czwartek, 6 lutego 2014

Życie pustelników

Życie pustelników to  trudna i bolesna walka o odnalezienie swojej prawdziwej tożsamości. 







Świat mówi: "Jesteś tym, co posiadasz". 
Ta fałszywa osobowość nigdy jednak nie zdoła zapewnić bezpieczeństwa i pewności. Wtrąca jedynie w samonakręcającą się spiralę pragnień - więcej pieniędzy, więcej rzeczy, więcej władzy, więcej przyjaciół. To wszystko oparte jest na złudzeniu, że kiedyś dotrzemy do wymarzonego miejsca, w którym nikt i nic nie zdoła nas zranić. 

Chrześcijańscy mnisi, którzy w pierwszych wiekach uciekali na pustynię byli świadomi, że nie tylko społeczeństwo, ale i Kościół poddał się tej iluzji. 

Oni to wielokrotnie przerabiali na sobie.

Tak długo, jak próbowali szukać swojej tożsamości poza Bogiem, kończyli w znanej im już spirali pragnień, która zamiast spełnienia przynosiła rozgoryczenie. 

Uciekając w odosobnienie chcieli uwolnić się od osobowości zbudowanej na nakazach, by zrzucić z siebie kolejne warstwy rozczarowań i odnaleźć siebie samych. 

Z dala od ludzkich opinii i niepotrzebnych słów, powoli przekonywali się, że nie są tacy, jakimi widzą ich ludzie, lecz tacy, jakimi stworzył ich Bóg. 

Im więcej masz rzeczy, tym bardziej oddalasz się od swojego bliźniego. Każdy bagaż potrzebuje miejsca i aby je znaleźć będziesz się odsuwał od innych. Twoje rzeczy i ich bezpieczeństwo staną się ważniejsze niż twoi bracia.
(Święty Charbel - libański mnich i pustelnik)

zdjęcie 1: Monika Bury
zdjęcie 2: archiwum dominikańskie

16 komentarzy:

patmos pisze...

przed snem dobry tekst :)

Anonimowy pisze...

a może, wszystko jest złudzeniem...

Anonimowy pisze...

Kalwaria Zebrzydowska :)
(to pisałam ja - maniak)

pandarasta pisze...

Fajnie było wczoraj chociaż na chwilę spotkać ojca na to uśmiechnięte Szczęść Boże w Krakowie.
A wpis świetny
Pozdrawiam

człowiek pisze...

Lubisz samotność, Padre?

dziewczyna pisze...

i w tym miejscu przypomniała mi się taka maksyma:

największym przyjacielem człowieka jest samotność, gdy stracisz już wszystkich przyjaciół, ona cię nigdy nie opuści

Mati pisze...

To takie buddyjskie.

jb pisze...

"Uciekając w odosobnienie chcieli uwolnić się od osobowości zbudowanej na nakazach, by zrzucić z siebie kolejne warstwy rozczarowań i odnaleźć siebie samych.

Z dala od ludzkich opinii i niepotrzebnych słów, powoli przekonywali się, że nie są tacy, jakimi widzą ich ludzie, lecz tacy, jakimi stworzył ich Bóg. "

Dziękuję Ojcze za te słowa.

Anonimowy pisze...

Może nie do końca o pustelnikach którzy odchodzą na pustynię (żeby odnaleźć własną tożsamość?), ale też w temacie. Znalezione u pewnego księdza sj Kramera- napisał ostatnio:

Henri Nouwen chciał się trochę "uduchowić" i przez siedem miesięcy mieszkał z zakonnikami o bardzo surowej regule (od chwili wstąpienia do zakonu nie ma się żadnego kontaktu ze światem).
Gdy wrócił do domu napisał książkę „Dziennik z klasztoru trapistów”. Oto jej ostatnie słowa:

„Może największym i najbardziej ukrytym złudzeniem było to, że po siedmiu miesiącach życia w tym klasztorze stanę się innym człowiekiem, bardziej skupionym, bardziej uduchowionym, bardziej cnotliwym, współczującym, łagodniejszym, bardziej radosnym i bardziej wyrozumiałym. Jakoś oczekiwałem, że mój niepokój zmieni się w spokój, napięcia w uregulowany tryb życia, a zwątpienie, mój częsty gość, w całkowite oddanie się Bogu.
Nic nie wyszło z tych spodziewanych sukcesów, rezultatów czy osiągnięć. Gdybym zadał sobie pytanie dotyczące mego siedmiomiesięcznego pobytu w opactwie: „Czy mi pomógł, czy rozwiązał moje problemy?” Odpowiedź brzmiałaby po prostu: „Nie pomógł, nie rozwiązał moich problemów.” I dobrze teraz wiem, że nie pomógłby również rok, ani dwa lata czy nawet całe życie spędzone w klasztorze trapistów. Ponieważ żaden klasztor nie po to został zbudowany, żeby rozwiązywać w nim problemy, ale żeby pośród tych problemów oddawać cześć Bogu. Wiedziałem o tym dobrze, ale żeby w to uwierzyć, musiałem wrócić do mego dawnego, bardzo ruchliwego życia i spojrzeć na moje niespokojne ja. Ci którzy witali mnie po powrocie, oczekiwali, że ujrzą odmienionego, lepszego człowieka. A ja naprawdę nie chciałem ich rozczarować...”

a tu, jeszcze coś (już zupełnie nie w temacie) ale zerknijcie jeśli chcecie :) w odniesieniu do ostatnich wydarzeń na "krańcach świata";)
Ciekawam, co o tym myślicie
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10152562864957656&set=p.10152562864957656&type=1&theater

Kasia Sz. pisze...

Nie można się uduchawiać na siłę. Uduchowienie przychodzi samo. Często w ferworze życie.

Belegalkarien pisze...

Odnaleźć siebie takim, jakim stworzył mnie Pan Bóg - jasne. Ale dlaczego zakłada Ojciec od razu, że poszukiwanie poza sferą duchową, pustelnicza, to od razu poszukiwanie w materializmie? Ze skrajności w skrajność. Odnalezienie swojej tożsamości to sprawa dużo głębsza niż tylko wgląd w sferę duchową. Chrześcijańscy mnisi w pierwszych wiekach mogli uciekać na pustynię, współcześni też mogą, śmiało, ale człowiek nie-mnich musi poszukiwać swojej tożsamości w środku miasta. I nie da się zupełnie odrzucić dóbr materialnych, by odkryć kim się jest. Wiadomo, że skrajnym przykładem jest wyznaczanie swojej wartości i jestestwa nowymi butami, iphonem czy autem, ale pozycja społeczna - awans zawodowy, tytuł naukowy - jest elementem obrazu siebie i odpowiedzi na pytanie kim jestem. Nie odbierajmy tego ludziom, którzy ciężko pracują, by być w konkretnym miejscu. Nie zgodzę się z tym, że np. wykształcenie we współczesnym świecie nic nie znaczy. Znaczy. Wyznacza m.in. w którym jestem. I nie dam sobie tego odebrać.

Anonimowy pisze...

Kasia Sz.
Co to znaczy uduchawiać się? I po co?

Kasia Sz. pisze...

Pisząc o uduchowieniu to zdarzają się nam takie chwile głębszej refleksji, jakieś drobne zdarzenia, która mają wymiar transcendentny czyli jakby przekraczający ten nasz zwykły świat. Ale ta transcendencja nie polega na czymś niezwykłym, choć czasem może kogoś coś takiego spotkać. Teraz trudno mi podać przykład.

Natomiast uduchowianie na siłę to jest wtedy kiedy ktoś celowo chce, żeby coś było wyjątkowe i niezwykłe.

A to uduchowienie spontaniczne to może być spotkana nagle życzliwa nam osoba, albo patrzenie jak dziecko cieszy się ze śniegu. Tego nie da się opisać, bo w opisie to wychodzą rzeczy trywialne, ale jak czasem przeżyjemy takie ciepłe chwile nawet uspokojenia w kościele to mamy to uduchowienie spontaniczne.

Anonimowy pisze...

Nic z tego nie rozumiem...;)
ale pozdrawiam

Kasia Sz. pisze...

Bo tego się nie da zrozumieć ani opisać. Nie dlatego, że to takie skomplikowane, ale dlatego, że każdy ma swoje takie małe wydarzenia, które rozumie tylko on w kontekście swojego życia. I one do niego docierają. Dla postronnej osoby może to być banał albo błachostka.

TaxiDriver pisze...

Ja rozumiem Kasię Sz :)

Prześlij komentarz