Pewien żołnierz będąc na misji był już na skraju załamania nerwowego. Co kilkanaście minut słyszał wybuch, nie wiedział czy kolejny strzał nie będzie jego końcem. To co go wówczas uratowało była wiara. To ona dała mu prawdziwy pokój serca. W swoim dzienniku zapisał wówczas:
Jeśli zginę, znajdę się w niebie razem z Jezusem, jeśli przeżyję, zdołam wrócić do rodziny. W każdym wypadku będę zwycięzcą. Spokój, który mnie nagle ogarnął, był czymś niepojętym.
Benedyktyński mnich John Chapman: "Jeśli Bóg widzi, że najlepiej jest dla mnie, żebym umarł, czy mogłoby być cokolwiek na świecie, dlaczego człowiek chciałby żyć dłużej?"
26 komentarzy:
Błagam niech Ojciec nie cytuje takich wstawek jak tego mnicha, że Bóg widzi, że najlepiej dla mnie jest bym umarł.
Nawet jeśli jest to uzasadnione teologicznie i Ojciec odpowie mi zgrabną frazą to takie słowa wyprowadzają mnie z równowagi.
Najgłupszym i najbardziej zniechęcającym do wiary zdaniem jest dla mnie: "Bóg daje i odbiera życie w najlepszym dla człowieka momencie". Niech ci co to mówią przeżyją taki dzień, ale niech nie umrą. I proszę niech potem wierzą nadal w Boga dobrego.
Mnie takie zdania przerażają. Nie tylko treścią właściwą, ale ogólnie reperkusjami jakie dla innych przyniosłaby czyjaś śmierć. Mnie wielokrotnie rzekoma wrażliwość chrześcijańska po prostu właśnie przerażała. Wiem, że zaraz posypią się być może komentarze jak nie mam racji, ale ja takiej wizji Boga nie chcę. Boga, który zabiera życie człowiekowi. To powiedz to na przykład matce, której dziecko zginęło w wypadku i "każ" jej potem wierzyć w Boga dobrego albo powiedz to dziecku, któremu matka umarła na raka i przekonuje, że Bóg przy nim jest.
Tylko nie wstawiaj banałów jak to Bóg ze zła wyciąga dobro, jak to się nami opiekuje. Nie wyciąga ze zła dobra, nie każdym się opiekuje i nie każdy ma wsparcie. Ale to można pisać jak do ściany, że tak nie jest. Co jakiś czas ktoś wyskakuje beztrosko z takimi frazami i jeszcze funkcjonuje w nimbie wrażliwości i wiedzy teologicznej. Wcale ci ludzie nie są ani delikatni ani mądrzy ani wrażliwi.
Świadomość, że cokolwiek się stanie kiedy nie mamy 100% wpływu na to co się wydarzy (a najczęściej nigdy aż tyle wpływu nie mamy)może dać pokój... Ale nie jest to oczywiście "pstryczek-elektryczek", że pomyślę sobie w ten sposób (taka autosugestia albo afirmacja) i od razu wywołam w sobie konkretną emocję i nastawienie... Tu chyba oprócz WIARY jest potrzebna umiejętność NIEMYŚLENIA EMOCJAMI. Na co w momencie śmierci wpływa wiele elementów, np. pogodzenie się ze sobą, z Bogiem, własną historią życia...
Kasiu Sz. masz wiele racji. Może prawda o najlepszym momencie odejścia z tego świata jest uwarunkowana teologicznie, to mało kto przyjmie to do wiadomości w momencie śmierci kogoś bliskiego i dalej będzie kochał Jezuska jak dawniej albo i mocniej.
to bardzo trudne Ojcze, bardzo ..zawsze znajdzie się jakiś powód dla którego człowiek chciałby żyć dalej, miłość do męża, do dziecka, którego nie chce się osierocić. Sądzę, że taki sposób myślenia jest dostępny albo dla ludzi będących w tak ekstremalnych warunkach jak ów żołnierz, albo tak niesamowicie wierzących i nie mających tu na ziemi żadnych zobowiązań jak zacytowany przez Ojca mnich
@Kasiu Sz.-nadszedł moment, kiedy muszę to napisać- po raz pierwszy na tym blogu zgadzam się z Tobą prawie w 100%
pozdrawiam Ojca i wszystkich "świetlistych"
dobrego tygodnia
Przecież jedyne co jest pewne to śmierć, więc cóż to za okrucieństwo Boga. Można to nazwać też prawem natury. Kiedy umiera nam ktoś bliski czujemy ból, rozpacz, ale nie wierzę w śmierci przedwczesne. Każdy ma określony czas i wyznaczoną datę odejścia z tego świata (wg. mnie) i nie ma co się buntować tylko zaakceptować. A, że nie jest łatwo to inna sprawa.
Dziś napisałam komentarz pod wpisem o. Krzysztofa "O popełnianiu błędów", który mówił właśnie o tym, że Bóg nie jest okrutny i nie "doświadcza ludzi cierpieniem dla ich dobra", nie zsyła nikomu nieszczęścia i nie odbiera nikomu przedwcześnie życia i w ogóle: Bóg tak nie chce.
Jeżeli komuś to pomoże, to przeczytajcie, co tam pisałam. Chodziło o to, że Bóg nie ingeruje w prawa fizyki, biologii itp., i tak, jak ma być trzęsienie ziemi według praw fizyki na danym terenie, to ono będzie. Jak żołnierz znajdzie się w zasięgu kuli, to go ona przebije, jak w czyimś organizmie zachodzi jakiś proces chorobotwórczy, to on zachodzi. I Bóg NIE CHCE, aby tak się działo, aby kogoś spotkała przedwczesna śmierć czy nieszczęście. Natomiast w każdym nieszczęściu daje on człowiekowi wszystko, co możliwe i jest z nim. A dwa, że może też sprawić cud, jak ten ktoś bardzo prosi albo jak ktoś inny modli się o opiekę dla tej osoby albo jak wystąpią inne rzeczy, które sprawiają cud (nie wiem jakie i jak one działają) itp.
Ten spokój u wspomnianego żołnierza, to ja rozumiem tak, że po prostu to była u niego taka ufność, że co będzie to będzie i tak jestem w tej chwili z Bogiem, bo razem siedzimy w tym okopie, oraz i tak będę z Bogiem = Kimś, kto mnie kocha: czy to na ziemi czy w niebie. Jeśli na ziemi, to jeszcze bonusowo, z ludźmi, których kocham. A jak w niebie, to z Bogiem, ukochanymi zmarłymi itp.
Takie myślenie wiąże się z obrazem Boga, jako Kogoś bezradnego, ale kochającego. Bóg nie może ingerować w to, żeby na wojnie Talibowie nie wysyłali w moim kierunku pocisków, skoro wysyłają, ale może być ze mną i nie opuścić mnie nawet na sekundę, cokolwiek się stanie: nie opuści mnie jak zginę i nie opuści mnie jak przeżyję.
Na dominikańskich misjach benedyktyn z Tyńca powiedział, że jemu pomaga coś takiego: są dokładnie 2 momenty, w których mogę spotkać Jezusa: jeden to "teraz", a drugi "po śmierci". Jeżeli ktoś będzie tak żył, że będzie w każdym "teraz" doświadczał obecności Jezusa, to kiedyś te dwa momenty po prostu nałożą się. Można tak żyć, żeby w każdej chwili być z Jezusem, a potem, po prostu te dwa momenty nałożą się.
Mnie też to bardzo pomaga i zgadzam się z tym zakonnikiem. Mówi o tym też modlitwa różańcowa: [módl się Maryjo za nami = bądź z nami] "teraz i w godzinę śmierci naszej".
Polecam raz jeszcze książkę: "Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom", autor: Harold S. Kushner.
http://188.165.20.161/op/beczka/nagrania/2012.Zeslanie/2012.05.26.Zeslanie.mp3
Może komuś się przyda. Mam nadzieję, że o. Pałys wybaczy wklejenie konkurenta ;-)
Zabawne, że niektórzy wiedzą co Bóg chce, a co nie, w co ingeruje i jakie ma plany na przyszłość. Pewne rzeczy są przed nami zakryte i pozostaje tylko wierzyć i ufać, że wszystko ma jakiś większy sens. Ja wierzę ...
mocne. może zbyt mocne dla większości z nas.
czyli nie wiemy nic?
mi te słowa chapmana kiedyś bardzo pomogły i dały nadzieję
@Anonimowy - jeżeli o mnie chodzi, to napisałam to, co wynika z mojej obserwacji Boga (na logikę) oraz z odczuć, być może też jest to jakaś łaska, że jak ktoś stara się być blisko Boga, to jakoś odczuwa to jaki Bóg jest. Uważam, że jest to dostępne każdemu - tzn. takie odczucie, a nie całkowite poznanie Boga, bo to jest dla człowieka niedostępne.
Ja też uważam, że wiele rzeczy jest po prostu tajemnicą. Zgadzam się, że warto wierzyć, że wszytko ma jakiś większy sens. Ostatecznie świat
Co do tej logiki, to jedno jest dla mnie pewne: Bóg nie zachowuje się jak dyrektor i nie ingeruje w świat w takim sensie, że "wie co dla kogo dobre i to mu zsyła", bo gdyby się tak zachowywał, to "miałby taki plan", żeby jedni ludzie ginęli w komorach gazowych, a jednocześnie, lekką ręką, innym ludziom dawałby fajną pracę, kredyt, super-męża czy super-żonę i w ogóle.
Na świecie mogą zdarzyć się rzeczy najróżniejsze, dobre i złe, nie wiemy co stanie się naszym udziałem, ale (moim zdaniem) zawsze mamy prawo wierzyć, że może ominą nas te najgorsze rzeczy i mamy prawo wierzyć, że Bóg będzie z nami cały czas i prosić Go o to i ufać Mu, że będzie nam pomagał we wszystkim, co byśmy nie przeżywali.
Jeśli ktoś czytał książkę "Ocalona, aby mówić" Immaculee Ilibagizy (dziewczyny, która przeżyła rzeź w Rwandzie), to będzie wiedział o czym mówię: ona, ukrywając się przed rzezią, modliła się o ocalenie i mówiła potem, że straszne były dla niej chwile kiedy "zły duch" zasiewał w niej różne myśli typu: "Dlaczego akurat ciebie miałby Bóg ocalić? W czym jesteś lepsza niż te setki tysięcy niewinnych ludzi, którzy są teraz mordowani? Dlaczego akurat ciebie, a nie te małe niewinne dzieci rąbane żywcem maczetami?". I te argumenty wydawały jej się słuszne, ale MIMO TO oddalała je i starała się wobec Boga o takie uczucie, jakie ma dziecko wobec ojca - wie, że ojciec mu niczego nie odmówi, bo je kocha i wie, że ma prawo prosić ojca o pomoc, niezależnie od tego czy inni wokół giną czy nie. Ma prawo być jego ukochaną córeczką, dla której ojciec wskoczy w ogień, żeby jej się nic nie stało.
Nie umiem tego dobrze przekazać, ale chodzi mi o takie właśnie poczucie, jako sedno tego "prawa do proszenia Boga o pomoc mimo wszystko i do ufności, że pomoże". Wszelkie zwątpienie w to, wszelkie postrzeganie Boga jako dyrektora, który rozważy komu pomóc, kto bardziej zasługuje, kto się lepiej modli itp. jest tym właśnie zwątpieniem zasiewanym przez złego ducha. Ja tak to rozumiem mniej więcej.
PS. Coś mi się ucięło w środku posta. Chciałam napisać, że "Ostatecznie świat nie jest tylko czymś skończonym i materialnym, ale czymś o wiele większym i wiecznym".
Anno K. , właśnie o to chodzi byśmy CZULI, niekoniecznie musimy wszystko rozumieć. Trudno jest czasem przekazać to co chce się powiedzieć, znam to doskonale. Mam dzisiaj chyba taki nastrój, że się trochę czepiam ;)Ale dzięki temu może powstać pretekst do dyskusji.
A mnie się podoba :)
mnie też - prawdziwe choć trudne. Twarde i wolne od tej irytującej psychologiczne poprawności w duchowości.
Czekał ktoś kiedyś z Was na wyniki badania histopatologicznego? Najdłuższe dwa tygodnie życia.. Umrę, czy będę żyć?
Była zima, ostatnie dni przed Wigilią. Myślałam o tym, że nie zobaczę wiosny. A tak chciałam ją zobaczyć, tak chciałam być z rodziną i przyjaciółmi.
Trudno mi wracać do tamtych chwil, były to chwile pełne buntu i modlitwy, która była jednym wielkim krzykiem, krzykiem i wołaniem o życie, jak ja bardzo chciałam wtedy żyć! Jak nigdy dotąd.
Powiedzieć wtedy Jezusowi - ok niech Twoja wola będzie, nie moja... Brakuje słów żeby to opisać. Myślałam, że oddałam i zawierzyłam Mu swoje życie więc o co chodzi, mam je znowu oddać? Oddałam życie ale nie chciałam oddać śmierci. Nie wiem na ile były to szczere słowa, tylko On to pewnie wie, ale przyszedł taki moment wśród przedświątecznej krzątaniny kiedy powiedziałam Mu - ok. Ty jesteś Bogiem.
Tylko tyle.
A dzień przed Wigilią kiedy ubierałam choinkę zadzwoniła lekarka i powiedziała, że jestem zdrowa, że niezłośliwy był...
Od tego czasu minęło 1,5 roku. Nigdy tak bardzo nie czułam, że żyję jak wtedy. Nigdy tak bardzo nie cieszyła mnie stłuczona bombka, zapach choinki, mgła o mroźnym poranku i chłodne powietrze na policzkach.
Tęsknię niekiedy za tamtym uczuciem... Kiedy wie, że się żyje, kiedy czuje się krew pulsująca w skroniach.
Wybaczcie tą osobistą refleksję.
"Jeśli Bóg widzi, że najlepiej jest dla mnie, żebym umarł, czy mogłoby być cokolwiek na świecie, dlaczego człowiek chciałby żyć dłużej?"
Bardzo trudno mi w to wierzyć. Ale chcę. Że Bóg z tymi, którzy Go miłują współdziała we wszystkim dla ich dobra. Co dzień, po przebudzeniu, od nowa...
On JEST. I nic więcej nie ma znaczenia.
jeśli kiedykolwiek uwierzę, że Bóg akceptuje moją śmierć, że może dojść do przekonania, że przyszedł na nią najlepszy moment...przestaną wierzyć temu Bogu. Bóg, w którego wierzę nie zna słowa śmierć, ale intuicyjnie, dużo mocniej niż ja się na nią nie zgadza.
kolejny trafny aż do bólu wpis...
@TaxiDriver: Może i ta psychologiczna poprawność jest irytująca, ale nie da się bez niej żyć. Nie da się oddzielić w człowieku sfery, która razem z duchowością tworzy całość. Człowiek to CUD - Ciało - Umysł - Duch. A psychologia w tłumaczeniu dosłownym to nauka o duszy (psyche - dusza; logos - nauka). Więc siłą rzeczy, Ojca wpis nie jest od tego wolny. Choć twardy.
Jeśli wierzę w istnienie Boga, to muszę zaakceptować, że jest On bytem nieporównywalnie potężniejszym ode mnie. Nigdy go nie zrozumie, nigdy nie przeniknę jego zamiarów. Inaczej nie byłby Bogiem.
Jaki jest Bóg? Nie wiem. Chcę wierzyć, że Bóg kocha i daje mi to co dla mnie najlepsze, że jest miłosierny wobec mojej głupoty. I to musi mi na razie wystarczyć. To moje chcę.
Jak zachowam się gdy spotka mnie coś ekstremalnie trudnego? Nie mam pojęcia. Mogę przypuszczać, że wcale nie heroicznie.
Wpis Seszelki bardzo mnie poruszył. Ja też przeżyłam coś podobnego, parę razy, też taki lęk i czekanie na badanie/ wynik badania i też te myśli "w tą lub w tą", chęć życia, tylko że u mnie to było trochę inaczej, bo wszystkie te myśli, te próby godzenia się i z jednym i z drugim scenariuszem, zawierzenia Bogu i prośby o życie, były w jakimś otępieniu, jakbym była owinięta watą, jakby włączały się we mnie jakieś mechanizmy obronne nie pozwalające wypowiedzieć danych myśli do końca.
Niestety, jednocześnie miałam też takie myśli, że docierało do mnie, że nie wiem czy mam na tyle dużą wolę życia, żeby, w razie czego, podjąć walkę z chorobą. Docierała do mnie ta moja samotność, to uczucie, że dzieci już są dorosłe (pełnoletnie), że tak naprawdę, może gdzieś podświadomie, nie mam dla kogo żyć (choć na głowę to chciałam żyć i mówiłam sobie, że mam dla kogo, właśnie dla tych dorosłych dzieci).
Ja już trochę żyję na świecie i widziałam parę sytuacji, w których właśnie osoba samotna, mająca dorosłe dzieci, nie potrafiła wykrzesać z siebie tej woli życia, choć w rozmowie mówiła, że chce żyć, że "Będzie dobrze. Musi." i potem kończyło się to tak, że ta osoba zmarła.
Dlatego, po zobaczeniu, że wynik badania jest dobry, poczułam wdzięczność do Boga za życie i odtąd jeszcze bardziej modlę się do Niego o to, aby wspierał moje plany dotyczące tego, aby nie być sama, aby założyć nową rodzinę, aby to uczucie, że chcę żyć nigdy we mnie nie wygasło. Wiem, że są osoby, które znajdują sens życia w czymś innym, niż założenie rodziny i czują się dobrze w życiu, są zintegrowane, coś robią, czują się potrzebne. Ja jednak widzę po sobie, że mam taką psychikę, że po prostu nie potrafię być sama. Dzieci lada moment "opuszczą gniazdo" i ja modlę się o to, aby Bóg pomógł mi znaleźć nie tylko swoje miejsce w życiu, ale też i dobrego męża, a - jak Bóg da - też i nową rodzinę z nim.
Napisałam to, bo to uczucie kiedy człowiek liczy się bardzo realnie ze swoją śmiercią, ma różne odcienie. U mnie była to taka mdląca pustka w głowie, ale w tym wszystkim była też ufność, że jednak może Bóg wesprze tę moją (choć nadszarpniętą) wolę życia, i że może zna moją przyszłość, w której jest jednak miejsce na dobry związek i radosne dni, i że ta przyszłość się kiedyś ziści.
ale kiedyś będzie ta chwila, która już się nie odkręci ku życiu. Czasem się zastanawiam jak się będę wtedy czuć.
hihihi jako hasło do tego komentarza pojawiło się "passover" czyli przejście. :)
W moich myślach o śmierci ostatnio jest ta piosenka:
http://www.youtube.com/watch?v=Pv8dEXxlrcA
I mimo, że ostatnio przeżywałam strapienie i wiele wątpliwości co do istnienia Boga i Jego jakiejkolwiek działalności w świecie, to w słowa tej piosenki chcę wierzyć...
Ładna piosenka... "Będzie to piękne spotkanie"...
Ja nie umiem sobie takiego spotkania wyobrazić, choć czasem wydaje mi się, że - na logikę - powinno być ono dobre i piękne i niestraszne.
Wierzę, że człowiek dostaje łaskę, aby je dobrze przeżyć, być pogodzonym i nie bać się.
Jeżeli miałabym sobie wyobrazić uczucie takiego pięknego spotkania, to miałoby ono dla mnie coś z ostatniej sceny z filmu Titanic (tej pod zegarem). Dla mnie jest to jedno z najpiękniejszych uczuć jakie człowiek może przeżyć i chciałabym, o ile to możliwe, przeżyć je jeszcze tutaj, na ziemi, zanim (mam nadzieję) coś na jego kształt przeżyję po śmierci.
Prześlij komentarz