czwartek, 22 listopada 2012

Nie można bezkarnie być innym

Niekiedy Bóg chce żeby człowiek stał się obcym, po to tylko, aby móc utożsamić się z tymi, których ten świat odrzucił.








Ks. Janusz Pasierb:
Księża są ludźmi pomiędzy Bogiem a ludźmi, między niebem a ziemią. Mówiąc do Boga, księża muszą być po stronie ludzi; mówiąc do ludzi, muszą być po stronie Boga. Życie między niebem i ziemią to nie jest sytuacja towarzyska. Celibat jest tylko zewnętrznym znakiem tej inności, straszliwego wyobcowania, jakie wybiera każdy ksiądz.
(…) 
W księżach jest dużo cech irytujących, ale chyba najbardziej irytująca jest ta zasadnicza inność, na którą nie ma rady. Nie można bezkarnie być innym.

Istnieje rodzaj "inności", który akurat nie przejawia się w pysze, poczuciu wyższości czy arogancji. Te ostatnie nijak się mają do Ewangelii. Niekiedy Bóg chce żeby człowiek stał się obcym, po to tylko, aby móc utożsamić się z tymi, których ten świat odrzucił. Od księży żąda tego częściej, choć mam wrażenie, że często chciałoby się tej "obcości" za wszelką cenę uniknąć.



26 komentarzy:

Anna K. pisze...

Czyli to jest specjalne powołanie. Kto je dostał, ten je ma (= chce tak żyć), a kto go nie dostał, ten go nie ma (= nie chce tak żyć).

Dlatego, uważam, że nie powinno się osobom rozwiedzionym odbierać Eucharystii, jeżeli założą nowy związek, bo po prostu te osoby nie mają powołania do samotności, tylko do związku, i niech im będzie dane to powołanie realizować, tak jak osobom konsekrowanym dane jest realizować ich powołanie.

Wiem, że piszę o tym kolejny raz, ale myślę, że na ten temat nigdy za wiele.

seszelka pisze...

@Anna K: Jakie to wg. Ciebie proste! Kto je dostał ten je ma = chce tak żyć, a kto go nie dostał to drogą dedukcji go nie ma i nie chce tak żyć!!! Jakbyś wybierała na obiad między marchewką a groszkiem.

Anonimowy pisze...

Straszliwe wyobcowanie, jakie wybiera każdy ksiądz. Ale wybiera. A straszliwe wyobcowanie nie wybrane? No tak, ale co ksiądz może o tym wiedzieć. Tyle najwyżej, co czasem usłyszy w konfesjonale. Merton? Tak, pisał o tym, zresztą nie tylko on.

pandarasta pisze...

Księża wyobcowani-jak czasem patrze na swojego brata to mam takie wrażenie ,ale czy jest tak do końca ,nie wiem ...
Czasem jednak i osoba świecka ,może być inna.
Podział na świeckich i duchownych ,trochę odrealniony moim zdaniem ,przecież wszyscy mamy do spełnienia rolę w kapłaństwie Chrystusa .
Tak odejdę od wątku podziwiam osoby zakonników i księży ,za to że potrafią wysłuchać tylu ludzi ,tylu spowiedzi i nie oszaleli ,choć spowiedź dzieje się In persona Christi(tak to się bodajże pisze) to i tak człowiek to słyszy ,musi przeanalizować szybko co powiedzieć i wgl a do tego jeszcze dochodzi odpowiedzialność za tego penitenta czy rozmówce

Art pisze...

Ja tak trochę odchodząc od tematu.....dziękuję Ojcze że Nas odwiedziłeś w Jarosławiu....słuchając takich Ludzi jak Ty, na prawdę WARTO chodzić do Kościoła!Te Rekolekcje pozostawią w NAS ślad!pozdrawiam i zapraszamy częściej!!!

Telka pisze...

A ja tak troszkę przewrotnie jednak: tak sobie myślę, że człowiek wybierając życie konsekrowane nie wybiera przede wszystkim wyobcowania ale wybiera Miłość (podobnie jak w małżeństwie) ze wszystkimi jej konsekwencjami.
Lubię taki fragment z Wiedzy Krzyża mówiący o życiu proroka: "powołanie i wybranie człowieka, na którego Wszechmocny Bóg kładzie swoją rękę - tak że człowiek staje się przyjacielem i powiernikiem Boga, zna i obwieszcza Jego odwieczne postanowienia - wymaga całkowitego oddania się i bezgranicznej gotowości; Bóg wyłącza powołanego ze społeczności ludzi myślących w sposób przyrodzony, czyniąc go dla nich znakiem sprzeciwu".

Anonimowy pisze...

Trudny temat notki,coś mało komentarzy ;P

Pozdrawiam +

Maja pisze...

Na temat i nie na temat, bo dołączam się do słów Art, dziękując Ojcu za obecność i słowa, które padły w Jarosławiu, ale i za dobrą "inność". To, że jest Ojciec po stronie Boga - Miłosci bardzo słychać. Ktoś z OP napisał: "niech twoja mowa zdradza, że byłeś z Nim". Ojca mowa to zdradzała. :-)
I proszę do nas wrócić.

OREMUS pisze...

Mądry wpis, monastyczy więc dobry :)

Anonimowy pisze...

Niezależnie od monastycznej dobroci wpisu - jak Telka myślę, że nie straszliwe osamotnienie wybiera ksiądz (jakie straszliwe sformułowanie!), nawet jeśli ono się z tym wyborem wiąże. I jak któryś wcześniejszy Anonimowy - że straszliwe bywa osamotnienie niewybrane (bez prostackich porównań).

basiek pisze...

Oczywiście dołączam się do podziękowań za niezwykłe rekolekcje na pewno pozostaną w pamięci. To co zrobiło na mnie duże wrażenie to kiedy w ostatnim dniu rekolekcji Ojciec Krzysztof powiedział nam aby każdy podszedł przed ołtarz i nasze dłonie zostały namaszczone olejkiem i usłyszeliśmy słowa "Świętymi bądźcie bo ja jestem Święty" następnie każdy wylosował z koszyka karteczkę z cytatem z Biblii i usłyszeliśmy niech Duch Św.działa a to co wylosowaliśmy to jest jak by przesłanie do każdego. I niech sobie każdy myśli co chce ale w tym momencie można było poczuć działanie Ducha Św. każdy usiadł w ławce i przeczytał to co wylosował. No to powiem co ja wylosowałam " Módl się jak potrafisz i nie próbuj modlić się tak,jak nie potrafisz,im mniej się modlisz tym gorzej to idzie" To co wylosowałam tak do mnie przypasowało bo ciągle wydaje mi się że albo źle się czasami modlę albo za mało albo nie mogę się skupić choć i są dni kiedy jestem zadowolona z mojej modlitwy i jak to przeczytałam to zrozumiałam że taka moja modlitwa pomoże podoba się Panu Bogu i nie jest może taka zła. Oczywiście każdy czuje i myśli to co chce i odbiera coś na swój sposób ale do mnie ten cytat na tej małej karteczce przemówił w stu procentach. A samo nawiedzenie krzyża Papieskiego i możliwość dotknięcia Go wywarło na mnie równie duże i niesamowite wrażenie. Pozdrowienia dla wszystkich :)

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Powiało mi paradoksem...;)
Na moje oko, ta dobra "inność" polega właśnie na przekraczaniu tego "wyobcowania",a raczej w nie wchodzić. Ono jest nienormalnością tu, ale w innym /miejscu/ będzie naturalne. Bo my tacy możemy być. Czyści. Bez udawania. Prawdziwi.
Unikać tego "wyobcowania" to tak, jakby odwrócić się plecami do Przyjaciela.
Można być innym, a "kary" za inność(tu), są błogosławieństwem, bez którego niemożliwe jest stawać się zdolnym do prawdziwej przyjaźni. Z Bogiem przyjaźni.
Sorry za takie zaplątania. Ja też nie rozumiem. Ale dobre to jest :) fascynuje.
Zakłamanie jakie wdziera się w rzeczywistość, często powoduje że stoimy w szerokim rozkroku.Pozycja niezbyt wygodna-coś w rodzaju szpagatu i boli-chyba że się ktoś przyzwyczaił;)i szarpanina jest, próby powrotu do normalności.Co potrzeba? przewrócić się...i pozwolić się później podnieść.

Była modlitwa. Teraz ja proszę :)(chyba nie odmówicie?...szpiegowi?
też pozdrawiam

Anonimowy pisze...

nie wiem, czy zrozumiałam, ale nikt nie lubi słuchać "niewygodnych" rzeczy, ale to Ojciec kiedyś napisał, że jak się coś robi z miłości, wszystko gra :). Dużo odwagi i mądrości, mimo wszystko. Modlitwy są, jak widać na załączonym obrazku. Takich Innych nam trzeba!

Anonimowy pisze...

"aby każdy podszedł przed ołtarz i nasze dłonie zostały namaszczone olejkiem i usłyszeliśmy słowa "Świętymi bądźcie bo ja jestem Święty" następnie każdy wylosował z koszyka karteczkę z cytatem z Biblii i usłyszeliśmy niech Duch Św.działa a to co wylosowaliśmy to jest jak by przesłanie do każdego."

Oho,to chyba zwyczaj Ojca Krzyśka ;)
Pozdrawiają zeszłoroczni bierzmowani z MBF ;)

basiek pisze...

Pomysł doskonały, zapach olejku unosił się z całym kościele a Duch Św. działał...

Ósemka pisze...

@ Anna K.
Aniu, jak już bywasz na Freta, to masz i grupy i duszpasterza i może warto by tam?

Ósemka pisze...

Chociaż może to jest zły pomysł. Cofam myśl. Przepraszam. Skupmy się na olejkach. Losowaniu i działaniu Ducha Świętego.

pandarasta pisze...

To najgorsze jest wstąpienie do dominikanów? ,jeden z lepszych momentów w dzisiejszym ,wreszcie się uśmiechnęłam dzisiaj ,dziękuję gorąco za te rekolekcje w Jarosławiu o których istnieniu w internecie dowiedziałam się z bloga .
Jednak ze mną chyba nie jest tak źle .
Pozdrawiam ojca ;)
I wspieram w modlitwie i mam nadzieję na jakieś rekolekcje w beczce w Krakowie

Anna K. pisze...

@ Ósemko, dziękuję za dobre myśli. :)

No, ja właśnie jestem w takim punkcie, że teraz już, po tych prawie 9 latach samotności, która absolutnie NIE JEST moim powołaniem - i jestem tego stuprocentowo pewna, w końcu to ja jestem w swojej skórze, wiem co czuję i wiem jak to się nie zmieniło przez prawie dekadę tej samotności (mam na myśli samotność jako brak związku z mężczyzną) - myślę sobie, że teraz to już musi wydarzyć się coś dobrego w moim życiu, właśnie spotkanie dobrego mężczyzny, z którym będę dzieliła dalsze życie (i może nawet miała z nim dzieci, jak Bóg da, bo jeszcze jestem względnie młoda i mogłabym).

Doszłam już do tego, że wmanewrowywanie mnie w dalszą samotność na resztę życia pod groźbą odebrania mi Eucharystii jest okrutne i absolutnie niepodobające się Bogu.

Nie powinno się komuś tego robić, że teraz tylko ma czekać na śmierć i do piachu, kiedy jeszcze ten ktoś mógłby resztę życia przeżyć w spełnieniu, mieć rodzinę, a nawet obchodzić jeszcze z mężem czy żoną złote gody, jeśli mu się uda dożyć sędziwego wieku. To chodzi o całe dalsze życie człowieka, jedyne jakie ma. Życie, w którym nie chce nikogo krzywdzić, tylko żyć normalnie, tak jak inni, w zgodzie z powołaniem, który temu komuś dał Bóg.

A więc, mam nadzieję, że teraz wydarzy się coś dobrego w moim życiu i jestem PEWNA, że Bóg będzie temu sprzyjał.

Nie ma niczego złego w przeżywaniu życia tak, jak miliony innych ludzi, którzy mają rodziny i to jest ich codzienność i realizują tak swoje powołanie. Nie jestem nikim gorszym od nich, nic złego nikomu nie zrobiłam, żeby mi to odbierać.

Dlatego właśnie duszpasterstwo faktycznie nie jest dobrym pomysłem, bo to by była kontynuacja tego, co przez te ostatnie prawie 9 lat: samotności "na życie" i niemożności realizowania swojego powołania. Samotności połączonej z byciem wśród ludzi, którzy spotkają się na godzinę, a potem każdy sobie pójdzie do domu, nierzadko do męża czy żony, a ja nieuchronnie wracam do siebie, gdzie nadal jestem sama i nie realizuję powołania. A więc, to nie jest dobre.

Ja sobie jakoś poradzę z życiem (zwłaszcza, że już pozbyłam się swojego "dylematu religijnego" i wiem, że Bóg NIE CHCE dla mnie samotności, a tylko ludzie jej dla mnie chcą, choć sami mają inne życie i ja ich tak naprawdę nie obchodzę), a odzywam się czasem w dyskusji takiej jak ta, bo chcę ująć się za tą wielką liczbą ludzi właśnie wpychanych w samotność przez Kościół, choć nic złego nie zrobili, a po prostu porzuciła ich najbliższa osoba. To nie powinno być wyrokiem dla nich typu: samotność albo odebranie sakramentów. Wyrokiem za co? Jezus z Ewangelii nie jest taki i takiego wyroku by na nich nie nakładał.

Wierzę, że z czasem zrozumienie istoty sprawy przez zwykłych ludzi może przyczynić się do zmiany tego okrutnego prawa w Kościele.

W tym wątku NIE JESTEM otwarta na dyskusję, podzieliłam się po prostu swoim zdaniem, więc przepraszam, nie będę podejmować dyskusji. Już się na dyskutowałam na "dominikanie.pl" na ten temat i nic mnie nie przekona.

Tak czy inaczej, chciałam po prostu zwrócić uwagę na to, że jeżeli mówimy o samotności będącej "w pakiecie" z czymś dla kogoś atrakcyjnym (tj. powołaniem do życia konsekrowanego), to osoba dostająca łaskę takiego powołania po prostu chce tą drogą iść. I niech idzie, to jej daje szczęście, a w przeciwnym powołaniu nie byłoby jej dobrze.

Dlatego warto uszanować to, że istnieją ludzie rozwiedzeni, którzy wcale nie dostali takiej łaski powołania jak wyżej (do życia w celibacie i kapłaństwie), a dostali powołanie zgoła inne, dlatego Kościół nie powinien ich szantażować, że jak będą realizowali swoje powołanie, to nie dostaną sakramentów. Nie powinien zmuszać ich do życia w nieswoim powołaniu. Tak uważam.

Pozdrawiam wszystkich!
EOT (End of Topic)

kassiiaa pisze...

Bardzo dziękuje za rekolekcje w Jarosławiu wspaniałe

Anonimowy pisze...

Aniu K
Nie podzielam Twojego rozumowania na temat "powołania".
To nie jest tak, że otrzymujemy od Boga jakieś powołanie (np. do małżeństwa, do życia konsekrowanego, samotności) i jesteśmy zdeterminowani do pójścia tą drogą(bo jak pójdziemy inną, to będziemy nieszczęśliwi)
Zdeterminowanie, wyklucza wolną wolę.(Czyli naszą wolność w decyzji, w wyborze życia)
Dobra, dojrzała, zakonnica mogłaby być wspaniałą żoną i matką/zakonnik mógłby być wspaniałym mężem i ojcem. Jak również odwrotnie. Dobra chrześcijanka, żona i matka mogłaby być wspaniałą zakonnicą/dobry chrześcijanin, mąż i ojciec mógłby być wspaniałym ojcem. Mogliby, ale raz już zdecydowali. Dokonali konkretnego wyboru, związanego z konkretną OSOBĄ. A decyzje, pociągają za sobą konsekwencje(choć może się czasem wydawać, że nic takiego się nie stało, i można powrócić do poprzedniego stanu)Nie można. Ta Osoba z którą się związałaś jest za Ciebie odpowiedzialna, a Ty jesteś za nią. Nawet jeśli nie żyjecie teraz razem. Czasem, może być to trochę bardziej pokomplikowane, z powodu- właśnie niedojrzałości.
Bradzo mi Ciebie żal, ponieważ mój brat znajduje się w podobnej do Ciebie sytuacji.
Nie zamierzam Cię do niczego przekonywać. Pisze, żeby zwrócić Twoją uwagę na to, że dobrze czasem popatrzeć z dystansem na to co mówią, piszą inni. Może mają rację, może jej nie mają. Warto słuchać, i rozmawiać. Szukać, i próbować rozumieć to co dzieje się w Twoim życiu. Warto rozumieć ISTOTĘ sprawy.
pozdrawiam

Anna K. pisze...

Nie chodzi o "powrót do poprzedniego stanu", bo nie ma "poprzedniego stanu". Stan jest jeden jedyny, od zawsze ten sam i nigdy się nie zmienił, a jest nim poczucie, że jeżeli chodzi o życie konsekrowane to NIE I ABSOLUTNIE NIE chcę takiego losu, to nie jest droga dla mnie, choć ktoś by powiedział, że mogłabym być świetną zakonnicą. NIE MOGŁABYM. Koniec, kropka. Możesz to nazwać, że taka jest moja WOLA, możesz to nazwać WYBOREM i będzie to prawdą. Ja mogę to nazwać też swoim JESTESTWEM czyli czymś związanym ze mną na zawsze, od zawsze, z czym przyszłam na świat i z czym umrę. Za tym również opowiada się moja wola i mój wybór - jak najbardziej. W skrócie nazywam to powołaniem do związku.

O powołaniu do związku Kościół publikuje całe tomy jakie to jest wspaniałe powołanie, jak wielka rzecz i jak Bóg tego chce dla kobiety i mężczyzny. A więc, albo jestem kobietą albo nie jestem. Kościół mnie nie uważa za kobietę, ale ja mogę siebie uważać za kobietę i wiem, że Bóg mnie też uważa za kobietę i taką mnie stworzył.

Nie dał mi absolutnie powołania czy jak zwał tak zwał do życia konsekrowanego i celibatu. Nie dał i bardzo dobrze, bo ja doskonale sprawdzam się w roli żony i matki i jestem w niej szczęśliwa. Wiem to z doświadczenia i tej pewności nikt mi nie odbierze.

Jeżeli chodzi o człowieka, który w małżeństwie zdradzał mnie i okazywał na wszelkie możliwe sposoby, włącznie z rękoczynami, że mnie nie chce, to on już ma inną rodzinę, nową żonę i dziecko. Nie zamierza do mnie wracać, a i też byłoby niemoralne tego chcieć, bo musiałby zostawić to małe dziecko i pozbawić je ojca.

Dla mnie Twój tekst, że "ja jestem za niego odpowiedzialna" nie ma praktycznego przełożenia na moje życie, bo on mieszka ze swoją rodziną i troszczy się o swoją rodzinę, a nie o mnie, a też i nie będę do niego przychodzić przecież z obiadkami w termosie czy z zakupami czy nie wiem z czym jeszcze. Podejrzewam, że tamta kobieta wyrzuciłaby mnie z tym na zbity pysk. A więc taki tekst, że "jestem za niego odpowiedzialna" ma zerowe przełożenie na moje życie.

Nie mam na niego ŻADNEGO wpływu i nic mi to nie daje, nie jestem przez to ani na jotę mniej samotna.

Uważam, że ten tekst, że jestem odpowiedzialna za niego oraz o mojej rzekomej niedojrzałości jest okrutny i obraźliwy.

Oczywiście, przyjdę mu zawsze z pomocą, nawet z końca świata, jak będzie potrzebował, oddam mu nawet nerkę lub może i życie za niego, jak będzie trzeba (nie wiem czy taki moment nadejdzie, oby nie, ale gdyby tak, to na tę chwilę chciałabym tak właśnie zachować się), ale nie mogę sprawić, żeby mnie chciał. Nie chciał mnie w małżeństwie, nie chciał przez kolejne 9 lat i nie chce nadal. To są fakty.

Anna K. pisze...

CD. I mam do wyboru albo samotne życie albo życie z kimś, kto mógłby się pojawić i kto będzie się mną cieszył, kto będzie mnie chciał, kto będzie na mnie czekał w domu, kto będzie się przy mnie budził i zasypiał. A ja przy nim. Mam do wyboru normalne życie, takie, jakie jest udziałem wielu ludzi albo dać się pogrzebać żywcem na resztę życia.

Mam do wyboru iść za tym, co jest we mnie żywe, od dzieciństwa, od kiedy woziłam w wózeczku lalki i bawiłam się w dom, a potem zakochiwałam się w chłopcach/ mężczyznach/, konsekwentnie, od podstawówki aż do wieku dorosłego.

To jest zarówno poczucie, że "taka jestem", "takie jest moje powołanie", jak i, owszem, jest to WYBÓR - iść za tym, nie zdradzać siebie, nie dać się wpędzić w śmierć duchową, której dla mnie chcą ludzie reżyserujący dla mnie samotne życie pod groźbą odebrania mi sakramentów czyli tego, co w życiu duchowym jest JEDYNYM sensem przynależności do Kościoła. Dla mnie nie ma sensu chodzenie do kościoła dla posłuchania Ewangelii i czytań. Jedyny sens to pełna Eucharystia i jest to logiczne. Tego nikt mi nie może odbierać, bo niczego złego nikomu nie zrobiłam.

Jest to okrutne jak ludzie nie będący mną, żyjący sobie zadowoleni swoim życiem, potrafią mądrzyć się, że powinnam być sama, w niezgodzie z moim własnym powołaniem, z tym, co jest nierozerwalną częścią mnie, od zawsze.

Przez długi czas podświadomie perspektywa odebrania mi sakramentów trzymała mnie w szachu i blokowała mnie. Przez ostatnie lata wykonałam jednak wielką pracę, aby to wszystko zrozumieć i aby dowiedzieć się jaki jest Jezus i czy chciałby dla mnie samotności czy nie. Odpowiedzi na szczęście nadeszły, pod wpływem również modlitwy i Eucharystii. Teraz już wiem, że nikt nie ma najmniejszego prawa odbierać mi sakramentów i tego się trzymam. Wierze, że Bóg mi ześle dobrego mężczyznę, a przystępować do sakramentów i tak mam zamiar, bo Jezus taki nie jest, żeby mi ich zabronić. Jezus, w przeciwieństwie do tych okrutnych ludzi, rozumie co jest w sercu człowieka i rozumie wszystkie uwarunkowania, nie osądza, tylko wie jak jest.

Na tym kończę i proponuję temat zamknąć.

Anonimowy pisze...

Jezus wie, Ty wiesz, nas nikt nie pytał, czy chcemy wiedzieć. Za zamknięcie tematu będę szczerze wdzięczna - jestem w sytuacji podobnej do Twojej, podjęłam inną decyzję i nie zgadzam się z Tobą, zechciej to uszanować i nie pisz mi, co wiesz na pewno.

Anonimowy pisze...

I skąd taka wielka pewność, że jak Ty podejmiesz decyzję o życiu w związku to automatycznie pojawią się kandydaci na męża?

Anonimowy pisze...

Aniu K
Jak możesz pisać że doskonale sprawdzasz się w roli żony i matki, jak to nie prawda. Z tego co piszesz, nie żyjesz z mężem. Jesteś sama(nie jesteś matką?)Już dokonałaś wyboru, jesteś mężatką, więc nie możesz być równocześnie osobą konsekrowaną.
O niedojrzałości, pisałam ogólnie. Więc mogło to dotyczyć również Twojego męża. Jeśli poczułaś się obrażona, widocznie coś w tym musi być.
Mam podstawy sądzić że Twój list to niezbyt inteligentna prowokacja. A na mój wpis, zareagujesz prawdopodobnie bardzo emocjonalnie i obronnie.Sama nie wiesz, czego tak na prawdę chcesz. Nie rozumiesz co to znaczy uczestniczyć we Mszy świętej, przystępować do Sakramentów. Jesteś zachłanna na Kogoś, Kogo równocześnie odrzucasz.

Prześlij komentarz