Hyacintus oznacza kwiat, czyli wrażliwość, ale Jacek oznacza także kamień. A jak pisał Herbert – kamienia oswoić się nie da.
Mam czasem wrażenie, że kiedy mówimy o świętych nasz język został zainfekowany jakimś wirusem, odbierającym mu jego siłę. Pewne słowa, używane wciąż na okrągło, czasami bez większego sensu, zatraciły sens swojego znaczenia. Oleodruki i podkolorowywane hagiografie. Wypowiadamy się za pomocą kalek, powtarzając pobożne banały, niczym w nieuważnej rozmowie – ot tak dla podtrzymania konwersacji. Ale te słowa nic nie znaczą. Nie mają wpływu na nasze życie.
Mam czasem wrażenie, że kiedy mówimy o świętych nasz język został zainfekowany jakimś wirusem, odbierającym mu jego siłę. Pewne słowa, używane wciąż na okrągło, czasami bez większego sensu, zatraciły sens swojego znaczenia. Oleodruki i podkolorowywane hagiografie. Wypowiadamy się za pomocą kalek, powtarzając pobożne banały, niczym w nieuważnej rozmowie – ot tak dla podtrzymania konwersacji. Ale te słowa nic nie znaczą. Nie mają wpływu na nasze życie.
Można oczywiście katechetycznie pytać czego nas uczą święci lub jak mamy ich naśladować? Ale czy nie ciekawszym pytaniem jest: jaki mamy z nimi osobisty kontakt, jak działają w naszym życiu albo w jaki sposób ich znaleźliśmy? I dlaczego właśnie ten, a nie inny święty jest dla nas kimś ważnym?
Bo ze świętymi jest tak, że to oni znajdują nas pierwsi.
***
W dniu świętego Jacka zastanawiam się czy moja wiedza o nim nie jest w gruncie rzeczy tak samo ślepa jak pięciu bohaterów starej opowieści, poproszonych by opisali słonia. Pierwszy ślepiec zbliża się do zwierzęcia i dotyka jego nóg: - Słoń jest jak świątynia, a to są jego kolumny – mówi. Drugi maca trąbę i orzeka, że słoń jest jak wąż. Trzeci ślepiec przykłada rękę do grubej skóry na brzuchu i stwierdza, że słoń jest jak góra. Czwarty wodzi dłonią po uchu i mówi, że słoń jest jak wachlarz. Ostatni ślepiec, macając po omacku, ujmuje w rękę ogon i oświadcza: - Słoń jest jak bat.
W każdym z tych określeń jest coś słusznego, ale żadne nie przedstawia rzeczywistego słonia. W swoim mówieniu o Jacku Odrowążu mam przeświadczenie, że przypominam owego ślepca. Bo kiedy wydaje mi się, że Jacka znam, okazuje się, że wciąż mnie zaskakuje i nie daje oswoić.
Dlatego trochę się go boję. Jacek jest nieobliczalny. Zupełnie inaczej niż mój ukochany zakonny patron: bł. Isnard, średniowieczny dominikanin, specjalista od awanturników. Mało znany, przez to „nie-komercyjny” i bardziej „mój”. Działa bardzo dyskretnie, nigdy nie wpychając się na pierwszy plan. Jakby był trochę nieśmiały.
Jacek działa inaczej. Jest niczym pitbull spuszczony z łańcucha, nieobliczalny tajfun, prowadzący spektakularnie do celu, z burzą i piorunami. Jego działanie przypomina jazdę na rollercoasterze. Dojedziesz do końca, ale drogi nie zapomnisz.
Ja przynajmniej tak doświadczyłem jego mocy.
Lubisz adrenalinę i mocne wrażenia? Nudzą cię przewidywalne wakacyjne podróże? Nic prostszego: udaj się na ulicę Stolarską w Krakowie do grobu pierwszego dominikanina i poproś o wstawiennictwo.
***
Siedem lat temu odbyła się jubileuszowa Pielgrzymka Różnych Dróg i Kultur, która wyjątkowo składała się z dwóch etapów. Pierwszym była „ewangelizacja Europy zachodniej”, a drugim tradycyjnie polski szlak.
Przed wyjazdem udaję się do spowiedzi: - Podejdź sobie do grobu św. Jacka, powierz mu Waszą podróż i ludzi, których spotkacie – słyszę na koniec.
Jacek w niebie musiał zacierać ręce. Bo specjalistą od misyjnych wyjazdów jest przecież najlepszym. Nie było wyjścia, musiałem mu zaufać. W końcu dzięki niemu, nasz zakon pojawił się w Polsce, więc i pośrednio jestem mu coś winien. Należymy do rodziny.
Wyjazd był z Rzeszowa, w białych habitach było nas dwóch. Ojciec Maciek Chanaka pielgrzymkę również pamięta do dziś… Było ekscytująco, to cud, że wróciliśmy żywi, a jednocześnie to był (myślę, że Maciek się zgodzi) jeden z najcenniejszych i najpiękniejszych duszpasterskich wyjazdów. Niezapomniany.
Na miejscu okazało się, że dwa autokary przepełnione zostały do granic możliwości: ludźmi, jedzeniem, instrumentami i wszelkiego rodzaju rzeczami. Kierowcy stwierdzili, że nie wyruszą, bo to zbyt niebezpieczne. „Jechać! Bóg jest z nami!” – krzyknął ksiądz Andrzej Szpak. A, że Szpaku ma szczególne przywileje w niebie, tak zostało do końca. I Bóg owszem był z nami, jednak tuż za nim biegł święty Jacek…
W Niemczech psuje się autokar, na potężnym parkingu spędzamy całą dobę. Chłodnica dojeżdża z Polski, po czym okazuje się, że jest niewłaściwa. Kolejne 5 godzin. Dzień i noc. Ludziom puszczają nerwy, a kiedy po 30 godzinach udaje nam się nareszcie wyruszyć, okazuje się, że jeden z uczestników pielgrzymki został na parkingu. Jest noc, a chłopak niepełnoletni, na dodatek w obcym kraju. Niemieckie autostrady, by zawrócić musieliśmy pokonać ok. 150 km, 70 w jedną stronę i tyle samo w drugą. Kierowcy u szczytu wytrzymałości. Modlimy się, by wszystko skończyło się dobrze.
Noclegi bywały na salach gimnastycznych, w których na 150 osób, z rodzinami i dziećmi musiały nam wystarczyć dwie łazienki. Dodajmy: bez prysznicy. Podobnych przykładów można by mnożyć.
W tradycji żydowskiej mówi się, że gdy kończą się ludzie pomysły zaczynają się Boże. Pan sprawdzał nasze granice wytrzymałości, a Jacek dokładał drewna do pieca wrażeń.
***
Jednak, gdyby nie te i podobne sytuacje (o wielu nie wspomnę, gdyż mam lęki przed prokuratorem) nigdy nie weszlibyśmy w środowiska: cyganów, którzy nocą zaprosili do swojego taboru, kierowców tirów jeżdżących po całej Europie, przemytników, handlarzy narkotykami, dzielnic prostytutek, a nawet Świadków Jehowy, z ulotkami informacyjnymi po polsku. Towarzystwo można powiedzieć Biblijne. Wiele poruszających rozmów pamiętam do dziś. O wierze, życiu, zakonie i Panu Bogu. Ludzie widząc biały habit w tak nieoczekiwanych miejscach często sami zaczepiali.
***
Grubo po północy, stojąc z grupą pielgrzymkowych towarzyszy gdzieś pod Amsterdamem, podbiega zdyszana dziewczyna i patrząc na nasze habity pyta:
- Excuse me, where is a party?
Zdziwieni odpowiadamy, że jesteśmy katolickimi zakonnikami.
– No, it`s not real. It`s not truth - stwierdziła młoda holenderka i pobiegła dalej.
Chłopaki z Polski uśmiechają się ze zrozumieniem. To już kolejna tego typu sytuacja.
Czarnoskóry Jamajczyk z dreadami i świeżutkim skrętem krzyczy z ulicy:
- Catholic Monk?
- Yes, catholic monk – uśmiechamy się, gdyż w przeciwieństwie do poprzednich kilkunastu osób, ten przynajmniej właściwie skojarzył.
- Cool man! – słyszymy w odpowiedzi.
Jacek stawiając w sytuacjach podbramkowych, jednocześnie pokazywał wypływające dobro. Na paryskich ulicach podchodzili muzułmanie, prawosławni pytając kim jesteśmy? A rozmowę z katolickim małżeństwem z Iranu zapamiętam do końca życia.
Prawosławne małżeństwo z Mołdawii zaczepiło, aby móc zrobić z nami zdjęcie.
Pierwszy raz widzieli we Francji białych zakonników w habicie. Na koniec poprosili o błogosławieństwo, dzieci z szacunkiem pocałowały krzyż wiszący przy różańcu Maćka.
Byliśmy wzruszeni ich niezwykłą wiarą.
***
Jacek to ten, który niesie płomień. Tak mówią znawcy imion. Hyacintus oznacza kwiat, czyli wrażliwość, ale Jacek oznacza także kamień. A jak pisał Herbert – kamienia oswoić się nie da.
Płomień Jackowy zauważyła cała Polska, podczas obchodów 750-lecia lokacji miasta Krakowa i śmierci pierwszego polskiego dominikanina. W Małopolsce pojawia się potężny huragan, który wyrywa drzewa z ziemi. Wyrwał także i to, które od kilkudziesięciu lat stało przez krakowską bazyliką. Co najlepsze. Drzewo spadając na ziemię, nie uszkodziło ani fasady kościoła, ani żadnego z samochodów, zaparkowanego na pobliskim parkingu. Jedynie wygięte barierki przypominają o zdarzeniu. W informacyjnych serwisach zastanawiano się skąd nagle pojawiła się ogromna burza?
Tylko dominikanie wiedzą swoje…
***
Dziś żadne wielkie drzewo nie przysłania już fasady dominikańskiego kościoła, ani wiszącego na ścianie krzyża. To jedna z pamiątek po obchodach. Nie muszę dodawać, że otrzymanie zgody na wycięcie takiej roślinki byłoby niemożliwe.
Cały Jacek Odrowąż. Pewny siebie kamień. Jego dynamicznego temperamentu nie sposób oswoić. Chyba, że komuś z Was to się udało?
Kamyki nie dają się oswoićdo końca będą na nas patrzećokiem spokojnym bardzo jasnymZbigniew Herbert, "Kamyk"
Tekst pierwotnie ukazał się na dominikańskim blogu "Opowieści z betonowego lasu" w 2010 roku.
24 komentarze:
Z naszych zakonnych tekstów własnych napisanych brata Seweryna z Lubomla, prezbitera:
"Jacek często ze łzami i łkaniem modlił się, aby Bóg wyprowadził go z więzienia tej śmierci do ojczyzny (...) i błagał, aby mógł w pokoju opuścić ten świat. I usłyszał Bóg, Ojciec miłosierdzia, jego tęsknotę".
"Dzikość" i "wolność" połączone z nieprawdopodobną tęsknotą za niebem. Niezwykły człowiek...
A jakich macie świętych, których lubicie, którzy czasem Wam pomogli, którzy są z Wami? Ja mam dwóch facetów: św. Józefa i św. Judę Tadeusza. Może i nie mamy spektakularnych sukcesów, ale trzymamy się razem.
Z roślinką św. Jacek poradził sobie sprawnie:). Tak, dziś jego święto.
Święty Jacek...nie zawsze działa jak spuszczony z łańcucha pitbull :) Ma wyczucie gdzie potrzeba, a gdzie nie.
Przecież, jemu samemu udało się oswoić swój temperament. Został pociągnięty Tym samym, czym najpierw święty Dominik.
Ja dzisiaj na chwilę byłam u św Jacka i pomodliłam się z lekkim drżeniem serca, bo zostało mi w głowie, że on lubi robić huragany... ale i sytuacja beznadziejna...
Co do swoich świętych to ja mocno przywiązana jestem do bł Frassatiego to był gość i od kilku lat staram się gdzieś znaleźć obrazek z jego wizerunkiem, coraz bardziej przekonuję się do bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Święta Rita też nie raz pomogła no i szczególną sympatią darzę św Dominika
powielam zdanie innych, że to sami święci nas szukają, i znajdują w odpowiednim czasie...
tak tez było ze mną, w moim przypadku, kolejno: św. Jan od Krzyża-zaczęło się od książki"Stromą ścieżką", później po przyjęciu szkaplerza cała plejada karmelitów: św. Teresa z Avilla, św. Tereska, św. Edyta Stein; św. Faustyna, św. Juda Tadeusz, później o. Maksymilian Maria Kolbe, Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński (po jego " Zapiskach więziennych), błogosł. Matka Teresa, św. o. Pio, no i niesamowita historia ze św. Janem Pawłem II i Janem XXIII, na których kanonizacji się znalazłam w dniu moich urodzin, później błogos. Paweł VI, i Sługa Boży o. Jacek Woroniecki, i oczywiście nie święci, ale wierzę że się za mną wstawiają, gdy uciekam się do nich: ks. Jan Twardowski i o. Joachim Badeni; a ostatnio odkryty na półce z książkami i w Ziemi Świętej: św. Józef; oj, długo by opowiadać.....ale każdy z nich to niesamowita opowieść
i jest jeszcze ktoś, moje patronki, aż 7: św. Agnieszka z Rzymu, św. Agnieszka (dominikanka) z Montelpucciano, św. Agnieszka z Asyżu i św. Agnieszka z Pragi, błog. Dorota z Mątowów, św. Katarzyna Sieneńska i św. Katarzyna Aleksandryjska - ta 7 to moje ulubienice
a wszyscy Ci święci, to mój sztab u bram Bożych, których codziennie wzywam w modlitwie i proszę o ich orędownictwo u Pana
zapomniałam jeszcze dodać św. Franciszka z Asyżu, jego siostrę, św. Klarę i św. Antoniego Padewskiego - u których modliłam się przy dotykałam ich grobów
mam nadzieje, że nie nie obrażą się na mnie, bo ich również przyzywam w codziennych modlitwach
dużo tych świętych
ale wierzę w świętych obcowanie, namacalnie
Byłam w darłowskiej katedrze i bracia franciszkanie na rannej mszy świętej polecili w modlitwie braci dominikanów. Najważniejsza jest miłość.
Podobno, święty Jacek ulitował się nad biedakami którym gradobicie zniszczyło plony. Pomodlił się nad pochylonymi kłosami, i one się podniosły. Może warto prosić świętego Jacka o wstawiennictwo...Coś mi się wydaje, że ulitowałby się nad wszystkim pochylonym/zmarnowanym, niezależnie od tego co to by było, czy kto.
i to jest szafirku bardzo piękna myśl. Jacek jest opiekun. brat i przyjaciel
pandarasta: w łódzkim klasztorze jest w bocznej kapliczce wizerunek bł Frassatiego, bo to patron łódzkiego klasztoru. Jeśli chcesz zapytam dominikanów, może mają jakiś obrazek z jego obliczem i Ci wyślę :)
Skoro tak...to chce takiego opiekuna, brata i przyjaciela. Biorę go :D
Około rok przychodzenia na Stolarską i powierzania Jackowi wszystkiego od spraw małych i przyziemnych po prośbę o męża i przemianę wewnętrzną. Zrobił i robi tak wiele, prawdziwy i wielki cudotwórca. I zgadzam się, że ma ogromną radość z posyłania ludzi na misje, przejechałam przez niego i dzięki niemu prawie cały kontynent w ostatnich latach, po dominikańsku, bez pieniędzy, tylko żyjąc z ludźmi i głosząc Pana tym prostym życiem.
Także tego, polecam, szczególnie jak ktoś chce dać się zaskoczyć w kwestii ożenku, zdaje się że i w tej materii już w średniowieczu sporo kombinował. Rzeczy błahe, choroby ciała, kwestie relacji, życiowych planów to jego specjalność.
Krakusi, jestescie bardzo uprzywilejowani, jak śpiewamy w litanii jackowej:
Przemożny opiekunie Krakowa i jego mieszkańców, módl sie za nami!
Chwyta za serce :)
kwiat i kamień?
pasuje.
ciepły, ogrzany i oddający ciepło a nieoswojony bo nie do oswajania. kamyki nie po to są
dobry i kochany
jest cichutko i jakby tak ktoś jak dziecko wziął na klatę, w chuście poniósł.
Jacek czy Bóg
no bo tak. mówicie że kocha. to ja sie przytulam i śpię
Jeszcze jedno...przyszło mi niespodziewanie. A może mam ze św. Jackiem więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać? ;) Przypadkowo, czy nie, używam tu ksywy- szafirek ( miało być od małego kamienia ) ale kwiat też istnieje o takiej nazwie. I jest z rodziny hiacyntowatych (jackowatych).
Podoba mi się :) a może to święty Jacek sam pierwszy "wprosił się" na brata opiekuna i przyjaciela, a moje "biorę go" to już odpowiedź tylko...;)
Tak, czy siak. Lubię świętego Jacka, i mam nadzieję że idzie ze mną, i będzie szedł.
po gładkich, po ostrych. po szarym i białym i żwirze
wszyscy jesteśmy z Bożego przypadku
taki miał pomysł chyba. siał. i ma. a nam się wydaje
Pandarasta: dziś w łodzkim klasztorze czekał na mnie obrazek z wizerunkiem bł. Piera Frassatiego, choć nikogo o to nie prosiłam. Daj znać, mogę ci go przesłać! :-)
Magda na serio ;) Wow byłabym mega wdzięczna za taki obrazek ;) Jak coś to możesz podać email to wyślę Ci swój adres ;)
pandarasta: pisz na mlodzinska@gmail.com :)
Jejku, jak mogłam nie wejść na tego bloga w okolicy wspomnienia o świętym Jacku!
Dopiero teraz tu zajrzałam po długim czasie i cieszę się, że ojciec Krzysztof odnowił ten piękny artykuł sprzed paru lat, zadedykowany św. Jackowi. Właśnie ten wpis parę lat temu odegrał bardzo dużą rolę w moim życiu. Poprosiłam wtedy świętego Jacka o pomoc właśnie dlatego, że ten wpis ojca Krzysztofa ("Oswoić kamień") zrobił na mnie tak wielkie wrażenie i takiego silnego świętego właśnie potrzebowałam, choć jednocześnie poprosiłam św. Jacka, żeby opiekował się mną jakby delikatniej, może bez jakichś wstrząsów, a po prostu jak mężczyzna kobietą. I nie zawiodłam się. Najpierw święty Jacek jakby nie odpowiadał, a kiedy już tak naprawdę bardzo mocno ponowiłam moją prośbę i poprosiłam o jakiś znak, że naprawdę wziął mnie w opiekę, to od razu wydarzyło się coś bardzo niecodziennego i właśnie w klimacie tej wycieczki, o której Ojciec napisał: wydarzenie to było niecodzienne, absurdalne, dość dramatyczne, był problem, były koszty finansowe, ale jednocześnie wskutek niewytłumaczalnego zbiegu okoliczności wszystko się na koniec udało, nikt nie ucierpiał, a do tego dostarczyło ono wiele cennej wiedzy i dla mnie i dla innych osób, nie zabrakło też akcentu nieco humorystycznego.
To wydarzenie poczytałam sobie za znak i za dowód na to, że święty Jacek wziął mnie w opiekę. To było ponad 3 lata temu i odtąd opiekuje się mną już delikatniej, choć czasem właśnie równocześnie bardzo "dziwnie" i po tym tę opiekę poznaję. Takie bardziej burzliwe, również dość mało wytłumaczalne na ludzki rozum, wydarzenia zdarzają się nadal, a najczęściej właśnie wtedy, kiedy bardzo czymś martwię się i potrzebuję poczuć, że św. Jacek jednak jest blisko. A na co dzień to i tak czuję, że jest blisko, każdego dnia. Bardzo dużo też mam takich zrządzeń związanych z samym świętym, z jego osobą, kiedy chcę odwiedzić miejsce, które łączy się właśnie z nim.
1/2
A jeszcze pozostaje dla mnie kompletnie niewytłumaczalna sprawa, w której św. Jacek wysłuchał mnie i to w przewrotny sposób, właśnie wtedy, kiedy miałam ten straszny czas w życiu i do tego doświadczałam wielkiej samotności. Poprosiłam wtedy, żeby św. Jacek sprawił, żebym poznała wspaniałego mężczyznę, takiego "dla mnie", zanim moja córka zda maturę (bo powiedziała, że po maturze wyprowadzi się) i zostałabym już wtedy zupełnie sama (nota bene nie wyprowadziła się jeszcze). Do tej matury został wtedy chyba z ponad rok i nic totalnie nie wydarzało się, czas mijał, ale byłam spokojna, że św. Jacek coś wymyśli. Jak już był kwiecień, a matura miała być w maju, to zaczęłam mówić świętemu, że nic nie szkodzi, jeśli ten mężczyzna nie pojawi się, no trudno, i tak moje uczucia do św. Jacka nie zmienią się, ale okazało się, że właśnie wtedy, w połowie kwietnia poznałam bardzo fajnego mężczyznę, wolnego, który odtąd jest moim przyjacielem (pisałam o nim kiedyś tutaj) i cały czas ta znajomość trwa i bardzo wiele dla mnie znaczy, natomiast mieszkamy w innych miastach plus jest jeszcze trochę przeszkód, więc jest to bardzo platoniczna znajomość i przyjaźń, tak więc, święty Jacek spełnił swoją prośbę, tyle że nie wiadomo kompletnie co z tym ma być dalej. Jest takie spiętrzenie okoliczności i zależności, że bycie razem wydaje się niewykonalne, nawet gdybyśmy w jakimś momencie stali się parą. A teraz po prostu przyjaźnimy się i to wniosło niesamowicie wiele do mojego życia (i do jego życia też, wiem o tym). Koleżanka mówi, że powinnam była wtedy świętemu Jackowi podać inne "warunki brzegowe", to by mi znalazł mężczyznę do związku, a tak, to mam o co prosiłam. Może i to prawda. ;)
Natomiast mnie ciekawi co dalej i nadal ufam świętemu Jackowi, że to wszystko gdzieś prowadzi, i że opiekuje się mną, i że ta sprawa też będzie miała jakiś dobry dalszy ciąg.
W dniu wspomnienia św. Jacka w tym roku byłam na mszy w kościele na ul. Freta w Warszawie i na nieszporach mu poświęconych - były bardzo piękne. A wcześniej byłam na Jarmarku św. Jacka i na zwiedzaniu kościoła i klasztoru.
To mój ulubiony święty i zawsze mi pomaga. Dużo było też innych niewytłumaczalnych wydarzeń, w których czułam, że tak mi daje znać swojej opieki, a też i wiele razy pomógł mi w codziennym życiu, w wyjściu z problemów.
To prawda, że święci sami nas znajdują!
Przed natrafieniem na artykuł o. Krzysztofa, usłyszałam parę razy przypadkiem o św. Jacku i zapałałam jakąś wielką sympatią do niego. Potem był właśnie ten artykuł i ta prośba o opiekę.
W podobnym czasie znalazła mnie też (w dziwny i mało wytłumaczalny sposób) święta Rita i też opiekuje się mną. Może potrzebowałam też i kobiety (i to z takim właśnie życiorysem), żeby mnie wspierała, bo św. Jacek sam nie dawał sobie ze mną rady. ;)
2/2
Mój syn ma na imię Jacek :) i właśnie taki jest-uroczy jak kwiatuszek, a jednocześnie stanowczy jak głaz! Ma 19 miesięcy :D /Ania
I to jest bardzo piękne i dobre imię :)
Niech się chowa zdrowo i szczęśliwie
Prześlij komentarz