Życie staje się o wiele łatwiejsze, gdy wie się dobrze, czego się chce, a czego nie potrzebuje – twierdzi autorka książki „Minimalizm po polsku”.
Takie sytuacje mnożą się w zastraszającym tempie, jedna napędza drugą. Wciąż ktoś popycha nas do czegoś, przekonując, że potrzebujemy znacznie więcej, niż nam się wydaje:
- Nie mam takiego super samochodu jak znajomy – muszę więcej pracować i też kupić.
- Nie stać mnie na takie wczasy w Egipcie, na jakich była znajoma – wezmę kredyt i też pojadę.
- Tyle osób mówiło mi, że koniecznie powinienem zobaczyć, kupić, obejrzeć… Zawezmę się i to zrobię.
To nic, że koszty mnie przerastają. To nic, że te potrzeby mogą być sztucznie wygenerowane. To nic, że nadmiar zajęć i rzeczy zwraca się przeciwko mnie.
Zawezmę się. Muszę.
Można oczywiście ciągle podróżować, nabywać nowe rzeczy, umieszczać swoje najlepsze zdjęcia na Facebooku, szukać tego, by wszystkim się podobać, by zadowolić każdą osobę, by wszystko przeżyć… ale czy to jest życie? To jest „gadżeciarnia”, piaskownica. Doświadczenia są wyłącznie zaliczane, bez refleksji. Tracimy samych siebie. I w końcu niczego nie przeżyjemy dobrze, wszystko na powierzchni.
- Nie mam takiego super samochodu jak znajomy – muszę więcej pracować i też kupić.
- Nie stać mnie na takie wczasy w Egipcie, na jakich była znajoma – wezmę kredyt i też pojadę.
- Tyle osób mówiło mi, że koniecznie powinienem zobaczyć, kupić, obejrzeć… Zawezmę się i to zrobię.
To nic, że koszty mnie przerastają. To nic, że te potrzeby mogą być sztucznie wygenerowane. To nic, że nadmiar zajęć i rzeczy zwraca się przeciwko mnie.
Zawezmę się. Muszę.
Można oczywiście ciągle podróżować, nabywać nowe rzeczy, umieszczać swoje najlepsze zdjęcia na Facebooku, szukać tego, by wszystkim się podobać, by zadowolić każdą osobę, by wszystko przeżyć… ale czy to jest życie? To jest „gadżeciarnia”, piaskownica. Doświadczenia są wyłącznie zaliczane, bez refleksji. Tracimy samych siebie. I w końcu niczego nie przeżyjemy dobrze, wszystko na powierzchni.
Książka Anny Mularczyk-Meyer „Minimalizm po polsku” stawia sprawę zupełnie odwrotnie. Skoro dodawanie przynosi krótkotrwałą radość, to prawdopodobnie nie jest właściwym sposobem na osiągnięcie spełnienia.
Dopiero odejmowanie pozwala dowiedzieć się, czego naprawdę potrzebujemy.
Dopiero odejmowanie pozwala dowiedzieć się, czego naprawdę potrzebujemy.
***
Trzy lata temu znalazłem bloga Ani (www.prostyblog.com), która dzieliła się doświadczeniem dążenia do systematycznego eliminowania w swoim życiu tego, co niepotrzebne i stanowiące nadmiar. Przyznam, że mile mnie wówczas zaskoczył jej język i treść. Wpisy były przemyślane i pozbawione odpychającej pretensjonalności czy „minimalistycznego” zacietrzewienia, które czasem graniczy z manicheizmem.
Umiar i zdrowy rozsądek.
Jakiś czas później spotkaliśmy się w naszym łódzkim klasztorze. Nastąpiło kolejne miłe zaskoczenie. Po rozmowie miałem nieodparte wrażenie, że choć korzystamy z różnych źródeł, niekiedy używamy innego języka, to jednak bliskie są nam te same wartości.
Są osoby, z którymi mogliśmy widzieć się jedynie raz, a później czujemy z nimi pewną duchową więź. Od tego czasu mamy kontakt mailowy, ale też nikt nie czuje presji odpisywania natychmiast, jakby w poszanowaniu ciszy i przestrzeni drugiego człowieka.
Ania jest osobą wierzącą, choć ma do Kościoła pewien dystans, o czym szczerze pisze w swojej książce. Jednak sposób, w jaki formułuje myśli, mówi i patrzy na rzeczywistość (bez pretensji, roszczeń), jest w wielu aspektach bardzo mi bliski. Na dodatek Ajkę cechuje pewna pokora w nazywaniu świata, która mi zwyczajnie imponuje.
„Minimalizm po polsku” smakowałem sobie przez kilka dni i bardzo się cieszę, że książka powstała. Jest ona bardzo dobrą pozycją na początek dla osób, które chciałby rozpocząć przygodę z „prostowaniem” swojego życia. Od dłuższego czasu polecam ją zresztą ludziom, z którymi pracuję, a nawet których spowiadam. Nie każdy jest w stanie przebrnąć przez teologiczny język w książkach na temat ascezy, a tutaj podstawowe zasady zostały zawarte w pigułce. Od lat mam bowiem doświadczenie, że bez samodyscypliny i stawiania sobie w życiu ograniczeń, niczego sensownego w życiu nie można osiągnąć. Nie mówiąc już o duchowości.
Kilka cytatów:
Jednym z filarów minimalizmu, obok prostoty, porządku i umiaru jest dyscyplina. Daleko się bez niej nie zajdzie. Nie każdy rodzi się z umiejętnością zachowania jej, ale można się tego nauczyć i w miarę jak zauważa się pozytywne efekty, nauka przychodzi coraz łatwiej.
Musiałam nauczyć się narzucić sobie ograniczenia, by nie spalić się w rozpaczliwych próbach pochłonięcia całego świata i zrobienia wszystkiego, co lubię i potrafię robić. Musiałam nauczyć się wybierać to, co ważne, i odrzucać resztę, mówić „nie”, gdy czuję, że mam, robię lub pragnę za dużo.
Bałam się, że ominie mnie coś ważnego, coś, co mogłoby zmienić moje życie, coś, bez czego będę uboższa. Lekarstwem na ten ból stał się minimalizm. Dążenie do skupienia i eliminacji nadmiaru podniet przypominało mi, jak przyjemna jest powtarzalność. Pogłębianie tego, co już się zna, daje poczucie bezpieczeństwa.Praca fizyczna: mówi się, że robienie na drutach, podobnie jak każda inna wykonywana z przyjemnością aktywność manualna, ma wiele wspólnego z medytacją. Bliski kontakt z narzędziem i materiałem oraz rytmiczne powtarzanie czynności (oczko lewe, prawe, oczko lewe...) sprzyjają wyciszeniu i uspokojeniu.
W innym miejscu Ania pisze:
Tym, co pomaga mi być ostrożną, jest niechęć do płytkich wrażeń. Nie chcę ślizgać się po powierzchni, ograniczać do zdawkowych znajomości czy bezrefleksyjnego pochłaniania dóbr kultury. Wolę obejrzeć dwa razy ten sam spektakl – i go zrozumieć – niż być na bieżąco ze wszystkimi premierami.
A potem dzieli się gorzką refleksją. „Kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie posiadamy, żeby zaimponować osobom, na którym nam nie zależy”.
Najważniejsze to więc zmienić swój stosunek do przedmiotów. Traktować je jako narzędzia, a nie cel sam w sobie. Takie podejście znacząco ułatwi identyfikację tego, co zbędne. Minimalizm nie sprowadza się do wyznaczenia sobie liczby narzędzi, ale polega na wyborze tych najwłaściwszych.
Autorka zauważa, że ludzie, którzy przed rozpoczęciem nauki do egzaminu zabierają się za sprzątanie, są czasem posądzani o szkodliwe „zwlekanie”, ale powodem takiego zachowania bywa także intuicyjne pragnienie usunięcia z otoczenia rozpraszających czynników.
W świecie, który na każdym kroku krzyczy milionem bodźców, konieczne jest znalezienie sobie miejsca, gdzie da się od tego wrzasku odpocząć. To niezbędne dla higieny psychicznej. Miejscem takim jest łono natury – łąka, las, plaża, góry. Na co dzień mało kto ma okazję do takiej ucieczki. W pierwszej kolejności oazą spokoju powinien być dom.
Podoba mi się, że Ajka (pseudonim używany na blogu) pisze o idei prostego życia bez zacietrzewienia - zachęca, aby każdy słuchał tego, co mu w duszy gra. Ania na pewno nie należy do tych „wyznawców”, którzy proste życie chcieliby limitować liczbą przedmiotów. Ja również nie wierzę w jednolite zalecenia dla wszystkich. Każdy wciąż musi odnajdywać swoją miarę, która jest związana z jego charakterem i osobistymi potrzebami.
Po paru latach zrozumiałam, że moim ideałem nie jest slow life. Lubię niekiedy żyć szybko i intensywnie, lubię też dla odmiany pobyczyć się i poleniuchować, aż do odleżyn, na co dzień wystarczy mi tempo marszowe. Najważniejsze, by wybór rytmu zależał ode mnie i od moich bliskich. Jeśli ich lub moje potrzeby wymagają przyśpieszenia kroku, mogę nawet pobiec.
***
O moich braciach z łódzkiego klasztoru
Zakonnicy sami sobie gotują, zmywają i zajmują się swoimi codziennymi potrzebami. Widać, że ta niezależność jest dla nich źródłem radości.
O książkach
Z miłością do książek walczyć nie należy. To piękny nałóg i na pewno nieszkodliwy. Za to warto dzielić się tą radością i uwalniać te książki, do których nie zamierza się wracać. Zwykle po pierwszej lekturze wiemy, czy będziemy chcieli do danej pozycji jeszcze zajrzeć. Tymczasem książki żyją tylko wtedy, kiedy ktoś je czyta. Można się książkami wymieniać, można je po prostu rozdawać krewnym i znajomym.
O przestrzeni, pracy fizycznej i społecznych oczekiwaniach
Na szczęście porządkowanie przestrzeni, pozbywanie się balastu materialnego i zastanowienie się nad swoimi potrzebami zazwyczaj uwalniają kreatywność i wyobraźnię. Prostota otoczenia sprzyja skupieniu, które z kolei ułatwia znalezienie tego, co sprawia nam przyjemność i napędza do twórczego przekształcania rzeczywistości.
Przy średnich i wysokich dochodach zmniejsza się nawyk kontrolowania finansów. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Człowiek szybko przyzwyczaja się do wyższego standardu życia, droższych marek, bardziej spontanicznych zachowań konsumpcyjnych i rekompensowania sobie zakupami zmęczenia i stresu. Ponadto stara się dopasować do oczekiwań związanych ze statusem społecznym, czyli do tego, w jakich miejscach powinno się bywać, gdzie spędzać urlop, jakiej marki mieć sprzęty i odzież.
Zamożni ludzie zastanawiają się czasem nad tym, w jaki sposób ci, którzy zarabiają mało, są w stanie przeżyć, skoro im samym ledwo starcza do wypłaty. Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Gdyby przyjrzeli się krytycznie swoim zwyczajom, zobaczyliby, że przy pewnej dyscyplinie mogliby lepiej i rozsądniej gospodarować pieniędzmi.
Zmniejszanie rozdmuchanych potrzeb, niechęć do płytkich wrażeń, życie w prostocie, prostota w otaczającej przestrzeni, usuwanie rozpraszających czynników – to wszystko od lat daje mi ogromne poczucie wolności i pokój serca. Nie jest to jednak dla mnie cel, ale jedynie środek w drodze do Boga. Ten wątek także pojawia się w książce, przy rozdziale dotyczącym wiary.
Książkę przeczytajcie, jeśli lubicie tutejsze blogowe wpisy dotyczące prostoty i umiarkowania. Bo jeśli nawet nie istniałby inny argument za upraszczaniem swojego życia, to sama oszczędność czasu byłaby racją wystarczającą.
Umiarkowanie (łac. temperantia) – cnota moralna, która polega na używaniu rozumu dla panowania nad własnymi instynktami i potrzebami. Oznacza umiejętność korzystania z dóbr materialnych zgodnie z ich celem. Zapewnia panowanie woli nad popędami. Stawia pragnieniom pewne granice.
Ascetyzm, asceza – praktykowanie dobrowolnego wyrzeczenia się pewnych dóbr, wartości i aktywności życiowych w celu osiągnięcia świętości, czystości i doskonałości duchowej oraz zbawienia. Potocznie ascetyzm kojarzy się z ograniczeniem doświadczania przyjemności oraz zaspokajania potrzeb cielesnych, jak jedzenie czy sen, a także z dyscypliną wewnętrzną.
Asceza w chrześcijaństwie – rozumiana jest jako praktykowanie wyrzeczeń, zmierzających do duchowej wolności od nieuporządkowanych przywiązań do rzeczywistości stworzonej, w celu otwarcia swego serca na relację z Bogiem, na kontemplację. Prowadzi do doskonałości, świętości, której nie można osiągnąć bez wyrzeczeń i duchowej walki oraz umartwienia.
Owocem ascezy jest życie w pokoju i radości.
58 komentarzy:
Zapowiada się ciekawa książka.
Prostowanie życia wielokrotnie wcale nie jest takie proste. Jeśli decyzje o tym jak będzie ono wyglądać, zależą tylko ode mnie, to mogę układać je sobie po swojemu. Ale jeśli jestem zależna od kogoś? I nie zależna w sensie - psychicznie uzależniona. Zależna, bo wiążą mnie zobowiązania, relacje, sytuacje... Kiedy ktoś ma pod opieką starszych rodziców, albo 4 dzieci, albo pracę, która po prostu wymaga takiego a nie innego stylu życia (a wiemy, że praca, to zarobki, a zarobki to możność zapłacenia rachunków i czasami nie ma wyjścia -trzeba się dostosować). Mogłabym zminimalizować swoje życie, ale mam męża, z którego zdaniem muszę się liczyć. Sakrament wymaga od nas tego, by kierując się dobrem drugiego, szukać kompromisów. I to nie skarga, a stwierdzenie - wiem, że muszę mieć wzgląd na niego i nie podejmę decyzji, której on nie chce.
Autorka rzeczywiście ma rację co do dóbr materialnych i ich nadmiaru. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a duża ilość zer na koncie sprawia, że skoro możemy z łatwością sięgnąć po wiele rzeczy, w pewnym momencie tracimy zdolność kreatywnego spojrzenia na świat. Tyle, że same pieniądze, choć szczęścia nie dają, są wielokrotnie zbawienne, gdy dzieją się w naszym życiu rzeczy kompletnie od nas niezależne... Choćby ciężka choroba, która wyklucza na pewien czas z pracy. Brak zasobów finansowych może nie tylko zminimalizować nasze życie i faktycznie uczynić je prostszym, co w skrajnych przypadkach, a takie również się zdarzają, kompletnie nas z życia wykluczyć.
Choć zastanawiam się czy w tym przypadku, to uprości nam życie, czy wręcz jeszcze bardziej skomplikuje....
To wszystko brzmi naprawdę fantastycznie, tylko, jak ktoś słusznie zauważył w komentarzach na FB, robienie niezwykłości z tego co normalne, naprawdę momentami budzi uśmiech. Bo co niezwykłego jest w tym, że ojcowie w zakonach sami po sobie sprzątają i załatwiają swoje sprawy? Też to robię codziennie... Jak wiele milionów Polaków. Tylko we wspólnocie zakonnej, trochę jest jak z muszkieterami - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jeśli któryś z braci zachoruje i nie może pracować, to raczej jedynym zmartwieniem jest jego choroba. A co jeśli choroba dotyka matkę 4 dzieci? Bez pracy, bez wsparcia, z mężem w trasie, bo to jedyny żywiciel rodziny? To, że ojcowie po sobie sprzątają i sami sobie gotują, znajdując w tym radość i pokój, raczej jej nie pokrzepi...
Jest oczywiście wiele racji w tym, co Autorka pisze, tylko wydaje mi się, że choć kładzie nacisk na umiar i rozsądek, to momentami jej samej ich brakło. Jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził, ale wydaje mi się, że momentami, czytając oczywiście tylko fragmenty opublikowane przez Ojca, Autorka odrywa się od ziemi i skupia się za bardzo na duchowości, pomijając przyziemne - czy to się w ogóle da zrobić, bądź co bądź w codziennej gonitwie.
Sama często radzę pacjentom, by się zatrzymali i odetchnęli, by podładowali akumulatory i spojrzeli na życie z innej perspektywy. Sama jestem na zakręcie życia, w którym dzieją się kompletnie nieprzewidziane sytuacje, które wywróciły wszystko do góry nogami. Patrzę na życie z innej strony, ale to nie pomaga mi go zminimalizować. Wręcz przeciwnie - stopień komplikacji sprawia, że to co mogę, staram się zaplanować do przodu, tworzę plan awaryjny i gromadzę środki. Pozbycie się wszystkiego nie poprawi jakości mojego życia. Wręcz przeciwnie - ubogacanie go sprawia, że zapominam o tym, co mnie czeka i staram cieszyć się tym, co mam.
PS. Dawno mnie nie było, więc rozpisałam się na zaś ;)
Rzeczywiście ciekawe przemyślenia, to fakt że żyjemy w takich czasach w których ciągle stawiamy sobie jakieś wymagania do czegoś dążymy ale czasami w tym podążaniu zapominamy o innych zwyczajnych sprawach. Cieszy mnie chociaż jedno że nie mam czegoś takiego w sobie że muszę coś koniecznie mieć za wszelką cenę bo inni to mają /ponoć natura babci- co mam to mam / :). Też mam podobne zdanie odnośnie poznanych przypadkowo niektórych osób, też doświadczyłam takiego odczucia, że ktoś raz poznany staje się czasem bardziej bliski niż ktoś kogo już się zna dłużej i zdobywa nasze zaufanie na zawsze. Taki ktoś sprawia że możemy rozmawiać z tą osobą na wszystkie tematy bez końca, czasami lepiej się rozumiejąc niż z kimś kogo się zna dłużej. Pozdrawiam
Czytałam książkę "Minimalizm po polski" i uważam, że autorka zachowuje umiar i zdrowy rozsądek. Na blogu pisała, że żyje w małżeństwie, więc często musi weryfikować owe prostowanie życia ze swoim mężem. Życzę ci Zuza, aby ten zakręt się jak najszybciej wyprostował.
Czy proste życie jest możliwe w klasztorze? :) paproch
Jak czytam o tej ksiazce,to kluczem do niej wydaje sie ktorys z powyzszych cytatow,z ktorego wynika,ze jest to ksiazka dla ludzi o wysokich dochodach. Powinjo to byc napisane w tytule,zeby nie mylic czytelnikow, i zeby zrozumiala byla liczba mnoga uzywana ciagle w tej ksiazce: "kupujemy rzeczy,ktorych nie potrzebujemy", "chcemy zaimponowac", "robimy wszystko,zeby miec najnowszej marki samochod i wczasy w Egipcie" oraz fragmenty o czytaniu i wylegiwaniu sie "az do odlezyn" w ramach relaksu. To nie moja bajka i ja nie znam takich ludzi. Marze natomiast o samochodzie,ale nie wiem kiedy na jakikolwiek plus jego utrzymanie zdolam odlozyc. A wiec totalnie nie odnajduje sie w tych radach i nie znam nikogo w moim swiecie,do kogo moglyby pasowac. Zgadzam sie z Zuza,choc nie mam meza.
PS. Komentarz wyzej napisalam ja,Anna K., tylko ze z telefonu i nie udalo mi sie go opublikowac z nickiem. Moze teraz sie uda.
Pozdrawiam,Anna.K.
Ja nie jestem za minimalizmem, za hedonizmem też nie. Każdy ma własną miarę w każdej dziedzinie życia i każdemu potrzebny jest inny zestaw narzędzi (przedmiotów) do realizacji swojego powołania. Życzę każdemu - również sobie - odnalezienia się w optimum! Bo tylko to nam służy. Zgadzam się, że bez dyscypliny i samoobserwacji donikąd raczej się nie dotrze.
A co zrobić, gdy szkoła do której się chodzi, przeładowuje umysł ogromną ilością niepotrzebnych informacji?? Rzucić???
To nie jest książka dla osób o wysokich dochodach, czytam bloga Ajki od dłuższego czasu, jak i też o. Krzysztofa, ten wątek na prostym blogu się powtarzał, ludzie dzielili się swoimi doświadczeniami w tej kwestii. Choć zgodzę się, że dla niektórych "minimalizm" może być pielęgnowaniem hedonizmu.
Przeczytałam 2 ostatnie wpisy z bloga "prostyblog.com" i widzę, że jednak opisuje on życie osoby o MEGA wysokiej stopie życiowej (podróż do Toskanii, opis jak kiedyś ta pani CODZIENNIE kupowała sobie ciuchy i inne rzeczy w galerii handlowej, żeby odreagować zmęczenie i była uzależniona od zakupów, a teraz kupuje głównie przez Internet (czyli też kupuje, to co chce, stać ją), a jak weszła do galerii, to lekką ręką kupiła sobie "tylko" stanik i coś tam jeszcze (w galerii stanik kosztuje 100-150 zł i więcej) wyszła pełna gorzkich refleksji o konsumpcjonizmie, gdy np. ja, ale też i wiele osób, jakie znam, w analogicznej sytuacji, niesamowicie cieszyłyby się móc sobie taką fajną i drogą rzecz kupić i doceniałyby to i czułyby się w siódmym niebie, a nie pełne gorzkich refleksji o handlu w galerii). I tak dalej.
Żeby mieć taki stosunek do pieniędzy i kupowania sobie ubrań i innych rzeczy, a przede wszystkim, żeby móc podróżować sobie z mężem samochodem po Toskanii i spędzać tam urlop, w polskich realiach trzeba mieć naprawdę BARDZO dużo pieniędzy i to powinno się wyraźnie powiedzieć, kiedy jest mowa o tym blogu. Dla mnie jest to coś kompletnie nieosiągalnego, a pracuję naprawdę dużo. Po prostu ZUS, podatek, czynsz, opłaty i inne koszty życia są tak wielkie, że standardem jest dla mnie odmawianie sobie nieustannie wszystkiego, najbardziej ubrań, a urlop za granicą (a nawet w Polsce, taki prawdziwy, nawet i tydzień w pensjonacie) jest marzeniem ściętej głowy, nie mówiąc już o samochodzie itp.
Dlatego nie zgodzę się z tym, że to jest blog i książka dla każdego. To, co opisane jest na blogu, to nie jest żaden minimalizm, tylko życie osoby na bardzo wysokiej stopie i mającej dużo pieniędzy na wszystko. Może z przesytu autorka ma potrzebę ograniczania się, ale nawet i wtedy to ograniczanie się to jest "Minimalizm dla bogatych", a nie żaden "Minimalizm po polsku". Elementarna uczciwość powinna skłaniać do tego, aby to napisać, a najlepiej właśnie zawrzeć tę informację w tytule książki, żeby nie mylić ludzi, że to jest książka dla każdego, i że tak żyją ludzie w Polsce. Tak może żyje jakaś garstka ludzi w Polsce, których na wszystko stać i już nie wiedzą co robić z nudów i z przesytu, to ograniczają się. Teksty typu "wyjeżdżamy do Egiptu, żeby dorównać znajomym" albo "kupujemy coraz lepszy samochód, bo inni mają", które w tych cytatach z książki powyżej mają sugerować, że tak robi większość Polaków, i z którymi to tekstami ma identyfikować się czytelnik, wcale nie są adekwatne do rzeczywistości! Tak żyje tylko jakaś grupa ludzi, więc niech ci ludzie mówią za siebie, a nie za innych i niech nie sugerują, że to jest pomocny poradnik dla każdego.
Na tym z mojej strony koniec dyskusji w tym wątku, nie będę odpowiadać, nawet jeżeli ktoś do mnie napisze. Możecie myśleć i pisać o mnie co chcecie, ale musiałam po prostu to wszystko napisać, bo to jest strasznie niesprawiedliwe tak stawiać sprawę, że to są takie porady dla każdego i takie wartościowe rzeczy. Po prostu brak znajomości realiów życia w Polsce i brak empatii tej autorki wobec ludzi jest tak straszny, że nie mogłam nie odezwać się.
Zgadzam się natomiast w całej rozciągłości z osobą, która napisała tutaj:
"Ja nie jestem za minimalizmem, za hedonizmem też nie. Każdy ma własną miarę w każdej dziedzinie życia i każdemu potrzebny jest inny zestaw narzędzi (przedmiotów) do realizacji swojego powołania. Życzę każdemu - również sobie - odnalezienia się w optimum! Bo tylko to nam służy. Zgadzam się, że bez dyscypliny i samoobserwacji donikąd raczej się nie dotrze."
Zazdroszczę tak trafnego wyrażenia myśli, a jednocześnie tego, że autor tej wypowiedzi nie odczuwa tych wszystkich emocji, które we mnie rodzą się, jak czytam o tym blogu i o tej książce. Są to emocje jakby w zetknięciu z wielką niesprawiedliwością i wielkim przekłamaniem. Chciałabym móc odnosić się do tego typu tekstów bez emocji, ale nie potrafię.
Natomiast, jak pisałam, wyłączam się z dalszej dyskusji.
Mnie zupełnie te podróże nie rażą, czy w dzisiejszych czasach to luksus? Raczej kwestia pewnych oszczędności. Jednak 3/4 bloga jest o czymś innym.
Ja się zgadzam z Anią K. i ją popieram.
Owszem bronię Ojca i dominikanów w dyskusji na Ojca profilu, ponieważ jakoś wiele im zawdzięczam i dla mnie pójście do bazyliki albo na różne rzeczy, które organizują dla innych było takim oddechem od kłopotów, zmartwień. Mogłam wiele rzeczy opisać na moim blogu. Wiem, że Ojciec nie jest osobą, która odnosi się do innych z wyższością, o co posądzają duchownych niektóre czytelniczki, wiem, że są księża, którzy rozumieją nasze problemy i gdyby mogli to by nam pomogli, ale bywają tak samo bezradni jak my. Wiem, że pisząc o radości z drobnych spraw Ojciec autentycznie się z nich cieszy tak jak np. ja, która cieszy się jak uda jej się zupa, cieszy z dobrej kawy wypitej na podwieczorek, ze słodkiego podwieczorku co nie zmienia faktu, że borykam się z takimi a takimi problemami.
Ojciec trochę za szybko minimalizm utożsamił z dobrze rozumianą prostotą. Czytałam raz blog innej pani, która propaguje minimalizm, ale to była pani żyjąca z partnerem, prowadząca dość dobrze prosperujący biznes, mogąca pozwalać sobie na week-endowy wypady do Paryża co kosztuje ok. tysiąca pięciuset złotych za dwa dni. Ci ludzie fotografują się w jakiś zestawach ubrań, liczą te ubrania, ekscytują się, że kupili czegoś mniej, ale nawet nie pomyślą, że wiele osób nie stać na takie potrzebne rzeczy. To taka sztuka dla sztuki. I my mamy podziwiać ich, że nie kupili sobie kolejnego podkoszulkach.
Poza tym jak się ma więcej rzeczy to one się nie niszczą tak szybko i można je mieć na dłużej.
Tak, dla wielu osób to luksus, nie mówiąc o tym, że samochodowa podróż do Toskanii w dzisiejszych realiach potrafi być droższa, niż last minute do Egiptu.
Kasia Sz: poruszasz bardzo ciekawy wątek. Trochę czytałem o współczesnych minimalistach i niestety podobnie jak Ty miałem wrażenie, że jest to styl życia dla osób niezależnych finansowo, nawet trochę znudzonych dobrobytem. Owszem, może się za tym kryć ukryta forma pielęgnowania hedonizmu. Ja bardziej cieszę się z tego, że na gruncie świeckim ludzie odkrywają wartość ascezy, o czym mówi chrześcijaństwo od wieków. Rozdmuchany konsumpcjonizm, wbrew temu co wmawia nam kultura, przynosi człowiekowi zamęt. Oczywiście mamy nieco inne cele - dla mnie asceza i troska o samodyscyplinę jest niezbędna w drodze do Pana Boga, który jest źródłem wolności. Nie chcę być bowiem niewolnikiem pewnych rzeczy i tego, aby to one panowały nade mną. Dlatego w tym aspekcie każdy zwolennik prostowania swojego życia jest mi bliski.
Jednocześnie bardzo się cieszę, że autorka "Minimalizmu po polsku" mądrze i rozsądnie podeszła do tematu. Pokazała wartość prostoty z różnych stron (także czym jest ona dla chrześcijan) nie wpadając jednocześnie w ideologiczną przesadę. Minimalizm nie może być celem (limitowanie przedmiotów na siłę itp.), ale ma być pewnym narzędziem. Nie o ilość tu chodzi, ale o stosunek do rzeczy. Anna Mularczyk-Meyer naprawdę zachowuje tutaj zdrowy rozsądek. Polecam posłuchać wywiadów, których kilka udzieliła - są dostępne w sieci.
ps. dziękuję za komentarze, czytam je z uwagą.
"Poza tym jak się ma więcej rzeczy to one się nie niszczą tak szybko i można je mieć na dłużej." To prawda, wbutach z hipermarketu można pochodzić miesiąc, dwa, a czasami 1,5 tygodnia... Ale jak się od razu nie ma kilaset, to trzeba wydać kilka razy po kilkadziesiąt, co wyjdzie na to samo, albo więcej... Ale ile par człowiek zużyje ;)
Anonimowy z 14 grudnia 2014 09:20 - z mojego zdania zrobiłeś parodię. Jeśli mam dwie pary butów zimowych to mam je na trzy sezony. Nie skupuję ani drogich butów ani tanich. Chodząc w jednej parze czegoś to się szybciej niszczy.
Dziękuję Ojcu za odpowiedź, a wszystkim życzę miłej niedzieli.
Twoja odpowiedź tylko utwierdza mnie w tym, że nie można być zrozumianym odpowiednio przez komentarze.
Myślę, że wiele osób w związku z kurczącymi się warunkami finansowymi, doświadcza obecnie swoistego "minimalizmu" bez wewnętrznej zgody na tego rodzaju "ascezę". Wtedy to na prawdę jest trudne, a i bez tego jest wyzwaniem.
Ja też czytam wszystkie Wasze komentarze z uwagą. Warto. Warto posłuchać każdej strony. Ciekawe rozmowy prowadzicie.
Tak sobie myślę, że niepotrzebnie próbujemy sprowadzać "minimalizm" tylko do ograniczania rzeczy fizycznych wokół nas. Każdy powinien po prostu eliminować to, na czym mu zbywa. Każdemu na czy innym. Jeśli ktoś jest biedny i ledwo jest w stanie wyżywić rodzinę - raczej nie ma problemu z nadmiarem rzeczy wokół siebie (choć nie zawsze tak jest, znam biedne rodziny, które mają hopla na punkcie gromadzenia różnych rzeczy, a nierzadko marnują pieniądze na alkohol i inne używki), ale można mieć problem także z innymi "nadmiarami'". Nadmiarem może być ilość czasu poświęcana rzeczom zbędnym, ilość słów wypowiadanych na co dzień itp.
Dla mnie ważnym jest cel tego ograniczania się. Ojciec napisał, że jego celem jest być bliżej Boga i chyba nie ma lepszej motywacji dla minimalizmu. Jest to typowy minimalizm religijny i ten uważam za najbardziej zdrowy i uzasadniony.
Innym celem może być po prostu "więcej być"... Taki cel może postawić sobie zarówno osoba bogata jak i biedna, religijna i niereligijna. Mniej mówię, by więcej słuchać, mniej czasu spędzam w Internecie, by więcej czasu poświecić na okazywanie miłości ludziom, których Bóg postawił na mojej drodze. I "nie piję tu do nikogo", co najwyżej do samej siebie.
Chętnie sięgnę po tę rekomendowaną książkę. Jest to z pewnością pewien głos, który trzeba wziąć pod uwagę. Warto wsłuchać się w innych. Każdy ma coś ciekawego do przekazania.
Aneta
Zarekomenduję jeszcze tylko dzisiejszy tekst mojego ulubionego polskiego Eremity, który oprócz Eremu fizycznego prowadzi swój Erem cyfrowy. Pisze on dziś o "pustyni duchowej", czyli też o pewnego rodzaju "minimalizmie". Polecam i życzę dobrej niedzieli.
http://eremmaryi.blogspot.com/2014/12/pustynia-i-radosc.html?spref=fb
Aneta
tylko mając wysoką samoocenę można słuchać lub czytać poglądy innej osoby, które są od naszych bardzo odległe i nie odbierać ich jako atak na siebie samego
a każdy atak na siebie powoduje w nas gniew i chęć obrony
a najlepszą obroną jest atak:)
a jeśli chodzi o minimalizm, no cóż, po prostu jest ostatnio modny :)
takie "pod prąd" obecnemu materialistycznemu światu
i tak, oczywiście, są osoby dla których jest to właściwy sposób na życie i szukają w nim czegoś więcej (i pewnie i autor bloga i autorka książki do nich należą)
ale są też osoby dla których to tylko szpan, zrobię sobie zdjęcie w Paryżu z bagietką i napisze, że odkryłem sens życia, po to tylko by go znajomi lajkowali na fb
albo zamiast całego wózka zakupów z supermarketu kupie sobie rzeźbę za 700 zł za to delikatną i piękną i będę tym epatować na prawo i lewo siedząc w pustym pomieszczeniu na kanapie za 20000, no i będę oburzony, że inni są tacy nieminimalistyczni ;)
i nawet mi do głowy nie przyjdzie, że większość społeczeństwa musi za 700 zł zorganizować święta dla siebie i rodziny :) i to dopiero jest minimalizm po polsku ;)
i tak jak z wszystkim, dla jednych jest to właściwe, a dla innych nie, nie można wszystkich wrzucać do jednego worka
jeden czuje się dobrze w pustym pokoju (celi) z ikoną na ścianie i białym krzesłem
inny w dworku szlacheckim wśród antyków i portretów swoich przodków
a jeszcze inny cieszy się, że udało uzbierać pieniądze i wymienić wreszcie na nową tą kanapę, która ma 15 lat i była cerowana w paru miejscach...
i dlatego jesteśmy wspaniali, niepowtarzalni i doskonali, dlatego potrafimy być doskonale tolerancyjni i otwarci,właśnie dlatego, że jesteśmy różni i pozwalamy innym być takimi jakimi chcą, bo jesteśmy wolni w każdym wymiarze tego słowa, bo Bóg tak postanowił:)
miłej niedzieli :)
basz.
Oczywiście, że Kasia Sz. ma rację. Można mieć za przeproszeniem ascetycznie dwie pary gaci i co wieczór prać je ręcznie ( też asceza). Ale rozsądniej mieć 14 i raz na dwa tygodnie wrzucić do pralki, oszczędzając przy okazji część zasobów dla przyszłych pokoleń.
Generalnie ludzie wydają tyle pieniędzy ile mają. Można oczywiście być minimalistą i nie kupować przedmiotów, ale wtedy tak jak mówi Kasia- pieniądze pójdą na weekend w Paryżu albo wyprawę w Himalaje. Lub będą w coś zainwestowane, wtedy minimalista też coś ma tylko np. akcje albo środki trwałe.
Oczywiście można rozdać swoje pieniądze biednym, ale jest to - jak wiadomo od ok. 2 tys. lat - opcja dla nielicznych. Pozdrawiam wszystkich.
Warto czasem poszerzyć sobie perspektywę z której świat się ogląda. pojechać gdzieś, pójść jak kto lubi. Zobaczyć jak ludzie żyją - nawet w innych kulturach ale w Polsce też. Szczególnie w rejony bardziej uboższe, o mniej komercyjnych zapędach. Może to być wzbogacające nas o zdrowy dystans do życia, i patrzenie na rzeczywistość z innej strony. Tej nie materialnej również (paradoksalnie).
Przeczytałam tę książeczkę Minimalizm po Polsku, nie zachwyciła mnie, po zachwalaniu jej przez o. Krzysztofa chyba więcej się spodziewałam. Ale możliwe że nie jestem czytelnikiem do którego ona jest skierowana.
Ale skoro jest zainteresowanie, i inni chwalą sobie, widocznie jest wielu których inspiruje, pomaga, itd...chyba że jest to tylko pęd za modą na minimalizm... Do pewnych spraw dobrze podchodzić trochę intuicyjnie, bez zbędnego spinania się na metody, rezultaty, itp.
Oszczędność czasu. To jest temat który mógłby mnie zainteresować :)
Dla osób mających jakiś stały rytm życia, plan, byłoby to łatwiejsze chyba...Dla kogoś kto prowadzi życie bardziej spontaniczne, elastyczne, trudniej. Bo nigdy nie wiadomo co kiedy wypadnie. Trzeba się dostosowywać, a często zostawiać sprawy mniej ważne, dla których już czasu nie wystarcza.
Dobre z tą ascezą ( ograniczanie siebie ) kiedyś próbowałam, a teraz to już mi się nie bardzo chce... łatwo przychodzi mi usprawiedliwianie siebie, i szybko też porzucam przychodzące pomysły. Nie chce mi się juz nawet rozmyślac nad tym czy byłyby dobre, czy złe. Zbyt wiele pomyłek było, a teraz tkwię w jakimś beznadziejnym oczekiwaniu na nie wiadomo co. Żyję z dnia na dzień, korzystając z tego co życie przynosi. I czuję, że chyba coś przemija. A ja nic z tym nie robię. Jaką "ascezę" by można tu wziąć żeby ona nie była ani za lekka ani za ciężka?
Chciałam się jeszcze ustosunkować do zdania, które wzbudziło śmiech Zuzy i czytelników profilu Ojca na facebooku a które brzmiało tak:"Zakonnicy sami sobie gotują, zmywają i zajmują się swoimi codziennymi potrzebami. Widać, że ta niezależność jest dla nich źródłem radości."
Dla mnie także - choć prowadzę samodzielnie gospodarstwo domowe - te niektóre czynności są źródłem radości i właśnie niezależności. Cieszę z tego z powodów osobistych, które zachowam dla siebie, ale także dlatego, że mogę to robić. Że chodzę, że oddycham, że ruszam nogami i rękami. Są ludzie, dla których bywa to problemem. Kiedyś jak nagle zachorowałam to nie byłam w stanie stanąć na nogach ani dojść do łazienki. Takie zwykła czynność a była mi odebrana.
Zakonnicy mają z tego frajdę, bo żyją w grupie co ma swoje zalety, ale ma także wady. Często piszą, że tęsknią za rodzinnym ciepłem, z którego świadomie rezygnują. Owszem są otoczeni ludźmi, mają rodziców, rodzeństwo, ale zmagają się - pomimo powołania zakonnego - z tęsknotą za ciepłem emocjonalnym. Mówił o tym o. Jarosław Głodek, między słowami wspomniał o. Tomasz Nowak. Z tego powodu porzucają kapłaństwo, bo nie zawsze wytrzymują. Tym bardziej trzeba cenić tych, którzy dają radę zwłaszcza jeśli są dobrymi księżmi.
To zajmowanie się drobnymi rzeczami daje im i radość i tę niezależność. W tym zdaniu nie było o tym - jak niektórzy to odebrali - żeby te czynności w wykonaniu zakonników odbierać jako niezwykłe, ale jako te, które dają radość i tyle.
Owszem są te plejady wyjców to zaraz zabiorą radość z życia, ale nie należy im ulegać.
Natomiast jeśli nie możemy sobie pozwolić na rzeczy, które są nam potrzebne do życia to to życie no jest trudne. Nawet jeśli znajdziemy optymizm to czasem człowiek wysiada. Zawsze jak mi się coś popsuje to mi ręce opadają, ogarnia mnie na jakiś czas czarna rozpacz, potem się otrzepuję. Jakoś to ogarniam.
Pisząc o "plejadach wyjców" miałam na myśli te kobiety i mężczyzn, którzy licytują się kto ma gorzej. Jak było w przypadku dyskusji na facebooku, że "my to dopiero jesteśmy uwaleni".
Być może zamiast przesiadywania u dominikanów, wsłuchiwania się we własne "ja", oraz wypisywania kilomterowych postów powinnaś poświęcić swój wolny czas, który jak widać masz w nadmiarze na wolontariat w domu dziecka? Być może wtedy chociaż w małym stopniu zdasz sobie sprawę jak ciężka to jest harówka. Miarkuj się, dziewczyno, ze słowami!
Nie przesiaduję u dominikanów. I nie piszę kilometrowych postów. I nie chcę tu ani więcej pisać ani tu zaglądać. Jesteście ludźmi, którzy nie otarli się ani o Boga ani jakiekolwiek dobro. I nigdy bym nie chciała z takimi ludźmi mieć do czynienia ani się z takimi ludźmi zbawiać.
Niestety mam podobne spostrzeżenia co Kasia Sz. Są osoby, które uwielbiają licytować się kto ma gorzej, albo jak powinno wyglądać czyjeś życie. Patrząc na FB w niemal każdej dyskusji zalewają innych swoją frustracją. Kasia Sz.- nie uciekaj, zawsze jedno walące drzewo robi więcej huku, niż cały las.
Anonimowy: pomyliłeś sobie miejsca. Tutaj można się z kimś nie zgadzać, ale ludzi się nie obraża. Komentarz usunąłem.
ojcze, a może wszystkie anonimy usuwać?
niech się ludziska podpisują, jak chcą pisać
jak dla mnie aga, też jesteś anonimem :)
a może ktoś z jakiś powodów nie chce się podpisywać. Może uszanować? Oprócz tych obrażających innych...
Kiedyś już ten temat był przerabiany. Może rzeczywiście trzeba będzie o tym na nowo pomyśleć?
Każdy może być anonimem, nawet jak używa pseudonimu. Tylko, że wówczas musi włożyć nieco więcej trudu w komentarz :)
Ojcze, to Ojca blog, ale ja zdania nie zmieniam. Jak nie zmęczonych rodziców,to Kasia Sz obraza zamężne kobiety nazywjaac je nudnymi i brzydkimi a o samotnych pisze jako o inteligentnych sama będąc samotną osobą. Pozdrawiam, zdania o niej nie zmieniam. Ani oceny o jej słowach.
Litości, skończmy ten temat. Wystarczająco jest w internecie miejsc w których ludzie leją na siebie żółć. Nie lepiej już umówić się wspólnie na piwo lub herbatę?
@Anonimowy - nie spotkałam się z tym, żeby Kasia Sz. obrażała zamężne kobiety, ani też inne osoby. Nie pisze też długich postów. Nie rozumiem Twoich zarzutów. Może coś Ci się pomyliło? :(
Nie czytałam wykasowanego komentarza, natomiast dziwi mnie atak na Kasię, ponieważ w tej dyskusji pisała ona w sposób wyważony, spokojny i do tego sensowne rzeczy. Od mojego ostatniego wpisu wywiązała się dobra i ciekawa wymiana zdań. Nie obrażaj, proszę, rozmówców.
Kasiu, ja też mam nadzieję, że będziesz tu nadal zaglądać i czytać, a w razie czego i komentować i dzielić się tym, na co ciekawe natrafisz.
Cieszę się z szybkiej reakcji ojca Krzysztofa na przejaw obrażania ludzi. Pozdrawiam Ojca oraz życzliwych piszących.
@Kasia Sz
Zaglądaj :) lubię się tu z Tobą spotykać, i czasem zamienić zdanie. Nie widziałam tego usuniętego komentarza, i może dobrze. Żółć, lepiej omijać. Zawsze będzie jakaś żółć (zresztą każdy ma też ją w sobie, mniej lub bardziej) tylko tę w sobie raczej omijać nie warto. Lepiej ją wyrzucać, oczyszczać się z niej. (osąd w szczególności) dobrego dnia.
Zdanie, które internautka zacytowała pochodziło spod rekolekcji o.Szustaka. Ono było sformułowane przeze mnie niefortunnie. Tu nie chodziło o wygląd zewnętrzny, choć takie słowa padły, ale jak napisałam sformułowałam to niefortunnie. Nieraz obserwowałam kobiety, które bardzo szybko znajdowały partnerów, często tych, którzy porzucali rodziny, niektóre panie dość mocno flirtowały z mężczyznami żonatymi. Znałam także osoby bardzo męczące w rozmowie kładące nacisk na pieniądze, na swój status materialny i towarzyski, który zyskiwały czasem dzięki mężom. Praktycznie to był jedyny temat rozmów. I było mi przykro, że takie kobiety albo szybko znajdują partnerów albo ich mają. Nieraz niebrzydkie samotne kobiety, które mają jakieś hamulce moralne albo nie są ukierunkowane tylko na pieniądze mają trudniej. Także te, które zaprotestują przeciwko nieeleganckim komplementom ze strony mężczyzn również mogą narazić się mężczyznom, bo powiedzą "stop" pewnym zachowaniom i być skazanymi na samotność. To powiedzenie o.Szustaka " czas mija a ja niczyja" trochę mnie ubodło, bo miałby sugerować, że osoba samotna jest gorsza. Powody samotności bywają różne" od blokad, zranień po niechęć do zachowań dwuznacznych moralnie. I dlatego napisałam, że takim kobietom bywa trudniej.
Za słowa, że "się nie chcę z Wami zbawiać i za zarzucenie braku dobra i kontaktu z Bogiem" WSZYSTKICH PRZEPRASZAM. Nie myślę.
Natomiast bywa, że doświadczamy dobra od duchownych, i jeśli go doświadczyłam, to jestem za to wdzięczna.
Przechodząc często Stolarską, gdzie mam bibliotekę francuską, widziałam jaką opieką otaczają młodzież księża np. o. Chanaka, który pewnego razu ogarniał cały autokar nastolatków. Jest to i ich praca i powołanie. Ludzie młodzi i starsi garną się do dominikanów. Pewnie różni są zakonnicy, ale znajdą się tacy co zrozumieją nas, pokrzepią i dadzą nadzieją.
Odnośnie osób samotnych, nie zamężnych i nie żonatych, to istnieją jeszcze osoby które nie tyle zgodziły się na ten stan ( bo nikogo nie znalazłam/znalazłem do tej pory to pogodzę się z tym że nikogo już nie będzie i jakoś będę próbować z tym żyć ), ile go wybrały. Jasne, że motywacje tego wyboru też mogą być różne. Mniej lub bardziej świadome.
Co wcale nie oznacza że musiał to być wybór łatwy. Jeśli jest to wybór świadomy, mający na celu wyższe Dobro, potrzeba stale zmierzać się z pytaniami, i świadomością że z pewnego dobra trzeba będzie zrezygnować. To w pewnym sensie jakaś ofiara ( np. rezygnacja z bliskości i wsparcia drugiej osoby- w takim sensie, jak mógłby to robić współmałżonek). Rezygnacja ze wspólnoty jaką jest rodzina ( niektóre osoby wybierają życie konsekrowane, wtedy mają wspólnotę) najtrudniej wg mnie, będzie osobom które żyją samotnie, nie mają ani rodziny, ani wspólnoty ( w węższym rozumieniu)
Takie funkcjonowanie musi obejmować dyscyplinę o której pisze o. Krzysztof. Osoby o słabej woli, raczej chyba będą miały bardzo trudno...
Widzisz Kasiu, Ty się poczułaś urażona słowami ojca, a ja Twoimi. Czy nie spotykasz się również z opiniami, że singielki to te robiące karierę, silne i niezalezne,dobrze zarabiające kobiety? Siłą rzeczy te pośłubione to jakieś ostatnie ciumry muszą być. Przepraszam Kasiu,życzę wielu słonecznych pięknych spacerów. Koniec końców każdy z nas jest jakoś sam(otny). Pozdrawiam.
Ten komentarz, który ja pisałam pod rekolekcjami o. Szustaka był sformułowany przeze mnie niefortunnie. Same rekolekcje były bardzo dobre, bo mówiły, żeby osoby samotne miały uporządkowaną samotność zanim kogoś znajdą, żeby nie doszło do nadużyć emocjonalnych.
Dziękuję Ci za życzenia i jeszcze raz przepraszam za swój wybuch.
A dzieci bardzo lubię, nie bez powodu najfajniej opisywało mi się na moim blogu moją ukochaną małą sąsiadkę.
@Mati - jak zawsze celnie i w sedno :)
@Kasia Sz. - nie chodzi o licytowanie kto ma gorzej... Od pisuję dla DEONa, coraz wyraźniej zauważam, że pisząc o rzeczach ważnych dla ogółu, warto poruszać wiele aspektów, by dotrzeć do szerokiego grona czytelników, próbując spełnić ich potrzeby. Jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził, ale mieć świadomość, że po te moje 8000 znaków sięgnie szerokie grono odbiorców - niech każdy odnajdzie tam siebie. I jeśli piszemy o prostocie i minimalizmie, zaczepiając w przykładzie klasztor, zaczepmy i zapracowaną matkę 4 dzieci. Nie dlatego, że ma gorzej, tylko dlatego, że ma inaczej.
@o.Krzysztof - wreszcie wyszedł wilk, który powinien wyjść dawno :)
Drodzy Anonimowi - podpisując się i pozostając jako Krysia, Brysia, Kevin, Hobit czy Arlen, dalej pozostajecie anonimowi. Tylko używając tego samego nicka za każdym razem, łatwiej Was rozpoznać w dyskusji, by móc po prostu porozmawiać. Łatwiej odnieść się do Waszych wypowiedzi, by chociażby poklepać po plecach i powiedzieć: dobrze gada!
No dobra, a ta herbata, tudzież piwo - to kiedy? ;)
a jak ktoś nie chce żeby go poklepywano po plecach? ;)
piwo ( czasem może być ) grzane z imbirem dobre na wieczór :)
a jakie plusy widzicie w komentowaniu "Anonimowym"?
bo jako anonimo łatwiej być spontanicznym :)
tzn. nie trzeba myśleć co ja pisałem na podobny temat, tylko można pisać to co akurat na ten do głowy wpadło :)
to nie znaczy, że się nie ma swoich poglądów, ale tak po prostu
taka trochę kreacja artystyczna :)
a poza tym odważniej i bo dużo łatwiej zniknąć kiedy ktoś do mnie coś...
a potem znów się pojawić taki ja, a jak nie ja :)
ale ja w zasadzie się trochę podpisuje, więc może nie do końca mam rację ;)
pozdrawiam anonimowych, pół-anonimowych i nie-anonimowych no i Ojca Autora również
basz.
Ja czasem się tu podpisuję, ale częściej anonimowo. Nie chcę być tu przez nikogo katalogowana pod żaden szablon, i łatwiej o spontaniczność. Niektóre rzeczy trochę osobiste, więc lepiej anonimowo.
Nie wiem czy to dobry pomysł z tym żeby usuwać anonimowe komentarze, jest wiele takich mądrych anonimowych, nie wszyscy anonimowi to hejterzy. Niektórzy, po zablokowaniu możliwości anonimowego komentowania, mogą przestać w ogóle pisać, albo ograniczą się do ogólnego tylko komentowania. A te komentarze które pokazują właśnie "coś więcej" są wartościowe i może pomocne dla kogoś. Jeśli chodzi o mnie, mogę się nawet zalogować (tylko do tego trzeba mieć pocztę w google a mnie się na razie do tego nie pali) pomyślę jednak nad tym. Jeśli już ta "anonimowość" tak przeszkadza. Nie wstydzę się swoich komentarzy :) nie mam zamiaru tez się przed nikim ukrywać. I tak, pisze w charakterystyczny sposób ( czasem robię błędy- styl, literówki, itp.) i nie trzeba być aż tak bardzo spostrzegawczym żeby zorientować się które komentarze mogą należeć do jednej osoby. Zgoda, że to może wprowadzać zamieszanie, i utrudniać. Ale jak wcześniej napisałam, coś kosztem czegoś. Komentarze anonimowe są bardziej spontaniczne.
pozdrawiam
czasem anonimowo, a czasem: szpieg z krainy deszczowców, wredna, szafirek, zośka
Można pisać osobiste komentarze/refleksje, wynikające często z bardzo bolesnych doświadczeń, o których nie chcę, aby wszyscy wiedzieli albo ktokolwiek wiedział. Albo wprost o tych doświadczeniach, zależy od tematu wpisu... Myślę, że to cenne.
Chcialam powiedziec,ze nie trzeba miec konta google,zeby pisac z nickiem. Pisze sie tresc posta,potem klika na "Opublikuj" i z listy rozwijalnej wybiera sie: "Nazwa i adres URL". Po wybraniu tego w polu "Nazwa" wpisujemy swoj nick i klikamy na "Dalej". Pojawia sie kod do wpisania i mozna publikowac.
Ja przyznaję się bez bicia, że co najmniej raz skomentowałam anonimowo. Kiedyś Mati nie miała miejsca zamieszkania, wieku, zawodu ani twarzy. Z czasem tę anonimowość straciła.
Nie wiem, czy to dobrze. Kreowanie swojego nicka to jedno. Drugie to odwieczny dziennikarski dylemat: czy bohater ma mówić pod nazwiskiem, czy szczerze. Niektóre rzeczy da się powiedzieć tylko anonimowo. Często to właśnie one są najbardziej cenne. A my tu często rozmawiamy o sprawach osobistych. Anonimowość chroni nie tylko nas, ale i naszych bliskich.
Dlatego mówiąc internetowemu chamstwu „nie” optuję za zostawieniem możliwości anonimowości. To pisałam ja, Mati.
PS. Szpieg piszący anonimowo? Jak on może? Taki dobry szpieg ;)
Podpisując się przykładowo "doniczka" nic nie stracicie ze swojej anonimowości, a jak ktoś wyżej dostrzegł ułatwi to dyskusje. Chyba, że kogoś od tak nazywają, to może wybrać nick, który w żaden sposób nie pozwoli go zidentyfikować. Przecież jak ktoś ma swoje poglądy, to nie zmienia ich w każdym poście jak chorągiewką, to taki sposób identyfikacji nic mu nie zaszkodzi.
Ta skrajna anonimowosc rzeczywiscie wprowadza zamieszanie. Moze przynajmniej numerujcie sie jakos... ;-)
Z drugiej strony obserwuje sie ciekawe zjawisko jak to jeden Anonim do drugiego Anonima pisze wiadomosc, którą bierze do siebie trzeci Anonim i to ten trzeci sie obraża...;-)
Aneta
niedawno znalezione przeze mnie (niedawno wyszło) Też w temacie prostoty, świetna "reklama" herbaty :) słowa, i teledysk super. Zerknijcie
https://www.youtube.com/watch?v=CpnmPjo-Yf4
W kwestii minimalizmu polecam ksiazke R.Fellmera pt. ,,Gluecklich ohne Geld"(Szczesliwy bez pieniedzy). Autor mieszka w Niemczech, ma zone, dziecko. Tytul doslownie opisuje jego stosunek do pieniedzy-po prostu ich nie uzywa. Stosowna decyzje odnosnie do tej kwestii podjal po powrocie z podrozy autostopem z Brazylii do Meksyku. Wyruszyl z Holandii bez grosza przy duszy.
Anonim Damian
To do polecanych dorzucę jeszcze to: http://niekupiejedzenia.blogspot.com/
Może odbiega trochę od tematu, ale chyba i trochę bliskie. Mi się bardzo podoba.
kiszoj, wielkie dzięki za tego linka :-)
Anonimowi jesteśmy tylko jedni komentatorzy dla drugich - każdy administrator blogspotbloga zna albo bez trudu może poznać nasze IP.
Bywam a=Anonimowa i zmieniam nicki może po to, żeby nieanonimowi lub zawsze występujący jako tacy X czy Y - albo Z - pomyśleli o opinii, która jest taka lub inna, a nie o osobie ją wypowiadającej.
Bo jak to będzie wyglądało, myślę, jeśli napiszę Kasiu Sz.! Ja ą (jak tak, to koniecznie duże - Ą) często się z Tobą nie zgadzam, ale jeśli przestaniesz tu komentować, pomyślę, że to niedobrze.
A Ojciec Autor chyba i tak reaguje na to, co zostało napisane, jeśli chce i uzna za stosowne zareagować, niezależnie od nicka czy innego miana?
W temacie minimalizmu, można zerknąć tu jeszcze- ciekawy wywiad
http://menstream.pl/wiadomosci-reportaze-i-wywiady/lukasz-supergan-przeszedl-3000-kilometrow-jedzac-ze-smietnikow-do-podrozy-nie-zniechecilo-go-nawet-kgb,0,1520317.html
Prześlij komentarz