niedziela, 25 maja 2014

O poszarpanych życiorysach

Nawet to co przeklęte może zostać przemienione na błogosławieństwo. 








Wyglądał fatalnie, jak ktoś, kto od tygodni gardzi snem i wypoczynkiem: czerwone oczy, kilkudniowy zarost i wygnieciona kraciasta koszula. Wyszedł z więzienia na warunkowe zwolnienie. Nie pytałem kim jest, ani czym się zajmuje. W ogóle mówił o sobie niewiele, prosił jedynie aby porozmawiać z jego nastoletnim synem. Dla siebie nie chciał nic. 

Spotkaliśmy się. 

Po kilku miesiącach zadzwonił telefon z zaproszeniem aby przyjechać i poświęcić nowe mieszkanie. Byłem zdezorientowany. Nowe mieszkanie?  Ten bezdomny?

- Wiele razy pytałem dlaczego trafiłem do tak podłego miejsca?  - stwierdza dolewając mi herbaty. 

Spoglądam na parę unoszącą się nad szklanką i rozstawione na podłodze pudła. Marek mówi i mówi. 

Ojciec od dziecka wpajał mu podstawowe zasady życia. Nigdy nie okazuj gniewu i nie opowiadaj o sobie. Szacunek zdobywa się czynami, nie słowami. 

Studia medyczne w Anglii, później specjalizacja w Polsce. Był cenionym specjalistą, lubił swoją pracę, choć bywała stresująca. Noce zaczął więc spędzać w kasynie chcąc odreagować swoich pacjentów. Kaca moralnego zapijał alkoholem, a po nim brał udział w „próbie nerwów”. Z kilkoma kolegami przejeżdżali na czerwonych światłach, pędząc rozpędzonymi samochodami przez kolejowe tory i główne warszawskie skrzyżowania. Kto stchórzy, a kto okaże się twardzielem? 

Dziś jeden z nich jeździ na inwalidzkim wózku. 

Po jakimś czasie pojawiły się finansowe długi, nad którymi przestał już panować. Coraz częściej uciekał w hazard i alkohol. Przed samotnością, społecznym brakiem zrozumienia, codziennym kieratem. 

Na w pół świadomy powoduje samochodowy wypadek, po którym budzi się w areszcie śledczym. Kilka dni później wysłucha wyroku skazującego go na cztery lata. Tym razem bez zawieszenia. 

Traci kontakt z synem. Chłopak wylądował w psychiatrycznym szpitalu po serii narkotykowych eksperymentów. Lekarze podejrzewają próbę samobójczą. Z matką ma sporadyczny kontakt.

- Gdy zamieszkałem w więziennej celi przez rok byłem jakby w amoku – wspomina. - Do dziś pamiętam to wszystko przez dziwną mgłę. To było tak nierealne, jakby ktoś kazał mi odgrywać rolę w filmie, do którego zupełnie się nie nadawałem. Chciałem to wyprzeć, uszczypnąć się i obudzić. Jednak ten dziwny stan wciąż trwał. 

Była zimna jesień, na spacerniaku nie odczuł nawet najlżejszego powiewu wiatru. Pierwszy raz w życiu poczuł wówczas boleśnie, że coś traci. Bezpowrotnie.

***

W wieku kilku lat został skatowany przez ojca, a później przywiązano go do drzewa, aby umarł. Wychowany w poprawczakach, na paryskich ulicach, pięściami i sprytem musiał walczyć o przetrwanie. Zostaje mistrzem Francji w boksie i na nowo zaczyna układać sobie życie. 

Otrzymał nieprawdopodobne ciosy od życia, za każdym razem się jednak podnosił. Nigdy się nie poddał. 

W swojej znakomitej biografii „Silniejszy od nienawiści” Tim Guenard napisał:
Jeździmy po okolicy w promieniu 60 km. Zostałem szefem bandy. Zrealizowałem kolejne marzenie. Ale nie jestem szczęśliwy. Nie wiem dlaczego. 

Za namową dziewczyny trafia do wspólnoty „Arka”, w której pierwszy raz spotyka się z adoracją najświętszego sakramentu. 
Patrzę na pozłacane słońce. Trudno mi uwierzyć, że są ludzie, którzy przemierzają całe kilometry, żeby spotkać się i nic nie mówić przed białym krążkiem, który nazywają Jezusem. Wyobraź sobie nocną knajpę bez muzyki i alkoholu, w której nikt się nie rusza! Dla mnie to chińszczyzna, albo łacina. Ale ich twarze robią na mnie wrażenie. Niektóre rozjaśnia jakieś światło. Wszyscy są spokojni, pogodni. 

***

Nigdy się nie spotkali, a jednak Marek ma wiele wspólnego z Timem. Jeden i drugi mógłby przyznać, że spotkanie z Chrystusem uczyniło go człowiekiem wolnym. Gdy ludzie zawiedli dopiero On nadał sens ich poszarpanemu życiu. Dał siłę, żeby przebaczyć. I sobie, i ludziom. 

Nie wszystko się zmieniło. Blizny pozostały, jednak obaj spojrzeli na swoje życie tak jak patrzy Bóg. Że wszystko  ma sens i nawet to co przeklęte, może zostać przemienione na błogosławieństwo. 

- Zakład karny jest okropnym miejscem do przebywania, ale wspaniałym do chwalenia się – ironizuje Marek.  – Są środowiska, w których moja przeszłość staje się atutem. To co przeżyłem dla wielu osób jest dowodem na to, że nie ma takiego bagna, z którego człowiek nie mógłby wyjść.




Tekst pochodzi z nieistniejącego już bloga: "Opowieści z betonowego lasu".


25 komentarzy:

Żyrólik pisze...

Wielka radość zapanowała w mieście na widok dzieł Pana. To dla mnie dzieje apostolskie dziś. Jak przez Filipa w Samarii tak dziś w Polsce, Francji, Chinach... Niech Duch Święty dalej zstępuje i uzdrawia i daje wiarę, niechby wszyscy prorokowali... tak by patrząc na nich widziano dzieła Boże, wiele serc złamanych czeka, wiele knotków ledwo tlących się też czeka .

aga pisze...

ale ojciec płodny ostatnimi czasy, codziennie nowy wpis
i coś jeszcze nasunęło mi się: czytając obecny z nieistniejącego bloga dominikańskiego w pierwszym momencie zastawiałam się, czy to znów fragment z książki czy ojca relacja?
merytorycznie świetnie napisany, prawdziwe "pisarstwo", mówię poważnie
gratuluję ojcze Krzysztofie

ą pisze...

Ale jednak duże "N" i duże "S". Jak Arka, Marek, Tim, Opowieści. Forma taka, nadal obowiązująca.
Z korektorskim pozdrowieniem!

Anonimowy pisze...

a dlaczego Ojciec usunął blog?

Anonimowy pisze...

Trochę szkoda, że stare blogi z /dominikanie/ zniknęły. Były na prawdę wartosciowe wpisy... niektóre.

o. Krzysztof pisze...

@ą: czy zajmujesz się korektorstwem? Albo ktoś inny z czytelników? Jeśli tak, proszę o mailowy kontakt.

o. Krzysztof pisze...

@Anonimowy: być może wyczerpała się formuła.

ą pisze...

Ale wyłącznie amatorsko: mam tylko talent, wiedzę + żadnych uprawnień. Jeśli nikt certyfikowany się nie odezwie, mogę się odpowiedzialnie podjąć, nawet nie bardzo wiedząc czego.

o. Krzysztof pisze...

Bez obaw, nie musi być certyfikowany.

ą pisze...

Jeśli wystarczy utalentowany... :D
Ale z kontaktem poczekam do jutra rana - może ktoś nadaje się bardziej, a przeczyta komentarze dopiero wieczorem?

Anna K. pisze...

@ą - zafrapowało mnie w jakich miejscach powinno być "duże N" i "duże S"?
Pytam z czystej ciekawości, bo przebiegłam wzrokiem cały tekst i nie wiem o co chodzi. Czy mógłbyś (mogłabyś) to przybliżyć?

Anna K. pisze...

To znaczy najpierw przeczytałam tekst, tak zwyczajnie, a potem przebiegłam wzrokiem w poszukiwaniu "n" i "s". Nie, że nie czytałam tekstu. :)

ą pisze...

Najświętszy Sakrament, w zdaniu Za namową dziewczyny trafia do wspólnoty „Arka”, w której pierwszy raz spotyka się z adoracją...

Kasia Sz. pisze...

Do Ani K - Aniu, często wracam myślami do pojęcia mechanizmów jakie wynosimy z rodzin pierwotnych, mechanizmów negatywnych, które nie tylko mogę źle wpłynąć na nasze życie, ale także na życie tworzonych związków. Pisałaś kilka razy, że zanim z kimś zdecydujemy się być to dobrze jest wrócić do przeszłości i zobaczyć, czasem z pomocą psychologa, co było złe, co NIEŚWIADOMIE, przejęliśmy z domu rodzinnego, a co potem wychodzi np. w małżeństwie. Może nie od razu, ale po jakimś czasie jednak tak.

Często pisałaś, że kobieta czy mężczyzna odtwarza model rodziny jaki znał z domu rodzinnego. Ty pisałaś, że ludzie przyciągają się do siebie, bo odczuwają jakąś swojskość. Ja te mechanizmy rozumiałam tak, że przejmujemy pewne cechy od rodziców i je powielamy. Jeśli nabieramy świadomości, że te cechy przejęliśmy, jeśli widzimy ich zło to mamy szanse zacząć je eliminować.

Często piszesz o tych mechanizmach z rodzin pierwotnych. Tylko nie zawsze potrafię je sobie wyobrazić. Osobiście wiem jakie negatywne zachowania przejęłam ja. I wiem, że gdybym wcześniej założyła rodzinę to mogłabym skrzywdzić drugą stronę i przekazać pewne cechy swoim dzieciom gdybym je miała wcześniej. Nieświadomie.Ta świadomość pewnych spraw może pozwolić na zatamowanie złych zachowań. Kiedyś pisałaś, że bardzo wzruszyło Cię, że mogłaś patrzeć na swoje dzieci z przyjaciółmi przebywające u Was w domu, bo w Twojej młodości to było niemożliwe. Czyli coś wychwyciłaś i już nie powielałaś pewnego schematu zachowań w wychowaniu własnych dzieci. To tylko jeden przykład. Bo tych mechanizmów bywa wiele. I przepracowanie ich pomaga nam ułożyć sobie życie nie tylko z mężczyzną, ale także z innymi ludźmi. Nie zawsze jeszcze potrafię te mechanizmy sobie wyobrazić, bo to są konkretne zachowania.Inne u każdego.

Człowiek odtwarza model swojej rodziny poprzez konkretne zachowania jakie przejął. I te zachowania, o ile nie są negatywne, trzeba zmieniać i nad nimi pracować. Jeśli mogłabyś się ustosunkować do tych mechanizmów to byłabym wdzięczna.

Anna K. pisze...

Kasiu,
tak na szybko tylko napiszę, bo będę wychodzić zaraz, ale dopiszę później więcej. :) Bardzo dziękuję za zaufanie i uważność w odniesieniu do tego, czym się dzieliłam. Oczywiście pewnie najbardziej to na privie mogłybyśmy o tym pogadać itp. :) Podaję adres (subiaco@op.pl), a i Twój pewnie znajdę na Twoim blogu (poszukam i napiszę).
Myślę jednak, że nie zaszkodzi trochę napisać i tutaj, bo wiele osób czytających tego bloga ma podobne problemy, zresztą te nieświadome mechanizmy zaczerpnięte z dzieciństwa to sprawa dosłownie każdego człowieka, tylko są one różne - z jednych rodzin wynosi się takie mechanizmy, z innych inne. Z rodzin w jakimkolwiek sensie dysfunkcyjnych wynosi się mechanizmy, które mogą bardzo utrudnić nam życie.

Jak wspomniałam kiedyś tutaj, chodziłam długo na terapię do takiej pani psycholog (w Warszawie) i to mi bardzo pomogło, ogólnie polecam bardzo zapisanie się do psychologa (Duch Św. na pewno pokieruje do dobrej osoby, jak się tego zapragnie, wierzę w to).

Mnie ponadto bardzo pomogły książki traktujące o tych włąśnie mechanizmach dziedziczonych z dzieciństwa (podaję poniżej niektóre). Z mechanizmami to jest tak, że najważniejszy jest tzw. "wzorzec więzi pierwotnej", tj. taka zapamiętana "emocja" z bardzo wczesnej więzi np. dziewczynki z ojcem albo chłopca z matką. Tej "emocji" szuka się potem NIEŚWIADOMIE w drugim człowieku. Czyli pociąga nas (kobiety) osoba, która jest podobna do ojca, ale nie tyle do tego ojca (lub jego uwewnętrznionego obrazu, jeśli ojciec nie był obecny w naszym życiu lub zmarł itp.), którego kojarzymy na świadomym poziomie (jakie miał zachowania), tylko do tego ojca, którego zapamiętałyśmy będąc naprawdę bardzo małym dzieckiem. Oczywiście to, co później to też się nakłada na ten wewnętrzny obraz i na to kogo szukamy. Jak ojciec był "wymykający się", "zagrażający" albo "nieobecny", to nie zakochamy się w stabilnym mężczyźnie, a w takim właśnie niedostępnym, krzywdzącym nas itp.

Oprócz "wzorca więzi pierwotnej" jest jeszcze coś takiego jak "modelowanie na związku rodziców", czyli jakby odtwarzanie klimatu związku (jedynego, jaki się zna) na bazie mniej lub bardziej uświadomionych wspomnień ze związku rodziców (np. jedno dominujące, drugie podporządkowane, albo jedno uzależnione drugie współuzależnione itp.).

Prócz tego mamy własną "jaźń", która nam też jakoś wpływa na to jak postępujemy. Plus jeszcze nasza rola w rodzinie (którym jesteśmy dzieckiem z kolei, jakie były "role" rozdzielone w dzieciństwie, np. bohater, maskotka, kozioł ofiarny, niewidzialne dziecko itp., albo w jakiej było się roli będąc jedynakiem itp.).

Dużo rzeczy wpływa, natomiast dzieciństwo na pewno BARDZO wpływa. Jak nabieramy świadomości (lektury, terapia itp.), to potem mamy władzę jakoś te mechanizmy przekraczać, ale to się dokonuje dość powoli, natomiast na pewno dokonuje się. Wierzę też w pozytywne myślenie, pragnienie, wyobrażanie sobie tego, czego by się dobrego dla siebie chciało i to na pewno kiedyś nadejdzie. :)

Anna K. pisze...

Kasiu,
tak na szybko tylko napiszę, bo będę wychodzić zaraz, ale dopiszę później więcej. :) Bardzo dziękuję za zaufanie i uważność w odniesieniu do tego, czym się dzieliłam. Oczywiście pewnie najbardziej to na privie mogłybyśmy o tym pogadać itp. :) Podaję adres (subiaco@op.pl), a i Twój pewnie znajdę na Twoim blogu (poszukam i napiszę).
Myślę jednak, że nie zaszkodzi trochę napisać i tutaj, bo wiele osób czytających tego bloga ma podobne problemy, zresztą te nieświadome mechanizmy zaczerpnięte z dzieciństwa to sprawa dosłownie każdego człowieka, tylko są one różne - z jednych rodzin wynosi się takie mechanizmy, z innych inne. Z rodzin w jakimkolwiek sensie dysfunkcyjnych wynosi się mechanizmy, które mogą bardzo utrudnić nam życie.

Jak wspomniałam kiedyś tutaj, chodziłam długo na terapię do takiej pani psycholog (w Warszawie) i to mi bardzo pomogło, ogólnie polecam bardzo zapisanie się do psychologa (Duch Św. na pewno pokieruje do dobrej osoby, jak się tego zapragnie, wierzę w to).

Mnie ponadto bardzo pomogły książki traktujące o tych włąśnie mechanizmach dziedziczonych z dzieciństwa (podaję poniżej niektóre). Z mechanizmami to jest tak, że najważniejszy jest tzw. "wzorzec więzi pierwotnej", tj. taka zapamiętana "emocja" z bardzo wczesnej więzi np. dziewczynki z ojcem albo chłopca z matką. Tej "emocji" szuka się potem NIEŚWIADOMIE w drugim człowieku. Czyli pociąga nas (kobiety) osoba, która jest podobna do ojca, ale nie tyle do tego ojca (lub jego uwewnętrznionego obrazu, jeśli ojciec nie był obecny w naszym życiu lub zmarł itp.), którego kojarzymy na świadomym poziomie (jakie miał zachowania), tylko do tego ojca, którego zapamiętałyśmy będąc naprawdę bardzo małym dzieckiem. Oczywiście to, co później to też się nakłada na ten wewnętrzny obraz i na to kogo szukamy. Jak ojciec był "wymykający się", "zagrażający" albo "nieobecny", to nie zakochamy się w stabilnym mężczyźnie, a w takim właśnie niedostępnym, krzywdzącym nas itp.

Oprócz "wzorca więzi pierwotnej" jest jeszcze coś takiego jak "modelowanie na związku rodziców", czyli jakby odtwarzanie klimatu związku (jedynego, jaki się zna) na bazie mniej lub bardziej uświadomionych wspomnień ze związku rodziców (np. jedno dominujące, drugie podporządkowane, albo jedno uzależnione drugie współuzależnione itp.).

Prócz tego mamy własną "jaźń", która nam też jakoś wpływa na to jak postępujemy. Plus jeszcze nasza rola w rodzinie (którym jesteśmy dzieckiem z kolei, jakie były "role" rozdzielone w dzieciństwie, np. bohater, maskotka, kozioł ofiarny, niewidzialne dziecko itp., albo w jakiej było się roli będąc jedynakiem itp.).

Dużo rzeczy wpływa, natomiast dzieciństwo na pewno BARDZO wpływa. Jak nabieramy świadomości (lektury, terapia itp.), to potem mamy władzę jakoś te mechanizmy przekraczać, ale to się dokonuje dość powoli, natomiast na pewno dokonuje się. Wierzę też w pozytywne myślenie, pragnienie, wyobrażanie sobie tego, czego by się dobrego dla siebie chciało i to na pewno kiedyś nadejdzie. :)

Anna K. pisze...

Książki, które mnie pomogły to:
"Dramat udanego dziecka" Alice Miller
"Kobiety, które kochają za bardzo" Robin Norwood
"Jak wychować szczęśliwe dzieci" Wojciech Eichelberger (to książka tak naprawdę nie tyle o wychowaniu dzieci ile o nas samych i naszym dzieciństwie)
"Hipopotam w pokoju stołowym" Tommy Hellsten
Wszelkie o współuzależnieniu, w tym książki Ewy Woydyłło

Ja myślę, że nie jest tak, że kogoś by się skrzywdziło, jeśli się nie pokonało swoich mechanizmów, bo przyciąga się osobę, która też ma "pasujące mechanizmy" i też jest jakoś skrzywdzona i te osoby, owszem, mogą stworzyć razem sajgon, ale mogą też starać się wtedy szukać pomocy i pomagać sobie wzajemnie i pokonać te swoje mechanizmy i być razem już w dobrym związku. Tylko niestety w tym cały problem, żeby chciały na raz. A jak z jedną się nie uda, to z drugą już może uda się związać z innego pułapu, już po pokonaniu swoich mechanizmów w sobie (częściowo chociaż) i tę drugą osobę przyciągnie się już ze świata "zdrowszą".

Mnie wydaje się, że gdyby mój mąż chciał pokonywać to, co trudne dla niego razem ze mną, to pewnie byśmy pokonali. Ale nie chciał i przeszedł też terapię, ale później, już po rozstaniu i nie chciał cały czas do mnie wrócić, tylko zaczął na nowo i są już z kobietą z 7 lat razem i mają 2-letnią śliczną córeczkę. Ja nadal jestem sama, choć mam bardzo fajnego przyjaciela i może coś z tego wyniknie, choć jest on chory itp. (pisałam kiedyś). To tyle na razie, pozdrawiam!

Anna K. pisze...

PS. Z innej beczki, ale też bardzo, uważam, pomocna jest książka pt. "Sekret" autorka Rhonda Byrne. Nie żeby traktować to, co ona pisze jak wyrocznię, ale super jest w niej przekaz, że przyciągamy "z wszechświata" to, co wypełnia nasze myśli. Jeśli myślimy o sobie źle, to przyciągamy ciągle złe rzeczy, więcej i więcej złych rzeczy. Jeśli marzymy i wizualizujemy to, co dobre, robimy "plakat marzeń itp." (ja zrobiłam taki plakat), to przyciągamy to, co dobre, coraz więcej i więcej.

Nie jest to pewnie książka na każdy moment (czasem na etap późniejszy, jak się już dostanie wsparcie od psychologa, wgląd, pokrzepienie, wyjdzie z depresji itp.), ale na pewno ogólnie pomocne jest takie wierzenie, że coś dobrego może nas spotkać, wizualizowanie sobie marzeń itp.
Na pewno jej przekaz jest w tym sensie OK.

Anna K. pisze...

@ ą - dzięki za wyjaśnienie o "NS". :)

Anna K. pisze...

PSS. Tzn. o tym krzywdzeniu to jasne, że jeżeli ktoś np. ma taki objaw swoich mechanizmów, że wpada w uzależnienie albo stosuje przemoc albo jeszcze inaczej krzywdzi inne osoby, to faktycznie powinien coś z tym zrobić (terapia), a przede wszystkim bardzo nie chcieć trwać w tych mechanizmach i zrobić, co w jego mocy, aby nie krzywdzić innych, nie mieć na to zgody i dopóki ich nie pokona, to będzie niestety krzywdził.

Mnie chodziło bardziej o takie problemy jakie mam ja czy wiele innych kobiet, że ich mechanizmy nie powodują, że kogoś krzywdzą, ale np. to, że mają niskie poczucie wartości i przyciągają osoby o też niskim poczuciu wartości, np. właśnie te krzywdzące albo uzależnione itp. Albo coś je blokuje przed bliskością i nie są w stanie otworzyć się na drugą osobę itp. Wówczas warto zrobić krok w stronę pokonania tych mechanizmów, po prostu dla siebie, nie tyle, żeby nie krzywdzić kogoś, ale żeby nie krzywdzić siebie i żeby nie przekazać tych wzorców nieświadomie dzieciom (jak się pojawią). Oraz, żeby nie przyciągać osób, z którymi stworzy się na wejście zły związek wskutek skumulowania tych mechanizmów z obu stron. W którym jest się jak we mgle i tylko coś nas zalewa i każe nam postępować w określony sposób, bo inaczej nie umiemy, nie jesteśmy niczego świadomi i tak to się nakręca z obu stron. :(

Jak pisze W. Eichelberger - "Jak wychować szczęśliwe dzieci?" = samemu być szczęśliwym, a to znaczy podjąć drogę w kierunku uleczenia się z tego wszystkiego, co w nas jest do uleczenia, co nas dławi i nie pozwala być tym kimś, kim przyszliśmy na świat. Samemu być szczęśliwym, czyli odzyskać siebie samego, swoją spontaniczność, szacunek dla siebie, uwolnić się od roli, w którą zostało się wtłoczonym i od przymusu powtarzania pewnych schematów.
To jeszcze chciałam dodać.

Kasia Sz. pisze...

Dziękuję Aniu za odpowiedź i za polecone książki. Te mechanizmy mogą być różne. I mogą funkcjonować na różnych płaszczyznach. Są takie zachowania, którymi jakaś osoba może krzywdzić innych albo są mechanizmy, że ktoś został wtłoczony w jakieś ramy, które powodują jego niskie poczucie wartości i zły obraz siebie. Plus cała gama innych zachowań. To pewnie bardzo indywidualna sprawa. Czasem trzeba wyeliminować jakieś swoje złe zachowania, a innym razem trzeba podbudować swoje poczucie wartości lub usunąć poglądy, które powodują, że źle o sobie myślimy. Jeszcze raz dziękuję za lektury.

Anna K. pisze...

Tak, masz rację Kasiu, ja też tak to widzę.
Trzymaj się, pozdrawiam serdecznie!

Złodziej Kilometrów pisze...

,,Silniejszy od nienawiści'' Niesamowita książka! Niewiele książek wywołało u mnie taki głód czytania!

Czarownica pisze...

Ojcze Krzysztofie, czy wciąż jeszcze wywołuje Ojciec korektorów do tablicy?
Zakładka mailowa na tej stronie nie działa.

Odrobina Smaku pisze...

Tekst tej piosenki jest dobrym komentarzem do tego, co napisał Ojciec : ) https://www.youtube.com/watch?v=OW7WH2j4Y3o

Prześlij komentarz