sobota, 8 kwietnia 2023

Trzy znaki świadczące o tym, że Bóg pociąga bliżej

Na podstawie św. Jana od Krzyża. 








Trzy znaki mówiące o przejściu od modlitwy słownej do modlitwy kontemplacyjnej:

  • Działanie wyobraźni nie wiąże się z przyjemnością. Nawet staje się niemożliwe.

  • Wyobraźnia, a także zmysły nie zdradzają żadnych skłonności do rzeczy, w których miałyby upodobanie. Rzeczy stworzone nie przynoszą najmniejszej pociechy, nie ma się w niczym upodobania, nie ma się na nic ochoty. 

  • Dusza znajduje upodobanie w pełnym miłości przywiązaniu do Boga, w wewnętrznym ukojeniu, ciszy i wytchnieniu, bez jakichkolwiek czynności i wysiłków ze strony władz duchowych.



6 komentarzy:

Senecjusz pisze...

Głupio mi poprawiać św. Jana od Krzyża, ale ja dodałbym jeszcze czwarty znak: coraz większa rezygnacja z siebie, swoich racji i pomniejszych potrzeb, by zyskać więcej czasu i przestrzeni dla Boga i Jego "potrzeb". Jak w stanie zakochania. Inaczej wszystkie trzy poprzednie punkty mogą stać się formą karmienia swojego ego, co niestety znam z własnej praktyki...😔

o. Krzysztof pisze...

Trafna uwaga. Dziękuję.

Anonimowy pisze...

Nie wiem dokładnie o co chodzi w tym "modlitwa słowna i kontemplacyjna", ale jak dla mnie, na " Chłopski rozum", oznaka, było, że zamknęłam usta, i poczułam jak krew w nich pulsuje. Nie wiele gadam, mieszkam w pokoju jednoosobowym ( z czego się cieszę) i nie obchodzi mnie co ludzie mają zbytnio do wyrzucenia z siebie. Przyjmuje w Duchu, jak dziecko dziecko. Wtedy się nie boję. No i nauczono mnie, choć nie zawsze pamiętam o tym, by przepuscic myśli, a nie każda sie zajmować i rozwiązywać, komentować i z z ta myślą dyskutować.

Biały pisze...

Rezygnacja z siebie nie może być tak posunięta, o sobie też trzeba myśleć.

Senecjusz pisze...

Gdy poznałem moją Żonę, wracałem od niej codziennie ostatnim dziennym autobusem, i przyjeżdżałem pierwszym następnego dnia. Wspominam ten czas jako jedne z najszczęśliwszych chwil mojego życia. Byłem po uszy zakochany i za nic miałem to, na jaki wysiłek wystawiam swój organizm. Byle tylko znów być blisko.
O takim radykalnym zakochaniu - tylke, że w Bogu - myślę. Takim, które słupników czyniło spełnionymi, i które pozwalało im rezygnować ze wszystkiego, czym się dotąd zajmowali, a co od tej pory było dla nich już tylko przeszkodą zabierającą czas, który wolałoby się spędzić wyłącznie z Nim. W doświadczeniu Bożej obecności człowiek czuje się jak na górze Tabor - pragnie się tylko tego, by ta bliskość trwała, i wszystko inne, czym zajmowało się czas, staje się bezwartościowe. Brak tej wewnętrznej motywacji oznaczałby, że nie nasza relacja z Bogiem może być oziębła, wyrachowana, albo że tak naprawdę chodzi w niej tylko o własny rozwój i płynącą z niego satyswakcję.
To miałem na myśli.

Stargard pisze...

Nie może być oziębła i wyrachowana, to bezsprzecznie, głębia i bezinteresowność to podstawa.

Prześlij komentarz