Prędzej czy później każdy to odkrywa. Nie mogę samemu poradzić sobie w wielu dziedzinach życia, dlatego szukam kogoś, dzięki komu mógłbym się umocnić.
Kim taki ktoś powinien być?
Świętym? Być może. Mistrzem? Czasami. Człowiekiem o nadzwyczajnych umiejętnościach i wiedzy? Dla mnie tak, dla innych niekoniecznie.
Duchowy towarzysz wyłania się samoistnie, do tego nie potrzeba święceń prezbiteratu, niespodziewanie człowiek odkrywa, że właśnie ta osoba ma dar duchowego ojcostwa. Przy tej osobie czuję się wolny, czuję się sobą i jednocześnie mogę wzrastać w Bogu.
Ojciec prowadzi i kształtuje nie tyle poprzez dawanie rad czy wskazówek, ile przez towarzyszenie. Nawet nie tyle przez słowa, co dzięki swojemu milczeniu i obecności, która zawsze wynika z modlitwy i ogromnego pragnienia bycia sam na sam z Bogiem.
Tradycja pierwszych wieków
Prawdziwe poznanie nie jest możliwe bez oczyszczenia moralnego - twierdzili chrześcijańscy mnisi. Owo oczyszczenie moralne polegało przede wszystkim na uwolnieniu się od tzw. namiętności, czyli nieuporządkowanych przywiązań do czegoś, co nie jest Bogiem.
Sami Ojcowie nigdy nie użyliby słowa "kierownictwo". Już ono samo miałoby w sobie dla nich posmak uzurpacji, a nawet pychy. Na płaszczyźnie duchowej to Duch Święty ma kierować istotą ludzką, a nie drugi człowiek. Człowiek w tym procesie kierownictwa duchowego jest tylko narzędziem. Tu pojawia się zasadnicza różnica pomiędzy filozoficzno-pogańskim kierownictwem duchowym, a kierownictwem chrześcijańskim.
Doświadczenie duchowe nie jest zupełnie bez znaczenia, ale nie jest ono decydujące. Ludzkie bogactwo także w sensie duchowym i intelektualnym może służyć kierownictwu, ale może też w pewnych momentach stać się dla niego przeszkodą.
Rozstrzygająca jest otwartość na Ducha Świętego i pewna więź, która rodzi się pomiędzy towarzyszem a towarzyszącym. Dlatego wybór duchowego Ojca pojawia się jak światło, niespodziewanie i nie da się tego intelektualnie wymusić.
Metoda
W praktyce Ojcowie nie używali zbyt wielu słów, wiele z ich złotych myśli, było prostymi pouczeniami. Pewien brat poprosił abbę Hieraklasa:
"Powiedz mi słowo, jak mogę być zbawiony?". Ten odpowiedział: "Siedź w twojej celi; jedz, kiedy jesteś głodny; pij, kiedy jesteś spragniony, nigdy nie mów źle o innych, a osiągniesz zbawienie".
Inny apoftegmat pokazuje jakie podejście mieli Ojcowie do ludzkich słabości, ile w nich ducha miłości.
Jeden z braci zapytał: "Co mam robić, gdy widzę, że jeden brat zasypia podczas czuwania? Czy mam go szturchnąć, aby się obudził?" Odpowiedź Ojca jest piękna, jak sama Ewangelia: "Jeśli widzę, że w czasie modlitwy brat zasypia, wtedy układam jego głowę na kolanach, aby mógł spać spokojnie".
Z wypowiedzi Ojców wynika, że byli świetnymi psychologami. Zapewne tak było, ale skupiając się tylko na aspekcie psychologicznym, bardzo spłycilibyśmy ich właściwy charakter. Nie chodzi tu więc o psychologiczny redukcjonizm, przed którym przestrzegał wybitny teolog XX w. i wielki znawca starożytności chrześcijańskiej Henri de Lubac:
Czysta psychologia nie jest zdolna, w każdym razie w najsubtelniejszych przypadkach, do wykrycia różnic pomiędzy tym, co autentyczne a tym co tandetne, pomiędzy rzeczywistością duchową a iluzją. Przytłacza jedno i drugie, wspaniale nad nimi tryumfując. Myli upojenie alkoholowe lub narkotyczne z upojeniem Duchem Świętym.
Ojcowie byli na antypodach takiego myślenia. Właśnie działanie Ducha Świętego i Jego światło było rozstrzygające. Stąd też ich niesłychana subtelność w radach jakich udzielali, a czasami odwaga na zupełne milczenie, kiedy tego światła nie mieli.
Wówczas pozostawała sama modlitwa.
Wówczas pozostawała sama modlitwa.
Wielu poszukujących rady chciałoby obarczyć swoich kierowników odpowiedzialnością za własne życie duchowe. Dlatego abba Pojmen czeka, aż brat dojrzeje, pozwalając, by ten przez jakiś czas ponosił nawet szkodę. Najwyraźniej szkoda byłaby jeszcze większa, gdyby on sam podjął za niego decyzję. Ojcowie wiedzieli, że nie tędy droga, że ich rolą jest przygotowanie człowieka do podjęcia decyzji, a nie branie ich odpowiedzialności na siebie. Owo przygotowanie do decyzji widać wyraźnie w apoftegmacie:
Pewien brat radził się abby Józefa, mówiąc: "Chciałbym odejść z cenobium i mieszkać samotnie". Starzec mu odpowiedział: "Mieszkaj tam, gdzie widzisz, że twoja dusza znajduje pokój i nie ponosi szkody". Brat na to: "I we wspólnocie, i w samotności odnajduję pokój. Co każesz mi robić?". Starzec odrzekł: "Jeśli znajdziesz pokój i we wspólnocie, i w pustelni, to połóż te dwie myśli jak gdyby na wadze i postąp, jak uznasz, że będzie z większym pożytkiem dla twego postępu".
Ich podejście do człowieka miało jedno źródło zakorzenione w Biblii. Najlepiej można je wyrazić słowami św. Pawła: "Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli".
Ta wolność nie jest jednak czymś raz danym, ale musi być ciągle na nowo zdobywana, a raczej otrzymywana i odbierana jako łaska.
Korzystałem z artykułu o. Stanisława Łucarza SJ: "Kierownictwo duchowe w pierwszych wiekach Kościoła"
27 komentarzy:
jeszcze nie doczytałam do końca, ale zdanie:
"dlatego szukam kogoś, dzięki komu mógłbym się umocnić" już skłania mnie do wpisu
mnie umacnia Jezus w codziennej Eucharystii
po co mam szukać kogoś innego?
każdy inny człowiek jest tak samo słaby jak ja
Sierotami jesteśmy prawie wszyscy...
Dobrze, żeby pamiętać o tym że towarzyszenie komuś nie polega na pozostawianiu go samemu sobie (bo nie wiem co mam w takiej sytuacji zrobić, niech sam sobie radzi, a ja się za niego mogę pomodlić ewentualnie) ale przygotowaniu go do podjęcia właściwej decyzji. Jak? zależy od tego konkretnego człowieka, i od naszej i jego otwartości na Ducha Bożego. Od wspólnego SPOTKANIA i modlitwy we wspólnocie.
Kiedy zostawia się człowieka samemu sobie, raz i drugi, trzeci...To człowiek dochodzi w końcu do takiego przekonania że nie ma sensu szukać. Że sam sobie poradzi, że ma gdzieś doświadczenie drugiego(tez słabego ale z innym doświadczeniem które może pomóc) i że wystarczy mu sama Eucharystia. A właśnie potrzeba też drugiego człowieka obok.
Człowiek jest zbyt ślepy żeby mógł sam siebie prowadzić. Sam siebie potrafi oszukiwać tak że wierzy i przyjmuje za prawdę to co nią nie jest.
Tak byłoby najlepiej, gdyby był ktoś taki mądry kto czasem wesprze dobrym słowem, lub czasem kopniakiem na rozpęd. Z własnego doświadczenia i obserwacji- częściej to jest tak że metodą prób i błędów trzeba iść samodzielnie.
Odwagi wszystkim którzy tak idą.
Proszę Ojca,jak zbudować więź ale się nie przywiązać emocjonalnie? Zwłaszcza gdy człowiek nosi w sobie jakieś braki takiej bezwarunkowej miłości i akceptacji...nie decydować sie na ojca duchownego, skoro jest taka słabość w przywiazywaniu sie do człowieka i szukaniu szczęścia w relacji czy decydować sie i na to uważać? Skoro to towarzyszenie jednak pomaga mimo wszystko?
Kiedy uczeń jest gotowy, zjawia się mistrz.
Aga
Jezus umacnia w Eucharystii, ale także mówiąc do nas przez drugiego człowieka. Chyba tylko jakiś wybitny mistyk potrafi rozwijać swoje życie duchowe korzystając "tylko" z Eucharystii. Przeciętny człowiek potrzebuje bardziej bezpośredniego prowadzenia. Po sobie wiem, że czasami trzeba latami czekać na odpowiednią osobę, lub trzeba do takiego prowadzenia dojrzeć. Miałam taką osobę koło siebie, ale musiał nadejść "błysk", żebym zrozumiała że to ta właśnie ten człowiek. O tym ile Bóg mi przez niego dał trudno nawet napisać. Ogrom łaski.
A jak się nie przywiązywać? To z pewnością trudne, ale zawsze staram się pamiętać po co się z tym człowiekiem spotykamy i Kto w tym wszystkim jest na pierwszym miejscu. Pomaga też modlitwa i zachowanie pewnego dystansu.
Do "M..." ---- czy masz na myśli kierownictwo duchowe?
Odnośnie ilustracji- święty Dominik świadkiem Zwiastowania :)
@ viking
Do czego gotowy? Rolą towarzysza jest właśnie przygotowywanie.
Chyba że ktoś szuka Mistrza... No a dobrego można właśnie poznać po tym, że on się tak łatwo nie zjawia. I to zainteresowanemu powinno zależeć na właściwym wyborze. To chyba tak nie działa, że gotowość warunkuje pojawienie się odpowiedniej osoby. Trzeba rozmawiać, i szukać. A jak już znajdzie się kogoś na prawdę mądrego, nie dać się tak łatwo odesłać. Zależeć powinno, bo życie jedno.
Tak, kierownik duchowy to prawdziwy skarb od Pana Boga :)))
Do: Kasia Sz.
Tak, pisałam o kierownictwie duchowym. A w zasadzie w moim przypadku o stałym spowiednictwie, połączonym z kierownictwem, bo zaczęło się od samej spowiedzi, reszta przyszła z czasem.
Ale to samo można też odnieść do świeckiej osoby, która kogoś prowadzi w życiu duchowym (oczywiście bez spowiedzi).
A kto z Was miał to szczęście spotkać kierownika duchowego?
Co myślicie o kierowniku duchowym jako osobie świeckiej?
Jan Paweł II miał świeckiego kierownika duchowego. Zwykłego krawca. Wprowadził go m.in. w lekturę św. Jana od Krzyża.
Moim zdaniem nie należy kierować się tu za bardzo stanem życia czy płcią.
Ale brać pod uwagę- jasne. Zależy czego się szuka. Jeśli również spowiednika- to oczywiście trzeba szukać wśród kapłanów. Spotkałam w swoim życiu wiele osób świeckich bardziej rozwiniętych duchowo i mających większe doświadczenie życiowe niż niejeden duchowny. Również kobiety.
Podesłałam fragment tekstu ''mojemu'' ojcu i zapytał czy autor jest teoretykiem, czy praktykiem?
Czemu tak zapytał? Czyżby miał jakiekolwiek wątpliwości?
@Anonimowy z 11:38: zapytaj "swojego" ojca czy rozróżnia kierownictwo duchowe (praktykowane w tradycji ignacjańskiej) od tradycji mniszej. To jednak dwie różne sprawy.
Benedykt, a co to ma do rzeczy?
to ujęcie może wydawać się bardziej teoretyczne dla kogoś, kto nie poznał głębiej tej tradycji lecz zakorzeniony jest jedynie w "ignacjańskim" modelu.
Jeśli to przedmówcę uspokoi, ''mój'' ojciec nie jest jezuitą :)
Dzięki Kasia Sz. za linka :) Ja trochę jakby w opozycji przesyłam tekst o. Michała Zioło OCSO. Tam nawiązuje też do kwestii poszukiwania "radnych".
W ogóle do mnie bardzo trafił ten tekst..chociaż trochę brutalnie ściąga na ziemię. Ale to dobrze. Opisuje dokładnie, bez owijania jak jest (przynajmniej ja się w dużej częśći tam odnalazłam), demaskuje wręcz.
(W sensie ten Zioło trafia) ;)
spati - a gdzie ten link? :)
upss.. ;)
http://akson.sgh.waw.pl/~gjamro/1024/teksty/wdrodze/wdrodze200311.html
Ojcze, co to za miejsce na zdjęciu? bardzo mi się podoba.
Zwiastowanie Fra Angelico (dominikanina) w jednej z cel San Marco we Florencji (były klasztor dominikański).
Pomarzyć... Miałam kiedyś dobrego, mądrego spowiednika, mozna powiedziec, ze duchowego ojca. Do dziś pamiętam wiele prostych, ale mądrych słów. Sęk w tym, że - z obiektywnych powodów (choroba) - często po prostu nie mieliśmy jak tak po prostu porozmawiać. No więc bolało jak diabli. Ojca dalej mam, na odległość.
Spowiednika ani nikogo na miejscu nie. I po kilku, różnie umotywowanych "nie" boję się spróbować po raz kolejny.
poczekać, wymodlić
to będzie. może.
daj Boże
zabierz strach, daj nadzieję.
pobłogosław
Prześlij komentarz