środa, 21 sierpnia 2013

Życie to nie sprint, a maraton

Po przyjeździe do klasztoru ilość spraw nieco mnie przytłoczyła. Potrzebuję kilku dni, aby uporządkować to, co przez ostatni czas się uzbierało.












Czekają jeszcze rekolekcje dla polskich fraterni świeckich dominikanów i konferencja na zakończenie roku wiary u dominikanek czynnych w Krakowie. Dodatkowo początek września mam wycięty z powodu wyjazdu, więc chciałbym uporać się z tym wszystkim przed.

Na temat naszej „żebraczej podróży” (było ich dwie, jedna "w pełni żebracza" po Polsce, druga "w trzech czwartych" po Europie) napiszę kilka słów wkrótce. Tymczasem żyję, mam się dobrze, cieszę się z widoku szarych kamienic za oknem oświetlonych sierpniowym słońcem i słucham pneumatycznych młotów i hałasów wydobywających się z remontowanych ulic.

W elektronicznym katalogu i papierowej teczce czeka jeszcze sterta notatek do nowo powstającej książki.

Wieczorem przychodzi sms od współbrata wprost z okolic, w których pochowany jest Albert Wielki:
 

Kiedy będą pierwsze próbne teksty książki, przesłane do współautora. Pracujesz?

Mam już pomysł jak to wszystko ugryźć i coraz więcej zebranych materiałów, które powiększają się niemal codziennie. Całość będzie dotyczyła dominikańskiej duchowości. Zależy mi na tym, aby tą poważną, ale i arcy-fascynującą tematykę opisać w sposób przystępny, dołączając do tego dużą dawkę dominikańskiego humoru (zaleca go sam Tomasz z Akwinu) i ponad setkę nieprawdopodobnych historii moich współbraci. Jestem już po rozmowach z wydawnictwem i grafikiem.

Wszystko to sprawia, że moje przerobowe moce są mocno ograniczone i nie jestem w stanie mocniej zaangażować się w bloga, zarówno w pisanie, jak i w dyskusję, która toczy się pod wpisem o modlitwie kontemplacyjnej. Pominę fakt przepięknej chrześcijańskiej tradycji duchowej, mówiącej o oczyszczaniu wyobraźni, myśli i pragnień. Co tam święci mnisi opisani w filokaliach, przeniknięci na wskroś Ewangelią ojcowie pustyni. Cóż znaczą w tradycji mistycznej takie osoby jak PseudoDionizy Areopagita, Ewagriusz z Pontu, Henryk Suzo, Mistrz Eckhart, Jan od Krzyża czy nawet Tomasz z Akwinu? Komentator wie lepiej. Buddyzm i kropka.

„Gdyby autor miał jakikolwiek szacunek do piszących to sam by się pofatygował i odpowiedział”.

Nie, drogi czytelniku, szacunek nie oznacza zabieranie głosu w każdej sprawie. Zresztą nie sposób odnieść się do każdego wpisu, maila lub za każdym razem zabierać zdanie.

Kto nam nawciskał do tej głowy,  że nieustannie należy wszystko komentować, opowiedzieć się, przekonywać? Patrząc na internetowe dyskusje można odnieść wrażenie, że jest już tak wielu sędziów, że za chwilę braknie nam oskarżonych. Ludzie myślą, że jeśli nie wyrażą dziennie setek opinii, to przestaną oddychać.

Dlaczego należy odnosić się do wszystkiego i wszystkich? Są rzeczy, o których przecież nawet nie da się właściwie powiedzieć. Wówczas lepiej jest milczeć.

Sam się na tym łapię. Wiele osób krytykowałem, widząc, jakie mają możliwości, których nie wykorzystują. Teraz staram się bardziej pilnować, gdyż zauważyłem, że krytyka nie zawsze miała sens. Czasem mądrzej jest odpuścić, przeczekać. Może nadejdzie właściwszy czas? A może ktoś wcale nie powinien dzielić mojego punktu widzenia i tak będzie lepiej. Może Bóg przygotował dla niego coś zupełnie innego?

***

Od lat mam zasadę, zaczerpniętą od pewnego niezwykłego księdza, której staram się trzymać wiernie. Wszystkie maile czytam i odpisuję na nie (choć czasem to trwa). Nie pamiętam, aby zdarzyło mi się odmówić lub świadomie zignorować czyjąkolwiek prośbę o spotkanie lub spowiedź. To może i naiwne, ale nawet jeśli to był półprzytomny człowiek leżący na ławce w parku. "Bo ja bracie potrzebuję pomocy w wyjścia z tego g...". "Jak wytrzeźwiejesz, przyjdź". Poza jednym wyjątkiem, nikt się nie zjawiał.

Niekiedy jednak nie sposób odnieść się do sytuacji, w której ktoś na kilka ekranów pisze o swojej skomplikowanej sytuacji życiowej i oczekuje, aby w równie obszerny sposób mu pomóc. Może są tacy, którzy potrafią? Mimo to staram się nie ignorować, ponieważ po drugiej stronie kryje się prawdziwy człowiek. Choćby kilka zdań. Zawsze obiecuję modlitwę, a gdy mam możliwość odsyłam do kompetentnych osób.

Ryzykuję, także wówczas, gdy dzwoni domofon i ktoś prosi o pilną rozmowę: „to zajmie jedynie dziesięć minut”, a po drugim zdaniu wiem, że skończy się na dwóch godzinach.

Były sytuacje, że kilka razy odbierałem telefony o czwartej nad ranem, w których  przez godzinę na wpół przytomny słuchałem osoby opowiadającej o swoim skomplikowanym życiu. Nie lubię rozmów przez telefon, zaproponowałem spotkanie. Nikt się nie zjawił, a telefon znowu dzwonił o podobnej porze.

Kiedyś miałem idealistyczne marzenie, być księdzem dla wszystkich, cały czas rozdać innym. Bywało tak, ale później okazywało się, że tego czasu nie mam już nawet dla Pana Boga, nie mówiąc o klasztornym życiu, zajęciach i braciach. Poza tym, wielokrotnie nie byłem w stanie pomóc, nie potrafiąc lub nie mając odpowiednich kompetencji. Innym razem ktoś miał oczekiwania, których nie byłem wstanie wypełnić, wychować córkę, syna, spłacić długi, odsiedzieć wyrok za zabójstwo, uratować małżeństwo nie chcąc zrezygnować z pracy w agencji towarzyskiej. A najlepiej to żyć blisko Boga, ale bez kosztów własnych. Wielokrotnie wracałem z poczuciem własnej ograniczoności, modląc się, aby On znalazł własne rozwiązanie.

Od kilku miesięcy wstaję o piątej rano, na dwie godziny przed wspólnymi modlitwami. I wiem, że jeśli jeszcze ten czas odpuszczę, zatracę to, co najważniejsze. Te chwile samotności,  to ulubiony moment dnia.

Jeżeli w ostatnim czasie kogoś zaniedbałem, nie miałem czasu się spotkać, nie pomogłem w czymś, nie odpisałem na list to szczerze przepraszam. Naprawdę chciałbym, ale mam tylko 24 godziny. W tym czasie muszę spać, jeść, modlić się, wypełniać klasztorne obowiązki oraz pracować.

Życie należy pokonać jakby to był maraton. A nie biegać sprintem. Szukam więc właściwych proporcji.



35 komentarzy:

Lumen pisze...

Ale miło znowu przeczytać Brata wpis! Po rekolekcjach dzieją się piękne rzeczy :)

Motylek pisze...

Trzeba Was w takim razie jakoś rozmnożyć skoro takie zapotrzebowanie jest .
A tak serio, ładować akumulatory konieczne jest by mieć później z czego napełniać. Trzymam kciuki i za skuteczne ładowanie i za owocne napełnianie.

Kasia Sz. pisze...

Ojcze, jak oznajmiasz publicznie, że wyjeżdżasz na kilka dni bez pieniędzy to nie dziw się, że ludzie są ciekawi efektów takiej podróży. Sam dzielisz tym pomysłem, nie my wyciągamy to z Ciebie. Ta podróż była na tyle kuriozalna, że wzbudziła ciekawość wielu.

Aga pisze...

Ks. Grzywocz mówił kiedyś, że nie ma miłości wzajemnej bez milości samego siebie. Nie można tylko dawać, bo człowiek szybko się wypali. Musi tyle samo, ile daje innym - przyjmować. "Kochaj bliźniego JAK SIEBIE SAMEGO"... W służbie innym łatwo o tym zapomnieć, ale to się szybko mści i wychodzi przez zniechęcenie, zniecierpliwienie, porywczość. Więc - niech Brat zatroszczy się najpierw o siebie, żeby potem móc troszczyć się o innych. W tej kolejności.
Sił dużo życzę i chwil oddechu, spokoju. I z niecierpliwością czekam na książkę! :)

Kasia Sz. pisze...

Ojciec pisze o "kosztach własnych". No to jest bardzo ważne w życiu duchowym, które czasem przekłada się na życie codzienne, że w wyjście z czegoś wymaga naszej pracy, naszego zaangażowania, naszych chęci i naszego wzięcia odpowiedzialności za swoje życie.

Druga sprawa to wsparcie. Nawet takie dyskretne od kogoś. I to jest trudne, żeby otrzymać. Duchowny może czasem towarzyszyć, ale bywa, że liczba osób do wsparcia jest za duża.

Jasne, że czasem prosimy o pomoc ludzi i jej nie otrzymujemy i to bywa trudne, ale na to nie ma rady. Rozczarowujemy się, bywamy zawiedzeni itp. Nadzieja jest w tym, że taki stan rzeczy minie.

basiek pisze...

Dosłownie kilka minut przed tym jak weszłam gdzieś przed północą na tego bloga,wcześniej sama stwierdziłam że brakuje mi ostatnio właśnie czasu dla siebie, praca i dzwoniący wciąż telefon i człowiek wraca późno do domu zje późny obiad chciało by się chwilę odpocząć a przecież są i jakieś obowiązki, czasem też mi jest trudno to pogodzić, trzeba porozmawiać z kimś z kim mieszkamy, czasem jeszcze ostatnio dosyć często ktoś dzwoni z daleka kto nie ma z kim porozmawiać a ja jestem takim powiernikiem i czasem tracę godzinkę na taka rozmowę, często dzwoni przyjaciółka i zaprasza na kawę bo też potrzebuje pogadać i czasami też zostawiam wszystko i idę dobrze że bardzo blisko,bo nie potrafię jej odmówić. Dzisiaj wracając z pracy wstąpiłam sobie na chwilę do kościoła by tak sobie parę minut posiedzieć i tak w myślach się pomodlić i to jest co lubię najbardziej tam właśnie jest taki błogi spokój i człowiek się wycisza. Więc nie dziwię się Ojcu że czasem nie daje rady ale moje te wielkie niby sprawy są z tym co Ojciec robi takie malusieńkie.
Podziwiam i czasami wspominam o Ojcu w modlitwie.

sacerdos pisze...

basiek: każdy ma swoje sprawy i one również są ważne. Nie dzieliłbym na mniejsze i większe.

basiek pisze...

sacerdos -no może i masz rację ale taka właśnie myśl mi przyszła do głowy.
Pozdrawiam i dobrego dnia wszystkim :)

pięknostopowicz pisze...

@Kasia Sz: kuriozalna podróż? W takim razie Ewangelia też taka jest i słowa Jezusa mówiące o rozesłaniu i zaufaniu. Ale może to już taka prawidłowość, o której wielokrotnie mówił brat Krzysztof: to co nic nie warte dla ludzi, dla Boga ma największą wartość? Dobrego dnia!

Kasia Sz. pisze...

Kuriozalna w sensie, że nietypowa. Przecież nie często się zdarza, że ludzie nie biorą pieniędzy i jadą w podróż.

Nie każdy potrafi tak zaufać Bogu, że nie martwi się o finanse. Cztery lata temu o. Tomasz Franc na mszy u krakowskich dominikanów opowiadał nam właśnie o takim doświadczeniu o jakim pisze o. Krzysztof. Dla niego to było doświadczenie trudne.

pięknostopowicz pisze...

Miałem inne skojarzenie ze słowem kuriozalny. Myślę, że chyba każdy z nas miał takie doświadczenie, że nie mieliśmy nic i musieliśmy zaufać Bogu. To na pewno zawsze trudne doświadczenie.

Anonimowy pisze...

Oj, widzę że zajęliśmy Ojcu czas w najgorszym z możliwych momentów.
5.30-zamiast samotności i ciszy nalot całej bandy ;-) Mam nadzieję, że Pan Bóg to Ojcu hojnie wynagrodzi. Bo choć słów mało tak moc spotkania ogromna. DZIĘKUJEMY
Nie raz wystarczy po prostu być…

o. Krzysztof pisze...

Bez obaw, wystarczy ograniczyć internet, a banda jest przednia i to ona sprawia, że ten blog jest żywotny :)

Serdeczności

ArturK pisze...

@ o. Krzysztof - Dokładnie tak, znaleźć równowagę w życiu, mądrze rozkładać akcenty ( jak na maratonie ) i ustalać priorytety. Coś do czego każdy z nas myślę, że w pewien sposób dąży. Dobrze przeczytać taki spokojny i wyważony wpis. Wielu z nas, pewnie na różnych płaszczyznach, zmaga się z podobnymi rozterkami w swoim życiu codziennym.

Niech Bóg będzie z ojcem!

sign pisze...

Są teksty, które napełniają pokojem, choć nie mówią o nim wprost. To jeden z nich.

Mati pisze...

Spoko, spoko. Nie przeszkadzamy. To było takie życzliwe zainteresowanie. Tu zgadzam się z Kasią, że jak ktoś rzuca zajawkę o podróży to ludność czeka na dalszy ciąg.

Niestety sprawia ojciec wrażenie, jakby mógł ludziom pomóc. Na szczęście ja nasyłam klientów tylko w godzinach pracy...

Ola pisze...

+ :)

Anonimowy pisze...

Spotkaliśmy się jakiś czas temu na przystanku w Krakowie pod Dominikanami, Ojcze Krzysztofie. Czytam ten blog od jakiegoś czasu z ulgą,że istniejesz i myślisz tak jak myślisz:-) Przeszłam obok Ciebie nie zaczepiając, ciesząc się całą sobą, że oto właśnie się spotykamy "w realu". Stoi człowiek, który tak dobrze "robi mi na głowę" i wcale o tym nie wie...:-)

S. pisze...

niezabieranie czasami głosu to także duchowość dominikańska :) Akwinata mówił: "Panie, spraw bym nie mówił zawsze, wszędzie i na każdy temat". Ja też ostatnio uczę się, że czasami trzeba odpuścić, zostawić, nie wikłać się. Moja znajoma napisała kiedyś na fb: "Nadmierne uczestnictwo w dyskusjach internetowych odbiera luz, powoduje zanik umiejętności odróżniania wypowiedzi poważnych i żartów, wciąga w nałóg wypowiadania się na każdy temat, poprawiania każdej drobnostki i czepiania się każdego słówka".

Czekam z niecierpliwością na nową książkę, może zdradzi Ojciec współautora?

Dalej znakomicie czyta się Ojca. Gdy widzę dobro, które Ojciec czyni, aż chce mi się krzyczeć: Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka! Serdeczności! +

Anna K. pisze...

@ o.Krzysztof - miło przeczytać wpis, z którego bije tyle życzliwości do ludzi. :)

Wiadomo, nie sposób tak dalece dzielić się swoim czasem i angażować w czyjeś sprawy, bo chyba na dłuższą metę można od tego zwariować albo dostać zawału czy coś. To zrozumiałe. A więc, niech Ojciec dba o siebie. :)

Ze swojej strony BARDZO dziękuję Ojcu za wszystkie razy, kiedy Ojciec odpisał mi na mejla oraz za życzliwość podczas spotkania "na żywo" w czasie rekolekcji.

Chciałabym, żeby Ojciec wiedział, że ta świadomość, że Ojciec czyta wszystkie mejle i na wszystkie stara się (nawet po dłuższym czasie) napisać choć parę słów jest niezwykle cenna i potrafi człowieka po prostu nieść bardzo długo. Dobrze, że Ojciec ma tę zasadę, oby Duch Św. pomógł, żeby ona zawsze była w mocy.

Osobiście doświadczyłam czym dla kogoś, kto przeżywa trudne chwile znaczy takie nawet jedno zdanie odpowiedzi, czy jeden sms typu "myślami jestem z tobą" czy cokolwiek i jak to potrafi człowieka dosłownie nieść dalej w życiu i dawać nadzieję, że będzie kiedyś lepiej. Jest to coś bardzo cennego.

Czytałam kiedyś w książce "Historia jednego życia" o doktorze Ludwiku Hirszfeldzie taki fragment, w którym tenże lekarz, Ludwik Hirszefld, przez całe lata koszmaru wojny, w getcie, w nieludzkich warunkach itp. starał się leczyć ludzi i pomagać im i często oczywiście doświadczał chwil załamania, ale niosły go takie słowa z listu od grupy naukowców z zagranicy (nie pamiętam czy z Wlk. Brytanii czy z USA), którzy napisali kiedyś do niego: "niech pan profesor wie, że tutaj, u nas, ma pan swoich sympatyków, którzy myślą o panu i życzą panu wszystkiego dobrego" (czy coś w tym sensie). W książce była mowa o tym, że profesor był świadom tego, że mógł to być zwykły, kurtuazyjny zwrot, który komuś przyszedł po prostu do głowy podczas redagowania listu i być może nic on tak naprawdę nie znaczy, ale sam fakt, że jednak te słowa mogą coś znaczyć, oraz że ktoś je w ogóle do niego napisał i wysłał i myślał o nim był dla niego becenny i pomógł mu przetrwać najtrudniejsze chwile. On sobie w trudnych chwilach to zdanie z listu przypominał i to mu pomagało przetrwać.

Rozumiem go, bo sama przekonałam się jaką wielką moc mają tego typu słowa - np. z mejla. Że ktoś myśli o mnie, że komuś moje cierpienie nie jest obojętne, że ktoś dobrze mi życzy.

Sama też oczywiście staram się w ten sposób postępować wobec ludzi i coś im z siebie dać i czasem takie słowa też komuś napisać i wierzę w to, a raczej wiem, że słowa i małe gesty mają ogromną moc.

Za to bardzo Ojcu dziękuję, a także za modlitwę. Ja też za Ojca modlę się stale.

Życzę powodzenia we wszystkim!
Pozdrawiam,
Anna K.

Unknown pisze...

Ten wpis Ojca jest bardzo budujący.
Popieram Panią Anię- to,że Ojciec nie odtrąca nigdy nikogo,ale zawsze każdemu usiłuje dać choć odrobinę nadziei,pomoc, jest niezwykle cenne, mam nadzieję,że Ojciec o tym wie,tak czy siak-niech Ojciec o tym pamięta.

Ja tam nie czekam na opowieści z autostopowej podróży,choć przyznam,że ubiegłoroczne wpisy z podróży czytałam z czystą przyjemnością,

najważniejsze,że Ojciec żyje,że jest cały i zdrowy.



Anonimowy pisze...

WIELKI SZACUN PRZYJACIELU LUDZI.
CZY WIESZ JAK WIELKA NAGRODA CZEKA NA CIEBIE W NIEBIE?PRAWDZIWY KSIADZ,PRZYJACIEL.
POMODLE SIE ZA CIEBIE

pandarasta pisze...

Ja znowu napiszę tekst mojego brata "dobry jest"
Oj i to bardzo ,więcej takich księży ,ojców ,świeckich .
Obyśmy wszyscy byli tacy otwarci na potrzeby innych .
Ojcze równowaga najważniejsza .
Pozdrawiam +

Kasia Sz. pisze...

Tutaj jest krótka relacja z "Gościa Niedzielnego":

http://gosc.pl/doc/1662003.Dokad-droga-poprowadzi

Anonimowy pisze...

"Najbardziej lubił wtorki" abp Mokrzycki opowiada o swojej posłudze przy Janie Pawle II i pada często pytanie od pani Grysiak: "Czy Ojciec Święty coś wtedy mówił?" (np. nt. jakiejś trudnej sytuacji).
Pada odpowiedź. "Nic nie mówił. Rzadko zabierał głos. Modlił się".
Taki oto jest mój wpis.

Soup pisze...

Czas nie jest z gumy, Ojciec tym bardziej.... Tam gdzie Bóg jest na swoim miejscu to i cała reszta na właściwym - Ojciec to pewnie ma :), więc tylko zapewnię o modlitwie żeby sił nie zbrakło, a jak opadną to i znajdzie się czas na odpoczynek. Blog to też nie wszystko, ale dobrze czasem znaleźć nowy wpis, tak samo jak zastanowić się kolejny raz nad jakimś wczesniejszym :)
Z Bogiem +

Via Spei pisze...

To ja się za Ciebie Ojcze pomodlę przed snem :)

Anonimowy pisze...

od rekol z edin
Prosze Ojca
zeby napelniac naczynia trzeba samemu sie napelnic,
kiedys uslyszalam taki text Ks.egzorcysty ze czasem sztan nam przysyla ludzi aby nam cos zabierac i wyniszczac,
a ja sobie dodalalm
po owocach poznacie
niech ojciec wylaczy kabel od telefonu
i sie po ludzku wyspi,
na nic sie zda rozmowa ktora ojca tylko meczy, gdzie Duch Bozy jej nie prowadzi,
i pewnie jest to piekny obowiazek ojca ze sie ojcec potrafi posiwecac, to juz wiemy i ojcec wie
teraz trzeba zadbac o siebie i o swoje ptrzeby wewnetrzne,
i nauczyc sie ufac Panu ze sprawy moga poczekac i ze On jest Zbawicielem
i bez nas moze tez wiele dokonac :)
A Ojciec musi sie po ludzku wyspac i wyciszyc,
dac sobie tydzien w miesiacu bez maili i bloga,
i spraw ludzkich
jest taki fajny ksiadz we francji on prowadzi domy dla uzaleznionych,
pisal w swojej ksiazce ze raz w miesiacu zostawia wszytsko rekach Bozych i idzie w gory
i ze bez tego czasu brakloby mu sil do tych ciezkich spraw...
Bo sily same sie nie nabieraja ot tak, czesto trzeba znalesc zrodlo, czyli spokoj icsza, radosc z pobutu na lonie, naturu, z sotawienia spraw w rekach Bozych :D

rek. z edin

Anonimowy pisze...

a ja napisz przewrotnie gdy Ojcu tak wszyscy kadzą, że to co Ojca spotyka to cena popularności sławy czy jak zwał to zwał, wyłączyć telefon, nie odpowidać na wszystko wyciszyc się , ale czy Ojcec wytrzyma bez tego całego anturażu zabiegania, udowadaniania, że jest tak potrzebny ????? ja bardzo lubie Ojca blog, podziwiam energię , działalność i życzę spokoju nic nikomu nie trzeba udowadniać być sobą a i modlę sie za "znajomych" kapłanów codziennie w tym i za Ojca

Anonimowy pisze...

Ojcze drogi, piszesz: "Od kilku miesięcy wstaję o piątej rano, na dwie godziny przed wspólnymi modlitwami. I wiem, że jeśli jeszcze ten czas odpuszczę, zatracę to, co najważniejsze." Pamiętaj, że Twoje ciało jest świątynią Ducha, a Duch działa na naturze... wyspanej i najedzonej. Nie było Cię dziś na wspólnych nieszporach, ale mam nadzieję, że zajrzałeś do brewiarza :) . A jak jeszcze nie, to Psalm 127 polecam. Bo w windzie dziś wyglądałeś, jak kandydat do sanatorium, a nie urlopowicz in spe. Pozdrawiam Iza

Kasia Sz. pisze...

Po prostu Ojcze Krzysztofie odpocznij. Wyśpij się kilka dni pod rząd, daj na razie spokój przygotowaniem wpisów na blog. Za jakiś czas napiszesz relację. Każdy poczeka. Czasem odrobina gorzkiej czekolady pomaga, bo ma magnez. Nie wiem co Ojcowie sobie gotują, ale regularne posiłki choćby przez kilka dni pomogą się wzmocnić. Świeże jabłka - jeśli lubisz - także mają trochę witamin. Przeproś ludzi, którzy oczekują rozmowy. Poproś o wyrozumiałość i powiedz, że w danej chwili nie dasz rady się spotkać.

Anonimowy pisze...

wszyscy sa dobrzy w udzielaniu rad... ale czy sa one potrzebne?

Kasia Sz. pisze...

Większość rad nie jest dana złośliwie. Tylko z życzliwej troski. Ojciec ma prawo zregenerować się i sobie ułożyć priorytety. Kiedyś o. Kozacki i ks. Stryczek także byli przytłoczeni naporem ludzkich spraw i po prostu musieli siebie i przede wszystkim ludzi przeorganizować. Ludzie świeccy musieli trochę wziąć odpowiedzialność za swoje życie.

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Czekam z ciekawoscia na te ksiazke. I powodzenia.

sygnaturka pisze...

I ja zaniedbałam klasztorną biblio... Ale też czas mi przez palce ucieka i chwilowo inne były priorytety. ale wrócę :) Pozdrawiam serdecznie. M.

Prześlij komentarz