czwartek, 14 marca 2013

Mamy papieża Franciszka i wyniki konkursu

Jak w temacie...









13.3.2013 katedra w Kielcach, trwa wieczorna msza święta na zakończenie rekolekcji akademickich. Niespodziewanie Duch Święty zaskakuje radosną wiadomością: człowiek wyglądający na świętego, na dodatek jezuita (nikt nie jest doskonały), zakłada dominikański strój i przyjmuje imię biedaczyny z Asyżu. Jego imię, postawa, gesty, skromność, ale też pewność w oczach i naturalność wywołują ciary na plecach. Coś mi mówi, że już niedługo zaskoczy nas jeszcze bardziej... Na dodatek jak przystało na prawdziwego Argentyńczyka pija yerba mate!

Trafnie zauważył to Maciej Biskup OP, papież jezuita, ale służą mu franciszkanin i dominikanin. Jak w XIII wieku, gdy święci Franciszek i Dominik podtrzymali Kościół prostotą głoszenia.

***
Radosna wiadomość numer dwa. Przed momentem dowiedziałem się, że książka "Ludzie 8 dnia" została nominowana w konkursie na „Najlepszą książkę katolicką" ubiegłego roku. To dla mnie miłe zaskoczenie. Jeśli ktoś z Was chciałby na nią zagłosować trzeba wejść na stronę www.ksiazkakatolicka.pl i kliknąć w zakładkę: „Głosowanie”. Jeśli ktoś nie chciałby, to niech przynajmniej zagłosuje na "Życie w Listach" Thomasa Mertona, gdyż jest świetny! Głosy można oddawać do 24 marca. Podobno są jakieś nagrody.


***

Wiadomość numer trzy. Głosy zostały policzone oto jak przedstawiają się wyniki konkursu:


1 miejsce - zdjęcie nr. 6 - 17 głosów

2 miejsce - zdjęcie nr. 5 - 11 głosów
3 miejsce - zdjęcie nr. 4 - 10 głosów
4 miejsce - zdjęcie nr. 10 - 9 głosów
5 miejsce - zdjęcie nr. 3 - 8 głosów
6 miejsce - zdjęcie nr. 9 - 6 głosów
7 miejsce - zdjęcie nr. 1 - 4 głosy
8 i 9 miejsce - zdjęcie nr. 7 i 8 - 3 głosy
10 miejsce - zdjęcie nr 2 - 2 głosy


Dodatkowo nagrodziłem zdjęcie numer 3 (kategoria "ascetyczna") oraz numer 9 czyli pieczenie ziemniaków za oryginalny pomysł "jedzenia w zamyśle". Osoby nagrodzone proszę o kontakt, wcześniej jednak w komentarzach należy podać obiecany przepis!

Magdalenie dziękuję za podliczenie głosów, a drugiej Magdzie za chęć do pomocy.


***
Jeszcze zdjęcia, które napłynęły po terminie.




72 komentarze:

seszelka pisze...

A mi tak smutno bo za późno dowiedziałam się o rekolekcjach, jakoś słabo rozreklamowane..

A "Ludzie 8 dnia" wygrać musza bez dwóch zdań.
Pozdrowionka dla Ojca :)

Anonimowy pisze...

Ahh ta dominikańska złośliwość;)
Ja cieszę się z tego Papieża, tak mi jakoś ten wybór wyjątkowo Duchem Świętym zionie.

zingela pisze...

"nikt nie jest doskonały" - hi hi :D

basiek pisze...

Taki fajny minął dzień,tyle się dzieje już prawie noc, na pewno noc, śnieg sypie nadal a my oczywiście że głosujemy i wiadomo na jaką książkę :) Gratulacje w załączeniu dla Ojca :) za nominację...

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Rzeczywiście, to była radosna wiadomość. Bardzo przypadł mi do gustu papież Franciszek.
Co do książki to gratuluję, i życzę powodzenia w konkursie.

i....mapę Polski widzę :) (na drugim zdjęciu)
Na przepisy czekam.

aga pisze...

1/ DZIĘKUJĘ wszystkim, którzy oddali swój głos na zdjęcie nr 6. Niezmiernie cieszę się ze zwycięstwa. To specjalność mojej córki, ona przyrządza te naleśniki wyśmienicie. Oto przepis:

2 szklanki mąki pszennej
2 jaja
1 i 1/2 szklanki mleka
75g rozpuszczonego masła
3 łyżeczki proszku do pieczenia
1/3 szklanki cukru
szczypta soli

Całość zmiksować na puszystą masę i odstawić do lodówki na około pół godziny. Odmierzoną porcję masy smażyć na średnim ogniu; naleśnika należy przewrócić na drugą stronę, kiedy na jego powierzchni zaczną pojawiać się bąbelki.

Decyzję z czym będziecie je zajadać, zostawiam Wam, drodzy czytelnicy – w tym zakresie obowiązuje wolna amerykanka.
Życzę Wam wszystkim smacznego i gratuluję pomysłów oraz wykonania pozostałym uczestnikom.

2/ na książkę ojca zagłosowałam nie tylko dlatego,że ojca, ale dlatego, że naprawdę jest świetna, pochłonęłam ją jednym tchem; skorzystam z okazji i wszystkim polecę (za ojcem oczywiście) książkę Krzysztofa Pachockiego : "Robinson". Rewelacyjna, również chłonęłam ją, choć już nie jednym tchem, a delektowałam się nią przez wiele dni, nieustannie wracając do pewnych fragmentów. Styl pisania podobny do ojca bloga: zwięzły, treściwy, intrygujący...gdyby autor był oznaczony inicjałami, przypisałabym autorstwo ojcu; zachęcam wszystkich do lektury

3/ O wyborze papieża jezuity usłyszałam będąc na rekolekcjach u cystersów prowadzonych przez dominikanina (ech, ci zakonnicy)





Anonimowy pisze...

Dziękuję ojcu za dodatkowe wyróżnienie moich biedronkowych kanapkek, które serwuję w niedzielne poranki :)
I tym ,którzy oddali swój głos :)

Przepis jest bardzo prosty:
smaruję kromki angielki masełkiem, układam jajko na twardo, następnie po listku zielonej pietruszki, połowę pomidorka koktajlowego, jako korpus i połówkę czarnej oliwki jako główkę. Oczka robię z białego twarożku :)

Smacznego i pozdrawiam :)

Aguś pisze...

Podpisze się po części pod komentarzem Agi, bo "Robinsona" pochłaniam (choć rzeczywiście czyta się dniami), a na "Ludzi 8 dnia" głosowałam choć nie miałam okazji przeczytać jej w całości. Obiecuję, że przeczytam jak tylko uda mi się ją dostać. Jestem w 100% pewna, że jest świetna. :)

o. Krzysztof pisze...

Szkoda, że nie ma "Robinsona"

Magdalena pisze...

„Rodzinne pieczenie ziemniaków”

Składniki:
- kiełbaski, chleb, ketchup, musztarda
- ziemniaki – co najmniej 4 dla każdej osoby
- ser biały+czosnek+śmietana+ogórek+rzodkiewka+sól+pieprz
- sól
- folia aluminiowa

Czynności:
- należy poinformować rodzinę, sąsiadów o ognisku
- mężczyznom polecić przyniesienie drewna
- rozpalić ogień
- upiec kiełbaski, zjeść kiełbaski
- do żaru włożyć umyte, owinięte w folię aluminiową ziemniaki
- czas pieczenia, w zależności od wielkości ziemniaków 40-60 min.
- czekając można pograć w jakieś gry
- po wyznaczonym czasie można spożywać ziemniaki : )
Jako dodatek może służyć ser biały z dodatkami.

Smacznego : )

Anonimowy pisze...

I tam. Nie szkoda.Za to jest o.Adamski.
Miłość się spóźnia. Albo całkiem spać poszła i zapomniała.
A Ojciec tylko Merton i Merton.
To już lepiej Alaska w stanie czystym, książka co prawda nie katolicka ale też w porządku.
"Zew krwi"
Nie dla kobiet w ciąży ze względu na kilka z mocnych scen. Dowód na to że człowiek może dużo więcej niż zwykle robi. Potrzebna jest "modlitwa i ostrożna ciężka praca" i dużo pokory w ocenie swoich możliwości.I przyjaciele.
I wtedy można przeżyć nawet długą ciężką zimę.
Jak się ma szczęście.

basiek pisze...

Popieram... też fajna ta Miłość się spóźniająca i zima też fajna na wiosnę :)

basiek pisze...

Ale Ludzie 8 dnia też fajna.....bez dwóch zdań.....Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Baśku dziękuję za wsparcie :)
serdecznie słonecznie
Pozdrawiam

basiek pisze...

Nie ma sprawy :) ale podobała mi się ta książka, przeczytałam ją w jeden wieczór jest prostym językiem pisana i niektóre słowa bardzo przemawiają no fajna ale wszystkie są "fajne"
Pozdrawiam ze słonecznego dziś Jarosławia :)

Phazi pisze...

Głos oddany!

Anonimowy pisze...

Sprostowanie - "Zew Natury" nie krwi.
Własna mi się wzburzyła, i wyszło jak zwykle.

basiek pisze...

Ale i tak wiadomo która książka jest na prowadzeniu.....:) chyba nie ma na nią mocnych.....:)

Anonimowy pisze...

Dajcie już Biedaczynie nie z Asyżu odpocząć. Nawet u jezuitów tyle nie wypisują - może to nic dziwnego, nie muszą. Dominik Duka rozmawiał i powiedział, że jezuita stał się dominikaninem (biała sutanna), dominikanin usługuje do mszy, kardynał Schonborn uważa, ojciec Biskup trafnie zauważył. Od kiedy to dominikanie chodzą w sutannach? A czarne pelerynki to co, pies (canis)? Dominikanie teraz będą jak jezuici, za Stolicą Apostolską staną murem i zaczną twierdzić, że czarno-białe jest białe? A paulini to co? Jeszcze chwila i odezwą się koledzy szkolni nowego papieża, oczywiście z Dominikańskiej Szkoły Wiary. Fajne placki te, które wygrały, okrągłe takie, grubiutkie. Ale nie zamierzam twierdzić, że przypominają mi mojego pierwszego spowiednika, który był dominikaninem.

Anonimowy pisze...

ćććććććććććććśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś...
Przecież oni z radości tak, wyszumią się za chwilę.
Ja się cieszę że Franciszek, że każdy za każdego módlmy się, że dobry wieczór na dobry początek, że żartując w czasie audiencji po chwili poważnieje i błogosławi wszystkim, we własnym języku, bo z serca bardziej mówi się własnym. Dobry człowiek mówiący i o miłości o wymaganiach, wzajemnych.Prosto i delikatnie.
A że kolorami się chłopcy przerzucają...? przejdzie.
A placki fotogeniczne są bardzo.
Się zrobi, się zje.
Wszystkiego dobrego wszystkim
W przedniedzielną noc.
Spokojnego życia , szczęśliwego zmartwychwstania ze snu, ze smutków, z bólu i niepowodzeń, z rozzłoszczeń.. i wszelkiej maści niepokojów.

Anonimowy pisze...

Na blogu "Św. Franciszek Seraficki" piszą tak:
Pewnego dnia u Świętej Maryi Franciszek zawołał brata Leona i powiedział: „Bracie Leonie, pisz". Ten odpowiedział: „Jestem gotów". „Pisz — rzecze — czym jest prawdziwa radość".
Przybywa posłaniec i mówi, że wszyscy profesorowie z Paryża wstąpili do Zakonu; napisz: to nie jest prawdziwa radość, gdyby tak samo uczynili wszyscy prałaci z tamtej strony Alp, arcybiskupi i biskupi, również król Francji i Anglii; napisz: to także nie jest prawdziwa radość. Tak samo, gdyby moi bracia poszli do niewiernych i wszystkich nawrócili; gdybym miał od Boga tak wielką łaskę, że uzdrawiałbym chorych i czyniłbym wiele cudów; mówię ci, że w tym wszystkim nie kryje się prawdziwa radość.
Ale tej teraz nie prawdziwej nie gaście. I ja też nie chcę gasić. Ale po co tyle.
Po co tyle? To już nic.
Dobrej nocy!

Nocny Marek pisze...

Jezuici nie piszą? Oj, na deonie nic innego prawie. Radość wielka jak góra.

Marta pisze...

Miałam nie otwierać już komputera dzisiaj, ale tylko chciałam powiedzieć a propos dzisiejszej konferencji, żeby Ojciec uważał z tymi opiniami o singlach, co to są wybrani:). Ja wszystko rozumiem, ale ileż można czekać...mam wrażenie, że himalaje cierpliwości osiągnęłam, bo jak w tym przykładzie co to Ojciec cytował, zaczną jeszcze bardziej błądzić i odchodzić od wspólnoty :)))tym razem ci single właśnie...ps. żeby nie było nie tylko to zapamiętałam z konferencji, ale tak mniej jakoś ubodło :)

Anna K. pisze...

Ja też oddałam głos na "Ludzi 8 dnia" - zrobiłam to 15.03.2013, jak tylko dowiedziałam się o konkursie. :)

Książkę przeczytałam i jest super, polecam. :)

Podobnie jak Wy, cieszę się z wyboru papieża Franciszka.

Super rozstrzygnięcie konkursu kulinarnego. Oba przepisy rewelacyjne - na naleśniki amerykańskie i na ognisko. :) Dziękuję Wam za fajne przepisy i zdjęcia!

A Ojcu Krzysztofowi dziękuję za cudowne rekolekcje w Warszawie na Służewie! Właśnie dotarłam z nich do domu. Nadal pachnę mirrą (fajny taki olejek, wszyscy zostali nim posmarowani). :)

Z tymi singlami (nauka z wczoraj), to ja zrozumiałam to tak, że to nie chodziło wcale o to, że oni są wybrani i mają być cały czas singlami, tylko, PÓKI CO, żeby wiedzieli, że Jezus ich bardzo lubi i kocha i rozumie i są dla niego szczególnie bliscy, i że wcale nie bulwersował się Samarytanką przy studni i nie przeszkadzało mu, że żyje trochę na bakier z ówczesną obyczajowością, a więc tak samo nie bulwersowałby się odpowiednikiem Samarytanki w dzisiejszych czasach (tzn. to ostatnie to już sobie sama dopowiedziałam).

Nawiasem mówiąc, nie wiem jakie były prawa wtedy z zawieraniem małżeństwa i czy można było w tamtych czasach mieszkać sobie z kimś bez ślubu, ot tak, ale na pewno były to inne czasy niż teraz, a obyczaje surowcze, więc coś innego było u niej na rzeczy. Jednakże faktem jest, że chodziła po wodę nie wtedy co wszyscy, tylko wtedy, kiedy właśnie nikt nie chodził, w samo południe i w największy żar z nieba, żeby nikogo nie spotkać przy studni, bo ludzie z jakiegoś powodu okazywali jej swoją dezaprobatę. I właśnie do niej podszedł Jezus i jej jako jedynej powiedział, że jest Mesjaszem i był dla niej bardzo dobry i przyjazny i w taki bardzo żywy i bystry sposób sobie rozmawiali i było im w swoim towarzystwie cudownie.

A więc, jest to pocieszające, że Jezus jest blisko takich osób i na pewno one też to czują (tzn. ja czuję, ale mówię tu za siebie).

Dziękuję zatem raz jeszcze za wspaniałe rekolekcje! :)

isia pisze...

tak, jest blisko takich osób z powykrzywianym życiorysem, ale ta cudowna pogawędka i wzajemne towarzystwo nie jest celem, jest drogą do nawrócenia, do przemiany, do stanięcia w prawdzie i dostrzeżenia swojego grzechu; nawrócenie- to zmiana myślenia, to "widzenie" swojego grzechu, które pociąga za sobą zmianę życie- tego oczekiwał Jezus od Samarytanki i od cudzołożnicy, którą do Niego przyprowadzili

isia pisze...

dopiszę jeszcze, że Jezus najpierw okazał miłosierdzie,przytulił,pogłaskał, pogawędził- jak to określasz i na tym się nie zatrzymał (bo to by była akceptacja takiego stanu rzeczy), a później powiedział: idź, i nie grzesz już więcej

nikt pisze...

No dobra, a gdzie przepis na torcik nr 5? Post postem ale ile można czekać??? ;)

basiek pisze...

Spodobały mi się słowa Marty dot konferencji
"Ja wszystko rozumiem, ale ileż można czekać..."- świetne :) popieram. Teraz to chyba większość z nas albo ma rekolekcje albo po.
My w Jarosławiu właśnie po też były wspaniałe bo głosił je o.Jakub Kruczek nasz dawny Przeor -warto było poświęcić swój czas i posłuchać.
Pozdrawiam wszystkich :)

Anna K. pisze...

Co do tych sytuacji z Ewangelii, to ja widzę je jako KOLEJNE potwierdzenia tego, że Jezus patrzył na sprawy tak, że tam jest grzech, gdzie ktoś wyrządza drugiemu (albo Bogu) krzywdę. Jak ktoś nie wyrządza nikomu krzywdy, to nie popełnia grzechu i w tych konkretnych sytuacjach mamy do czynienia z brakiem krzywdzenia, ergo, z brakiem popełniania grzechów w tym zakresie, w którym otoczenie uważało, że te osoby popełniają grzechy, w odróżnieniu od sytuacji np. celników czy innych grzeszników, którzy naprawdę krzywdzili ludzi, a na których Jezus w jakiś sposób oddziałał i przestali.

I tak:

1) Samarytanka - gdyby kogoś krzywdziła (= żyła w grzechu), Jezus nie wahałby się jej tego dać do zrozumienia, tak jak dawał to do zrozumienia innym osobom, które krzywdziły (np. faryzeuszom).

2) Kobieta pochwycona na cudzołóstwie - też nikogo nie krzywdziła. Było to po prostu dziecko, najprawdopodobniej lat 11-16, które zostało przywleczone przez faryzeuszy jako kozioł ofiarny, żeby mieć jakąś podstawę do zgładzenia Jezusa, ponieważ w prawie żydowskim za głoszenie rzeczy niezgodnych z nauką mojżeszową groziła kara śmierci i na to oni liczyli. Dlatego robili różne podchody, żeby Jezusa przyłapać na głoszeniu słów niezgodnych z nauką mojżeszową i wymyślali coraz to nowe "casusy" i aranżowali publicznie sytuacje takie jak ta z przyprowadzeniem "kobiety pochwyconej na cudzołóstwie".

Trzeba nam natomiast wiedzieć, że to była po prostu dziewczynka, którą prawdopodobnie rodzice wepchnęli w zaręczyny z kimś, kogo ona nie kochała, a kto mógł być nawet w takim wieku, że mógłby być nie tylko jej ojcem, ale nawet dziadkiem. Bywało i tak. Mógł też być względnie młody, owszem, ale istotne jest, że małżeństwa w tych czasach były aranżowane, i że taka młoda dziewczynka (a wydawano za mąż właśnie takie młode dziewczynki) nie miała nic do powiedzenia w kwestii wyboru męża i decydowała o tym rodzina, więc mało prawdopodobne jest, żeby była w tym człowieku zakochana, a po prostu została w te zaręczyny wepchnięta wbrew swojej woli, a może już właśnie była zakochana w innym, np. w swoim rówieśniku. :(

A więc, ta dziewczynka przyprowadzona do Jezusa przez faryzeuszy tamtego dnia była po pierwszych zaślubinach, jakby zaręczynach. Po takich zaręczynach narzeczeni mieszkali osobno przez rok i miało to być "próbą" dla ich uczucia i stwarzać pozory, że mają wolną wolę i mogą nie składać tych właściwych ślubów itp., tzn. w praktyce to raczej mężczyzna mógł się rozmyślić i taką przyszłą żonę oddalić i nie dochodziłoby do tych właściwych zaślubin.

I teraz, jeżeli w czasie tego roku dziewczynka "zdradzi" tego narzeczonego, choćby rozmawiając z innym albo całując się z nim i zostanie pochwycona na gorącym uczynku, to ma zostać ukamienowana.

Jeżeli natomiast byliby już po tych drugich ślubach, tych "prawdziwych", to wówczas karą za zdradę męża byłoby uduszenie, a nie ukamienowanie.

Stąd wiemy jaki był "status ślubny" i prawdopodobny wiek tej dziewczynki.
CDN.

Anna K. pisze...

Wiemy też z kontekstu, że faryzeusze chcieli postawić Jezusa w sytuacji, w której właśnie EWIDENTNE byłoby to, że skazanie człowieka na okrutną śmierć byłoby niesprawiedliwością, choć byłoby to coś jedynego zgodnego z prawem mojżeszowym. Spodziewali się, że teraz to już jest szach-mat, bo Jezus nie wybrnie z tego: jak powie: "proszę bardzo, kamienujemy", to wyjdzie w oczach ludzi na potwora i ludzie zobaczą ile jest warte to miłosiedzie, które głosi i odwrócą się od Niego, a jak powie: "nie wolno kamienować", to sprzeciwi się prawu mojżeszowemu i będą mogli go zgodnie z tym prawem zabić.

Jezus natomiast jak zwykle zachował się tak, że nie tylko widać w tym inteligencję, ale też i miłosierdzie.

Jak został sam na sam z tą dziewczynką, to prawdopodobnie powiedział jej: "nie rób tak więcej" w sensie: "nie przekraczaj już więcej tego prawa", w domyśle: "bo drugim razem może już nie być mnie obok i nie uda mi się ciebie obronić".

Najważniejsze jednakże to, co On jej powiedział na początku: "Ja Ciebie nie potępiam". To jest jednoznaczne, dla mnie z tym, że On ją zrozumiał, że nikogo nie krzywdziła, i że to ona jest tu ofiarą, a nie krzywdzicielem.

Niestety były takie czasy, że Jezus nie mógł zmienić ad hoc tej chorej obyczajowości, ale mimo to zmieniał ją, tyle że powoli, trafiając do serc ludzi i pokazując im, że nie ważna jest litera prawa, a ważny jest człowiek, i że jak ktoś nikogo nie krzywdzi, to nie należy go karać, choćby tak mówiło jakieś wcześniejsze prawo sformułowane przez ludzi - z definicji niedoskonałych.

Ludzie, jak zmieniają swoje serca, to dostrzegają, że np. Dekalog jest dobry i dany przez Boga, ale że nie wszystko, co zostało podciągnięte pod konkretne przykazania Dekalogu rzeczywiście obok tych przykazań leżało i zmieniają pomału okrutne prawa.

Jezus im właśnie to przypominał i cierpliwie czekał, aż ta przemiana ich serc będzie dokonywała się i wydawała owoce nawet w dłuższej perspektywie, w kolejnych pokoleniach.

Moim zdaniem to cały czas ma miejsce i teraz. Pewne okrutne rzeczy w przepisach nadal są zmieniane, z biegiem czasu, przez wrażliwych ludzi, którzy dobrze odczytują to, co Jezus mówił w Ewangelii.

Jezus z Ewangelii, jeżeli komuś okazywał dezaprobatę, to tylko ludziom "zbyt pobożnym", którzy najbardziej kochali przepisy i ze słów miłości otrzymanych od Boga (tj. Dekalogu) zrobili zbiór bezdusznych przepisów i kar dla ludzi.

Jezus te przepisy łamał, np. uzdrawiał w szabat, czym pokazywał im, że nie dzieje się krzywda tym, że ktoś został uzdrowiony z choroby, i że 3 przykazanie służy czemu innemu, niż to zapisane w przepisach.

Faryzeusze uważali, że popełniał grzech, a On uważał, że nie, bo nikogo nie skrzywdził.

Dla mnie ta postawa Jezusa jest oczywista w Ewangelii i to ona tak zjednuje ludzi od 20 wieków: dostrzeganie człowieka i tego czy i komu dzieje się krzywda, a nie przepisów.

Anna K. pisze...

Mały disclaimer :-) z mojej strony:

Powyższe napisałam tylko dla rozwinięcia kontekstu tych dwóch sytuacji z Ewangelii, bo, moim zdaniem, realia, w których te sytuacje miały miejsce mówią czytelnikowi jednoznacznie, że to nie jest ten przypadek, w którym Jezus namawiał ludzi do zaprzestania krzywdzenia innych, a jest to przypadek, w którym Jezus okazał sympatię i miłość ludziom, którzy przez innych ludzi zostali niewinnie uznani za jakieś, za przeproszeniem, ścierwa.

Za takimi ludźmi Jezus ujmował się i dawał im po prostu CAŁEGO SIEBIE i to jest ważne.

Przypadki, w których delikatnie wpływał, aby ludzie nawrócili się (okazując im miłość i roztapiając tym ich serca), to np. przypadki rozmaitych celników (Zacheusz, Mateusz), faryzeusza Nikodema, Judasza (o którym nie powiedział złego słowa, a potem nawet nazwał go przyjacielem, żeby stworzyć mu podwaliny pod to, żeby liczył, że każdy grzech może zostać odkupiony i wybaczony, i żeby siebie nie potępił). I inne podobne przypadki.

Ale nie te, moim zdaniem.

A więc, chciałam po prostu nakreślić kontekst. O tych realiach to gdzieś czytałam (najwięcej w książce pt. "Jezus, Żyd praktykujący"), ale NIE jestem biblistą i najlepiej spytać jeszcze biblisty, w razie wątpliwości, czy to, co napisałam tutaj jest OK.

Ostatni aspekt disclaimera - nie będę wchodzić już na mój "ulubiony" (cudzysłów zamierzony) temat dotyczący postulatów o zmianę pewnych praw w Kościele, wszyscy pewnie wiedzą jaki to temat. :)
To już przeszłość i nie chcę na blogu o. Krzysztofa pisać już więcej na ten właśnie temat, żeby nie męczyć o. Krzysztofa i czytelników bloga.

Wszystkich serdecznie pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

te dwie kobiety krzywdziły swoich zachowaniem: krzywdziły same siebie, pozbawiały się godności

kobieto, zadziwiasz mnie swoją interpretacją Ewangelii, otwórz oczy, zobacz zło, które opanowało twój umysł, twoje myśli, tłumaczenie grzechu, usprawiedliwianie zła

dobrze,że papieżem został kapłan konserwatywny i będzie wciąż strażnikiem Ewangelii

Anna K. pisze...

Odnośnie do fragmentu: "te dwie kobiety krzywdziły swoich zachowaniem: krzywdziły same siebie, pozbawiały się godności", to myślę, że tu trzeba ostrożnie, bo z tych scen w Ewangelii wynika, że Jezus wcale tak o nich nie myślał, ani nie mówił.

Nie chcę tu kija w mrowisko wkładać, ale po prostu sami poczytajcie w Ewangelii jak z tym jest.

Anonimowy pisze...

A może tak prościej. Maria Magdalena jawnogrzesznicą była, czyli dzi....
Ale po wygonieniu demonów została świętą.

Myślę że cudzołożnica, skoro tak ją nazwano spała z kimś z kim nie wolno jej było sypiać. Jezus nazwał to co robiła grzechem, kazał przestać.
Człowiek grzeszny to już i tak jest porwany słaby strzęp, takie zasmarkane , zapłakane dziecko z ciałem poodrywanym od kości ukąszeniami.
Kogoś takiego się nie bije.
A czym my jesteśmy wobec Boga jak nie takimi małymi zasmarkanymi paskudami z łajnem w pieluszce aż do ziemi.
Ale to nie znaczy że grzech się nie zdarzył. To nie znaczy że gdyby tak robiły dalej to Jezus by im też pobłogosławił.
Samarytanka mogła odejść mówiąc, nie będzie mi mówił z kim mam być a z kim nie. Truje jak ci wszyscy mądrale z wioski.
Jawnogrzesznica mogła pomyśleć - piękny jak na nauczyciela i na tym poprzestać.
Mogły się zestarzeć zmieniając kochanków w poszukiwaniu szczęścia. Mogły tak umrzeć.
Szczęście ich spotkania polegało na tym że zobaczyły że źle robią. I przestały.
Zobaczyć że się grzeszy i przestać.
Uznać swoją winę.
Przyznać że coś się rozwaliło z mojej winy, że to ja za to odpowiadam i ja muszę naprawić.
Zawiniłam, zgrzeszyłam, popełniłam masę błędów.
Bo nie wystarczy polegać na własnej mądrości oceniając czy komuś się czymś wyrządza krzywdę.
Własna ocena jest ograniczona, może być wypaczona, może być z gruntu błędna.Co wtedy?
Dwa tysiące lat nauczania na jednej szalce czterdzieści lat poznaczonych błędami na drugiej.
Co wybierasz?

Anonimowy pisze...

DO "nikt" - podaj adres mailowy, wysle przepis:) autor torcika :) Pozdrawiam/ Ania

nikt pisze...

@Ania - mój mail: harrier1@wp.pl i z góry dziękuję :)

Marta pisze...

Basiek, dostałam na zakończenie rekolekcji taki cytat, że siedzę na tyłku grzecznie i robię swoje :)
pozdrawiam zimowo :)

basiek pisze...

@Marta bardzo się cieszę, widzisz chyba Duch Św.działa....
Pozdrawiam zimowo :)

Anonimowy pisze...

Ja wolę czas Wielkiego Postu niż Adwent. W tegorocznym Wielkim Poście stoję przed pewnym trudnym zadaniem. I proszę Was o modlitwę w mojej intencji.

Z rzeczy miłych zapraszam na mój blog na relację z seansu "Szkoły patrzenia", która ma miejsce raz w miesiącu w klasztorze krakowskich dominikanów pod opieką o. Tomasza Rojka. Ostatnio oglądaliśmy "Śniadanie u Tiffany'ego". Uroczy film i piękna Audrey Hepburn.

Coraz bardziej jestem osobą gotującą. I lubię to. Póki co przygotowuję proste potrawy. Zupy, placki ziemniaczane, naleśniki /na razie trochę gumiaste, ale da się zjeść/, piersi z kurczaka saute i panierowane. Pozdrawiam - Kasia.

Anna K. pisze...

A ja wylosowałam też piękny cytat na rekolekcjach:

"W życiu nie istnieje ani powodzenie, ani niepowodzenie. Jeśli człowiek robił co w jego mocy, wypełnił swoją misję". (św. Tomasz z Akwinu OP)

Bardzo piękny, uważam, i myślę nad nim, daje dużo ulgi.

Dziękuję wszystkim, którzy wyszukiwali cytaty, drukowali, cięli te karteczki itp. :)
Fajnie dostać coś takiego.

cicicada pisze...

Anna K. ja też mam taką karteczkę, dostałam ją już ładnych kilka lat temu na jednych z rekolekcji prowadzonych przez Ojca Autora i ... noszę ją do dzisiaj zwiniętą w portfelu :)
"Pan jest blisko! O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem! A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie"..... wspaniałe!

basiek pisze...

Ja również mam tą swoją wylosowaną karteczkę z rekolekcji z ubiegłego roku z Ojcem Krzysztofem zachowałam ją bo bardzo ten cytat jakoś do mnie przemówił a to co było napisane ,,Módl się jak potrafisz i nie próbuj modlić się tak, jak nie potrafisz, im mniej się modlisz tym gorzej to idzie.O.John Chapman.OSB
Teraz już wiem że jest to cytat z książki Listy o modlitwie tego autora wydaje się fajną książką i chętnie bym ją przeczytała ale jest trudno dostępna.

Anna K. pisze...

Bardzo fajne te Wasze cytaty. Widzę, że zwyczaj karteczkowy ma dłuższą tradycję, niż te ostatnie rekolekcje. :) Ja też swój cytat będę nosić w portfelu, dobry pomysł.

Kasia Sz. - fajna recenzja i zdjęcia z filmu "Śniadanie u Tiffaniego". Thx! Ja ten film oglądałam bardzo dawno, jeszcze w liceum (oraz czytałam książkę) i bardzo mi się podobał film i książka, tyle że słabo pamiętam fabułę, raczej nastrój i samą aktorkę. Pamiętam (nie wiem czy z filmu czy z książki), że ona miała zwyczaj w sobotę myć włosy i potem siedziała przed domem w słońcu i czekała, aż jej wyschną i grała wtedy na gitarze i temu męskiemu bohaterowi filmu bardzo się to podobało. Wiem, że film był pogodny i dobre rzeczy powodował w człowieku.

A więc, i ja polecam wszystkim ten film.

Co do jedzenia, to faktycznie fajnie jest wypróbowywać nowe przepisy, zawsze to satysfakcja, jak potrawa wyjdzie i smakuje, zwłaszcza jak ktoś jeszcze przyjdzie, poczęstuje się i pochwali. :)

Fajny pomysł z tym konkursem, naprawdę.

Ja też pozwolę sobie napisać do koleżanki powyżej, Ani, po przepis na torcik. :)

Anna K. pisze...

Aaa, nie doczytałam, że to nie autorka torcika podała mejla, przepraszam.

Gdyby zechciała podać, pewnie chętnych na sekretny przepis trochę by się znalazło. :)

Anonimowy pisze...

Ania K. - bardzo inspirująco ogląda się w grupie. A Ojciec Rojek wskazuje nam na wiele szczegółów podczas seansu, na które w ogóle bym nie zwróciła uwagi.

A propos singli i wysłuchania modlitw. Kiedyś ktoś opowiadał mi, że trzy osoby z jego wspólnoty, kobiety modliły się o wyjście małżonków z nałogu. Wysłuchana została ta, która prosiła Boga, by pozwolił jej zaakceptować męża alkoholika. I to ten mężczyzna podjął leczenie.

Tak samo Agnieszka Maciąg starała się z mężem długo o swoje drugie dziecko. W którymś momencie dali spokój. I właśnie wtedy Agnieszka w wieku czterdziestu paru lat zaszła w ciążę, którą - jak opowiadała znosiła fantastycznie - urodziła w sposób naturalny małą Helenką i jeszcze urodziła w domu co mnie wprawiło w osłupienie. I jest szczęśliwa.

Do czego zmierzam? Że czasem człowiek musi odpuścić. Bardzo trudno przezywając samotność, bojąc się samotności wiedząc jakie ma konsekwencje psychiczne, społeczne, towarzyskie prosić Boga o pogodzenie się z taką sytuacją zwłaszcza, że nadzieja na lepsze to motor do życia, jakaś motywacja, by się nie załamać. Sama jeszcze takiej modlitwy nie próbowałam. I bywa, że jak człowiek odpuści to wtedy w jego życiu następują zmiany.

Nawet jak człowiek ma dylemat z Eucharystią to decyzję może podjąć w momencie kiedy kogoś poznaje. I czasem może się zdarzyć, że czuje się przy drugim poznanym człowieku bezpiecznie, uspokaja się wewnętrznie i dopuszcza do siebie możliwość, że będzie miał kontakt z Bogiem poprzez adorację bądź uczynki miłosierdzia, bo ta obecność drugiego człowieka pomaga. A Bóg myślę, że rozumie takie osoby i obcuje z nimi choćby w ten ograniczony sposób widząc, że ktoś albo cierpi niewinnie albo ktoś inny popełnił błąd, ale od pewnego momentu stara się żyć przyzwoicie mimo, że w związku z drugą osobą.

A blokady w nawiązaniu związku bywają różne. Czasem ktoś z zewnątrz nie chce byśmy byli szczęśliwi. I trzeba walczyć o swoją niezależność. Prosząc już tylko Boga o pomoc.

Bądź my sami boimy się, że ktoś nas skrzywdzi.

A propos patrzenia na szczęście innych. To bywa ciężkie. Czasem jest przykro, że osoby takie sobie pod każdym względem mają fuksa w życiu. Albo ci co tak średnio - naszym zdaniem - na to zasługują. I my nic nie możemy zrobić. To boli, wzbudza w nas zazdrość, a nawet zawiść i wewnętrzną agresję, a w konsekwencji wstyd, że my także ulegamy tak niskim uczuciom.

Wiele spraw o które się modlimy są ważne. Trudno się rozluźnić w przypadku niektórych problemów, bo ich niezałatwienie bądź nierozwiązanie dezorganizuje życie albo w ogóle trudno jest żyć. A zaufać Bogu kiedy Bóg milczy nie jest łatwe.
Pozdrawiam - Kasia.

aga pisze...

podzielę się z wami moim doświadczeniem modlitwy; obie z siostrą modliłyśmy się o wyjście z nałogu alkoholowego naszego ojca (pił po śmierci mamy)
po pijanemu wpadł pod samochód, przeszedł trepanację czaszki, usunięcie krwiaka, który nie dawał szans życia, już po wszystkim lekarz powiedział, że to cud,że żyje...poza tym nie odniósł żadnych innych obrażeń, minęło 3 lata po wypadku, ojciec od tamtej pory nie pije...

Kasiu, Bóg nigdy nie milczy, zawsze odpowiada, tylko nie zawsze tak, jak my tego oczekujemy, jak chcemy, On odpowiada po swojemu, dla naszego dobra

Anonimowy pisze...

Aga wiem, że tak bywa. I ja jakąś mądrość w działaniu Boga widzę. Może to nie dzieje się szybko, może czasem cierpimy i o zaufanie do Boga ciężko.

Napisałam we wcześniejszym poście: "Czasem ktoś z zewnątrz nie chce byśmy byli szczęśliwi. I trzeba walczyć o swoją niezależność."

Chodzi mi tu nie o Kościół, tylko o nasze otoczenie. Zdarzają się ludzie, którzy słowami, czynami będą nam dokuczać, w taki czy inny sposób przeszkadzać i trzeba umieć sobie z tym poradzić.

Jeśli chodzi o osoby po rozwodzie, szczególnie te porzucone to ja nie wpychałabym je w samotność, tylko zmieniła punkt widzenia. Po prostu przy drugim bliskim człowieku te osoby są już na tyle spokojne, na tyle otoczone opieką, że będą w stanie mieć relacje z Bogiem na trochę innej płaszczyźnie. To tak jak kiedyś ładnie napisał internauta "angelos" na dominikanie.pl. "Bóg jest w Eucharystii, ale nie jest nią ograniczony".

Czasem zastanawiam się dlaczego Bóg trzyma nas od jakiś osób z daleka? Kiedyś dopiero po dziesięciu latach odkryłam, że miał rację, że mnie trzymał od kogoś z dala.

aga pisze...

muszę się podzielić z Wami moim dzisiejszym doświadczeniem, świadectwem

na początku uwaga: przestaję pisywać komentarze

byłam dziś u spowiedzi i otrzymałam- nie wiem, jak to określić- dar widzenia, dostrzegania, zobaczyłam własny grzech?
może opiszę to nieporadnie, ale chodzi o te, że komentowanie to stawianie SIEBIE w pozycji: ja wiem lepiej, moja racja, jak możecie tego nie dostrzegać, to oczywiste, jak możesz tak myśleć itp. itd.

wchodząc na bloga kolejne olśnienie: przecież o. Krzysztof nigdy nie podejmuje polemiki,, nawet poproszony przez nas o ustosunkowanie się do pewnych spraw- MILCZY, tzn.nie mówi nic, tzn.nie ocenia...a jeżeli już, to cytuje Pismo Święto, a więc Słowo Boże

moje postanowienie:
*wielkopostne (trochę późno :) niestety)
*wielkotygodniowe
*i na każdy następny dzień: nie komentować

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.

Anonimowy pisze...

Nie widzę niczego złego w komentowaniu. Czasem tylko wstydzę się jak wymknie mi się coś bardziej osobistego. W chwili słabości.

Blogi są naznaczone pewną dozą narcyzmu. Piszemy dla kogoś, oczekujemy interakcji. Bywają też powierzchowne w relacji. Prowadzący blog - jakakolwiek osoba - nie musi się w nic angażować. Wystarczy internetowa kurtuazja na poziomie komentarzy. Albo sloganowe odpowiedzi. Tu blogi są ułomne. Nie zastąpią prawdziwego kontaktu i prawdziwego wysiłku związanego z kontaktem z drugim człowiekiem.

To - moim zdaniem - są większe zagrożenia internetowe aniżeli prezentowanie swojego "ja" w komentarzu. Trudno pisać jak nie ze swojej perspektywy.

Ojciec nie podejmuje polemiki, bo nie ma czasu. Jest pewnie w rozjazdach. Czasem coś napisze, ale nie cytuje bez przerwy Słowa Bożego.

Blog zwłaszcza ten bardzo uczęszczany jest miłą platformą kontaktu,ale także bardzo powierzchowną. I to może być jego największa wada.

Anonimowy pisze...

Pisanie komentarzy może być bardzo...rozwijające :)
Nie musi oznaczac stawiania siebie, i swoich racji w centrum. Dużo zależy od sposobu, stylu wypowiedzi. Jedną wiadomość, można przekazać na bardzo wiele różnych sposobów. Mnie urzekają(to wzór dla mnie :) komentarze w których zawarta jest krytyka- przekazywana niezwykle łagodnie. (ja tak nie potrafię, ale mam nadzieje się tego nauczyć) a anonimowość(nawet tylko częściowa), może chronić przed stawianiem siebie w centrum.
aga, mnie się wydaje że dobrze jest komentować. Ważne tylko, w jaki sposób to się robi. I że nie zawsze, my musimy mieć rację.
Z moich obserwacji wynika, że istnieje coś takiego jak "martwica relacyjna" ludzie nie umieją ze sobą rozmawiać, trudno jest zaakceptować inne poglądy. Poprzez taką wydawałoby się bezcelową pisaninę- i refleksję, można się rozwijać na wielu płaszczyznach. Pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

To fakt nie można siebie uważać za najlepszego i najlepiej wszystko wiedzącego człowieka bo z różnymi ludźmi się spotykamy czy pracujemy. Mają swoje poglądy na różne tematy nawet na religijne też czasami.Zdarza się że gubią swoją wiarę z jakiegoś powodu a ty nadal jesteś przy tej osobie mimo wszystko, jesteś z boku i nie raz nawet spotykasz się z krytyką np.co do wiary na przykład ale jesteś przy tej osobie nie wymądrzasz się czekasz i masz nadzieję że ta osoba się zmieni modląc się za nią. Wcale nie uważam się za kogoś lepszego i staram się szanować nawet tych od których dostać można w policzek tak w sensie słownym a modlitwa wtedy bardzo pomaga bo nerwa czy złość na tą osobę szybko przechodzi sama się przekonałam to naprawdę działa. Dobrej nocy :)

Mati pisze...

A mi się wydaje że film Śniadanie u Tiffany'ego w podtekście był jednak ponury...

Anonimowy pisze...

Ten film się dobrze skończył i dlatego nazwałam go piękną bajką. Bo główna bohaterka uwierzyła w zwyczajną miłość do faceta.

Ale obraz ma w sobie momentami coś neurotycznego. Jest taka scena balangi u Holly. I tam każdy robi co chce. I zachowuje się jak chce. A Holly zajmuje się między innymi spotykaniem z gangsterami w więzieniu i przekazywaniem zaszyfrowanych informacji.

Kolorystyka filmu jest także przygaszona i to także może powodować pewien smutek. Jedynie rekwizyty urzekają barwami. I dlatego tak rzucają się w oczy. Suknie, poduszki, żakiety.

Smutek jest dlatego, bo cała ta urocza Holly żyje na niby. Żyje z gracją, polotem, finezją, z przymrużeniem oka, z poczuciem humoru, ale na niby. I to "na niby" się czuje. I to także wywołuje dyskomfort.

Jednak film kończy się dobrze. I świetnie ogląda się taki obraz w grupie i na spokojnie, bo jakby film puszczono by w niedzielę do południa w TV to byśmy się gapili, coś tam jedli, łazili i nie mielibyśmy takiego pełnego klimatu filmu.

Pozdrawiam z mroźnego Krakowa. Jest w sumie pięknie. Ja już byłam na mszy i zaliczyłam szybki spacer.

Kasia Sz. pisze...

Tak mnie jeszcze zastanowiło ta nierozerwalność małżeństwa. W Ewangelii św. Marka jest wyraźnie napisane, że powtórne małżeństwo jest cudzołóstwem:

http://www.voxdomini.com.pl/valt/p-ew/02-mk-10.htm

Nie da się tego inaczej zinterpretować.

Marta pisze...

Przeczytałam książkę Ojca, uśmiechnęłam się do siebie kilka razy. "Życie trzeba brać, jakie jest. Nie ma sensu szminkować rzeczywistości", "Każdy, kto mówi prawdę bez względu na to, przed kim stoi, jest niepokonany" i jeszcze kilka innych. Zatęskniłam za starymi czasami, gdy jedna osoba stała na czatach a pozostałe dwie stały "w rowie", jak przynęta została złapana, okazywało się, że są jeszcze 2 zagubione z oczami kota Shrek'a...To były czasy.Zazdroszczę takiej ilości kilometrów, może też się wybiorę kiedyś, kto wie.
Śniadanie u Tiffaniego lubię, bajka dla dorosłych, stoi na półce z książkami i wracam. Jak kogoś interesuje Audrey, polecam książkę Oczarowanie, okazuje się, że nie tylko zewnętrze miała piękne,była ambasadorką dobrej woli Unicef, choć życie jej nie rozpieszczało. A, i miała podobno kompleksy:)

Marta pisze...

I jeszcze to, hit studentów "Filozofia, teologia, psychologia, politologia...Jak można studiować coś, o czym normalni ludzie rozmawiają przy wódce?" dobrze, że nie wszystko co mi bliskie zawarli :)))

Anna K. pisze...

Co do nierozerwalności małżeństwa, to ja już nie będę się wypowiadała, bo obiecałam. Wspomnę tylko, że o tym fragmencie Ewangelii pisałam wiele razy powołując się na biblistów, którzy twierdzą, że chodziło tam o oddalenie żony w związku z handlem ludźmi, który odbywał się pod płaszczykiem prawa mojżeszowego i do tego procederu właśnie odnosił się Jezus. Znów - jak w przypadku "kobiety pochwyconej na cudzołóstwie" - faryzeusze wiedzieli, że proceder, o który pytają jest niesprawiedliwy z punktu widzenia zdrowego rozsądku oraz sumienia, choć jest zgodny z prawem i dlatego właśnie Jezusa o to pytali (żeby mieć powód go zabić za to, że namawia do nieszanowania prawa mojżeszowego)! Jezus był zawsze stanowczo za tym, żeby kierować się sumieniem i tym czy i komu dzieje się krzywda, a nie literą prawa i był w tym konsekwentny przez całą Ewangelię, tyle że umiał z takich pytań inteligentnnie wybrnąć i pokazać pytającym pierwotną ideę pewnych spraw, którą i ja popieram i wszyscy, którzy pragną, aby rozwiedzeni w nowych związkach mogli otrzymywać Eucharistię - też popierają, bo ci ludzie przecież nie chcą ponownego zawierania sakramentu małżeństwa w kościele, tylko nieodbierania niewinnym ludziom Eucharystii. Kropka.

A więc, zachęcam do szukania kontekstu dla różnych sytuacji ewangelicznych - nie tylko tych, ale też i innych. Uważam też, że księża powinni dowiadywać się jaki był ten kontekst i na kazaniach właśnie opowiadać o tym kontekście, żeby potem ludzie nie wyobrażali sobie, że obyczaje były takie, jak w naszych czasach, tyle że ludzie chodzili w długich szatach, a tak to wszystko było takie samo. Otóż, NIE było i trzeba te konteksty wyjaśniać. Sama bym chciała usłyszeć rozwinięcia do tych wszystkich fragmentów, które słyszę na kazaniach, bo wciąż wiem za mało.
CDN.

Anna K. pisze...

CD. Mam nadzieję, że nowy papież może zmobilizuje kapłanów do szukania tych wyjaśnień biblistów przy pełnieniu swojej posługi.

Albo CHOCIAŻ do zajrzenia do tekstu Ewangelii zanim zaczną pisać jakieś rozważania itp. Na przykład, byłam w zeszły piąek na ostatniej drodze krzyżowej u dominikanów na Służewie. Podczas tej drogi czytane były rozważania do kolejnych stacji autorstwa biskupa, który jest najważniejszym biskupem w Polsce odpowiedzialnym za ewangelizację (takie ma stanowisko, nie pamiętam jak się ono nazywa; nazwiska biskupa nie podaję, kto chce to sobie tę informację znajdzie). I w treści tych rozważań były straszne przekłamania wobec tekstu Ewangelii. :( Była na przykład mowa o tym, że Piłat nie miał w sobie miłości, był złym człowiekiem, że RADOWAŁ się z męki i śmierci Jezusa i tym podobne rzeczy. Tymczasem, Ewangelie podają, że Piłat właśnie straszliwie NIE CHCIAŁ skazać Jezusa i walczył o Niego, mówił otwarcie ILEŚ RAZY, że ten człowiek jest niewinny, przekonywał wszystkich o tym, odsyłał Go do innej jurysdykcji, bo właśnie NIE CHCIAŁ Go skazać, potem próbował jeszcze szansy z uwolnieniem Jezusa na święta Paschy, próbował szansy z biczowaniem, że może wymierzenie jakiejkolwiek kary (zamiast puszczenia wolno) usatysfakcjonuje tych, co domagali się śmierci Jezusa, z Jezusem też rozmawiał jak ktoś, kto CHCE Go uwolnić, próbował wzbudzić poczucie winy u faryzeuszy i tłumu pokazując im, że Jezus jest umęczony i otrzymał swoją karę (w tym płaszczu), jak usłyszał, że "krew jego na nas i na dzieci nasze", to powiedział, dobrze, to wy miejcie jego krew na rękach i umył ręce na znak, że NIE CHCE być oprawcą i nie chce śmierci tego niewinnego człowieka, a na koniec jeszcze napisał w 4 językach, że Żydzi zabili swojego własnego króla i jak faryzeusze zgłaszali jakieś obiekcje, to powiedział: "Com napisał, napisałem". Czyli raz jeszcze potwierdził: "chcieliście to macie, zabiliście swojego króla i niech to będzie napisane, bo dla mnie On był niewinny". W Ewangeliach jest też mowa o żonie Piłata, która miała sen, żeby uwolnić tego człowieka i Piłat właśnie robił w tym kierunku, co mógł. Owszem, w końcu uległ, ale konsekwentnie nigdy nie był zły, nigdy nie był przeciwko Jezusowi, nigdy nie chciał jego śmierci i nigdy nie odczuwał RADOŚCI, że nie udało się Go uratować.

To wszytko jest w tekście!!!
No i nie mieści mi się w głowie dlaczego biskup ileś razy w rozważaniach drogi krzyżowej napisał te przekłamania. Nie zajrzał do tekstu? Nie pamiętał tekstu? Jak można nie pamiętać tekstu, który się słyszało milion razy na mszy. Jedyne usprawiedliwienie to chyba zdrowotne kłopoty z pamięcią, ale nawet wtedy przecież ktoś ten tekst pewnie czytał przed oficjalnym jego wydaniem? Gdzie był redaktor? A nawet jeśl redaktora nie było, to czemu ojcowie dominikanie to wszystko czytali wiernym na drodze krzyżowej z tymi przekłamaniami? :(

To są rzeczy, których nie mogę zrozumieć. Akurat w tym przypadku nie trzeba być biblistą, wystarczy mieć tekst. :(((

Podobnie jak kiedyś na oficjalnej stronie przeczytałam komentarz do Ewangelii, że "syn marnotrawny zdradził ojca". Otóż, NIE zdradził, niczego takiego nie ma w tekście.

Nie rozumiem skąd to się bierze u ludzi, którzy kończyli teologię albo są księżmi, biskupami itp.

A więc, jeżeli czytają tego bloga duchowni, to mam prośbę - przeczytajcie tekst Ewangelii przed pisaniem komentarza albo wygłaszaniem kazania. A jeszcze lepiej - poznawajcie prócz tego kontekst od biblistów.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Ale tam jest także napisane, że " jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo». "

Mężczyznami raczej nie handlowano.

Anna K. pisze...

Nt. tego, żeby "odpuścić", to ogólnie jest to dobra rzecz, i życie też pokazuje, że tak jest, tyle że te przypadki "odpuszczenia" trzeba jednak doprecyzować.

Na pewno ważne jest nie spinać się i nie myśleć obsesyjnie o czymś, na co ma się średni wpływ.

Raczej być "blisko siebie", rozpoznać czego się pragnie, rozpoznać, że to pragnienie nikogo nie krzywdzi, mieć na to zgodę w sobie i wiarę, że się spełni. Ta wiara zakłada ufność, że to się spełni, tylko nie wiadomo kiedy.

Na czas, kiedy jeszcze to się nie spełnia, potrzeba jakiegoś wsparcia, nie gaszenia nadziei, nie wpychania w bezwład itp. oraz - w wielu przypadkach - potrzeba wykonania dużej pracy nad sobą, aby być gotowym na tę zmianę. Czasem, aby wejść na ścieżkę tej pracy nad sobą też potrzeba jakiegoś właściwego momentu (ja to mówię: złapania fali, która człowieka poniesie) i często pewnych rzeczy po prostu nie przyspieszy się. Można natomiast ZAWSZE coś robić w tę stronę, aby to, czego pragniemy, spełniło się. Po milimetrze, drogą małych, cząstkowych decyzji oraz podtrzymywania optymizmu.

Przy czym, uważam, należy pamiętać, że pewnych rzeczy NIE DA SIĘ odpuścić, jeżeli one człowieka konstytuują. Nie da się odpuścić czegoś, co jest związane z tożsamością, bo to będzie w nas zawsze żywe, chyba że ktoś dokona na nas takiego gwałtu, jakiego dokonywał na ludziach (np. komunistyczny) aparat represji, że czasem nie wytrzymywali i dawali się przerobić na puste ciała, w których ktoś zabił to, co było w nich żywe. Te osoby stawały się posłusznymi istotami, które wszystko podpisały, ze wszystkim zgadzały się itp.

W moim przypadku tak właśnie jest, że pewne rzeczy mnie konstytuują i nie pozwolę ich sobie wydrzeć, na ile to w mojej mocy. Mam przeczucie, że będę miała jeszcze rodzinę i po prostu jest ono niezależne ode mnie. Wiem też o sobie, że nie chcę przykładać ręki do czyjejś krzywdy (np. rozbicia czyjejś rodziny), jak i nie chcę dać sobie wmówić, że to, co we mnie jest żywe, jest w jakikolwiek sposób grzeszne itp., skoro nie jest.
CDN.


Anna K. pisze...

CD. Wierzę, że z miłością jest tak, że kobieta spotyka właściwego mężczyznę, kiedy jest na to gotowa. A więc, jeżeli się tego chce, to warto zrobić wszystko, aby stać się gotową. I ja właśnie to robię (parę lat terapii psychologicznej, żeby poznać i uleczyć mechanizmy odziedziczone z rodziny pierwotnej, zrozumieć co zaszło w małżeństwie, że się rozpadło, zrozumieć kim jestem itp., potem parę lat rozwikływania "dylematu związanego z Eucharystią", a teraz, od niedawna, inne rzeczy, o których nie chcę pisać), a więc, jest to proces i wyraźnie to czuję. Myślę, że wszystko zmierza do tego, że wkrótce ta gotowość nadejdzie i wtedy pójdą za tym konkretne wydarzenia.

Piszę o tym, bo myślę, że jest to coś uniwersalnego: każdy kto pragnie związku może starać się zrobić wszystko, aby osiągnąć tę gotowość, pokonać wszystkie przeszkody, w tym psychologiczne, a wtedy to nadejdzie.

I jeszcze o "konstytuowaniu" - ja mam coś takiego, co po angielsku nazywa się: "drive to completion", czyli taką cechę, że jak coś zacznę, to coś we mnie dąży, żeby to skończyć. I np. jak zaczęłam jakiś proces, to coś we mnie go realizuje. Jak poznałam jak to jest być żoną i matką i odnalazłam się w tym, a potem utraciłam, to coś we mnie dąży, żeby to odzyskać, bo to jest właśnie coś "mojego". Jak zdałam egz. na prawo jazdy, a po rozwodzie nie mam samochodu, to i tak nie dałam za wygraną i wierzę, że będę jeszcze jeździć, a nie że będę jedną z wielu osób, które nigdy nie jeździły, choć mają prawo jazdy i pogodziły się z tym, że nie jeżdżą. Ja to prawo jazdy zrobiłam po coś i choć teraz nie mam pieniędzy na samochód, to nie przestaję wierzyć, że kiedyś będę miała i będę jeździć. Nie ma siły, żebym miała pogodzić się z tym, że tak nie będzie. Jeżeli śmierć przerwie mój bieg życia i nie zrealizuję tego wszystkiego, to przynajmniej umrę z poczuciem, że nigdy nie porzuciłam tych pomysłów i byłam im wierna. Nie przyłożyłam ręki do porzucenia siebie.

Ale, póki jest życie, jest nadzieja: "Finché c'è vita c'è speranza" (przysł. włoskie).

Myślę, że warto mieć nadzieję i spokojną wiarę, że to, czego bardzo pragniemy, spełni się, bo dlaczego nie? Tylko na czas działania w tym kierunku i czekania na tę gotowość, przydają się treści w stylu: "wszystko może się zdarzyć, wierz w to i ufaj", zamiast: "przyzwyczajaj się do myśli, że to, co jest to może trwać całe życie i nic cię nie czeka, twoje marzenia nie spełnią się itp.".

Anna K. pisze...

@ Anonimowy: "Ale tam jest także napisane, że " jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo». "

Mężczyznami raczej nie handlowano."

Przecież na tym właśnie polegała hipokryzja i "faryzeizm"!! W tamtych czasach kobieta była traktowana jak przedmiot i to kobietami handlowano, ale mówiono, że kobieta niby ma prawo odejść od męża itp.

W praktyce jednak wyglądało to tak, że kobieta była własnością mężczyzny. Mąż mógło oddalić żonę dając jej po prostu list rozwodowy na takiej tylko podstawie, że "znalazł w niej coś odrażającego". Kobieta, jak otrzymała taki list, to albo musiała wrócić do rodziny, jeżeli ją miała i jeżeli rodzina ją była w stanie utrzymać i chciała w ogóle z powrotem, albo lądowała na bruku i żebrała albo zostawała prostytutką, żeby przeżyć.

Dlatego, w praktyce, kobieta, jak ją oddalał pierwszy mąż, za którego i tak wyszła bez miłości i którego była praktycznie niewolnicą plus "sex slave", często godziła się, żeby wziął ją pod jej skrzydła kolega męża, któremu on ją przehandlował. Przynajmniej miała dach nad głową i zapewniony byt i status.

A wszystko zgodnie z prawem mojżeszowym: jeden oddalał żonę, która mu się znudziła, drugi ją przyjmował (zapłaciwszy za nią uprzednio koledze lub i nie koledze, a obcemu), a nazywało się to tak, że "kobieta odeszła od męża, więc szlachetny mąż dał jej na jej życzenie list rozwodowy, żeby nie miała kłopotów z prawem" (bo jakby tak sobie odeszła, do kochanka, to wystarczyło jedno słowo męża: "zdradziła mnie", a wykonano by na niej wyrok śmierci przez uduszenie - tak stanowiło prawo mojżeszowe; za złamanie zaręczyn: kamienowanie, za złamanie ślubów właściwych - uduszenie, jako kara bardziej upokarzająca, bo nie zostawiająca śladów na ciele i wyrażająca "gniew Boży").

Tak to przynajmniej nazywano.

Naprawdę potrzebne jest przybliżanie tych realiów przez księży, uważam. Czegoś się przecież uczą przez te 6 czy 9 lat formacji, dlaczego nie wyjaśniają takich rzeczy, nie rozumiem. :(

Anna K. pisze...

PS. Ważne jest też wiedzieć, że Jezusa pytali faryzeusze jako "nauczyciela". Jak podawał się za nauczyciela, to traktowali go jak innych uczonych w piśmie i produkowali różne "casusy", nawet bardzo teoretyczne typu: "a co będzie jak kobieta zechce odejść od męża?" w ramach prawa mojżeszowego.

Sami wiedzieli jak jest w praktyce, że co pięć minut kobieta traktowana jest jako "nieczysta" i w ogóle traktowana jest jak śmieć, ale w prawie jest wszystko ładnie pięknie, że kobieta jest równa mężczyźnie, że kobieta może zrezygnować np. z zaręczyn, że coś tam coś tam.

Właśnie takie "casusy" do dziś roztrząsają rabini w judaizmie, które często, z boku patrząc, są kompletnie jałowe.

Faryzeusze cały czas, przez 3 lata, wychodzili z siebie, żeby przyłapać Jezusa na tym, że naucza inaczej, niż mówi prawo mojżeszowe, bo za to, zgodnie z prawem, mogli go zabić. Raz już prawie byli blisko i prawie go przyłapali i wlekli go, zeby go zabić, ale zreflektowali się najwyraźniej, że nie było precyzyjne, co powiedział i nie mają podstaw, żeby go zabić.

Dlatego wymyślali casusy coraz bardziej takie, żeby np. obiektywnie jakaś osoba budziła współczucie, a żeby Jezus musiał ją "skazać" zgodnie z prawem mojżeszowym (np. kobieta pochwycona na cudzołóstwie budziła właśnie współczucie i nie była żadną "dziwką", tylko nastoletnią dziewczynką, która złamała zaręczyny z kimś, kogo najwyraźniej nie kochała, najprawdopodobniej z jakimś starym brodatym dziadem, a spotkała się i np. rozmawiała albo pocałowała z rówieśnikiem, którego kochała, a on ją). Z samego faktu, że przywlekli ją faryzeusze wiemy, że to ona była ofiarą, a nie "dziwką".

I tak dalej.

A więc, tak sygnalizuję, że NIE WOLNO przykładać naszych realiów do tamtych realiów.

Anonimowy pisze...

Te proste słowa: «Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej.I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo». "- powiedział Jezus. To jak można pisać, że to faryzeizm i hipokryzja.

Anna K. pisze...

No właśnie cały czas tłumaczę: Jezus odpowiadając poruszał się w ramach tego "casusu", który mu zaproponowali faryzeusze. W teorii prawo było takie, że kobieta i mężczyzna są równi. U zarania tego prawa była idea (jak najbardziej słuszna), że małżeństwo powinno być zawarte z miłości, i że jedno drugiego nie powinno opuszczać (czego nie sposób kwestionować, również i dziś).

W praktyce jednakże żona nie mogła opuścić męża. List rozwodowy mógł dać tylko mężczyzna kobiecie, a nie na odwrót.

Oczywiście, jeżeli mąż był dobry, to mogli się zapewne dogadać, że jeżeli żona chce opuścić męża, to on jej po uprzejmości da list rozwodowy. Co oczywiście kłóci się z tym pięknym założeniem, że małżonkowie powinni kochać się i powinni nie porzucać się wzajemnie.

Nie mam pojęcia czy były w ogóle takie przypadki, jednakże prawdopodobnie bardzo rzadkie.

W każdym razie żona w tamtych czasach nie mogła "normalnie" opuścić męża.

Jeżeli przyjąć, że Jezus w tym fragmencie mówi po prostu o tym jak powinno być, a jak nie powinno, to oczywiście każdy zapewne zgodzi się z tym, co mówi.

Czego Jezus jednakże NIE MÓWI, to tego, że takiej osobie trzeba odebrać Eucharystię i o to właśnie chodzi, ale tematu nie zamierzam rozwijać.

Dobranoc. :)

Anonimowy pisze...

"...nigdy nie porzuciłam tych pomysłów i byłam im wierna. Nie przyłożyłam ręki do porzucenia siebie. "
czasem jest czas (być może trudny), że trzeba porzucić siebie właśnie dla Chrystusa ... nie naginać pod siebie słów wprost wypowiedzianych ... pytanie brzmi KOMU chce Pani być wierna sobie, czy Chrystusowi?
(polecam zrobić sobie autoterapie i sprawdzić ile w wypowiedziach na temat przyjmowania sakramentu Eucharystii używa Pani słowa ja (w różnych odmianach) a ile razy słowa Jezus)

Anonimowy pisze...

"...Czego Jezus jednakże NIE MÓWI, to tego, że takiej osobie trzeba odebrać Eucharystię i o to właśnie chodzi, ale tematu nie zamierzam rozwijać."

Jezus nie mówi wprost, ale mamy mózg, rozum...
cudzołóstwo - przykazanie 6
cudzołóstwo - grzech ciężki
wybór grzechu ciężkiego - oddalenie od Eucharystii

Zuza pisze...

"Filozofia, teologia, psychologia, politologia...Jak można studiować coś, o czym normalni ludzie rozmawiają przy wódce?"

@Marto...Czemuś nie napisała tego 10 lat temu... Wybrałabym inny kierunek albo w ogóle zaoszczędziła na studiach, a zebraną kaskę przeznaczyła na.... :D Zakładając oczywiście, że jestem normalna :)

A tak serio, bardzo serio...
Autorowi i wszystkim Blogowiczom owocnego przeżywania Misterium Męki Pańskiej i radości z Wielkanocnego Poranka...

Anna K. pisze...

Przyłączam się do życzeń - dobrych, radosnych Świąt!

Unknown pisze...

Do Zuzy -".Czemuś nie napisała tego 10 lat temu.." - protestuję! ;)

Radosnych Świąt życze i również owocnego Triduum .

Pozdrawiam

Unknown pisze...

http://archidiecezja.lodz.pl/new/?zap_id=ae24131d8577df2f7eb0a1b8b644674d
przeczytałam temat i od razu wiedziałam kto prowadzi..
zachęcam ;)

Marta pisze...

@zuzu, gdybym ja to wiedziała, znaczy, gdyby ojciec wcześniej studentów fizyki spotkał, to ja rentierem bym była i kupony odrywała :))))

Prześlij komentarz