poniedziałek, 9 stycznia 2012

Pozwól mi nie mówić nic

Trzeba sobie zachować jakiś zakamarek, wyłącznie nasz, zupełnie wolny, w którym byśmy pomieścili prawdziwą swobodę i uczynili zeń najmilszą naszą samotnię i ustroń.









 „Naucz się być sam” – pisze Thomas Merton w Nowym Posiewie Kontemplacji.

Jesteśmy istotami społecznymi, potrzebujemy ludzi, jednak oni nie wypełnią nas do końca. Jeśli ktoś łudzi się, że drugi człowiek będzie plastrem na zranienia, trudne doświadczenia z przeszłości to szykuje sobie ciągłe rozczarowanie.


Trzeba sobie zachować jakiś zakamarek, wyłącznie nasz, zupełnie wolny, w którym byśmy pomieścili prawdziwą swobodę i uczynili zeń najmilszą naszą samotnię i ustroń.
Michel de Montaigne


Kilka tygodni temu odbywałem swoje coroczne rekolekcje w korbielowskim klasztorze. Wziąłem ze sobą Pismo Święte, książkę Mertona do którego wracam na nowo oraz poleconą przez jednego ze współbraci "Samotność" Anthonyego Storra.

Ostatnią pozycję wchłonąłem w podróży z wypiekami na twarzy. Angielskiego psychiatra i pisarza pisze o samotności jako o "powrocie do jaźni". Zwykliśmy myśleć, ze samotność ludzi musi być stygmatem, Storr odwraca to rozumowanie.

Autor powołując się na liczne badania i odważne koncepcje swoich kolegów lekarzy stwierdza, że już niemowlę jedynie w samotności może odkryć swój świat życia wewnętrznego (musi być jednak obdarzone miłością i delikatną obecnością). Zdolność do przebywania w samotności zostaje powiązana z odkrywaniem siebie i samorealizacją, ze stopniowym uświadamianiem sobie własnych najgłębszych potrzeb, uczuć i impulsów.

Twórcze jednostki mogą nie doświadczać (czy też nie potrzebować) fizycznej samotności. Schubert czy Mozart umieli koncentrować się w warunkach, które inni uznaliby za rozpraszające. Obserwatorzy zauważali jednak, że tego rodzaju ludzie, nawet gdy przebywają w towarzystwie innych, zaabsorbowani są przede wszystkim własnymi myślami.

Stworzona przez Winnicotta paradoksalna teoria „bycia samotnym w czyjejś obecności” może znaleźć zastosowanie nie tylko w przypadku matki i dziecka, ale także osób, które zdolne są do intensywnej koncentracji na swoich wewnętrznych procesach myślowych nawet wtedy, gdy są otoczone przez innych ludzi.


Choć przysypiamy jedną trzecią swojego życia, to, dlaczego potrzebujemy snu nie jest do końca jasne - zastanawia się Storr. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że sen jest nam potrzebny. Jak już dawno zauważyli sędziowie śledczy, pozbawienie więźnia snu jest skutecznym sposobem na złamanie jego psychiki. Choć stosunkowe długie okresy, nie ulegając przy tym degradacji, u większości normalnych dotąd ludzi zaczynają w takich okolicznościach występować pewne symptomy psychotyczne – złudzenia halucynacje – już po kilku bezsennych dniach i nocach. Długotrwała bezsenność poprzedza wiele chorób psychicznych.

Można tu wysunąć tezę, że długotrwały brak samotności, podobnie jak bezsenność, staje się dla człowieka destrukcyjny.


Każdy musi się czasem odseparować od innych – w przeciwnym razie nie będzie miał możliwości przyjść do nich i ofiarować im czegokolwiek.
Tomasz Merton


Samotność przeżywana jako dar, nie pozwala człowiekowi stracić kontaktu z samym sobą. Dla chrześcijanina jest to także możliwość przekroczenia siebie i złączenie się z Jezusem osamotnionym na krzyżu.


Każdy potrafi iść za Chrystusem, kiedy On czyni cuda, przemienia wodę w wino, rozdaje pożywienie i picie. Nietrudno jest być Jego uczniem, kiedy widzi się, jak uzdrawia chorych, przywraca wzrok niewidomym czy nawet wskrzesza zmarłych. Ilu jednak potrafi pójść za Nim na pustynię, aby tam znosić głód, pragnienie, samotność i pokusy? Ilu gotowych jest nieść za Nim krzyż, podążyć za Nim na Kalwarię, zstąpić z Nim do wnętrzności piekieł? Nie potrafi tego ani dziecko, ani dorastający młodzieniec. Aby tego dokonać trzeba być dorosłym albo mówiąc inaczej – dokonując tego, dorastający staje się dorosłym.” Przekroczenie siebie na modlitwie ma więc wymiar krzyża.
David Torkington


Porządkowanie informacji

Angielski psychiatra pisząc o samotności wskazuje jeszcze na proces ponownego porządkowania informacji w umyśle. Może to być stadium procesu twórczego, które Graham Wallas określił mianem „inkubacji”. Pierwsze ze stadiów opisanych przez Wallasa to „przygotowanie”. Twórcza jednostka rozwija wstępne zainteresowanie jakimś tematem, gromadzi materiały, czyta wszystko, co jest w stanie znaleźć. Potem następuje okres, w którym zgromadzony materiał musi dojrzeć, jest nieświadomie skanowany, porównywany z dotychczas gromadzoną wiedzą, organizowany czy poszerzany.

Nie rozumiemy dokładnie, jak przebiega powyższy proces, nazywany „inkubacją”, jest on jednak niezbędnym warunkiem, by mogło zaistnieć kolejne stadium, nazywane „iluminacją”. To okres, w którym twórcza jednostka doświadcza nowego wglądu w siebie, odkrywa rozwiązywania problemów albo też w inny sposób porządkuje zgromadzony wcześniej materiał, odnajdując pewną ogólną zasadę leżącą u jego podstaw czy też formułując pewną wszechogarniającą koncepcję.

***
Temat ogromnie pasjonujący, bardzo bliski duchowości monastycznej. W swoich notatkach znalazłem dziś świetną pracę magisterską Gosi Groenwald o wartości samotności i milczenia na podstawie pism Thomasa Mertona.

Na kolejne konkursowe zdjęcia czekam, a tymczasem musicie mi wybaczyć: przez najbliższy czas będziecie skazani na tą tematykę. Upieram się, że rozwój duchowy można poznać po tym, czy jest w nas więcej pragnienia ciszy i samotności.

Średniowieczni dominikanie zachęcali młodych braci, aby po okresie intensywnego głoszenia pobyć w samotności przed Bogiem, aby móc z dystansem spojrzeć na ten czas.

Tylko też w samotności przez Stwórcą, możemy przestać odgrywać społeczne role i móc stać się prawdziwie sobą. 

***

Nuta dla miłośników dobrego rapu, toruński talent - Małpa.

Pozwól mi nie mówić nic

Nie jestem pewny czy wiesz o co mi chodzi gdy mówię
Że potrzebuję kilku godzin bo chyba się gubię




46 komentarzy:

skowronek... pisze...

"Tylko też w samotności przez Stwórcą, możemy przestać odgrywać społeczne role i móc stać się prawdziwie sobą."-zawsze czekam na moment adoracji, modlitwy, bo wiem, że przed Nim nie trzeba nic udawać;-)
A teraz zaczynam spełniać społeczne rolę:-)
Takie stanięcie przed Jezusem jest niezwykle ważne i pozwala przetrwać w "normalności". Jednak myślę, że byłoby jeszcze radośniej, kiedy po całym dniu spełniania ról można by było z kimś porozmawiać...z człowiekiem...tak po prostu...po ludzku.

nul(ka) pisze...

Nareszcie.
Docenienie ciszy i samotności.
Tego, że nikt, chcąc nie chcąc, nie depcze po myślach. Żeby można było rozłożyć ręce we własnej czaszce i sprawdzić na co się natkną.

O_N_A pisze...

Dziękuję Ojcu za wszystko, co pisze Ojciec o samotności. Jest to temat bardzo mi bliski, gdyż bez ciszy i samotnościnie - takiej, o jakiej Ojciec pisze - nie umiem żyć.
Znajomi pytają mnie czasem, dlaczego uciekam od świata. Tak, uciekam, bo nie potrafię żyć w ciągłym hałasie, cały czas wśród ludzi, gdzie nie mam ani chwili dla Boga, dla usłyszenia Go, czy po prostu pobycia z Nim. Czas w samotności z Chrystusem jest najpiękniejszym czasem. Tylko wtedy nie muszę nikogo udawać, o nic się martwić. On moje słabe, niedoskonałe, pełne pytań i wątpliwości serce napełnia swoją doskonałą, piękną, miłosierną miłością. I nagle to, co słabe, staje się mocne, a to, co niedoskonałe - osiąga doskonałość. Jestem wtedy ja i On, On i ja. On patrzy na mnie, ja patrzę na Niego. To takie zachwycenie Bogiem.

Fascynuje i pociąga mnie życie monastyczne, kontemplacja.
A także: "Contemplare et contemplata aliis tradere", więc... :)

DR pisze...

Samotność czy raczej okresowe odosobnienie, wyciszenie myśli jest niewątpliwie rzeczą niesamowicie potrzebną. Warto jednak pamiętać,aby ten nasz pęd do skupienia, kontemplacji itd, nie przynosił cierpienia drugiej osobie.Ja mam akurat ogromne szczęście, za które jestem wdzięczna Panu Bogu, że udało mi się spotkać człowieka, akceptującego moją niezależność i potrzebę przejściowej samotności.Tyle tylko, ze oprócz nas dwojga jest jeszcze nasze dziecko, które już tego nie rozumie. Moja potrzeba samotność to dla niego brak akceptacji, porzucenie. Dni skupienia dla mnie bardzo ważne dla niego były "pożeraczem mam". Powoli to się zmienia, ale porozumienie w tej kwestii wymaga wiele czasu i mnóstwo rozmów.
Dalego coraz częściej wypracowuję w sobie umiejętność "szybkiej samotności" a na porządkowanie myśli pozwala mi korespondencja z wartościowymi ludźmi i ta strona.
Oczywiście to jest tylko mój, pewnie odosobniony, punkt widzenia, uzupełniający pozostałe wpisy, o trochę inny aspekt:)
Pozdrawiam i dobrego tygodnia:)

Paoop pisze...

Może troszkę obok głównego tematu ale a propos:)
Niedługo przed swą śmiercią św. Teresa z Lisieux leżała w klasztornym lazarecie nie mogąc spać. Jej siostra Celina spojrzała na nią i zapytała, co robi.
"Modlę się"- odpowiedziała Teresa.
"A co mówisz Bogu?" - zapytała Celina
"Nic nie mówię. Kocham Go."

DR pisze...

@Paoop- może i a propos, ale za to bardzo ładne i wzruszające, mnie poruszyło

Alfama pisze...

Zastanawiam się czy samotność, która zadniem o. Pałysa ma być bramą do głębokiego przeżycia jedności z Bogiem, jest dla każdego a czy nie dla nieliczych i czy będzie ona tym czego szukają? Tak często przywoływany przez o. Pałysa Merton, moim zdaniem cały czas się z tym zmagał. I śmiem twierdzić,że bez powodzenia. (@Paoop dzięki świetna wskazówka)

nashim pisze...

"Upieram się, że rozwój duchowy można poznać po tym, czy jest w nas więcej pragnienia ciszy i samotności."-to może się tak bardzo nie upieraj, bo chyba "filtrujesz' przez własne doświadczenie i lektury i oceniasz życie duchowe tych, co nie mają zaawansowanych takich pragnień.
A może to pragnienie ciszy i samotności zależy od charakteru i płci (mężczyźni mają znacznie częściej takie tendencje)

nashim pisze...

"Upieram się, że rozwój duchowy można poznać po tym, czy jest w nas więcej pragnienia ciszy i samotności."- to może się tak bardzo nie upieraj, bo filtrujesz przez pryzmat własnego doświadczenia i lektur, oceniając życie duchowe tych, co nie wykazują pragnień samotniczych.
A może na takie pragnienia nie zależą od rozwoju duchowego tylko od charakteru i płci?

Tomek pisze...

Oznaką samotności jest skoncentrowanie się człowieka na wąskim kręgu własnych spraw, poczucie pustki wewnętrznej, która sprawia, że nie nawiązujemy kontaktów z innymi, bo nie mamy wspólnego gruntu, na którym by można stanąć. Skoncentrowani na sobie, nie umiemy zainteresować się innymi w taki sposób, by to nas rozwijało, pogłębiało więź. Jedyne, co pobudza, co jakoś «elektryzuje», to raczej plotki, ale one na dłuższą metę niszczą więź i powiększają poczucie samotności.

za www.odeon.pl

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,268,nie-jestesmy-skazani-na-samotnosc.html

Zuza pisze...

A ja ciągle upierałabym się, że nie jesteśmy w stanie dotrzeć do jednego bieguna bez obecności drugiego.
Odwołując się do myśli Torkingtona - myślę, że Jezus bardzo świadomie(!) nie od razu mówił: krzyż, samotność, cierpienie, pokuta, post... Wiedział, że nikt z Jego uczniów nie będzie na to gotowy. Wabił tym, co atrakcyjne (w Kanie dał 400 litrów wina-nie dziwota, że go pokochali). Przygotowywał, uczył, doświadczał, by uczniowie spokojnie mogli dojrzewać do krzyża, samotności, cierpienia, postu i pokuty. I tak jest...tak może być z samotnością.
Pisał Ojciec, że w małżeństwie też samotność jest potrzebna. Ona każdemu z nas, nawet tak psychologicznie, jest niezbędna(!) do prawidłowego funkcjonowania. I człowiek dojrzewa do tego, dopiero, paradoksalnie, będąc z innymi ludźmi, dzieląc z drugim człowiekiem swoją życiową przestrzeń. I ciągle, jak bez nocy nie ma dnia, bez zła-dobra, tak bez obecności ludzi nie możemy dostrzec znaczenia samotności, nie możemy odkryć jej potrzeby w sobie.
Tak uczniowie Jezusa, uwiedzeni Jego cudami, potrzebowali czasu, by dojrzeć do przyjęcia krzyża i jego konsekwencji.

halszka pisze...

"Pozwól mi nie mówić nic" to mój ulubiony kawałek z płyty na której się ukazał, a jak zobaczyłam go tutaj to na twarzy pojawił się uśmiech!

dziękuję

nul(ka) pisze...

Tomuś,jesteś tym samym Tomaszem co to kameduli, trapiści itd? Z takim rozziewem w poglądach własnych nie budzi się rano w przepaści?

nul(ka) pisze...

Pewno jednak nie. Przepraszam. Z gniewu mnie poniosło. Tekst na deonie plącze dokładnie samotność z osamotnieniem. O elektryzującym działaniu plotek to już nawet żal szkoda mówić.
Dobra samotność,jest czasem na poznanie siebie. Czasem na odbudowanie, odratowanie itd. I potem dzięki temu na sensowne wychodzenie ku ludziom. Samotność to jest błogosławiony czas dla szukających Boga.Błogosławiony = szczęśliwy.
A potem wyjść do ludzi, na swoją miarę, starając się im pomóc, być z nimi , tak jak się potrafi, i tak jak się może.

Maria pisze...

Bardzo proszę o adres e-mail do Ojca.Na adres palys@interg.pl wiadomości nie dochodzą, a bardzo chce wysłać zdjęcie na konkurs.Dziękuję.

Kasia pisze...

Maria: na końcu jest "q"

Małgoś:) pisze...

Ja zmaga się z samotnością od dłuższego czasu, a nawet od bardzo długiego. Na początku nie rozumiałam mojej samotności, z tego niezrozumienia nawet zrodziła się nienawiść i wycie czemu czuję to potworną samotność, czemu jestem sama?Aż zaczęłam, próbowałam z lepszym lub gorszym skutkiem ją oswajać. Myślę że teraz nawet ją trochę rozumiem i lubię. Myślę że była mi i wciąż jest mi potrzebna do odkrycia miłości jaką otrzymuję, do zrozumienia że On mnie kocha. Obawiam się że jakbym nie zaznała tej samotności to nigdy nie byłabym w stanie przyjąć tej miłości. Pozdrawiam wszystkich i cieszę się że ostatnio odkryłam ten blog "tak przez przypadek".;)

Aleks pisze...

Jak czytam tytuł tego wpisu cały czas widzę tytuł tej piosenki: http://www.youtube.com/watch?v=gp9l1BmRYZ8
:)

Zuza pisze...

Wpis @Małgosi potwierdził moje ostatnie spostrzeżenia,że oswojenie samotności, które dokonuje się w człowieku, np. z powodu długoletniego braku kandydata na męża/żonę, a to, o którym pisze o.Krzysztof, nazywając darem - to nie koniecznie jest to samo... Zastanawiam się czy to przyjęcie samotności jako elementu życia, z którym obcujemy w zgodzie i harmonii jest rzeczą tak powszechną czy tylko jednostki, wybitne rzecz by można, są na nią gotowe... Bo jeśli ktoś latami nie odnajduje przysłowiowej "drugiej połówki" albo nie spotkał na swojej drodze ludzi, których mógłby nazwać przyjaciółmi, przez co czuje się ogromnie samotny, ale ciężar tej samotności sam w sobie zaczyna go tak przygniatać, że wreszcie postanawia przewartościować swoje życie, to czy to jest TO o czym pisze Ojciec, czy raczej sztucznie wykreowaną potrzebą? Osoba ma potrzebę zmiany, bo nie zniesie dłużej sytuacji, w której tkwi... Mam wokół siebie wiele takich osób. Już nie marudzą, nie płaczą, nie mają depresyjnych nastrojów, ale na pytanie czy się pogodzili z sytuacją, zawsze odpowiadają tak samo: a miała/em inne wyjście? Oni też któregoś dnia zaczęli, spróbowali ją oswajać, ta swoją samotność.... Ale dlaczego? Bo wewnętrznie dojrzeli do przemiany? Bo rozwinęli swoją duchowość na tyle, by przekonać się, że tylko Pan Bóg tę pustkę może wypełnić? Czy po prostu sytuacja, po ludzku nie do zniesienia, zmobilizowała do przewartościowania i stworzenia w sobie takiej wewnętrznej potrzeby zmiany?

To takie przemyślenia. Otwarte.
Ojciec ostatnio skomentował tylko: ciekawe...
No to ja ciekawa jestem, co się za tym kryje...

taxi pisze...

Zuza jesteś mądrą osobą i bardzo lubię czytać Twoje komentarze. Pozdrawiam z północy

Zuza pisze...

@taxi: nie wiem co powiedzieć...może po prostu: dziękuję! Szalenie to miłe:) Ale to tylko moje refleksje, różne takie. Cieszę się, że mogę się nimi podzielić. Czasem mam wrażenie, że za bardzo rozpycham się w tych komentarzach. I tak staram się ograniczać:). Ale po takiej rekomendacji, porozpycham się jeszcze trochę:). Ot, choćby specjalnie dla Ciebie!:)

Z serdecznością! Pozdrawiam z centrum. I uciekam się pakować, bo wybywam na kilka dni na wschód:).

Z Panem Bogiem!

Baś pisze...

Dla mnie, jak narazie są dwa rodzaje samotności.
Jest taka samotność, która jest trudna, której nie rozumie- gdy mimo x lat nie znajduje się drugiej połówki, gdy brak przyjaciół, zrozumienia od innych ludzi itp.
Ale jest też taka samotność, do której się tęskni, której się pragnie i wyczekuje. W tej samotności można wypocząć, spotkać się z samym sobą i Bogiem przede wszystkim. Któż tego nie potrzebuje?

Ethan pisze...

Chciałbym poznać zdanie Ojca o treści komentarza Zuzy, bo jak czytam wpisy to też się zastanawiam właśnie nad wzajemną relacją pojęć samotność a osamotnienie.

O_N_A pisze...

Dla mnie:
-samotność, to odosobnienie, odłączenie, oddzielenie, chwilowe odizolowanie się
-osamotnienie, to opuszczenie, porzucenie, zostawienie kogoś samym, wyobcowanym
Samotność może przerodzić się w osamotnienie, ale wtedy, kiedy człowiek oderwie się całkowicie od świata, straci z nim kontakt, opuści innych, a w rezultacie inni odejdą od niego. Najczęściej jednak osamotnienie jest wynikiem opuszczenia przez kogoś, szczególnie kogoś ważnego, wtedy to przynosi wielkie cierpienie.

Pan Jezus szukał samotności. W niej odkrywał wolę Boga Ojca i poddawał się jej, a także przekonywał się, jak ma ją realizować. Dlatego też często, w czasie swojej publicznej działalności, szukał miejsc ustronnych, pustynnych, aby tam móc dystansować się do codziennych wydarzeń, modlić się i przez to jak najpełniej wykonywać wolę Swojego Ojca. Samotność była dla Niego przestrzenią modlitwy, pogłębieniem Jego więzi z Ojcem. Przez swoją potrzebę samotności i samą samotność Chrystus chciał być może powiedzieć uczniom, a teraz nam: Stop! Odrzuć własną wolę i uczyń prawdziwie wolę Boga swoją wolą.

A oprócz tego, że Pan Jezus czasem wybierał samotność, był osamotniony. Najpierw w Getsemani, gdzie doświadczył bolesnego opuszczenia przez Apostołów, potem podczas drogi krzyżowej. I na Golgocie, kiedy zawisł na krzyżu i wydawało Mu się, że nawet Bóg Go opuścił. "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" - zawołał

Ja tak to widzę, nie wiem, czy dobrze :)

clarisse pisze...

"teraz posiedźmy w ciszy przez minutę..." świetne. I tak sobie myślę, że może to od tego trzeba zacząć. Tak po prostu posiedzieć. Pomilczeć. Posłuchać siebie samych. Dzięki za nową inspirację;)

Anonimowy pisze...

Jak to dobrze wiedzieć, że nie jest ze mną źle :)
pozdrawiam
Anet

Riand pisze...

Muszę przyznać Ojcu rację. To w okresach największej samotności odczuwałem największy rozwój mojej osobowości.

nul(ka) pisze...

@Zuza.
Lepiej byłoby zacząć układanie sobie życia od poszukania Boga.
http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/jacek_salij/praca_nad_wiara/15.php

Mniejsza o stronę, ten artykuł o.Salija zawiera jedno cenne wyjasnienie. Że Boga trzeba zacząć szukać uczciwie, tzn najpierw odkładając na bok wszystko to co jest rzeczami z półki - wiem że tego nie pochwalasz ale i tak to sobie zatrzymam.
On ma czas, od nas zależy ile go zmarnujemy.

Zuza pisze...

@nul(ka): Wiesz, wysunęłaś ciekawy wniosek z moich wpisów o tym niepochwalaniu... O ile mnie pamięć nie myli, to w jednym z komentarzy zaczęłam od myśli św. Augustyna, że gdy Bóg jest na pierwszym miejscu... Złożyłam w Panu całą nadzieję, on schylił się nade mną i wysłuchał wołania mego... Tylko staram się czasem zauważyć te ludzką stronę bycia z Panem Bogiem i przy Panu Bogu. Jezus stał się Człowiekiem(!), nie zapominajmy o tym! W Ogrójcu bał się, doświadczał emocjonalnego cierpeienia, mówił: zabierz ten kielich! My tak sobie wszyscy tu pięknie dywagujemy, unosząc się lekko nad ziemią, używamy wzniosłych, czasem patetycznych sformułowań,a mam wrażenie, że zapominamy o codzienności, o odruchach, mimowolnych reakcjach, o tym, co nam jednak najbliższe, cielesne wręcz. Piszemy o cierpieniu, doświadczaniu, wzrastaniu, powstawaniu, no pięknie, ale czy wszyscy naprawdę tym żyjemy w takim stopniu, w jakim to opisujemy? Absolutnie jestem za - czerpaniem z tego wszystkiego, karmieniem się słowem, przepracowywaniem tych treści w sobie, ale staram się na to patrzeć realnie. Bywają dni, kiedy nie mam siły albo zapomnę się pomodlić. Realia życia. I tylko na to chcę zwrócić uwagę.

Słyszałam w jednym kazaniu człowieka, którego bardzo cenię, że Pan Bóg woli tych, co się z nim kłócą, co się z nim spierają, bo dopiero wtedy można od Niego usłyszeć: Dziecko, nareszcie ze mną rozmawiasz. Z mojego doświadczenia wynika, że z Panem Bogiem warto się czasem poprzekomarzać, poprowokować - im bardziej ja się buntuje, tym bardziej On próbuje mi udowodnić, że nie mam racji. Im bardziej zaczynam wątpić, tym bardziej On pokazuje mi, ile może mi dać. Ale to zwykle dzieje się bezwiednie, poza mną, w bezsilności mojej. I dopiero po czasie widzę ten niesłychanie fenomenalny dla mnie paradoks...

nul(ka) pisze...

@Zuza
On długo potrafi patrzeć jak wbijamy gwoździe szklanką, albo śruby młotkiem i jak już rozwalimy wszystko i mówimy że to Jego wina. to dobiega nas ciche, próbowałem ci o tym powiedzieć ale nie słuchasz, a to jest model do sklejania.
Dlatego cokolwiek jest w życiu do zrobienia, lepiej jest zacząć od tego, od poszukania Boga. A my szukamy szczęścia, miłości, męża, chłopaka, nadziei. A dopiero kiedy wszystko zawiedzie, i mamy juz zupełnie puste ręce, to wtedy pojawia się szansa ze zaczynamy myśleć a co na to Bóg?
Nie lepiej byłoby od tego zacząć?
Ja się mądrzę jak zwykle ale tędy przeszłam. to akurat wiem co mówię. tzn wiem co mówię na temat jednej własnej ścieżki.

nul(ka) pisze...

beznadziejnie mi to wychodzi ale spróbuję jeszcze raz:
życie przed nawróceniem to życie chore, jałowe, nijakie,tak to teraz widzę.
trzeba zrobić wszystko co się potrafi,żeby się na tę łaskę otworzyć. prosić, słuchać, czytać, nie wiem, nie da się wypracować daru ale nie ma co siedzieć z założonymi rękoma. trzeba chcieć, naprawdę tego chcieć.
Naprawić swoje relacje z Bogiem, wszystko inne na bok, wszystko inne potem.

Zuza pisze...

@nul(ka): O ile dobrze zrozumiałam Twoją wypowiedź (w razie czego skoryguj mnie, prosze), to mówisz o jeszcze innej sytuacji, w której rozpoczęcie od relacji z Panem Bogiem, jest rzeczywiście absolutną podstawą.

NAWRÓCENIE to zupełnie inna kategoria układania się z Panem. A ja nie mam za sobą takich doświadczeń, ja relację z Panem Bogiem mam od...zawsze. Ja ją sobie tylko z Nim układam, dookreślam, ukonkretniam. w tym wzrastałam, tym żyłam. Dlatego ja mam miejsce na takie, nazwijmy to - docieranie się z Panem Bogiem.

Mam wrażenie, że traktujemy czasami Pana Boga jak urzędnika państwowego-oficjalnie, z honorami, zapowiadamy się na audiencję. A on jest Ojcem. A jak mówi się do ojca? Tata, jestem głodna-daj. Do urzędnika tak nie powiem. I myślę, że tu jest problem. Że Pan Bóg oczekuje od nas, żebyśmy go traktowali jak Ojca. Dlatego ja nabieram śmiałości, przychodzę i mówię: daj. A teraz nie chce z Tobą gadać, nie mam siły, później. Teraz jest czas na moje łzy, na smutek, na bunt, jestem zła. Ale Ty bądź, czekaj, nie zostawiaj, jak będę gotowa, to przyjdę i pogadamy. Tak jak mój Tato, jak moi Rodzice. Zawsze w pogotowiu, czekają, wspierają, jak jest ten moment, to gadamy, a oni przytulą. Ale taką relację wypracowuje się latami, próbami...

A jeśli coś się popsuje, to żeby wprowadzić zmiany, trzeba wyjść od zawiązania relacji z tym, z kim chcemy te zmiany wprowadzać. I dopiero potem można budować...

skowronek... pisze...

Zuza zgadzam się z tym co piszesz na temat relacji Ojciec-Dziecko. To chyba najbardziej trafne "ludzkie" wytłumaczenie relacji jakie powinny być Nami a Nim. Wydaję mi się jednak, że zwróciłaś uwagę tylklo na wybrane aspekty. Tymczasem nie powinniśmy też zapominać o tym, że w relacji Ojciec-Dziecko musi być zawsze miejsce na pewne obowiązki dzieci wobec rodziców (nawet jak Im się nie chce;-), przez całe życie musi istnieć pewien dystans, dzięki któremu te relację są takie piękne. Tak więc myśle, że jak najbardziej możemy porównywać nasze obcowanie z Bogiem do relacji, jakie są miedzy ludźmi, ale pamiętajmy o tym, że to zawsze My będziemy Jego dziećmi.;-)

peronI pisze...

(...),,wszystko inne na bok,wszystko inne potem'' *dzięki serdeczne nul(ka). (( Niebeznadziejnie Ci t o wychodzi. ))

nul(ka) pisze...

@Zuza
to co Ty masz "od zawsze" do mnie przyszło po bardzo wielu latach. Po latach mniej lub bardziej skutecznej szarpaniny o to żeby być wobec Boga w porządku. W Boga który, na przestrzeni życia wydawał się złośliwym starcem albo szantażystą (kochaj mnie albo umrzesz, czyli coś w rodzaju na damsko męskie tłumacząc - albo za mnie wyjdziesz albo cię każę powiesić, więc może raczej spróbuj mnie pokochać). Kochanie Jego wydawało się tak samo absurdalne jak obcego człowieka na ulicy. Bezsens i kłamstwo.Wiara w Boga oznaczała wierzę że jest ("Ale nie chcę o tym rozmawiać bo to moja sprawa")
To co nazywam nawróceniem to chwila zmieniająca wierzę że jest (i od dziecka mówią mi że jest dobry itd. chodzę do kościoła co niedziela, modlę się mniej lub bardziej, proszę Go o pomoc, zwłaszcza kiedy z bratem dzieje się coś niedobrego) w wiem że Jest.
I teraz mówię Tato pomóż.Albo faktycznie, "nie,nie mam Ci nic do powiedzenia, nie wiem czego chcesz nic nie chcę" normalnie jak rozkapryszony albo głodny chory bachorek. Co na pudełku to w środku.
Męczę się przed spowiedzią próbując to jakoś ubrać w słowa i przypominam sobie że przecież On tu jest i wszystko widzi i ulga zwyczajna. "No widzisz? zapomniałam balbinka że patrzysz".

nul(ka) pisze...

@PeronI - teraz też?

I jedna ogromna różnica. Że teraz każdy obcy na ulicy to też brat.

peronI pisze...

nul(ka)..... Nie bój się! Nigdy się nie bój!... t e r a z Też.( dzięki Tobie mniej się boję) p o m a g a s z *

nul(ka) pisze...

pomagam? daj Boże. bo już i tak chyba klinkierem moich chęci hektary wybrukowane.

Alfama pisze...

@nul(ka) jasne,że pomagasz, no dobrze czasem, jak dla mnie "lewitujesz",ale to dobrze duchowość kobiet jest wspaniała no i klinkier lepszy od kostki bauma

nul(ka) pisze...

@Alfama, PeronI - dziękuję.
A propos pomagania, i Ojcowego listonosza.. może by jakiś konkurs z przysyłaniem tysięcy pocztówek?
Bo jakby się skończył to by odetchnął z ulgą, chociaż raz. Okrutna się robię na starość.
To już się lepiej tylko za niego pomodlę.
Zapchliłam Ojcu bloga. I już zmykam. Dobranoc.

alfama pisze...

@nul(ka) czy tęsknisz za adminem od Dominikanów? ja też mam wyrzuty,że zbaczam z tematu,ale nic na to absolutnie nic nie mogę poradzić jak pisał PreonI "ma się Krzyś z nami" ja dodam oj ma się. dobranoc

Jolaśka pisze...

Ejże, drogie panie,
ja też z wiekiem wrednieję i jęzor mi się wyostrza ale czy szanowny prowadzący nie ma tego "bałaganu" na swej głowie na własne życzenie???
Przynajmniej jest ABSOLUTNA wolność słowa czego większość uważam nie nadużywa, cóż po blogu gdzie admin cenzuruje każdy wpis?
Ma ten Krzyś krzyż z nami oj ma :-)
Tak mi się coś dzisiaj wypisuje ale koniec.
Dobranoc pchły na noc:-)

O_N_A pisze...

Jaki tam krzyż? "Jarzmo to jest słodkie, a brzemię lekkie" przecież :)

nul(ka) pisze...

Z sympatii dla Adminów dodam że ładnych parę razy mi .. uratowali, bo głupoty napisałam i dobrze że nie poszły.Chociaż czasem co dla jednego głupie komuś mogło się przydać.Jasne że wolę tu, bo tak możliwa jest rozmowa, i z Ojcem i z Wami a nie odpowiadanie w ciemno kiedy nie wiadomo kto komu na co już dawno odpowiedział
Ojciec sam chciał to ma, fakt.

Spokojna... pisze...

http://www.tyniec.benedyktyni.pl/ps-po/?p=7940

Ewelina pisze...

Ojej mój ukochany track Małpy
b.dobry tok myślenia o samotności ,lecz w moim przypadku ciężki czasem to zrealizowania.

Prześlij komentarz