W tym ponurym miejscu przypominam sobie mocne słowa Jezusa: Jaką macie zasługę, gdy okazujecie życzliwość tym, którzy i dla was są życzliwi? Czy to wyróżnia chrześcijan? Tak postępują przecież także niewierzący.
Zimny grudniowy wieczór. Nasze białe habity, z powiewającymi na chłodnym wietrze czarnymi kapami, w tym środowisku wyraźnie prowokują.
Gdy idziemy w kierunku głównego wejścia, z więziennych cel zaczynają dobiegać okrzyki i gwizdy, które niosą się po więziennym podwórzu:
– Hej, dziewczyny! – Batmany, k… – Wypier…
Słychać przerywany śmiech, gdzieniegdzie także rozmowy prowadzone pomiędzy więźniami przez otwarte okna.
Pierwsze drzwi, potężna krata, kolejne zabezpieczenia, ochrona. Areszt śledczy w jednym z największych polskich miast. Żeby to zrozumieć, trzeba tam wejść. Atmosfera zamknięcia, przytłoczenie masywnymi murami, kolczasty drut, wieże strażnicze, kontrole. Wchodzimy w środowisko, gdzie habit nie jest przepustką do jakichkolwiek profitów, wręcz przeciwnie – na nasze stroje wielu więźniów patrzy z wyraźnym lekceważeniem. Widać, że nie przepadają za nami.
Przypominam sobie mocne słowa Jezusa: Jaką macie zasługę, gdy okazujecie życzliwość tym, którzy i dla was są życzliwi? Czy to wyróżnia chrześcijan? Tak postępują przecież także niewierzący.
Są z nami osoby świeckie z Bractwa Więziennego i więzienny kapelan, młody diecezjalny ksiądz o nad wyraz pogodnym, jak na to miejsce, usposobieniu. To ludzie o wielkich sercach, przychodzą tu zupełnie bezinteresownie. Rozmawiają, dzielą się wiarą, a jeśli mogą – niosą pomoc materialną. Wiele osób oczekujących tu na proces traktuje ich z szacunkiem. – Wiesz, bracie, myślę, że my zawdzięczamy więcej im niż oni nam – zwierza się kobieta w średnim wieku, przychodząca tu od wielu lat.
Do małego pokoju wchodzą więźniowie. Od trzech do sześciu, w zależności od celi. Za kilka dni Boże Narodzenie, ten czas spędzą w zamknięciu. Gdy ja będę jadł karpia, zagryzał uszkami z barszczem i cieszył się rodzinną atmosferą świąt, na ich stole pojawi się chudy śledź, a później wrócą do swoich odrapanych pryczy.
Składamy życzenia, łamiemy się opłatkiem, częstujemy słodyczami. To moja pierwsza wizyta w areszcie, odkąd jestem w zakonie. Czuję niepewność. Jeden z potężnych mężczyzn spogląda na mnie z góry. Tatuaże na ciele, pod oczami niewielkie znaki symbolizujące grypserę, więzienną subkulturę. Jego ręka jak moje dwie. Jest o co najmniej półtorej głowy wyższy niż ja, a nie należę do osób najmniejszych. Podchodzę, wyciągając dłoń:
– Życzę ci, abyś jak najszybciej wyszedł na wolność... Nie dawaj się przeciwnościom, będziemy się modlić – wykrztuszam z siebie.
Mężczyzna przez krótką chwilę patrzy na mnie z bezbarwnym wyrazem twarzy. Ignorancja połączona z poczuciem wyższości. Jestem pewien, że nie odwzajemni życzeń. Po chwili czuję siarczysty i mocny uścisk:
– Dzięki stary, a ja tobie życzę kasiory, bo to w życiu najważniejsze…
Żadne wyniosłe słowa ociekające teologicznymi frazesami. Proste, szczere, uczciwe.
***
Potężny areszt na zachodzie Europy. Mieszanka narodowościowo–kulturalna. Francuzi, Niemcy, Turcy, Rosjanie, Afrykańczycy, Polacy. Mój przyjaciel przebywa tu od pół roku, oczekując na wyrok. Stanął w obronie kobiety maltretowanej przez swojego partnera. Skończyło się oskarżeniem o próbę zabójstwa, załamaniem zawodowych i osobistych planów. Jego świadek, który miał potwierdzić zeznania, wyparł się go, z obawy przed kłopotami. Miała być szybka rozprawa, lecz wynajęty adwokat naświetlił sprawę w taki sposób, że Marcinowi grożą lata więzienia. Na dodatek w obcym kraju.
Od trzech tygodni przebywa w celi z dwoma Polakami. Ma zdolności plastyczne, więc na szarej ścianie maluje ikonę Matki Bożej. Wieczorami modli się, czyta Pismo Święte. Według swoich sąsiadów Marcin nie pasuje do stereotypu wierzącego człowieka, jaki dotąd mieli. Dobrze zbudowany, materialnie niezależny, nad wyraz inteligentny, z absolutnie błyskotliwym poczuciem humoru, bardzo wrażliwy na ludzką biedę. Wychowany na blokowiskach, gdzie o szacunek trzeba było walczyć pięściami lub pyskatym językiem.
Po kilku dniach do modlitwy przyłączają się jego współlokatorzy. „Co mamy do stracenia?” – twierdzą. Więzienny strażnik, zaniepokojony nagłą ciszą w celi, otwiera drzwi i patrząc na niecodzienny widok modlących się więźniów, wychodzi, kręcąc głową ze sceptycznym grymasem. Od tej chwili jest jednak dla nich bardziej życzliwy. Współlokatorom Marcina sąd stawia mocne zarzuty. Po kilku dniach obaj wychodzą jednak na wolność, jedynie z wyrokami w zawieszeniu.
Któregoś popołudnia podczas powrotu z obiadu Marcin zauważa na swoim piętrze nowego lokatora. Arabskie rysy, kilkudniowy zarost, czerwone od płaczu oczy. Zaledwie 2 dni temu, pijany do nieprzytomności, zgwałcił swoją teściową, a potem zasztyletował ją nożem. Twierdzi, że niczego nie pamięta. Dziś rano na widzeniu miał gości. Bracia w wierze. Postawiono mu ultimatum: albo odbiera sobie życie, albo jego rodzina będzie w poważnych kłopotach.
Marcin wychodzi na wolność, nie wie, co dalej się stało z jego tureckim sąsiadem. Czuje własną bezradność. Jedynie modlitwa daje mu siłę potrzebną, by nie zwariować.
***
W niewielkim pomieszczeniu znajduje się pięć osób: sędzina, sekretarz, wychowawca więzienny, skazany i ja, młody student resocjalizacji. Skazany siedzi ze spuszczoną głową, prosi o przepustkę, by móc wyjechać na kilka dni do rodziny. Szczupły, przystojny, twarz wzbudzająca zaufanie. Pochodzi zza wschodniej granicy.
– Czy może nam pan powiedzieć, dlaczego pan tu przebywa? – pyta sędzina.
Cisza.
– Przepraszam, ale nie pamiętam paragrafu – z wyraźnym wschodnim akcentem odpowiada cichym głosem skazany.
– Nie musi być paragraf…
Sala jest bardzo kameralna, wszyscy siedzimy stosunkowo blisko siebie. Po chwili słychać odpowiedź, wypowiedzianą niemal szeptem:
– Za gwałt z morderstwem.
Przełykam ślinę.
***
„Byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie” – z tego zdania Jezus uczynił jeden z warunków bycia chrześcijaninem. Ja jednak skutecznie to wyparłem, bo „chory”, „nagi”, „głodny”, „spragniony” – to jeszcze wiadomo, rzeczy często niezawinione. Ale więźniowie? Dobrze im tak, niech siedzą i pokutują, przecież sami się o to prosili. Starotestamentalny prorok doda, że Bóg szczególnie wstawia się za przestępcami. A Jezus? Ten nauczyciel, orędownik ubogich i pogardzanych? W więzieniu? W mordercy, złodzieju, oszuście, zdrajcy, łapówkarzu?
Zupełnie nic z tego nie rozumiem.
***
Mateusz, uczeń Jezusa:
Raz nad wieczorem przechodził Jezus koło więzienia, które było w Wieży Dawidowej. A myśmy szli za Nim. Nagle zatrzymał się i przyłożywszy policzek do kamieni więziennego muru, tak oto mówił: „Bracia mego pradawnego dnia, serce me bije z waszym, ukrytym poza tymi kraty. Chciałbym abyście byli wolni w mojej wolności i chodzili ze mną i towarzyszami moimi swobodnie. Jesteście zamknięci, aleście nie sami. Iluż to ludzi noszących więzy przechadza się po ulicach – choć skrzydła ich nie są podcięte, jednak trzepocą nimi jak pawie i nie mogą wzlecieć.
Bracia mego drugiego dnia, odwiedzę was wkrótce w waszych celach i ramieniem moim podtrzymam wasz ciężar.
Bowiem niewinny i grzesznik nie są oddzielni, jak dwie kości przedramienia, które nigdy nie mogą być rozdzielone.
Bracia dzisiejszego dnia, który jest moim dniem, płynęliście pod prąd ich rozumowań, przeto pojmano was. Mówią, iż Ja również płynę przeciw temu prądowi, może więc wkrótce znajdę się wpośród was, jako niepraworządny pomiędzy łamiącymi prawo. Bracia dnia, który nadejdzie, mury te rozpękną się, a z kamieni ich inne pobuduje gmachy Ten, którego młotem jest światłość, a dłutem wiatr; i staniecie swobodni w wolności mego Nowego Dnia.
Tak oto mówił Jezus, i ruszył dalej, a rękę wciąż trzymał na więziennym murze, aż do jego końca przy Wieży Dawida.
Khail Gibran, „Jezus Syn Człowieczy”
Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa (Łk 23, 42) |
18 komentarzy:
Bardzo trudne dla mnie, niepojmowalne
Mam poczucie, że każdy z nas jest blisko więźniów odsiadujących karę, gdy łamie swoje żelazne zasady, niszczy to co jest w nim najważniejsze - jest zagubiony w byciu człowiekiem.
Też, skończyłam resocjalzację. Temat więzienny musnęłam. Pomyłka? Zupełnie, nie wiem czemu uparłam się na to. Ale jest cos, co daje mi trochę do myslenia w tej notce oca...
Dramat jakis, każdego- dosłownie. Nie tylko tych zamknietych fizycznie w więzieniach. Dramat grzechu. Ale też ogrom Bożej Miłosci, i związana z Nią obietnica. Dla tych, którzy wierzą
"Ten, którego młotem jest światłość, a dłutem wiatr"...
...tam też jest CZŁOWIEK, mimo, że czasem nam daleki, to tak samo wart miłości jak ja i ty... to mój i twój brat, mimo, że chwilowo może bardziej niż my zagubiony... Bóg jest z nim tak jak i ze mną, zawsze, wszędzie i nieustannie... i kocha go tak jak mnie i ciebie... obym potrafił kochać każdego człowieka miłością tak ogromną i nieoceniającą jak Bóg... chociaż czasem to bardzo trudne... dziękuję za ten wpis...
Mam prośbę do Ojca. Kiedyś Ojciec umieścił na starym blogu filmik powołaniowy prezentujący procesję z monstrancją w Nowym Yorku. Bardzo mi się ten film podobał. Czy Ojciec jest w stanie jeszcze raz podać link do niego czy już nie ma takiej możliwości. Chciałam sobie zrobić wpis na swoim blogu o Bożym Ciele i potrzebuję tego filmiku. Sama nie wiem jak go odnaleźć. Jeśli nie da się odnaleźć to trudno. Pozdrawiam.
https://www.youtube.com/watch?v=NX5X2cXMh0o
Bardzo dziękuję :-).
Zrobiłam sobie wpis Bożociałowy. Jeśli ktoś chce przeczytać to zapraszam. Także na zapraszam na relację z wykładu o wolności i wolnej woli człowieka i ich relacji do Boga: http://kasiaszarek.wordpress.com/
Tam we wpisie napisałam, że wstydzimy się procesji tradycyjnych np. marszu ze starszymi ludźmi. Ale niefortunnie mi się to sformułowało. Miałoby to oznaczać, że starsi ludzie nie mają prawa iść w procesji, bo nie pasują ze względów estetycznych. Ale nie oto mi chodziło. Aczkolwiek nie wiem jak to teraz poprawić.
Natomiast chodzi mi o to, że procesje mogą być radosne, bardziej wysmakowane, bo dlaczego nie? Bo nie musimy wstydzić się katolicyzmu jak to czasem może się zdarzyć. Że on także może być oznaczać wizualne piękno.
dziś uczestniczyłam w procesji Bożego Ciała w Gdańsku, ulicami Starego Miasta
tłumy ludzi
szli różni ludzie - młodzi i starzy, o lasce, o kulach, młodzież, samotni i małżeństwa, również młode małżeństwa z dziećmi niesionymi w chustach, z wózkami, młodzi samotni i w parach, trzymając się za ręce obok tzw. starszych babć
wszyscy szli za Jezusem, wspólnie śpiewając
nikt się nikogo nie wstydził, nikt nie wstydził się Boga, w którego wierzy i za którym podąża
to był piękny widok
Wpis mi wyszedł niezręczny. I mogłam go nim kogoś urazić. Przepraszam.
Chodziło mi o stwierdzenie faktu, że są ludzie, którzy wstydzą się takiej formy religijności. Z różnych powodów.
Mnie się tradycyjne procesje nie podobają. Nie lubię tego minorowego nastroju i tej estetyki. Brakuje mi lekkości, chociaż zdarzają się czasem kapliczki/ołtarze w tak zwanym zamierzony/ciepłym kiczu i one są ładne.
Natomiast bardzo podobała mi się procesja palmowa u dominikanów. Z czego nie należy wyciągać wniosku, że ta procesja była lepsza od innych. Ona mi się podobała, bo była tam radość. Nie było tej sztywnej pompy.
Czytam Ojca blog z umiarkowaną regularnością, że tak to nazwę ;) i nasuwa mi się taka refleksja, że Ojciec ma serce do "ciężkich środowisk". Mnie one przerażają... Nie dlatego, że w jakiś sposób osądzam, czy coś w tym stylu, ale po prostu nie potrafię ogarnąć takiego rozmiaru zła... Boję się tego i nie rozumiem. Widzę tylko, że osoby, które z tego wychodzą i zwracają się na drogę wiary są do szpiku kości autentyczne i paradoksalnie są wzorami dla niejednego "wzorowego" katolika...
Pozdrawiam z Zielonej Góry i dziękuję za Ojca poszerzanie perspektywy :)
A jak by tam siedział Breivik na przykład skarżący się, że ma za małą celę? Breivik..ten który zastrzelił z usmiechem na ustach pona siedemdzisiąt młodych ludzi w Szwecji. Nie, niech Jezus go kocha i się nad nim pochyla. Jezusowi łatwiej bo jest samą miłością, jest Bogiem. To dla Niego żaden wysiłek kochać każdego bez wyjątku więc jakoś nie czuję się zawstydzona, że nie kocham Breivika i jego podobnym zwyrodnialcom. Mam za to jakiś cichy żal do Boga, że daje światu psychopatów dla których człowiek ma wartość chyba nawet mniejszą niż bułka z szynką..nią to się przynajmniej można najeść. Nie, nie żal mi psychopatów mających na sumieniu okrucieństwa nieprawdopodobne i nie chcę żeby żyli na tym świecie. Nie chcę i uważam to za strasznie okrutne ze strony Boga, że nas niejako "przymusza" do kochania takich
zwyrodnialców. W życiu by mi przez gardło nie przeszło powiedzieć do matki zabitego z okrucieństwem dziecka "Pochyl się nad tym biednym człowiekiem, mordercą Twojego dziecka, życz mu najlpiej, przynieś mu jedzonko bo jest głodny i nie miej żalu, że mówi, że gdyby wyszedł na wolność to zrobiłby to samo z
Tobą". Przez gardło by mi nie przeszło, a Bogu przechodzi.. bo Bogu łatwo się mówi bo jest Bogiem a nie człowiekiem. Jest miłością która od nikog i niczego nie zależy, jest miłością która nie musi przed nikim uciekać, nie musi zabiegać o pracę żeby móc opłacic czynsz, nie musi o nic tak naprawde walczyć, a już napewno nie musi o siebie walczyć. Panu Bogu po prostu łatwo się mówi..Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Owszem Jezus przeżył swoją mękę ale nie przeżył nigdy śmierć swojego dziecka zabitego z okrucieństwem, nie przeżył śmierć matki, ojca zabitego z okrucieństewm, nie przeżył śmierci całej rodziny zabitej z okrucieństwem...Nie żal mi psychopatów. Świadomie i doborowalnie wybierają zło. Z reguły żałują oni jednego...że się dali złapać.
Czy psychopata chciał urodzić się psychopatą?
Nie miał chyba wyboru..chyba. Pewnie to zelży od konkretnego przypadku Ale załóżmy, że nie miał wyboru...Ale jeśli nie miał wyboru to czyja to sprawka? Kto zrzuca na nas choroby?
A jeśli Bóg czuje w zwielokrotnieniu k a ż d y n a s z n a j m n i e j s z y b ó l?
Taki sam tylko milion razy mocniejszy.
Jest Bogiem w nim wszystko jest nieskończone.
Jeśli będąc duchem doświadcza bólu inaczej tylko znacznie mocniej bo różnica miedzy Nim a nami jest nieporównywalnie większa niż pomiędzy kimś z nas a ciężkim psychopatą?
Jeśli KAŻDE nasze słowo brzmi w Nim mocno i głośno jak odgłos upadającego pieniążka w dobrze zbudowanej katedrze?
Dobre i złe, każde.
Każda obelga, każde "ty idioto", każde najdrobniejsze "wybacz mi proszę" i każde "chcę żebyś umarł"
Ból dziecka które umiera od kuli w pięć sekund i ból dziecka które jest latami znieważane przez niepsychopatycznych tylko "normalnie zdenerwowanych" rodziców.
Co wtedy?
Nie wiem jak jest.
Ale kocha nas też bardziej niż my umiemy kochać.
Cierpieć jak przypuszczam tez potrafi bardziej niż jesteśmy w stanie zrozumieć bo trudniej jest chyba czasem patrzeć na ból kogoś kochanego niż znieść własny.
Kto mi odpowie..czy ja to sprawka i do kogo mieć pretensję, że taki jeden z drugim psychopatą mordują....Do kogo. Jeśli to zaburzenia to do kogo powiedzieć "Why?"Ot tak sobie mam przyjąć zło zwyrodnialców? Bo..bo on jest zaburzony i to nie jego wina? To jak Bóg Ojciec kochający może dopuścić do takiego zaburzenia? Nie mieści mi się w głowie to...nie mieści. Sytuacja dla mnie ejst jasna gdy ktos morduje bo...bo tak chce choć wie doksonale, ze żle robi..Wlazł szatan w niego bo mu powiedzial tak i morduje...Ale co w sytuacji gdy ktoś jest nieżle zaburzony...gdy rodzi się z taka a nie inną skazą w mózgu a nie duszy i w sercu/..Co gdy ktoś rodzi się ze skłonnościami psyhcipatycznymi na które przecież wychowanie nie zawzsze ma wpływ..Pom prostu rodzi się ktoś bez empatii..bez wspołodczuwania i z pragnieniami zabijania i już..Do kogo wtedy powiedzieć "Why?" Do tego chorego psychopaty z chorą głowa? Kto go takiego stworzył...kto...
Prześlij komentarz