niedziela, 25 października 2015

Najbardziej wymagające powołanie

Od kiedy tu przybyłem nigdy nie spoglądałem do tyłu. 









Pewien koptyjski mnich zauważył, że wielu zakonników toczy walkę z pamięcią. Wracają do wielu rzeczy sprzed wstąpienia do zakonu. Niekiedy wspomnienia te rozbudzają w nich pragnienie powrotu do świata. 


- Czy nie dopada mnie tęsknota za założeniem rodziny? - padło pytanie podczas wczorajszego spotkania autorskiego. Swoją drogą całkiem rozsądne (mamy z o. Szymonem szczęście do świetnych dziennikarzy)
.

Mogę uczciwie przyznać, że to jedna z największych łask otrzymanych od Boga, że kocham życie klasztorne. Nie chciałbym tego zmieniać. Od kiedy tu przybyłem nigdy nie spoglądałem do tyłu. W przeszłości byłem bardzo nieszczęśliwy i niespełniony. Wciąż pragnąłem czegoś więcej, zawsze było mi mało. W moim sercu była ogromna przepaść, poczucie odosobnienia, napięcie pomiędzy tym co miałem, a o czym marzyłem. 

Nie chcę do tego wracać. 

Tutaj mam to, czego pragnę. Kocham Jezusa, Matkę Bożą i św. Dominika i zasadniczo to mi wystarcza. 

Bywają jednak takie momenty, kiedy tęsknota za samotnością jest większa niż zazwyczaj. Jakby serce zostało odpieczętowane, ale poprzez złamanie.

Zbyt często łapię się ma myśleniu, że byłoby pięknie żyć w Bogu i móc koncentrować się tylko na jednym, na niebie. Izolacja od świata - jak twierdzą mnisi - jest ochroną i błogosławieństwem. Jest wolnością i dobrem.

Może właśnie dlatego jeden z dominikańskich mistrzów błogosławiony Humbert z Romans twierdzi, że połączenie życia kontemplacyjnego z działaniem, to najbardziej wymagające  powołanie.

Dominikanie całe swoje życie budują tak, by być użytecznymi dla drugich. To właśnie skupienie się na potrzebach innych, czyni z dominikanów taki niezwykły i trudny zakon.



22 komentarze:

BasiaW pisze...

Choć jeszcze nie komentuję, to jednak czytam...

Anonimowy pisze...

Amen :) tak jakoś pusto na Służewie bez ojca...

Anonimowy pisze...

czy mocne pragnienie życia w samotności (samotność wypełniona Bogiem) może być zaproszeniem do życia pustelniczego?

Żyrólik pisze...

A gdy tak sece się rwie za Bogiem, ale nie ma ochronnej przestrzeni celibatu ani pewnej izolacji od świata w zakonie to może być też wyzwanie piękne mimo wszystko być w świecie, ale nie ze świata i ratować się jakoś w modlitwie od wszystkiego co odciąga ... Niektórym i w małżeństwie się udało Ludwik i Zelia, małżeństwo Maritain... To może i dla innych jest nadzieja , choć każdy pewnie na swą miarę musi znaleźć czas zarezerwowany na spotykanie się tylko z NIm i taka potrzeba w czasie rośnie. I rośnie i potem nawet czasem taki mąż czy żona chcieliby i zakonnikami zostać....

szafirek pisze...

To może się o. cieszyć, że Bóg dał taką łaskę nie spoglądania do tyłu. Wielu musi z tym się zmierzać. Ale nie koniecznie trzeba na to patrzeć tylko od tej negatywnej strony. Ta walka, może też oczyszczać, wzmacniać, prowadzić do coraz większej dojrzałości. Wybiegać za bardzo w przyszłość, też można. Uciekać w marzenia, wyobrażenia. I również, trzeba się z tym zmierzać.
Powracać wciąż na nowo do tego co tu i teraz. Iść tam, gdzie potrzeba, a nie, gdzie lepiej, łatwiej, gdzie nic nie przeszkadza i prosta droga.
Każde powołanie jest wymagające, i piękne. Bo przecież, to Bóg pierwszy zaprasza.
Również i mnie, zafascynowała droga świętego Dominika. A pociąga mnie szczególnie to, że nie stawia się właśnie na pierwszym miejscu potrzeb innych, ale relację z Bogiem. Jego poszukiwanie. Poszukiwanie Prawdy, od której wszystko inne wychodzi. To nie użyteczność, pragmatyzm ma mieć pierwszeństwo, ale relacja z Tym, który wezwał. Nie da się życia tak ustawić, żeby było idealne połączenie. Lepiej jednak nie przestawiać kolejności, skupiając się bardziej na potrzebach swoich, czy też innych. Święty Dominik nie odczuwał współczucia do innych z tego powodu że spotykał się z nimi i żałował ich nędzy. Ale dlatego, że spotykał się z Bogiem, z Miłosierdziem, które tak się w nim rozpalało, że zapalało tez innych.

szafirek pisze...

Trochę bez sensu ten mój poprzedni komentarz...zwłaszcza ostatnie zdanie. Chodziło mi o to, żeby nie przestawiać akcentów, nie koncentrować się i nie zatrzymywać na człowieku, ale dawać we wszystkim pierwszeństwo Bogu. Tu nie chodzi o skupianie się na potrzebach innych, bo to akurat powinno naturalnie wychodzić od Fundamentu. I na Nim powinno się wszystko skupiać. Laudare- Benedicere- Praedicare

Anonimowy pisze...

A ja myślę, że najbardziej trudnym powołaniem jest bycie matką i posiadanie umiejętności ukochania Boga bardziej, niż własnego dziecka.

o. Krzysztof pisze...

Ukochać bardziej Boga niż własne dziecko... To rzeczywiście musi być bardzo trudne, dlatego z ogromnym podziwem patrzę na takich rodziców. Pozdrawiam serdecznie i zabieram na wieczorną eucharystię.

siwawrona pisze...

"skupienie się na potrzebach innych, czyni z dominikanów taki niezwykły i trudny zakon". Skupienie na bliskich w rodzinie i walka o bytowe przetrwanie, czyż nie jest jednym z trudniejszych "zakonów", w którym nie ma narzuconej reguły, a ta zaś często daje komfort na nie podejmowanie błędnych decyzji. Jednak u ojców bycie do końca swych dni osobą publiczną, to bardzo duże obciążenie, które kieruje myśli do formy pustelniczej.



Anonimowy pisze...

No bez przesady, nie nazywajmy wszystkiego zakonem. ;) Reguła nie daje żadnego komfortu i nie chroni przed podejmowaniem błędnych decyzji. Z tą publiką, też przesada. Ojcowie są rozpoznawalni ( przynajmniej niektórzy ) ale obciążająca "sława" chyba im nie zagraża ( przynajmniej niektórym )

Anonimowy pisze...

no nie wyolbrzymiajmy tej trudności w byciu matką i kochaniu Boga ponad swoje dziecko :)

to całkiem proste, wręcz banalne :)
kocham dziecko, a Boga kocham za to, że mi tej miłości pozwolił doświadczać, że dał mi taką łaskę (doświadczać macierzyństwa, miłości do dziecka i miłości, która dziecko mi daje)
więc po prostu kocham Boga bardziej niż dziecko :)
inaczej się nie da :)
ot i cała filozofia :)

nie dziecko dało mi Boga, ale Bóg dał mi dziecko :)
i wszystkie doświadczenia z tym związane, te dobre i te mniej dobre :)

a żeby nie było: jestem matką :)
i mimo to, a może dzięki temu, kocham Boga ponad wszystko :)

Barbara Smal pisze...

Wpis ojca skojarzył mi się z "Wyznaniami" św. Augustyna i tym znanym powszechnie zdaniem z początku Księgi Pierwszej: "... albowiem stworzyłeś nas dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie".
To nasze serce w Bogu jest celem, do którego zmierzamy różnymi ludzkimi drogami (ojciec jako zakonnik, ja jako żona i matka, inni - zgodnie ze swoimi wyborami). Ważne, że ów cel widzimy, umiemy nazwać i mamy odwagę ku niemu iść.
Życie radami ewangelicznymi to wspaniałe świadectwo wiary. Nie dziwię się, że konieczność działania w świecie może wówczas być postrzegane jako coś, co trzyma za nogi w locie do nieba :) Wymaga, rzeczywiście wymaga.

Anonimowy pisze...

Pewnie mamy różne doświadczenia i różne trudności oraz na różnych etapach wiary jesteśmy, ja - autorka wpisu o trudności w ukochaniu Boga bardziej niż własnego dziecka - chciałam wyrazić, że nie potrafię postawić Boga ponad ludzi, których kocham. Mam nadzieję, że to dlatego, że jestem "ewangelicznym laikiem" i dopiero zaczynam drogę do Niego. A ta trudność w ocenianiu miłości pojawia się najczęściej w ekstremalnych sytuacjach, gdy np. ktoś umiera "nie w porę". Wtedy najczęściej, gdy doświadczamy życiowego poturbowania, przekonujemy się o tym, jaka ta nasza wiara naprawdę jest.
Poza tym doszłam do wniosku, że ..wszędzie dobrze gdzie nas nie ma :-) Myślę, że każde powołanie ma swoje cienie i blaski, i w każdej roli jest porównywalnie trudno.

Anonimowy pisze...

Znam też historię, w której to właśnie dziecko dało rodzicom Boga - moi znajomi, odwieczni ateiści, nawrócili się właśnie poprzez swoją córkę, nb. kilkuletnią dziewczynkę.

Anonimowy pisze...

a może to jednak Bóg dal im córkę aby mogli przez nią odnaleźć drogę do Niego ;)

Anonimowy pisze...

no właśnie :-) to już napisane bardziej zaawansowanym językiem wiary, ale zgadzam się :-)

Anonimowy pisze...

Czemu większość skupia się bardziej na trudach powołania? Są, ale jest też radość. Ojciec zabiera na Eucharystie tylko matki którym trudno?;)

o. Krzysztof pisze...

Nie tylko :)

Anonimowy pisze...

@o.Krzysztof
no to dobrze.

Anonimowy pisze...

/A droga kręta jest, co dalej za zakrętem jest? Kamieni mnóstwo, pod kamieniami leży szkło, szło by się długo, gdyby nie to szkło, to by się szło.../ :)
https://www.youtube.com/watch?v=NQu0OjC_zRY

Anonimowy pisze...

użyteczni dla drugich, skupieni na potrzebach innych.
trzeba być dobrze skrojonym żeby ładnie leżeć
przepraszam, tak mi się trochę konfekcyjnopsychologicznie
że trzeba mieć trochę zmielonego siebie w sobie doświadczeniem bo z pustego nie nasypiesz
to jest trudne ale potrzebne powołanie
czasem jedno zdanie jest drabiną po której można wrócić z dna
i to jest hymn radości. cichutki.
na cześć dobrych ludzi
takich co to wiedzą i rozumieją
że człowiek jest czasem kruchszy niż filiżanka
i trzeba z nim delikatnie

Anonimowy pisze...

„Nie sądzę, aby w obecnych czasach możliwe było zachowanie średniowiecznej zasady, że należy iść za każdym pragnieniem życia zakonnego i że sprawa ta nie wymaga dyskusji, ponieważ jest to niewątpliwie pragnienie czegoś lepszego. Wprost przeciwnie, uważam, że należy stosować następującą zasadę: „Nie nadaję się na zakonnika, chyba, że Bóg zmusi mnie do tego.” Innymi słowy, jeśli ktoś czuje „muszę”, dopiero wtedy jest to prawdziwe powołanie, nigdy inaczej.”
O. John Chapman

Prześlij komentarz