czwartek, 3 lipca 2014

Przetrzymać brak

Warto mieć taki niezagospodarowany, pusty czas, wtedy powstają naprawdę dobre rzeczy. Wcześniej jednak należy doświadczyć braku i spróbować go przetrzymać. 






Mail sprzed dwóch dni:
Mundial mundialem, ale bloga trzeba prowadzić ;)))
Dzień przed pracą zaczynam od czytania ojca bloga a tu widzę jakaś „obsuwa” ;)) No chyba że ojciec ma wakacje, to sprawę wyjaśnia ;))))
Pozdrawiam i pamiętam w modlitwach,
Jacek A.

Po takim motywacyjnym mailu nie pozostaje mi nic innego, jak coś tutaj umieścić. Mam w głowie sporo pomysłów, z których obiecałem sobie zrobić kolejne wpisy, ale wciąż coś ostatnio pilnego wypadało. Pisanie pomaga je wszystkie uporządkować.

Niedawno przeczytałem bardzo ciekawy tekst jednego z diecezjalnych pustelników, który tutaj prowadzi swojego bloga. Autor zauważył (cytuję żywcem), że jeśli w ciągu dnia człowiek zatrzymuje się jedynie na poziomie głodu i pragnienia, to wówczas zmniejsza się potrzeba słowa. Organizm jest już bowiem wypełniony. Czytanie, tym bardziej pisanie, staje się wtedy ciężarem, nawet ponad siły. Z kolei gdy minimalizujemy posiłek, pozostający niedosyt domaga się jeszcze zaspokojenia. Wówczas  słowo pojawia się jako kojące „koło ratunkowe”. Występuje wręcz konieczność pisania i czytania. Spotkanie ze słowem z ciążącego trudu przekształca się w upragnione doświadczenie, dające duchowe wytchnienie i psychiczne uwolnienie.

Słowo staje się tu pokarmem nie tylko w przenośnym sensie, ale i jak najbardziej dosłownie. 

Autor dalej stwierdza, że dostrzeżenie ścisłej relacji pomiędzy poczuciem braku, materią, słowem i zaspokojeniem jest bardzo ważne.  W pełni odsłania się prawda, że początkowy głód tylko w niewielkiej części odnosi się do sfery potrzeb biologicznych. O wiele bardziej chodzi tutaj o sferę psychiczną i duchową. W tym zaś obszarze sama materia nie wystarczy, a usilnie absolutyzowana – jedynie wprowadzi jeszcze większy zamęt cielesno-duchowy.

Powstaje bowiem nadmiar fizyczny dla ciała i zarazem wielki niedomiar duchowy dla duszy. Wejście na drogę karmienia się słowem powoduje, że człowiek wchodzi w zupełnie inny stan. Organizm przestaje być fizycznie przeciążony, zaś psychika i duchowość otrzymują głębokie ukojenie. 

Nie bez powodu w monastycznej tradycji podczas posiłku czytane jest więc słowo, ono może zmniejszyć nawet fizyczny głód. 

Chrześcijańska asceza mówi o czymś podobnym. Doświadczenie pewnego głodu i niewystarczalności jest czymś fundamentalnym, niedomiar sprawia, że kierujemy energię na coś innego.

Gdy nie ma braku, znika tęsknota. 


***

Odkładanie spraw na później to jeden z najpowszedniejszych problemów. Wiemy, co powinniśmy zrobić, ale to odkładamy. Wchodzimy na strony, na których marnujemy czas, sprawdzamy facebookowe statusy, czytamy wiadomości, zajmujemy się nieefektywną pracą i drobniejszymi zadaniami… wszystkim, byle tylko nie wykonywać zadań, którymi powinniśmy się zająć.

Na przykład obiecałem sobie, że napiszę tekst na bloga, gdyż uzbierało mi się trochę notatek, które później mogą przepaść. 

Wstaję wcześnie rano, na dwie godziny przed porannymi modlitwami. Po szybkiej toalecie, pompkach i przeczytaniu fragmentu z księgi Jeremiasza włączam komputer. 

Jest zupełna cisza, miasto budzi się do życia. Słyszę śpiewające ptaki. 

Patrzę na listę zadań do zrobienia i nagle pojawia się pokusa, aby zająć się którąś z nich. Zanim zacznę pisać, zabrać się za te drobniejsze. A potem przychodzi kolejna fala rozproszenia: może by tak zacząć od drobnych „przyjemności”… Tylko na kilka minut – włączyć muzykę, przejrzeć strony, odebrać maile – czyli skupić się na wszystkim, tylko nie na tym, co w tym momencie uznałem za naprawdę ważne. Oczywiście, każdy ma pewnie swój rytm i swoje metody, u mnie działa to tak samo. Jeśli zaśmiecam umysł przeszkadzajkami, traci on potrzebny mu pokój, a później nie starcza już sił na efektywną pracę. 

Nasze umysły są wciąż bombardowane informacjami i wrażeniami. Ważne jest móc uciec od nieustannego zgiełku. Bywa, że potrzebuje się ciszy, czasu na spokojne przemyślenia i chwil samotności.  Jeśli nie pozwalamy im odpocząć, stają się coraz bardziej przeciążone.

Nie jesteśmy przystosowani do takiego życia. 

Koncentracja  na tym, co ważne, na początku jest często niemiła, trudna i obca, stawia nas poza naszą strefą komfortu. 

Dopiero umiejętność przetrwania, przetrzymania tego stanu dyskomfortu i braku sprawia, że dana nam chwila powoli zaczyna napełniać się czymś naprawdę wartościowym. 

Dopiero potem drobna przyjemność smakuje właściwie. 

***

Zachęcam do zapoznania się z lipcowym numerem miesięcznika „W drodze” – tematem jest „Męski świat”. Jak trafnie zauważył o. Romek Bielecki, są tacy, którzy w zrekonstruowanej męskości czują się jak w zbyt ciasnym garniturze, ale i coraz większa rzesza tych, którym ten nowy wzór mężczyzny pasuje jak ulał. Najciekawsze jest jednak to, że właśnie tych słabych i nieporadnych wybierał Pan Bóg do robienia wielkich rzeczy, nawet jeśli oni sami nie mogli w to uwierzyć. 

Cały numer smakowity, także z częściami dotyczącymi niekonwencjonalnego jedzenia. W środku wywiad z o. Adamem Szustakiem, artykuł na temat katolickiej „blogosfery”, a także mój tekst o prostym podróżowaniu oraz autostopowych rekolekcjach „Piękne Stopy”. 

Przy okazji drobne sprostowanie. W filmowej reklamie miesięcznika o. Romek trochę na wyrost przypisał mi całą inicjatywę. To oczywiście miłe i zdaję sobie sprawę, że wynika ze zwykłej braterskiej życzliwości, jednak „Piękne stopy” nie byłyby możliwe, gdyby nie Malwina Kocot, Ewa Pieczyńska, Robert Skrzydło i Tomek Kaczmarek. 

Dla mnie najpiękniejszy w tym wszystkim jest fakt, że ta idea najpierw narodziła się nie we mnie, ale w sercach ludzi świeckich (od roku dwoje swoje z nich jest już osobami konsekrowanymi). Ja jedynie mam niezasłużony zaszczyt i przy tym ogromną radość, aby duchowo im towarzyszyć. 

My staramy się jedynie nie przeszkadzać. Pan dokonuje reszty.





Fotografia na górze: dwunastokilometrowy odcinek metra biegnący pod miastem, na głębokości 47 metrów. Wenecja.


28 komentarzy:

zyciowawedrowka pisze...

Dziękuję Ojcze za te przemyślenia na temat tego, co ważne oraz o głodzie, który potrafi być twórczy. Moje świadectwo o tym: Głód Jezusa zmobilizował mnie do powrotu do Niego. Nie było to na pewno łatwe, lecz piękne. Nawet na pewien czas nie było istotne to, iż czekał na mnie w domu posiłek. Wiedziałam, że najpierw potrzebuję na nowo duchowego pokarmu-łaski Bożego Miłosierdzia (a niedługo potem okazało się, że także Eucharystii-nie planowałam na niej zostać). Jednak to była druga-po decyzji spotkania z Bogiem-w sakramencie pokuty i pojednania pewnego dnia-decyzja, aby podziękować za Miłość, a zarazem jeszcze jej zaczerpnąć na codzienność: przyjmując Jezusa do mojego małego ludzkiego serca.

Nadal z pamięcią w modlitwie.

aga pisze...

tekst świetny, żadne słowa niepotrzebne
"przetrzymać brak"
ten tytuł już zakorzenił się w moim umyśle i będzie odbijał się echem w wielu sytuacjach
dziękuję, ojcze

TaxiDriver pisze...

warto było czekać :)

TaxiDriver pisze...

Miesięcznik na pewno zakupię! Cały numer zapowiada się bardzo ciekawie.

Stomatolog pisze...

Niesamowita ta stacja w Wenecji... Widział ją ktoś na żywo?

basiek pisze...

Miesięcznik ciekawy warto poczytać :) a odnośnie samego wpisu Ojcze sam tytuł i temat dość ciekawy - "Przetrzymać brak" jak Ojciec sugeruje że warto to czekam dalej :) bo różnie każdy z nas to czekanie może sobie zinterpretować :)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich :)

Anna K. pisze...

Powiem jak TaxiDriver: "Warto było czekać". :)

Myślę, że będzie pomocne dla mnie to, co Ojciec pisze, bo zauważam, że jak już nadchodzi wolniejsza chwila (i jakoś w miarę odpoczęłam), to mimo wszystko trudno mi przejść od razu do rzeczy ważnych i skupić się na nich. Możliwe jednak, że do tego potrzeba odpoczynku w dłuższych kawałkach.

To prawda: "nie jesteśmy stworzeni do takiego życia".

Pozdrawiam!

Żyrólik pisze...

A do mnie trafiło dziś ostatnie zdanie, by starać się nie przeszkadzać Bogu. Tęsknię za " brakiem". Dobrze, że miniwakacje za pasem, może gdzieś tam znajdę czas na brak, pustkę, ciszę, dobre i potrzebne nicnierobienie, tylko żeby słuchaći i usłyszeć i posłuchać się i wtedy już więcej nie przeszkadzać.
Wszystkim , którym dane, spokojnych wakacji.

Anonimowy pisze...

Polecam blog Moniki Kamińskiej na stronie http://monikam.pl/ . Pięknie pisze ona o swojej relacji z Jezusem. Są tam wpisy pełne ciepła i miłości do Niego. Monika zajmuje się również malowaniem. Jej obrazy są nie tylko na blogu, ale i na Facebooku (https://www.facebook.com/Moniqua321).

Anna K. pisze...

@ Olga Nagórka - weszłam na te stronki, co zalinkowałaś, dziękuję. Obrazy bardzo piękne - ich autorka jest naprawdę bardzo uzdolniona plastycznie. Czytałam też trochę wpisów Moniki. Nie do końca rozumiem - czy jest to osoba bardzo chora? Trochę brakuje mi kontekstu, żeby zrozumieć jej bloga. Czy mogłabyś ten kontekst uzupełnić, na tyle, na ile możesz? (Nie znalazłam tam zakładki "O mnie", a z wpisów wynika, że cierpi, i że pisze bloga jednym palcem).

Blog bardzo osobisty, to na pewno.
Mam wrażenie jednak, że podczas obcowania z blogiem czytający ma nieświadomą tendencję, żeby odpowiedzi Jezusa brać za prawdziwe odpowiedzi Jezusa, natomiast mnie nie do końca one zjednują (mam, mimo wszystko, nieco inny obraz Jezusa) i blog ten pozostawił we mnie jakiś ogólny niepokój.

Z drugiej strony, w pełni rozumiem, że jeżeli jest to osoba chora, cierpiąca i taki ma właśnie w sercu obraz Jezusa i ten właśnie obraz pomaga jej żyć i osładza cierpienia, to jest to jak najbardziej OK, niech jej wolno będzie taki mieć. Natomiast nie mam pewności czy akurat czytelnik ma dosłownie traktować to, jak Jezus tam jest przedstawiony. We mnie tak przedstawiony Jezus nie budzi takich samych uczuć, najwyraźniej, co u Moniki. Mam w sobie niezgodę na pewne słowa, które wypowiada i nic na to nie mogę poradzić.

To, co piszę powyżej jest właściwie pytaniem o granicę, od której takie treści można przyjmować jako już nie subiektywne (Moniki), ale prawdziwe (w sensie, że taki jest naprawdę Jezus). O ile to jest zrozumiałe, co napisałam.

Życzę Monice wszystkiego dobrego, o ile to możliwe, cudu, który by pozwolił jej wrócić do zdrowia (jeżeli jest chora), a jeżeli nie, to złagodzenia cierpienia i w ogóle wszelkich potrzebnych łask!

Anonimowy pisze...

Tak niespodziewanie długi wpis, że pewnie będzie musiał też na długo starczyć :)

Anonimowy pisze...

@Anna K. - Tak, Monika jest całkowicie sparaliżowana. Tutaj jest jej historia i wywiad z nią. Pisał o niej tygodnik katolicki "Niedziela": http://www.niedziela.pl/artykul/56212/nd/Nie-lubie-konczyc-obrazow
a także jest o niej wzmianka na http://amun.com.pl/artysci/kaminska/kaminska_monika.htm

Anonimowy pisze...

Ta strona zawiera historię i reprodukcje obrazów również innych artystów, który mają niesprawne ręce i nogi (albo urodzili się bez rąk i nóg): http://amun.com.pl/artysci/artysci.htm

Anna K. pisze...

Bardzo dziękuję za wiadomości i za linki!

o. Krzysztof pisze...

Dziękuję Kasiu za linka z wywiadem. Bardzo ciekawy.

Kasia Sz. pisze...

Tak, wywiad Ojcze także przeczytałam. Jest bardzo ciekawy, inni także mogą sobie zerknąć.

Anonimowy pisze...

@Anna K. - nie ma za co :-) polecam również stronę Wspólnoty Miłość i Miłosierdzie Jezusa. Tutaj są nagrania ze spotkań, na które składa się Msza św.z kazaniem o. Daniela, Adoracja i uwielbienie oraz modlitwa o uwolnienie i uzdrowienie. http://mimj.pl/category/spotkania/
A tu jest forum wspólnoty, każdy tam może się zarejestrować i pisać. http://forum.mimj.pl/

Anna K. pisze...

@ Olga Nagórka: Bardzo dziękuję raz jeszcze! Wczoraj wchodziłam na tamte linki, w wolnej chwili odwiedzę te nowe. :)

Bardzo poruszające to, czego dowiedziałam się o Monice Kamińskiej, jak i cały czas przypomina mi się ten jej blog, będący zapisem "chwil spędzonych z Jezusem", jak można by się wyrazić, a także wyznań Jezusa do Moniki. Jest to bardzo wzruszające i w pełni rozumiem, że takie przeżycia duchowe mogą być otuchą i osłodą w cierpieniu. Z drugiej strony miałam dziwne uczucia, kiedy czytałam te dialogi z Jezusem, tak jakby nie mogąc rozstrzygnąć samej dla siebie czy są one czymś pisanym z wyobraźni czy też należy traktować je jak objawienia Jezusa i jak prawdziwe Jego wyznania. W tym drugim przypadku pojawia się we mnie dużo rezerwy i niezgody na pewne słowa Jezusa itp.

Czytałam kiedyś książkę "Ocalona, aby mówić", którą napisała Immaculee Ilibagiza, dziewczyna, która przeżyła rzeź w Rwandzie w latach 90-tych, ukrywała się przez 3 miesiące przed bojówkami, które zabijały ludzi itp., a następnie opisała swoje wspomnienia i między innymi opisała też swoją więź z Jezusem i "rozmowy", jakie prowadziła z Nim podczas tego czasu ukrywania się, a także pewne niemal mistyczne przeżycie związane z Jezusem. I czytając to, nie miałam tej rezerwy i jakby wszystko dla mnie było OK. A w tych dialogach z Jezusem zapisanych na blogu Moniki Kamińskiej, to coś mi zakłóca obraz Jezusa, który mam w sobie.

Niemniej piękne jest to, czego dowiedziałam się o niepełnosprawnych, które tworzą piękne obrazy i o szerszym kontekśie. :)

Dziękuję za to i pozdrawiam, a pozostałe linki odwiedzę. :)

Anna K. pisze...

Bardzo fajny też wywiad zalinkowany przez Kasię Sz. Dzięki również. :)

Anonimowy pisze...

@Anna K. - Nie czytałam taj książki, ale teraz czytam recenzje w internecie. To straszne, co działo się w Rwandzie w latach 90-tych. A co do relacji z Jezusem, to zawsze myślałam, że nie nadaję się do takiej. Myślałam że trzeba co niedzielę do kościoła, co miesiąc do spowiedzi (albo po ciężkim grzechu) to może wtedy Bóg zechce z nami mówić, i to też nie zawsze, bo sobie kogoś wybiera. Dowiem się po śmierci, jaka jest prawda :-) Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

@Anna K. - Monika wcześniej też prowadziła blog, i tam jest też sporo odniesień do Boga, ale nie opisywała swoich rozmów z Jezusem, pewnie uważało je za coś bardzo osobistego. Później jednak zaczęła o nich pisać, bo - jak sama twierdziła - nakłonił ją do tego Jezus, bo to daje zachętę innym ludziom do takiej relacji z Nim, a poza tym to ma być na świadectwo. W ostatniej notce z dzisiejszego dnia Monika pisze, że Maryja pochwaliła ją za to, ze pięknie pisze o Jej Synu i że inni ludzie też poczują tęsknotę za Panem Jezusem dzięki temu blogowi. Tu jest stary blog Moniki - możesz sobie porównać z tym aktualnym :-) Pozdrawiam

Anna K. pisze...

@ Olga Nagórka - dziękuję bardzo za Twoje refleksje i dalsze informacj!
Ja też zawsze myślałam w podobny sposób, jak opisany przez Ciebie, na temat prywatnych objawień, tyle że rozumiałam to tak, że trzeba być nie tyle takim "poprawnym", ile po prostu bardzo pobożnym, często zatapiającym się w modlitwie i chyba tęskniącym bardzo za takim doświadczeniem, żeby móc spotkać Jezusa "na żywo" i z nim porozmawiać. Osobiście wierzę, że ktoś może mieć prywatne objawienia (jak np. siostra Faustyna), tylko myślę, że zapewne nie wszystkie prywatne objawienia są prawdziwe. Nie mówię, że ktoś zmyśla, ale być może po prostu jest bardzo uczuciowy i wyobraża sobie, że Jezus jest blisko niego i mówi wtedy coś do Jezusa, a po chwili słyszy w sercu odpowiedź. Być może prawdziwą, a być może taką bardziej wyobrażoną. Nie wiem jak jest w każdym konkretnym przypadku. Blog Moniki w każdym razie na pewno zachęca do zadawania sobie pytań o własną więź z Jezusem i do większej modlitwy.

A linka do dawnego bloga Moniki to chyba zapomniałaś wkleić. :)
Pozdrowienia!

Anonimowy pisze...

Można mieć żywą relacje z Jezusem i wcale do tego nie potrzebne są żadne „cudowne” objawienia. Doświadczenia tego typu, mogą się zdarzać. Prędzej jednak zostaniemy oszukani przez własny rozum i wyobraźnię, niż faktycznie spotkamy się z Bogiem w taki sposób. Z doświadczenia wielu świętych też widać, że i szatan może w ten sposób próbować zwodzić. Rozsądniej więc poddawać w wątpliwość tego typu zdarzenia. Na prawdę, można mieć żywą relację z Bogiem bez tego typu objawień. Można rozmawiać z Nim REALNIE w modlitwie, można Go faktycznie spotykać pośród ludzi, można Go rzeczywiście dotknąć. I wcale nie będzie to duch, zjawa, czy wytwór wyobraźni którego próbujemy dotknąć. To może być coś w rodzaju komunii z Bogiem, i z innymi. To będzie pomoc drugiemu, służba bezinteresowna, to będzie miłość.

Anonimowy pisze...

@Anna K. http://moniquami321.blog.onet.pl/ tutaj jest stary blog Moniki :-)

Anna K. pisze...

Dziękuję raz jeszcze!

Zuza pisze...

Hmmm... No właśnie czytam jedząc, jem czytając. Głodne ciało domagało się obiadu, tak jak umysł nowych, budujących treści. Ale jakoś jedno z drugim mi się nie przenika. Tzn., kiedy jestem głodna, nie mam większej pokusy posiłkowania się słowem. Z kolei pełny brzuszek nie sprawia, że na czytanie mam mniej ochoty. Myślę, że to działa dokładnie odwrotnie. Głód i pragnienie są potrzebami podstawowymi, dopiero ich zaspokojenie daje nam możliwość zajęcia się potrzebami "wyższego rzędu". Kiedy jestem głodna, myślę o tym, żeby zjeść, i często nie mogę myśleć o niczym innym. Meta potrzeba, którą jest rozwój, ubogacanie się słowem, pojawia się dopiero po zaspokojeniu pustego żołądka. To tak zgodnie z piramidą potrzeb Maslowa.

Widać umiejętność przekraczania siebie i łamania pewnych rządzonych nami praw świadczy o geniuszu i wyjątkowości. Nie wszystkich na to stać. To potrafią tylko nieliczni.

Anonimowy pisze...

@Zuza
Wydaje mi się że takie przewartościowanie, może pozwolić spojrzeć na rzeczywistość trochę inaczej.
Choć to o czym piszesz, jest logiczne. Nie wszyscy syci(fizycznie)mają potrzebę rozwoju również tego duchowego, i nie każdy człowiek głodny, będzie myślał jedynie o zaspokojeniu swojego głodu.
pozdrawiam

Anonimowy pisze...

"słabych i nieporadnych wybierał Pan Bóg do robienia wielkich rzeczy, nawet jeśli oni sami nie mogli w to uwierzyć" no to predyspozycje mam że hej.
tylko gdzie jest plan?
Boże,ojciec się szw.... ojciec wędruje. Ze współbratem.
A ja się rozglądam po tej ziemi i co mi się uda zbudować to burzę. Samoczynna ludzka maszyn burząca do kontaktów, produkcja gruzu.
To tak miało być?

Prześlij komentarz