środa, 22 stycznia 2014

Najtrudniejsza autostopowa podróż

Możemy nie dojechać, możemy utknąć na pustkowiu drugiego końca Europy, możemy nawet stracić nadzieję na jakikolwiek wyjazd. Ale jednego nie wolno nam stracić - poczucia jedności. To byłaby całkowita klęska. 





Rok 2012. Koniec grudnia
Północne Włochy

Robi się coraz ciemniej. Zabrano wszystkich naszych współtowarzyszy, z wyjątkiem nas. Przez cały dzień jest przenikliwy mróz. Na nasze białe habity zakładamy wszystkie ciepłe rzeczy z plecaka. Także czapki i rękawiczki. 

Zaczyna się siedemnasta godzina postoju. Mamy za sobą nieprzespaną noc, którą spędziliśmy na benzynowej stacji. 

O piątej nad ranem przychodzi nowa zmiana pracowników i zabrania nam pytać kierowców o możliwość dojazdu. Podcięto nas. 

Trzy godziny później jesteśmy już półprzytomni i wykończeni.

To bzdura, że w habitach podróżuje się łatwiej (znajomi benedyktyni z Biskupowa, po jednej z autostopowych podróży, mieli podobne obserwacje). Czujemy się jak bezdomni, który natrętnie pytają o możliwość pomocy. Zaczynamy pytać wychodzących ludzi z supermarketu czy moglibyśmy się z nimi zabrać. Choćby kilkanaście kilometrów. Po kolejnej godzinie mieszają nam się już osoby. Zaczepiamy ponownie te same. Brak snu i mroźne powietrze dają o sobie znać. 

To największy kryzys podczas wyprawy. 

Zaprzyjaźniona siostra zakonna Damiana wysyła smsa, że jest już ze swoją młodzieżą w Rzymie. "Czy my tam w ogóle dojedziemy?" - przechodzi mi przez myśl.

Trzynaście lat czekałem, aby zobaczyć dominikańską bazylikę świętej Sabiny, w której zachowana jest cela naszego Dominika. Marzyłem o bazylice świętego Pawła i o słynnym placu świętego Piotra...

Noc wcześniej spaliśmy u polskiej rodziny w Monachium, która niespodziewanie zaproponowała nam nocleg. 
- Nie mieliśmy kolędy od lat, więc będzie nareszcie okazja - usłyszeliśmy w samochodzie. 

Prysznic, znakomita kolacja i śniadanie. A potem kilkugodzinne rozmowy o wierze, tęsknocie, Panu Bogu, przyjaźni, wolności i wzajemnej miłości. 

Jednak wygoda i regularne posiłki rozleniwiają. Bezpieczna sytuacja zostawia też mniej miejsca na działanie Pana Boga. Nad ranem wyruszyliśmy w dalszą drogę. W okolicach osiemnastej utknęliśmy. 

Zmęczenie daje się we znaki. Wchodzimy do marketu chcąc choć przez kilka minut się ogrzać. Widząc nasze blade i przemrożone twarze, sprzedawca niespodziewanie proponuje kawę. 
- Dziękujemy, ale nie będziemy mogli za nią zapłacić. 
Młody Włoch patrzy na nas kręcąc głową:
- Ale ja nie każę wam za nią płacić. 

Pewnie nawet nie ma pojęcia ile to w tym momencie dla nas znaczy. Drobny gest, ale wykonany z życzliwością - niech Dobry Bóg mu za to wynagrodzi. 

Siadamy przy stoliku pokrzepiając się gorącą kawą. Smakuje tak wyśmienicie, że chciałbym aby ta chwila nigdy się już nie skończyła.

Po chwili robi się niebezpiecznie ciepło, że aż ma się ochotę zasnąć. Musimy więc wyjść na zewnątrz. Mroźne powietrze na nowo uderza w rozpaloną twarz. 

Biorę od Przemka Biblię, spod okładki wyciągam kartkę z litanią pokory. Przypisywana jest Marii Magdalenie, patronce dominikanów. Za każdym razem robi na mnie piorunujące wrażenie.


O, Jezu cichy i pokornego serca, wysłuchaj mnie.                                                                  
Wyzwól mnie Jezu z pragnienia aby być cenionym, 
z pragnienia aby być lubianym, 
z pragnienia aby być wysławianym, 
z pragnienia aby być chwalonym, 
z pragnienia aby wybrano mnie przed innymi, 
z pragnienia aby zasięgano mojej rady, 
z pragnienia aby być uznanym, 
ze strachu przed poniżeniem, 
ze strachu przed wzgardą, 
ze strachu przed skarceniem. 
ze strachu przed zapomnieniem, 
ze strachu przed wyśmianiem, 
ze strachu przed skrzywdzeniem, 
ze strachu przed podejrzeniem. 

I także Jezu, daruj mi te łaskę bym pragnął...    
aby inni byli więcej kochani niż ja, 
aby inni byli wyżej cenieni ode mnie, 
aby w oczach świata inni wygrywali, a ja bym przegrywał, 
aby inni byli wybierani, a ja bym był pozostawiony, 
aby inni byli chwaleni a ja bym był niezauważony, 
aby inni byli we wszystkim uznani za lepszych ode mnie, 
aby inni mogli stać się świętszymi ode mnie, 
o ile tylko ja będę tak święty jak powinienem,    
Amen.


To wielka łaska, móc żyć z takim poczuciem wolności. Tej "łaski" chyba mi jednak nie wystarcza, bo zamiast odejść od scenariusza do rzeczywistości dopada mnie zniechęcenie. W głowie kręci mi się z wyczerpania. Czuję, że ze zmęczenia, zimna i braku snu, po prostu zemdleję.

Spoglądam na współbrata, któremu również nie jest łatwo, ale trzyma się wyjątkowo dzielnie. W takich momentach najłatwiej o wzajemne pretensje, wypominanie. Choć teraz milczymy to podświadomie wiemy jednomożemy nie dojechać, możemy utknąć na pustkowiu drugiego końca Europy, możemy nawet stracić nadzieję na jakikolwiek wyjazd. Ale jednego nie wolno nam stracić - poczucia jedności. Kłótnia i wzajemne oskarżenia byłyby całkowitą klęską. Większą niż nasz długi pobyt na tej włoskiej stacji. 

Coraz wyraźniej zaczyna docierać świadomość, że do Rzymu możemy jednak nie dotrzeć na ustaloną godzinę dwunastą. A jeśli nawet dojedziemy to przyjedziemy spóźnieni, nie otrzymując zakwaterowania ani noclegu. To tak jakbyśmy już teraz mogli wracać... 

To moment zupełnej bezsilności. I żadnych pomysłów co dalej. Zupełnie żadnych. Nigdy nie wyrwiemy się już z tej stacji. 

Czuję się tak bezbronny, bezsilny i wiem, że tylko cud może coś zmienić. Tylko, że już nawet nie mam siły o niego prosić. 

Podobno ten moment "grobu" jest chwilą najczystszej wiary. Możesz się bardzo starać, ale i tak z ową bezsilnością nie możesz nic zrobić. Gdy leży się w grobie, to nie można wyjść samemu. Musi ktoś przyjść i wypuścić. Najtrudniejsza do przetrzymania jest właśnie ta świadomość.

Nic więcej nie można nic zrobić. Tylko czekać.

Nagle dzieje się coś dziwnego. Mam wrażenie, że zawodzi mnie wzrok. 

Zupełnie nie zatrzymywany staje zielony nissan. Kierowca opuszcza szybę i mówi po włosku. Podbiega Przemek, który płynnie rozmawia w tym języku.   
- Jedziemy do Florencji. Chcecie się zabrać?
- To w kierunku naszego Rzymu...

W samochodzie jest ciepło i przyjemnie. Mężczyzna prowadzi, słuchając w milczeniu. Obok siedzi jego dziewczyna, która odwraca się w naszą stronę.
- Zauważyliśmy, że nikt was nie chce zabrać i jest wam bardzo zimno - mówi. - Nie jesteśmy katolikami, ale zrobiło nam się was zwyczajnie szkoda. 

Opowiadamy o celu naszej podróży. Wyruszyliśmy wraz z prawie sześćdziesięcioma studentami na spotkanie młodzieży Taize. Wszyscy autostopem. Jako forma pielgrzymki. 
- Piękna ta wasza misja - mówi młoda Włoszka. 

Po kilkunastu minutach zasypiamy ze zmęczenia. Pod Weroną nasi dobrodzieje budzą nas dając jeszcze na drogę butelkę wody. 

Półprzytomni wysiadamy nie mając pojęcia gdzie jesteśmy i co to za miejsce. Kręci mi się w głowie, jakby przez mgłę zauważam mężczyznę w koloratce wsiadającego do samochodu. Błyskawiczne otrzeźwienie. Podbiegam i pytam wypowiadając nieskładnie zdania.
- Jedziecie do Rzymu?
- Tak. 
- Możemy się z wami zabrać?

Alesan i Albert okazują się pracować na parafii w Weronie. W drodze opowiadają, że w Italii nie ma kultury autostopu, że przez ludzi jest to źle postrzegane i takie tam...

Tak, tak, Słyszeliśmy już o tym. Wiele razy. 

- Pewnie jesteśmy zmęczeni. Możecie się zdrzemnąć. 

Po dwóch godzinach zmienia się pogoda. Termometr umieszczony na pulpicie samochodu wskazuje na dwanaście stopni na plusie. 

Werońscy księża wysadzają nas w Rzymie niedaleko stacji metra. Zabieramy z bagażnika plecaki machając ręką na pożegnanie. 

Patrzę na godzinę i podaję zegarek Przemkowi. Nie do końca jeszcze wierzę w to, co się wydarzyło. 

Jest 11:59.


Bazylika Santa Sabina. Kuria Generalna Zakonu Kaznodziejów. 
Obłóczyny pierwszych polskich dominikanów - św. Jacka i bł. Czesława. 
Dominikański akcent na rzymskiej ulicy. Giordano Bruno. 
Pomarańczowe drzewo zasadzone przez św. Dominika. 
Cela świętego Dominika. 
Widok z celi św. Dominika na wnętrze bazyliki świętej Sabiny. Z tego miejsca młodzi dominikanie przyglądali się nocnym modlitwom założyciela Zakonu Kaznodziejów.




Bazylika św. Piotra
Bazylika św. Pawła za murami Rzymu.


Uliczne spotkania. 
Dominikański Uniwersytet Papieski "Angelicum" w Rzymie.
Wszyscy autostopowicze dotarli szczęśliwie i na czas (prawie sześćdziesiąt osób).
Czas na świadectwa i podsumowanie wyprawy. Były z nami osoby, które podróż do Rzymu potraktowały jak przedmałżeński kurs. Chciały przekonać się czy jedna osoba potrafi w kryzysowych momentach rezygnować z siebie dla drugiej? Po autostopowej podróży jedna para postanowiła się rozstać (w przyjaźni), a druga od kilku miesięcy żyje w szczęśliwym małżeństwie. 


Jose Gonzalez "Stay Alive"
Czasami są rzeczy, których człowiek nie może zrozumieć
Biegi nie będą działać, a liście nie urosną
Nie ma dokąd uciec i nie ma paliwa
Silnik się nie włączy
A pociąg nie odjedzie


25 komentarzy:

aga pisze...

ogromny szacunek dla obu ojców, jestem pod wrażeniem
to niesamowite, jak Pan Bóg działa,jeśli Mu zaufamy i powierzymy siebie i swój los

opiszę moje doświadczenie
dziś to dzień, gdzie w przychodni specjalistycznej można się zapisać na wizytę do specjalisty na następny miesiąc; przychodnia czynna od 8 rano, jestem piętnaście minut wcześniej, już z daleka widzę długi ogonek pacjentów, staję ostatnia, po chwili ogonek za mną się wydłuża jeszcze bardziej; jakiś mężczyzna za mną liczy,138 osób w kolejce;6 stopni mrozu;pomimo, iż panie rejestratorki są wewnątrz, drzwi otwierają się równo o 8, udaje się wszystkim zmieścić w środku tworząc wielokrotnie zakręcony labirynt; stając w kolejce na dworze zaczynam się modlić, w środku dostaję impuls,żeby spróbować zadzwonić do rejestracji; udaje mi się dodzwonić, co jest ewenementem, bo w takich sytuacjach rejestracja telefoniczna nie jest możliwa; odchodzę na bok, do pobliskiej apteki, by w ciszy rozmawiać, i znów mi się udaje; w aptece nagle zjawia się starszy pan, staje przy mnie, już wiem, że też czeka w kolejce, kończę swoją rejestrację i oddaję telefon panu, który również w trakcie tej rozmowy rejestruje się do lekarza, dziękuje mi, chce zapłacić, a ja mówię: nie trzeba, mam darmowe rozmowy; oboje szczęśliwi, uśmiechnięci, życzymy sobie zdrowia i dobrego dnia, pani mgr z apteki się do nas uśmiecha, przepraszam ją za zakłócenie spokoju;
wracam do domu po 45 min (tylko), robię sobie gorącą kawę i czytam ten wspaniały tekst ojca

basiek pisze...

Piękny wpis Ojcze, przeczytałam z ciekawością jednym tchem, historia zdarzenia zapewne jedna z wielu ale piękna. Pięknie to Ojciec opisał że czasem można się poczuć bezsilnym bo znajdujemy się w sytuacji bez wyjścia i liczyć można tylko na cud a za chwilę wszystko się zmienia na dobre.
Piękne zdjęcia :) Pozdrawiam i Ojca i wszystkich.
Ps.czytając nawet nie wiem kiedy wypiłam swoją kawę i na dodatek w pracy jeszcze :)

Kasia Sz. pisze...

Uff.. Ojce podróż nie była komfortowa. Zapamiętałam takie zdanie z tego wpisu:

"Czuję się tak bezbronny, bezsilny i wiem, że tylko cud może coś zmienić. Tylko, że już nawet nie mam siły o niego prosić. Podobno ten moment "grobu" jest chwilą najczystszej wiary. Możesz się bardzo się starać, ale i tak z ową bezsilnością nie możesz nic zrobić. Gdy leży się w grobie, to nie można wyjść samemu. Musi ktoś przyjść i wypuścić."

To tak jak ja czuję się w swoim życiu. Mimo, że pojawiają się w nim osoby, które wesprą dobrym słowem i o jest bardzo cenne, bo rzadko w dzisiejszym świecie spotyka się życzliwych i dobrych ludzi. Te słowa tak na trochę otulają jak szalik szyję, by było cieplej.

Zdjęcia ładne. Na pierwszym jest małym piesek z pochodnią. Taki "domini canes" :-)

Anonimowy pisze...

Przy każdym moim dole spieszę ,by sprawdzić co mogę tu przemyśleć...
I zawsze trafiam na myśli o pokorze...Panie Boże zapłać Ojcu za poranek z litanią pokory...

Anonimowy pisze...

JEŚLI MI SIĘ CZASEM ZDARZA
PRZY SWYCH MYŚLACH STAĆ NA STRAŻACH
W SZARYM POLU POD SKOWRONKIEM
NIE W KOŚCIELE NIE W GARAŻACH...
BĄDŹ MÓJ BOŻE TAK WSPANIAŁY
POZWÓL DŁUGO BYĆ CIEKAWYM

http://www.releaselyrics.com/3a72/jacek-kleyff-je%C5%9Bli-mi-si%C4%99-kiedy%C5%9B-zdarzy/

Anonimowy pisze...

Oj, z tym grobem to ojciec mocno przesadził :-) Nic Wam nie groziło, w razie czego mieliście pod ręką ludzi i telefon.

TaxiDriver pisze...

Mi metafora grobu bardzo się podoba. Rozumiem to jako moment, gdy człowiek nie ma już żadnych pomysłów i własnych sił. Z przyjemnością przeczytałem ten wpis - jest świetny!

Krys49 pisze...

Dziękuję za wpis. Także za litanię. Też wkładam różne, ważne dla pożywienia ducha notatki do pisma świętego. Czekałam długo na ten wpis z podróży do Rzymu. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Bezcenność takie ręce co to odsuwają kamień i pomagają wyjść.

Anonimowy pisze...

Dzięki za relacje, można się z lekka uśmiechnąć :)
Litania, bardzo ładna. Wezmę sobie ją do bliższego przyjrzenia się.
A dlaczego akurat Maria Magdalena jest patronką dominikanów?
Fotki z miejsc dobrze mi znanych. Niektóre niepodpisane, ja tam wiem co to jest... ale inni?;)

Kasia Sz. pisze...

Anonimowy z 22 stycznia 2014 20:20 - Oj, bezcenność. Ale takich rąk nie ma.

Anonimowy pisze...

Kasia Sz.
A Twoje? ;) ale chyba masz rację. Są tylko jedne ręce które mogą odsunąć niewidzialny kamień. Cała reszta za nimi, to jedynie pośrednicy podprowadnicy. Sami, z kamieniami do odsunięcia.
pozdrawiam
Czy ktoś to wie, dlaczego Maria Magdalena jest patronką dominikanów?

o. Krzysztof pisze...

Maria Magdalena nazywana była "apostołką apostołów" już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, ze względu na to, że stała się pierwszą głosicielką Dobrej Nowiny. Dlatego w XIII wieku została "dołączona" do patronów Zakonu Kaznodziejskiego.

To najpierw Marii Magdalenie ukazał się Jezus po zmartwychwstaniu. Może dlatego, że była najbardziej doświadczona przez życie? Ani Jan, umiłowany uczeń, ani Piotr, nie byli bardziej godni by jako pierwsi zobaczyć Go żyjącym.

Anonimowy pisze...

Niezbyt wyczerpująco, ale dzięki.

Aguś pisze...

Wpis świetny, ale ta litania... Dziękuję! :)

sygnaturka pisze...

"Przypisywana jest Marii Magdalenie, patronce dominikanów." - to już wiem, czemu tak dominikanów lubię, w końcu jestem Magdalena Maria ;) Ciepłe pozdrowienia w mroźny dzień :)

Kasia Sz. pisze...

"Anonimowy z 23 stycznia 2014 08:08" - No moje ręce są za słabe. Człowiek sam siebie nie podniesie :-).

Anonimowy pisze...

Kasia Sz.
Z pewnością, wystarczy Ci siły na odrzucanie tego, co jest do odrzucenia. I przyjmowaniu Tego, kto jest do przyjęcia. Sama siebie nie musisz podnosić. Wystarczy, że spróbujesz "podnieść" kogoś obok, kto też leży. Nawet się nie spodziewasz, jak wstaniecie. I ile siły można znaleźć w słabości.

missy pisze...

Ojcze, a mnie to skłoniło do innego pytania. czy przed tymi wyprawami wszystkimi Ojciec jakos specjalnie rozeznaje, przemadla decyzję, czy po prostu idzie na żywioł? Bo też planuję wyjazd do Rzymu stopem,na kanonizację. I właśnie zastanawiam się, jak rozeznać, czy to tylko mój pomysł, czy Pan Bóg też tego chce...

DR pisze...

wszystkie drogi prowadzą do Rzymu..
,wiedziałam,że Ojciec dojedzie, w końcu rzecz działa się w Italii a tam wszystko jest mozliwe :)

Anonimowy pisze...

Jeśli to Ty D. to weź kogoś i przyjeżdżajcie. To nie Twój pomysł, tylko mój. I Boga w to nie mieszajmy;) Choć możesz w drodze Go doświadczyć.
Żywioł może być(choć nie musi) w trasie, na miejscu jak dotrzecie o nic się już nie potrzeba martwić.
Ale przeczytaj jeszcze raz to co o. Krzysztof napisał, i się zastanów. Życzę odwagi. Zdecyduj, jak uważasz.

DR pisze...

Anonimowy z 11:08, nie rozumiem, więc to chyba nie ta lub nie ten D :)
ale miło było przeczytać:)
pozdrawiam
seredcznie

Anonimowy pisze...

kurczę, żeby się jeszcze nie okazało, że jakaś/iś kilku innych D. przyjedzie do Rzymu stopem bo /na miejscu już nie potrzeba się martwić/ :D
Mam nadzieję że to ta, i że przeczyta.
też pozdrawiam :)

missy pisze...

missy to nie D. :)

Anonimowy pisze...

:) D. raczej już podjęła decyzję (na to wskazuje)
missy, dobrych wyborów.
pozdrawiam

Prześlij komentarz