czwartek, 19 czerwca 2014

Nie zwiększaj ilości. Upraszczaj. Odrzuć

Gdyby tak na jeden dzień przemienić perspektywę.








To przykre, co zrobiła z nami konsumpcyjna kultura. Zostaliśmy uwarunkowani, by wierzyć, że nadmiar jest koniecznością, że potrzebuję wielu dodatkowych rzeczy, bez których do tej pory w zupełności się obywałem. 

Ojciec szóstki dzieci i wielki orędownik prostoty w życiu, Leo Babauta, wraz ze swoimi blogowymi czytelnikami, zastanawiał się kiedyś jak wiele sztucznych, wygenerowanych potrzeb odbiera nam wolność. Zamiast dawać poczucie komfortu, jeszcze bardziej nas zniewalają. 

- A gdyby tak więc wszystko odwrócić? - zapytał Babauta. - Gdyby tak tylko na jeden dzień przemienić perspektywę?

Wyobraź sobie miasta, w których na kolorowych billboardach mógłbyś przeczytać: "Masz już wystarczająco dużo". Banki na kredytowych kartach przypomniałyby: "Wcale nie chcesz się zadłużać". 

Pomyśl o firmach, które zamiast reklamować "Nowe i lepsze", mówiłyby:: "Nie zagub się w gmatwaninie reklamowanych produktów. Możesz być szczęśliwy bez tego".

Naucz nas wyrzekać się rzeczy zbędnych (fragment modlitwy z jutrzni). 


Wyobraź sobie restauracje, w których pracownicy zamiast zachęcać do kolejnych promocji mówiliby: "Nie bądź otyły. Jedz mniej. A najlepiej zakończ posiłek przed poczuciem nasycenia".

Wyobraź sobie kościoły, gdzie w gablotach z ogłoszeniami mógłbyś przeczytać: "Jeśli wysłuchałeś już w internecie setki kazań i rekolekcji, to głowę masz pełną mądrych myśli. Nie przychodź więc na kolejne. Nie potrzebujesz ich. Nadmiar, także w życiu duchowym powoduje niestrawność. Lepiej spędź ten czas na adoracji i daj jałmużnę". 

Pomyśl o reklamowych spotach, w których oglądałbyś ludzi, którzy są zupełnie zadowoleni z tego co mają i cieszą się najprostszymi rzeczami. 

Wyobraź sobie, że przed projekcją filmu zamiast zachęty do kolejnych zakupów widziałbyś reklamę: "Jesteś zestresowany? Pozbawiony energii? Nie kupuj, nie dodawaj, nie używaj! Stwórz wokół i wewnątrz siebie pustkę. Przyczyną braku zapału do działania jest bowiem natłok i nadmiar ".

Wyobraź sobie reklamy w supermarketach, w których zamiast informacji o promocjach i kolejnych ulepszonych produktach czytałbyś: "Nie zwiększaj ilości. Upraszczaj. Odrzuć".


Z zapisków karmelitańskiej mniszki: "Najmniej zmartwień mam wtedy, kiedy najmniej posiadam, i Bóg mi świadkiem, że jestem bardziej przygnębiona nadmiarem czegoś niż brakiem".


To nie strach przed jedzeniem każe nam pościć, ale nadzieja, że potrafimy podejść do naszych popędów w sposób wolny.

One jednak nie muszą nami władać.

Dobrze przeżywany post nie tylko pokazuje, czy potrafi się korzystać ze świata, ale również czy ten świat potrafi się ofiarować Bogu.

Dzisiaj, najbardziej przydatną umiejętnością jest właśnie nie pragnąć wiele. Dzięki temu człowiek zachowuje wolność i może nadal pozostać sobą.  

***

Polecam Wam znakomity tekst Anny Mularczyk-Meyer "Im dłużej tym lepiej" o radości oczekiwania i dawkowaniu sobie przeżyć. Przyznam, że kiedy czytam teksty Ani dotyczące prostoty i stawiania sobie ograniczeń, za każdym razem mam to samo przeświadczenie. Choć korzystamy z różnych źródeł, jej sposób pisania i patrzenia na świat, jest mi bardzo bliski duchowo. Miałem przyjemność poznać Anię osobiście (jest równie pogodna jak w tekstach), bardzo się cieszę, że na gruncie świeckim są osoby propagujące takie wartości jak prostota, skromność, wyrzeczenie, umiar, samodyscyplina, piękno.

Już teraz polecam Wam jej książkę 
na temat możliwości życia prościej i wolniej, która ukaże się w sierpniu.




fot. Jolanta Franus, Monika Czworónóg


62 komentarze:

Unknown pisze...

Takie wartości jak prostota, skromność, wyrzeczenie, umiar, samodyscyplina, piękno są teraz na propsie.
Dobrze, ze coraz wiecej o nich mowi, pisze. I fajnie ze coraz bardziej ludzi swieckich "slychac".
Niestety, świat nam wmawia, że mamy byc "postepowi"..

Magdalena. pisze...

Prawdą jest, że nadmiar przytłacza. Prawdą jest też to, że wiele naszych potrzeb jest sztucznych - tak długo wmawia nam się, że czegoś potrzebujemy, aż stajemy się chorzy, jeśli tego nie ma. Reklama dźwignią handlu - niby wszyscy to wiemy, a ciągle dajemy się nabrać. O wiele spokojniej żyje się bez telewizji oraz bez korzystania z Facebooka, takie jest moje doświadczenie. Bo nadmiar to również nadmiar informacji (często bzdetnych), nadmiar znajomości (często w ogóle nieprawdziwych). Lepiej wiedzieć mniej, niż zasypywać sobie głowę śmieciami, lepiej mieć trzech prawdziwych przyjaciół, niż trzystu znajomych w sieci, z którymi i tak nigdy nie rozmawiam. Strasznie nerwicowe są te czasy, w których przyszło nam żyć.

Kasia Sz. pisze...

Bardzo przeżywałam informacje na portalach społecznościowych typu facebook czy naszaklasa. Przygnębiał mnie fakt, że mnie się tak nie powodzi jak niektórym znajomym. Zakładałam na krótko jakieś konto fikcyjne i oglądałam zdjęcia. I wpadałam w depresję porównując moje życie do życia innych. Niektórzy umieszczali kilkaset zdjęć. Nieraz blisko osiemset dokumentując swoje udane życie. I ja się załamywałam. Że nie mam tak jak oni.

basiek pisze...

@Kasiu i czym tu się przejmować że nie mam tak jak inni - nie mam i już ! wcale mi to nie przeszkadza że ktoś ma lepiej w życiu czy materialnie czy tak ogólnie inaczej.
Sama mam konto na FB i dobrze bo mam tam znajomych może nie kilkuset, jasne że nie ze wszystkimi utrzymuję kontakt ale jest wiele takich osób z którymi nie spotykam się często bo są daleko czy w kraju czy za granicą a po przez FB mogę z nimi porozmawiać z jednymi częściej z jednymi rzadziej. Mam też kilku znajomych z którymi nie widziałam się parę dobrych lat i po latach odnalazły mnie na FB chociaż nie są Polakami i to nasze spotkanie po przez sieć ucieszyło i mnie i ich. Często też nasi znajomi czy ktoś z rodziny wyjeżdża za granicę i mamy ze sobą kontakt.
Mam też kilku znajomych których sobie bardzo cenię i czasami coś ciekawego opublikują czy napiszą i też to lubię. poza tym wszystkim czasami też można coś ciekawego czy cennego przeczytać czy posłuchać nie koniecznie o aferach czy polityce.
Więc Kasiu pomyśl że można też znaleźć w sieci coś pozytywnego i nie bierz sobie do serca tak bardzo że nie masz tak jak inni może lepiej a może wcale lepiej nie mają ciesz się tym co masz na co dzień :) pozdrawiam :)

Magdalena. pisze...

@Kasia Sz. @basiek
Nie jestem przeciwna portalom społecznościowym jako takim - jeżeli pomagają utrzymać jakieś odległe kontakty, czy dostarczają ciekawych informacji, inspiracje muzyczne itp. to jest ok. Wszystko zależy, jak się z nich korzysta. Jeżeli ciężko jest samemu przystopować z FB, albo to po prostu dobija, to naprawdę lepiej dać sobie spokój. Na mnie, jak na dziecko - nadmiar bodźców i setki nowych zdjęć i nie wiadomo czego jeszcze działa destrukcyjnie, więc przestałam korzystać z FB. Konto zostało, może kiedyś znów po coś się zaloguję. Osobiście najbardziej denerwowało mnie to, że ludzie, którzy mają mojego maila albo nr telefonu, traktują ten portal jako przekaźnik informacji, jakby to było oczywiste, że tam wchodzę codziennie i muszę sprawdzać wiadomości. Niczego nie muszę. Sprawdzam skrzynkę pocztową i to wystarcza, choć przyznaję, że zdarzało się, że po czasie odczytywałam coś, co warto było przeczytać wcześniej. Niemniej - nie chcę być niewolnikiem FB, odkryłam to przez przypadek i niech tak zostanie. Poza tym bardzo łatwo przenieść się w rzeczywistość wirtualną, w której kreujemy siebie, nasze życie i pokazujemy to, co chcemy. Te wszystkie 800 zdjęć i "patrzcie, jak mnie się powodzi", to coś, co chcę pokazać, żeby inni widzieli. Czasem fajnie jest się pochwalić czymś dobrym, czasem ludzie przesadzają, a nierzadko, podejrzewam, sami się nakręcają w przekonaniu "jak mi dobrze". Można tak, można inaczej, ale naprawdę trudno ocenić szczęśliwość czyjegoś życia na podstawie tego, co ten ktoś umieszcza na portalach społecznościowych. I czy nieustanne wrzucanie czegoś do sieci nie jest absorbujące do tego stopnia, że na tym koncentruje się całe życie i nie ma już miejsca na to prawdziwe? Bardzo łatwo nie zauważyć tej granicy i zapychać się siecią. Nikt żyjący intensywnie naprawdę nie ma czasu na "kolejne stówki" fotografii, komentarzy i innych aktywności on-line, bo zawsze jest coś innego, co trzeba zrobić.
pozdrawiam ;)

Anna K. pisze...

O ile co do zasady zgadzam się z Ojcem (ciągle faktycznie przytłaczają nas reklamy i zachęty "kup", "zaciągnij kredyt" itp. i jest to pewien problem w świecie), to po przeczytaniu zalinkowanego wpisu na blogu pani Ani niestety doświadczyłam dużego niesmaku.

Już pomijając to, że mam alergię na teksty, w których ktoś pisze z dużej litery "Mąż", to nie rozumiem czemu miałoby to służyć, co wprowadza w życie ta pani ("odraczanie przyjemności kupienia sobie książki, którą i tak chce kupić albo odraczanie poproszenia Męża o e-booki, które i tak chce przeczytać"). Propagowanie takiej postawy na blogu jako czegoś do naśladowania dla innych (tak to zrozumiałam) jest, jak dla mnie, kompletnie bezsensowne, bo inni mogą mieć kompletnie inne życie.

Dla mnie ta pani jest rozpieszczoną do granic możliwości kobietą, która nie musi się sama utrzymywać i ma nadmiar wolnego czasu. Choć w zakładce "O mnie" podaje jaki ma zawód, z czego można wnosić, że pracuje zarobkowo, to widzę jednak z tego wpisu na blogu, że ta pani na pewno NIE musi się sama ze swojej pracy utrzymać, dlatego też jej perspektywa patrzenia na świat jest, np. zupełnie inna niż moja.

W moim życiu, na przykład, jest tak, że żeby się utrzymać (oraz zapłacić co miesiąc gigantyczny ZUS, podatek, opłaty itp.), to muszę naprawdę dużo pracować i niestety też nie mam od lat urlopu większego niż 1 tydzień w roku, a w ostatnim roku nie miałam go w ogóle. Często muszę pracować też w weekendy, tzn. częściej mam weekend niestety nad komputerem niż wolny. Tak żyje również wiele innych osób, które znam, a które muszą się same utrzymać (oraz utrzymać najbliższych) w dzisiejszych czasach.

Życie w taki sposób nauczyło mnie NIE ODRACZAĆ przyjemności typu książka, film, spotkanie, pójście na moje ukochane zajęcia z tańca, pojechanie do Arkadii kupić sobie coś ładnego do ubrania albo kosmetyki itp., jeżeli tylko taka luka czasowa i taka możliwość zaistniała. Życie nauczyło mnie też OGROMNEJ WDZIĘCZNOŚCI DO BOGA, za to, że taka chwila nadeszł, i że mogę z niej skorzystać, bo akurat nie muszę siedzieć nad zleceniem.

Życie w ten sposób nauczyło mnie zresztą wdzięczności za każde zlecenie i za każdą chwilę bez zlecenia.

Dla mnie nie jest żadną wartością odraczanie przyjemności, bo totalnie nic mi to nie daje. Odraczanie takiej "wykradzionej" chwili oznaczy, że już ona nigdy nie wróci!

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Propagowanie przez panią Anię jej filozofii, nieprzystającej totalnie do życia innych ludzi, jako czegoś uniwersjalnego o odkrywczego jest dla mnie irytujące i przykre w czytaniu. Niech każdy żyje jak potrafi najlepiej i cieszy się i docenia to, co ma. Nie widzę totalnie sensu w odraczaniu przyjemności, o którym pisze ta osoba. :(

Anna K. pisze...

Przepraszam za literówki.

Pozdrawiam serdecznie ojca Krzysztofa. :)

aga pisze...

ja nigdy nie miałam konta na żadnym z profili społecznościowych i jakoś nie żałuję ani nie tęsknię
zawsze można wytłumaczyć, dlaczego jest się na fejsie, ale to tylko oszukiwanie samego siebie
blogi to też złodzieje czasu i gromadzenie w umysłach zbytecznych informacji (oczywiście za wyjątkiem powyższego)
jestem wolna, mam więcej czasu - same pozytywy

Anonimowy pisze...

@ Anna.K
Ja do Ani, nie do ojca, ojca proszę o spojrzenie sobie gdzieś tam w przestrzeń międzygwiezdną.

To że jest nam źle nie daje prawa do tego żeby ubliżać komuś, komu jest pod jakimkolwiek względem lepiej. Zwłaszcza że nigdy nie wiadomo jak trudno jest mu z czymś innym. Bo może jest, tylko akurat o tym nie pisze.
To boli jak ktoś pojedzie blisko siniaków. Wiem że boli. Mam tak samo. Tylko trochę inne siniaki.
Ale to że ktoś ma w tych miejscach zdrową skórę to nie jego wina. bo to w ogóle nie jest wina.
Uściski

Anonimowy pisze...

Odnośnie samego wpisu na wspomnianym blogu, trzy ostatnie akapity tłumaczą wystarczająco o co chodziło.

Anonimowy pisze...

@ Anna K.
Jesteś strasznie zgorzkniałą osobą.

Stomatolog pisze...

Dla mnie wpis Ani z bloga bardzo mądry i sensowny, kiedyś czytałem badania, które mówiły, że dzieci które uczone były odraczania sobie przyjemności zdecydowanie łatwiej radziły sobie w dorosłym życiu.

Anonimowy pisze...

@Magdalena; gdybym potrafił tak trafnie układać myśli napisałbym dokładnie tak samo. Dzięki!

Anna K. pisze...

Jak zwykle Anonimowi (lub ta sama anonimowa osoba, bo niewykluczone, że to jest ta sama niemiło nastawiona do mnie osoba podpisująca się jako "Anonimowy") pisze o mnie negatywnie.

Niestety ta osoba atakuje mnie na tym blogu już od lat, dlatego tak rzadko tu piszę. Jestem do tego przyzwyczajona, ale nie mam ochoty wystawiać się zbyt często na teksty tej osoby (osób) i jej (ich) negatywną energię.

Dla tych, których w jakikolwiek sposób to interesuje chcę powiedzieć, że jest dokładnie na odwrót, niż pisze Anonimowy (w jednej lub wielu osobach).

Jestem bardzo optymistycznie nastawiona do życia, co otoczenie od razu zauważa, gdziekolwiek się znajdę. Mam dużo wiary w lepsze jutro, a swoją codzienność przeżywam w postawie ogromnej wdzięczności Bogu za wszystko, co się wydarza. Cieszę się, że z Bożą pomocą podniosłam się z trudnych problemów i bardzo doceniam to, co teraz jest w moim życiu. Jest trudno, jest zmęczenie itp., ale na szczęście trafiają się też piękne momenty, które tym bardziej cenię, kiedy nadchodzą i uważam je za dar z nieba, dlatego ani myślę ich odraczać. To tak, jakby nie przyjąć daru od Boga. Moja codzienność jest taka, że aby poczytać książkę muszę niekiedy czekać całe tygodnie. Tak samo jest z wieloma innymi potrzebami. Dlatego, kiedy taki wolniejszy moment nadchodzi, to czerpię z niego pełnymi garściami i dziękuję za niego.

Wiem o tym, że podobnie żyje wielu ludzi, większość moich znajomych tak właśnie ma, że praca i obowiązki wypełniają im bardzo mocno czas i jest ciągła tęsknota za snem, odpoczynkiem, chwilą dla siebie itp.

Stąd idea odraczania przyjemności w wydaniu jak na tym blogu kojarzy mi się niestety z przesytem i rozpieszczeniem. Z brakiem docenienia ile to znaczy w ogóle móc poczytać książkę, obejrzeć film czy cokolwiek!! Nic nie poradzę, ale taki obraz wyłania się z tego bloga. Nie znam przecież tej osoby, mówię na podstawie tekstu.

Napisałam swoją wypowiedź dla pokazania jak różne ludzie mogą mieć życie, i że wg mnie nie jest fajne wydawać książkę niby uniwersalną i pouczającą innych "jak żyć", kiedy wcale te pouczenia nie są uniwersalne, bo stosują się tylko do tych, co mają takie życie, jak ta pani. Takie mam wrażenie. Po prostu - nie jest to uniwersalne i taki głos, że nie jest, uważam, był tu potrzebny.

Jestem pogodną i przystępną osobą, co zauważają i przyjaciele i obcy ludzie zagadujący i uśmiechający się do mnie i lub odpowiadający na mój uśmiech i serdeczność. W wypowiedziach tutaj czasem piszę o trudnych sprawach, stąd może być wrażenie, że często jestem w kontrze do tego, co jest publikowane, jednakże każdy, uważam, może zauważyć w tym co piszę, że jestem cały czas pełna wiary w dobro, w to, że marzenia się spełniają, że święci opiekują się nami, że może być lepiej, że można zmieniać złe rzeczy w świecie (i w Kościele), że można mimo złych doświadczeń i szyderstw (w tym z interakcji z komentatorami bloga) mieć nadal wiarę w człowieka. To wszystko jest w moich wpisach i wierzę, że złe teksty Anonimowych tego nie przesłonią.

Chcę jeszcze dodać, że na żywo ojciec Krzysztof kiedyś pierwszy rozpoznał mnie i uśmiechnął się do mnie tak baaaardzo spontanicznie i promiennie (i ja do ojca też), że to wspomnienie cały czas rozgrzewa mi serce. :) Mówcie co chcecie, proszę bardzo, ale gdybym była zgorzkniałą osobą, to by ta chwila na pewno inaczej wyglądała. Ja to wiem i to mi wystarczy. :)

Anna K. pisze...

PS. W ostatnim wpisie mówiąc o "tym blogu" mam na myśli blog tej pani Ani pt. "Prosty blog" czy coś, a nie blog o. Krzysztofa, który jest dla mnie bardzo ciekawy i pomaga mi w życiu.

pandarasta pisze...

Dziękuję ojcze ,po raz kolejny mogę doświadczyć tego,że zbyt wiele mam ,a dalej pragnę .Chciałabym się z tego wydostać ,ale nie wiem jak ...

basiek pisze...

No i dobrze Ania napisała każdy z nas żyje inaczej ma inną pracę inne obowiązki inne życie i nie można się dosłownie porównywać pod tym względem. Sama pracuje i wracam ok 18 do domu zjem obiad i zawsze się coś znajdzie do zrobienia w domu czy w ogrodzie na dodatek mam mamę po operacji i wiele spraw spadło na mnie. Ale jak dam radę wieczorem nie odmówię sobie czasem książki czy pójścia na kijki bo lubię czy wypicia kawy w towarzystwie mojej przyjaciółki po sąsiedzku chociaż chwilę, czy napisanie do kogoś maila późnym wieczorem albo rozmowa po przez FB- to robię co lubię i z kim chcę czy tak zwyczajnie w realu czy wirtualnie i nie ma mowy tutaj o jakimś zatraceniu czegoś kiedy czasem posiedzę w sieci. Każdy robi to co lubi i to jest każdego całkiem odrębna sprawa. Jeden będzie oglądał telewizję jakieś filmy bo się tym pasjonuje drugi będzie czytał czy słuchał muzyki a trzeci będzie samotnikiem takie życie i różni ludzie. A to że warto sie cieszyć chwilą Ania ma rację i każdą wolną chwilę poświęcić temu co się lubi najbardziej dla mnie to ma sens.

Mati pisze...

Mądre, bardzo mądre. I słuszne. Tylko się tak czasem zastanawiam: owszem mogłabym trochę mniej jeść ( i być smuklejszą), wciągać mniej alkoholu (byłoby zdrowiej), wydawać mniej pieniędzy na durnoty ( zostałoby więcej kasy i mniejszy bałagan w domu), a może też pić mniej kawy. Owszem, ale co z tego? Umrę doskonalsza? Co mi to da? Zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę klasyka który mówi, ze guzik z tego wyniknie jeśli "miłości się nie ma". To już chyba lepiej machnąć ręką i wtrząchnąć te kilka przyjemności w nadmiarze. PS. Kasiu Sz.: chrzań te zdjęcia. Zasadniczo ludzie je wrzucają po to, żeby sobie poprawić humor cudzym kosztem. Pozdr.

basiek pisze...

Mati ten dopisek Ps.Kasiu Sz. chrzań te zdjęcia. - jest najlepszy :) a niech sobie publikują ile chcą :) chociaż powiem Wam jedno po latach spotkałam moją koleżankę z lat szkolnych która mieszka za granicą i wysłała mi kiedyś zaproszenie do znajomych i ta osoba właśnie miała dużo bardzo fajnych zdjęć i tak pomyślałam sobie ale się fajnie ułożyła w życiu i jest taka na topie na luzie. Ale po jakimś czasie kiedy tak sobie porozmawiałyśmy to pomyślałam że wcale jej nie zazdroszczę tego pięknego domu i tego co ma a tym bardziej tego co przeszła w swoim życiu, wolę to swoje całkiem zwyczajne proste życie w małym mieście.
Więc może nie oceniajmy kogoś po przez durne zdjęcia bo one czasami o niczym nie świadczą.

Łukasz pisze...

@ Magdalena, bardzo prawdziwe to, co piszesz. Pozdrawiam

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Moim zdaniem takie rozdzielanie (świecki, nieświecki) może wprowadzać w mylne stereotypowe myślenie. Oczywiście zdarzają się wyjątki, jednak i w zakonach nie rzadko można natknąć się na braci i siostry, którzy gromadzą nie tylko rzeczy materialne, ale biegną wraz z pędzącym światem. Mogliby oni uczyć się wiele od niejednej osoby "świeckiej" bardziej poukładanej i wolnej. Bo nie miejsce w którym jesteśmy, czy nawet stan, są tu głównymi dynamami, ale postawa serca. Rozdzielanie rzeczywistości realnej od "wirtualnej" też mylne. Czy wirtualna znaczy nie prawdziwa?
To ode mnie zależy czy właśnie nie próbuję rozdzielać, wpadać w jakąś schizofrenię. Czy jestem sobą w tej przestrzeni. To co piszę, czy nie próbuję kreować siebie na kogoś innego niż jestem (jeśli ktoś tak robi, w życiu prawdopodobnie będzie podobnie) Inna sparwa, że nie mam wpływu jak ktoś odbierze to co ja zamieszczam, piszę. Czy może stwarzać sobie jakieś mylne wyobrażenia o mnie. Na to nie mam już wpływu.
Upraszczać...tak. Czasem w życiu tak się układa, że właśnie kompletnie trzeba pójść w drugim kierunku niż dotychczas. Żeby zobaczyć inne perspektywy.

Mati pisze...

@basiek: dzięks :) i też mi też się tak zdarzyło. Patrzysz na zdjęcia, myślisz "ale super życie" a potem ktoś pisze że ma megadół, że życie się mu wali na wszystkich frontach. Więc się z grubsza wyleczyłam z myślenia "łoł, ten to ma fajnie, wrzucił zdjęcia z wakacji na Hawajach". To wszystko trochę prawda, a trochę nie, tak jak w telewizji, zależy gdzie spojrzy kamera. Ale... tu przyznaję się bez bicia też mi się zdarzyło wrzucać fotki tylko po to, by wkurzyć innych. Tylko że ci, którzy mnie znają wiedzą, że to artystyczna reżyseria, takie sweetfocie na facebooka. A kto nie wie, ten się piekli z zazdrości. I tak to się kręci.

Magdalena. pisze...

@Anonimowy @Stanisław:
Dziękuję i pozdrawiam. ;)

@szpieg z krainy deszczowców:
Racja - można udawać w sieci i można nie mieć takiej potrzeby i nie kreować niestworzonych rzeczy. Dla mnie nie tyle to, co się w sieci upublicznia musi być nieprawdziwe i wykreowane (choć i to się zdarza nierzadko, jak w TV i wszelkich mediach z resztą), ale raczej jeżeli życie przenosi się do sieci i kręci wyłącznie wokół zdjęć, komentarzy i innych, to właśnie wtedy przestajesz naprawdę żyć, bo nie masz już na to realne życie czasu.
Wyobraź sobie, że piszesz bloga. Jeżeli nic innego byś nie robił, tylko go pisał, to z czasem braknie Ci materiału na tekst, nie będziesz miał o czym pisać, skoro nic innego nie robisz. Internet jest dobry, jeśli jest mądrym komentarzem do życia, ale nie jeżeli je zastępuje, albo mocno retuszuje i wystawia na pokaz coś, czego nie ma.

pozdrawiam! ;)

o. Krzysztof pisze...

Kiedy czytam wiele zamieszczonych tu komentarzy, to odnoszę wrażenie że są one znakomitym uzupełnieniem samego tekstu, ale też same w sobie mogłyby służyć za osobny wpis! (np. Magdalena) Pozdrawiam serdecznie wszystkich komentujących. Napiszę po dominikańsku: "to łaska słowa" - pisanego.

Mati pisze...

Tak, trzeba się ruszyć z domu, bo w niedzielę nie będzie czego wrzucić na fejsbuka. Tylko pogoda jest taka paskudna... :)

Anonimowy pisze...

Ale się przejdziemy. A w zagłębienia po stopach, w miękkiej ziemi wsiejemy niezapominajki.
Taka miniaturowa wersja ogrodu wdzięczności. Za to że. Za wskazanie kierunku. Dźwięku. Lektury.
Na razie tak się wydaje bo może oczywiście wyjść inaczej. Pewne rzeczy są lepsze kiedy pozostają niezdarzone. Bo czasem ludzie są zwyczajnie mistrzami wzruszeń nieostrożnych i należy uważać czy warto za nimi iść. I czasem można się zaniepokoić czy na pewno sami takimi ścieżkami powinni...
A teraz woda, wianki, pioruny czy co nam Bóg ześle ...

basiek pisze...

Tak świeże powietrze dobrze robi :) od rana siekam coś w ogródku i plecy mnie bolą :) ale bajka to jedna sąsiadka coś powie to druga i tak miło mija sobota wolna w ogrodzie :)
Pozdrawiam Ojca i wszystkich serdecznie :)

Anonimowy pisze...

Niepokój tak jak piękno rodzi się z wnętrza patrzącego. Czyste jest czystym spojrzeniem oglądane.
I teraz już zostawiając delikatnie na brzegu ścieżki prośbę o wybaczenie, w drogę.


aga pisze...

dziś na Mszy południowej w Gdańsku o. Rafał Jereczek wystrzelił piorunujące słowo (takie wrażenie na mnie odniosło) do dzisiejszej ewangelii, i jakby ciąg dalszy powyższego tekstu...
szczęśliwcy w tym mieście, do którego przybędzie od 1 lipca, u nas gościł za krótko
jak dobrze bracia dominikanie,że jesteście

szpieg z krainy deszczowców pisze...

@Magdalena.
Tak. Twoje "realne" życie wtedy, właśnie tak wygląda (siedzisz przed komputerem- a co tam robisz też inny temat. Możesz tracić czas, możesz pracować, uczyć się, rozmawiać itd).
Sytuacja którą podałaś za przykład, to skrajność w którą przy normalnym funkcjonowaniu (praca, obowiązki domowe itd) niewielu dałoby radę popaść.
Chodziło mi o zwrócenie uwagi na te podziały. Nie ma drugiego życia "wirtualnego" jakby niektórzy chcieli. Ile czasu poświęcasz na tę przestrzeń, co piszesz, jakie rzeczy zamieszczasz, realnie to robisz. Myślę że problemem do dyskusji na teraz (gdzie internet jest także w telefonach dostępny prawie non stop) jest w jaki sposób odpowiednio używać tych rzeczy. Uczyć się selekcjonować bombardujące nas ze wszystkich stron informacje. To nie te rzeczy, technologie, czynią cię przywiązanym do nich, ale nieuporządkowany, niewłaściwy sposób korzystania z nich.
Dzięki za pozdrowienia :)
też z mojej strony- wszystkiego dobrego

Magdalena. pisze...

@ O. Krzysztof - he, dzięki. maniak pozdrawia ;)
@szpieg z krainy deszczowców.:
Właściwie tak, to znaczy zgadzam się. Zarówno z tym, że naszym problemem jest selekcjonowanie treści i że technologie są moralnie obojętne, a złe, albo dobre jest korzystanie z nich. Trochę musiałabym pomyśleć nad postawieniem granicy pomiędzy wirtualnym, a realnym życiem - to wymaga dla mnie głębszego zastanowienia się i wydaje mi się, że nie ma jednej bezbłędnej odpowiedzi, to raczej kwestia postawienia granicy, może umowna, nie wiem, nie mam już siły myśleć :D. To, co robimy w sieci, to owszem - część naszego życia, tego realnego w stu procentach. Niemniej, pomimo, że nie mam rozszczepionej osobowości, wydaje mi się, że jednak istnieje coś takiego, jak rzeczywistość wirtualna i wg mnie wcale nie trzeba być jakimś siecioholikiem, by w nią wdepnąć. Mogę się mylić i wcale moje nie musi być na wierzchu, ale taki jest mój punkt widzenia. Subiektywny, nie żaden dogmat.
Możliwe też, że myślimy i mówimy dokładnie o tym samym tylko inaczej to tłumacząc. Nie mam już siły na analizę, z resztą to obecnie strata czasu ;)
dobrej niedzieli ;)

szpieg bez krainy pisze...

Ja też,nie mam już siły myśleć i analizować. Możliwe, że myślimy o tym samym. Idę spać. Dobranoc :)

Ajka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ajka pisze...

Dziękuję bardzo o. Krzysztofie za polecenie mojego tekstu i książki, chociaż to akurat wydaje się mi przedwczesne - wszak ona jeszcze się nie ukazała i jej treść zna zaledwie parę osób. Być może wcale nie jest warta czytania, kto wie. Napisałam ją najlepiej potrafiłam, ale nie wiem, czy więcej będzie osób, którym się spodoba, czy więcej tych, które powiedzą, że szkoda było czasu i pieniędzy na tę lekturę.

Kilka informacji dla pani Anny K.: też płacę ZUS i podatki, nie wiem, czy jest on "potężny", ale spory w stosunku do moich dochodów. Prawda, mam sporo wolnego czasu, ale do tego dążyłam przez ostatnie kilka lat. Dążyłam do tego, by nie musieć spędzać całego swojego życia na pracy, by móc czasem pospać i poczytać. I o tym też piszę na blogu.
Mam niepełnosprawną siostrę, której pomagamy wraz z rodzicami, ponieważ trudno byłoby jej się utrzymać bez naszej pomocy. Do czasu, gdy miałam 15 lat, mieszkaliśmy w domu bez łazienki i bieżącej wody, kanalizacji, ogrzewanym piecami na węgiel. Żyliśmy bardzo skromnie, bo tata jest nauczycielem, a mama długo nie pracowała zawodowo, ponieważ zajmowała się siostrą.
Przez 5 lat po studiach nie mogłam znaleźć stałej pracy i żyłam z dorywczych zajęć. Czy to wszystkie doświadczenia sprawiły, że jestem rozpieszczona i zepsuta? Zapewne tak, skoro tak mnie pani odebrała na podstawie jednego wpisu. Tak łatwo jest oceniać innych...
Nie skarżę się na trudną przeszłość, bo po pierwsze dała mi wiele siły, a po drugie faktycznie obecnie jestem wielką szczęściarą i cieszę się, że nie tylko niczego mi nie brakuje, ale mogę też dzielić się z innymi. Jestem za to niezmiernie wdzięczna. Ale nie oceniam innych, bo każdy żyje, jak potrafi. Blog i książkę napisałam po to, by dzielić się różnymi obserwacjami i doświadczeniami, ale nie wmawiam nikomu, że to jedyna możliwa droga i jakaś uniwersalna mądrość. Musiałabym być bardzo zarozumiałą osobą.
Przykro mi, że pani życie jest trudne, ale cieszę się, że pomimo trudności znajduje pani w sobie siłę, radość, wdzięczność i optymizm. Serdecznie pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!

Jessica pisze...

Ajko, wzruszyłam się czytając to co napisałaś, musisz być wspaniałą osobą. Przejrzałam Twój blog, świetnie piszesz. Książkę na pewno zakupię i życzę Ci wytrwałości w propagowaniu prostego i pełnego pasji życia. Pozdrawiam serdecznie.

Kasia Sz. pisze...

Ja gdyby mnie było stać nie odmawiałabym sobie przyjemności. Czekam na moment żeby swobodnie kupić książkę, napić się kawy w kawiarni, wybrać ładną bluzkę. Teraz jeśli to nawet zrobię to wiem, że to odpokutuję, bo będzie mi na koniec miesiąca ciężko.

Nie odkładałabym przyjemności. Uważałabym tylko, żeby się nie zachłysnąć czymkolwiek. Natomiast czekam na wolność od ograniczeń trochę z obawą, bym ten brak ograniczeń nie zdeformowała, ale umiała go wykorzystać z umiarem i klasą.

Anna K. pisze...

@Ajka
Moje życie nie jest wcale trudne, nie trzeba mi współczuć - jest takie mniej więcej jak napisałam. Jest w nim dużo pracy, zmęczenia, stresu, ale też i dużo radości i fajnych chwil na co dzień, których nie zamierzam odraczać, bo inaczej nie nadejdą. A więc, jest i to i to. Na tę chwilę cieszę się tym, co jest i w moich wpisach nie narzekałam na to, co mam. Wręcz przeciwnie, podkreślałam, że cieszę się wszystkim, co cobre i doceniam to.

Ja też mogłabym opisać swoje całe życie, jak żyłam w biedzie (w dzieciństwie i później), jakie były problemy i jak było ciężko, ale nie będę. To nie ma to obecnie wielkiego znaczenia. Ważne jest dla mnie to, co jest.

Tak samo u Pani - liczy się to, co jest, a to opisała Pani na blogu. Nie oceniam Pani, tylko podzieliłam się tym, jaki wizerunek wyłania się z tego wpisu na blogu i jak mało przystające są te porady do życia ludzi, którzy muszą naprawdę dużo pracować, żeby utrzymać siebie i rodzinę i do tego mają jeszcze dużo innych obowiązków i mało czasu. A takich ludzi jest bardzo wielu, chyba nawet większość i nie jest to często kwestia wyboru, a konieczności, że tyle pracują.

ZUS to 1000 zł miesięcznie. Dla mnie to bardzo dużo. Do tego podatek, czynsz, opłaty, życie i inne rzeczy, pomagam też moim dzieciom, mamy zwierzęta, których utrzymanie też kosztuje. Nie mam męża (miałam, ale od ponad 10 lat nie mam), więc nie mam do dyspozycji drugiej pensji. Doceniam zdrowie, które mam, ale martwi mnie co by było, gdyby coś się stało i nie mogłabym pracować. Na razie wolę o tym nie myśleć, może zresztą życie coś jeszcze nowego przyniesie. Na razie staram się również podnosić moje kwalifikacje, żeby móc się utrzymać jak najdłużej. Wierzę w lepsze jutro i w opiekę Bożą, tak czy inaczej.

Ja też pozdrawiam.

Kasia Sz. pisze...

Prostota nie polega na odmawianiu sobie czegoś bądź odraczaniu, ale na radości z rzeczy zwyczajnych o ile większe problemy nam nie przeszkadzają i na prostych, KONKRETNYCH gestach wobec innych. Na telefonie do kogoś, na mailu, na spotkaniu z kimś, na zrobieniu komuś herbaty i poczęstowaniu drożdżówką.

Jakoś to odraczanie nie przemawia do mnie. Życie jest za krótkie, by czynić sobie małe udręki. Natomiast dobrze rozumiana dyscyplina jest ok oraz umiar praktycznie we wszystkim.

aga pisze...

wg mnie prostota polega również i na umiejętności odraczania
"małe udręki", o których Kasiu mówisz to jest właśnie ćwiczenie samodyscypliny
wiem po sobie,że takie "odraczanie"tego, czego akurat w danej chwili bardzo chcę przynosi tylko dobre owoce, pomaga ćwiczyć charakter, uczy wytrwałości, cierpliwości, ale tez uczy radości, nie tylko cieszenia się z tej "odroczonej" zachcianki, ale też okazywania tej radości

pięknie o tym mówił chociażby o. Joachim Badeni, nie tylko mówił, tak żył przecież (zaskoczyło mnie,że przez kilka miesięcy był w nowicjacie kamedułów),albo Sługa Boży o. Jacek Woroniecki, tak samo św. Jan Paweł II

Kasia Sz. pisze...

Ajka, Ania K. - czy Wy naprawdę żyłyście w tak trudnych warunkach? Jesteśmy wydaje mi się z roczników siedemdziesiątych. Ja mieszkałam w bloku. Z trzema pokojami. W normalnych warunkach.

I czy nie lepiej pracować na etacie aniżeli męczyć się z działalnościami i pracą w domu gdzie można odczuwać dojmująca samotność. Wiem, że z pracą jest bardzo trudno, ale praca w domu nie jest dobra ze względu na brak kontaktu z ludźmi. Co tu dużo mówić.

Mati pisze...

@Kasia Sz: od pracy w domu można oszaleć. Wiem, co mówię, bo sprawdzałam. Podobno dlatego wśród pisarzy jest więcej szaleńców niż wśród poetów, bo przy wierszach nie trzeba tak długo siedzieć samemu ze sobą. Mam wrażenie, że już to kiedyś pisałam ;) i nie, nie robię tu wycieczek do autorki książki.

Kasia Sz. pisze...

Oj tak samotność niszczy człowieka. Pewnie, że czasem są współmałżonkowie, którzy zrobią piekło w domu albo ludzie działający na nas źle, ale trzeba szukać kontaktu z innymi.

Na zdjęcia na portalach społecznościowych, o których pisałaś, postaram się nie patrzeć. Tyle się raz napłakałam jak zaczęłam się porównywać.

Zuza pisze...

Reklamowe hasła i promocyjne oferty są propozycją, nie przymusem. Choć często kreują sztuczne potrzeby, to od nas zależy czy z nich skorzystamy. Szeroka i bardzo bogata oferta zmian i ulepszeń czasem może pozytywnie wpłynąć na nasz rozwój. Pisze Ojciec: "Dzisiaj, najbardziej przydatną umiejętnością jest właśnie nie pragnąć wiele. Dzięki temu człowiek zachowuje wolność i może nadal pozostać sobą." Co to znaczy pozostać sobą? A jeśli bycie sobą oznacza stagnację, braki, zatrzymanie na jakimś etapie? Może właśnie dlatego, że człowiek nie korzysta z dobrodziejstw, choć czasem zbyt nachalnie i krzykliwie reklamowanych. Dzięki technice Ojciec również głosi słowo, mimo, że może mamy go w Internecie już przesyt... A jednak... Regularnie ukazują się nowe wpisy. Dlaczego? Bo może mówią o czymś innym niż te, które już znamy. Może są uzupełnieniem tego, co już wiemy. Może wypełniają lukę, której inne treści nie były w stanie wypełnić. To ja dokonuję wyboru, że zaglądam tutaj i szukam dalej, mimo, że miliony kazań i rozważań już przeczytałam. To ja decyduję o tym, czy skorzystam z oferty, czy więcej kupię, więcej zjem, więcej zrobię.

Myślę, że właśnie na tym polega wolność - że mam prawo wyboru! A nie na tym, że lepiej nie pragnąć zbyt wiele. Jeśli wiele mi brakuje, to dlaczego mam tego nie pragnąć? Bo jeśli słyszę, że lepiej nie pragnąć, bo tak jest lepiej, to podporządkowanie się temu jest formą zniewolenia. Ktoś mi narzuca, że tak jest lepiej... Dla mnie wolność to możliwość dokonywania wyboru. Wybieram czy chcę nie pragnąć czy pragnąć. I pozostaję sobą, gdy to ja oceniam co mi jest potrzebne - do życia, rozwoju, wzrostu...

Anna K. pisze...

@Aga - ojciec Badeni, ojciec Woroniecki i papież Jan Paweł II to byli duchowni. Nie wiem na sto procent czy tak jest, ale wydaje mi się, że może właśnie duchowni, jako ludzie, którzy nie musieli troszczyć się o utrzymanie i mieli zawsze zapewniony obiad na stole itp. odczuwali potrzebę jakiegoś odraczania przyjemności, żeby nie popadać w za dużą wygodę? Może jest to po prostu wpisane w taki tryb życia. Myślę, że jest to jakieś wyjaśnienie.

@ Pozostali - Nie chcę się powtarzać, ale ja akurat mam problem przeciwny, bo żyję w ciągłym niezaspokojeniu jakichś potrzeb, w ciągłym odraczaniu i czekaniu i tęsknocie. Na wielu poziomach. Z tych prozaicznych, to czekam oprócz tego, że na jakiś wolniejszy dzień, żeby w ogóle odpocząć, nadrobić zaległości w sprzątaniu (tak, nawet na to czekam z utęsknieniem) oraz nadrobić wiele innych zaległości, to też np. czekam na moment, kiedy będę mogła pójść do fryzjera na farbę do włosów (i strzyżenie), bo już mam duże odrosty. :( Na kupienie sobie jakichkolwiek letnich ubrań i sandałków, bo jeszcze nie kupiłam, a już czerwiec. Nie mam po prostu kiedy pojechać i odkładam to. Czekam na poczytanie książki właśnie itp. Ciągle są jakieś odłożone w czasie potrzeby. Z drugiej strony, zachłannie wykorzystuję to, co mogę, np. słucham audiobooków i muzyki na MP3 idąc po zakupy czy z psami czy coś, staram się jak najmniej opuszczać zajęcia z tańca, jeżdżę w soboty na mój wolontariat (pisałam kiedyś o nim), choć można by w tym czasie właśnie te zaległości nadrobić, ale wolę wolontariat, gdzie mam fajny kontakt z ludźmi i robię coś pożytecznego dla innych. Jak nadchodzi moment, że koleżanka chce się spotkać, to jak nie mam akurat strasznie pilnej pracy, jadę spotkać się z nią, bo jak odłożymy to potem może tak być, że nie zobaczymy się miesiącami. I tak dalej. Dlatego ja nie widzę czego mogłoby nauczyć mnie odraczanie. Samodyscyplinę to chyba mam, bo jak jest termin zlecenia, to muszę na niego zdążyć i wszystko co się da wtedy leży odłogiem.
CDN.

Kasia Sz. pisze...

Ania K. - za ten wolontariat BARDZO Cię podziwiam. Ja nie miałabym na razie takiej siły psychicznej i przede wszystkim chęci. A to ważne, żeby coś robić z serca.

Anna K. pisze...

Chciałabym odpowiedzieć na pytanie o wspomnienia o biedzie i o pracę w domu.

Otóż, wychowałam się w bloku w Warszawie (jestem rocznik 71), więc może warunki życia były w bloku OK, ale brakowało ciągle pieniędzy na wszystko, bo była nas czwórka dzieci, a większość mojego dzieciństwa i czasu nastoletniego przypadała na czas, kiedy mój tata chorował i nie mógł pracować, dostawał tylko niewielką rentę, a głównym żywicielem rodziny była mama (pracownik umysłowy). Nie chcę pisać w szczegółach, ale powiem tylko, że mimo tego, że w PRL ogólnie było mało ubrań i rzeczy w sklepach i niby wszyscy mieli podobnie, a jednak dla mnie ten czas był trudny, bo odstawałam od innych dzieci z powodu ubrań, często wstydziłam się tego, jak wyglądam, a nawet takie rzeczy jak tenisówki "czeszki", które miały koleżanki, były dla mnie marzeniem ściętej głowy. Ogólnie brakowało na wszystko, też na inne podstawowe sprawy.

Potem drugi rzut takiej naprawdę dużej biedy (połączonej z ukrywaniem jak jest, bo nie chciałam prosić nikogo o pieniądze) przeżyłam przez wiele lat na początku małżeństwa, jak moje dzieci były bardzo małe. Dużo upokorzeń też od ludzi przez to, od lekarzy w przychodniach, traktowania mnie i dzieci jak patologię za mój młody wiek i za nasz biedny wygląd (był to początek lat 90-tych). Ciągły brak pieniędzy, pożyczanie, oddawanie, proszenie STOEN o rozłożenie rachunków za prąd na raty, dylematy czy kupić soczek ze słomką dziecku czy nie, bo zabraknie pieniędzy na coś innego.

No, ale dzięki Bogu jakoś potem było coraz lepiej materialnie, a teraz takie chwile są tylko wspomnieniem. Jednak (od rozwodu) odczuwam nadal brak stabilizacji i niepewność jutra, bo nie mam oszczędności, niedawno dopiero wyszłam z towarzyszącego mi od lat debetu. Dziękuję za to Bogu i też za zdrowie i za możliwość wykonywania pracy i za zlecenia, natomiast nie wiem co będzie dalej. Wierzę jednak, że jakieś dobre zrządzenia nastąpią.

Praca w domu, ogólnie mówiąc, ma swoje plusy i minusy. :) W ciągu ostatniej dekady miałam wiele zrywów, kiedy szukałam pracy "z ludźmi", wysyłałam CV odpowiadając na ogłoszenia, ale niestety nikt mnie nie chciał zatrudnić. Może to sprawa mojego wieku, a może tego, że nie pracowałam nigdy w firmie, więc firmy odrzucały moje CV. Może też dlatego, że nie zgłaszałam się na oferty typu "asystentka prezesa", bo takie stanowiska mnie paraliżują. Jest jeszcze wiele czynników, bo mam bardzo duży czynsz w mieszkaniu i opłaty i nie wiem ile bym musiała zarabiać na etacie w firmie, żeby po zapłaceniu czynszu i opłat zostało coś na życie, a nie wiem czy bym dała radę dorabiać. Na zleceniach jednak łatwiej mi uskładać na opłaty i ZUS i jakoś żyć. Do niedawna na życie standardowo nie starczało i miałam ZAWSZE duży debet. Teraz jakoś udało się go zakryć, ale to kwestia ostatnich miesięcy. Mam jakieś wizje jak podnieść umiejętności i może znaleźć potem inną pracę, ale zobaczymy co wyjdzie z tego.

Praca w domu teraz jest znośniejsza, bo mam tego przyjaciela z innego miasta, z którym codziennie piszę i rozmawiam przez tel. oraz mam wolontariat, natomiast wcześniej to było to ciężkie. Jak pisałam (nie pamiętam czy tu czy na dominikanie.pl), że "samotność degeneruje", to nie było w tym przesady. Widziałam u siebie wiele złych mechanizmów wynikających z samotności. Mam nadzieję, że teraz trochę polepszyło mi się. Zobaczymy co dalej będzie. Na razie doceniam to, co jest. :)

Anna K. pisze...

@Kasia Sz. - wolontariat to wyszedł przypadkiem (poprzez koleżankę), ale to jest naprawdę coś bardzo fajnego i łatwego, tak więc nie czuję w tym jakiejś swojej zasługi. :) Okazało się, że nawet niepotrzebne są jakieś wielkie umiejętności do tego, ku mojej wielkiej uldze. Są to zajęcia typu czytanie książeczek i prace plastyczne z dziećmi w ośrodku dla uchodźców z innymi wolontariuszami z takiej organizacji, która im pomaga. Dzieci są bardzo fajne i kontaktowe, mieszkają w ośrodku ze swoimi mamami. Większość mówi całkiem fajnie po polsku, a z pozostałymi (lub nowymi), to dogaduję się moim (słabym) rosyjskim i uśmiechem.
Naprawdę bardzo mnie wciągnęły te zajęcia i wolontariusze są też sympatyczni bardzo.

Tak więc, polecam, jeśli w Waszych miastach są ośrodki dla uchodźców, to można tam dowiedzieć się na miejscu (pewnie personel ośrodka powie) jakie organizacje przyjeżdżają do dzieci i można skontaktować się z nimi i zwykle te organizacje potrzebują bardzo wolontariuszy do tego typu zajęć dla dzieci. Słyszałam też, że niektórzy z naszych wolontariuszy jeżdżą do więzień (też w soboty), kiedy są dni widzeń rodzin z osadzonymi i w takich kolejkach ludzi czekających po parę godzin na widzenie są też często dzieci i przez te parę godzin dziewczyny bawią się z nimi i czytają im książeczki. Jest wiele takich inicjatyw, które są łatwe, bo po prostu czyta się dzieciom albo ogląda obrazki z nimi albo układa puzzle, więc polecam to.

Mnie zawsze dużą rezerwą napełnia wolontariat z dziećmi lub dorosłymi chorymi, niepełnosprawnymi albo starszymi, w hospicjach itp., a na pewno też jest to prostsze w wykonaniu, niż się wydaje, tylko najlepiej, żeby ktoś w to wprowadził, ośmielił. Może kiedyś też w takim wolontariacie wezmę udział.

Tak więc, ogólnie polecam, warto, no i poznaje się wśród wolontariuszy fajnych ludzi, a to też poszesza nasz świat. :)

Kasia Sz. pisze...

Bardzo ciężko jest z pracą dla kobiet. Wiem po sobie. I wiem także jak zachowują się ludzie wobec tych, którym jest ciężko, choć bywają wyjątki. I ja za te wyjątki zawsze dziękuję i o tych ludziach pamiętam. O ich dobrych słowach, ładnych gestach.

Zuza pisze...

Kasia Sz.: Wolontariat nie musi być jakiś szalony - dużo godzin, ciężka praca, żeby mieć poczucie spełnienia i robienia czegoś dla innych. Ja na swoje turnusy z niepełnosprawnymi jeżdżę raz w roku, na dwa tygodnie, potem w wybrane weekendy, jak mam wolną chwilkę, jadę w odwiedziny. Raz w tygodniu, zaledwie 2 h spędzam u franciszkanów w poradni. Na przestrzeni tygodnia czy roku to niewiele, ale daje wielkie owoce. A na taką ilość czasu i obowiązki i kondycja psychofizyczna zawsze pozwolą. Wolontariat nie musi być spektakularny, żeby był efektowny. :) Trzeba spróbować, potem już wciąga :)

Kasia Sz. pisze...

Zuza - Nie mam w sobie takiej chęci. Może to źle o mnie świadczy, ale taka jest póki co prawda.

Ajka pisze...

@ Kasia Sz. Urodziłam się w roku 1974 i mieszkaliśmy na wsi, w mieszkaniu służbowym w starym budynku, nie było możliwości modernizacji. Zresztą wtedy na wsi wiele osób żyło w podobnych warunkach jak my. A z pieniędzmi było krucho też dlatego, że rodzice budowali dom własnymi siłami. W końcu się im udało, ale kosztem wielu wyrzeczeń.

Pracuję w domu z wyboru, dobrowolnie zrezygnowałam z etatu, bo nie dla każdego przebywanie non stop wśród ludzi jest błogosławieństwem. Właśnie dla mnie taki tryb jest idealny. Cenię sobie pracę w ciszy i spokoju, lubię przebywać w samotności. Może już jestem szalona ;-) Ale praca w domu nie musi oznaczać izolacji, przecież mam rodzinę i znajomych, spotykam się z nimi regularnie.

Zuza pisze...

@Kasia Sz. - jedni są do wolontariatu stworzeni, inni nie. Ale za to stworzeni są do innych celów. Szczęściem jest odkryć swoje powołanie i zgodnie z nim żyć. Ale trzeba szukać, czasem na siłę. Trzeba próbować. Wiesz, ja wyznaję zasadę, że jeśli coś robię, to nie tylko po to, by sprawdzić czy osiągnę sukces. Czasem porażka potrzebna jest do tego, by przekonać się, że podjęte działania lub zadania są nie dla mnie. Bo nie wiem tego, póki nie spróbuję...

Anna K. pisze...

O pracy w domu to chciałam jeszcze dodać, że znam wiele osób pracujących w domu i nie doświadczających samotności, ale regułą jest, że są to osoby mające związek z ukochaną osobą na co dzień, która do tego domu codziennie wraca i są już razem, razem budzą się i zasypiają, razem dzielą codzienność itp.

Czym innym natomiast jest praca w domu, kiedy powyższy warunek nie jest spełniony. Wtedy człowieka dopadają różne rzeczy.

Oczywiście każdy jest inny, to tylko moje obserwacje z życia.

Kasia Sz. pisze...

Ania K. Ajka - BARDZO Was podziwiam za poradzenie sobie z przeciwnościami i za to, że jesteście biegłymi i sprawnymi tłumaczkami.

Anna K. pisze...

Dziękuję Kasiu, u mnie to nie do końca taka zasługa itp.
Trochę to tak po prostu wyszło, dzień za dniem.
Pozdrawiam Cię i życzę Tobie wszystkiego dobrego i spełnienia marzeń!

Marta pisze...

dzięki Ojcze za Babautę, nie znałam, a mądry człowiek, niby takie oczywiste oczywistości pisze, ale bardzo do mnie trafia od dwóch dni, przynajmniej z wcześniejszym wstawaniem, które jest moją piętą achillesową postaram się poćwiczyć

Anna K. pisze...

Chciałam dopowiedzieć jeszcze jedną istotną rzecz o pracy w domu, dla uzupełnienia, tzn. o swojej sytuacji, bo bez tej wzmianki prawdopodobnie ktoś mógłby pomyśleć, że jestem tzw. "wolnym strzelcem", skoro pracuję w domu (czyli, ktoś mógłby pomyśleć, że mogę sobie, na przykład, wyjechać kiedy chcę, wziąć wolne kiedy chcę, przespać cały dzień itp.), a tymczasem ja od ośmiu lat mam umowę z jedną instytucją, która to umowa przypomina etat, tyle że nie jest to etat, a umowa o współpracy (sama płacę ZUS, nie mam prawa do płatengo urlopu, jak inni pracownicy czy innych przywilejów itp.).

Wygląda to tak, że wzamian za stałą kwotę wynagrodzenia w miesiącu jestem zobowiązana być codziennie do dyspozycji firmy jak na etacie, tj. od godz. 8:00 do 16:00 i wykonywać normalnie pracę, w etatowym wymiarze. Jednakże z tej kwoty (choć jest ona dla mnie niesamowicie ważna i praktycznie warunkuje mój byt) nie jest możliwe sprostać opłatom i żeby jeszcze wystarczyło na życie, więc oprócz tego pracuję dla innych klientów i stale mam jakby "po pracy" jakieś zlecenia do wykonania. Stąd praca w tym większym wymiarze, również często w weekendy, wieczorami, a nawet po nocach.

Myślę, że ta informacja jest ważna, bo bez niej możliwe, że nie jest zrozumiały ten mój tryb życia, który trochę przybliżyłam we wcześniejszych wpisach.

A więc, moja praca to połączenie "etatu" ze zleceniami i dlatego tak właśnie funkcjonuję. Na tę chwilę jest to jedyne, co mogę wymyślić i bardzo się cieszę, że mam tę stałą formę pracy prócz zleceń, bo bez tego wszystko by się załamało, ponieważ nie mam żadnego bufora w postaci np. drugiej pensji w domu (np.pensji męża, bo go nie mam).

Na tę chwilę musi być i jedno i drugie, tj. ten jakby etat i zlecenia dodatkowe, bo bez tego nie da się przeżyć. Natomiast wszystko uzależnione jest od zdrowia, wytrzymałości fizycznej i rynku (żeby były zlecenia), stąd u mnie poczucie z jednej strony wdzięczności, że jest jak na razie zdrowie oraz jakieś źródło utrzymania, a z drugiej poczucie niepewności jutra i braku stabilizacji.
No i poczucie, że trudno coś wymyślić na tę chwilę innego i skądś zdobyć więcej czasu dla siebie, odpoczynku.

Pozostaje mi jak dotąd cierpliwość, bo wiem, że po dużej liczbie zleceń kiedyś zawsze przychodzi czas, że jest ich trochę mniej i wtedy korzysta się, żeby odpocząć, nadrobić zaległości. Ale nigdy nie wiadomo kiedy ten czas nadejdzie. Jednakże zawsze kiedyś nadchodzi, tak więc kiedyś tam łapie się oddech i to jest pocieszające.

Tak więc, to chciałam dodać, bo moja sytuacja jest trochę nietypowa w tym zawodzie - większość tłumaczy pracujących w domu to jednak "wolni strzelcy", którzy nie mają stałej umowy zobowiązującej do codziennej pracy w godzinach pracy jak na etacie, tylko przyjmują pojedyncze zlecenia i mają dzięki temu bardziej elastyczny tryb życia. Idealnie, jak jest druga pensja i mogą mieć tych zleceń mniej, więcej czasu dla siebie, odpoczynku, dbania o dom itp. Większość znanych mi kobiet tłumaczek tak właśnie ma, że nie muszą się utrzymać ze swojej pracy, bo mąż też przynosi pensję.

Jeżeli chodzi o mnie, to zobaczę co jeszcze życie przyniesie, mam nadzieję, dobrego, a tymczasem doceniam to, co jest.

Kasia Sz. pisze...

Aniu K. - jesteś super dzielną babką!

Anna K. pisze...

Dziękuję bardzo Kasiu. :)

Ajka pisze...

Aniu, faktycznie, Twoja sytuacja jest nietypowa. Nie zazdroszczę i trzymam kciuki, żeby jednak z czasem uległa poprawie, tak, byś mogła być spokojniejsza o swoją przyszłość i nie musiała tak ciężko pracować. Pozdrawiam :)

Kasia Sz. pisze...

Ja jestem pełna szacunku dla Ani K.

Anna K. pisze...

Dziękuję Wam bardzo raz jeszcze, trochę aż jestem speszona. :)

Życzę i Wam, dziewczyny, a także wszystkim komentującym i czytającym oraz o. Krzysztofowi opieki Bożej we wszystkich sprawach, pomyślności, szczęścia, i żeby spełniały się marzenia!

Prześlij komentarz