Gdy umysł zbliża się do ognia Boskości i do Ducha Świętego, zostaje całkowicie ogarnięty przez światło Boga.
Było to w małej, zapadłej wiosce górskiej, zawieszonej pod wielką, granitową skałą, na której, dzięki kaprysowi natury, wyrzeźbiona była jak gdyby olbrzymia postać ludzka. Ogromna twarz dominowała nad całą okolicą, nie tylko dzięki swym rozmiarom, ale także wyrazowi pełnemu mocy i dostojeństwa. Pod nią maleńka wioseczka wydawała się latawcem albo gniazdem górskiego sokoła.
Ludzie w wiosce wierzyli, że pewnego dnia odwiedzi ich siedzibę człowiek, którego twarz i postać będą zupełnie podobne do owej olbrzymiej rzeźby, a będzie to człowiek wielkich cnót, który się stanie ich dobroczyńcą.
O tym oczekiwanym przez wszystkich bohaterze mówiono długie opowieści podczas zimowych wieczorów. Podtrzymywały one nadzieję chorych i słabych.
O tym oczekiwanym przez wszystkich bohaterze mówiono długie opowieści podczas zimowych wieczorów. Podtrzymywały one nadzieję chorych i słabych.
Żył w owej wiosce mały chłopiec, który także słuchał tych historii. Wywierały one na nim wielkie wrażenie i nie przestawał o nich rozmyślać. Przy każdej wpatrywał się uparcie w skalną postać. Często siadał na skraju swej chaty i spoglądał ku olbrzymiej postaci. Stale miał w pamięci cudowne, związane ze skalną rzeźbą przepowiednie. Jakież to skarby przyniesie obiecany bohater?
Chłopiec tak się przywiązał do niego i tak był w niego zapatrzony, że jego rysy upodobniły się do kamiennej twarzy.
Minęło dzieciństwo.
Pewnego dnia przechodząc przez wiejski rynek spostrzegł, że jego sąsiedzi patrzą na niego ze zdumieniem. Poznali, że oto w nim właśnie spełnia się stara legenda.
Gdy umysł zbliża się do ognia Boskości i do Ducha Świętego, zostaje całkowicie ogarnięty przez światło Boga. Sam staje się światłem. Odtąd niemożliwe jest, by będąc w ogniu Bóstwa, mógł mieć tylko własne myśli i pragnienia.
św. Maksym Kausokalybos
***
Zacheusz musiał być wsparty mocą Ducha Świętego, tego co się w nim działo nie potrafił do końca nazwać. W Jezusie dostrzegł siłę przyciągania, której nie był w stanie się oprzeć. Kiedy wspiął się na drzewo, nie wypowiedział nawet słowa. Jedynie na Niego patrzył.
W tym momencie stał się kontemplatykiem.
Oto istota modlitwy kontemplacyjnej: patrzę na Jezusa, a On przejmuje już inicjatywę.
Podczas takiej modlitwy dokonuje się uwypuklenie najlepszych cech, które mamy w sobie.
Podczas takiej modlitwy dokonuje się uwypuklenie najlepszych cech, które mamy w sobie.
Człowiek staje się bardziej podobny do pierwowzoru.
Co ma zrobić osoba, która chyba utraciła łaskę wiary w to, że w Eucharystii, Najświętszym Sakramencie jest Bóg? Z jednej strony chciała by się przekonać, że On tam jest z powrotem, jednak nie potrafi. Może jak usiądzie się w ciszy( bez jakiegokolwiek odwołanie do medytacji chrześcijańskiej i wg) to jest ten sam efekt, bo człowiek się uspokaja, wycisza...
OdpowiedzUsuńTo trudne... Wiara jest niezasłużoną łaską, a pokój wewnętrzny jest raczej "skutkiem ubocznym" bycia z Bogiem niż celem. Skoro jednak pytasz i tęsknisz, to najlepszy dowód na to, że On Ciebie już pochwycił i ma Ciebie w swoich rękach, ponieważ żaden człowiek nie mógłby szukać Boga, gdyby On go najpierw nie znalazł. Pomodlę się, aby Bóg ukazał Ci jak bardzo jesteś przez Niego kochana.
OdpowiedzUsuńDrogi Anonimowy, może usiądź na adoracji i szczerze o tym powiedz: "Boże jeśli w tym Najświętszym Sakramencie naprawdę istniejesz, daj mi się poznać". Trudno mi sobie wyobrazić, że wobec takiej modlitwy Jezus miałby pozostać obojętny.
OdpowiedzUsuńPrzez kilka lat oddalałem się od Boga, coraz dalej. Chodziłem na msze, ale fizycznie. Pokonał mnie grzech, upadałem coraz bardziej i ... tęskniłem. I miałem nadzieję. I jak już nie miałem sił i wiary to poprzez nadzieję prosiłem. I On mnie wysłuchał i uleczył.
OdpowiedzUsuńI nie jest tak, że teraz mogę góry przenosić, czasami jest pięknie i łatwo, czasami trudno, ale doświadczyłem Jego działania i wiem, że gdy jest źle to mam WOŁAĆ, zdarzyło mi się już jechać autem i krzyczeć. Ja wiem, że On ma dobry słuch, ale taka modlitwa mnie przemienia. Drogi Anonimie, krzycz!
@Ojcze dziękuję za modlitwę, choć nie wiem czy warto. Co do adoracji próbowałam tak robić i wgl starałam się w szczerości stawać, tylko nic się nie zmienia, nie wiem może to wszystko moja wina, ale w jakiś sposób nie potrafię i nie wiem jak to zmienić. Przez ostatnie miesiące gdy przyjmowałam Komunie Świętą to mówiłam szczerze i otwarcie, że nie potrafię teraz wierzyć w to, że jest tam Jezus. W pewnym momencie jednak doszłam do wniosku, ze nie chcę dalej oszukiwać siebie, Boga i innych w Kościele, że wierzę i przestałam chodzić na Mszę. Chciałabym wierzyć tak jak kiedyś... @Adam krzyczałam i krzyczę, ale to nie pomaga, bo ostatnio czuję jakbym mówiła do ściany. Dziękuję za troskę, bo ostatnio w Kościele raczej tego nie doświadczyłam i raczej ze swoimi wątpliwościami czuję się na marginesie.
OdpowiedzUsuńE
@E(tak się podpisałaś) poruszył mnie Twój wpis. Jest bardzo wiele osób w Kościele, które mają wątpliwości. Przeżywają różne kryzysy. Nawet święci..Matka Teresa z Kalkuty, też je miała- jeśli chcesz, zajrzyj do jej pamiętników - chyba pod tytułem "pójdź bądź moim światłem". Nasze poczucia, mogą być bardzo złudne. Kryzysy wiary, najczęściej nie zaczynają się nagle. To może być proces, jakieś stopniowe, mało zauważalne zaniedbania np. A może po prostu, to być zaproszenie do odkrycia na nowo relacji z Bogiem, do próby modlitwy na Twój sposób, taki nie schematyczny do jakiego byłaś może kiedyś przyzwyczajona. Może spróbujesz, a jak nie czujesz się teraz na siłach, to może lepiej nie siłuj się, może poczekaj. A jak tęsknisz, to jedź gdzieś w naturę - góry, las, przyroda, poobserwuj...nadstaw uszy i oczy, dzieją się tam niesamowite rzeczy:) wstań rano, żeby obserwować jak słońce wschodzi. Wyjdź za miasto poobserwować wieczorem gwiazdy..uśmiechnij się do siebie, a później do tych których spotykasz. Ściskam serdecznie! I bez obaw. Jeśli na prawdę zapragniesz, Bóg da Ci tę łaskę.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu zdałam sobie sprawę, że idę na adorację nie tyle ze względu na Jezusa, ile na pokój, ciszę, jaką mnie przepełnia. Wstyd mi... Ale nie czuję się winna. Cieszę się, że Pan mi to pokazał. Wiem, że jestem zaproszona do bliskości z Nim, a to nie oznacza, że w życiu (również na adoracji) będzie mi zawsze przyjemnie i spokojnie. Przecież nie jestem wezwana tylko do odpoczywania przy Panu. Ale i do zmagania się ze sobą przy Nim. A nawet nie tyle do zmagania, ile znoszenia siebie taką, jaką jestem. Może uświadomienie sobie tej prawdy sprawi, że wreszcie odwrócę wzrok od siebie i skieruję ku Panu, którego rzekomo tak kocham i pragnę?
OdpowiedzUsuńMuszę powiedzieć i to, że ostatnio znajduję różne wytłumaczenia, żeby nie adorować. Rozumiem to tak, że unikam konfrontacji ze sobą, swoją słabością. Wiara to także akt woli, decyzja. No to teraz po prostu wstanę i pójdę do mojego Ojca!
Takie "ciemne noce" są potrzebne aby nas oczyścić. Wiem co przeżywasz, bo ja nie raz czegoś takiego doświadczałem. Z perspektywy czasu i własnych doświadczeń, mogę powiedzieć, że to okres, w którym uczymy się być z Nim niezależnie od tego co czujemy, w którym wprowadzamy naukę w czyn - Nauczyciel podczas sprawdzianu milczy, choć jest cały czas obecny - to czas, gdy uczeń ma działać.
OdpowiedzUsuńPonadto takie ciemne noce, to też moment, w którym jesteśmy zaproszeni do zmiany sposobu patrzenia, do obrania nowej perspektywy - w końcu gwiazdy i piękno Wszechświata można podziwiać dopiero tam, gdzie niebo jest najciemniejsze. Z kolei aby dojść do takich miejsc, nie raz musimy bardzo mocno oddalić się od utartych szlaków.
Wytrwaj, bądź wierna, stawaj w prawdzie przed Nim.
I jeszcze jedno, jest taka modlitwa, która pomaga mi w takich bardzo trudnych chwilach, psalm 63,1-9
OdpowiedzUsuńMialem ciary na plecach podczas czytania.
OdpowiedzUsuńTutaj http://zrodlowodyzywej.pl/modlitwa-w-zyciu-sw-teresy/
OdpowiedzUsuńmożna znaleźć cytat z pism św. Teresy i komentarz o. J. Philippe
„Nie odczuwam w ogóle obecności Jezusa w mojej modlitwie i mój narzeczony, mój Oblubieniec wcale nie stara się ze mną rozmawiać. Zawsze jest milczący, ale nie będę się na to skarżyła. Jeżeli Jezus chce spać – niech śpi. Jeżeli On śpi w tym czasie, kiedy ja mam się modlić, to nie traktuje mnie jako kogoś obcego – dlatego pozwala sobie zasnąć”. Te słowa są bardzo piękne. Teresa rozumie dobrze, że „nieobecność” Jezusa podczas modlitwy oznaczać może, że On jej ufa. Nie musi cały czas się jej objawiać po to, by ona w dalszym ciągu w Niego wierzyła.
"i przestałam chodzić na Mszę"
OdpowiedzUsuńcałkiem zupełnie?
to nastawianie złamanej ręki drugą co jeszcze cała została może się nie udać
mam na myśli to, że bez konfesjonału będzie ciężko
a spowiedź dać Ci może to wszystko czego nie masz.
Droga Anonimowa,
OdpowiedzUsuńchcę dodać jedno słowo do tego co zostało napisane, wierność.
Bądź wierna w "wytrzymaniu" na modlitwie, nie rezygnuj z Mszy Świętej. Nawet na przekór sobie. On JEST.
Z modlitwą
D.
Dziękuję Wam wszystkim, w sumie to aż się dziwnie czuję, że ten komentarz tyle osób poruszył, bo chciałam tylko szczerze się wypowiedzieć. Co do Matki Teresy to była bardzo silna kobieta, która była wierna danemu słowu Bogu, a ja powoli się gubię w tym co jest prawdą a co fałszem i czy moja decyzja sprzed kilku laty o tym by trwać w Kościele była dobra. Co do książki "Pójdź bądź moim światłem" właśnie ją czytam, ciężko mieć już jakąś głębszą refleksje. Myślę jednak, że mogło być jej łatwiej troszkę bo miała kierownika, spowiednika, kogoś kto wskaże drogę. Choć jej ciemność była pewnie o wiele większa niż moja i ciągnęła się prawie przez całe życie. Mnie już po roku trwania takiego stanu jest ciężko. Co do spowiedzi to niestety trudno mi teraz to przeskoczyć, że z drugiej strony konfesjonału jest ksiądz(jednak o powodach tego stanu wolałabym nie pisać). Mogę jedynie tyle powiedzieć, że mam ostatnio bardzo ograniczone zaufanie do osób duchownych. Co do Mszy raczej pojawiam się na niej raz na 3, 4 tygodnie teraz, ale bardziej by nie czynić przykrości bliskim niż z potrzeby serca. Może spróbuję jednak mimo wszystko być regularnie w kościele i trwać jak piszecie.
OdpowiedzUsuńE
Czasem chciałoby się podejść do człowieka jak pies, trącić nosem łapę żeby zrozumiał. No hej, no weź.No co Ty. Życie a w tym szukanie wierzącego księdza to jest sport ekstremalny, ściśle związany z obrażeniami. Ale warto.
OdpowiedzUsuńO spowiedzi mówię z prostego powodu.
Spod koca trudno zobaczyć światło. I to jest od innej Teresy po lekkim sparafrazowaniu. Tej, która mówiła że nic dziwnego Panie że masz tak niewielu przyjaciół skoro tak ich traktujesz.
Szczerość kochającej kobiety po prostu.
OdpowiedzUsuń@ E Czy Matka Teresa z Kalkuty miała "trochę łatwiej" nie wiadomo. A jeśli nie miała?;) Jak serio szukasz dobrego spowiednika, nie wybieraj na "chybił trafił" szukaj osób mądrych. Starsi, mają większe doświadczenie, większe prawdopodobieństwo że będą wiedzieli, co należy robić w konkretnej sytuacji. Choć młodzi też zdarzają się ogarnięci. Trzeba też pamiętać o tym że nie ma ideałów. Przecież, nikt nie wie wszystkiego. Każdy ma się czego uczyć. I, nikt za Ciebie nie będzie podejmował decyzji, za rękę prowadzi się dzieci, Ty dzieckiem już nie jesteś:) Próbuj też sama iść. W życiu trzeba ryzykować. Mnie bardzo pociąga ostatnio do ludzi prostych, ale mądrych. To raczej starsze już osoby. Niekoniecznie medialni, nie musza to być kapłani, osoby zakonne. I nie ma takiej spiny, żeby "przyczepiać się" formalnie do kogoś. niektórzy nawet nie wiedzą że są dla mnie jakimś drogowskazem:) wystarczy nawet niekiedy przelotne spotkanie, jedno zdanie. Zbieram je jak ślepa kura ziarna:)
OdpowiedzUsuńBardzo pomaga też wspólnota. Spotkać się z innymi, na wspólnej modlitwie, na luźnych pogadankach, to jest to czego trzeba szukać żeby mieć siłę dalej iść.
Błogosławionej niedzieli! Trzymaj się dobrze
A modli się ten, który idzie za Jezusem, którego dusza podąża za Jego duchem. Przy czym należy pamiętać, że jest to droga ekstremalna. Św. Hildegarda z Bingen modliła się tymi słowami:
OdpowiedzUsuń"O najpewniejsza drogo, przechodzącą przez wszystkie miejsca, na szczytach, w dolinach i w przepaściach, aby zbliżyć i zjednoczyć wszystko, co istnieje!"