sobota, 27 września 2014

Kiedy dusza popada w smutek

Zrozumieją to ci, którzy noszą w sobie podobną pustkę. Oni wiedzą, że choć próbowali ją zaspokajać na przeróżne sposoby, to ona – zamiast się zmniejszać – jedynie zwiększa swoją objętość.






Są takie momenty, kiedy wszystko, co nie jest Bogiem, należy zostawić. Kiedy schodzi się w najgłębsze rejony duszy, to nie można już nikogo prosić, aby nam towarzyszył. Krok za krokiem musimy zejść samotnie aż na dno. Kiedy znajdziemy tam coś cennego, przyciśniemy to do piersi i zaczniemy mozolną drogę pod górę, by podzielić się tym z innymi. 

Jeśli oczywiście w ogóle można się tym podzielić. 

Trudno jest o tym pisać, mówić, bo to oznacza wieczny dystans, oddalenie od tego, co tu.  

Zrozumieją to ci, których serca mają dziury, którzy noszą w sobie podobną pustkę. Oni wiedzą, że choć próbowali ją zaspokajać na przeróżne sposoby, to ona – zamiast się zmniejszać – jedynie zwiększa swoją objętość. To rodzaj tęsknoty i nienasycenia, którego na tej ziemi nie można nikim i niczym zaspokoić. 

Jeśli ktoś został w ten sposób naznaczony, to na tej ziemi nigdy nie znajdzie pełnego ukojenia. 

***

Niektórzy to czują mocniej. Jakby dusza była poprzebijana, jakby były w niej przestrzenie nie do wypełnienia. I choć próbowałeś wielokrotnie, zamiast pokoju przynosiło to jeszcze większe poczucie obcości. 

Pragnienia są zbyt wielkie. A słowa są małe, aby to wyrazić. 

To jakby szukać zaspokojenia w tym, co zaspokoić nigdy nie może. Jakby próbować znaleźć bezpieczeństwo w budowli z piasku, która wyschnie, gdy zaświeci słońce. 

Ten ból bierze się z nieuporządkowanych przywiązań. Kiedy człowiek chce, aby zaspokoiło go coś, co zaspokoić go nie może. Przywiązujemy się, ponieważ jesteśmy przekonani, że źródłem szczęścia może stać się dla nas przedmiot lub człowiek. 

Szukanie szczęścia poza Nim, to skazywanie duszy na przeraźliwy smutek. 


24 komentarze:

O. pisze...

dziękuję
za towarzyszenie w drodze na samo dno

Anonimowy pisze...

Jest Ktoś kto może wypełniać te nienasycone przestrzenie głodu duszy. A zacznie się to wtedy, kiedy przestaniemy na siłę szukać namiastek szczęścia, odejdziemy od skupiania się na swoim tylko świecie, wąskim świecie naszych potrzeb. Bóg dobrze wie czego nam potrzeba, i na pewno nie zostawi nas z duszą podziurawioną i umierającą z głodu.
Ja nie wiem, czy schodzę w najgłębsze rejony duszy. Idę, i chyba Boga mam nadzieję znaleźć- znajdując w tej drodze również inne rzeczy i osoby. Opadło mnie też złudzenie, że mógłby znaleźć się ktoś kto towarzyszył by mi w tej drodze. "Niósł ślepy kulawego". Na moje szczęście, znajduję też podpowiedzi, i staram się nie leżeć zbyt długo, jeśli już wyrżnę się i padnę z rozpędu na jednym ze śliskich zakrętów - który wydawał się jednak łągodniejszy.

pandarasta pisze...

Potrzebny mi był ten wpis,nawet ojciec nie wie jak bardzo,bo ostatnio bardzo na rekolekcjach w milczeniu chodziły za mną inne ojca słowa,że jest rodzaj samotności,która pochodzi od Boga i jest darem.Należy go w sobie pokochać"Jakoś wcześniej tego nie rozumiałam,ale teraz już wiem,że tak naprawdę tak często szukałam upychaczy tej pustki w sercu,ale to przynosiło rozgoryczenie.Teraz wiem,że na tą pustkę trzeba się zgodzić,przyjąć teraz i przyjmować codziennie.Jeżeli się już na to zgodzę,to wiem,że Bóg powoli w to miejsce będzie wchodzić,chociaż nigdy w pełni ta pustka się nie zapełni,bo nigdy tutaj na ziemi nie uda mi się poznać do końca Boga.Zawsze będę niezaspokojona.
Dziękuję ojcze ;)

basiek pisze...

Piękny ten wpis Ojcze, chyba każdy z nas miewa takie momenty w swoim życiu że czuje się czasem smutny z różnych powodów, fajnie jest jak mamy obok siebie takie osoby które nas w tym naszym smutku wspierają na różne sposoby, czasami wystarczy nawet zwyczajne słowo wsparcia i wiemy że ten ktoś jest z nami w tym naszym smutku i nas wspiera, czasami to słowo do nas ma taką moc że smutek powoli mija.
Ale najlepszym i niezawodnym słuchaczem o naszych smutkach jest sam Bóg i On najlepiej potrafi ukoić nasze serce to wiem, dlatego trzeba z Nim rozmawiać i o wszystkim Mu mówić a On nas zawsze słucha i przychodzi z pomocą.
Ale nie smućmy się :) - powiedziała ta co się nie nie smuci :) oj smucę się czasem :)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)

zingela pisze...

Bardzo pięknie napisane.

Anonimowy pisze...

Pałys, DZIĘKUJĘ...

Marta pisze...

tylko wtedy trzeba do ludzi, do mądrych ludzi :) zacytuję coś
"Aby przyznać się do tego, że nie wiemy wszystkiego i potrzebujemy pomocy, musimy wykazać się nie tylko pokorą, lecz także odwagą. Kiedy odkrywamy życiowy cel i zaczynamy realizować marzenia, zawsze znajdzie się kilku krytyków. Na szczęście zjawiają się wtedy - nieraz w najmniej spodziewanych okolicznościach - także inne osoby, które zagrzewają nas do boju i dają nam cenne wskazówki. Warto nawiązać z nimi bliższe znajomości, ponieważ są to kontakty, które mogą zmienić nasze życie.(...)
Kolejną osobą, która na różne sposoby okazywała mi wsparcie, jest Jackie Davidson. Nasze rodziny mieszkały w sąsiedztwie. Jackie była już wtedy mężatką i miała małe dzieci, ale gdy jako nastolatek potrzebowałem się zwierzyć, zawsze znajdowała czas, by mnie wysłuchać. Dzieliła nas stosunkowo nieduża różnica wieku, więc Jackie była dla mnie raczej kimś w rodzaju mądrego przyjaciela niż krytycznie nastawionego dorosłego. Pokochałem jej rodzinę i zostałem nieoficjalnym starszym bratem jej dzieci - bawiłem się z nimi i pomagałem im przy zadaniach domowych.
W 2002 roku przeżywałem trudny okres na studiach i w życiu osobistym. Czułem się całkowicie zagubiony. (...) Poszedłem do Jackie i poprosiłem, by pomogła mi zrozumieć ostatnie wypadki. Wylewałem przed nią serce, a Jackie siedziała ze złożonymi rękami i cierpliwie słuchała. Po pewnym czasie uderzyło mnie, że w ogóle sie nie odzywa, więc w końcu przerwałem i spytałem:
- Co mam robić? Powiedz mi!
Jackie uśmiechnęła się promiennie i powiedziała po prostu:
- Dziękuj Bogu!
Nieco zbity z tropu odpowiedziałem:
- Mam dziękować Bogu? Ale za co?
- Po prostu dziękuj Bogu, Nick.
Gapiłem się w podłogę, myśląc: Czy to wszystko, co ma mi do powiedzenia? O co jej chodzi?
Jackie chciała mi przez to powiedzieć, że Bóg o mnie nie zapomniał. Zachęcała, bym zaufał Bogu i nie pokładał wiary w mądrości ludzkiej, lecz w mocy Bożej. Bym poddał się Bogu i dziękował Mu, nawet jeśli nie czuję, że Bóg zasłużył na dziękczynienie - bym dziękował Mu z góry za błogosławieństwa, które miały się dopiero wyłonić z bolesnego doświadczenia. Jackie jest osobą głębokiej wiary. Ilekroć czuję się zagubiony lub zraniony, zawsze zachęca mnie, bym zawierzył Bogu, ponieważ On ma wobec nas wszystkich wspaniały plan" Uffa, się napisałam, ale wpisa Ojca jak najbardziej rozumiem i pozdrowienia ślę dla wszystkich czytających

nikt pisze...

okropny tekst. okropny. bo bardzo, bardzo prawdziwy.

Piotr Wu pisze...

Urodziło mi się jedno pytanie - jak uzasadnić sakrament małżeństwa, jeżeli drugi człowiek nie może stać się dla mnie źródłem szczęścia?

Anonimowy pisze...

każdy z nas ma w duszy puste miejsce w kształcie Boga i dopóki jest ono puste nosimy w sobie wielką tęsknotę, za czymś czego nie potrafimy określić, każdy z nas na swój sposób próbuje zapełnić to miejsce, czasem wpychamy tam cokolwiek, co nam do głów przyjdzie, tylko, że w to miejsce nie pasuje nic innego, nie bez przyczyny ma ono kształt Boga, to jest jak sorter dla dzieci, tego miejsca, na dłuższą metę, nie jest w stanie wypełnić nikt i nic innego, tylko ON, wszystko inne w końcu z tego miejsca wypadnie, a tęsknota trwać będzie do czasu, aż nie odkryjemy dla Kogo jest właśnie to miejsce :)

basz.

o. Krzysztof pisze...

W małżeństwie również jest przestrzeń na samotność, nawet najbliższy człowiek jej nie wypełni, chociaż jego obecność niewątpliwie może napełniać życie radością.

Żyrólik pisze...

Dziękuję Ojcze.
Pragnienia w sercu rosną, słów brakuje.
Dio solo basta...
A ja mimo wszystko ciągle się czymś denerwuję, ale gdzieś na dnie przekonanie zakwitło, że ON BÓG jest wszystkim i szczęściem moim.
A propos małżeństwa, to,tajemniczy sakrament i dużo tam miejsca na samotność, mnie się zdaje , że nawet więcej niż kto jest single , przynajmniej w moim przypadku. Trzeba się chyba zgodzić że ten drugi nie musi być właśnie źródłem twego szczęścia, choć ty sam możesz chcieć i próbować go uszczesliwiać. Byle nie pójść drogą Mickiewiczowskiego "Golono, strzyżono", A takie pokusy wyrastają na różnych etapach życia, bo ponoć pycha umiera ostatnia.


Anonimowy pisze...

Te dziury tak okropnie bolą. Jak z tym żyć, Ojcze? Bo czasem się już nie chce...

Anonimowy pisze...

Wklejam fragment książki A. Pelanowskiego, Odejścia. Polecam ją. Właśnie jestem w trakcie jej czytania. Wiele fragmentów koresponduje mi do poruszanych na tym blogu tematów. A nawet więcej.

/…wielu z nas jest zapatrzonych w drugiego człowieka bardziej niż w Boga i zasłuchanych w ludzkie zapewnienia o miłości, bardziej niż zapewnienia Boga o umiłowaniu! Ale czy to naprawdę daje spełnienie? Wyobraźmy sobie, że wszystko czego pragnęliśmy spełniło się. Widzieliśmy siebie jako ludzi urządzonych, podziwianych, w centrum miłego koła przyjaciół, i kochanych – może właśnie przede wszystkim kochanych. Ale kiedy staliśmy się dorośli, ze zdziwieniem przekonaliśmy się że nawet spełnienia o których marzyliśmy rozczarowują nas. Sukces, aprobata, miłość, przyjaźń, małżeństwo – to prawdziwe przyjemności, a jednak nie dają satysfakcji. Wciąż tkwi w nas tęsknota za czymś nieosiągalnym. Nic nie jest tak rozczarowujące, jak spełnione marzenia. Kiedy osiągamy to o czym marzyliśmy, nagle w zupełnej bezradności odkrywamy niewydolność dotychczasowych marzeń wobec naszych pragnień. Ojciec Adalbert de Vogue, pisząc o pierwszym kroku ku nawróceniu Alfonsa Gratry’ego, zapisał słowa przekonujące przede wszystkim swą prostotą. Mając szesnaście czy siedemnaście lat, czyli wtedy kiedy pojawiają się pytania o sens życia, Gratry instalując się w internacie licealnym położył się na łóżku i oddał marzeniom. Najpierw zobaczył siebie triumfującego na wszystkich egzaminach i konkursach, następnie robiącego karierę prawniczą i polityczną, osiągającego kolejne sukcesy i zbierającego honory. Jego sen, choć nie całkiem altruistyczny, był moralny i idealistyczny. Bronił w nim wyłącznie słusznych spraw, pracował dla dobra innych, miał żonę i dzieci które kochał do szaleństwa. Lecz pomiędzy we śnie widziane wydarzenia wplątał się powracający refren: i co dalej? Wtedy obraz ściemniał się: dalej była emerytura, starość, schyłek i odejście ukochanych osób. Dalej była w końcu smierć. Doszedłszy do tego miejsca, załamany Gratry dostrzega marność wszystkich sukcesów o których marzył. Nie wierzy przecież w życie pozagrobowe. Całe jego szczęście jest skazane nieuchronnie na upadek wraz ze śmiercią. Odkrycie to doprowadza go na skraj rozpaczy. I wtedy w całej głębi jego bytu rodzi się pełen udręczenia krzyk, jakieś niewyraźne wołanie do Boga, w którego nie wierzył…/

Jolasia pisze...

A kiedy tego drugiego człowieka zabraknie? Na wieszaku w szafie wciąż wisi Jego zimowa kurtka, poduszka jeszcze pachnie tylko nim, chcę sięgnąć po telefon by usłyszeć Jego głos mówiący Joltusiu moja... Czy Bóg wypełni taki ból i pustkę?

P. pisze...

Jeszcze niedawno powiedziałabym, że to jakieś bzdury, ale teraz te Ojca słowa są dziwnie bliskie. Boli i trudno to zrozumieć.

Anonimowy pisze...

Dziękuję, Ojcze, dziękuję dlatego, że właśnie to samo czuję, a ktoś zapragnął to wyrazić… Przez tyle lat zapełniałam tę pustkę zupełnie nieważnymi sprawami...

Anonimowy pisze...

We mnie właśnie uderzyła moja dziura. Znów ta sama, po raz kolejny. Czytam, siedzę i płaczę. Znowu. Nie mam już siły.

Ciiisza

Anonimowy pisze...

do anonimowy z 23:11
Za każdym razem kiedy uderza w Ciebie Twoja dziura, uderza tak samo. Ale Ty możesz na te uderzenia spoglądać z wielu różnych stron. Spróbuj :) To przywraca siły.
Cisza, dobra przestrzeń.

Anonimowy pisze...

Chyba nie wiem jak. No dobra, widze 3 opcje, żeby mniej bolało i zadna mi sie nie podoba :-)
1. Szczera rozmowa o dziurze, która może kogos zabolec i zasmucić.
2. Na tyle, na ile to możliwe, odciecie bodzcow (ok, czesciowo wykonalne, choc bez 1 nieco bez sensu).
3. Niewchodzenie w dziurę (na zasadzie: smutno, ale idę spać i nie mysle). No ale ta ostatnia opcja tez jest ryzykowna, bo dzis uderzy słabiej, to i tak wróci za jakiś czas. A chyba ta jedyna odnosi się do tego, o czym piszesz Anonimowy bezpośrednio wyżej - czyli o różnym patrzeniu. Innej nie widzę. Mylę się?

Ciiisza

Anonimowy pisze...

mylisz się.
jest jeszcze wiele innych opcji. I chyba bardziej potrzeba iść pod kątem zmierzania się z rzeczywistością, a nie ucieczki od niej.

Perły ukryte w błocie

Anonimowy pisze...

W sumie 1 i 2 to nie ucieczka. 3 pewnie tak. Widzę jeszcze tylko 4: uznanie, że po ludzku nie ma na co liczyć, bo i tak zaboli, wiec. . . No wlsnie, co? W sumie trochę podobne do opcji 2. Brzmi strasznie. Innych pomysłów nie mam.

Ciiisza

Dużo Was tu tych niepodpisanych anonimowych. . . ;-)

Anonimowy pisze...

szpieg z krainy deszczowców się kłania :) ale nie podpisuję się ostatnio. Taka nazwa dla żartu trochę.
Tyś też nie podpisany/podpisana :)
W sumie, to nie wiadomo o co chodzi a na domysłach nie ma co bazować.
Jednak, polecam spróbować zderzyć się z tym co boli. I popatrzeć na to z różnych stron ( uczucia, motywacje...) Wejść w sam środek tej dziury. Zmierzyć się z nią. I nie bać się bólu, a wręcz się go nawet spodziewać, i wystawiać się na niego (spoko, to nie masochizm, z tego mogą dobre rzeczy wyjść)
Jest szansa, że stanie się po drugiej stronie i popatrzy się na to do czego nie mamy siły- inaczej.
powodzenia

Michał pisze...

Ja w tym tekście widzę siebie. Swoje życie.... Ciągle goniący za człowiekiem, spragniony jego miłości...

Prześlij komentarz