piątek, 11 stycznia 2013

Pomarańczowy Rzym - cz. I

Nikt nie wiedział, że autostopowa podróż do Rzymu, na dodatek w zimie i z niemal pięćdziesięcioosobową bandą jest niemożliwa. Może więc dlatego wszyscy szczęśliwie tam dotarliśmy?









Kiedy naukowcy zbadali trzmiela, okazało się, że ten owad w zasadzie nie powinien latać. Obliczono, że jego masa, budowa i powierzchnia nośna skrzydeł powinny mu to uniemożliwiać. Był tylko jeden problem: trzmielowi nikt o tym nie powiedział - więc lata. Podobnie było z nami. Nikomu nie powiedziano, że autostopowa podróż do Rzymu, na dodatek w zimie i z niemal pięćdziesięcioosobową bandą jest niemożliwa. Może więc dlatego wszyscy szczęśliwie tam dotarliśmy?

Rzym pachniał pomarańczami, a wszystko przez pewnego Hiszpana - Dominika Guzmana. Kiedy bowiem przybył on do Włoch w XIII wieku, miał ze sobą pomarańczowe drzewko, nie znane jeszcze w rejonie Italii. Zasadził je więc w klasztornym ogrodzie, dlatego możemy patrzeć na nie do dzisiaj (klasztor Santa Sabina, kuria generalna Zakonu Dominikanów).

Pomarańcza dla dominikanów jest ważna jeszcze pod innym względem. Kiedy otworzono grób z ciałem świętego w pomieszczeniu pojawiła się cudowna woń. Łacińskie słowo użyte w opisie oznacza właśnie pomarańcze. Tomasz Gałuszka, dominikański historyk średniowiecza, odkrył nawet, że w tych czasach to zapach pomarańczy był dla ludzi czymś najpiękniejszym.

Do dziś w dominikańskich klasztorach w Rzymie rosną pomarańcze, owoce dojrzewają w zimie i wczesną wiosną. Trzeba tylko wiedzieć z jakich drzew należy je rwać, w innym wypadku będą kwaśne. Żeby jednak ich skosztować, najpierw należy tam dojechać.


***
25 grudnia 2012, godz. 22:04
Łódź, klasztor dominikanów

Siedzimy całą wspólnotą przy stole: Paweł, Zdzisław, Wojciech, Dariusz, po dwóch Adamów i Szymonów. To jeden z nielicznych momentów gdy możemy być wszyscy razem. Zagryzam suszonego kabanosa, popijając miód pitny, który wcześniej Przeor doprawił przyprawami korzennymi. A potem krztuszę się nim ze śmiechu, gdy bracia kolejną godzinę opowiadają zakonne anegdoty. Choćby o tym jak były sekretarz prowincjała, Marcin, wiózł na lotnisko generała zakonu, który przyjechał do Polski na wizytację. Towarzyszył mu indyjskim asystent. Byli już nieco spóźnieni, na dodatek przekroczyli dopuszczalną prędkość. Nagle zatrzymuje ich policja, bracia są bez habitów.
- Proszę o wyrozumiałość – tłumaczy Marcin – wiozę generała wraz z asystentem na lotnisko.
Policjant patrzy uważnie na pasażerów zatrzymując dłużej wzrok na ciemnoskórym mężczyźnie z Indii.
- Kur... To już taki kryzys mamy w tym kraju, że naszą armię nawet na polskich asystentów nie stać?

Wybuchamy śmiechem. Choć rekreacja trwa dłużej niż planowaliśmy, nikt nie ma ochoty wracać do celi. Atmosfera świąteczna przedłuża się.

Powinienem się zbierać, gdyż za kilkanaście minut odjeżdża mój autobus do Wrocławia. Bilet kupiłem w internecie za zaledwie kilkanaście złotych. Biorę błogosławieństwo przeora na drogę i ściskam się z braćmi obiecując modlitwę w Rzymie.

Kilka godzin wcześniej na wieczornej Mszy świętej poprosiłem naszych parafian o modlitwę, a potem wiele osób przyszło do zakrystii życzyć pomyślności. Były też tacy, którzy chcieli doprecyzować nieścisłości:
- Czy na pewno dobrze zrozumieliśmy? Jedziecie do Rzymu? Autostopem, prawie pięćdziesięcioosobową grupą? Teraz? W zimie?


***
26 grudnia, godzina 03:12
Wrocław, dworzec autobusowy


Na dworcu spotykam Artura i Agnieszkę, są narzeczonymi z Łodzi i jadą autostopem do tego samego celu. Podróż traktują jako formę pielgrzymki, a także możliwość sprawdzenia czy w trudnych sytuacjach jedna osoba będzie umiała zapomnieć o sobie i zadbać o drugą. 
- Jedziemy pierwszy raz autostopem – słyszę – Nasz wspólny znajomy, Łukasz, tak wiele opowiadał nam o doświadczeniu Pana Boga w trasie, więc zdecydowaliśmy się.
- Naprawdę nigdy nie podróżowaliście wcześniej autostopem? 
- Nie – uśmiecha się Agnieszka – ale mam duży pokój w sercu.

To wszystko jest wariactwem  - przechodzi mi przez myśl – ale nie to jest najgorsze. Tej lawiny nie da się już zatrzymać.
- Bądźcie cierpliwi i nie zniechęcajcie się zbyt szybko. Niech Bóg was prowadzi.

Obiecujemy, że spotkamy się w Rzymie.

***
Ściskam różaniec i kieruję się do duszpasterstwa „Maciejówka” spoglądając na puste o tej porze ulice Wrocławia. Za kilka godzin odprawimy mszę świętą, a po niej podział na grupy i rozesłanie. Przez ostatnie dni temperatura była na minusie, a od dzisiaj zrobiło się niemal wiosennie. Jakby Opatrzność uśmiechała się przez drobne znaki.

Obok chodnikiem przechodzi bezdomny mężczyzna.
- Bracie, gdzie tu jest jakaś noclegownia?
- Niestety nie pomogę, gdyż nie jestem stąd. Łatwiej zapytać taksówkarzy. 
- To proszę się za mnie pomodlić.
- Będę pamiętał, z Bogiem.
- Bóg mi dopomaga! – krzyczy.

***

Nie czeka na mnie żadna pilna sprawa, żaden tekst który należy napisać na jutro, żadna konferencja która trzeba przygotować, rozmowa którą trzeba odbyć. Nie ma rozmówcy którego ciekawość musiałbym zaspokoić - żadnych próśb, zamówień, maili do odpisania, ostatecznych terminów. Nie ma naczynia czekającego na wypełnienie. Poczucie wolności towarzyszy mi za każdym razem na początku tego typu wypraw.

Kilkanaście kilometrów za Wrocławiem Danusia złapała dla nas transport. Kierowca zgodził się zabrać cztery osoby. Przejeżdżamy razem prawie 500 kilometrów, a na niemieckiej stacji benzynowej spotykamy kilka osób z naszej „Pięknostopowiczowej” grupy.

To jeden z wielokrotnie powtarzanych mitów, że niby w habicie łatwiej jest podróżować autostopem. Wszystkim oczekującym na stacji udało się złapać transport. Ale nie nam. Zauważyłem, że poza Polską habit bardzo dziwnie często się ludziom kojarzy.

***

Marcin ze Szczecina i Adrian z Wrocławia mają zasady: chcą jechać ostatni, w myśl zasady, ze dotrą jako pierwsi. Chłopaków zabiera Bośniak, który jedzie do Mostaru. Ma wprawdzie cztery wolne miejsca, ale jak mówi, taka ilość osób w jego samochodzie, to jednak zbyt dużo.

Robi się coraz zimniej. Ubrani w czapki i rękawiczki pytamy o trasę. Samochody są załadowane lub jadą w inną stronę.

Niektórzy kierowcy na pytanie czy jadą w kierunku Monachium szczerze odpowiadają:
- Tak.
- Czy możemy się zabrać?
Druga odpowiedź jest jednak jeszcze bardziej szczera:
- Nie.

***

To dla nas rodzaj pielgrzymki i misji, dlatego trudy są w nią wpisane. Mamy ze sobą kilka intencji, więc może skoro jest trud, należy spodziewać się większych owoców? Odmawiamy różaniec, a potem Przemek wyciąga dominikańską litanię i... Nadal szkoła czekania. 

Dobrze: należy być spokojnym zarówno o to, co otrzymujemy od Boga jak i o to czego nie otrzymujemy. Niestety robi się coraz ciemniej i zimniej, a my nadal do żadnego kierowcy nadal nie mamy szczęścia.

Buntować się czy zawierzyć?



Santa Sabina. Drzewko zasadzone przez św. Dominika.




Kuria generalna Zakonu Braci Kaznodziejów.



Obłóczyny św. Jacka i bł. Czesława w Rzymie.

***
Uwaga: informacja "podprogowa"


MOŻESZ TAKŻE PRZECZYTAĆ:


40 komentarzy:

Erikson pisze...

Nareszcie!

Anonimowy pisze...

"Buntować się czy zawierzyć?" W ostatnim czasie bardzo ważne pytanie... Dla mnie człowieka z problemami....

mm. pisze...

kościół Santa Sabina, też go odwiedziłam mniej więcej w tym samym czasie, zachwycająca mozaika i okna!

O. pisze...

A może "buntować się i zawierzyć"? "Panie Boże, ja chcę, żeby było tak i tak. Może Ty masz dla mnie inny plan i niech będzie wola Twoja, ale wiedz, czego ja CHCĘ". Zadziwiająco szybko można dostać odpowiedź: albo zaraz robi się "po mojemu" albo przekonuję się, dlaczego nie może tak być.

aurin pisze...

Bunt jest chyba w naszej naturze, o ile trudniej jest zawierzyć... Gdy już nie mamy swoich pomysłów lub okazują się jakieś krzywe to zdajemy się z pokorą na Pana Boga.

p.s pierwsza część za nami, teraz bedziem czekać na kolejne jak na szpilkach. Gdy ojciec znajdzie czas na wpis.

Anonimowy pisze...

Drzewko jest bardzo w porządku.(Tylko z tym "wszystkich kochał przez wszystkich był kochany" mam problem. Jakoś tego nie widzę. Bliższy mi pogląd, że to twardy gość był.) Ale drzewko piękne. Pomarańczki też.

Unknown pisze...

Kurcze,co za talent literacki! tylko pozazdrościć.
Przyjemnie się to czyta ;)

no i oczywiście liczymy wszyscy na cd.. !.

zingela pisze...

Z pewnością niezapomniana przygoda. Czuję się zachęcona do odbycia podróży autostopem ;)

Anonimowy pisze...

Cudowne Boże szaleństwo!

PS. Popraw Ojcze datę pierwszego dnia podróży. No chyba że od 25 stycznia 2012 nie mogłeś złapać stopa ;-)

Mati pisze...

a już myślałam, że Santa Sabina to tak czule o drzewku...

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Cudnie pachną drzewka pomarańczowe w czasie kwitnienia:)a zjeść taką pomarańczę prosto z drzewa(wiadomo którego)
To że się zbuntuje(normalka ludzka) w słusznej dla mnie sprawie, nie musi oznaczać że jakieś ciężkie problemy dźwigam. Ludzka rzecz. Oszukiwać siebie samego gorzej.
Sensu nie widzę tylko w takim buncie. Po to człowiek wyszedł żeby doświadczyć tego ciemna i zimna. Więc o co może mieć pretensje?(do Boga, że go nie rozpieszcza pomarańczami słodkimi?);)
Dzięki za wpis, cdn?
Żeby w armii byli tacy generałowie jak fra Bruno Cadore ;)

o. Krzysztof pisze...

@Anonimowy: dziękuję za czujność :)

@szpieg z krainy deszczowców: chodzi o wizytację sprzed kilku lat z argentyńskim generałem - bratem Carlosem Azpirozem Costą OP

Anonimowy pisze...

Zapach pomarańczy czy w ogóle zapachy cytrusowe to te - obok zapachu kawy - które lubię najbardziej. Często pali się u mnie kominek z zapachem grejfruta. Jak wchodzę do mieszkania to paaaachnieee. Nie wiedziałam, że to sztandarowy zapach dominikanów, ale to dobry znak.

Bruno Cadore - wydaje się bardzo sympatyczny. Nie ma w sobie nic wyższościowego. Ze względu na drobną posturę nazywam go sobie czule "generałem kieszonkowym" :-).

basiek pisze...

Wszystkiego dobrego w tym nowym roku dla Ojca i wszystkich:)
Czytam oczywiście z ciekawością i czekam na c.d. jak chyba większość tu zaglądających a przez te pomarańcze unosi się tu ich wspaniały zapach:)
"Buntować się czy zawierzyć"- może jednak lepiej czasami zawierzyć coś w tym jest.

Cortez pisze...

na mnie informacja podprogowa zrobiła największe wrażenie :)

Czarownica pisze...

Podobno św. Katarzyna ze Sieny z tych właśnie pomarańczy przyrządzała przepyszne dżemy, chcąc zachęcić papieży, którzy przebywali w niewoli awiniońskiej, aby powrócili do Rzymu. O ile wiem, udało się całkiem nie najgorzej -- Grzegorz XI dał się w końcu namówić. :) Niezwykłe miejsce.

o. Krzysztof pisze...

Najlepszych owoców należy szukać nie w Santa Sabina lecz w ogrodzie przy Angelicum - te najbardziej smaczne są w środku czerwone.

Czarownica pisze...

Kto wie, kto wie... może kiedyś... :)

Unknown pisze...

a tak w ogóle to wspominał coś Ojciec o konkursie kulinarnym... ;)

Mati pisze...

Jak czytam o kieszonkowym generale i konfiturach świętej Katarzyny to mi się od razu robi lepiej. :))

Anonimowy pisze...

Jeszcze jakby Ojciec i autostopowicze natrafili na drzewo z rosnącymi na nim czekoladkami o różnych smakach to byłoby nam Mati jeszcze lepiej:)). Drzewo nazywałoby się "czekoladowiec rzymski" a owocami byłby właśnie czekoladki. Może nie ukształtowane fabrycznie, ale zadziwiające smakiem. Mleczno-deserowo-orzechowym. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych ... :))))

Anonimowy pisze...

Bardzo spodobała mi się historyjka o trzmielu.

cici pisze...

piękne zdjęcia z tymi "pomarańczowymi drzewami"!

Alfama pisze...

na FB jest też super opis podróży do Rzymu dwojga młodych ludzi z równie pięknym świadectwem a ja jak i inni czekam na cdn....

Anonimowy pisze...

a ja tak sobie myślę, że może kiedyś te światła miasta mogłyby wyjść na światło dzienne, może jak będzie trochę cieplej, jakąś piękną wiosną byśmy się tak w realu zebrali...???

Zuza pisze...

Tam pomarańcze, jak u nas jabłonie...:)

Głosuję na zdjęcia nr 1 i 2. :)

Anonimowy pisze...

Drogi ojcze,
wiem, ze dominikanie sa och i ach, ale z tym "Kiedy bowiem przybył on do Włoch w XIII wieku, miał ze sobą pomarańczowe drzewko, nie znane jeszcze w rejonie Italii. " to ojciec poplynal. Wszak starozytni Rzymianie to tylko jablka i sliwki jedli....

Anonimowy pisze...

Czy w Rzymie rosły pomarańcze w XIII wieku?

o. Krzysztof pisze...

Drogi Anonimowy,
Pomarańczowe drzewa nie były znane w średniowiecznym Rzymie, co innego same owoce.

http://gosc.pl/doc/767162.Pomarancze-i-plac-z-Dominika

Anonimowy pisze...

Drzewko pomarańczowe zasadzone w 13 wieku, raczej nie dotrwałoby do naszych czasów. Jakoś nie mam przekonania że zasadził je św. Dominik. ;) Lub że za Jego sprawą drzewka pomarańczowe przybyły do Rzymu.
Coś innego dzięki Niemu rozprzestrzeniło się p całym swiecie. Święty ogień:)
A zapach kwitnących drzewek pomarańczowych....Teraz już zawsze będą mi się kojarzyć ze świetym Dominikiem.

eva pisze...

"...należy być spokojnym zarówno o to, co otrzymujemy od Boga jak i o to, czego nie otrzymujemy" - fajnie powiedziane...jeszcze tylko "dojść" do takiego spokoju i będzie ok.
A tak poza tym, to jak zaraz nie zjem tych z pomarańczową skórką to zwariuję-przez te opisy smaku...zapachu...ech!

Anonimowy pisze...

drogi ojcze,

powolywanie sie na zrodlo w postaci Goscia Niedzielnego odnosnie wloskiej botaniki... bez komentarza.

Czyli rzymianie od czasow starozytnych umieli nieprzerwanie hodowac cytryny, winorosl, oliwki etc. etc. tylko jakos pomaranczy nie.

Czarownica pisze...

Nic w tej pomarańczowej historii nie jest oczywiste. Tak się bowiem składa, że słodka pomarańcza (a więc taka, którą znamy dzisiaj i do której się tutaj odwołujemy) w ogóle nie występuje w naturze.

Po raz pierwszy pomarańczę wyhodowano prawdopodobnie w południowych Chinach i północno-wschodnich Indiach. Te, które zostały sprowadzone do Włoch w XI wieku, pochodziły z Persji i wcale nie były słodkie. Używano ich do celów leczniczych.
Wiadomo za to na pewno, że portugalscy i hiszpańscy, żeglarze sadzili słodkie drzewa pomarańczowe wzdłuż szlaków handlowych, aby zapobiec szkorbutowi. Zupełnie zatem niewykluczone, że takie drzewo przypadło w udziale św.Dominikowi. Trudno dziś dociekać jak było naprawdę, ale chyba nie to było celem powyższej opowieści. :)

Anonimowy pisze...

Entuzjazmu gdyby wystarczyło, żeby namówić na autostopową wyprawę braci z Borku Starego... Boję się tego entuzjazmu, bo c z niego zostanie za parę lat? Może stwierdzenie, że nie ma większej miłości nad tą zwykłą?

Anonimowy pisze...

Przy wyprawach towarzyszy Ojcu poczucie wolności. A przy tych wszystkich rozmowach, konferencjach, mejlach, na które trzeba odpisać, przy tym wypełnianiu naczyń towarzyszy Ojcu przepraszam co? Poczucie zniewolenia?

Makler pisze...

Może czasem zwyczajne zmęczenie? Każdy człowiek ma swoje granice wytrzymałości, nie rozumiem Twojego oburzenia. Nawet w zgromadzeniach, które stawiają na pracę z ubogimi są dni "pustelni", gdzie spędza się czas z Bogiem, a nie z ludźmi.

Anonimowy pisze...

Wydaje mi sie, ze zycie zakonne to tez ciezka "praca", a nie pelne sielanki zycie. Wiec odczucie takie samo jak w przypadku zwyklego pracownika.... mi przy wyjezdzie na urlop tez takie poczucie wolnosci nie jest obce. Simple

Anonimowy pisze...

To ani trochę nie oburzenie, Maklerze. Każdy człowiek ma prawo, ksiądz też człowiek, człowiek nie cyborg, zmęczenie ludzka rzecz, zwyczajna, wiem. Ale piszemy co piszemy i czytamy to jak czytamy. Życie to życie, Simple. Tak się składa, że żyję i zwykłym pracownikiem jestem. Poczucie wolności piękna rzecz, nie tylko przy wyjeździe na urlop. I pomarańcze nie tylko pachną tam, gdzie kuria generalna. A niektórzy lubią kwaśne. I są też jak ktoś wspomniał gorzkie pomarańcze, bardzo z różnych powodów cenione.

Anonimowy pisze...

Ja to muszę napisać ale macie dominikanie charyzmat ,kurde no genialny .

A tu link do wyjaśnienia co ja plotę (przepraszam za spam o.Krzysztofie ,ale kurcze jestem ogromnie zdziwiona ,a poza tym to ojca współbrat )
http://188.165.20.162/langustanapalmie/3.Weekend.Laski.Kazanie.2.mp3


Co do pomarańczy ,to zawsze lubiłam te owoce a teraz jak je jem to przypominają mi się dominikanie ;)

szpieg z krainy deszczowców pisze...

Piękny zapach kwitnących drzewek pomarańczowych (to teraz zaczynają kwitnąć) Na szczęście, naturalnego zapachu nie da się sztucznie sfabrykować. Dla zainteresowanych- odwagi ;)

Prześlij komentarz