poniedziałek, 30 stycznia 2012

Dobra i zła samotność

Niechaj będzie gdzieś miejsce, gdzie możesz naturalnie, spokojnie oddychać i nie musisz z trudem chwytać powietrza. Miejsce, gdzie Twój umysł może być bezczynny i zapomnieć o wszystkich sprawach.











W latach trzydziestych XX wieku pewien admirał o nazwisku Byrd udał się samotnie na Antarktydę w celu prowadzenia   polarnej stacji meteorologicznej.  Chciał uciec, jak twierdził, od presji życia codziennego. Nalegał aby wysłano go tam samego. W swoich dziennikach przyznaje, że pragnienie prowadzenia obserwacji meteorologicznych nie stanowiło jego głównej motywacji, choć posłużyło za wygodny pretekst, by przeżyć to samotnicze doświadczenie:


Pomijając pracę meteorologiczną i badanie zórz, nie miałem żadnych istotnych powodów, by tam wyruszyć. Naprawdę, żadnych powodów tego rodzaju. Jakichkolwiek, pomijając pragnienie człowieka, który chce przeżyć w pełni pewne doświadczenie, być przez chwilę sobą, zakosztować spokoju, ciszy i samotności, by odkryć, jak cenną wartością są w rzeczywistości.


Byrd nie uciekał przed żadnych nieszczęściem. Opisywał samego siebie jako osobę o nadzwyczaj szczęśliwym życiu prywatnym. Niemniej jednak wywierana na niego w ciągu czternastu lat presja organizowania różnego rodzaju ekspedycji, połączona z nieustannym niepokojem o pieniądze na ich sfinansowanie, wywołała u niego efekt, który określał mianem „osaczającego zamętu”. Dotarł do punktu, w którym życie zaczęło wydawać mu się bezsensowne. Czuł, że nie ma czasu na czytanie tych książek, które chce czytać, nie ma czasu na słuchanie muzyki, której rzeczywiście chce słuchać. „Pragnąłem czegoś więcej niż prywatności w sensie czysto terytorialnym. Pragnąłem zatopić korzenie w pewnej ożywczej filozofii.

Poddał próbie swoje zdolności przetrwania w rzeczywistości surowszej niż cokolwiek, czego dotąd doświadczył. W swoim dzienniku zapisał:


Dziś o 4.00 wybrałem się na przechadzkę przy 89 stopniach Fahrenheita mrozu. (…) zatrzymałem się, by wsłuchać się w ciszę. Dzień umierał, noc przychodziła na świat w wielkim pokoju.  Dostrzegłem tam nieuchwytne procesy i siły kosmosu, harmoniczne i bezdźwięczne. Harmonia, to było to! To właśnie wyłoniło się z ciszy – subtelny rytm, ton doskonałej struny, zapewne muzyka sfer. Wystarczyło pochwycić ten rytm, by momentalnie stać się jego częścią.


Przy innej okazji pisze, że czuł się bardziej „żywy”  niż w jakimkolwiek innym okresie życia.
Po przejściu próby samotności zapisał:


Wziąłem stamtąd coś, czego wcześniej w pełni nie posiadałem – umiejętność doświadczania czystego piękna, cudu tajemnicy życia i prostego systemu wartości. (…) Cywilizacja nie zmieniła moich idei. Żyję teraz prościej, a w moim życiu jest więcej spokoju.


To wciąż powtarzany, niezwykle silny postulat Mertona. Mieć momenty, kiedy odchodzi się od otoczenia. O ile  prawdziwa, wewnętrzna samotność nie zależy od innych ludzi (można być samotnym żyjąc wśród setek osób), to jednak istnieje mechanizm, który pomaga ją znaleźć, a który ściśle związany jest z pewną topografią, z rzeczywistym, fizycznym odizolowaniem się.


Powinieneś mieć przynajmniej pokój lub jakiś kąt, gdzie nikt cię nie znajdzie, nikt ci nie przeszkodzi, nikt cię nie zauważy.


Ten kąt niech będzie miejscem, gdzie można będzie rozsupłać więzy łączące nas ze światem; gdzie możliwe stanie się rozluźnienie tych wszystkich mocnych strun, przywiązujących nas – przez wzrok, dźwięk, myśl – do obecności innych. A kiedy już znajdziemy takie miejsce – ojciec Ludwik radzi, by nie tylko uznać je za swoje, ale i pokochać i wracać do niego, kiedy tylko będzie to możliwe, nie śpiesząc się z zamienianiem go na inne.

Im bardziej jesteśmy samotni, tym bardziej jesteśmy razem. (T. Merton)


Tą osobistą pustynią może być nie tylko zaciszne miejsce własnego domu, ulubione miejsce gdzieś na łonie przyrody, ale mogą to być też kościoły, swoiste „jaskinie ciszy”, ciche i spokojne samotnie obecne na pełnych zgiełku i hałasu ulicach wielkich miast, gdzie człowiek może znaleźć schronienie przed „nieznośną arogancją świata biznesu”.

Zdarza się, że w ulicznych samotniach można być bardziej samotnym niż w pokoju w swoim własnym domu. W domu zawsze może zdarzyć się, że człowiek zostanie odszukany i ktoś mu przeszkodzi – czego nie powinno się mieć za złe, bo czasem wymaga tego miłość.

Fizyczna samotność, prawdziwe skupienie i zewnętrzna cisza są potrzebne, ale - jak wszystkie rzeczy stworzone – są jedynie środkiem do celu.

Niebezpieczeństwo źle przeżytej samotności pojawia się wtedy, kiedy z pola widzenia traci się cel, który zawiera wszystkie inne, a którym jest miłość Boga. Tak przeżywana samotność jest samotnością fałszywą i może zamienić się w zwykły egoizm.  


Cytat w pod nagłówkiem pochodzi od Thomasa Mertona (Nowy posiew kontemplacji), zapiski admirała z książki angielskiego psychiatry Anthoniego Storra (Samotność). Korzystałem także z pracy magisterskiej Małgorzaty Groenwald (o samotności i milczeniu).



24 komentarze:

Anonimowy pisze...

Niechaj będzie. + .

Anonimowy pisze...

Zgłaszam na konkurs swoje propozycje podpisu pod pierwsze zdjęcie. 1. Przeorze, częstokół albo tunel, inaczej nie da rady przejść z zakrystii. 2. Tomaszu Merton, nigdzie nie jedź. 3. Kiedy to uciekaliśmy przed Tobą Panie, bo uważaliśmy, że się nam naprzykrzasz? 4. Miałem porywające kazanie o Wcieleniu. Wychodzę, a tu za węgłem czai się gostek i mowi, że musi porozmawiać, bo ma problemy z czystością. 4. Odkryć w sobie kontemplatyka. W tych warunkach? 5. Ksiądz też człowiek. 6. Życie zakonne byłoby całkiem znośne, żeby nie ci ludzie.

Mati pisze...

7. Ojcze, wiemy że w Złotych Tarasach jest promocja na czekoladki, ale nie możesz wydać na nie wszystkich pieniędzy z kolędy...

SlonkO pisze...

Oj takie miejsce, ten mały kąt samotności, gdzie można się skryć na kilka chwil,bardzo potrzebny teraz ale tak ciężko go znaleźć...

Jolaśka pisze...

Nie trzeba uciekać w kąt. To bardziej chyba trzeba poszukać takiego "kąta" w sobie.
Jest taki moment "zawieszenia" kiedy wszystko już w domu zrobione,przygotowane na następny dzień, światło zgaszone i między jawą a snem czai się taki "kącik".
W tym codziennym zawieszeniu, po całym dniu spędzonym na bieganinie i tym co trzeba i muszę, jest czas na to by pobyć samemu ze sobą, bo chcę, w absolutnym milczeniu, szczerości, w harmonii ze sobą i kosmosem, wyrównuje się oddech, pojawia się dystans do tego co było wkurzało i w ogóle.
Potem tylko krótkie JESTEŚ i spanie bo rano jest zupełnie nowy dzień :-)
Bardzo mi się podoba hasło "namiot modlitwy" i wcale nie chodzi o materialny namiot do modlitwy, to bardziej taki "wewnętrzny" namiot.
Bardzo piękny wpis o.Krzysztofie, jak zwykle:-)

Magdalena. pisze...

Kurczę, nawet nie wiesz, Ojciec, jak to do mnie trafia i jak jest adekwatne i w ogóle, jak bardzo się zgadzam !!

Pozdrowienia ;)

TaxiDriver pisze...

8. Ja chcę już do Jarosławia!

niesztuka pisze...

"Samotność to taka straszna trwoga" tak brzmią słowa pewnej piosenki. Myślę, że istnieje taka samotność, która wpływa destrukcyjnie na człowieka. Samotnośc, która wynika z niezrozumienia, z braku akceptacji, z braku zgody na zastaną rzeczywistość.Ciągle jednak poszukujemy i potrzebujemy takiej swojej pustelni. Wiele książek i filmów porusza ten temat. Samotnośc to taka droga do własnego wnętrza. Możemy tam znaleźć pustkę, ale też coś bardzo cennego.

Anonimowy pisze...

oj trafia trafia... dzięki!
i niesamowite zdjęcie - to z placu Św. Piotra, chylę czoła przed autorem...

Paoop pisze...

Oby tylko ten „kąt” samotności nie był czasem nostalgii i bierności. Oby był to czas budowania lub zmieniania. Czas zwrócenia się do wewnątrz, działania w celu odzyskania (rytmu) duszy. Z ciszą w centrum. A potem można zmienić ten kąt samotności na ‘pokój z oknem’, a potem można ‘uchylić drzwi’. I w końcu wyjść odmienionym. Wtedy ma się już moc i nic nie musi się udowadniać.

TomWaits pisze...

Niebezpieczeństwo źle przeżytej samotności pojawia się wtedy, kiedy z pola widzenia traci się cel - miłość Boga.

O. pisze...

Tak sobie myślę, że samotność, żeby umacniała, musi być wyborem. Nie koniecznością. Takim wyborem podejmowanym w każdej chwili, z - zawsze - możliwością powrotu.
Bo Bóg przede wszystkim jest w drugim człowieku.

skowronek... pisze...

http://www.youtube.com/watch?v=gwWh5w_Z1Jg

Zuza pisze...

Wiktor Frankl, znakomity psychiatra austriacki, powiedział kiedyś, że "człowiek musi być samotnym, albowiem dopiero wtedy spostrzeże, że nie jest sam, że nigdy nie był sam".

Po wpisie o admirale zastanawiam się, czy to poszukiwanie samotności celem odnalezienia siebie, Pana Boga, harmonii, ciszy, spokoju, nie staje się w pewnym momencie pretekstem do ucieczki od codzienności, problemów, obowiązków, spraw... Każdy potrzebuje odosobnienia na swój sposób, miejsca, w których człowiek ma możność bycia tylko ze sobą i wyłączenia umysłu mogą być rożne. Ale wyobraźmy sobie, że każdy z nas nagle wpada na pomysł poszukania "swojego" miejsca podobnie jak admirał, który sam przyznał, że chciał uciec od presji życia codziennego. Mamy do czynienia z sytuacją, w której mężowie lub żony, ojcowie lub matki, w poszukiwaniu swojego miejsca samotności, zostawiają rodziny i wyruszają w świat. Właściwie należy zrozumieć - taka potrzeba.

O takich jednostkach, jak admirał, czytam tylko w książkach. Historie, których dotknęłam osobiście, to zrozpaczone żony byłych mężów, którzy to stwierdzili, że za ciasno im w małżeńskich okowach i w poszukiwaniu siebie, wolności, harmonii i ciszy, postanowili wyruszyć w świat. Bo zbytnio przygniatała ich presja codzienności...

Poezja naszych blogowych rozważań na temat samotności bardzo często mocno zderza się z prozą życia. Zgadzam się z Franklem, ale niektórzy ludzie, stając się samotnymi, dostrzegają, że tak jest po prostu lepiej...

Spokojna... pisze...

@Zuza: Też mam takie przemyślenia. Bardzo często jest tak, że Ktoś ucieka...od presji...czuje że jest zbyt słaby do życia w całym tym wirze świata...a może czasem zamiast uciekać w samotność może warto świadczyć o Nim w tych wszystkich zawirowaniach: w pracy, w której wszyscy współpracownicy obmawiają Nas, w domu, w którym dzieci są nieposłuszne....

ane pisze...

Mnie też nurtuje problem tych "uciekających" samotników... w jednym z poprzednich wpisów pisał Ojciec o chłopaku, którego tata odszedł z domu, bo kościół był ważniejszy. Mam znajomą, której rodzice rozwiedli się, tata wstąpił do 3-go zakonu franciszkanów, ale nie czuł się w obowiązku wspierać ich ( trójki dorastających dzieci) alimentami, jedynie co, to obdarzał upomnieniem... Myślę, że to wogóle trudny temat w naszym Kościele, bo też różnie interpretowany. W ostatnie dwie niedziele jako drugie czytanie były Listy św. Pawła jakby do tego zachęcające. Bardzo żałowałam, że nie dotknęły tego kazania, bo bardzo byłam ciekawa interpretacji tych fragmentów. Jedna z moich niewierzących koleżanek powiedziała kiedyś, że chrześcijaństwo jest takie nierodzinne... i mimo iż czuję to inaczej, to wobec niektórych fragmentów czuję się za słaba. Ojcze, jakieś podpowiedzi? macie jakieś przemyślenia?

nashim pisze...

mnie też życie męczy, wstawanie wcześnie rano, praca, ciągła bieganina, wracanie do domu późnym wieczorem, płacenie rachunków....ludzie mnie denerwują....
też chętnie bym udała się na jakąś emigrację (hm!)np. wewnętrzną (na zewnętrznej już byłam), gdzie wszystkie te stresujące czynniki zostałyby wyeliminowane

nashim pisze...

@ane
raczej manichejskie, szczególnie katolicyzm

mLuna pisze...

POCHWAŁA SAMOTNOŚCI
Łódź.Środek dnia.Jedno z łódzkich kin.Okazuje się, że film jest wyświetlany tylko dla mnie...bezcenne:)
Poranki.Momenty kiedy cały dom jeszcze śpi...nad kubkiem gorącej kawy.
Wieczory.Książka.Muzyka...jest tyle miejsc i momentów, że aż wołają by je tylko dostrzec.SLOW LIFE POLECAM!
ps.Świetny blogowy wpis;)

Zuza pisze...

A ja uważam, że chrześcijaństwo jest bardzo rodzinne, tylko trzeba je umieć odpowiednio zinterpretować. Niestety, rozumienie życia w duchu nauczania Kościoła Katolickiego bywa często wypaczane przez samych katolików. Nie rzadko, stwierdzam to z przykrością, również przez duchownych. Ale genialny fragment, pokazujący (uważam) WŁAŚCIWĄ interpretację bycia katolikiem, znalazłam w książce M.Grzebałkowskiej "Ksiądz Paradoks": Jego krewna wspominała, że księdza (J.Twardowskiego) nachodziła pewna kobieta, która, przychodząc codziennie, ciągle dopytywała go: "Proszę księdza, czy ja się nie za mało modlę?" Ksiądz w końcu odpowiedział: "Za mało?! Do domu! Do garnków! Gotować mężowi!"

Kapitalne! Wszystko musi być wyważone. Bo jak Pan Bóg na pierwszym miejscu, to wszystko inne swoje miejsce będzie mieć. Ale nie, że człowiek zaniedba wszystko inne w imię Boga....Jeśli tak pojmuje wiarę i oddanie się Bogu, to to raczej nie jest chrześcijaństwo...

Anonimowy pisze...

O Boże przodków i Panie miłosierdzia,
któryś wszystko uczynił swoim
słowem
i w Mądrości swojej ukształtowałeś
człowieka,
by panował nad stworzeniem co
przez Ciebie cię stały,
by władał światem w świętości i sprawiedliwości
i prawości serca sąd sprawował-
dajże mi Mądrość, co dzieli tron z
Tobą,
i nie wyłączaj z liczby swoich
dzieci!
Bo jestem sługą Twoim, synem Twojej
Służebnicy,
człowiekiem niemocnym i krótkowiecznym,
zbyt słabym, by znać się na sądzie i
prawach.
Choćby zresztą był ktoś doskonały
między ludźmi, jeśli mu braknie mądrości od Ciebie-za nic będzie czytany.Mdr 9,6
Z pozdrowieniami i podziękowaniami
Kasia Bester

aurin pisze...

No właśnie; mieć MOMENTY odejścia, a jeśli już się odchodzi, to żeby inni wiedzieli dlaczego / np. w rodzinie / niekonieczne jest poznanie "po co", bo tego nawet sama osoba odchodząca może nie wiedzieć. Miłość /dobra miłość/ powinna być priorytetem, a wtedy puścić kogoś w samotność łatwiej i bezpiecznie odejść łatwiej. Mam na myśli oczywiście odejście dłuższe niż 3 dni lub tydzień, bo wtedy może być trudniej tym którzy zostają...
Tak myślę, że między dobrą, a złą samotnością jest cienka granica i trzeba umieć ją wyczuć i modlić się do Ducha Świętego o dary.
Myślę sobie też, że lepiej sobie znaleźć "wentyl" częściej i na krótko, niż zmęczyć się życiem na tyle, aby potem uciekać od ludzi i miejsc w których przyszło nam spędzać codzienność...
Zatem KOCHAJ I RÓB CO CHCESZ... :)
Jak zwykle skłania ojciec do rozmyślań przez te wpisy i dzięki temu robi się pełniej :)

aurin pisze...

"Nie można przeobrażać życia w "deptak": "tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło". Trzeba odejść od ludzi, aby być blisko Jezusa. Odpoczywając z Nim łatwiej nam będzie powrócić z Nim do człowieka. Trzeba być zarówno samemu, jak i w gronie tych, którzy dają nam siłę, udzielają ze swojego ducha, ze swojej nadziei."
To fragment z PRZEMIANY, który trochę mi tu pasuje :) http://pierzchalski.ecclesia.org.pl/index.php?page=00&id=00-03

ilonkaka pisze...

Zuza@ Dzieki za wspis. Tak ciezko wszystko wywazyc ,zeby byl czas na obcowanie z Panem i na te garnki. No prosze,czasem trzeba sluchac mlodszych ,bo mowia tez madre rzeczy.POzdrawiam

Prześlij komentarz