poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Sztuka kochania ograniczeń

Dzisiejszy świat daje nam więcej wyborów, ale - jak na ironię - mniej satysfakcji. 








Amerykański psycholog, Barry Schwartz,  zajmujący się tematyką stresu i niepokoju związanego z nadmiarem wyborów, opisał historię swojego znajomego, który był sfrustrowany przez swoje osiągnięcia w życiu. W ciągu ostatnich trzydziestu lat stracił on mnóstwo godzin na rozpamiętywaniu, że zmarnował szansę pójścia na jedną z renomowanych uczelni. "Wszystko byłoby tak inne, gdybym tylko studiował w tej szkole" - wielokrotnie powtarzał. 

A prosty fakt jest taki, że mógłby wyjść z domu do tej wymarzonej szkoły i zostać potrącony przez autobus. Mógłby wylecieć ze szkoły albo załamać się nerwowo, ale czuć się w tej szkole źle i jej nienawidzić. Zmiana tej jednej decyzji - pójście do bardziej prestiżowej szkoły - nie zmieniłaby jego charakteru ani nie wymazałaby innych problemów, które miał, więc tak naprawdę nie można powiedzieć, że jego życie czy kariera byłyby w jakiś sposób lepsze. 

Niewątpliwie wspominany człowiek byłby zdecydowanie szczęśliwszy, gdyby pozwolił sobie na upust żalu.

Druga historia przytoczona przez Schwartza dotyczy jego przyjaciela. Jego duchowny zszokował kiedyś zgromadzenie kazaniem na temat małżeństwa, w którym powiedział beznamiętnie, że trawa jest gdzieś zawsze bardziej zielona. Miał na myśli to, że w nieunikniony sposób natrafimy na ludzi, którzy są młodsi, lepiej wyglądają, którzy są zabawniejsi, mądrzejsi albo pozornie bardziej wyrozumiali i empatyczni niż nasza żona czy nasz mąż. Szukanie jednak partnera życiowego nie jest kwestią chodzenia na zakupy i porównywania cen i wymieniania. Jedynym sposobem, by znaleźć szczęście i stabilizację w obecności pozornie atrakcyjnych i nęcących opcji, jest powiedzenie, że "Po prostu tam nie idziemy. Podjęliśmy decyzję o partnerze życiowym, więc empatia tej osoby czy jej wygląd naprawdę nie mają dla nas znaczenia. Nie jesteśmy w sklepie - koniec historii". 

Zadręczanie się tym, czy nasza miłość jest "rzeczą realną" czy nie, albo czy nasz związek jest powyżej przeciętnej czy poniżej, i zastanawianie się, co moglibyśmy zrobić lepiej - to recepta na nieszczęście.

Wiedza o tym, że dokonaliśmy wyboru, którego nie zmienimy, pozwala włożyć energię w poprawę związku, w którym jesteśmy, niż ciągle go przewidywać.

To samo dotyczy życia we wspólnocie z innymi ludźmi, wyborów, które mają charakter nieodwracalny.

***

Dzisiejszy świat daje nam więcej wyborów, ale - jak na ironię - mniej satysfakcji.

Jako społeczeństwo osiągnęliśmy to, o czym nasi przodkowie mogli tylko pomarzyć, ale przyszło nam to osiągnąć dużym kosztem. Dostajemy, czego chcemy po to, aby za chwilę odkryć, że nie zaspokaja nas to w takim stopniu, jakbyśmy oczekiwali. Jesteśmy otoczeni nowoczesnymi, pozwalającymi zaoszczędzić czas urządzeniami, ale nigdy nie mamy wystarczająco dużo czasu. Możemy być swobodnie autorami naszego życia, ale nie wiemy dokładnie, jakie rodzaje kart życia chcielibyśmy zapisać. 

Sukces nowoczesności okazuje się słodko-gorzki i gdziekolwiek popatrzymy, okazuje się, że znaczącym czynnikiem, sprzyjającym mu, jest nadmiar wyboru.

Lepiej przypomnieć sobie, jak rzeczywiście dobre są rzeczy, zamiast skupiać się na tym, w jakim stopniu są one teraz mniej dobre, niż były na początku.

***

Być może poczucie szczęścia zawiera się więc w sztuce kochania ograniczeń?

Szczęśliwi ludzie mają bowiem zdolność do dekoncentrowania się i pójścia dalej, podczas gdy ludzie nieszczęśliwi tkwią w rozmyślaniach, czyniąc się tym samym coraz nieszczęśliwszymi. Im bowiem bardziej błądzi umysł, zajmując się sprawami, na które nie ma wpływu, tym mniejsza szansa na odczuwanie szczęścia.

Oderwanie uwagi - w przeciwieństwie do rozmyślania - stanowi decydujące rozróżnienie.

Korzystałem z książki B. Schwartza "Paradoks wyboru"



14 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Szczęśliwi ludzie mają bowiem zdolność do dekoncentrowania się"

powinno chyba być do KONCENTROWANIA się

o. Krzysztof pisze...

W tym wypadku chodzi o zdolność "dekoncentracji" od spraw, które się wydarzyły, aby móc skupić się na tym przed czym stajemy teraz.

Anonimowa pisze...

Możemy być swobodnie autorami naszego życia, ale nie wiemy dokładnie, jakie rodzaje kart życia chcielibyśmy zapisać.
...tak naprawdę nie można powiedzieć, że jego życie czy kariera byłyby w jakiś sposób lepsze [a gorsze - albo choćby tylko inne????] .
...gdziekolwiek popatrzymy, okazuje się, że znaczącym czynnikiem, sprzyjającym mu [sukcesowi nowoczesności], jest nadmiar wyboru.
Nie musi być bardziej zielona, naprawdę.
Ale mowa-trawa być nie może, nie może i już.
Co pozwalam sobie napisać do Ojca-Autora; Schwartz, jak przypuszczam, jest zdania, że "Paradoks wyboru" to wystarczająco dobra książka, skoro ją opublikował i aż trafiła na listę lektur (nie wiem, obowiązkowych czy nad-).
Oraz, że jeśli jakaś dziedzina wiedzy/nauki niekoniecznie ma rację i jest takiego lub innego zdania na taki lub inny temat, jakiego są jej adepci, akolici i magistrzy/magistrowie, to raczej teologia niż psychologia?

o. Krzysztof pisze...

Książka jak dla mnie średnia, ale wnioski które wysuwa autor uważam za bardzo trafne i mądre. Szczególnie jeśli chodzi o nadmiar wyborów, który powoduje u człowieka otępienie lub nieustanne poczucie, że to co mam jest wciąż niewystarczająco dobre.

MagdaLenaEs pisze...

Wspaniały post, na pewno trafi do serc wielu ludzi - do mnie trafił :)

Unknown pisze...

Ojcze wie ojciec co jest najbardziej " odjechane" na ojca blogu, że zawsze przeczytam tu coś co trafi do mojego "małego"rozumu i to głęboko.
Dziękuję, ze ojciec słucha Ducha

makroman pisze...

Ktoś kto jest zadowolony ze swojego tu i teraz nie jest dobrym konsumentem - najlepszym jest wieczny frustrat, któremu udaje się wcisnąć że jak sobie kupi coś nowego to razem z tym czymś zaraz zacznie "nowe życie"...

TomWaits pisze...

@makroman: oj tak...

Anoinimowa pisze...

Pozwolę sobie dodać, że Barry Schwartz studiował na New York University i że Ameryka to taki dziwny kraj, gdzie wyboru prestiżowej uczelni nierzadko dokonują za dziecko rodzice, gdy ono jest jeszcze w kołysce...
Bo trzeba już zaczynać zbierać $$$$$$$$$$$$$$$$ na czesne (chyba że się jest bogatym), co w przyszłości zaprocentuje - wyższą pozycją zawodową i wyższym statusem materialnym potomstwa.
I dziecku w przedszkolu tam (w USA) uznanemu za bardzo zdolne trudno będzie zostać pucybutem, a określonemu jako zdolne przeciętnie zyskać dość pieniędzy i uznania ogółu, żeby nim nie zostać.
I skoro piszę o uznaniu:Ameryka Ameryką, a wybory, sądziłabym, wyborami, ale stokroć ważniejsze niż umiłowanie ograniczeń (czyli, de facto, uznanie, że niektóre kiełbasy nie są dla psów, ale dla rasowych koteczków?),wydawałoby mi się umiłowanie zwyczajności i prostoty, możliwie wyraźne określenie, co jest dla nas wartością i co priorytetem, oraz czego właściwie spodziewamy się od życia, które bylibyśmy skłonni uznać za satysfakcjonujące.
Zwłaszcza, jeśli co i rusz pojawiają się w nim sytuacje, które świat uparcie nazywa sytuacjami braku wyboru, porażki czy niepowodzenia, a siedmiocyfrowe konto ma niewielu...

Marcin pisze...

Można zerknąć
http://www.ted.com/talks/barry_schwartz_on_the_paradox_of_choice?language=pl

Anonimowy pisze...

Myślę, że "rozmyślanie" o przyszłości czy przeszłości jest formą neutralizacji bólu- bądź próbą odpowiedzi "dlaczego ja nie jestem osobą publiczną, poważaną, kochaną?". Obecnie wśród rzeczywistości telewizyjnej, internetowej, radiowej. Nasz świat kręci się wokół tworzenia "gwiazd", "celebrytów", "ekspertów"- tych którzy coś osiągnęli. W telewizji wciąż się coś porównuje, ocenia, określa, pokazuje. Nie ma możliwości prawdziwego poznania siebie jest tylko porównywanie z innymi albo naśladowanie innych. Wszędzie zarzucani jesteśmy informacjami, ciągłymi relacjami, aktywnością- wciąż musi się dziać. Wzrastają oczekiwania wobec ludzi, którym trudno podołać. To wszystko jest złożone ponieważ sami nie zwracamy uwagi na ludzi, których "nie ma" w mediach, prasie, telewizji. Bycie nikim nie jest atrakcyjne. Trudne są wybory ponieważ wśród nich pobrzmiewa echo społecznej akceptacji. A jak żyć tej akceptacji nie mając jako "nikt"?

Anonimowy pisze...

Moment.
"A jak żyć tej akceptacji nie mając jako "nikt"? " Od kiedy bycie celebrytą świadczy o akceptacji?
Jest tylko sposobem na to żeby nigdy nie mieć spokoju, bo gdzie nie pójdziesz to sobie zechcą fotkę strzelić, na pudelku opowiedzą jakie masz sińce pod oczami i czemu itd. Po co to komu?
Bycie nieobecnym w prasie telewizji itd. jeśli nie jesteś dziennikarzem ani prezenterem, jest normalne i zdrowe.
Jak to "nikim" a sobą nie wystarczy?
Czyja akceptacja jest istotna? Tłumu, który Cię nie zna, czy tych z którymi jesteś, żyjesz, pracujesz, studiujesz. Ludzi których spotykasz codziennie i których kochasz, albo lubisz, na których Twoje życie wpływa, chcesz tego czy nie.
Warto, zwyczajnie warto jest być przyzwoitym, że z śp. Władysławem Bartoszewskim powtórzę. Tak samo warto być mądrym a nie głupi, prawdomównym a nie kłamcą. Pracowitym i wykorzystującym zdolności. Dla stworzenia rzeczy, miejsc, spraw, pięknych, użytecznych, dobrych. W tym także po to żeby uczciwie zarabiać na chleb. Tym co się dobrze wykonuje i z radością. Świętym być, a nie szują.

Anonimowy pisze...

Wyłączyć telewizor.
Przestać czytać w internecie bzdury.
Herbaty sobie zrobić, kawy, kakao, wody zimnej w szklankę nalać i pijąc pomyśleć
Komu mogę pomóc? Może wystarczy jakiś drobiazg. Drobiazgi są bardzo fajne.
Co mogę zrobić żeby ktoś, obcy daleko, nieznajomy, ktokolwiek, był odrobinę szczęśliwszy.
Co mogę zrobić dla siebie, dla własnego szczęścia, zdrowia, dobrego samopoczucia.
Może poleżeć na trawie i popatrzeć w gwiazdy?
Ojcowie mówią, że Bóg nas kocha. I to jest na dobry początek.
Jak On może to inni też.
Nie martw się akceptacją, tym czy przychodzi. Bo taka ogólna społeczna, wygląda trochę także, w dużym przybliżeniu: Za to samo połowa ludzi nazwie Cię geniuszem, druga opluje.
Bo tak jest, bo ludzie są różni. Bo jak zechcesz zrobić coś dla ich dobra i tak jest szansa że Ci tyłek skopią w ramach wdzięczności. Bo to będzie za trudne, bo nie zrozumieją, bo Cię źle zrozumieją. Albo zwyczajnie nie zechcą nic od Ciebie. Ich prawo. Rób to co robisz dobrze i nie nastawiaj się na akceptację bo ta może nie przyjść, albo przyjść po wielu latach. Nie trać życia na błahostki. Jeśli coś ma sens dla Ciebie, to dobrze jest spytać, madrych ludzi co których masz zaufanie, co o tym myślą. Czy warto. Ale nie społeczeństwo. Jako całość przejawia cechy bezmyślnego stada czasami. Nie mówię, że zawsze. Mądrych, konkretnych, prawych ludzi.
Dobro. Miłość.Prawda.Piękno.
Bóg.
Cztery w jednym w trzech Osobach. Tego się trzymaj.
I niech Cię Duch Święty prowadzi, za łapę za kołnierz, lekkim podmuchem we właściwym kierunku.

Uśmiechnij się i żyj.
Serce masz, duszę masz, dobrze jest. Wystarczająco dobrze żeby się uśmiechnąć.
i świat będzie bogatszy o uśmiech

Anonimowy pisze...

Jest taka malutka ale mądra ksiażka ojca Michała Adamskiego. "Miłość która się spóźnia"
Na setnej stronie jest przywołany wiersz kończący sie słowami
"Trzeba, abyśmy zobaczyli w sobie tych,
których jedynym celem jest kochać"

piękne prawda?

O.Adamski dodaje:
"Nikt inny nie potrafi kochać tak jak ty. Twoja miłość, odkrywana we własnym życiu, jako odpowiedź na miłość Boga, jest jedyną w swoim rodzaju. Bóg tak kocha tylko ciebie".

Chodzi o rodzaj. Sposób. Jedyną w swoim rodzaju właściwość tej miłości. Wreszcie coś co pozwala mi choć troche uwierzyć w to że Bóg kocha mnie naprawdę. Bo ta jedyność jest jak linie papilarne. Mało widoczna a wręcz trudna do odkrycia kiedy sie ot tak z zewnątrz patrzy na ludzi. Ale faktyczna, udowodniona. pewna.
Nie ma dwóch takich samych dłoni. Nie ma dwojga takich samych ludzi. Nie ma dwóch takich samych miłości.
A z Bożej perspektywy te różnice może sa ogromne i oczywiste.

Są w życiu rzeczy ważne. Są detale.
Być akceptowanym, poważanym, lubianym przez ogół, to jest detal.


Prześlij komentarz