństwie itp.

A to dlatego, że kobieta tworząca z mężczyzną dobry, satysfakcjonujący związek tak naprawdę NICZYM KOMPLETNIE nie różni się, jako kobieta, od kobiety rozwiedzionej, która jest samotna.

Jedna i druga czuje powołanie do związku i pragnie być z mężczyzną i bez niego nie czuje się dobrze, nie czuje się sobą.

CDN.

Anna K. pisze...

CD. Dlaczego zatem księża nie piszą o tym jak to szczęśliwa mężatka jest de facto "niepełna", "uzależniona od mężczyzny", "niepotrafiąca korzystać z daru, jakim jest samotność" i tak dalej? Nie piszą o tym, bo uważają, że to by ją obrażało. Przecież szczęśliwa mężatka, taka na przykład "świecka dominikanka" pisząca na stronie "dominikanie.pl" utwory pt. "Litania na cześć męża", nie może być niepełna, mająca nieczyste pragnienie bycia z mężczyzną i tak dalej.

Natomiast, rozwódkę to już można obrażać, można nazywać ją niepełną, można mówić, że jeżeli pragnie związku z mężczyzną, to że "pragnie grzechu śmiertelnego" i tak dalej, można sugerować, że skoro nie umie być szczęśliwa w samotności, to nie potrafi być szczęśliwa sama ze sobą i doceniać daru samotności itp. :(((

Uważam, że to jest SKRAJNIE niesprawiedliwe, bo te dwie kobiety mogą być w swojej istocie identyczne.

To nie chodzi o to, że nie można żyć w samotności, bo można. Ja już tak żyję 9 lat i potrafię czuć się OK ze sobą, mam zainteresowania itp. Ale NIC NA ŚWIECIE nie potrafi zrównoważyć poczucia spełnienia w związku z mężczyzną, z którym kobietę łączy wzajemna miłość dla osoby powołanej do związku. Po prostu tak jest i już.

Nie mogę pojąć dlaczego to tak trudno jest Kościołowi zrozumieć. To jest przecież coś oczywistego.

Nie samym chlebem żyje człowiek, nie tylko chodzi o to, żeby mieć z kimś pogadać (np. z koleżanką, choć to też ważne), czy żeby ktoś przyniósł zakupy itp., ale chodzi też o jakąś istotę człowieka, o jego powołanie, które dla danego człowieka jest faktem i nic tego nie może zakłamać.

Dlatego Kościół nie powinien karać odebraniem sakramentów osoby, która została porzucona, jeżeli zechce znów iść za głosem swojego powołania i założyć nowy związek, tak uważam.

Nie powinien też obrażać takich osób sugerowaniem, że jeżeli są samotne, a NADAL pragną związku, to że coś jest z nimi nie tak, nie potrafią być same, a powinny. Nie powinny. Nie są stworzone ani powołane do samotności, koniec kropka.

Napisałam to nie tyle w odniesieniu do wpisu o. Krzysztofa, którego bardzo lubię i wiem, że chce dobrze, tylko ogólnie do wielu czytanych przeze mnie wpisów i słyszanych słów ze strony ludzi Kościoła, którzy zdają się nie rozumieć, że kobieta spełniona w małżeństwie jest taka sama jak rozwódka, tyle że rozwódka nie ma męża, a pod względem uczuć i pragnień są identyczne, bo obie pragną związku i czują się w nim na swoim miejscu. Dopiero w nim.

Pisałam głównie o kobietach, ale to samo dotyczy też mężczyzn powołanych do związku, odczuwających samotność po rozwodzie i szantażowanych przez Kościół odebraniem sakramentów, jak stworzą z kimś wspólnotę opartą na miłości i wzajemnym oddaniu.

Uważam, że każdy człowiek ma do tego prawo, jeżeli nikogo nie krzywdzi - rozwiedziony czy kawaler - i za pójście za głosem powołania nikt nie powinien mu odbierać sakramentów.

Anonimowy pisze...

zasady Kościoła są oparte o Pismo Święte nie wiem czy próbowała Pani je odnaleźć i zrozumieć w Kogo Pani wierzy, bo Kościół od tak sobie tego nie wymyślił, to sam Pan Jezus powiedział o nierozerwalności małżeństwa .... a chrześcijaństwo nie równa się hedonizmowi- czasem bywa ciężko- tak jest w życiu, a wybór należy zawsze do pani... wolna wola

Anonimowy pisze...

@Anka, są osoby, które tak, będą siedzieć zamknięte w domu, nosa nie wytkną poza i będą jęczeć, jakie są nieszczęśliwe i jak to nikt im nie chce pomóc. Są osoby, którym trzeba podać rękę i trochę je pociągnąć, bo one tego chcą tylko są trochę nieśmiałe? właśnie przez swoją samotność, trochę dzikie w stosunku do ludzi? Może śmieszne porównanie, ale przygarnięty bezdomny pies potrafi się odwdzięczyć i dać bardzo dużo.
A są też tacy, którzy sami wyjdą, zakręcą się, zorganizują. Różni są ludzie. Wyjście z ofertą nie jest niczym jak tylko ofertą. Ci co nie chcą nie pójdą, ale jeśli można zaktywizować tych którzy potrzebują tylko lekkiej zachęty, to może warto. A rachunek co kto komu dał... A może ci którzy zostali wyciągnięci i dzięki temu uwierzyli w siebie spłacą go później podwójnie.
Dyskusja bez sensu, kto ma własne zdanie i tak przy nim zostanie.

Anonimowy pisze...

anonimowy 22:15
Najpierw przyszło mi na myśl, że chyba raczej powinien zdoławać się ten(młody?)mnich, niż umocnić. Po takiej odpowiedzi starszego Abby.
Ale on się umocnił. Może odnalazł właściwą odpowiedź na pytanie po co poszedł na mnicha? Może pogodził się z tym, że dopuki żyje na ziemi nie będzie miał pokoju? Właściwie...to czym jest ten pokój?
Czy to może właśnie(paradoksalnie)akceptacja niepokojów?

Anna K. pisze...

@Anonimowy powiem tak:

1. to, co ja zrobię, jako pojedynczy człowiek, to jedno, a to w jaki sposób Kościół traktuje osoby rozwiedzione, to drugie.

2. Jezus NIGDZIE nie mówił o odbieraniu komukolwiek Eucharystii!!!

3. Jezus CAŁKOWICIE popierał prawo, które pozwalało kobiecie porzuconej (skoro już została porzucona, bo mąż nie uszanował nierozerwalności małżeństwa) założyć nowy związek i NIGDY tego nie zakwestionował! Jezus był praktykującym Żydem i nigdzie prawa żydowskiego nie zanegował, tylko je odpowiednio naświetlał.

W czasach Jezusa, zgodnie z prawem, kobieta porzucona miała wręcz przykazane, żeby szybko znaleźć sobie drugiego męża lub odpowiedzieć na ofertę nowego mężczyzny, który chce się z nią ożenić. Chodziło o to, aby kobiety w tamtych czasach nie lądowały na bruku jako żebraczki lub prostytutki (prostytucja była legalna i niestety często kobietom porzuconym pozostawał taki los) albo nie musiały być zdane na upokarzającą łaskę krewnych, którzy je czasem mogli przygarnąć, a czasem nie mogli. Prawo wymagało JEDYNIE, aby kobieta porzucona odczekała przepisową liczbę dni, żeby stwierdzić czy czasem nie jest w ciąży z poprzednim mężem, bo chodziło o sprawę dziedziczenia majątku po ojcu dziecka itp. Jezus w Ewangelii NIGDZIE nie sprzeciwił się temu prawu i nie mówił, że to złe, kiedy kobieta porzucona zakłada nowy związek!!!!!!! A już tym bardziej nie odmawiał jej Eucharystii.

CDN

Anna K. pisze...

Jezus sprzeciwiał się tylko handlowi ludźmi, który wyglądał w tamtych czasach tak, że na przykład mężowi znudziła się żona i sprzedawał ją koledze. Umawiali się, że mąż da jej list rozwodowy, kolega mu zapłaci, a za chwilę ten kolega wystartuje do tej porzuconej żony, żeby "przyjąć porzuconą" i poślubić ją. W ten sposób ten kupujący mógł zachować się szlachetnie w oczach ludzi, być w zgodzie z prawem mojżeszowym, a jednocześnie uniknąć czasochłonnego i kosztownego procesu poślubiania dziewicy, co wymagało prezentów dla rodziny, swatek, kosztownego wesela, a przede wszystkim ROKU spędzonego osobno w narzeczeństwie, bo taki był przepis. A po takiej transakcji kolega mógł mieć za przepisowe ileś dni w łóżku "świeże mięsko". Kobiety wychodziły wtedy za mąż jako nastolatki, więc ta porzucana żona mogła mieć np. około dwudziestki i być nadal młoda, piękna i atrakcyjna seksualnie i być nawet cenniejszym kąskiem, niż kilkunastoletnia dziewica, którą miałby ten kolega alternatywnie poślubić.

Ten proceder kwitł w najlepsze, w ramach prawa mojżeszowego i faryzeusze wiedzieli, że na pewno Jezusowi on się nie podoba, bo kobieta traktowana jest w nim jak rzecz, sprzedawana i przekazywana z łóżka do łóżka, godząca się na to tylko dlatego, że nie ma wyjścia, bo nie chce trafić na bruk.

Dlatego właśnie wybrali dla Jezusa takie pytanie: co On na to. Chcieli postawić Mu takie pytanie, żeby cokolwiek odpowie pozwalało na to, by Go oskarżyć. Jak powie, że ten proceder jest naganny, to sprzeciwi się prawu mojżeszowemu, a jak powie, że jest OK, to wyjdzie na cynika i hipokrytę i zostanie ośmieszony i straci wyznawców.

Z tego powodu Jezus poprzestał na przypomnieniu im, że "na początku tak nie było", i że Bóg pobłogosławił kobiecie i mężczyźnie, żeby byli cały czas razem, i żeby nikt nikogo nie porzucał. (Z tym, ja, Anna K., zgadzam się w zupełności!). Jezus dodał też, że Mojżesz dał Żydom takie prawo, ze względu na zatwardziałość ich serc (tu też się zgadzam). Powiedział też, że kto wykonuje ten proceder, dopuszcza się cudzołóstwa, bo włazi z butami w czyjś związek małżeński i wykupuje z niego cudzą żonę (z tym też się zgadzam i uważam, że ten proceder był po prostu straszny!).

Słowa Jezusa, które powiedział do faryzeuszy wystawiających Go wtedy na próbę nijak jednak nie mają się do mojego (i wielu ludzi) problemu, polegającego na tym, że Kościół odbiera ludziom sakramenty, jeżeli po rozwodzie, po porzuceniu przez najbliższego człowieka, z kim chciało się być na całe życie w nierozerwalnym małżeństwie, znajdzie się kogoś, kto pokocha i z kim można tworzyć związek.

Ten przepis wymyślili LUDZIE, a nie Jezus i jest to przepis okrutny, niesprawiedliwy i taki, który z Jezusem nie ma NIC wspólnego.

Zuza pisze...

Wie Ojciec co? Myślę, że to wcale nie jest takie złe - dobierać się z poziomu deficytu... No bo jeśli nie z poziomu deficytu, to tym bardziej nie z poziomu przesytu. Szukam kogoś (niekoniecznie do pary, ale do zabawy, przyjaźni, rozmów, milczenia...) właśnie dlatego, że czegoś mi brakuje, a nie dlatego, że mam za wiele. Gdybym miała wszystko, a nawet nadto, to bym nie szukała...

I nie chodzi o to, że drugi człowiek staje się plastrem na wszelkie zranienia. Chodzi o to, że właśnie każdy z nas jest w jakiś sposób niekompletny i potrzebuje innych, by go w jakiś sposób dopełnili. Bo człowiek z natury jest stworzeniem stadnym i tak został skonstruowany przez Pana Boga, żeby każdy element układanki był wyjątkowy, szczególny, ale pasował do całości. Że dopiero po odpowiednim połączeniu obraz nabiera kształtów, staje się kompletny. Dlatego ludzie nawiązują relacje, wchodzą w interakcje, wiążą się w pary, zakładają rodziny. Każdy jest jakimś puzzlem, razem jesteśmy kompletni, brak kogoś psuje obraz.

A dobre samopoczucie z samym sobą to chyba trochę inna kwestia. Mogę dobrze czuć się ze sobą, oswajać swoją samotność, ale jednocześnie dalej dążyć do tego, by ktoś wypełnił określone braki we mnie, w mojej przestrzeni. Jak dla mnie jedno nie wyklucza drugiego. A Ojciec stawia sprawę 0-1. Dlaczego?

To właśnie brak rodzi potrzebę. Jeśli będę miała poczucie, że super czuje się sama ze sobą i jestem w stanie zaspokoić wszystkie swoje potrzeby, więc nie potrzebuję innych ludzi, to w pewnym momencie mogę dojść do wniosku, że w sumie Pana Boga też nie...bo przecież jestem w stanie ogarnąć się bez niczyjej pomocy... Ale jeśli mam poczucie braku i świadomość tych braków, sfer, które trzeba dopełnić, to będę poszukiwać kogoś i Kogoś, kto zapełni każdą z nich...

Spokojna... pisze...

Jak zwykle komentarz Zuzy to strzał w dziesiątkę, podpisuje się rękami i nogami:-)

magda pisze...

Wpis bardzo trafny, ja rowniez dziekuje.

W komentarzach pojawily sie wpisy na temat powolania do samotnosci/zycia w zwiazku. Uwazam ze to temat bardzo trudny. Pisze to jako osoba, ktora dlugo zyla samotnie, a obecnie jest w malzenstwie. Mi z moja samotnoscia bylo dobrze, nie szukalam specjalnie kogos, nawet myslalam o wstapieniu do zakonu. No ale jednak Bog inaczej tym wszystkim pokierowal. Chce powiedziec, ze to co myslimy, ze bedzie dla nas najlepsze, ze to jest nasze powolanie, nie zawsze nim jest, bo wchodza w gre rozne ludzkie czynniki. Czasem Bog kieruje nami "na przekor nam" i co wtedy? Buntowac sie czy zaufac, jak to juz raz ojciec zapytal?

Chociaz bardzo kocham swojego meza i moja rodzine to czasem sobie mysle "co by bylo gdyby", albo ze na pewno swietnie bym sie zrealizowala w samotnosci. Ale najwidoczniej dobrze sie stalo i teraz co dzien odkrywam swoje powolanie, bo tamto poprzednie pragnienie chyba nie bylo autentyczne, jesli wierzy sie ze nic nie jest przypadkiem i ze Ktos nami kieruje...

I zycie w zwiazku to jest, nawet jesli sie najlepiej trafilo, ciezka praca, wcale nie jest latwiej niz samemu. Musi byc, aby przynosilo owoce.
Podobnie z samotnoscia. Tez moze przynosic owoce, a poza tym "nikt nie jest samotna wyspa", nie mozna zyc w wiezy z kosci sloniowej, od ludzi nie mozna uciec, zawsze jest ktos z kims mozna sie dzielic tym co sie ma w sensie duchowym i materialnym. I ludzie obok zawsze nas moga ubogacic.

Natomiast zgadzam sie, przynajmniej czesciowo, z tym co pisze Zuza, ludzie chyba zawsze jednak dobieraja sie troche "z poziomu deficytu". Tylko ze potem to sie naturalnie "oczyszcza" i sprawdza w ogniu, bo rzeczywiscie nikt nie jest w stanie spelnic calkowicie wszystkich naszych oczekiwan. I albo trzymamy sie dalej razem bo chcemy po prostu, pracujemy dalej jesli widzimy w tym sens, albo sie rozstajemy lub cierpimy...

Anonimowy pisze...

Znów przepisane, tym razem z portalu adonai.pl (katolickiego).

Kochać to nie znaczy
wziąć drugiego człowieka,
aby siebie wzbogacić,
napełnić, lecz darować siebie,
drugiemu człowiekowi,
aby jego wzbogacić (...)

Trzeba się długo trudzić
w pracy nad sobą,
by gest brania stał się
gestem dawania (...),
gdy mówisz: kocham cię
- mówisz: daruję ci siebie.

Aby móc się darować,
musisz sam siebie posiadać,
a czy ty już naprawdę jesteś
w pełni posiadaczem siebie?

Tom Waits pisze...

Odezwał się fan club komentarzy Zuzy ;)

Anonimowy pisze...

To i ja postawię zerojedynkowo.
Ogryzek (deficyt) albo paleta jabłek (przesyt)+ Pan Bóg, żebym nie zapominał, że jednak nie jestem taki fajny jak mi się wydaje? Poczucie braku najczęściej rodzi frustracje i poczucie winy, a niekoniecznie sprzyja poszukiwaniom, niestety. Zresztą, trudno poszukiwać, jak się siedzi w jaskini, jest się przykutym do ściany za pomocą łańcucha i słucha się opowieści o niekompletnym w swojej istocie ludzkim istnieniu.

Anonimowy pisze...

Bo i Zuza się odezwała, to może dlatego.

Anonimowy pisze...

Anno K. Bóg dał nam przykazania i one są święte. Cudzołóstwo jest grzechem, nieczystość jest grzechem więc jak w grzechu ciężkim przyjmować Jego Święte Ciało? O nierozerwalności małżeństwa Jezus też mówi. Kościół co mógł to zrobił-stworzył możliwość stwierdzenia nieważności sakramentu. A to że boli, ze czasem się nie godzimy...można całe życie przetupać nogami, tylko po co?

Anonimowy pisze...

bo fajnie się "tupie"

Anonimowy pisze...

bo się ma nogi

Zuza pisze...

Mam swój fan klub!!!! Jupi!!! :) Stomatologa jeszcze zabrakło... I Cici nie ma. Aurin gdzieś mi przemknęła, ale się schowała :)

Ściskam Was mocno i serdecznie pozdrawiam! :)

cici pisze...

@Zuza: posiadanie swojego fan klubu zobowiązuje do spotykania się z fanami. W związku z powyższym czujemy się zaproszeni na kawę/herbatkę:]

Stomatolog pisze...

Jestem, czuwam i pozdrawiam :)

Anna K. pisze...

@Anonimowy - "stwierdzenie nieważności" to szczyt hipokryzji.

Poza promilem przypadków, w których małżeństwo naprawdę zostało zawarte w sposób nieważny, większość przypadków takich stwierdzeń nieważności to straszliwe nadużycia.

I znów - jak łatwo obraża się ludzi po rozwodzie! Rozwiedzionej kobiecie, takiej jak ja, łatwo jest proponować, żeby poszła do kurii, i żeby zbadano czy aby przypadkiem jej małżeństwo jest nieważne. Łatwo jest poważyć się na kwestionowanie jej małżeństwa i ten jej sakrament opluć takimi podejrzeniami, a jakże inną taryfę ma się do kobiet, które są w trwającym związku małżeńskim.

Czy "świecką dominikankę" publikującą na dominikanie.pl też byś tak obrażał tekstami, że "Kościół proponuje jej stwierdzenie nieważności małżeństwa"???? Dlaczego jej tego nie proponować? Dlaczego nie zbrukać jej małżeństwa posądzeniem, że od początku było nieważne?

Jeszcze raz powiem: przykazania Boże, które mówią o tym, żeby NIE KRZYWDZIĆ są OK. Nie mam zastrzeżeń. Chodzi o to w jaki sposób nie Bóg, ale LUDZIE te przykazania interpretują - na przykład, księżom zdradzającym Jezusa i kapłaństwo Kościół pozwala mieć i związek i Eucharystię, a rozwiedzionym, porzuconym, BEZ ICH WINY, jak zwiążą się z wolną osobą i nikogo nie krzywdzą, nie pozwala. To nie Bóg tak chce, ale ludzie.

Poniżej wklejam mój wpis z "dominikanie.pl" w dyskusji pod oświadczeniem o odejściu z kapłaństwa o. Krzysztofowicza. Ktoś tam podał linka o rozporządzeniach Watykanu w sprawie księży-zdrajców odchodzących z kapłaństwa. Wynika z niego, że oni mogą przyjmować sakramenty i mieć związek jednocześnie, podczas gdy świeckim Kościół tego zabrania.

To nie Jezus zabrania, ale hierarchia Kościoła - kilku mężczyzn ubranych w purpurę. :(

Oto mój wpis z tamtej dyskusji:

Cytat: "kapłan taki dzięki dyspensie od celibatu może uregulować swój status w Kościele, co pozwala mu np. uczestniczyć w życiu sakramentalnym Kościoła: przystępować do Komunii św., sakramentu pojednania. Może on również zawrzeć sakramentalny związek małżeński w Kościele."--- Zestawcie sobie to z losem, jaki Kościół przewiduje dla osób, które były w małżeństwie, ale współmałżonka nigdy nie zdradziły, nie zawiodły, kochały, walczyły o małżeństwo, a jednak przegrały, bo DRUGA OSOBA, nie one, je odrzuciła i odeszła do kogoś innego. Te osoby nie mają szans na to, co księża, którzy zdradzają Jezusa i odchodzą z kapłaństwa. Mogą mieć związek, współżycie z kobietą i Eucharystię. Dla rozwiedzionych Kościół przewiduje tylko samotność lub, co najwyżej, białe małżeństwo, które jest jakimś wynaturzonym, sztucznym tworem, obraźliwym dla jednostki ludzkiej, która jest pełnym człowiekiem, bo taką stworzył ją Bóg. Sami widzicie jak jest: "Ludzie ludziom zgotowali ten los". To nie jest coś, co wymyślił Jezus i Jezusa to na pewno smuci i obraża.

***
Na tym wyłączam się z tej dyskusji. Pozdrawiam jej uczestników.

Mati pisze...

@Cici i Zuza: na herbatkę i to na dodatek z sokiem malinowym!

Tacyt pisze...

Setny komentarz. Ha!

Stomatolog pisze...

To wy się dziewczyny umawiajcie na herbatkę, a potem napiszcie do jakich twórczych wniosków doszłyście na rozmowach :)

Unknown pisze...

Hmm..
Co Ojciec sądzi w sprawie tego co napisała Pani Anna K?
Czy to,że często ludzie,którym się nie udało w małżeństwie nie czynią nadużycia kierując się do kurii sprawdzając czy być może nie da się unieważnić małżeństwa?..
------

A co do tego,że Kościół w jakiś sposób jest dość surowy w kwestii osób rozwiedzionych to się zgadzam..jednak słowa " i nie opuszczę Cię aż do śmierci " coś znaczą chyba no nie? ..
Dużo się ostatnio mówi o przemocy domowej,nie wierzę,że mężczyzna,który bije swoją kobietę przed ślubem jest aniołem.. często tacy mężczyzni już we własnym domu sami byli bici..

ale z drugiej strony,nie wierze,żeby czyjeś małżeństwo rozsypało się tylko wyłącznie z jednej winy.. Jak patrzę na osoby z mojej rodziny,którym się małżeństwo rozwaliło to wina zawsze jest i po jednej i po drugiej stronie..

to tyle.
pozdrawiam
Klaudia

aurin pisze...

Ja tu sobie siedzę i słucham czytając. na spotkanie jestem na tak /juz kiedyś sie umawialiśmy, ale tez chyba czekaliśmy na cieplejszy czas/ może jak sie zepniemy to sie uda i realnie bedzie fajnie :)

Zgadzam sie z tym ze nikt nas nie wypełni, ale moze uzupełnić i o to chyba chodzi. Dopełnia Pan Bóg. Można zrobic takie równanie.
Ja + drugi człowiek + Pan Bóg = PEŁNIA

Pozdrawiam znad kufla herbaty :)

Stomatolog pisze...

Aurin, Zuza, Mati, Cici - jak ja lubię jak piszecie. Blogerzy powinni Wam płacić i walczyć o Waszą obecność - wprowadzacie taki pozytywny ferment do dyskusji :)

Zuza pisze...

@Stomatolog: Ferment to moje drugie imię :) Pozytywny oczywiście ;)

@Drodzy Fani:) : To ja jestem mega (modne ostatnio słowo) na tak, jeśli chodzi o spotkanie! No bo w końcu posiadanie własnego fan clubu zobowiązuje :)
Mati ma do mnie blisko, więc jest nas już dwie w Łodzi. Cici kiedyś wspominała, że chciałaby sobie Łódź odczarować...:) Aurin, skąd przybywasz? Skądkolwiek, to ja serdecznie zapraszam:)! Spokojna - łapiesz się? ;)

Tylko nie wiem czemu Stomatolog chce tylko sprawozdanie końcowe... Dziwne, bo my w realu jesteśmy jeszcze fajniejsze....;)

Mam nadzieję, że się uda wreszcie spotkać. Niech tylko śniegu podtopnie troszku, a myśleć wówczas intensywnie trzeba. Może Zielona 13 przygarnie na jakąś dobrą herbatę? :)

Pozdrowionka!!! Jak miło Was....przeczytać ;)

Zuza pisze...

Aha! Żeby nie było - ja też herbatę dobrą parzę, a kawę to taką, że nie jeden barista przy mnie kuca, nie?

Mówiłam już kiedyś, że jestem przy tym bardzo skromna? :)

@Aurin: Kapitalne równanie. I świetne rozróżnienie na: nikt nas w nie WYPEŁNI, drugi człowiek UZUPEŁNI, Pan Bóg DOPEŁNI. Dla mnie bomba!

Stomatolog pisze...

@Zuza: najpierw trzeba dojechać ze Szwecji do Łodzi - a tramwaje nie kursują :)

cici pisze...

Oj tam tramwaje, przecież można szybko i tanio samolotem (nie będę reklamy robić, ale chyba wiadomo o jakiego przewoźnika chodzi)....
ja korzystając z chwilowego wygnania za granicę obiecuję zakupić włoską kawę... skoro Zuza ma zamiar pokazać swoje mistrzowskie triki w parzeniu kawy to i materiał wsadowy musi być odpowiedni;p

Zuza pisze...

@Stomatolog: Ale czy Ty widzisz w tym jakiś problem? O tej porze, przy tych mrozach, na saneczki, narty czy łyżwy i przez morze...:) W takim razie, jak tylko się zdeklarujesz, to nie będziemy czekać do odwilży ;)

@Cici: Jesteś boginią :) Włoska kawa....Hmmmm.... Nie musisz mielić....Tylko przywieź,już ja zrobię resztę...:)

Monika pisze...

Jaram się Ojca blogiem od dłuższego czasu, ale ten wpis to już jest mistrzostwo.Wiem, nie jestem oryginalna,ale musiałam wyrazić aprobatę:) cóż mogę rzec więcej, pomodlę się,żeby dalej Ojciec tak dobrze "gadał" :)

aurin pisze...

Ja z miasta spotkań :) WrocLove

Anna K. pisze...

Ciekawy wpis znalazłam na stronie dominikanie.pl, w dyskusji pod tekstem zatytułowanym: "Informacja w sprawie Jacka Krzyszstofowicza". Osoba o nicku Ararat odniosła się w tymże wpisie do wątku dyskusji poświęconego właśnie tematowi innego traktowania księży odchodzących z kapłaństwa pod względem sakramentów, a innego traktowania świeckich, którzy zostali porzuceni przez współmałżonka.
Oto ten tekst:


"Trudno powiedzieć co na pewno Jezusa smuci i obraża. Z pewnością grzech, świadomy i dobrowolny. Ale taki, jak dowiedzieliśmy się od J.K., trudno popełnić. Możemy jednak z całą pewnością stwierdzić, że takie nierówne traktowanie duchownych i świeckich utrwala i pogłębia absurdalny, oparty na gnostyckich przesłankach a co za tym idzie heretycki podział na katolików lepszych i gorszych, bardziej i mniej uświęconych, rządzących i rządzonych itd.,itp. Co się stało z postanowieniami Vaticanum II w kwestii powołania tzw. świeckich w Kościele? Dlaczego wracamy do Trydentu. Dlaczego nie zrezygnuje się z KPK, chorego tworu Pacellego i Gaspariego i nie zastąpi go prawem o większej elastyczności, sformułowanym bardziej we współczesnym duchu i uwzględniającym zmiany jakie zaszły w świadomości nie tylko duchownych ale też świeckich. To katolicy katolikom zgotowali ten los. To Kardynałowie i biskupi na przestrzeni wieków, noszący się jak książęta, rezydujący w okazałych pałacach (pałac biskupi to oksymoron)i wizytujących swoje diecezje w złotych karetach (polecam wycieczke do pobliskich Czech) są głównie odpowiedzialni za ten sztuczny podział. Za trzymanie ludzi przez wieki w ciemnocie. Za wyłączenie milionów braci w wierze z odpowiedzialności za kształtowanie oblicza Kościoła Powszechnego i odebranie im godności uczniów Jezusa w zamian za role wiecznego penitenta."

Szczerze popieram to stanowisko.

Anonimowy pisze...

trudno mi się pogodzić z bzdurnym stwierdzeniem JK i powtórzonym przez osoby wyżej, że grzech świadomy i dobrowolny trudno jest popełnić

pozostawię to bez komentarza

Iwa pisze...

Ja codziennie się zastanawiam nad moją samotnością. Mnie to zupełnie odpowiada, mam wrażenie, że nie jestem jeszcze gotowa być z druga osobą. A czy tylko bycie z kimś, aby zadowolić naszą rodzinę i nie słuchać, że najwyższy czas się ustatkować jest dobry. Co z tego, ze będę z Tą osoba byle zadowolić innych, a jaka mu zrobię krzywdę oszukując go moją miłością do niego. Może niektórych drogą życiową jest właśnie samotność, a nie wszyscy to pojmują.
Zwłaszcza, że ja bardzo muszę poznać siebie i zaakceptować.
Dzięki Ojcze za ten wpis :)

basiek pisze...


Zgadzam się z Iwą nic na siłę, to że jest ktoś sam w sensie nie żonaty/a to nie znaczy że jest kimś gorszym od innych. Znam takie osoby które właśnie stwierdzając że mają już swoje lata zawarły związki małżeńskie by nie zostać samemu bez jakiegoś głębszego uczucia no i bo rodzina naciskała a potem przeżywały kryzys, kłótnie a niektóre się nawet rozpadły. Takie posunięcie wyjść za mąż tylko po to aby być z kimś bez miłości to bez sensu. To że jest ktoś sam nie znaczy to że jest kimś gorszym, też się można spełniać w różnych dziedzinach życia i można z tym żyć, być zadowolonym a jak jeszcze otaczają cie wspaniali ludzie i co pewien czas spotykasz nowe ciekawe i też wspaniałe osoby to też jest wspaniale. Myślę że warto czekać i czasami spotykasz tego kogoś nawet w starszym wieku i też jest piękne. Przecież jeżeli wierzymy w Boga i staramy się żyć wg. Jego przykazań, jesteśmy cierpliwi prosząc Go o opiekę to On nas będzie wpierał. Pozdrawiam

Unknown pisze...

Dobra,to ja też się chętnie dobrej kawy napiję! ;)

To ja proponuję dobrą kawę wraz z owocami suszonymi ( Dzięki o.Krzyśkowi polubiłam figi suszone,przepyszne!] i jakimś dobrym ciastem :)

Iwa - mogę się mylić,ale myślę,że po prostu trzeba dojrzeć do bycia z drugą osobą, a społecznie jest przyjęte ,że jak się ma tyle i tyle lat to już wypadałoby kogoś mieć,myśleć o rodzinie i dziecku itd.

Pytanie,czy coś jest nie tak ze społeczeństwem ,że jest taki nacisk czy to z daną osobą,że mimo takiego wieku nie dojrzała do obrania jakieś drogi życia.?.


Anonimowy pisze...

Normalne to i się zdarza że późno co niektórzy zakładają rodziny ale tu nie tylko chodzi o dojrzewaniu do małżeństwa ale i jednemu układa się tak życie i nie spotyka tego kogoś i tak jest ale mieć nadzieję i wiarę nam potrzeba :)

Via pisze...

Właśnie to potrzebowałam przeczytać! Dzięki :)

Anonimowy pisze...

To nie jedną osobę wpis Ojca zadowolił mnie również :)Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Właśnie od niedawna cieszę się, że potrafię być sama ze sobą i nie wkurzać się, że nie ma obok mnie mężczyzny, że przyjaciele i znajomi nie zawsze mają czas. Lubię chwile mojej samotności. :)

Paweł pisze...

"Kryzysy pojawiają się z nadmiernych oczekiwań, druga osoba ma nas całkowicie i w pełni zrozumieć."


Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Już św. Augustyn to powiedział, że "Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu"

Myślę jednak, że tego zdania, że tylko Bóg może nas wypełnić, nie należy brać jako zachęty do tego, by odcinać się od relacji z innymi. Owszem, oni mnie nie wypełnią, ale mogą mi dużo pomóc, mogą przybliżyć mi Boga. Tak jak matka, która nie mówi małemu dziecku o tym, że tylko Bóg je może wypełnić, ale zaspokaja różne jego potrzeby. A z czasem to dziecko odkryje, że matka nie będzie mogła być całym jej życiem...

Dlatego uważam, że czasem nieodzowny jest bliźni. I Bóg daje człowieka - aby przez tą relację dojść, powoli, w procesie, do uznania, że tylko ON jest jedynym wypełnieniem.

Wg mnie wpis ojca, jak i wiele myśli świętych i mądrych osób, zawiera prawdę. Nie zapomnijmy jednak, że do przyjęcia tej prawdy stopniowo dochodzimy. A Bóg nie potępia nas za to, że, jak dzieci, jesteśmy często jeszcze na bardzo wczesnym etapie...

Prześlij komentarz