poniedziałek, 15 kwietnia 2013

O wierze i niewierze

Co zrobić, by pomóc komuś uwierzyć w Boga?














Przede wszystkim to kwestia świadectwa. Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, często wcześniej stracili wiarę w ludzi. Najpierw więc należy przywrócić wiarę w ludzi, w to że dobroć nie jest abstrakcją.


***

Śluby wieczyste w Zakonie Braci Kaznodziejów. Kraków, kwiecień 2013



25 komentarzy:

DR pisze...

dokładnie tak to działa!
pozdrawiam serdecznie

Dor pisze...

"Głoście Ewangelię zawsze.W razie potrzeby używajcie słów" Św.Franciszek Salezy

Anonimowy pisze...

jak już uwierzy w Boga -
co zrobić by ktoś uwierzył Bogu?

Anonimowy pisze...

co zrobić, żeby nie wątpić?

DR pisze...

Anonimowy z 12:42

nie chcę się tu wymądrzać, ale wydaje mi się, że zwątpienie jest wpisane w nas los, zobacz nawet uczniowie Jezusa zwątpili w jego Zmartwychwstanie a przecież widzieli cuda jakie czynił. Moim zdaniem, kiedy spotka nas nieszczęście oczekujemy od Boga szybkiej i skutecznej pomocy, jeśli jej nie otrzymujemy w takiej formie w jakiej byśmy sobie tego życzyli pojawia się zwątpienie i złość. Już to kiedyś pisałam na tym forum, ale pozwolę sobie napisać raz jeszcze- usłyszałam kiedyś bardzo piękne zdanie podczas spowiedzi: wierzyć to nie znaczy ufać, że wszystko dobrze się skończy, ale mieć przekonanie , że w tych naszych kłopotach i bólach, jest z nami Chrystus i nas wspiera.
Nie lubię robić osobistych wtrąceń na forach, ale uwierz mi, że to działa. Nawet kiedy masz wrażenie, że świat Ci się wali, świadomość, że On jest obok, jakoś to wszystko pozwala ogarnąć. To jak relacja z przyjacielem- wiesz, że jest zawsze przy Tobie kiedy jest potrzebny i tyle. Tego można się nauczyć, zapewniam Cie a najlepszym treningiem jest modlitwa:)pozdrawiam ciepło

basiek pisze...

To trudne by w łatwy sposób móc pomóc komuś kto nie wierzy lub stracił wiarę, myślę że potrzeba na to czasu i wcale nie można odrzucać takich osób dlatego bo są inni albo nawet czasem ich nieprzemyślane słowa czasem nas zabolą i myślę że powinniśmy próbować aż do skutku nawet bardzo delikatnie małymi kroczkami można im mówić o własnych jakichś doznaniach kiedy my mieliśmy wrażenie że w danej sytuacji Pan Bóg był wtedy przy mnie, wiem że to trudne bo z różnego powodu ludzie tracą wiarę. Bywa i tak że zdarza się czasem coś takiego bardzo wstrząsającego w życiu takiego człowieka który może wierzy ale słabo albo wcale że tak nim wstrząśnie że wyciągnie swoją rękę do Pana Boga wołając o pomoc i doznaje takiej łaski że to o co prosił się spełnia i ta osoba prawdziwie zaczyna wierzyć ale ta sytuacja jest dosyć można powiedzieć makabryczna i może nie zawsze skuteczna bo przecież nie wszystko się przecież spełnia o co prosimy a jednak trwamy przy Panu Bogu. Na pewno powinniśmy się za takie osoby modlić.Pozdrawiam

Kasia Sz. pisze...

Nie zmuszać do niczego jak ktoś traci wiarę.

Także wiele razy płakałam w kościele. I jak na razie nie zostałam wysłuchana. Jeśli otrzymuję - nazwijmy to Bożą pomoc - to drobną. Ale przydatną i w sposób dyskretny. Oczywiście to ja pewne zdarzenia interpretuję sobie jako pomoc. Może jeśli z czasem coś się rozwiąże to będę na ten szmat czasu poświęcony modlitwom prośbom patrzyłam z sentymentem. Że to tak smutno wyglądało, a potem się rozwiązało :-). Te wszystkie peregrynacje po kościołach, przed obrazy, na cmentarzu Rakowickim będą wspomnieniem. Może nawet miłym?

Bardzo lubię modlić się psalmami. Mam swoje ulubione cytaty. Cieszę się, że dzięki akcjom dominikanów krakowskich jestem często wśród ludzi, słucham sobie ciekawych, choć trudnych wykładów, oglądam filmy, piję sobie tam kawę na konferencjach naukowych i zajadam herbatniki w przerwie.

A propos ludzi. Przy furcie u dominikanów w Krakowie jest telefon. Tam ludzie przychodzą, żeby umówić się albo poprosić o rozmowę jakiegoś dominikanina. I kiedyś dwóch gości lekko menelowatych. nawet nie lekko, stało przy telefonie i z kimś się umawiało. Trochę zadrżałam do kogo oni szli. Ale na pewno ten zakonnik byłby zaskoczony :-))))

M. pisze...

W takim razie - co zrobić, by pomóc sobie uwierzyć w Boga?
Nie zawsze jest przy nas ktoś, kto poprowadzi...

Kasia Sz. pisze...

Właśnie obejrzałam w "Panoramie" materiał o mężczyźnie, który w wyniku wypadku w pracy ma poparzoną całą twarz, stracił uszy. Ma mieć przeszczep twarzy, przeszedł dwadzieścia operacji, znajomi się odwrócili, chciał popełnić samobójstwo. Próbował chyba dwa razy. Łatwo cieszyć się mi z drobiazgów, a co ma powiedzieć??? A co my jemu???

Anonimowy pisze...

basiek, Ty jesteś "nadworną komentujących"? prawie zawsze pierwsza... jaki by wpis nie był zawsze jak nie pierwsza to jedna z... kompa masz włączonego i czaisz się na nowe wpisy? ;p

basiek pisze...

To zwykły zbieg okoliczności kiedy mam czas i jestem w domu na luzie to tu zaglądam jak chyba wszyscy i wcale nie ma dla mnie znaczenia czy napiszę pierwsza czy któraś albo wcale jak przychodzi mi jakaś myśl do głowy aby skomentować Ojca wpis to piszę albo nie tak po prostu a czy to ma jakieś znaczenie dla mnie żadne przecież jest tu mnóstwo oczytanych w przeróżne tematy osób a ja przy nich to jestem taka malutka. Pozdrowienia dla anonimowego :)

jb pisze...

Zabrać tego kogoś na konferencję! (((-;
https://www.facebook.com/events/134524476732699/

Anonimowy pisze...

Samemu wierzyc nie tylko w Boga ale wierzyć Bogu bez granic , to znaczy , żeby mieć takie zaufanie , ze wszystko co mnie spotyka i to co trudne to dobre dla mnie, bo to Jego wola i nie za bardzo dyskutować i wymyślać, ze ja wiem lepiej jak powinno moje życie wyglądać. A reszta, jak już się tak nawróce pewnie przyjdzie sama, przyjdą właściwe słowa i czyny , które innych do Niego pociągną. Ale to proces trwa całe życie, chyba.Choc czasem można doznac zawrotnego przyspieszenia, gdy wioslujemy pod prąd cała noc prawie, a nad ranem przychodzi Jezus i nagle już jesteśmy nie wiedzieć jak przy brzegu. Kto żyje w bliskiej relacji z Jezusem to go głosi niechcący nawet , ale tym bardziej pewniej przykro mu w sercu., ze inni nie wierzą i gorliwosc go rozpala jak Doń przyprowadzic innych ( jak Andrzej Piotra, jak Paweł głosić Dobra Nowinę w porę i nie w porę.)

DR pisze...

"gdy wiosłujemy pod prąd cała noc prawie, a nad ranem przychodzi Jezus i nagle już jesteśmy nie wiedzieć jak przy brzegu"- Anonimowa/y, niesamowicie trafne spostrzeżenie, muszę zapamiętać ku pokrzepieniu serc:)
pozdrawiam

Anna K. pisze...

@Kasia Sz. - tak sobie pomyślałam, że może Pan Bóg właśnie wysłuchuje Twoje prośby zanoszone w tych wszystkich kościołach o to, żeby spełniło się to, czego najbardziej pragniesz w ten sposób, że podsuwa Ci ludzi, którzy dzielą się swoim doświadczeniem i z ich przekazu wynika, że jeżeli czegoś się bardzo pragnie, to trzeba zrobić wszystko, co tylko możliwe ("whatever it takes"), pokonać wszystkie przeszkody, aby to marzenie mogło się spełnić.

Czasem tym czymś jest pójście, np. do psychologa, aby pomógł nam w rozpatrzeniu się co to mogą być za przeszody (w nas) i jak je pokonać. Potem wystarczy wejść na drogę pokonywania tych przeszkód i po prostu wszystko dalej dzieje się samo. "Każda, nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku" - to jest przysłowie chińskie.

Czasem ta podróż jest trudna, ale osładza ją to, że prowadzi ona do spełnienia naszego marzenia, a także - zazwyczaj - jest przy tym bardzo ciekawa. Uważam, że warto taką podróż zacząć.

Oczywiście, ja nie wiem o co się modlisz, może np. o uzdrowienie z choroby, więc te moje pomysły, typowe dla innego rodzaju marzeń, nie są tu może zbyt adekwatne, jednakże, myślę, że sens tego, co napisałam i tak się broni.

Jest on mianowicie taki, że niewykluczone wcale, że Bóg wysłuchuje próśb tego, kto prosi również poprzez to, że ten człowiek natrafia na przekazy od innych ludzi, w których to przekazach ukryte są wskazówki jak ma on sobie samemu pomóc.

Czasem bywa tak, że coś po prostu NIE MOŻE wydarzyć się, dopóki nie zrobimy czegoś z sobą.
I Bóg wcale nie milczy, tylko CHCE pomóc i pomaga - właśnie przez te pomysły i przekazy od innych ludzi.

Czasem nie jest się gotowym na poznawanie i pokonywanie tych przeszkód w sobie. Zawsze jednak można modlić się o to, aby Bóg dał siłę i wspomagał ten proces (poznawania i pokonywania przeszkód).

Uważam, że dobrze jest też wizualizować swoje marzenia. Piszesz na blogu o. Krzysztofa, że wizualizujesz je i uważam, że również i tędy droga, bo to wizualizowanie też coś dobrego robi w podświadomości.

A jeżeli prośby, na które Bóg "milczy" są innego rodzaju niż spełnianie marzeń, tylko na przykład dotyczą uzdrowienia własnego czy czyjegoś czy jeszcze jakichś spraw, to myślę, że i tak warto modlić się z ufnością i z takim oczekiwaniem czy założeniem, że Bóg na pewno to spełni ("ask expectantly"), a wtedy wierzę, że na pewno Bóg to spełni, w jakimś czasie, bo przecież Bóg nie jest taki, że jak ktoś prosi o jajko, to poda mu skorpiona i tak dalej. Jest dobry i na pewno chce ku dobru i wspomaga człowieka, który wierzy, że coś dobrego się stanie.

Owszem, są przypadki, w których nawet Bóg nie może za wiele zdziałać, bo czyjaś świeczka dopala się, ale to nie znaczy, że nie pomaga w sferze ducha, i że nie zrobi co w Jego mocy.

Pisząc to wychodzę od takiego obrazu Boga, który nakreślony jest w książce: "Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom". Otóż, ten obraz Boga, "Boga bezradnego", bardzo do mnie przemawia. Bóg jest zasadniczo bezradny wobec praw fizyki i tym podobnych rzeczy, natomiast może dać nieskończenie wiele w sferze ducha. Tu już nie ma limitu. I ta sfera ducha jest taka, że wiele rzeczy okazuje się możliwych, które wydają się niemożliwe, nawet niektóre uzdrowienia z beznadziejnych przypadków są możliwe, bo są możliwe "w ogóle", a więc, wiara może też je zaktywizować. A niektóre niestety są niemożliwe "w ogóle", więc wtedy Bóg jest po prostu z tym cierpiącym człowiekiem do końca i z żywymi też.

Szeroki temat. Chodziło mi po prostu o to, że Bóg pomaga też przez różne przekazy itp.

Anna K. pisze...

W ogóle to polecam też książkę "Sekret". Nie żeby bezkrytycznie każde słowo w niej traktować jako objawienie, ale po prostu, uważam, że idea tej książki jest prawdziwa: jeżeli czegoś BARDZO pragniemy i wizualizujemy to i znajdujemy w sobie taką spokojną wiarę, że to się spełni, bo dlaczego miałoby się nie spełnić i żyjemy sobie dalej, tyle że z tym optymizmem i z ufnością (najlepiej, jak przy okazji jest to ufność Bogu, tak moim zdaniem), to wtedy przyciągamy to marzenie, żeby się zdarzyło.

Rozpoczyna się w nas taki proces, który sobie biegnie (nie zawsze jest on łatwy, ale generalnie prowadzi nas do tego marzenia, więc to się również jakoś czuje) i potem nagle zauważamy, że to marzenie spełniło się.

Mnie to się zdarzyło ileś razy, więc wiem, że to naprawdę działa. Teraz też czuję, że jestem w takim procesie, który prowadzi do spełnienia moich kolejnych marzeń, i że Bóg im sprzyja.

Nie zawsze jest to droga łatwa, czasem trwa latami i jest to dość ukryty proces, ale takie małe cząstkowe decyzje na tej drodze mają ogromne znaczenie. No i praca nad sobą.

A więc, to jeszcze chciałam dodać.

****
A co do głównego tematu, to zgadzam się z o. Krzysztofem, że przywrócenie komuś wiary w ludzi jest najważniejsze, co możemy dać. Ks. Twardowski pisał gdzieś (nie wiem gdzie, bo czytałam to wiele lat temu komuś przez ramię na przystanku), że "Bóg nie ma innego sposobu, aby okazać ludziom jak ich kocha, jak tylko przez innych ludzi". Dlatego, jak spotyka nas od ludzi dobro albo coś co przywraca nam wiarę w drugiego człowieka, to w ten sposób sam Bóg nam okazuje, że nas kocha. Uważam, że to jest święta prawda.

Anna K. pisze...

Jeszcze co do głównego tematu wątku, to pamiętam taki stary thriller amerykański o wyspie, na którą jedzie oddział amerykańskich marines wysłany na bardzo tajną misję.

Misja polega na tym, że na tej wyspie rozbił się przed laty statek kosmiczny z ufoludkami, które podobno wszystkie już nie żyją i teraz, po latach, jak jeździły jakieś oddziały wojska na tę wyspę na szkolenia, to ludzie ginęli zabijani w straszliwy sposób i ktoś przypuszcza, że nadal żyje tam któryś z tych ufoludków i zabija.

Okazuje się, że tak właśnie jest. Jeden ufoludek przeżył i latami naprawiał swój pojazd, aż naprawił i ma zamiar odlecieć, ale przedtem zabija ludzi w bardzo okrutny sposób. Widz (wraz z głównym bohaterem filmu) dowiaduje się jednak, że tak naprawdę to wcześniej ludzie w okrutny sposób pozabijali te ufoludki, które przed laty wylądowały na tej wyspie i rzeczony ufoludek robi swoim ofiarom dokładnie to samo, co tamci ludzie zrobili jego bliskim. Nic innego. Ufoludek jest przekonany, że 100% ludzi to są jakieś okrutne istoty, bo ci marines też nic innego nie robią, tylko chcą go zgładzić. Innych nie spotkał. Dopiero jak główny bohater zabija kogoś, kto celuje do ufoludka, czyli broni ufoludka, to ten ufoludek patrzy na niego i nie zabija go. Potem wsiada do pojazdu i odlatuje. Może odlecieć, bo przekonał się, że nie jest tak, że na tej planecie wszyscy ludzie są tacy, tylko znalazł się jeden sprawiedliwy. Ten jeden przywrócił mu wiarę w człowieka, można powiedzieć.

Ten film jest bardzo przejmujący. Przepraszam za spojlowanie treści, ale nie dało się inaczej. Oglądałam go wiele lat temu, a pamiętam jak dziś. Ten film, uważam, pokazuje jak naprawdę bywa w życiu. Jak ktoś żył w antyświecie, to skąd ma wiedzieć, że może być inaczej? Dopiero jak ktoś okaże mu dobro, to ten człowiek może uwierzyć, że dobro istnieje, czyli, że Bóg istnieje.

Jestem wdzięczna o. Krzysztofowi, że kiedyś na dominikanie.pl bardzo ładnie odpowiedział felietonem, kiedy podzieliłam się swoim kompletnym zamętem, jaki spowodował we mnie film "Lilya 4ever". Film ten jest jakby przeciwieństwem tego filmu o ufoludku. Wydało mi się prawdziwe, że może tak być, że ktoś ma straszne życie i jakby był opuszczony przez ludzi i przez Boga. Nadal ten film wywołuje we mnie straszne uczucia, ale teraz skłaniam się do tego, aby wierzyć, że to tylko film, i że w prawdziwym życiu człowiek nigdy nie będzie opuszczony i Bóg zawsze wyśle do niego żywych ludzi, żeby mu okazać, że jest, i że kocha. Choć nie mam pewności, bo ile jest teraz jakichś Fritzlów więżących ludzi, o których nie mamy pojęcia, i którym nikt nie może pomóc itp., ale wierze, że i ich Bóg nie opuszcza. I że nikogo nie opuszcza, do każdego znajdzie szczelinę, żeby mu pomóc, a jak nie, to przyjdzie do niego osobiście. W to wierzę.

Anna K. pisze...

Tzn. z tą pomocą, to chodziło mi raczej o ofiary Fritzlów. Pytanie czy do nich też jakoś Bóg dociera ze swoją pomocą. Chcę wierzyć, że też, i że kiedyś zostaną uwolnione albo Bóg im w inny sposób oszczędzi cierpień.

Strasznie dużo jest cierpień na świecie, od których włos się jeży na głowie, jednakże wierzę, że Bóg i tak jest przy tych ludziach i kogoś im posyła albo sam osobiście do nich przychodzi. Taka jest jedyna możliwa logika u Boga, tak mi się przynajmniej wydaje. Chcę wierzyć, że Bóg z definicji nie opuszcza.

S pisze...

Ojciec to tak czasami napisze krótko, ale mądrze i od razu trafia do człowieka.
Dzięki. Tak jest.

Anonimowy pisze...

i żeby jeszcze tak KRÓTKO I MĄDRZE pisali blogowicze

Anno K.napisz książkę, albo pisz pamiętnik, bo twoje wywody są bardzo męczące

szpieg z krainy deszczowcw pisze...

Historia dotyczy zaprzyjaźnionego z Sir Isaac Newtonem uczonego, o którym wiadomo było,
że jest ateistą. Człowiek ten przyszedł do domu sławnego naukowca w momencie, gdy ten kończył
budowę skomplikowanego modelu Układu Słonecznego. Mężczyzna zobaczył maszynę i
z zachwytem stwierdził:
„Jakie to piękne…”
Po chwili zaczął kręcić korbką,
uruchamiając urządzenie i powodując, że „planety” zaczęły się poruszać.
„Kto to stworzył?” – pyta znajomy – ateista.
„Nikt.” – odpowiada Newton i wraca do wcześniej wykonywanych czynności.
„Chyba źle mnie usłyszałeś, kto zrobił tę maszynę?” – ponawia pytanie mężczyzna.
„Już ci powiedziałem, nikt.”
Przyjaciel Newtona przestał kręcić korbką i lekko zdenerwowany zwrócił się do
niego:
„Słuchaj Isaac, ta wspaniała maszyna musiała być przez kogoś zrobiona. Nie mów mi, że przez nikogo, bo nie uwierzę”.
Newton przestał pisać, wstał, spojrzał na przyjaciela i stwierdził:
„Czyż to nie dziwne? Mówię ci, że nikt nie zrobił tej prostej zabawki, a ty mi nie
wierzysz. A przecież przyglądając się właśnie Układowi Słonecznemu – tej
skomplikowanej cudownej maszynie – równocześnie śmiesz mówić, że nikt jej nie
stworzył. Ja w to nie uwierzę”.

dobrej nocy wszystkim :)

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawy wpis o wierze,

Zapraszam na mojego bloga: www.wzrostwiary.blogspot.com

smutna pisze...

Ktoś bardzo mi bliski trafil do sekty. Zerwal kontakt z najblizszymi, ze wszystkimi, zmienil styl zycia, wartosci, wiarę, przestał wierzyc. To byl bardzo wartosciowy czlowiek, zyl blisko Boga. Jak mu pomoc, nie majac z Nim od ponad roku kontaktu, patrząc jak schodzi na samo dno, jak stal się Nikim. Tak to niestety wyglada.

Krismarg pisze...

Ciężko kogoś zmusić do wiary, każdy musi sam czuć to na swój sposób.

Anonimowy pisze...

@smutna
jest dominikański środek informacji o sektach. mają doświadczenie, może pomogą.
+

Prześlij komentarz