niedziela, 11 maja 2014

Doskonałość ludzka jest zmorą

Brandstaetter o szczęściu.








Martinowi zawsze sprzyjało szczęście. Martin odnosił zawsze same sukcesy w życiu i sporcie, który był wielką pasją jego życia. Martin był zdrowy i silny. Martin był trzykrotnym mistrzem olimpijskim. Kobiety go uwielbiały. Dorobił się sporego majątku. Miał willę nad morzem i dwa samochody.

Od dziesięciu lat, to jest od chwili gdy zaczął rzucać oszczepem, nie poniósł ani jednej klęski. Ale był bardzo zmęczony swoimi zwycięstwami, które właściwie już nikogo nie wzruszały. Widzowie, oglądając jego wyczyny nie przeżywali już żadnych emocji. Mówili: "Martin jest doskonały... Martin jest niezawodny... Martin musi zwyciężyć..." A gdy zwyciężał - ziewali. 


- Doskonałość ludzka jest zmorą! - zawołał Martin, gdy pewnego dnia siedzieliśmy w jego willi nad morzem. 
- Co z tego wynika - spytałem. 
- Pojadę na biegun północny...
- Co?
- Założę tam plantację truskawek i włożę w nią cały mój majątek - wyjaśnił Martin.
- Dobry kawał - wybuchnąłem śmiechem. 
- Nie śmiej się - powiedział Martin. - Ja chcę koniecznie ponieść klęskę, klapę, chcę zbankrutować, chcę stracić wszystko i wreszcie przerwać passę tych nudnych zwycięstw i równie nudnego szczęścia, i znowu życie budować od nowa. Wierz mi, przyjacielu, gdybym miał pewność, że owe plantacje truskawek na biegunie, to i tam one zakwitną i wydadzą obfite plony, że gdyby nawet cały mój majątek rozdał ubogim, oni go nie przyjmą, a gdybym nawet podpalił moją willę, z wszystkimi znajdującymi się w niej kosztownościami, spadnie natychmiast gwałtowny deszcz i ugasi w okamgnieniu pożar. Jestem, przyjacielu, człowiekiem szczęśliwym, którego unieszczęśliwił nadmiar szczęścia...

Objąłem go i powiedziałem:
- A czy ty kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, czym właściwie jest szczęście?
Martin podniósł niepewny wzrok:
- Nie... Ale wiem jedno, że do jego pełni potrzebna jest spora ilość klęsk. 

tekst: Roman Brandstaetter
fot. Marcin Mituś, dominikanki - Mielżyn



32 komentarze:

Zuza pisze...

Ciągle wracamy do tego samego, że nadmiar rodzi potrzebę niedoboru. Kiedy już osiągam wszystko, co możliwe do osiągnięcia, to do czego mam dążyć? Jaki cel sobie obrać? Jeśli mam przesyt, to on zaczyna mdlić. Muszę poczuć głód, by znów poczuć radość rozkoszowania się smakiem. Tylko niebezpieczeństwo tkwi w tym, że mamy tendencję do popadania w skrajności. Receptą na bogactwo nie jest ubóstwo, na przejedzenie - głód. Nawet medycynie nie ma ludzi zupełnie zdrowych i całkowicie chorych. Trzeba umieć balansować między jednym i drugim. Czyli...znowu szukamy złotego środka.

Anonimowy pisze...

A ja trochę zazdroszczę temu człowiekowi...

Anonimowy pisze...

To iluzja. Nie istnieje człowiek na ziemi którego życie by tak wyglądało. Ten człowiek (prawdopodobnie)
żyje w iluzji.

Kasia Sz. pisze...

Martin jest przeciwieństwem mnie :-)))).

mała Cy pisze...

Nawet w medycynie nie ma ludzi całkowicie zdrowych i całkowicie chorych. Bo co prawda nie chodzi, ale słyszy na prawe ucho i ma sprawną lewą dłoń? Takie rzeczy tylko w medycynie. Na szczęście.

Aguś pisze...

A ja dokładnie wiem o czym mówi Martin, dość często mam podobnie. Oczywiste jest, że zdarza się, że coś nie wychodzi, ale za każdym razem są to rzeczy mało istotne. Myślę, że Martin wie co mówi. Faktycznie, kiedy wciąż wszystko idzie dobrze staje się to nudne. Kiedy wie się, że praktycznie wszystko za co się weźmie wychodzi dobrze, życie jest jakieś dziwne.

Niesamowite... Ostatnio powinęła mi się noga. Coś nad czym pracuję już dłuższy czas nie udało mi się. I można by od razu powiedzieć, że to było złe, że to była porażka, przegrana, grzech (!) - bo była, to całkowita prawda. Tylko jedna sprawa - trochę irracjonalna, trochę jak u Martina - to było najlepsze, co mnie ostatnio spotkało. To ostatnie zdanie jest tego esencją "[...]że do jego pełni potrzebna jest spora ilość klęsk''.

I nie mogę powiedzieć, żebym była nieszczęśliwa. Gdyby ktokolwiek zapytał mnie, czy jestem szczęśliwa, bez najmniejszego zawahania odpowiadam, że jestem. Ale do tej pełni klęski są BAAAARDZO potrzebne.

A co do tego, że ''ten człowiek żyje w iluzji''. Znam całkiem sporo (sporo tzn. kilka osób, ale to mimo wszystko chyba dość dużo ;)) ludzi, którym generalnie wszystko w życiu wychodzi. I chyba sam fakt tego, że dostrzegamy ten brak klęsk jest czymś, co tę iluzję w pewnym stopniu wyklucza. Bo przecież nie ma tu mowy o sytuacji, w której działa jakiś mechanizm wyparcia albo UDAWANIE, że problemu nie ma. Problemy są, ale nigdy nie jest tak, żeby nie dało się z tego wyjść, zawsze to wyjście się znajduje. Jeśli zaczynam nad czymś pracować, to praktycznie od razu widzę efekty. Ale to właśnie te (często małe) klęski przywracają do pionu, wyrywają z nudy i szczególnie z braku zadowolenia, radości z właśnie z tych wszystkich sukcesów.

Przypomniał mi się też jeden z postów ojca, w którym pisze, że ''kiedy Bóg chce kogoś ukarać zsyła mu sukcesy''. Pamiętam, że wtedy to też bardzo zwróciło moją uwagę.
http://kpalys.blogspot.com/2013/02/pomaranczowy-rzym-cz-ii.html

Pozdrawiam =D

Anonimowy pisze...

Jak to może być? Człowiek który nie wie czym jest szczęscie, wie co jest do niego potrzebne ?
Bujdy na resorach. Nie ma kogos takiego, komu wszystko wychodzi, i nie ma kogos takiego, kogo spotykaja wyłącznie tylko klęski.

Anonimowy pisze...

coś o tym jeszcze tutaj http://lamanaware.blogspot.com/

Kasia Sz. pisze...

W Krakowie mamy bardzo piękną wiosnę. Zimną, ale piękną.

Wrzućcie sobie na youtube.com tytuł piosenki "Miracle of love". Większość z Was zna tę piosenkę, ale posłuchajcie jej sobie jeszcze raz. Cud miłości.

http://www.youtube.com/watch?v=yOGD1WkJJok

Nastraja mistycznie. Jest taka piękna.

Zuza pisze...

Mądrą rzecz napisał Anonimowy z 12 maja z 22.05 (szkoda, że Anonimowy, bo gdyby był jakikolwiek nick, to łatwiej byłoby dyskutować). Nikt ni ponosi tylko klęsk i nie doświadcza tylko sukcesów. Nawet jeżeli komuś wydaje się, że nic mu się nie udaje, odnosi sukcesy w innych dziedzinach niż te, na których się koncentruje. Czasem to drobne, a nie spektakularne sukcesy, ale sukcesy. Tylko problem w tym, że nie umiemy ich dostrzegać. Podobnie zresztą bywa w drugą stronę - ktoś bardzo pewny siebie, "skazany na sukces" czasem nie zauważa, że np. pnąc się po szczeblach kariery, nie ma czasu dla bliskich. A to porażka.... I można tak wyliczać w nieskończoność. Grunt, by umieć dostrzegać tę drugą stronę medalu, w zależności w jakiej sytuacji jesteśmy.

Ros pisze...

Zuza, bardzo lubię czytać Twoje komentarze. Są bardzo mądre i zrozumiałe. Dziękuję.

Kasia Sz. pisze...

Małe sukcesy, drobne radości można dostrzegać i można posiąść taką umiejętność, ale jeśli ktoś ma fundamentalne problemy to to nie wystarczy. To tak jakby osobie z konkretnym bądź jeszcze nie nazwanym problemem zalecać mówienie sobie afirmacji. One nie wystarczą, a do niczego się nie przydadzą. Bywa, że jest potrzebna albo konkretna pomoc albo np. psychoterapia.

Jasne, że w życiu jest potrzebna równowaga. Same sukcesy bądź pasmo niepowodzeń może znużyć bądź w przypadku niepowodzeń przyprawić o depresję. Najgorsze według mnie jest takie trwanie w beznadziei, bez możliwości wyjścia z niej. Z sukcesu człowiek się ucieszy, byle by tylko się nie zachłysnął, z porażki niektórzy potrafią się podnieść, ale tkwić latami w bezsensie po prostu niszczy.

szpieg z krainy deszczowców pisze...

@Zuza
do usług :) szpieg z krainy deszczowców to napisał (12 maja 22.05) ale czasem nie podpisuje się.
Wydaje mi się, że dobrze mogłoby być nie traktować życia dzieląc go na: sukces/porażka, szczęscie/nieszczęscie. Można przynajmniej próbować. Życie, to życie. Mogę się ucieszyć z czegos co mi wyjdzie, lub zmartwić błędnymi swoimi decyzjami, ale nie traktowac tego później jako nie wiadomo jakiego suckcesu czy porażki. Człowiek to jest taki (niekiedy) że musi szufladkować od razu, katalogować, kalkulować itd...A może by tak spróbować przejsć ponad tym? Czy wszystko musi być takie czarno/białe? Czy tak się da wogóle, spróbować się wyorbitować z takiego myslenia trochę schematycznego? Można spróbować na początek poodwracać trochę. Ja tak próbuję. Porażkę spróbować zobaczyć jako sukces, a sukces- jako porażkę. A później jeszcze albo nawet równoczesnie też można, wybić swoje myslenie z tego schematu. Ja tam eksperymentuję. Nie wiem czy każdemu polecam, ale jak ktos chce, może próbować. Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Porażkę przekuć w sukces :) ...Dzielić się nią z innymi, dając świadectwo i siły ludziom..

Zuza pisze...

@Ros - Dziękuję i polecam się :)
@Szpieg - nie można tak od razu? ;) Wiesz, o ile z porażki można próbować wyciągnąć dobro, o tyle w sukcesie na siłę szukać czegoś złego? Po co? By to wyważyć? Wystarczy dystans do tego sukcesu, zwykła radość z jego osiągnięcia, nie musi być od razu mega euforia, by zobaczyć, ile był wart, czego mnie nauczył, co dobrego przyniósł, o co moje życie ubogacił. I z tą lekcją iść dalej do przodu. No bo jeśli sukces i szczęście polega na dawaniu dobra innym, to po co szukać w tym czegoś złego? A nawet jeśli sukces daje coś mnie osobiście, to co, nie może? Gdzie jest napisane, że muszę chodzić w worku pokutnym i biczować się, by być szczęśliwym?

Chrystus mówi, żeby zaprzeć się samego siebie i pójść w Jego ślady. Spoko. Na dzień dobry w Kanie Galilejskiej dał 400 litrów wina. W takie ślady to ja mogę iść. I w te późniejsze też, bo już nie raz doświadczył krzyżem, ale nie od razu mówił: krzyż. Najpierw trochę uwodził, pokazywał jak jest dobry - leczył, uzdrawiał, rozmnażał. Robił sobie PR o jakim współcześni mogą tylko marzyć - gdy rozmnożył chleb i ryby, samych mężczyzn było przy Nim ok. 5000. Ale w Jego życiu nie było tylko smutku, była radość - ze spotkania z ludźmi, z dziećmi. Biesiadował, chodził na kolacje do domów, na wesela.

Dlaczego się utarło, że my chrześcijanie, my katolicy, żeby być szczęśliwi, musimy cierpieć? Że musimy doświadczyć klęsk, by poczuć czym to prawdziwe szczęście jest? Nie zgadzam się z tym. Może Ojciec mi wytłumaczy, wzywam do odpowiedzi, bo to kolejny taki wpis, podobny motyw przewija się w postach, a więc i poglądzie i odczuciu Autora. Wchodzę w polemikę, bo się nie zgadzam!

Smak klęski jest potrzebny by dojrzeć wyrazistość sukcesu. Ale klęska nie jest gwarantem szczęścia. Będę szczęśliwa, gdy nauczę się przyjmować jedno i drugie z godnością.

szpieg z krainy deszczowców pisze...

@zuza
Jak widać- nie można było :)
Nie chodzi o szukanie na siłę zła, ale o zobaczenie drugich stron jednego medalu. Życie, jest wielowymiarowe, nie takie tylko od jednego bieguna do drugiego, i nie wszystko musi być tak, jak nam sugerują że musi być. Nic nie musi. Czasem jest potrzeba skierowania swojego myslenia własnie pod prąd. Wbrew temu, za czym idzie większosć. Życie jest na prawdę zaskakujące. Własnie zbyt dużo przydarzających nam się "sukcesów"lub tego co bierzemy za sukces, patrząc od strony duchowej, może stwarzać dla nas duże niebezpieczeństwo. I wtedy, trzeba włożyć wór (nie w sensie dosłownym , choć może i dla niektórych tak :) wtedy kiedy zaczynamy orientowac się że zamykamy się w swoim tylko pragnieniu szczęscia, a nie widzimy innych ktorzy cierpią. To może być ratunkiem, ale nie żadną regułą. Każdy jest inny.
No nie wiem, czy ojciec wejdzie z Tobą w polemikę ;) On pewnie jest bardzo zajęty, ważniejsze sprawy ma niż odpisywanie innym na komentarze pod własnymi wpisami. (Tak, prowokuję teraz :) Szczęscie i sukces, podobnie jak nieszczęscie, porażka, dla każdego mogą mieć inny wymiar i inne znaczenie.
Cierpienie (po grzechu) jest wpisane w nasze życie. Ale prawdziwe Szczęscie, i tak to wszystko przekracza.

o. Krzysztof pisze...

Postaram się umieścić osobny wpis, który wyjaśni dlaczego duchowość "porażki i słabości" jest mi tak bliska. Muszę jednak znaleźć chwilkę pomiędzy dyżurem w szpitalu, spowiedziami, rekolekcjami, które prowadzę za dwa dni i przeprowadzką. W klasztorze zostało nas teraz dwóch, dlatego sytuacja jest bardziej dynamiczna. Pozdrawiam wszystkich komentatorów

Anonimowy pisze...

Tylko, niech się ojciec nie zapomni pomodlić czasem, w tym klasztorze w którym dwóch tylko zostało. Sytuacja może nabrać jeszcze większej dynamiki. :)

pozdrawiam

o. Krzysztof pisze...

Trafna uwaga :)

Zuza pisze...

Dobrze, że Ojciec zaznaczył: duchowość porażki i słabości jest MI tak bliska. I ok. Jeśli ma znaczenie dla Ojca, to się kłócę, tylko z wpisów bardzo często wynika, że tak generalnie szczęśliwy katolik to cierpiący katolik, to katolik ponoszący porażki, katolik znający smak klęski, epatujący słabościami, a nawet chełpiący się, że je ma, chodzący bez mała w worku pokutnym i biczujący się co jakiś czas, by przypadkiem nie było mu za dobrze. Czy naprawdę musi tak być? Czy Jan Paweł II był nieszczęśliwy w swoim pontyfikacie i dlatego został świętym? Albo inaczej: był przeszczęśliwy, że choruje, że traci zdolności psychoruchowe, że przestaje mówić, chodzić? Myślę, że nie, wręcz złościł się, gdy z rurką tracheotomiczną na tydzień przed śmiercią próbował coś powiedzieć i nie mógł. Czy to nieszczęście dało mu poczucie szczęścia, które zawiodło go do świętości?

Kiedy przyjrzymy się zdjęciom, filmom z Jego pontyfikatu, można zauważyć jak często się śmiał, czasem niemal do łez, jak wchodził w polemikę z wiernymi, jak zaczepiał, żartował. Ile jest anegdot z tego czasu. A ile się działo przed pontyfikatem. To był człowiek radosny, a jego pontyfikat obfitował w sukcesy. Sam wybór na papieża również w takiej kategorii można traktować. Ja myślę, że święty, to człowiek uśmiechnięty, a Kościół Katolicki powinien być "miejscem" utożsamianym z radością, pogodą ducha, życzliwością, otwartością, a nie tylko smutnymi oazowiczkami bez makijażu, z warkoczem i szarą spódnicą do kostek...

Nie zapomnę, jak przywitał mnie o. gwardian u łódzkich franciszkanów, gdy zapytałam, czy mogę rozpocząć wolontaryjnie pracę w poradni. Nie zrobił mądrej miny, nie powiedział: dziecko, słuszny jest Twój wybór, albowiem właśnie poszukujemy kogoś, kto będzie pomagał ludziom w niesieniu ich trudów.... Uśmiech miał taki, że gdyby nie uszy, to śmiałby się dookoła głowa i wręcz wykrzyknął: Alleluja, chwała Panu! Pan jest Wielki! Spadłaś mi nieba, bo ktoś by się przydał!

No właśnie. Pan jest Wielki! Czemu mam się smucić, skoro na każdym kroku mówi mi: Nie lękaj się!!!!! Nie będę Mu zatem mówić, jakie mam wielkie problemy, powiem problemom, że mam Wielkiego Boga!

Zuza pisze...

Aha, no i jeszcze jedno: "Jeśli ma znaczenie dla Ojca, to się NIE kłócę" :)

Anonimowy pisze...

Zuza dzięki!

Mati pisze...

@Zuza: hyhy jeśli to jest ten gwardian franciszkanów co myślę, to jest on po prostu wyjątkowym gwardianem.

Unknown pisze...

@Zuza - generalnie to zgadzam się z Tobą - chrześcijanin powinien być radosny.Jednak łatwo zapomnieć o tym,że Chrystus mówił o krzyżu, i nie brakuje ludzi,którzy szukają radosnego chrześcijaństwa bez krzyża - potem m.in ludzie w obliczu trudnych doświadczeń życiowych 'tracą wiarę' Oczywiście nie mówię ,że wszyscy. Bardzo mądrą myśl kiedyś Ks.Pawlukiewicz powiedział " każdy kto szuka Kościoła bez krzyża prędzej czy później potknie się o zwłoki Jezusa na Golgocie".
Poza tym ciężko o radosny Kościół,gdy nie brakuje środowisk katolickich w których łatwo się krytykuje świat,politykę itd.

Co do franciszkanów - są genialni,zwłaszcza ci łódzcy ;)

Pozdrawiam

pandarasta pisze...

https://www.youtube.com/watch?v=dIICEYH9LTQ
To tak z dedykacją dla ojca ;)
Co do dyskusji o kościele radosnym ,to zgadzam się z Klaudią ,powinniśmy być radości ,ale także pamiętać o krzyżu .Znaleźć złoty środek ,choć z tym jest bardzo trudno .Ja sama często popadam w ogromne skromności,zastanawiam się czy to jeszcze wiara.Jednak ostatnio zrozumiałam ,że porażka i stracenie czegoś zmienia myślenie na lepsze często .Trzeba sobie tylko nie dać wmówić ,że jest się człowiekiem porażki a mnie niestety Zły to w ostatnim czasie wmówił ,ale powoli się zbieram ,jest nadzieja ...

za archidiecezji gnieźnieńskiej pisze...

A ja tak nie w temacie- mamy nowego Prymasa Polski! :D Bp Wojciech Polak sekretarz Episkopatu Polski został nowym Arcybiskupem Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Prymasem Polski :) Zmam Go z pielgrzymek i bardzo się cieszę z tej nominacji:)

Kasia Sz. pisze...

Nowy prymas wygląda na fajnego. Bardzo także lubię biskupa Rysia.

Anonimowy pisze...

Ojciec jak już wróci, to ja się wzorem młodego poznaniaka dopraszam delikatnie, że się nie obrażę za modlitwę. Jeszcze jest czasu trochę zanim pójdę u Mamy posiedzieć w Wieczerniku. Z herbatą w termosie, ciastkami i chlebem dla kaczek, bo nigdy nie wiadomo a zanim Bóg ześle Ducha to trochę może potrwać.
O przyjaciela. Za o.Surówką powtórzę z Schulza zapożyczenie - brata dla duszy, bo mi brak.
Współtowarzysza do myślenia.
Boże mój, Panie wiesz że sen mam rwany, towarzystwa do tego nie potrzebuję. Ale do myśli niespokojnych żeby mi ścian w mózgu nie wytrzaskały. Do wszystkiego o czym by się chciało bo ważne, trudne, o tym co śmieszne piękne co ciekawe. Co przeczytane, widziane - porozmawiać. O Bogu, kroplach deszczu albo zygzakach atramentu.
Posiedzieć w noc z kubkiem herbaty, tak po prostu.

Bo duszpasterz to jest tylko człowiek, i mogą mu się gigabajty pamięci skończyć, cierpliwość, że wystarczy tylko na szczęk zaciśniecie zamiast krótkiego ~idź stąd, po coś przyszła. może ma gorączkę,umarł mu ktoś, może co innego. Ścianą szklaną w twarz bo nagle wyrosła tam gdzie były drzwi otwarte. Trudno. I boli trochę. Może w samoobronie, jeśli tak, dobrze, niech zawsze jeśli tak potrzeba. Szkoda bo mógłby trochę wiary, zaufania mieć że człowiek jak zwierzątko dzikie, jeśli trzaśnięte nie jest mocno - za blisko nie podejdzie. Ma własne ostrzegawcze ustawienia. Wie że czasem co na pokarm wygląda a trujące jest. Trzeba omijać. Neonowe znaki nie twoje - nie rusz. Zginiesz tylko. I po co.
Trzymaj się ojcze. Pomódl za mnie proszę
W zamian masz kruchutką, drobniutką, malutką modlitwę. Nic wypasionego, ale biegnie na razie, stópki stawia jedna za drugą. Jakby była potrzebna to jest w pobliżu. Łazi sobie za wami, gdzie ją chęć poniesie. Malutka jest ale dosyć wdzięczna.

Żyrólik pisze...

Oj, anonimowy z 17.49 , choć cię nie znam pomodlę się za ciebie, modlitwy moje też kruche , ale tak lepiej. Tak sympatycznie piszesz, że przeziera twa dusza bogata i wrażliwa pomiędzy linijkami. Na pewno właściwy przyjaciel , brat duszy się zjawi , może spotkasz go w wieczerniku i poczestujesz herbatą jeszcze ciepłą z termosu.
Przyjaźń to duży dar dla życia, ale niektórym dane jest mieć przyjaciół tylko na pewien czas a potem już nie, bo daleko, bo ktoś odchodzi, bierze ślub, albo taka wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Ale otwierając oczy i serce spotykam nowe dary ludzkie w moim życiu , choć ta tęsknota za Przyjaźnią życia zostaje, tak czy inaczej pewnie za św Pawłem " więcej jest szczęścia w dawaniu..., więc dawajmy starając się nie oczekiwać , a reszta sama dojdzie... Dobranoc.

Anonimowy pisze...

Dziękuję. Dziękuję Żyróliku.
Będzie jak zwykle co ma być...
Dobrego dnia, spokojnej nocy

rafi pisze...

Bo to nie jest wcale doskonałość. To, że ktoś pierwszy jest w wyścigu szczurów wcale nie znaczy że jest doskonały. A zmorą jest zapatrzenie się w siebie. Niezależnie od tego, czy MI wszystko wychodzi, czy MI nic nie wychodzi...

Anonimowy pisze...

Bo w tytule było o szczęściu..
"Trzeba stworzyć dom, żeby mieć do czego wracać
Upchać miłość tam, w każdy kąt."
Zakopowerowe "Udomowieni"
Bo to bez znaczenia co się ma, jeśli się wraca do domu, z którego miłość i radość trochę jakby odessało odkurzaczem.

Prześlij komentarz